Siedziba Organizacji MORIA - Sala konferencyjna
Anonymous - 22 Sierpień 2011, 21:48 Temat postu: Sala konferencyjna
Jedno z istotniejszych miejsc w całej sieci pomieszczeń administracyjnych znajdujących się w siedzibie MORII. Jak łatwo się domyślić jest to sala służąca wszelkim obradom i spotkaniom na wyższych szczeblach, głównie między zarządcą a zastępcami, nierzadko również przy asyście osób w jaki sposób powiązanych z daną sprawą. Na co dzień służy personelowi zależnie od potrzeb a także jako miejsce pracy nad szerokim spektrum zagadnień wymagających omówienia w większej grupie.
Pomieszczenie jest wbrew pozorom spore, choć efekt odczuwalnej przestrzeni skutecznie niweczy nisko sklepiony sufit. W sali nie ma okien, natomiast przeciwległa od drzwi ścianę pokrywa gładka powierzchnia lustra weneckiego, dającego wgląd na rozległą siec laboratoriów znajdujących się poziom niżej. Sam pokój jest urządzony iście ascetycznie. Podłogę pokrywa jednolita, matowa posadzka, ściany są puste i białe, ledwie jedna z nich zawiera wbudowany ekran. Po środku ustawiony został duży, prostokątny stół o metalowym blacie, wokół niego kilkanaście obracanych foteli wyposażanych w wysokie oparcia. Pod sufitem natomiast zamontowano jednolity panel rzucający światło o mdłym, sztucznym odcieniu.
Dodane po 5 godzinach 24 minutach:
To nie było tak, że w organizacji niewiele się działo. Mimo przegranej przed laty wojny, mimo niesprzyjających okoliczności MORIA trwała wciąż, zdradzając typowe dla ludzi upór i wręcz karaluszą żywotność. Zaczajona, wciąż trawiła drążyła oba światy, jak zalęgły pod skóra pasożyt. Tak, ludzie, mimo opinii słabych wcale tacy nie byli. Może nie należeli do rasy w jakiś sposób najlotniejszej czy potężnej, a jednak wciąż pozostawali najbardziej szalonymi i krwiożerczymi skurwielami w całej tej dżungli. To właśnie ta zakorzeniona głęboko pogarda i ksenofobia był siłą napędową jedynej niemagicznej rasy. Mało tego. Z obserwacji i przemyśleń Fausta wynikało wprost, że człowiek zdolny jest przystosować się do każdych warunków. I to właśnie było w tym wszystkim najstraszniejsze.
Więc to nie było tak, że w organizacji niewiele się działo. Zewsząd, wzdłuż ścian rozchodziły się przytłumione szmery, niekiedy niemożliwe do zidentyfikowania odgłosy wzbijały się nagle w chór podniesionych głosów. A może to tylko mózg płatał figle, przydając ów tajemniczym dźwiękom znaczenie, którego wcale tam nie było? Tak czy inaczej w siedzibie MORII prace, które do tej pory ciągnęły się niemiłosiernie, głównie za sprawa nieodpowiedniego zarządzania, kilka dni temu ruszyły z kopyta i od tego czasu postęp nic nie zwalniał. Jednakże ogrom tych prac ginął gdzieś w mnogości sal i plątaninie korytarzy rozsianych po kilku poziomach. Setki ludzi, uwijających się jak trutnie powciskane były gdzieś głęboko w czeluście swoich laboratoriów i korytarze były praktycznie puste. Tylko czasem, pod trupim blaskiem jarzeniówek przemykał jakiś cień przygarbionej sylwetki.
Faust wręcz przeciwnie. Szedł samym środkiem korytarza, stawiając kroki pewnie i szybko, a stukot jego obcasów niósł się echem daleko do przodu. Właściwie jedynie ta władcza postawa odróżniała go w tym momencie od rzeszy innych naukowców, odzianych jednakowo w białe kitle. Ledwie zajrzał do swego gabinetu - zgarnął z biurka stosik raportów i udał się w głąb trzeciego korytarza. Był zły, ta aura zniecierpliwienia odstraszała potencjalnych interesantów, których głowy szybko znowu chowały się za drzwiami. Nie życzył sobie, by mu przeszkadzano. Skręcił za róg, chwile potem głucho trzasnęły za nim drzwi sali konferencyjnej. Ekranik nad nimi wyświetlił drgający zielonkawym światłem komunikat 'zajęte'.
