Konkursy - Walentynkowy Konkurs
Oleander - 7 Luty 2012, 17:35 Temat postu: Walentynkowy Konkurs W związku ze zbliżającym się dniem Walentynek mamy dla Was mały konkursik. ❤
Na czym będzie polegał? Już wyjaśniam. Będziecie mieli szansę pochwalić się swoim literackim talentem. Konkurs polega na opisaniu dowolnego pairingu z naszego forum w dowolnej formie literackiej. Może to być wierszyk, krótkie opowiadanie, cokolwiek tylko chcecie! Liczy się pomysł i poczucie humoru. Nie należy traktować tego zbyt serio. ;3
Do dnia 14 lutego możecie zgłaszać w tym temacie, że jesteście zainteresowani udziałem. Ostateczny termin przysyłania prac to 24 lutego. Mają być one wysyłane na PW Oleandra. Oczywiście, jeżeli ktoś przegapi zapisy, to również może nadesłać pracę. Zgłoszenia są tylko orientacyjne, żebyśmy wiedzieli ile osób jest zainteresowanych konkursem. W sprawie nagród, pozostaną one tajemnicą do czasu ogłoszenia wyników.
Anonymous - 7 Luty 2012, 17:54
Lorcia chce. ❤ Teraz tylko zastanawiam się nad pairingiem.~
Anonymous - 7 Luty 2012, 19:23
Ja chcę :)
Anonymous - 10 Luty 2012, 15:08
No to ja też. ; D
Anonymous - 10 Luty 2012, 23:06
Festuś również zainteresowana.
Tyk - 12 Luty 2012, 20:48
Anabel (taki ktoś od wyrywania jej skrzydełek) namawiała mnie żeby się zgłosił. W jakim celu nie mam pojęcia o.o ale zgłaszam się również!
Oleander - 27 Luty 2012, 16:57
Ponieważ administracja otrzymała jedynie trzy prace, zdecydowaliśmy się nagrodzić wszystkich uczestników konkursu. Bardzo dziękujemy za wysiłek włożony w prace. Wszystkie są naprawdę śliczne. ❤ Aż chciałoby się wszystkim dać pierwsze miejsce, ale niestety tak nie można.
A oto ostateczne wyniki:
I miejsce: Tyk. Nagrodą jest bestia – Alphard.
II miejsce: Loire. Nagrodą jest bestia – Świetlista Sierpówka.
III miejsce: Ciel. Nagrodą jest magiczny przedmiot – Blaszka Zmartwienia.
Zdecydowaliśmy też, że opublikujemy tu prace naszych zwycięzców. Życzymy wszystkim miłego czytania. ❤
Wiersz Tyka.
Opisany (choć nie wprost) pairing: Tyk i Dark.
Najdroższa, czy zatańczysz?
Jak niegdyś gdy komedie
trwały. Teraz zobaczysz
sąd bogów i tragedie
w rytmie krzyku Marsjasza.
Już pieśni Twej cudnej
nie zabrzmią strofy.
Już sprawy przegranej
Nie będziesz bronić.
Opadła kurtyna , a za nią powieki.
Skrywając zwierciadło najzacniejszej duszy
- Twe oczy mądrzejsze niż słowa Seneki.
Widok twego spokoju me serce wzruszy.
Jak Prometeusz ogień Ci ofiaruję,
Którym jak Sofokles twój grzech wielki zmyję.
Więc uderz w ton wysoki mego dramatu,
Bez uśmiechów między słowem poematu.
W pierwszym z aktów
Do ust wznieś kielich pełen wina.
Nie ocieraj kropli ostatniej
Na ustach, jak rosa na płatku
Różanym, dostojnie osiadłej,
Nie uśmiechaj się jednak kotku
Bowiem już sąd rzekł – Twoja wina.
Ostatnią spożywasz wieczerzę.
W akcie drugim
Wygłoszę swój monolog. Do tańca zaproszę,
Chociaż role milcząca, przyjmiesz po królewsku.
Równym krokiem pójdziemy. My adagio w ciszy
Idąc słuchać będziemy słów po apollińsku
Wplecionych w powietrze. Idąc wyrok wygłoszę
Kończąc akcentem na jedno wyłącznie słowo.
