Archiwum X - Dworek rodu Maderdin de Broix
Anonymous - 16 Listopad 2011, 15:45 Temat postu: Dworek rodu Maderdin de Broix
Anonymous - 20 Listopad 2011, 00:14
Droga do domu była długa i męcząca. Słońce zachodziło i kryło swe oblicze za horyzontem, który oblekała gęsta warstewka mglistych chmur. Wiatr wzmagał się i tarmosił odrastające, błękitne fale włosów Opętanej. Dziewczyna stawiała krok za krokiem, czując, że jeszcze jeden, a padnie na chodnik i już nie wstanie. Przystanęła na moment, wtulając bladą twarz w mięciutkie, puszyste futerko nowo poznanej oraz dziwnym trafem zdobytej bestyjki. Stworek prawie niczym nie różnił się od psiaków ze Świata Ludzi, chociaż... był bardziej uroczy, posiadał duże, inteligentne, ciepło brązowe ślepka i taki sam, wilgotny nosek. Sophie, bo tak nazywała się Innosenza, uniosła kształtny łebek i spojrzała na swą nową przyjaciółkę. Liznęła ją w policzek, na co Lou uśmiechnęła się wesoło do psiaka.
- Jesteś kochana, Sophie, dziękuję - mruknęła do puchatego uszka suczki. Innocenza rozwarła pyszczek, uśmiechając się po swojemu.
- Dlaczego się smucić, Loullie? - odezwał się niezawodnie kobiecy, miękki głos. Lou zerknęła na Sophie. Tak, Innocenza potrafiła komunikować się bezpośrednio za pomocą mowy.
- To długa historia, kochana, a w tej chwili nie mam ochoty o tym mówić - odrzekła po chwili wahania. Sophie skinęła jedynie łebkiem, wtulając się w szyję dziewczyny.
Lou ruszyła dalej, skręcając w jedną z alejek, która prowadziła do lasu, nad jezioro. Nie wiedziała, jak długo szła, chociaż sama dziewczyna miała poczucie wieczności. Psiak zeskoczył z jej rąk i szedł tuż koło niej, odbiegając co jakiś czas dalej, badając nowe dla niej otoczenie. W świecie ludzi była po raz pierwszy, dlatego wszystko ją ciekawiło. Krótki, puszysty ogonek poruszał się z werwą. W tym samym czasie coś śmignęło koło prawego ucha Loullie. To Aureum wyprzedził podróżniczki, błyszcząc złotem w zachodzącym słońcu. Wydawał się rozleniwiony i całkiem zadowolony z życia, gdy lekkie prądy powietrza niosły go przed siebie.Lou pokręciła głową, uśmiechając się do siebie. To niesamowite, że zyskała te dwa niesamowite stworzenia, przyjaciół, którzy mieli pomóc jej zagłuszyć samotną ciszę.
W końcu, może po godzinie, może po dwu, oczom dziewczęcia ukazał się przepiękny, ale i smutny widok. Przed sobą miała rozległą polanę, z której lewej strony rósł usypiający sad jabłkowy. Dalej można było ujrzeć żółty domek, chociaż bardziej pasowałoby tutaj słowo - dworek. Duże okna wychodzące na zewnątrz, obserwujące marszczoną podmuchami wiatru taflę jeziora, wydawały się witać dawno niespotykaną właścicielkę. W oczach Opętanej zalśniły łzy, a dziwna nostalgia ścisnęła młode serce. Otarła wierzchem prawej dłoni ślepka. Tak, to prawda, po złamaniu i zranionej nodze nie pozostał żaden ślad. Sophie skutecznie uleczyła ją z uciążliwej ułomności.
- Dom - szepnęła, wzruszona.
Ruszyła ku drzwiom, grzebiąc chwilę w torebeczce w kształcie zielonego serca. Po chwili wyciągnęła zeń kluczy i wpasowała do zamka drzwi. Przekręciła i jej oczom ukazał się przestronny, jasny hol. Pociągnęła nosem, rozglądając się. Od ostatniego czasu wizyty nic się tutaj nie zmieniło.
Odetchnęła głęboko drżącym haustem powietrza.
