To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Polowanie na Aureum (Loullie)

Loki - 2 Październik 2011, 14:43
Temat postu: Polowanie na Aureum (Loullie)
Pustkowie było puste. Tak, jak masło maślane. Opętana Anielską Klątwą dziewczyna przemierzała bezkresne morze kryształów w poszukiwaniu towarzysza. Tajemnicą dla świata było dlaczego właśnie Aureum wybrała dla siebie. Smoki te cechowała wszak chciwość i lenistwo. Dlaczego ktoś miałby zapragnąć podobnej istoty u swego boku? Niemniej, jak zwykle zdeterminowana, Lou maszerowała przed siebie, rozglądając się za połyskującym złotem futrem, bądź cieniem skrzydeł, sunącym po bezkresnej, kryształowej tafli. Było ciepło, jak na tę porę roku. Choć od czasu do czasu chłodny wiatr powodował dreszcze na jasnej, dziewczęcej skórze.
Nagle, do jej uszu, wraz z takim chłodnym, wietrznym powiewem dotarła cicha melodia, wygrywana na flecie. Była hipnotyczna i egzotyczna. Miała w sobie zalążki magii i nikt nie mógłby oprzeć się podobnemu wrażeniu. Podążywszy za nią, dziewczę natknęło się na starego mężczyznę, siedzącego przed wejściem do jakiejś jaskini. Ta z kolei, wydawała się dość głęboka. Powyginane artretyzmem palce unosiły się drżąco, gdy mężczyzna zwalniał trzymany wcześniej wylot we flecie. Jego skóra była pokryta wieloma zmarszczkami, a barwą przypominała dobrze wypaloną cegłę. Długie, siwe włosy przystrajały liczne pióra i paciorki. Ubrany był w ponczo pokryte kolorowymi, geometrycznymi wzorami, a z którego licznie zwisały długie nitki. Spodnie miał wykonane ręcznie, z dobrze wysuszonej i rozmiękczonej skóry. Siedział tak i wygrywał swoją hipnotyczną melodię, aż nagle przerwał bez zapowiedzi i wbił czarne jak dwa węgle ślepia w dziewczynę. Indianin, bo tej rasie odpowiadał wygląd mężczyzny pociągnął zgrabionym orlim nosem i przekrzywił nieco głowę. Chrzęst jego kości przywodził na myśl skrzypienie źle naoliwionych drzwi.
-Czego tu szukasz Opętana?-spytał ochrypłym głosem. Odłożył flet, ułożywszy go koło siebie-Chcesz wejść do jaskini? Czeka cię tam pewna śmierć. Nikt nie wchodzi do Jaskini Cudów, by powrócić z niej do świata żywych... Jednak jeśli chcesz pozyskać sobie względy Aureum.... Musisz mieć coś, czego jeszcze nie ma, a ma wszelkie skarby tego świata. Jedynie w Jaskini Cudów znajdziesz coś, co możesz mu ofiarować-trudno było dojść do tego skąd mężczyzna wiedział, czego poszukuje Loullie. Wszak pustkowie zamieszkiwało wiele magicznych bestii. Może jednak był szamanem, lub czarownikiem? A może najzwyczajniej w świecie wcale nie był człowiekiem i urodził się ze zdolnością czytania w myślach? Kimkolwiek, lub czymkolwiek by nie był, zdawał się sugerować iż z pustymi rękoma, poszukiwania Aureum są bezcelowe. Nie można temu odmówić logiki, w końcu to smoki uwielbiające wszelkie błyskotki. Jednak czy warto wierzyć mu na słowo i sądzić, że jedynie w jakiejś tam magicznej grocie znajdują się klejnoty, które zaspokoiłyby chciwość smoka? Z resztą, jakie to ma znaczenie, skoro ponoć wnętrze tej jaskini wysiane zostało pułapkami i niebezpieczeństwami? Z jakiegoś powodów, nawet Aureum trzymało się od niego z dala...
Łapka zerknęła do wnętrza jaskini i jeśli miała zamiar zadać jakiekolwiek pytanie tajemniczemu czerwonoskóremu, to straciła na to szansę, bo mężczyzna przepadł, pozostawiając ją samą u wylotu gigantycznej kryształowej jamy. W środku zaś było ciemno i powiewało złowieszczym chłodem...

Anonymous - 2 Październik 2011, 15:54

Wysokość słońca na niebie wskazywała późne popołudnie. Ciepłe promienie dotykały swymi dłońmi wszystkiego, na co się natknęły, błyskając tu i tam żywszą gamą barw, od szczerego złota, po rozproszony błękit, prześwitujący spomiędzy fioletowych kryształów. Nie uświadczyło się ani jednej chmurki, która złagodziłaby nieubłagany skwar, tym dotkliwszy, gdy ktoś zagłębiał się dalej i dalej w Kryształowe Pustkowie. Lusia miała wrażenie, jakby przekroczyła próg szklarni. Niemal od razu nad górną wargą dziewczęcia skropliło się parę punkcików wilgoci, a mimo to Łapka uśmiechała się wesoło pod zadartym noskiem, nucąc jakąś radosną piosenkę bez bliżej określonej puenty. Szła raźnym, acz ostrożnym krokiem, nie chcąc zaliczyć upadku, który w najlżejszym wypadku skończyłby się kilkoma siniakami oraz zadrapaniami. Dotykała opuszkami palców błękitnawego kryształu zwisającego z delikatnego, srebrnego łańcuszka, który wcinał się dość znacznym ciężarem w jasną skórę. Odgarnęła z wilgotnego czoła kilka kosmyków błękitnych włosków, nie chcąc, by zawadzały jej w chłonięciu tego cudownego piękna. Istny las kryształów, tęczy i delikatnego brzęczenia!
Podskoczyła lekko, mijając kolejny słup fioletowego piękna, łapką dotykając, mimo upału, chłodnej faktury tworu. Była ciekawa, jak powstał ów zakątek. Wszystko w Spectrofobii było zaskakujące, nowe i magiczne, mogące przyprawić o czysty zawrót głowy, bądź... hm... obrażenia. Tak, Lusia zdawała sobie z tego sprawę, jednak nie przeszkadzało jej to, by móc zgłębiać tajemnice tej Krainy.
Jednak co jeszcze zwabiło ją w to urocze miejsce? A toż to żadna tajemnica! Królicza Łapka szukała towarzysza, przyjaciela, który byłby przy niej, z którym mogłaby się dzielić swymi myślami, którego mogłaby kochać, a do tego wspólnie poznawać tajemnice jej nowego domu. Cóż, sprawa była dla niej nieco ciężka, gdyż w dalszym stopniu czuła się człowiekiem i często odwiedzała swój rodzimy kraj, jednak przez swoją nową odmienność, która jej nie przeszkadzała, ale mierziła ludzi, musiała często znikać z Miasta Człowieczeństwa, cokolwiek to znaczyło, do Miasta Magicznych, jak lubiła ich zwać w myślach. Nie często miała wrażenie, że istoty ' po drugiej stronie lustra ' są bardziej ludzkie od niejednego człowieka, co poważnie szarpało jej ukochane, różowe szkiełka, przez które spoglądała na Krainy z lekkim pobłażaniem.
Z rozmyślań wyrwał ją przepiękny, hipnotyczny dźwięk, za którym podążyła, niczym po złotym sznureczku. "Cóż tak pięknie gra? Czyje palce wydają tak niebiański dźwięk?" Zastanowiła się, gdy jej oczom ukazał się intrygujący mężczyzna, siedzący u wejścia ciemnej jaskini. Mogła z całą pewnością stwierdzić, iż był to wiekowy człowiek, o pomarszczonej, czerwonej cerze, wykrzywionych palcach, w kolorowym ponczu i włosach upstrzonych piórkami, a także koralikami. Klasnęła w dłonie, szczerze uradowana. Ktoś, kto tak pięknie grał, nie mógł być zły. Zbliżyła się do nieznajomego, jednak nie zdazyła wyrzec ani słówka, gdyż oto przemówił. słuchała go z rosnącym zaciekawieniem, rozszerzając złote ślepka.
Kiwnęła główka na znak, że zrozumiała. O tak, Lusia wiedziała, że musi dać podarek smokowi. Dlatego chciała mu podarować najcenniejszą rzecz, jaką posiadała, akwamarynową różę, którą dostała od swej matki. Nie miała nic cenniejszego ponad to, dlatego miała nadzieję, że Aureum doceni jej chęci, jednak starzec sądził, że powinna dać mu coś o wiele wiele bardziej cennego? Ale cóż to mogło być? Czy róża, przyjaźń, miłość i oddanie nie mogły wystarczyć? Najwyraźniej nie w tym przypadku. Jednak wiedziała, że w końcu zaprzyjaźni się z tajemniczym smokiem!
Zajrzała ciekawie do wnętrza groty, postępując kilka kroków do przodu, aż skrył ją całkowicie cień. Co mówił Starzeć? ze nikt stamtąd nie wróci? Ale dlaczego? Hm...
Lusia wiedziała, że musi spróbować, ale wtedy niczego nie ukradnie, a da coś w zamian. Przecież nie można czegoś brać i zostawić po tym pustkę.
Nie wiedzieć czemu, ale w tej chwili pomyślała o Artemisie i gorące ciepło rozlało się po jej serduszku. Tak, spróbuje. Weszła głębiej.

