Archiwum X - Azazel - to co było...
Anonymous - 16 Grudzień 2011, 21:09 Temat postu: Azazel - to co było...
Wyjątkowy mrok okalał całą okolicę. Dla czego był wyjątkowy? Dobre pytanie... Brunet czół jak go ogarnia, niczym czarna satynowa pościel, dotykająca każdego centymetra ciała i pieszcząca je w sposób jaki może dać tylko najbardziej zmysłowa kochanka.
Ciemną brukowaną ścieżkę z obu stron ogradzały uschnięte i powykręcane, stare drzewa. Owe twory, które chyba tylko szaleniec nazwałby dziećmi natury, tworzyły niby to naturalne sklepienie odcinające jakiekolwiek promienie światła, zakładając że jakieś jeszcze istnieją.
Wciąż wpatrywał się w jedyne co mogło przykuć uwagę, we wciąż malejący na horyzoncie kontur ludzkiej sylwetki.
Ciekawość postawiła pierwszy krok, dalej było już łatwiej. Stąpając cicho, tak jakby nie chciał zbudzić zła drzemiącego gdzieś w tej mrocznej puszczy kroczył za nieznajomym. Umysł miał czysty, nie czół strachu, nie czół zwątpienia tak jakby chciał dojść do końca tylko po to by historia się zakończyła.
Wreszcie postać zatrzymała się a drogę zaraz przy niej rozświetliła niepewnie czerwona łuna. Brunet podszedł bliżej czując jak mięśnie jego policzków zaciskając się. Nie był tego świadom, nie kontrolował tego a jednak na twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, gdy stanął za młodym chłopcem i zobaczył to co on.
Malec stał na krawędzi skalnego klifu. Przed nim była parunasto albo nawet parudziesięcio metrowa przepaść ale nie to było ciekawe. W dole aż po horyzont rozmieszczone były budynki, a raczej to co z nich zostało. Płonące zgliszcza, skruszone mury i ciała, setki ciał...
Ogień niczym hieny, trawił powoli wszystko. Apokalipsa... jedyne słowo jakim mogłoby się podsumować ten widok.
Brunet zrobił krok w przód, chciał dokładnie przyjrzeć się każdemu blokowi, każdej uliczce i każdemu ciału, tak jakby napawał się tym widokiem. Musiało minąć trochę czasu nim wzrok powoli ogarnoł wszytko i powrócił na chłopca stojącego obok. Ten też się uśmiechał...
-Gdzie jesteśmy? - zapytał młodziana ale ten milczał. Wtedy w głowie bruneta pojawiła się myśl - Złe pytanie!
-Kiedy? - ponownie spytał, a gdy jego słowa doszły uszu rozmówcy ten zwrócił twarz w jego kierunku wciąż się uśmiechając. Już otworzył usta by udzielić odpowiedzi gdy nagle wszystko rozmyło się niczym piaskowy obraz zdmuchnięty nagłym podmuchem figlarnego wiatru...
Powoli otworzył oczy ale to nic nie zmieniło. W koło wciąż było ciemno. Mroczny pokój tak doskonale znany właścicielowi zawsze wydawał się bardziej przyjazny w ciemnościach. Brunet powoli podniósł się z łóżka siadając na jego krawędzi. Po chwili w koło rozległ się charakterystyczny dźwięk jaki wydaje kamień w zapalniczce gdy ta jest odpalana. Po drugiej próbie pojawił się płomień, który rozświetlił lico bruneta. Na twarzy nie było żądnych emocji, ani nie była smutna ani wesoła, ani wciekła ani potulna, nic...
Ogień powędrował w bok, po to by zatrzymać się przy szerokiej dopalonej do połowy świecy, którą to odpalił. Siedział tak jeszcze długo, po raz kolejny prowadząc wewnętrzny monolog.
Czy to moja przyszłość? Czy też przeszłość? [/b] - zadawał sobie po raz wtóry pytania. Sen który miał przed chwilą, czy rzeczywiście był snem czy może wspomnieniem, czy aby na pewno był jego? Od tylu lat pojawiał się w ludzkich snach, że chyba zdążył już zatracić się w tym. Nie wiedział czy któryś z nich jest jego, czy on w ogóle potrafi śnić. W takich chwilach pozostają jedynie marzenia, ale o czym miałby marzyć? Jaki cel sobie postawić?