- Chodźcie, moi kochani. Aryman, jeżeli pragniesz, możesz pozostać na zewnątrz i poznać nowe miejsce zamieszkania - zwróciła się do Aureum, który począł przybierać pełnię swego rozmiaru. Loullie uczuła dumę na jego widok. Posłała mu całusa idąc dalej. Nie zamknęła drzwi, jakby się nie obawiała, że ktoś może przyjść.
Zwiedziła cały dom, poznając go na nowo. Salon, kuchnię, górę, gdzie mieściły się sypialnie. Zwłaszcza wiele czasu spędziła w pokojach niegdyś zamieszkiwanych przez jej rodzeństwo. Płakała żałośnie, obsypana mnóstwem wspomnień. Cholernie bolała, ta pustka wykańczała Przeklętą.
Usiadła na łóżku brata, kryjąc twarz w dłoniach.
- Dlaczego, dlaczego, dlaczego... - kwiliła.
Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Seraphin odszedł, dlaczego tego samego dnia zginęli jej rodzice i młodsza siostrzyczka. Dlaczego pozostała sama na tym świecie? Nie miała żadnego krewnego, nikogo... Rodzinę zastępowała jej MORIA, praca, Artemis... który również nią gardził. Owszem, wiedziała, że się o nią martwił, ale dziewczę miało dziwne przeczucie, że... być może chodziło o spełnienie obowiązku wobec swej pracownicy. Nie chciał jej. Sama...
Nie, miała teraz Sophie i Arymana. Nie była sama.
W tym samym momencie poczuła, jak coś trąca ją w kostkę. Był to nie kto inny, jak Innocenza, przypatrująca się jej wielkimi, dobrymi ślepkami.
- Już, już przestaję - zapewniła przyjaciółkę i wstała.
Skierowała się do łazienki. Tam zrzuciła z siebie pobrudzone, postrzępione, za małe ubranie. Stanęła nago przed dużym lustrem, obserwując swoją nową postać. Wysmuklała, widziała to wyraźnie. Biodra zaokrągliły się znacznie, uda nabrały bardziej kobiecych, młodzieńczych kształtów, dotąd płaska pierś uwypukliła się w dwie małe półkule. Sutki zaróżowiły, stwardniały nieco. Talia... Miała talię!
Przełknęła ciężko ślinę, puszczając gorącej wody do wanny. Wlała lawendowego płynu do kąpieli. Opierała się dłońmi o brzeg wanny, obserwują tworzące się, wonne bąbelki. Gdy była już pełna, zakręciła kurek i wolno, bardzo powoli, wsunęła się do wody z cichym jękiem. Ciepła ciecz obmywała obolałe ciało, rozluźniała mięśnie. Oparła głowę o brzeg wanny i przymknęła powieki, oddychając głęboko. Drzwi do łazienki były nieco uchylone, gdyby Sophie zechciała wejść, lub gdyby czegoś od niej potrzebowała. Jednak Innocenza, prawdopodobnie domyśliła się, że Lou chce zostać teraz trochę sama.
Po bardzo długim czasie, może godzinie, gdy woda niemal zupełnie ostygła, Lou ocknęła się i wyszła z kąpieli. Miała pomarszczone palce i gęsią skórkę, ale opłacało się...
Owinęła się puszystym, niebieskim ręcznikiem i na bosaka przeszła do swojej sypialni. Tam zrzuciła ręcznik i poczęła szperać w szafie. Bóstwu niech będą dzięki, że kilka godzin temu zrobiła zakupy!
Zastanawiała się jakiś czas, co ubrać, dopóki nie wypatrzyła pewnej sukienki. Uśmiechając się pod nosem rzuciła ją na łóżko. Poszperała w szafce, dobierając bieliznę, koronkowy, błękitny stanik, białe majteczki z niebieską kokardką. Hm, potem rozpięła suwak sukni i ubrała ją.
Przejrzała się w lustrze. Sukienka sięgała jej połowy ud, odsłaniając smukłe nogi. Materiał był śliski i błyszczący, w delikatnym odcieniu błękitu. Spódnica unosiła się lekko w falbanach, do tego prosty skórzany gorset w tym samym kolorze, biała koszula z wąskim żabotem, zapinana na szyi, bez rękawów. Hm. Ładnie. Wyjściowo, ale skromnie. Wysuszyła włosy, spinając je w dwie puszyste, niebieskie kitki, nałożyłą na nie przybranie również biało niebieskie, trzymające się na głowie za pomocą delikatnych wstążek. Nie musiała się malować, ponieważ miała gładką, alabastrową cerę, długie, ciemne rzęsy okalające złote ślepia przecięte błękitną źrenicą. Spryskała się ulubioną fiołkową mgiełką. Ach...