Znalazłszy się w kocu w odizolowanym pomieszczeniu, przystanął na chwile i wzbił spojrzenie przed siebie. Spoglądał na przeciwległą, przeszkloną ścianę i dalej, ku rozpościerającym się niżej szeregów komórek badawczych i laboratoriów, jarzących się chłodna bielą. Mimo to w samej sali panował półmrok, a on nie zawracał sobie głowy zapalaniem światła. Nim tu dotarł, jego skronie znów poczęła jątrzyć migrena i jaskrawe światło tylko by ów stan pogorszyło. Zresztą... Miał zamiar pracować, jednak teraz postanowił dać sobie jeszcze chwile na swobodne przemyślenia, by na dobre oddalić myśli od Giselle. Giselle, Giselle... Jak długo zamierzała go dręczyć? Jakże wiele by sobie oszczędził, wygnawszy ja za próg w tym samym dniu, w którym zjawiła się ze swoimi pierścionkami, nutami i walizką na kółkach...! Gdyby tylko mógł to w ów czas uczynić, to byłoby... Ale nie mógł, a teraz wizja rozstania z nią była nie do przyjęcia bardziej, niż te ciągłe utarczki i pretensje. Nieważne. W końcu była tylko dzieckiem... No, może nie. Ale z pewnością jedynie młodziutką dziewczyna czyli nikim, z kim nie dałby sobie rady. Następnym razem po prostu wszystko rozegra lepiej. Później. Kolejna pozycja na bardzo długiej liście.
Opadł na stojący nieopodal fotel zapadając się głęboko w wysokie oparcie. Odetchnął, następnie przeczesał zaczesane gładko włosy. Po chwili, najpewniej zupełnie nieświadomie, zmierzwił je w zamyśleniu, przywracając zwykły nieład który nadawał bladej twarzy odrobinę szaleńczego charakteru. Plik papierów, które do tej pory spoczywały bezpiecznie w zagięciu ramienia rzucił na wyślizgany blat stołu. Ten nieznaczny odgłos uderzenia zabrzmiał w powietrzu jak wystrzał, tak że mimowolnie sam się wzdrygnął. Następnie przeklął trawiący go od jakiegoś czasu w duszy niepokój, w którym wciąż widniało zarysowane wyraźnie widmo drobnych zębów siostry. Miał wrażenie, jak gdyby wpatrywały się w niego, gdy tylko przymknie oczy. Zupełnie jakby to coś oznaczało i było to jednocześnie tak absurdalne, iż nie mógł się uwolnić od tej myśli. Czuł iż jego umysł zapada się powoli w jakieś mętne bagno szaleństwa, skacząc od skojarzenia do skojarzenia i z jednej wizji w drugą. Czekać tylko, aż po ścianach zaczną pełzać cienie, formując się w abstrakcyjne kształty i uciekając za każdym razem, gdy zwróci swe oczy bezpośrednio na nie... Nagle go olśniło i zaklął po raz wtóry, po czesku, tym razem na głos. Na nadchodzący zjazd amfetaminowy była tylko jedna metoda, o ile nie mógł się schlać laudanum i przespać tych kilkunastu godzin w spokoju, zapadłszy się w jedyną dozwolona dlań formę snu - niezdrową, narkotyczną otchłań bez snów (przypominająca tak bardzo śmiertelną zapaść, który to stan znał lepiej, niż ktokolwiek śmiał przypuszczać). Oczywiście tylko wtedy kiedy mu się poszczęści, w innych przypadkach zrywał się z krzykiem i w ów czas pozostawało mu już tylko samotnie dotrwać świtu.
Teraz jednak nie miał na to wszystko czasu, nie czuł się zresztą jeszcze do tego zmuszony słabością organizmu. Sięgnął więc do kieszeni płaszcza i to, co zeń wydobył, odłożył w równych odstępach na chłodnej krawędzi blatu. Kolejno - tabakiera, papierośnica i zapalniczka. W tym małym rytuale wszystko miało swój dokładnie określony porządek.
Anonymous - 22 Sierpień 2011, 22:18
Uniosła wzrok znad swojego biurka gdy o jej drzwi łupnęło czyjeś ciało. Nieszczęśnik najwyraźniej za wszelką cenę chciał zejść z drogi przywódcy MORII, który mignął jej chwilę potem w oknie. Westchnęła tylko, kończąc kolejny raport o ataku Anarchs. Wstała, niecierpliwie czekając aż drukarka wypluje kartki i opuściła swój miniaturowy pokoik.
Nim zdążyła wyjść na korytarz Faust zniknął jej z oczu. Jego przejście pozostawiło popłoch: ludzie przemykali się ukradkiem, zbierając z podłogi rozrzucone kartki. Kolejne westchnięcie wydobyło się z bladych warg dziewczyny. Najwyraźniej główny zarządca był dzisiaj nie w sosie. Niestety nie posiadała zbyt wiele optymistycznych wiadomości zdolnych go podnieść na duchu - kolejny atak w wykonaniu szajki anarchistów bądź mierne rezultaty w próbach utworzenia nowej broni nie były wystarczające by rozwiać chmury krążące nad ich siedzibą.