Odwiedzając i pożerając ludzkie sny nauczył się o nich bardzo wiele. Zdumiewająco dużo pasowało także do ras zamieszkujących ten świat a jednak tak bardzo się różnili. Teraz gdy kolejna wojna była jedynie kwestią czasu, powinien marzyć o pokoju, czy o tym by w k0ońcu nadeszła i zakończyła tą jakże męczącą fazę oczekiwania? A wynik? kto ma wygrać? Bo przecież oczywistym jest to że kto by to nie był druga strona będzie cierpieć...
Tańczący na knocie palącej się świecy płomień nieregularnie oświecał jego twarz, gdy on sam wpatrywał się w szkarłatny dywan. W koło okalały go kamienne ściany, na jednej z nich chyba był jakiś obraz, była to kobieta niestety jej twarz, najwyraźniej z rozmysłem została zeń starta. Dziwnym był fakt że pomimo panującego półmroku nigdzie nie widać było ani jednego okna, jedynie drewniane okute stalą drzwi. I maska... Biały kawałek tworzywa leżący zaraz pod świeczką, zdawał się być jedyną rzeczą w pokoju na której mogłoby zależeć właścicielowi...
[i]Czy kiedyś było inaczej?
- Znowu się spotykamy, jak Ci się żyje?
-Co?! Kim jesteś? Nie zaczepiaj mnie!
-Ale to przecież ja...
-Nie znam Cię! [/b]
Na początku było trudno. Nawet ktoś taki jak Azazel, w czasach gdy tak się jeszcze nie nazywał, nie potrafił powstrzymać irytacji gdy p raz kolejny słyszał niemal tą samą odpowiedź. Jednak jego różniło coś od innych, którzy po paru próbach odpuszczali. On był uparty oj bardzo uparty...
Poznał ją wiele lat temu, zanim świat stracił swe kolory, zanim odzyskał jedno jedyne światło, które nakazało podążać właśnie tą ścieżką, zanim zaczęto wołać na niego Azazel. W tych czasach nazywał się Daito. I właśnie w tych czasach poznał pewną wyjątkową kobietę. Nie przykuła od razu jego uwagi, ale miała coś w sobie co sprawiało że musiał ją poznać, a poznawał wiele razy.
Dziewczyna imieniem Calotte była jak on cieniem ale różniła się znacząco. On pomimo wiedzy, znajomych po mimo tak dobrej pamięci nie potrafił odnaleźć miejsca, które mógłby nazwać domem, za to ta niepozorna czerwono włosa dziewczyna nie potrafiła zapamiętać tego co działo się przed chwilą a tak doskonale odnajdywała się w świecie z którego przecież nie pochodziła. Z początku jej choroba stanowiła wielkie utrudnienie dla wciąż starającego się Daito. Ile to razy musiał opowiadać swoją historię, powtarzać kim jest i poznawać ją na nowo? Z czasem jednak gdy w sercu bruneta zaczęła powoli kształtować się droga którą w przyszłości miał zacząć kroczyć, zrozumiał że to wcale nie taka wielka wada a nawet może być zaletą...
Po wielu latach zrozumiał jak wiele możliwości może dać jej ułomność. On znał ją bardzo dobrze za to ona praktycznie nie wiedziała o nim nic. Czy to nie doskonały obiekt do zmanipulowania? A jednak nie posunął się do tego. Nachodzi pytanie dla czego? A na to właśnie pytanie sam nie był sobie w stanie odpowiedzieć, z czasem stała się czymś w rodzaju kotwicy. Tym niewielkim szczegółem który trzyma go jeszcze przy ziemi... Który sprawia, że jeszcze nie zatracił się w tym co robi.
Przez lata na różne sposoby reagował na te same pytania, z czasem zaczął nawet używać choroby Fleur do niewinnych zabaw i psikusów. Wiedział że ona zdaje sobie sprawę z tego co jej dolega dzięki czemu wielokrotnie nadużywał zdobytej przez lata wiedzy.