Anonymous - 29 Listopad 2011, 21:33
Kolejny dzień, który minął jak z bicza strzelił bez jakiegoś konkretnego zadania. Bowiem występów nie miał a do szkoły w obecnej sytuacji nie musiał chodzić. Tak samo w tym momencie, ni był potrzebny kumplom z gangu. Toteż zwyczajnie i wybitnie się nudził. Chociaż biorąc pod uwagę jego lenistwo nie powinno mu się chcieć nigdzie łazić. Powinien siedzieć w chacie na czterech literach i gapić się jak łoś w telewizor, raz po raz zmieniając kanały. Zawsze też mógł poćwiczyć do występów co by mu nie zaszkodziło. Jednak nie, odbiła mu palma i postanowił odpowiedzieć na dziwne zaproszenie. Co ciekawe nikomu o tym nie mówił. Spotkał niejaką Lou.., chociaż za żadne skarby nie potrafił zapamiętać jej imienia w całości. Właściwie to dureń z niego, nie powinien tego robić. Jednak niekiedy głupota nie zna granic. Szedł powoli obcinając wzrokiem każdy numerek na bloku czy mieszkaniu szukając odpowiedniego adresu. Oczywiście nucił pod nosem jakąś piosenkę tak dla urozmaicenia tej jakże nudnej chwili. Dobrze, że odpowiednio wcześnie wytoczył tyłek na poszukiwanie domu owej poznanej dziewczyny. Poza tym nazwa balu była intrygująca a go ciekawiło wszystko co dziwne i odstające od reszty. Nie znał czegoś takiego jak miasto lalek. Toteż tym bardziej zaproszenie wydało mu się ciekawe. No i nie ukrywajmy to będzie jedna z niewielu imprez na, której nie będzie musiał śpiewać a to już plus. Jednak szedł i szedł i nagle skończyła się ulica. To wprawiło go w nie lada konsternację. Chyba nie mieszkała nigdzie w lesie? Obawiał się tej opcji. Nie, żeby uważał ją za morderczynię czy coś w ten rodzaj ale niemniej mieszkanie na odludziu optymistycznie nie nastrajało. No ale w końcu znalazł i nie było tak źle. Westchnął wypuszczając powietrze z ust z ulgą. No to jesteśmy na miejscu, teraz trzeba tylko zapukać. Skoro go zaprosiła to i nie powinna być zdziwiona tym, że się zjawił, prawda? No właśnie. W przebranie się także, nie inwestował bo jak by nie było on sam wyglądał na przebierańca z tym swoim stylem. Z reszta nie miał pojęcia co włożyć. Stanął przed samymi drzwiami nieco pochłonięty rozmową w swoim umyśle. Mianowicie dwóch takich przedziwnych chłopaków wykłócało się. Jeden z anielskimi skrzydełkami a drugi z ogonkiem i widłami. Trzeba też wspomnieć, że były prześmiesznymi karykaturami oryginału co właśnie stał i się wahał. No jak by nie było to w swoim życiu raczej bali maskowych czy tego podobnych nie zaliczył. Chociaż nie wróć.. W sierocińcu robili im takie imprezy ale on zwykle w nich nie uczestniczył. Wychodziło więc na jedno-nie miał o balach zielonego pojęcia. W końcu jednak zdegustowany rozmowami owych dwóch istot klepały jak przekupki na rynku mruknął pacając się w głowę.
-Argh! Cicho mi tam!
Zastukał do drzwi i teraz wystarczyło tylko czekać na to co przyniesie los a raczej owy wspomniany bal w mieście lalek. Na pewno będzie się działo skoro on tam się wybiera. Zapewne oblezie go morze fanek i taki będzie finał tego wszystkiego.