Mimo ogólnie panującego pesymizmu nadal wszyscy pracowali. Jakby na przekór statystykom, które jawnie wskazywały, że w bezpośrednim starciu z mieszkańcami Krainy Luster człowiek nie ma szans, na przekór przegranej wojnie MORIA istniała i pracowała dalej, z szaleńczym zapałem, wbrew racjonalnym ocenom. I to prawdopodobnie była jej największa siła, dzięki której powstawały nowe technologie oraz ulepszona broń, wyrównująca szanse na polu walki. Długowieczne istoty nie są w stanie zrozumieć jak wiele może znaczyć życie i jednocześnie jak łatwo je zaryzykować w imię wyższych wartości.
Rozmyślając nad zaletami i wadami rodzaju ludzkiego Myrentali dotarła do gabinetu Vamoosa. Zapukała i weszła, nie czekając na odpowiedź. Niestety, nie było go w środku. Poszedł na jakieś zebranie ze swoimi zastępcami? Nie, wiedziała by o tym, większość członków organizacji walczącej z nieludźmi traktowała ją jako sekretarkę Fausta. Przejęła na siebie i tą rolę. Liczyła na to, że sporo się nauczy dzięki pracy wraz z jednym z najwybitniejszych naukowców na świecie. Lekcja pierwsza - tropienie.
Uroczym uśmiechem i zmartwioną miną wydobyła z kilku spotkanych po drodze osób informacje, które zaprowadziły ją prosto pod drzwi sali konferencyjnej. Mimo lampki jasno informującej, że w środku ktoś jest i w dodatku jest bardzo zajęty weszła, nie trudząc się tym razem pukaniem. Nie miała zamiaru ugiąć się pod złym humorem naukowca ani salwować się ucieczką. Odcinając sobie drogę ewakuacji zbliżyła się do stołu i usiadła naprzeciwko mężczyzny.
-Dobrze, że nie chcesz żebym zajmowała się Twoim PR-em. Nikt by nie uwierzył w ocieplenie Twojego wizerunku.-mruknęła odnosząc się do postrachu jaki wzbudził na korytarzu siedziby. Brązowe oczy spoczęły na chwilę na jego twarzy by zsunąć się na wyłożoną na stole zawartość. No pięknie, tego jej brakowało.
-Nie krępuj się.-machnęła ręką w stronę stołu. Wątpiła by ktokolwiek mógł sprawić by zawahał się przyjąć swoją dawkę, wszak nie wiedziała o Giselle. Wyciągnęła przed sobą papiery i rozłożyła na trzy kupki, korzystając z oddzielającego ich stołu.
-To Ty sobie wciągnij a ja przedstawię Ci w skrócie wydarzenia dzisiejszego przedpołudnia.-z całą pewnością nie można było nazwać Myr samobójczynią, dlatego nawet nie próbowała odwieść go od zamiaru narkotyzowania się w sali konferencyjnej w MORII. Dzięki swojej pokręconej logice dziewczyna doszła do wniosku, że lepiej by Faust robił to tutaj, gdzie jest pełno lekarzy gotowych go uratować w razie zapaści i sprzęt jest czysty niż w zaułku pełnym meneli i bakterii.
-Po pierwsze: kolejny atak Anarchs. Jak to najczęściej bywa w ich zwyczaju pojedyńczy członek tej luźnej formacji napadł w biały dzień, koło dziewiątej rano jednego z naszych członków, na szczęście nikogo ważnego. Co ciekawe nie interesowały go żadne informacje a dzięki nim ofiara próbowała kupić swoje życie. Nie udało nam się dotychczas ustalić rasy ani chociażby cech szczególnych atakującego, gdyż napadnięty jest nieprzytomny, leży w naszym szpitalu.-zrelacjonowała spokojnie. Spodziewała się że gdy ów człowiek opuści szpital zostanie zdegradowany za próbę sprzedania informacji. Formułując wcześniej ten raport sama zastanawiała się jakby postąpiła w tym wypadku. Ile tortur może wytrzymać zwykły człowiek?
-Po drugie: tak się złożyło, że ten człowiek miał przy sobie jedną z naszych eksperymentalnych broni. Zaryzykował użycie jej, dzięki czemu wciąż żyję. "Test" wypadł średnio: napastnik został ogłuszony, ale szybko się z tego otrząsnął i uciekł, nie ryzykując ponownego starcia.-wyjaśniła tajemnicę przeżycia owego człowieka. Zazwyczaj członkowie Anarchs zabijali swoje ofiary o czym świadczą chociażby przykłady dwóch ostatnich asystentów Fausta.