Loki - 2 Październik 2011, 16:48

Całkiem prawdopodobne, że dla chciwego smoczydła, coś co miało wartość sentymentalną, było absolutnie bezwartościowe. Liczyła się przecież wartość rynkowa i co się bardziej świeci! Z resztą, Indianin miał w sobie to coś, co sprawiało, że jego rady brzmiały wiarygodnie. Wyglądał jakby widział już w swoim życiu dość, by wiedzieć co mówi. Sprawiał wrażenie starego mędrca, do którego ludzie przychodzą po zioła, leki i rozwiązania swoich problemów. Może był takim właśnie szamanem? Istotą, która wyssie duszę, jeśli się z nią zadrze i zapcha usta piachem, by ta nie mogła powrócić? Pradawne czary miały wielką moc, a nimi, zdaje się, była przesiąknięta grota, do której właśnie wkroczyła nierozważnie Lou.
Maszerowała w absolutnej i całkowitej ciemności, nie widząc gdzie stawia kroki. Szła więc prowadzona jedynie intuicją, zagłębiając się w tajemniczą jaskinię. Po jakimś czasie, mogła poczuć, że ściany nie są już wykonane z kryształu. Są gładkie, ale ich powierzchnia przypominała masę perłową. Trudno powiedzieć kiedy zaszła ta zmiana... Czy oznaczała, że dziewczyna nie znajdowała się już w Krainie Luster? A jeśli nie... To gdzie właściwie była? Nagle, wkoło ściany zaczęły błyszczeć, a raczej, okazało się, że całe są pokryte dziwnymi runami, które teraz lśniły jasnym błękitem. Wreszcie można było coś zobaczyć. Znalazła się na szczycie schodów, skręcających się w ślimaka i wiodących w dół. Całe ściany tego dziwnego tunelu lśniły niebieskością magicznych run, którymi zostały pokryte. Znaczenie pradawnych zaklęć zostało zapomniane przez czas, a droga w dół, wydawała się jedyną drogą. Jednak gdy tylko dziewczę weszło na pierwszy stopień, runy poczęły gasnąć, a wraz z nimi schody... Rozmywały się? W chwili, gdy postąpiła na kolejny, ten pierwszy zdążył już zniknąć... Jaskinia zmieniała się więc bez ustanku i trzeba było działać szybko.. W dół lub w górę, jeśli jednak wybierze drugą opcję, nigdy nie zdobędzie skarbu dla smoka.

Anonymous - 2 Październik 2011, 17:16

Gdy skryły ją całkowite ciemności, Łapka przystanęła na krótko w wejściu, które wydawało się, jakby znikło. Czekała, aż wzrok przyzwyczai się do gwałtownego mroku, gdy właśnie przed chwilą rozkoszowała się pełnymi urokami słońca. Zadrżała, czując chłód wkłuwający się w skórę maleńkimi igiełkami, które mogła przyrównać do drobniutkich kolców kaktusa, który stał na parapecie w jej domku, a którym nie raz narobiła niezłego bigosu, gdyż wyciągnięcie dziesiątek takich parzydełek było mozolną robotą.
W końcu ruszyła dość niepewnym krokiem wgłąb kryształowego korytarza, przesuwając krańcami opuszków palców po ścianach, by wiedzieć kiedy tunel skręca, a kiedy mknie prosto. W tej chwili nie pozwoliła sobie na nierozgarnięcie, czy też chaotyczne myśli. Wzięła to jako kolejny eksperyment, badania przy których musiała zachować powagę i jasność umysłu, ponieważ w każdej chwili mogło coś pójść nie tak. W pewnej chwili zaczęła nawet żałować, że zamiast solidnych spodni, ubrała koronkową, puszystą spódniczkę, na której znajdował się bladoróżowy materiał rozcięty na cztery trójkąty, które układały się w kielich kwiatu. Do tego bluzeczka na ramiączkach z haftami, osobne bufki oraz białe rękawiczki oblamowane czerwona tasiemką. Schyliła się w ciemnościach podnosząc bawełniane, koronkowe podkolanówki, które zjechały nieprzyjemnie do pół łydki. W tym samym momencie, gdy poczęła się prostować, coś zakuło ją w oczy, jednak nie zbyt boleśnie. Było to raczej zaskoczenie, niż faktyczny ból.
Gdy dotknęła raz jeszcze kryształowej ściany, skrzywiła nieco brewki, mając wrażenie, że coś jej nie pasuje. Przesunęła palcami po powierzchni ściany. Och! Faktycznie, nie był to już czysty kryształ, który wskazywał drogę, a coś na miarę masy perłowej. Przyjemne w dotyku, chłodne i gładkie. Błękitnawe światło... Przyjrzała się sklepieniu, dookoła, wzburzając błękitne włoski. Runy, było ich mnóstwo, błyszczały tajemniczo, kryjąc swoje sekrety za warstwą czasu i zapomnienia. Mimowolnie rozchyliła różowe usteczka. Cudownie. Pięknie. Niesamowicie! Ach, gdyby tylko mogla przeczytać owe runy. Jakąż kryły historię? Była to chęć czysta, niewinna, nie kryło się za nią nic, prócz, a może aż wręcz, dziecinnej ciekawości.
Ruszyła wolno dalej i zatrzymała się po kilku krokach gwałtownie, gdy pod jej stopami pojawiła się przepaścista przepaść zwieńczona wąskimi, niekończącymi się schodkami, które zawijały się wgłąb, zdawać by się mogło, ziemi. Och, och, och! Odetchnęła krótko, pocierając przedramiona dłońmi, by zaraz potem uspokoić się dotykiem kryształowej róży. Wiedziała, że jeżeli chce przekonać do siebie smoka, musi zdobyć dla niego idealny prezent, coś co mu się spodoba. W sumie dziwnym był fakt, że wybrała na swego towarzysza, aż tak różniącą się od niej postać. Jednak, jak dobrze wiemy, czasami przeciwności się przyciągają, a czasami ... um ... likwidują. Cóż, zobaczymy, jak będzie w tym przypadku.
Postąpiła pierwszy krok, uśmiechając się pod nosem, gdy zgasło błękitne światło i wszystko skryło się w aksamitnym mroku, który był niczym gładka, chłodna satyna. Westchnęła, robiąc kolejny kroczek w dół. Nie, nie cofnie się. Królicza Łapka była znana z tego, że jak już raz powzięła jakieś decyzje, dążyła do nich z uporem i determinacją. Tak było i tym razem.
Zanurzała się dalej i dalej, ciekawa, co czeka ją w tej dziwnej, intrygującej wędrówce.