Anonymous - 30 Listopad 2011, 16:30
Lusia przypatrywała się jeszcze chwilę swemu odbiciu. Poprawiła miseczki stanika (nowe i śmieszne uczucie, gdy coś oplata twą pierś). Patrząc na wysuwające się ramiączka błękitnego stanika, strzeliła nimi, śmiejąc się cicho. Doprawdy, to wszystko było śmieszne.
Poczuła na sobie czyjś wzrok. To Innocenza stała w drzwiach, przypatrując się dziewczynie wielkimi, dobrymi, brązowymi ślepkami. Lusia obejrzała się przez ramię, uśmiechając się delikatnie. Zakręciła się dokoła własnej osi, wprawiając spódnicę w ruch.
- I jak myślisz, dobrze to wygląda? - zagadnęła Sophie, patrząc na białą kulkę. Złote ślepia Lou pozbawione białka, za to błyszczące niebieską źrenicą, błyszczały delikatnie. Zmarszczyła niewielki nosek.
Innocenza przechyliła główkę, strzygąc puchatymi, krótkimi uszkami. Wydawała się namyślać. Nagle zaśmiała się, podbiegając do przyjaciółki, by liznąć ją po dłoniach, gdy ta kucnęła przy niej.
-Oczywiście, że tak! Bardzo szybko się zmieniasz. Jeszcze kilka dni temu byłaś nieco niższa, bardziej dziecinna, teraz... hm, nabrałaś młodzieńczych kształtów. Nie przerażają cię te zmiany?
Lou podrapała suczkę za uchem.
- Przerażają, ponieważ całe swoje życie wstrzymywałam swój rozwój, zatrzymałam się w ciele dziewięcioletniej dziewczynki. Teraz, będąc szesnastolatką, a jeszcze kilka tygodni temu mając kształty dziecka, czuję się dziwnie. Ale... dobrze się stało. Sądzę, że czas najwyższy odrzucić strach i zacząć żyć w normalny sposób - kiwnęła lekko główką, podkreślając swe słowa.
Wstała i strzepnęła spódnicą. Usiadła na krawędzi łóżka, odchylając się do tyłu, podpierając się z tyłu rękoma.
- Jeeezuuuu, jak mnie tu dawno nie było! - Sapnęła.
Innocenza wskoczyła na łóżko, sadowiąc się obok Lusi.
- Musisz cierpieć...
Lou milczała. Nie chciała o tym rozmawiać, nie teraz... Potrzebowała chwili zabawy, oderwania się od smutnej rzeczywistości, dlatego zdecydowała się pójść na bal Piekielnego Arystokraty. Tyk... Nie miała okazji z nim porozmawiać na balu Halloween'owym, ale może dzisiaj nadrobią? Uśmiechnęła się pod nosem. Była ciekawa, czy Andre postanowi zjawić się i towarzyszyć jej do Krainy Luster. Równie dobrze mogła go wprowadzi w jej świat. Tak, w jej. Ponieważ odkąd dopadła ją pasożytnicza Anielska Klątwa, należała do tamtego świata, być może bardziej, niż do tego, chociaż nie chciała tak myśleć. Miasto nadal było jej bliskie, chociaż przysporzyło jej wiele bólu, tak jak jedna osoba...
Naciągnęła na stopy niebieskie baleriny, oplatające kostkę i łydkę aksamitną tasiemką. Hm...
W tym samym czasie, kiedy chłopak zawitał na prywatną posesję panienki Maderdin de Broix, mógł poczuć gorący oddech na swych plecach i karku. Uczucie, że ktoś go obserwuje było namacalne i jak najbardziej prawdziwe.