-Po trzecie są nowe projekty broni ofensywnych, laboratorium prosi o ich zatwierdzenie.-przesunęła w jego stronę techniczne rysunki z dokładnym opisem broni upstrzone jej uwagami. Spojrzała na szefa wyczekująco, z jej strony to było wszystko co miała do przekazania.
Anonymous - 25 Sierpień 2011, 11:36
Odgłos kroków i otwieranych drzwi zaskoczył go nad wąską ścieżką amfetaminy, uformowaną przy pomocy zgiętego na pół banknotu. Poderwał głowę znad metalowego blatu stołu i spod opadającej na oczy zasłony ciemnych włosów ujrzał blady zaraz sylwetki. Gdy skupił nań wzrok z tej zjawy uformowała się postać dziewczyny – Myrentali. Skrzywił się. Po jego minie łatwo można było dostrzec iż nie jest zadowolony że mu tak impertynencko przeszkadzano i w zasadzie powstrzymał się od rzucenia na głos jakiejś kąśliwej uwagi. Ostatecznie jednak, jak to zazwyczaj w przypadku Fausta bywało, kwestie zawodowe musiały okazać się ważniejsze od czegokolwiek innego. Opadł wiec ponownie na oparcie i machnięciem dłoni dał przyzwolenie na przedstawienie spraw, z jakimi do niego przyszła. Jednocześnie twarz mężczyzny zwróciła się nieco na prawo gdy powiódł spojrzeniem w kierunku widocznych zza szyby szeregów laboratoriów, a w docierającym stamtąd nikłym, sztucznym świetle jego cera wyglądała bardziej niezdrowo niż zwykle.
Po chwili, jak gdyby sobie o tym przypomniał, nachylił się nad blatem i wspomagając się tym samym banknotem, tym razem zwiniętym w tutkę, wciągnął do nosa substancje rozsypana na połyskliwej powierzchni. Myre myliła się. Nikt, włączając w to Giselle, nie był w stanie nakłonić go do rzucenia nałogu. A przynajmniej jeszcze nikomu się to nie udało, choćby jednorazowo. I choć nigdy się nad tym nie zastanawiał to zapewne sądziłby, że dziewczynę nie bardzo boli ten fakt. Była w dużym stopniu profesjonałem, tak jak on sam. I prawdopodobnie tak samo jak on miała w nosie cudze złe nawyki, póki nie wywierały one znaczącego wpływu na jej własne plany.
Tak czy inaczej dopiero teraz znów uniósł na nią swe jaskrawe tęczówki a ich częściowo zamyślony wyraz nie dawał pewności iż faktycznie słucha co do niego mówi. Ale przecież nie mogło być inaczej. Słuchał jej więc spokojnie, aż do czasu, gdy dotarła do końca pierwszej, skrótowej informacji owego ustnego raportu.
Atak Anarchs, jako taki, niespecjalnie go poruszył. Nie wiedzieć kiedy ten upierdliwy fakt stał się normą i szczęściem było gdy nie trafiał on w nikogo istotnego. Co nie zmieniało faktu iż Faust nie zwykł polegać na szczęśliwych przypadkach i owa sytuacja irytowała go bardziej nawet, niż nieuzasadnione napady fochów ze strony własnej siostry. Usmiechnał się ponuro, w sposób który nie zapowiadał absolutnie nic dobrego.
- Podrzuć mi potem jego szczegółowe akta… Albo nie – pstryknął palcami a podkrążone ślepia zwęziły się wyraźnie. – Masz cos do pisania? Dobrze. Wydam oświadczenie, notuj. – odkaszlnął, krótką chwile zbierał myśli. Nie przepadał za przemowami, toteż oświadczenie musiało być jak zwykle skrótowe i treściwe – Zapisz: Z dniem dzisiejszym… Którego dzisiaj jest, do cholery? Wpisz w każdym razie. Więc tak… Z dnie dzisiejszym takim a takim ogłaszam wprowadzenie stanu wojennego, kropka. Dopisz jeśli są do tego jeszcze jakieś paragrafy i daj do ogłoszenia. Zanim ten szczur wstanie z łóżka wyślij kogoś z odpowiednimi papierami i niech mu zrobią sąd wojskowy w trybie doraźnym. I wyrok, oczywiście. Nie mamy czasu się cackać z obroną.