Loki - 2 Październik 2011, 19:17

Odważna, a może po prostu nierozważna Loullie podążała dalej w głąb paszczy lwa. W końcu zniknął ostatni schodek, a ona znalazła się na samym dole. Tutaj zaś runy pokrywające jedynie podłogę, mieniły się złociście, wskazując drogę. Przypominały trochę złotą ścieżkę w magicznej krainie Oz, po której podążać miała Dorotka by spotkać czarownika, który pomoże jej wrócić do Kanzas. Czyżby Loullie też była zagubioną Dorotką?
Złota ścieżka wybiegała nad ogromną przepaść i kończyła się czymś, co kształtem przypominało gniazdo, w którym drzemał... Smok. Nie ten, którego poszukiwała Lou. Wyglądał raczej jak takie, które zamieszkują baśnie i legendy, którym daje się królewny na pożarcie. Smok, albo też smoczek. Wyglądał na młodego i spał zwinięty w kłębek. Jeśli jednak to było młode (a było ono kilkakrotnie większe od skrzydlatej dziewczyny) to jak wyglądała jego matka? Tej na szczęście, nie było w pobliżu, a przynajmniej nie było jej widać. Niemniej jednak, była to odpowiedź na to, dlaczego nieliczni wracali stąd żywi. Pojawiały się jednak inne pytania. Skąd się tu wzięły smoki? No i co oznaczały runy i znikające stopnie? No, a co ważniejsze, tu nie było żadnych skarbów! Ani jednego, nawet najmniejszego kamyczka! Ach, czyżby Łapka dała się najzwyczajniej oszukać jakiemuś opętanemu staremu Indianinowi?
Właśnie w tym momencie czyjaś dłoń zakryła jej usta i szarpnęła ją do tyłu. Po chwili zaś, smok znów zniknął z jej pola widzenia. Wtedy też ręka zwolniła jej usta, a jej właścicielem okazał się nikt inny jak stary Indianin.
-Dotarłaś daleko, pokonując zdradliwe schody...-zauważył-Są chronione pradawną magią, by nikt nikczemny nie mógł się tu dostać... Jeśli weszłaś, oznacza to, że masz czyste serce.-wyjaśnił szeptem-Pradawna magia ma chronić skarb, ty jednak możesz po niego sięgnąć. Jedyny skarb, który przekona do ciebie Aureum.-nabrał powietrza w płuca i westchnął.
-Widziałaś młode?-spytał retorycznie-W jego krtani znajdują się dwa kryształy... Jedyne w swoim rodzaju. Jeśli je zdobędziesz, pozyskasz sobie względu Aureum...-zapewnił ją cicho...-Tylko nie obudź matki...-dodał, a gdy tylko odwróciła się na moment, rozproszona cichym szelestem, mężczyzna znowu zniknął.

Anonymous - 2 Październik 2011, 19:59

Dziewczę podążało krętą ścieżka, bacząc jednak, by nie poślizgnąć się na stromych, wąskich schodkach. Rzecz ów wydawała się czasem niemożliwa, gdy wchodziła ponownie w stromy, kolisty zakręt, który powodował, że w główce Łapki rozkręciła się niematerialna karuzela. Kilka razy przystawała, by złapać oddech, ponieważ droga była długa i męcząca. Czuła, jak mięśnie łydek drżą z wysiłku. Nie była sportowcem, chociaż wiele czasu spędzała na zewnątrz, chodząc i badając nowy świat, w którym się znalazła, gdy wyruszyła szukać swego kochanego braciszka. Jednak nigdy nie uprawiała żadnego sportu, oprócz tego, który miał usprawnić jej umysł, rzecz jasna. Odetchnęła głęboko, powracając do przerwanej wędrówki. Jej kroki były ciche, chociaż w tej studni, w której się znalazła, każdy najmniejszy dźwięk zwielokrotniało echo. Starała się bardzo, by zachować względny spokój i ciszę. Nie wiedziała dokąd idzie, jednak miała nadzieję, że był to dobry wybór. Wszakże nie chciała uczynić nic złego! Gdyby to od Lusi zależało, nie szukałaby żadnego skarbu, nie potrzebowała złota, ani innych błyskotek. Miała wszystko, czego potrzebowała, pracę, przyjaciół, w tym jednego szczególnego, skromne mieszkanko w bloku. Jedyne, czego mogło jej brakować, to żyjącej rodziny. Ale na to nic nie mogła zaradzić i nikt nie potrafiłby jej w tym pomóc. Rozwiązaniem tej potrzeby było życie własnym żywotem, plecenie swojej przyszłości, założenie - w przyszłości - własnej, nowej rodziny. Wtedy będzie spełniona całkowicie.
Po długim czasie, a może kilku minutach, nie wiedziała, gdyż straciła rachubę czasu - dotarła do końca schodów. Dlaczego nie powiedziała, że do końca swej podróży? Ponieważ zdawała sobie sprawę, że to dopiero początek, a jaki będzie koniec? Cóż, o tym na pewno przyjdzie jej się przekonać w odpowiednim momencie.
Rozejrzała się, zaaferowana. Tym razem poświata nie sączyła się ze ścian, a z posadzki, na której stała. Miała delikatną, złotawą barwę, a także dostrzegła podobne runy, co na górze. Zmrużyła ślepka, starając się dostrzec coś w dali. Gdy cichaczem postąpiła kilka kolejnych kroków, by ujrzeć po swych bokach czarną przepaść - tutaj troszkę się wystraszyła, ale tylko dlatego, że się poślizgnęła - dostrzegła w dali coś w rodzaju... gniazda? Tak, to chyba było gniazdo, a w nim? Sapnęła cichutko, zakrywając usteczka dłonią. Smok! Tam był smok! Ale, jakiś inny, nie ten, którego poszukiwała, ale taki... no, co tu dużo mówić, był prześliczny, jakby wyciągnięty z Baśni tysiąca i jednej nocy! Wtedy dotarło do niej coś innego, a mianowicie nie było tutaj żadnych klejnotów! Hm, dla niej to nie robiło wielkiej różnicy, jednak zaczęła się martwić, co też w takim razie podaruje Aureum, bo przecież akwamarynowa róża go nie zadowoli... Poczuła, jak pod powiekami wzbierają jej palące łzy. Zamrugała szybko, chcąc się ich pozbyć. O nie! Przecież wszystko ma swój logiczny, czasami bardzo dobrze ukryty, sens. Nie podda się tak łatwo. Kiwnęła głową, przytwierdzając swe postanowienie w duszy.
Zachowywała się nadzwyczaj cichutko, jakby instynktownie wyczuwając, że nie powinna robić hałasu.
Zadrżała, zduszając krzyk, gdy ktoś schwycił ją za twarz, ciągnąc gwałtownie do tyłu. Nie wyrywała się, gdyż to i tak by nic nie dało. Uścisk był stanowczy i silny. Gdy straciła z pola widzenia smocze dziecko, gdyż to musiało być dziecko, czyjaś dłoń ją puściła. Odwróciła się gwałtownie, chcąc zobaczyć, któż to ją tak wystraszył.
- Pan Indianin! - sapnęła z wrażenia, ale i ulgi. Złapała się rączką za pierś, pragnąc uciszyć nieco walenie serca, które obijało się jej o żebra.
Spojrzała na Starca.
- Oczywiście, że nie miałam złych zamiarów! Nie jestem złodziejką - odrzekła szybko, ale i cicho, korzystając z chwili, gdyż miała przeczucie, że stary Indianin zniknie tak samo, jak poprzednio, gdy tylko straci go z oczu. Był intrygującą personą. Z chęcią poznałaby go bliżej, gdyby nie okoliczności...
Gdy zapytał o młode, odruchowo spojrzała w tamtą stronę, jednak nie mogła niczego zobaczyć, oczywiście.
-Ale jak ja mam je wyciągnąć stamtąd? - szepnęła, odwracając się na powrót w stronę starca, jednak spotkała ją nie miła niespodzianka, gdyż już go nie było. Westchnęła. Ach, ta magia!
Hm, co mówił Starzec? Wyciągnąć kamień z gardła smoka, nie obudzić matki... Wyszła zza naturalnego filara i rzuciła okiem na śpiące 'maleństwo'. "Cudowny!" Pomyślała, nie mogąc się powstrzymać. Tak, tam było dzieciątko, a gdzie... matka? Nigdzie nie mogła dostrzec piastunki małego.
Odetchnęła i ruszyła najciszej, jak potrafiła, co już mogło okazać się męczące, gdyż Lou nie była stworzona do zachowywania stałej ciszy, przez kamienną, podświetloną ścieżkę. Nuciła przy tym łagodną, acz piękną, hipnotyczną pieśń. Była ona na tyle cicha, że wydawała się nie głośniejsza od szeptu. Jak miała wyciągnąć kamień z gardła smoczka? Może, gdyby poprosiła? Hm, kurczę, kurczę.
Zbliżyła się niemal na wyciągnięcie ręki do małego smoka, przyglądając mu się ciekawie, ale i z rozrzewnieniem. Był taki uroczy! Dalej nuciła, jakby nie mogła się powstrzymać. Dotknęła opuszkami palców 'pyszczka' smoka, chociaż był od niej większy. Skrzydełka Lou zadrżały, dźwięcząc łagodnie. Ach, niemal kompletnie o nich zapomniała! Wszelkie stworzenie zawsze miało do niej zaufanie, jeszcze nigdy żadne jej nie zaatakowało, jednak wiedziała, że to może się w każdej chwili zmienić.
-Przepraszam... - szepnęła wesolutkim głosikiem.
Prawdopodobnie była to najgłupsza rzecz, jaka mogła uczynić, ale co miała niby zrobić?! To była Lou!