Aryman niemal dotykał kościanym nosem miejsca pomiędzy łopatkami młodzieńca, gdy ten zastukał do drzwi, które (nawiasem mówiąc) były uchylone. Smoczydło w tej chwili miało ponad dwa metry wysokości i jakieś osiem długości. Jasna, błękitna łuska mieniła się w zachodzących promieniach słońca, złocista, gęsta grzywa ciągnąca się aż do ogona błyszczała szlachetnie. Czasami, jeżeli miało się szczęście, pomiędzy szczerozłotym futrem można było ujrzeć jakiś kamień szlachetny, może pierścień. Łeb stworzenia porastała kostna struktura przypominająca czaszkę jakiegoś kopytnego, bezdenne, ciemne ślepia wpatrywały się podejrzliwie w chłopaka, gdy poruszył pierzastymi, białymi skrzydłami. Warknął. Niedługo potem zza ściany lasu wyłonił się inny stwór, równie majestatyczny i groźny, jak pierwszy. Mlecznobiałe futro pokrywające korpus bestii niemal raziło w oczy, podobnie rzecz miała się z piórami na skrzydłach, na których ramionach, gdy nimi poruszył, można było ujrzeć srebrzysty blask paska, jak i na czole. Silne i smukłe łapy kryły się za fasetkami łusek nakładających się na siebie. Miał porażające szpony i długi ogon zwieńczony kolistym, srebrnym grotem - obręczą, gdzie błyszczał duży, przejrzysty diament. Ogon również był okryty łuską i strzępkami futra. Masywne, srebrne obręcze okrasiły jego pierś i głowę, tworząc osobliwą zbroję. Błękitne ślepia patrzyły na przybysza ciekawie.
Prychnął.
Lusia tymczasem zbiegła po schodach i skierowała się w stronę hallu. Zdjęła z wieszaka ciepły płaszczyk. Otworzyła drzwi i jej oczom ukazał się Andrew. Posłała mu uroczy, szeroki uśmiech, a jej skrzydła mieniące się wszystkimi kolorami tęczy zadźwięczały tajemniczo.
Rzuciła się na szyję chłopaka i złożyła na jego policzku pocałunek.
- Cześć! Już myślałam, że się rozmyśliłeś - rzuciła wesoło, dopiero teraz dostrzegając dwie bestyjki wpatrujące się w plecy Andre.
- O, poznałeś mich przyjaciół, ten, który patrzy groźnie, to Aryman, z rasy Aureum, ten biały przystojniaczek to Mimir, Ra, a ta tutaj piękność - w tym momencie pojawiła się biała kuleczką, będąca niby pieskiem - to Sophie, Innocenza. - Przedstawiła wszystkich.
- Miło cię poznać, Andre, Loullie mówiła nam o tobie - odezwała się biała kulka.
Lusia uśmiechnęła się, kręcąc błękitną główką.
- No dobrze, jesteś gotów? Sądzę, że do Sanktuarium polecimy na Arymanie, będzie szybciej, ponieważ wędrówka na górę trwałaby kilka dni. Chodź - rzuciła swobodnie, pociągając go za rękę w stronę błękitnego smoka. Ten niechętnie, ale zawsze, przykucnął, umożliwiając wdrapanie się na jego grzbiet.
Machnęła dłonią na chłopaka.
- No, chodź, chodź.
- Mimirze, jeżeli masz ochotę, możesz lecieć z nami. Sophie, a ty co, zostajesz? - rzuciła. Suczka, uradowana, wdrapała się po łapie smoka i wtuliła w jego złocistą grzywę, gdzie spoczęła pomiędzy dłoniami Lou.
Dziewczyna nie mogłą ich zostawić tutaj. Jednak wiedziała, że Mimir I Aryman najpewniej odlecą gdzieś, by zapolować, więc prawdopodobnie przy jej boku pozostanie Sophie.