Czy po spędzonym czasie może nazwać ją przyjaciółką? Zabawką? A może kimś innym? A te pytanie zapewne kiedyś pojawi się odpowiedź ale to jeszcze nie ten czas...
Kiedy tak stał po środku czterech kamiennych ścian, czół jak każdy mięsień powoli się napina. Jak serce zaczyna z każdą chwilą bić szybciej a oddech staje się cięższy. Mimowolnie zacisnął pięści, nie było to zdenerwowanie a tym bardziej strach, nie to było podniecenie i słodkie uczucie adrenaliny rozchodzącej się po całym ciele.
Gdy lewa dłoń rozluźniła się, ręka powędrowała w kierunku nocnego stolika na którym stała niemal dopalona świeca i kościana maska. To właśnie po ten drugi przedmiot sięgał i jak się można spodziewać owa część garderoby po chwili zakryła lico bruneta.
Skrzypienie solidnych drewnianych drzwi zakończone mocnym metalicznym trzaskiem zwiastowało wyście z pomieszczenia, nim jednak opuścił miejsce które dość nieostrożnie można by nazwać "mieszkaniem", chwycił masywną kosę, która dotychczas spoczywała w rogu salonu i która szybko spoczęła na jego plecach.
Zdążyło już upłynąć sporo czasu, przez który niewzruszenie siedział na jednej z solidnych gałęzi wielkiego dębu, skryty w cieniu korony tegoż drzewa. Czekał... Czekał w jednej z dłoni trzymając kosę w drugiej fotografię młodej różowowłosej dziewczyny z kocimi uszami. Wyglądała naprawdę słodko i tak niewinnie, jednak jej poczynania zaczęły mocno przeszkadzać komuś, przez co stała się kłopotem a on trudnił się eliminowaniem takich kłopotów.
Wreszcie cel pojawił się na horyzoncie, zamaskowany zabójca zacisnął pięść gniotąc zdjęcie.
Nie miał zamiaru się nad nią postawić, chciał zrobić to szybko, bezboleśnie, los jednak chciał inaczej. W pewnej chwili gdy była już blisko zawiał wiatr a ofiara najwyraźniej chcąc podziwiać przyrodę spojrzała w górę. W tej samej chwili zamarła wpatrując się w bruneta, najwyraźniej wiedziała już co ją czeka.
Oprawca zeskoczył z gałęzi stając naprzeciw. Solidne narzędzie mordu jakim z pewnością była trzymana przez niego kosa spoczęło ostrzem na ziemi a on przyglądał się jej w milczeniu.
-Będzie bolało? - zapytała drżącym głosem.
Przez chwilę milczał, nie był zaskoczony pytaniem, wcale się też nie wahał, czyżby był tak okrutny że chciał napawać się tą sytuacją?
-Nie zamierzasz się bronić? - zapytał beznamiętnie nie ruszając się nawet o milimetr. Dziewczyna pokiwała przecząco głową przygryzając dolną wargę. W chwilę po tym geście brunet podszedł bliżej z wciąż opuszczoną bronią. A gdy dzieliły ich dosłownie milimetry ponownie rozległ się jego głos.
-Więc uciekaj... - nie zdążył jednak dokończyć zdania czując jak w jego podbrzusze zagłębia się zimna stal. Naturalnym odruchem odskoczył w tył widząc szaleńczy uśmiech na twarzy domniemanej ofiary.
- I na cholerę uciekasz głupcze? Ten sztylet i tak był zatruty! Ha ha ha..
Jednak i dziewczynka przeżyła szok widząc jak całe otoczenie rozwiewa się na wietrze niczym delikatna mgiełka. Już po chwili okazało się że stoi tam gdzie stała a brunet wciąż jest daleko. Iluzja? Halucynacje? Na odpowiedź nie miała wiele czasu bo tym razem zauważyła jak tylko jej przeciwnik rozpoczyna szarżę a potem już tylko świat zawirował i legła na ziemie widząc obok jej nogi upadające nieco później. Gdy zamknęła oczy, Azazel chwycił obie części ciała i począł wlec je do swego pracodawcy...
-W dzisiejszych czasach nie można już nikomu wierzyć... - mruknął do siebie w myślach znikając w mroku nocy...
|
|
|