Loki - 3 Październik 2011, 09:07

Cóż, pan Indianin rozpłynął się jak zwykle w powietrzu pozostawiając małą Loullie z masą pytań. Jak wydobyć kryształy z gardła młodego smoka? I co właściwie było w nich tak specjalnego i magicznego? Cóż, pamiętacie mit o Prometeuszu i o tym jak skradł bogom ogień? Prometeusz był uprzywilejowany i mógł wchodzić na Olimp by zasiadać pośród plejady niezliczonych bóstw. Jednak czym był ogień, który im wykradł i który na klęczkach zaniósł swoim towarzyszom ludziom, co zostało uznane za zbrodnię przeciwko bogom? Ogień. W innych opowieściach, opowieściach ludów starej Azji ogień pochodził od smoków. Magicznych stworzeń, które nauczyły się nim władać, potrafiły nim zionąć i podzieliły się jego darem z ludźmi, którzy w zamian mieli sławić je jako swych bogów. Dwie historie pochodzące z różnych przestrzeni czasowych, których akcja rozgrywa się w odległych od siebie zakątkach świata. Mają jednak ten jeden wspólny mianownik... Ogień. W rzeczywistości obie te opowieści o pochodzeniu tego daru mają w sobie ziarno prawdy. Ogień pochodził od smoków. Mitycznych stworzeń, które potrafiły nim zionąć i władać. Były jednak zbyt chciwe, by podzielić się tym darem z ludzkością, którą miały za gorszy gatunek. Wtedy też jeden śmiałek, którego imię zapomniane zostało przez czas, odważył się i postanowił ogień smokom wykraść. Nie było to jednak proste zadanie. U smoków dorosłych, źródło wewnętrznego płomienia znajdowało się zbyt głęboko, by można przy pomocy ludzkich narzędzi przebić się przez grubą, pokrytą chitynowymi płytami skórę i wydobyć je na powierzchnię. Co innego młode smoki. U nich, źródło znajdowało się w krtani. Z wiekiem wędrowało przez całe ciało smoka, aż w końcu, gdy znikało źródło, smok umierał. Śmiałek, który w Grecji nazwany został Prometeuszem zakradł się do smoczego gniazda i dokonał straszliwej zbrodni. Pod nieobecność matki rozciął gardło młodego smoka i wyjął z niego dwa potężne kryształy. Biły czerwonym blaskiem, przypominając barwą rozżarzone węgle, a gdy stuknął nimi o siebie, wytworzyły iskrę, która dała początek potężnej salwie ognia. Prometeusz zaniósł skarb swemu ludowi. Jednak wściekłość smoków była trudna do opisania. Rozjuszone porwały złodzieja i mordercę, roztrzaskały jego ciało o nadmorskie klify i pozostawiły je na pożarcie lokalnemu ptactwu. Później zaś, zdradzone i oszukane odleciały. Pozostawiając ludzi z tym jednym, bezcennym skarbem, dzięki któremu nauczyli się stopniowo pozyskiwać ogień własnymi sposobami. Dokąd odleciały smoki? Nie wiadomo. Z czasem ich istnienie zostało poddane w wątpliwość. Później powstała teoria o tym, że poczęły zamieszkiwać Krainę Luster jednak i tam ich nie widywano. A teraz Łapka znalazła się w jaskini jednego z nich. Czyżby więc runy, które pokrywały wnętrze groty były pradawną magią smoków? A ściany, które wygładziły się nagle były po prostu... Przetopione od ich ognia? Tak, czy inaczej, Łapka miała stać się nowym Prometeuszem. Nie było innego sposobu na pozyskanie Źródła Ognia niż zabicie smoka, bo bez niego i tak stwór umierał. O tym jednak Łou nie wiedziała i nic dziwnego, że coś tak okrutnego nie przyszło jej do głowy... Pytanie tylko, czy to aby na pewno dobry pomysł, by budzić drzemiącego smoka?
Jaszczurze ślepia rozchyliły się gdy do uszu młodego dotarł nieznajomy głos. Zaskrzeczało cicho i podniosło główkę, by przyjrzeć się stworzeniu, które go budziło. Nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego. Przechylił głowę i wyciągnął długą szyję by zaskrzeczeć. Był głodny więc uważnie analizował sylwetkę obcej istoty zastanawiając się, czy nadawała się do konsumpcji. Pachniała mięsem, ale było w niej też coś dziwnego... Zrobił więc jedyną rzecz, która dziecku wydawała się w podobnej sytuacji logiczna. Zawołał matkę. Donośny, niemowlęcy skrzek rozniósł się potęgowany echem. Zebrały go ściany wkoło przepaści, nad którą znajdowało się wielkie gniazdo. Zwierzę zamachało niezgrabnie skrzydełkami w wyrazie zniecierpliwienia. Zupełnie tak jakby nie mogło się doczekać przybycia swojej matki. Lou mogła po chwili poczuć jak zza jej pleców, ogarnia ją powiew gorącego powietrza. Nozdrze matki smoka, na poziomie którego w tej chwili znajdowała się Łapka, było wielkości jej samej. A więc jednak, mamusia była tutaj cały czas. Leżała pod gniazdem, wypełniając sobą ową przepaść, gdzie drzemała czujnie, nasłuchując czy dziecko jej nie potrzebuje. Jego pytający skrzek rozbudził ją, a gdy podniosła głowę dostrzegła... Człowieka! Cóż, może to nie był człowiek, bo miało to skrzydła, ale i tak... Nie była zadowolona... A była sporo większa od małej Lou... Cóż robić w podobnej sytuacji? Uciekać? Rozmawiać? Wybór należał do nierozważnej, małej Lou.