Anonymous - 2 Grudzień 2011, 01:25
Jednak spokojne czekanie nie było mu dane. Jak do tej pory nie zwracał uwagi na dziwne uczucie obserwowania, tak teraz nie mógł po prostu nie zareagować. Czuł się co najmniej niezręcznie a to w jego wypadku nie wróży nic dobrego bo zwykle coś takiego u niego jest nie do pomyślenia. Przecież gdyby tak było nie występowałby na scenie, prawda? Delikatnie opuścił rękę i westchnął. Miał wrażenie, że coś czai się za jego plecami. Zapewne wiele osób zastanawiałoby się jakim cudem nie widział tego stworzenia. Prawda jest taka, że całkiem nie zwracał uwagi na otoczenie pochłonięty własnymi myślami i uciszaniem aniołka i diabełka w swojej głowie. Przeszył go lekki dreszcz zimna. Odwrócił się zobaczyć o co chodzi i wtedy zamarł.. Wszystko w nim stanęło. To co zobaczył było jak jakiś porąbany sen. Zamrugał więc oczami zaskoczony, ba zaskoczenie to słabe określenie. Miał przed sobą najprawdziwszego smoka! Istotę z krainy snów, baśni i legend. Sam niejednokrotnie o tym pisał piosenki. Jednak to nie to samo co widzieć to na żywo. Powoli zaskoczenie zmieniło się w fascynację. Nie rozumiał też czemu stworzenie warknęło bo przecież nie zrobił nic złego. Patrząc na niebieskie łuski i ta grzywę po prostu nie potrafił znaleźć słowa na opisanie piękna. *Co to ma znaczyć ? Znalazłem się w pie**zonej baśni czy jaki grzyb? Ale on jest taki piękny..* Wpatrując się w te bezdenne ślepia miał wrażenie, że tonie? Tak zdecydowanie to było coś do tego podobnego lecz ta podejrzliwość w oczach skutecznie trzymała muzyka w ryzach. Nie odważyłby się dotknąć, zwyczajnie się bał. Kolejne uczucie, którego praktycznie nie doświadcza. Z tego zapatrzenia jednak wyrwało go coś kolejnego dziwnego w swej inności. Tym razem był to biały smok, tak samo przerażający jak i ten pierwszy. Oba wzbudziły fascynację młodzika. Nie umiał od nich oderwać wzroku. Tak jakby wprawiły go w jakąś hipnozę albo coś takiego. Jednak ten stan nie trwał długo ponieważ wyszła Lou i przywitała go jakże entuzjastycznie. Tutaj chwyciło go kolejne zdziwko bo zobaczył skrzydła! Tak, najprawdziwsze skrzydła i ten dźwięk. Jego oczy jakby na chwilę zmętniały i gdy rzuciła mu się na szyję jakoś nie zaprotestował a na całusa w polik jakoś specjalnie nie zareagował.
-Oi...No cóż jak widać nie. Twoje zaproszenie było zbyt intrygujące aby zrezygnować.
Gdy zaczęła przedstawiać zwierzaki kolejno na nie patrzył. Najpierw na ciemnego smoka zwanego Aryman a potem na tego białego, który nawiasem mówiąc najbardziej go intrygował. Na samym końcu zaś spojrzał na Sophie, która się właśnie pojawiła a słysząc, że mówi całkiem go zagięło. Na chwile zabrakło mu języka w gębie. Przechylił śmiesznie głowę patrząc na białego niby pieska.
-Um także mi miło i mam nadzieję, że miłe rzeczy mówiła na mój temat..
Uśmiechnął się wesoło kącikiem ust, kątem oka też zerknął na dziewczynę. Pewnie mogła zaprosić wielu facetów ale zdecydowała się na niego a dlaczego tego już nie wiedział i mógł się tylko domyślać. Słysząc po chwili słowa jakie powiedziała dziewczyna aż zrobił krok do tyłu z zaskoczenia. No zwierzęta zwierzętami ale nie sądził, że będzie latał na smoku. W gardle urosła mu gula i aż nie mógł jej przełknąć. Po chwili jednak mu się to udało i jej odpowiedział.
-No nie powiem abym był gotowy bo nigdy na smoku nie latałem.
Mruknął nieco wystraszony jednak nie zamierzał zrezygnować. Wszak taki lot może być przyjemny a zapewne Aryman czy jak mu tak nie będzie szalał mając swoją panią na grzbiecie. Tak więc zwalenia nie musiał się obawiać. Przynajmniej tyle dobrego w całej sytuacji. Tak więc gdy go pociągnęła to wcale się nie opierał. Chociaż i tak to wszystko było dla niego niczym scena z typowego filmu fantasy. Nie do końca jeszcze do niego docierało to co się stało. Nie miał zbytnio czasu na to zresztą. Jakoś wdrapał się na grzbiet smoczydła i usadowił za dziewczyną. Objął Lou w pasie czekając co się dalej wydarzy i czy najbliższy czas przeżyje i w ogóle wróci do domu. Przysłuchiwał się także chwilę temu co mówi do zwierząt a potem zapewne odlecieli ku zachodzącemu słońcu czy czemuś tam. Zapewne to będzie dla Andre niezapomniany czas. Jak na razie zapowiadało się bardzo ciekawie ale jeszcze może pożałować swojej decyzji. Tak więc można powiedzieć, że ich już tutaj nie ma.
z/t
|
|
|