Tyle jeśli chodzi o Fausta i domysły co do degradacji. Cóż, nie mógł sobie pozwolić na rozluźnienie dyscypliny, zwłaszcza teraz. Potrzebował pełnej mobilizacji. Ostatecznie należało zdusić tę zarazę w zarodku, zanim naprawdę zacznie być czymś więcej jak tylko pchłą upierdliwie skaczącą po kożuchu. A jak już przy tym jesteśmy, co do cholery działo się z Lokim?! Chętnie by się skonfrontował z jego informacjami, skoro na własny wywiad póki co nie mógł liczyć…
Otrząsnął się z zamyślenia i nieco uniósł brwi.
- Ah tak? Cóż, przynajmniej tyle, hmm… Oczywiście już skierowałaś to urządzenie na dalsze testy. To nie było pytanie, raczej stwierdzenie. Faust westchnął bezgłośnie i potarł dwoma palcami skroń, w której powoli ustępował ból. Myślało mu się coraz jaśniej i irytacja jakby nieco go opuściła. Przysunął do siebie papiery i rzucił nań pobieżnie okiem. Techniczne rysunki nowych technologii szczerze mówiąc niewiele mu mówiły. Był ekspertem w dziedzinie biologii ze szczególnym uwzględnieniem medycyny stosowanej. Oraz znanym wszystkim technofobem. Tak czy siak liczył w tym względzie na nieco lepsze rozeznanie Myrentali. Złożył zamaszysty podpis w odpowiednim okienku i oddał jej papiery.
- Czy to wszystko? – zapytał. Gdyby Myrentali zdecydowała się na przekazanie mu jakiś własnych wniosków, obserwacji czy uwag, niekoniecznie w trybie oficjalnym, to teraz był ku temu dobry moment.
Anonymous - 25 Sierpień 2011, 12:18
Nie uszedł jej uwadze grymas jaki zagościł na twarzy głównego zarządcy Morii gdy bezczelnie weszła do zajętej przez niego sali konferencyjnej. Nie zwróciła na to większej uwagi czekając aż profesjonalizm przejmie nad nim kontrolę. Przejmując rolę szefa największej organizacji bojowej przeciw nieludziom musiał być przygotowany na to, że obowiązki wkroczą do jego życia i uprzykrzą także momenty przeznaczone standardowo na pielęgnacje własnego jestestwa: tak jak właśnie w tej chwili.
Nim przedstawiła sprawy z którymi do niego przybyła odczekała aż skończy przyjmować narkotyk. Biały pył osadził się wokół nosa, nadając mu psotny wygląd piekarza, który zagrzebał się w worku z mąką. Doskonałym uzupełnieniem tego image był biały strój, a konkretnie kitel naukowca, jaki Faust miał na sobie. Myrentali postanowiła jednak zostawić te spostrzeżenia dla siebie.
Rzeczywiście, gdyby Vamoose rozważył jej obecne zachowanie doszedłby do prawdziwego wniosku. Nie obchodziły jej wady bądź zalety, nałogi i ciągotki innych ludzi bądź nieludzi, póki nie utrudniały jej samej pracy. Dopiero gdy Faust narkotykami doprowadziłby się do stanu, który czyniłby go nieprzydatnym dla Morii i samej dziewczyny zareagowałaby, chociażby potępiając jego zachowanie i doprowadzając do wysłania go na odwyk. Póki co miała to w głęboki poważaniu.
Skinęła głową, wyciągając z kieszeni ołówek. Na czystej kartce papieru zanotowała oświadczenie wstawiając dzisiejszą datę w odpowiednie miejsce. Od razu dla samej siebie dodała dopisek dotyczący znalezienia odpowiedniego paragrafu w kodeksie Morii. Zerknęła na Fausta, odrobinę zdziwiona jego postępowaniem dotyczącym rannego w walce z Anarchs.
-Z tym może być problem, w chwili obecnej jest nieprzytomny a lekarze nie są w stanie powiedzieć kiedy się ocknie. Poza tym dziewczyna z którą sypiał usilnie stara się wykreować go na gwiazdę Morii. "Mężczyzna, który przeżył" i tym podobne. W tej chwili nasz wywiad nie ma pojęcia gdzie ona się znajduje a niestety, kreowany przez nią wizerunek... Edwina, takie jest jego imię, sprawia, że jest postacią trudną do usunięcia. Proponuję inne rozwiązanie: nie uciekać się do sądu, tylko pozbawić do życia teraz, póki jest w szpitalu. Odpowiednia plotka, że to kara za zdradę pójdzie w życie a jednocześnie obraz Edwina oddającego życie za Morię i broniącego się w walce z Anarchs do ostatniej kropli krwi dobrze wpłynie na morale. A już na pewno znacznie lepiej niż rozstrzelanie bohatera.-wyłożyła własną teorię obserwując Fausta. Może zamiast wzmacniać morale bardziej mu będzie zależało na ścisłym przestrzeganiu prawa. Silną ręką też można uzyskać dobre efekty w wojnie. Problem w tym, że żołnierzy trzeba jakoś zmotywować i to niekoniecznie kijkiem. Lepiej dać im marchewkę opartą na ludzkiej solidarności - oto Edwin, dzielnie walczący, zginął za naszą sprawę, bierzcie z niego przykład. Swoją drogą cóż za idiotyczne imię.