Anonymous - 3 Październik 2011, 09:34

Faktycznie, mała Lou nie mogła wiedzieć podobnych rzeczy, a dokładniej nie wszystko. Oczywiście znała mit o Prometeuszu, ale jakoś nigdy nie przyszło jej do głowy, by powiązać go z podobną sytuacją - zabiciem malutkiego smoka, by wydobyć jego skarb. Przecież to barbarzyństwo! Jak można zabić małe, niewinne dziecko? Pomińmy fakt, że takie małe dziecko z czasem przemieniało się w ogromną bestię, ale to nie usprawiedliwiało nikogo, powtarzam nikogo, by móc dokonać podobnego czynu. Sama Łapka nigdy nie skrzywdziła żadnej istoty i nie miała zamiaru tego czynić, nawet jeżeli wiązało się to z niezdobyciem upragnionego skarbu dla Aureum, co skutkowało tym, że nigdy nie przekona go do siebie bez 'okupu'. Inaczej tego nazwać nie mogła, dlatego też w jej pstrokatej główce narodziła się ulotna, ale zawsze, myśl: czy warto mieć za towarzysza kogoś, kto patrzył jedynie na własne dobro? Konkluzja rozwiała się równie szybko, jak się pojawiła. Lusia była zdania, że da sobie jakoś radę i że nie należy skreślać kogoś tylko dlatego, że jest taki, a nie inny. Była zdecydowana i zdeterminowana, chociaż nie za wszelką cenę, by Aureum ją polubił i zechciał z nią pozostać.
Gdy dziewczę zbliżyło się do malutkiego smoka, przyglądała mu się dłuższą chwilę, nucąc pod noskiem skoczną pioseneczkę, jakby samej sobie dodając odwagi. Jednak faktem było, że się nie bała. Ach, ta mała Lou! Ale niby czemu miałaby się bać, skoro nie miała złych zamiarów? A skoro ktoś nie ma wrogich intencji, czy osoba, w tym przypadku stworzenie, mogło je posiadać względem niej? No, bo jak to tak? Kiedyś ktoś stwierdził, że to nierozważne dziewczę zginie z ręki narwanego człowieka, bądź istoty, z tym swoim różowym podejściem do życia. Nie potrafili pojąć, jak można zachować taką niewinność i radosne postrzeganie świata, skoro ono wcale nie jest takie kolorowe! I w tym tkwił problem, ponieważ doszukiwali się dziury w całym, nie mogli zrozumieć, że świat to nie tylko szarość i cienie, które dominowały nad resztą barw, były jeszcze róże, czerwienie, błękity, złoto, feeria odcieni uczuć i uczynków.
Gdy jej delikatne, łagodne palce zetknęły się z noskiem smoczka, ten rozwarł powieki, przyglądając jej się cudownymi, kolorowymi oczyma, a w których malowało się zdumienie i... niepewność? A zaraz potem nutka głodu i zniecierpliwienia. Młode smoczysko uniosło się niezgrabnie na nóżkach i zamachało niemrawo błoniastymi skrzydłami. Lusia podziwiała go w niemym zachwycie. Gdy 'zaświergolił' uśmiechnęła się szeroko.
- Spokojnie, maleńki... - szepnęła ciepłym głosem. - Jakie piękne z ciebie smocze dzieciątko. A gdzie twoja mamusia? - Zapytała. Hm, prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy, że oto znalazła się w mozliwym niebezpieczeństwie. Łapka z jednej strony chciałaby zobaczyć rodzicielkę tego cudownego stworzonka, ale z drugiej strony obawiała się, że matka może źle ją zrozumieć i w najlepszym wypadku zechce przegonić, w najgorszym... no cóż, lepiej się teraz nad tym nie rozwódźmy.
Wtem coś zaszeleściło za jej plecami, jakby kamień ocierał się o gładki kamień. Gorący powiew powietrza owiał jej postać. Drgnęła, zaskoczona. Było to tak różne odczucie od chłodu, który tutaj panowaz, że odwróciła się na pięcie, by zbadać, co też to mogło być. Zdrętwiała na chwilkę, widząc ogromny, chociaż to mało powiedziane, pysk... prawdopodobnie matki. Uśmiechnęła się raz jeszcze, dygając wdzięcznie przed smoczycą. Skrzydła Lou drgnęły, rozbrzmiewając melodyjnym, szklanym śpiewem.
- Witam panią, pani matko! Przepraszam, że przeszkodziłam pani oraz maleństwu w odpoczynku, nie miałam tego w zamiarze! Jednak pewien miłych, chociaż tajemniczy, Indianin, podpowiedział, że tutaj mogłabym znaleźć coś, co pomogłoby mi przekonać do siebie Aureum! Chciałam jedynie prosić o pomoc, pani matko! - mówiła dość szybko, wesołym głosikiem dziecka. W jej postawie, ani słowach, nie było nic negatywnego. Wydawała się taka ... niewinna?

Loki - 4 Październik 2011, 23:42

Świetny plan, naprawdę! Próba przemówienia zwierzęciu do rozsądku. Cóż, Lou mogła wyglądać niewinnie i sympatycznie, ale jakie to miało znaczenie, skoro znajdowała się w gnieździe, w którym matka ukryła swój najcenniejszy skarb? W dodatku reprezentowała rasę, której nie można było ufać. Rasę chciwą i zdradziecką, gotową na niewyobrażalne zbrodnie, popełniane jedynie z chęci wzbogacenia się i pozyskania czegoś, co przynosi korzyści! Smoki dobrze znały tę stronę ludzkości i z całą pewnością nie obdarzą zaufaniem kogoś tak po prostu, na słowo honoru. Mało to kłamstwa i obłudy w świecie na powierzchni?
Smoczyca skupiła w sobie energię Źródła Ognia, skrytego głęboko w jej wnętrzu. Dwa kryształy już zderzyły się ze sobą, a jej paszcza już rozwarła się by spopielić postać, która wylewała z siebie całe potoki niezrozumiałych słów. Nagle jednak, pojawił się Strażnik, co powstrzymało ją przed zionięciem potężnym słupem czerwonego ognia.
Stary Indianin, zdaje się, że w ostatniej sekundzie stanął pomiędzy dziewczyną, a smoczycą. Zaczął przemawiać w mowie prastarej. Mowie zapomnianej przez dzieje. Była to mowa emocji i gestu, mowa drzew i wiatru, mowa natury. Nie było w niej słów, które mogły wywoływać nieporozumienia. Tekst, który kierował do zatroskanej matki był komunikatem w najczystszej formie. Matka owinęła się wokół niemowlęcia i słuchała uważnie tego, co jedyny człowiek, mający przyzwolenie na oglądanie jej oblicza, miał do powiedzenia. Potem zaś odpowiedziała. Przy pomocy cichego szumu swego oddechu, kilku mrugnięć i skinień głową. Mężczyzna skłonił się, po czym chwycił Lou mocno za ramię i wyprowadził poza zasięg zwierząt.
-Wybacz mi-powiedział dość cicho-To była próba. Musiałem sprawdzić, czy magia run nie osłabła przez wszystkie te lata i czy nie wpuściła do środka kogoś, kto nie byłby godzien...-wyjaśnił ze spokojem, po czym zaniósł się kaszlem. Był już naprawdę w podeszłym wieku.
-Od pokoleń, mężczyźni z mojego rodu chronią sekretu tej jaskini. Odstraszamy ciekawskich. Uczono nas pradawnej mowy lasu i ziemi. Uczono nas run, w razie gdyby pojawiła się konieczność ich odświeżenia. Ale uczono nas też, że kiedyś pojawi się ktoś godny tego by smoki przekazały mu skarb... Skarb, którego nie możesz zatrzymać dla siebie. Musisz go oddać Aureum. Wtedy będzie Ci towarzyszyć, ale jeśli pozostawisz go sobie, lub oddasz w ręce kogokolwiek innego... Cóż, będzie to moją wielką porażką.-sięgnął do kieszeni i wyjął z niego drobną, złotą płytkę, kształtem przypominającą łuskę-To, jest łuska smoka. Wykonana z unikatowego materiału, który składem przypomina niejako mieszankę złota i diamentu. Jest bezcenna. Jeśli jednak wpadnie w niepowołane ręce, świat dowie się o istnieniu smoków, a wtedy... Wtedy nie będzie już dla nich bezpiecznego miejsca... Proszę, idź i zabierz ją do Aureum... Wiedz, że pokładam w Tobie wiarę.-mężczyzna rozpłynął się po tych słowach w powietrzu. Tym razem na oczach dziewczyny. Czyżby więc był duchem? Zadanie wydawało się proste. Zanieść łuskę do Aureum... Czy mogło być coś przyjemniejszego?