Zabrzmi oskarżenie gdy muzyka umilknie
Na krótką chwilę, a ty skiniesz głową w ciszy.
Nim zdążysz odpowiedzieć wrócą dźwięki pięknie
zdobiące taniec zaczęty przez nas na nowo.
Świat w mgłę szarą się zmieni.
Świat fraszką zostanie.
W obrotach zapomnienie
Znajdziesz raz ostatni.
Bądźmy choć raz samotni
i szczerzy zarazem.
Nie przejmujmy się światem.
W końcu upojeni
Muzyką i sobą wzajemnie
Szczęśliwi skończmy to dostojnie.
Raz jeszcze cię obejmę i na ucho szepnę
Ciche uczuć wyznanie.
Akt trzeci to milczenie
Bez słów spoglądam w twoje oczy,
Lecz odchodzę odwracając wzrok.
Drgnęły twe ręce, lecz gest zwalczy
Twa duma niezdolna wstrzymać krok.
Ciemność orkiestry, cisza świateł.
Zostajesz sama na parkiecie.
Płaczesz cicho pomna prawideł,
Które za nic miałaś. Ikarze!
Miej chwilę na własną agonię
Słońca dotknęłaś i ku karze
Spadasz nieuchronnej. Euforię
Porzuć dla lamentu umarłych.
Akt czwarty w płomieniach zawarty
Nowa nuta zabrzmiała – trzaski oraz syki
Płomienia tańczącego. Odsłonięte karty
Wskazały przegranego. Nie pomogą krzyki
- z początku rozmaite jak liście jesienne
Później już jednym głosem brzmiące monotonnie.
Palce wbijasz w swe ramię, jakby to pomocne,
Jakbyś ze skórą oderwała też płomienie.
Krzyk twój wypełnia pustą scenę i widownie.
Ciało pada bezwładnie. Próby bezowocne
Kończą się Twą niemocą. Płomień cię prowadzi,
Na jego rozkaz każdy twój obrót po ziemi.
Już nawet krzyk cierpienia z ust Twych nie wychodzi
W zdartym krzykiem gardle panują władcy niemi.
W piątym akcie zakończenie
Gdy leżysz wciąż płonąca, do ruchu niezdolna.
Gdy z trudem łapiesz najmniejszą cząstkę powietrza.
Jesteś z win oczyszczona. Nie bój się już ostrza,
ani płomyka żadnego. Jesteś już wolna.
Odpocznij wiedząc, że ma miłość niezmieniona.
Opowiadanie Loire.
Opisany pairing: Loire i Flo.
- Mogłabyś już się odkleić od tej szyby? Jeszcze ktoś nas zauważy i to ty będziesz się tłumaczyć na komisariacie.
Flo dosłownie przyczepiła się do szyby cukierni, jednak na słowa Loire odsunęła od niej buźkę. Niechętnie, bo niechętnie, ale jednak to zrobiła. W końcu Lorcia była dla niej ważniejsza, niż ktokolwiek inny! Tak też błagalne spojrzenie zielonowłosej napotkało zimne i stanowcze, choć również zawierające w sobie pewną dozę rozbawienia spojrzenie Lunatyczki. To właśnie białowłosa zaproponowała wypad do świata ludzi – tak sobie, żeby się rozerwać. Flosia nie dopatrywała się w dacie czternastego lutego żadnych głębszych podtekstów – i słusznie, bo Luś naprawdę chciała się tylko zrelaksować i nie uważała tego za żadną randkę, czy coś.
Teraz panna Guide stała z rękoma skrzyżowanymi na piersi, przytupując z niecierpliwości, ale też z zimna. Temperatury w tym miejscu były naprawdę nie do wytrzymania.
- Kiedy ja jestem głodna… - jęknęła Flosia, oskarżycielsko wskazując na leżące za szybą apetyczne drożdżówki. – A te perfidne słodycze aż wołają, żebym je zjadła! I kpią ze mnie! Słyszysz, jakie są bezczelne?!
Lorciastej niemal opadły ręce.
- Czy ja ci wyglądam na jakiś Czerwony Krzyż?! Na pewno masz przy sobie pieniądze! Przyznaj się, że masz…
Flo smutno pokręciła głową. Loire westchnęła ciężko i zamknęła oczy. Chwilę potem poczuła, że coś przyczepia jej się do łydki. Spojrzała w dół i zobaczyła przytuloną do jej nogi Flosię, wlepiającą w nią to samo błagalne spojrzenie.