-Nie, Ty je skierowałeś.-odparła z uroczym uśmiechem. Wiedziała, że w laboratorium przyłożą do tego większą wagę jeśli dostaną polecenie z samej góry. W końcu sama Myr nie była nikim ważnym, oficjalnie figurowała w spisie członków organizacji jako zwykły naukowiec. Gdyby spróbowała rozkazać cokolwiek innym, zajmującym się testami, w dodatku facetom w białych kitlach wyśmiali by ją. Dlatego przyszła zmarnowana z ową felerną bronią, najechała panom na ambicję mówiąc jak bardzo zarządcy na tym zależy i jaka to ta broń cudowna, aż dosłownie wyrwali jej ją z dłoni obiecując że wszystkie testy będą gotowe na jutro.
Dziewczyna miała całkiem dobre rozeznanie jeśli chodzi o konstrukcje i nowe pomysły. Jak była nieco mniejsza z zapałem rozmontowywała i składała w nieco innej formie zegarki, dlatego orientowała się w budowie oraz zastosowaniu owych technologii, zapewne lepiej niż Faust.
-Sądzę, że w związku z wprowadzeniem stanu wojennego powinieneś wygłosić jakieś motywujące orędzie do członków organizacji, wyjaśnić pobieżnie kto nas atakuje i dlaczego trzeba go zabić.-propozycję tą wsunęła częściowo dla własnej wygody. Prędzej czy później ktoś dojdzie do tego że to ona ogłosiła wieść o stanie wojennym a wtedy zaczną się pytania "a po co?, a dlaczego?, a kogo mordujemy?". Lepiej od razu podać wszystkie odpowiedzi na tacy polane mobilizującymi do walki i wysiłku słowami.
Anonymous - 25 Sierpień 2011, 16:19
Na twarzy mężczyzny, na tę krótką chwilę w której dziewczyna na nowo podjęła temat rannego, ponownie zagościł ów wyraz rozdrażnienia czy zniecierpliwienia. Grymas który, tak na marginesie, choć nieznaczny i w zasadzie przelotny, wcisnąłby większą część rozmówców głębiej w fotel. Szczęśliwie, Myre nie należała do tej rzeszy płochliwych durniów którzy swoimi przesadnymi reakcjami potrafili go co najwyżej znużyć. Zresztą udowodniła to już pierwszego dnia ich znajomości i mniej lub bardziej jawnie ale cenił sobie tą jej cechę do dzisiaj. Działała szybko i sprawnie w dodatku w większości przypadków była w pełni dyspozycyjna. Nie wtykała nosa w nie swoje sprawy i robiła zawsze to, czego od niej wymagał. Miło było choć czasem spotkać kogoś takiego, zwłaszcza jeśli na co dzień ogół ludzkości przyprawiał jedynie o skurcze żołądka, aż człowiek nie miał ochoty w ogóle mieć do czynienia z kimkolwiek. Właściwie, to to uczucie znużenia było cokolwiek patologiczne. Czynnik typowo psychiczny a jednak jako osoba swojej profesji nie mógł wykluczać iż jest to skutek głodu amfetaminowego który to narkotyk jeszcze nie zaczął działać – ot, zmęczenie, rozdrażnienie i rezygnacja. Oczywiście dochodziłby do takich wniosków tylko w tych krótkich momentach, w których chciałoby mu się prowadzić analizę własnej osoby. Jak przystało na niego – z niemal zupełnym pominięciem sfer innych niż gospodarka chemiczna własnego organizmu.
Tak czy inaczej słuchał, a czym dłużej słuchał tym bardziej nie mieściło mu się w głowie.
- A kim ona jest? – warknął pod nosem widać wielce zniesmaczony tym, że musi brać pod uwagę kwestie jakiejś podfruwajki. Zaraz jednak zreflektował się. W bezsensownym odruchu przygładził włosy i poprawił mankiety koszuli. Tym samym zwrócił uwagę na spinki o których zdążył już do tej pory zapomnieć. Z nieco odległym wyrazem źrenic przesunął palcem po grawerowanym metalu a kącik jego ust drgnął ledwo dostrzegalnie. Potem znów jego twarz nabrała rzeczowego, wypranego z jakiś konkretniejszych emocji wyrazu.