Anonymous - 5 Październik 2011, 09:28

Nie od dziś wiadomo, że ludzie to samo zło. Niszczą, palą, gwałcą, zabijają nie tylko siebie, ale i okolicę w której zamieszkują, wyniszczają naturę, kłamią, są podstępnie, niegodziwi, nie warci, by świat, który zamieszkują, był ich domem. A jednak ludzka natura nie jest tylko mrokiem, czarną mgłą podstępu i rozkładu, człowiek to też światło, które współgra z ciemnością, walczą ze sobą, a jednak... czasem jedna ze stron bierze górę, lub na odwrót, są ze sobą tak zespoleni, że są ani dobrzy, ani źli. Loullie prezentowała kategorię pierwszą, gdzie światło tłumi czerń i zgniliznę, jednak skąd mogła o tym wiedzieć matka? Nie mogła, gdyż musiała mieć do czynienia jedynie z osobnikami, którzy przynosili złą sławę człowieczeństwu.
Lusia patrzyła na gadzią matką, ani drgnęła, wpatrując się w jej duże,mądre ślepia, w których błyskała opiekuńczość, ale i zapobiegliwość. Nawet ją rozumiała, potrafiła postawić się w jej sytuacji, dlatego też nic nie uczyniła. Nie odezwała się. Stała pokornie, gdy matka rozwarła monstrualne szczęki. Poczuła zapach jej oddechu, lekko stęchły, duszący. Coś we wnętrzu gardła zabłysło. Dziewczę zacisnęło kurczowo palce, by je za chwilę rozluźnić. Nie bała się śmierci, zawsze wiedziała, że kiedyś po nią przyjdzie, prędzej czy później. Wiele o niej myślała i doszła do wniosku, że to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. A jednak w oczach Lusi zalśniły łzy. Nie bała się o siebie, a o... Artemisa. Co się z nim stanie, gdy już nie wróci? Czy będzie jej szukał? Będzie bardzo cierpiał? Kto go będzie rozweselał, pocieszał? Kto będzie na tyle wyrozumiały i cierpliwy, by móc go zrozumieć? Pokochać.
Skrzydła dziewczęcia rozwinęły się na całą szerokość, która przekraczała dwa i pół metra. Rozbłysły jaskrawe barwy, wzory kwiatów, motyli, słońca, zieleń, czerwień, pomarańcz, róż, błękit, rudozłoty, przebłyski srebra, nutki czerni, seledynu i szarości, wszystko to iskrzyło się, gdy blask padający z paszczy matki smoczycy oświetlił ją palącym żarem. Wyciągnęła w jej stronę szczupłą rączkę, jakby chciała jej dotknąć. Umrze, jeżeli zasłużyła na karę. A jednak martwiła się, tak bardzo się martwiła.
Wybacz, Artemisie, że cię znowu zawiodłam, wybacz mi... Szepnęła w myślach, jakby sądziła, że ów błaganie dosięgnie naukowca, gdziekolwiek będzie.
Zamknęła oczy, czekając na strumień spopielającego ognia. Zawiodła, a jednak próbowała, starała się. Uśmiechnęła się delikatnie, oddychając miarowo, chociaż nie mogła powstrzymać fali krystalicznych łez spływających po zaróżowionych od ciepła policzkach.
Drgnęła. Żar... niemal zniknął. Usłyszała najpiękniejszą pieśń, jaką kiedykolwiek mogły posłyszeć jej uszy. Czyste emocje, prawda, szum wiatru, szelest liści, pomruk wody, kwintesencja życia. Czyżby to był już koniec? Nie bolało. Artemisie!
Otworzyła oczy. Zobaczyła czyjeś szerokie, choć nieco przygarbione plecy. Siwe włosy, piórka, koraliki, zapach wyprawionej skóry. Indianin. Zamrugała powiekami, zaskoczona. Pieśń, którą słyszała była w istocie mową - mową, której nie znała, a która wydała się najpiękniejsza na całym świecie!
- Och... - szepnęła, nie zdolna sformułować innej wypowiedzi. Lusia pierwszy raz w życiu nie wiedziała co powiedzieć!
Dłoń mężczyzny pociągnęła ją w drugą stronę, z dala od matki i dziecka. Dziewczyna wyrwała się delikatnie, zwróciła twarz w ich stronę, patrząc na nich szczerozłotymi oczyma. Skłoniła się z uznaniem i szacunkiem, przytykając palce do lewej piersi, gdzie biło żywiołowo serce. Dziękowała, składała hołd ich istocie.
Odwróciła się i ruszyła za Starcem. Mówił szybko, wyjaśniał. Uśmiechnęła się uspokajająco. Nie gniewała się, bo i czemu? Rozumiała ich postępowanie. Był to szlachetny cel, który musiał zostać spełniony. Nagle coś jej wręczył i kolejne słowa. Podziękowała spojrzeniem. Nie musiała się odzywać, gdyż wszystko zostało powiedziane. Słowa były zbędne w tej chwili.
Zniknął.
Stała chwilę, patrząc na szczerozłotą płytkę, którą ściskała w bladych palcach. Przysunęła ją do ust, złożyła na nich delikatny pocałunek, a zaraz potem ukryła w wewnętrznej kieszonce, ukrytej przy lewej piersi.
- Będę strzec tego do momentu, aż nie odnajdę Aureum. Już nie dla własnej korzyści, ale choćby dlatego, by spełnić twą prośbę, Starcze - rzuciła cichutko w przestrzeń. Ruszyła do miejsca, z którego przyszła, mając nadzieję odnaleźć strome, ślimakowate schody, które zawiodłyby ją na powierzchnię. Nie patrzyła za siebie. Zostawiała tam część własnego serca i duszy, wracała do życia, gdzie miała swój cel, do Artemisa. Ale najpierw, najpierw wola Indianina, dopiero potem... potem...

Loki - 8 Październik 2011, 17:57

Lou ściskała w pięści bezcenny przedmiot. Symbol zaufania, którym obdarzył ją Indianin. Dlaczego właściwie uzależnił od tak drobnej istoty, los dwóch wspaniałych stworzeń, które w razie gdyby odkryto ich istnienie, mogłyby stracić życie. W końcu surowiec, który dzierżyła niebieskowłosa musiał być cenny. Mienił się złociście, ale twardością przypominał diament. Jak wiele można zapłacić za coś o podobnej strukturze? Wiele, a by pozyskać tego więcej trzeba zabić smoka i można być pewnym, że wielu chciwych nie powstrzymałoby ryzyko pozbycia się całego gatunku. Na barkach Lou spoczął więc nie lada obowiązek.
Ruszyła w drogę powrotną. Złote runy lśniły pod jej nogami aż doszła do schodów, wokół których na niebiesko migotały ściany. W końcu znalazła się na powierzchni, gdzie, ku swemu zaskoczeniu, u wyjścia jaskini, czekał na nią... Artemis?
Mężczyzna wyglądał na zmęczonego. Pot skraplał mu się na czole w wyniku panującego wszędzie, szklarnianego upału. Spojrzał na nią błękitnymi ślepiami, gdy tylko wyłoniła się z jaskini.
-Lou!-krzyknął donośnie i podbiegł do niej, obejmując jej drobne ciałko-Lou, jak dobrze, że nic Ci się nie stało! Gdy tylko dowiedziałem się, że wybrałaś się na poszukiwania Aureum, stwierdziłem, że muszę Cię odnaleźć... Jednak... Powiedz mi, co robiłaś w tamtej grocie? Zgodnie z moimi badaniami, jej wnętrza chroni stara magia, a głęboko w środku skryty jest niewyobrażalny skarb... Poszłaś tam po niego by ofiarować go Aureum prawda? Znalazłaś go?-mówił jak zwykle spokojnym, pozbawionym emocji głosem, choć czasami przerywał, by nabrać kilka głębszych oddechów. Najwyraźniej podróż tutaj nie była dla niego najłatwiejszym zadaniem. Przyglądał się dziewczynie z natarczywą ciekawością.