- To co w końcu mam ci kupić? – zapytała zrezygnowana, na co Baśniopisarka wyraźnie się ożywiła.
- Rurki w czekoladzie! Albo nie, wafle! Albo nie…
- To może od razu cały sklep kupię?
- A możesz?!
- Nie, kurna. Chodź, kupię ci ciastka z owocami.
Dziewczęta weszły do sklepu i podeszły do lady, za którą stał uśmiechnięty, poczciwy starszy pan.
- Poprosimy dwie paczki tych ciasteczek. – Loire uśmiechnęła się tym swoim firmowym, uroczym, zniewalającym uśmiechem, wskazując na leżące na ladzie opakowanie i, usłyszawszy cenę, zaczęła grzebać w portfelu. Kładąc drobniaki na ladzie, zauważyła, że sprzedawca dołożył również dwa lizaki w kształcie serduszek.
- Prezent z okazji Walentynek. – wyjaśnił sprzedawca usłużnie.
Podziękowały, wzięły, co ich i wyszły ze sklepu. Lorcia poprowadziła towarzyszkę na jakąś najbliższą ławeczkę i tam otworzyła paczkę ciastek, jednocześnie wyjmując jedno dla siebie. Flosia z kolei rzuciła się na drugie opakowanie i zaczęła pochłaniać jego zawartość z szybkością, przy której normalny człowiek już by się udławił. Kiedy pudełko było już puste, zaczęła dobierać się do lizaka. Zadziwiające, że Lorcia, jedząc w nieco innym tempie, dotarła dopiero do połowy paczki.
- Wiesz, ja nic nie mówię, ale dopiero było śniadanie… - mruknęła białowłosa.
- Oj tam, oj tam. – wzruszyła ramionami Flo, szczerząc się wariacko. W tym momencie Luś porzuciła jakiekolwiek nadzieje na próby zrozumienia toku myślenia towarzyszki i zamknęła sobie usta kolejnym ciastkiem. Nagle Floś wlepiła w nią maślany wzrok.
- Nie patrz się tak na mnie! Miałaś swoje!
- Ale nadal jestem głodna…
- Nie!
- No to chociaż otwórz mi lizaka, co?
Luś nadęła policzki jak obrażone dziecko i ściągnęła folię z lizaka. Czuła się jawnie wykorzystywana. Rozumiała wszystko – że Flo może ją naprawdę bardzo lubić, że to, że tamto, ale w życiu nie pomyślałaby, że będzie jej matkować. To był jakiś cholerny obłęd! Jakiś koszmar, jakiś…
- Luuś~
- Czego?
- Ej, no! Mówiłam ci przecież, że masz do mnie mówić inaczej, jak się do ciebie przymilam! – jęknęła Baśniopisarka.
- Boże drogi, za co… Słucham, jaśnie wielmożna pani.
- Mówiłam… Mówiłam i prosiłam…
- Słucham, jaśnie wielmożna ekscelencjo. A idź w cholerę. – burknęła, doprowadzona niemal do granic cierpliwości Lunatyczka.
- Mogę cię pocałować?
W odpowiedzi otrzymała ni mniej, ni więcej, jak skonfundowane spojrzenie.
- Słucham?!
- No czy ja mówię niewyraźnie?
- Wręcz przeciwnie, to było aż zbyt dobitne, wiesz?
- No widzisz!
- I myślisz, że się zgodzę?
- Tak?...
- No to chyba trochę źle myślisz.
- Oj, no, daj spokój, dziś Walentynki, proszę…
- Nie.
Zapadła głucha cisza. Lorcia była wręcz przekonana o słuszności swojego postępowania. Nie będzie się dawać wykorzystywać! Chociaż… Ta cisza była aż zbyt przytłaczająca. No i co w sumie się stanie, jak Flosia da jej buziaka w policzek?
- Ja jednak mam zbyt dobre serce… Ale w policzek, dobra? – jęknęła Lusia ze zrezygnowaniem. Flo nie trzeba było tego długo powtarzać. Zarzuciła jej ręce na szyję i ucałowała serdecznie. Lorcia poczuła, jak czerwienią jej się policzki. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, Flosia za to nie miała najmniejszej ochoty na wyswobodzenie Lunatyczki z uścisku. W życiu! No, może za chwilę.