- Nasz wywiad jest do dupy – przerwał jej oględnym stwierdzeniem, w tej chwili najwyraźniej nie przykuwając do owej kwestii jakiejś szczególnej uwagi, jakkolwiek znając Fausta nie ulegało wątpliwości że i tą sprawą się zajmie – Trudna do usunięcia? – uśmiechnął się paskudnie, następnie lekko skinął głową – dobrze, niech tak będzie. Ale żadnych plotek. Postaraj się żeby wykreowano go na bohatera pełną parą, nazwijcie ten model broni jego imieniem i takie inne bzdury. O kwestii zdrady słuch ma zaginąć. I dopilnuj także, żeby Edwin zszedł śmiercią naturalną, żadnej fuszerki która by potem trzeba tłumaczyć nieszczęśliwym wypadkiem. – zaordynował tonem człowieka cokolwiek znudzonego, czemu wyraźnie przeczyły jego oczy, ożywione pod wpływem narkotyku, ciskające rozbłyski z kącików. – Co do tej jego dziewczyny… Znajdź jakiś sposób by przekonać ją, że nie życzę sobie więcej podobnej samowolki. Najlepiej niech zniknie. Przenieś ją do jakiejś zewnętrznej sekcji, albo co… - ponownie machnął ręką i tym samym zakomunikował iż uważa ta kwestie za ostatecznie rozwiązaną.
Co do następnej to jedynie uśmiechnął się, rzucając jej spojrzenie katem oka. Co ciekawe, był to pierwszy jego uśmiech który wyglądał w pełni naturalnie a nawet… ładnie. W sposobie, jaki przechylił głowę lekko na bok, opierając skroń o rozprostowane palce, była jakaś przewrotna wesołość.
- Ah tak. Znakomicie. – rzekł leciutko mrużąc oczy co nadało jego twarzy nieco kociego wyrazu. W następnej jednak chwili efekt prysł, gdy zarządca zmarszczył nos i skrzywił się z wyraźną niechęcią, jeśli nie odrazą.
- Wykluczone. – oświadczył kategorycznie – z kim walczymy i po co? To oczywiste do kurwy nędzy! Mniej gadania więcej działań Myre, do cholery. I zapamiętaj to, to my atakujemy, a nie jesteśmy atakowani. Jeśli potrzebujesz propagandy to rzuć cos o plugastwie i wynaturzeniu, jak zawsze. Możesz nawet pod to podpiąć religie, choć nie sadzę, żeby to było koniecznie skoro ludzie których zatrudniamy albo sami się do nas zgłosili, albo nie biorą bezpośrednio udziału w działaniach ofensywnych a wtedy lepiej by się nadto nie interesowali.
W całej tej swojej przemowie pominął rzecz jasna kwestie tego, iż wszelkie publiczne wystąpienia i w ogóle miejsca w których przebywało dużo ludzi napawały go niczym nieskrepowana niechęcią. Nie cierpiał tego i skutecznie unikał już od czasów studiów, chyba że jakieś koneksje wybitnie wymagały jego obecności i pozorów. Ale wszak to nie była taka sytuacja.
Anonymous - 25 Sierpień 2011, 20:09
Zaleta ta łatwo mogła przerodzić się w wadę. Sprawiała bowiem, że Myr nie rezygnowała z wcześniej wyznaczonych celów, nawet jeśli musiała po drodze pokonać nieprzychylne miny Vamoosa. Łatwo rzucało się w oczy, że była profesjonalistką, znacznie trudniej było dostrzec pod tą powłoczką osobę, która zwyczajnie nie dba o innych i ich reakcje. Obchodziło ją zadanie, cel. By go osiągnąć mogła nawet pokusić się o wykrzesanie empatii, uroku osobistego i urody. Nie wiązała się z innymi ludźmi w osobiste relacje, ba wręcz nie umiała ich nawiązywać i nie czuła takiej potrzeby. Dopóki nie będzie samotną emerytką poradzi sobie bez innych a że nie planowała dożyć wieku emerytalnego problem rozwiązywał się sam.
-Nikim istotnym dla Morii, ale jej zniknięcie z pewnością rzuciłoby złe światło właśnie na nas.-skomentowała odsuwając pomysł podwójnego sądu wojennego za działanie na szkodę organizacji. Rozmyślania od bezsensu owego zabójstwa przerwało nagłe poprawianie się Fausta. Dziewczyna aż odwróciła się w stronę drzwi sprawdzając czy może ktoś wszedł, tajemnicza siostra, ukochana? Nie, zdaje się, że to po prostu pełen pedantyzmu gest ćpuna. Nie poświęcała wcześniej wiele czasu na analizę charakteru swojego szefa, skierowała się do niego nie ze względu na przyjazność a zajmowaną funkcję, więc dopiero teraz odkrywała, że w zasadzie składa się z samych przeciwieństw.