Anonymous - 8 Październik 2011, 19:06

Gdy schowała bezcenny dar do kieszeni, ruszyła do wyjścia. Złota ścieżka wskazywała jej drogę w półmroku. Szła nie dość szybkim, acz wyważonym korkiem, wiedząc, że czeka ją ciężka wspinaczka po schodach. Miała jedynie nadzieję, że je odnajdzie. Odetchnęła z ulgą, widząc kręte stopnie, chociaż przerażała ją myśl o wejściu po nich raz jeszcze. Weszła na pierwszy stopień, a potem na drugi. Przystawała co jakiś czas, by pozwolić sobie na złapanie oddechu. Była zamyślona. Nie wiedziała dokładnie, co dzieje się z jej umysłem ani sercem. Skołowanie nie dawało jej spokoju. W pamięci nadal miała burzliwą rozmowę z Artemisem, na co czuła silny uścisk w gardle, jakby miała się zaraz rozpłakać. Odgoniła niepotrzebne myśli. Skupiła się na wspinaniu. Nie wiedziała znowu ile czasu minęło, nim stanęła na szczycie. Zgięła się w pół, opierając dłonie na kolanach, by złapać urywany oddech. Pot perlił się na jej czole, a także nad górną wargą. Uch, część drogi miała za sobą. Teraz będzie musiała odnaleźć Aureum i przekazać mu dar Indianina. Było to priorytetem.
Ruszyła błękitnym tunelem, czując chłód na odsłoniętej skórze. Zamrugała gwałtownie powiekami, gdy promienie słońca zaatakowały jej oczy. Po tak długim czasie spędzonym w mroku odzwyczaiła się od światła, dlatego nie od razu dostrzegła postać stojącą w wejściu. Przekroczyła próg jaskini, rozkoszując się promieniami słońca, jego ciepłem ogrzewającym ciało po zimnie. Wtem ktoś wziął ją w ramiona, ściskając mocno i niemal krzycząc nad uchem. A przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Sapnęła z wrażenia, rozpoznając tembr głosu nieznajomego. Zadarła lekko głowę, wpatrując się w błękitne źrenice mężczyzny. Nie od razu poczuła,że coś jej się nie zgadza, gdyż zagłuszyło je szczęście, jakie odczuła na jego widok.
-Artemis? -szepnęła zaskoczona, obejmując go z lekkim wahaniem w pasie, jakby nie mogła uwierzyć, że tutaj się znajduje. Już drugi raz przybył jej szukać, czy to mogło coś oznaczać, chociaż jakiś czas temu tak usilnie twierdził, że... Otrząsnęła się ze wspomnień. Umysł dziewczyny pracował na wysokich obrotach, gdy przetrawiała potok słów napływający do jej uszu. Spojrzała w znajomą twarz naukowca. Jego oczy były tak soczyście błękitne, piękne, chociaż... wydawały się nie prawdziwe. Czy oczy Artemisa nie były granatowe? Może to przez to jaskrawe światło? Podejrzliwość okryła ją szczelnym całunem, chociaż na zewnątrz uśmiechała się wesoło. - Skąd wiesz, że wyruszyłam na poszukiwania Aureum, przecież nikomu o tym nie mówiłam. - zauważyła spokojnie, odstępując na krok od mężczyzny. - W grocie nie było żadnych skarbów, jest pusta i cicha, jak groty, które zamieszkują jedynie echa. Niestety, nic nie znalazłam, co okazałoby się godne podarku dla szlachetnego smoka - odparła smutnym głosikiem, przeczuwając, że nie powinna wyjawiać prawdy. Obiecała Indianinowi, że dotrzyma tajemnicy. I tak zamierzała uczynić, nawet gdyby miało się to równać z nie mówieniem całej prawdy Artemisowi. Ale, skąd on w ogóle się tu wziął? Przecież na prawdę nikomu nie mówiła, gdzie się wybiera.

Loki - 9 Październik 2011, 18:55

Dziewczyna była bardziej spostrzegawcza niż to przewidywała ustawa. Faktycznie, oczy Artemisa były granatowe, w odcieniu ciemnego szafiru. W przypadku jegomościa, który z taką gorliwością czekał na nią przy wyjściu, były błękitne, niczym bezchmurne niebo. Kim więc był? Bo poza tym jednym drobnym szczegółem, wyglądał dokładnie identycznie. Wliczając w to elegancki, szyty na miarę garnitur, który miał nawet drobny błąd w ściegu nad lewym ramieniem, dokładnie tak samo jak oryginalny.
Oszust był więc pewien, że jego maskarada nie została przejrzana. No i w pewnym sensie, nie została, bo Lou wciąż miała wątpliwości. Odwzajemnił jej uścisk z właściwym sobie brakiem większego zaangażowania. Tak jakby chciał, a nie mógł, a przynajmniej taką miał przy tym minę.
-W każdym razie, dobrze, że nic Ci się nie stało-podsumował, przejeżdżając dłonią po jej niebieskich włosach w bardzo troskliwym geście. Uśmiechnął się lekko, gdy spytała go o swoje polowanie.
-Najwyraźniej znam cię aż nazbyt dobrze Lou... Nie musisz mi mówić, że coś zrobisz.-zapewnił ją, bawiąc się przy tym kosmykiem jej włosów i przyglądając jej twarzy z wyraźną lubością.
-Jesteś pewna?-spytał postępując krok do przodu, by zmniejszyć dystans, który usiłowała wykreować pomiędzy nimi-Jestem całkiem pewien, że wszystkie moje badania wskazują na to, że ów skarb tam jest.. Och Lou! Nie masz pojęcia jak ważne byłoby dla mnie podobne odkrycie! To byłby przełom! Przełom w moim życiu! Być może nigdy więcej nie musiałbym pracować, a wtedy? Wtedy wreszcie mógłbym się uwolnić od MORII od... Wszystkiego i być... Być z Tobą Lou...-to ostatnie powiedział nieco ściszonym głosem, chwytając ją za rękę-Posłuchaj, tak naprawdę przyszedłem tu, by przeprosić Cię za wszystko co wcześniej powiedziałem. Byłem przerażony. Wiesz jak bardzo zawsze wyznaję logikę i... rozum... A tego co do Ciebie czuję, nie potrafię rozumowo wyjaśnić. Czułem, że wpadam w pułapkę i dopiero później zrozumiałem, że ta pułapka... Jest najwspanialszą rzeczą jaka mogła mi się przytrafić... Ale... Ale na razie nie mógłbym być z Tobą. Nie dostateczną ilość czasu, potrzebuje czegoś wielkiego! Jesteś pewna, że absolutnie nic tam nie znalazłaś? Nawet najmniejszej drobinki cennego surowca? Z resztą! Kogo ja podejrzewam o kłamstwo! Nie okłamałabyś mnie prawda Lou-wymawiając ostatnie pytanie musnął lekko dłonią jej policzek-Nie okłamałabyś mężczyzny, który Cię... ko... Któremu zależy na Tobie?-łał! imponujące! Kimkolwiek był ten podrabiany Artemis, potrafił nawet dobrze udawać, trudność w okazywaniu uczuć. Aż dziw bierze, że ktoś tak profesjonalny nie dopracował tak wielkiego szczegółu jakim są oczy! Tak, czy inaczej. Stopniowo naciskał na Lou... Jednak, czy dziewczyna się złamie? Czy przyzna się do swego znaleziska wobec wizji realizacji wszystkich swoich najskrytszych marzeń? Cóż, ta decyzja należała do niej.