-Nasz wywiad regularnie daje dupy jeśli już o tym mowa. Mam wrażenie, że jedynym sposobem na zdobycie informacji jaki znają nasi agenci jest zapytanie grzecznie czy nie mógłbym czasem uzyskać tych informacji właśnie a jak odmówi to zaciągniemy ofiarę do łóżka, może za przyjemną noc coś jednak zdradzi. To banda idiotów, z całym szacunkiem.-pozwoliła sobie na pogłębienie oceny tej ważnej z punktu strategicznego jednostki, która w przypadku Morii nie sprawdzała się w ogóle. Taniej było kupować informacje od innych, zwłaszcza, że te zbierane przez ludzki wywiad często były wyssane z palca, a zdarzało się że i z bardziej intymnych części ciała.
-Pracuję nad tym by ją znaleźć. Poproszę ją o krótki wywiad do sieci wewnętrznej, niech powspomina Edwina i jego bohaterską śmierć, to utrwali jego wizerunek. Sądzę, że kilkoma słowami nakłonię ją do kontynuowania jego bohaterskiej walki. Anarchs się ucieszą.-tak się piecze dwie pieczenie nad jednym płomykiem. Będzie więcej chętnych do bojówek, a dziewczyna zniknie z oczu wszystkim co ważniejszym osobistościom, później zaś z powierzchni ziemi przy odrobinie szczęścia. W jej zdolności bojowe Myre szczerze wątpiła. A jak wygra? Cóż, przełknie oraz wykorzysta i taki obrót okoliczności wysyłając ją na czele nieco większego oddziału, by stawili czoło nieludziom.
Zaś jeśli idzie o samego nieszczęsnego człowieka po prostu przekaże kilka dyskretnych słów wraz z odpowiednią zachętą lekarzowi. Wystarczy, by nie dostał skierowania na operację na czas, wystarczy by jego stan znacznie się pogorszył podczas przygotowywania do rozcięcia ciała. Był w tej chwili zewnętrznie cały i zszyty, jednak z tego co wiedziała w ciele miał miazgę zamiast organów wewnętrznych. Całkiem możliwe, że nawet gdyby nie ich spisek zmarłby z odniesionych ran.
Nie odwzajemniła uśmiechu, nawet nie miała szansy go zauważyć, pochłonięta zbieraniem ze stołu papierów. Posegregowała je błyskawicznie na samym wierzchu zostawiając oświadczenie dotyczące stanu wojennego. Do osobnej teczki włożyła projekty konstrukcji zatwierdzone przez Fausta, do kolejnej powędrowały własne notatki dotyczące Edwina i broni jaką użył. Siłą rzeczy przez porządki w kartkach umknęła jej też gwałtowna zmiana mimiki twarzy, wyrażająca teraz uczucia zdecydowanie bardziej negatywne. Brązowe oczy słysząc pierwszy wyraz od razu podniosły się z białego papieru na utrzymaną w podobnej kolorystyce twarz Fausta a zaraz potem przyjęły, lekko zmrużone krytykę dotyczącą pomysłu Myr.
-Odkąd zostałeś głównym zarządcą Morii nie raczyłeś ani razu wystąpić publicznie. Ludzie nie wiedzą kim jest ich przywódca, niektórzy myślą, że ciągle Twój poprzedni, inni, że panuje anarchia, ale póki dostają kasę jest im wszystko jedno. Oprócz symbolów takich jak Edwin potrzebny jest przywódca, człowiek publiczny. Jeśli mierzi Cię bełkotanie o oczywistościach do kamery zatrudnij aktora, który będzie Twoim publicznym wizerunkiem. Namaść go jako swoje natchnienie, pouczaj codziennie co ma mówić i niech występuje. Wbrew pozorom ludzie lubią mieć poczucie sensu, celu. Kiedy im go jasno nakreślisz będą lepiej pracować. I dopiero wtedy, po całej moblizacyjno-zachęcającej gadaninie możemy przystąpić do działania. Na razie nie mamy do tego środków.-zapoznała się z księgowością, spisem wynalazków, pojmanych i zabitych, wszystkimi papierami jakie znalazła w kwaterze głównej Morii ale nie znalazła ani jednego większego sukcesu. Nie wątpiła w zdolności przywódcze Vamoosa, ale jaki to przywódca skoro ludzie mają go za kolejnego naukowca w kitlu? I on ma ich za sobą poprowadzić, porwać wbrew atakującym nieludziom i nie dającym wiary w Krainę Luster ludziom?
|
|
|