Anonymous - 9 Październik 2011, 19:16

Lou wpatrywała się swymi wielkimi, szczerozłotymi ślepiami w mężczyznę, który był miłością jej życie. Dziewczyna wiedziała, że dla niego zrezygnowałaby ze wszystkiego, co dotąd posiadła. Gdyby była taka potrzeba, oddałaby swe życie, gdyby to mogło go uratować od nicości. A jedna... wyczuwała fałsz w jego postawie, w jego osobie. Patrząc w jego oczy miała wrażenie iluzji, nierzeczywistego snu, w którym niespodziewanie się znalazła. Błękitne źrenice Opętanej zwęziły się, gdy ukochana dłoń przesunęła po jej włosach, a jednak nie poczuła tego znajomego dreszczu, który pojawiał się zawsze przy kontakcie z jego skórą. To utwierdzało ją w przekonaniu, że to nie może być prawdziwe, że to on nie może być rzeczywisty. Artemis nie zachowywałby się tak, jak ten tutaj mężczyzna. Na pewno nie po tak krótkim czasie, który minął od ich ostatniej rozmowy. W to nie mogła uwierzyć, gdyż Fowl był równie upartą personą, jak ona sama. Nie zbyt łatwo przyznawał się do błędów, chociaż ona sama nie miała z tym problemów.
Odetchnęła głęboko. Te oczy... Nie mogły być oczami naukowca, którego znała. Bo chociaż nic nie wiedziała o jego przeszłości, to jego wygląd znała w najmniejszym szczególe. Owszem, ubiór, postura, potargane, białe włosy, wszystko to się zgadzało. Nie, nie mogła mu nic powiedzieć, chociaż każde jego kolejne słowo, gest wzburzały jej pewność siebie.
- Hm - mruknęła wesoło, na jego zapewnienie, chociaż w jej duszy iskrzyła wojna. Jego słowa, one nie były... znajome. Uśmiechnęła się lekko, dotykając bawiącej się jej kosmykiem włosów dłoni. Była to niby pieszczota, chociaż tak na prawdę sprawdzała, czy poczuje to dziwne mrowienie, ni to przyjemne, ni to bolesne. Nic. Przy Artemisie zawsze odczuwała spokój, nawet, gdy ciskał w nią najgorszą prawdą. Prz tym mężczyźnie była tylko skołowana, a strach z wolna oplatywał jej serce.
Gdy postąpił krok w jej stronę z trudem powstrzymała się od tego, by uskoczyć na bok. Za to spojrzała raz jeszcze w jego oczy. Błękitne. Zły kolor, nie ten. Nie mogła przestać o tym myśleć.
Z każdym wypowiedzianym zdaniem czuła nie pewność i pewność jednocześnie. Mówił to, co chciała usłyszeć, ale również to... co... Sama nie wiedziała. Gdyby powiedział jej to w tamtej chwili, gdy rozmawiali w jego domu, płakałaby ze szczęścia. Ale nie teraz. Coś było bardzo nie tak. Mówił szybko i wiele, co też nie było do niego podobne. Złapał ją za dłoń. Schyliła głowę, by spojrzeć na palce, zaciskające się na jej nadgarstku. Odczuła to niczym zamykające się wnyki. Nie mogła w to wszystko uwierzyć!
Patrzyła na niego, niemal gubiąc się w potoku słów. Nie mógłby z nią być, bo co? B potrzebuje czegoś wielkiego? Jaki natarczywy był jego wzrok, jego... wypowiedź.
- Rozumiem Artemisie twoją potrzebę zrealizowania, się, ale nic tam nie ma. Nic. Pustka - odrzekła między jego słowami, ale nie była pewna, czy ją usłyszał. A potem powiedział coś... Co ją zmroziło. Uśmiechnęła się promiennie, a w jej oczach odmalowała się stanowczość.
Wysunęła rękę z jego objęć, odsuwając jednocześnie twarz od dłoni, która musnęła jej policzek. To nie był jej Artemis.
Ściągnęła łopatki, zadzierając nieco podbródek, gdyż nadal była od niego niższa. Odsunęła się, przechodząc na bok.
-KIM jesteś! - zapytała spokojnym, poważnym głosem. - Bo na pewno nie tym, za kogo próbujesz się podawać! Nutki złości zabarwiły jej głos przy wypowiadanym zdaniu.
Była urażona i zmęczona tym wszystkim, mówił dokładnie to, co pragnęła, spełniał jej marzenia. Bolało zajebiście. Gdyż jej serce rozrywało się na kawałki, ponieważ wiedziała, że to wszystko kłamstwo, okrutny żart, który bawił jedynie jedną stronę. Miała ochotę uderzyć fałszywego Artemisa w twarz, gdzie takie uczucia były jej obce. Świadczyło to samo o sobie.

Loki - 13 Październik 2011, 09:58

Mężczyzna, podający się za miłość Loullie najwyraźniej nie był zadowolony z efektów swojej pracy. Krzywił się nieznacznie i mrużył ślepia wysłuchując kolejnych zaprzeczeń Louliie, jakoby nigdy nie znalazła bezcennego skarbu drzemiącego głęboko w czeluściach mrocznej jaskini. Zrozumiał, że jego sztuczka została przejrzana na długo przed tym, gdy Lou zapytała się go rozpaczliwie kim właściwie jest. Wtedy też uśmiechnął się szyderczo, a coś na jego twarzy uległo zmianie. Postarzała jakoby. Białe dotąd włosy pociemniały. Czoło i oczy spowił cień, wywołany pojawieniem się kaptura, który nakrył jego głowę. Sylwetka też całkiem się zmieniła. Stał się nieco niższy i bardziej krępy, szerszy w ramionach co bez wątpienia sugerowało nagły wzrost siły.
-Naprawdę mnie nie pamiętasz?-spytał uśmiechając się złowieszczo, a głos który wydobył się z lekko zachrypniętej krtani był bardziej niż znajomy. Niebieskowłosa nie mogła go z czymkolwiek pomylić. Był to wszak głos mężczyzny, który w dużym stopniu przyczynił się do tego, że zechciała zatrzymać rozwój swojego ciała. Takie wydarzenia na długo pozostają w głowie młodej dziewczyny, a mężczyzna stojący przed nią był sylwetką wyjętą z jej najgorszego koszmaru... Z koszmaru, po którym obudziłaby się zroszona potem.
-Daj mi to, a nie zrobię Ci krzywdy... Prawdopodobnie-wyciągnął długie palce w stronę dziewczyny, najwyraźniej oczekując, że da mu to o o co prosi...-Zrób to po dobroci... Nie chciałabyś chyba przypomnieć sobie dlaczego właściwie pragnęłaś pozostać na zawsze dzieckiem prawda? Nie chciałabyś przypomnieć sobie w jakich miejscach na twoim ciele pozostawiłem ostatnio siniaki? Zwłaszcza, że chyba nie bardzo by się to spodobało Twojemu lubemu... Nie sądzisz, że dostatecznie już się Tobą brzydzi? Po co mu dziewczyna, którą można przycisnąć do ściany i...-znów paskudny grymas wykrzywił jego zakrytą na poły kapturem, twarz-Wykorzystać?-postąpił krok w jej stronę.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group