Siedziały tak w ciszy, każda z osobna zastanawiając się nad sobą. Lorcia w międzyczasie podjadała kolejne ciastka. Nagle Baśniopisarka spojrzała w niebo i uśmiechnęła się łagodnie. Odsunęła ręce od ciała Loire i wstała, w tej samej chwili zaciskając rękę na jej nadgarstku i pociągając za sobą. Siłą rzeczy zaskoczona dziewczyna musiała wstać. Była wyższa od Flo o jakieś cztery czy pięć centymetrów, ale zdecydowanie mniej śmiała, jeśli chodzi o sprawy uczuciowe. Naciągnięty dotąd na głowę kaptur ciemnofioletowej, pasiastej bluzy zsunął się jej na ramiona.
- Nie nadążam za tobą, wiesz? – mruknęła z zagadkowym uśmiechem, patrząc na zieloną przyjaciółkę z ukosa.
- Tak lepiej dla ciebie. – odparła Flo, puszczając jej oko. Lorcia delikatnie wyswobodziła nadgarstek z jej uścisku i sięgnęła po ostatnie ciastko w paczce stojącej na ławce. Następnie chwyciła lizaka i wrzuciła go do kieszeni. Rzuciła tylko towarzyszce uśmiech pod tytułem mniej więcej „uruchom akumulatory, bo za chwilę będziesz musiała mnie gonić”. Jakby na potwierdzenie tych słów puściła się biegiem po chodniku, rozkładając ręce na boki niczym znajome osoby piszącej teraz ten tekst przy otwartym oknie po wyjątkowo męczącej lekcji wychowania fizycznego. Zimny powiew wiatru rozwiewał jej włosy i łaskotał w policzki, zaśmiała się więc serdecznie. Zatrzymała się za rogiem i tam zaczekała na Flo. Kiedy kroki zielonowłosej zbliżały się, wyskoczyła jej naprzeciw i przebiegła przez pasy dla pieszych z dzikim, wariackim śmiechem. Szczęście, że akurat było zielone. Zatrzymała się, nadal chichocząc, gdy poczuła, że ktoś dotyka jej włosów. Odwróciła się w tamtą stronę z zamiarem chlaśnięcia tej osoby w twarz. Istotnie, jej łapka uderzyła w policzek jakiegoś ludzkiego chłopaka, mniej-więcej jej wzrostu. Ten spojrzał na nią z wyrzutem.
- Kobieto! Czy ja ci coś kiedyś zrobiłem?!
- Dotknąłeś. Moich. Włosów. To już wystarczający powód!
- A bo co, nie mogłem?!
- A bo to, nie mogłeś!
- Tak czy siak… - mruknął chłopak, rozcierając policzek. – Może chciałabyś przejść się gdzieś ze mną i moimi kumplami?
Lorcia zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem. Już miała mu się odciąć, kiedy zobaczyła przy swoim boku Flosię.
- Lorcia, na Boga, o ile on w ogóle istnieje! Nie wierz mu! On tylko udaje faceta…
- Ej! – wrzasnął chłopak, a jego twarz poczerwieniała.
- … i może ma taki jakiś męski głos, ale tak naprawdę to seksowna Koreanka w przebraniu, która chce wcielić cię do swojego haremu!
Loire parsknęła szczerym śmiechem, a chłopak z poczuciem, że jego męska duma została urażona, pomaszerował obrażony w kierunku śmiejących się już do rozpuku kumpli, którzy całą tę wymianę zdań zdążyli usłyszeć.
- O, jak rany… - wymamrotała nadal śmiejąca się Lunatyczka. – Tacy ludzie zawsze poprawiają mi humor!
- Brzuch mnie boli… Oj, jak boli... – parsknęła, również ze śmiechem, Flo. Teraz to Lorcia złapała ją za rękę i ze śmiechem pociągnęła za sobą. Gdzie biegły – to już nie było takie istotne. Teraz liczyło się dla nich tylko to, że były razem.
Hej… Zostaniesz moją walentynką?
Opowiadanie Ciel.
Opisany pairing: Ciel i Poranek.
Pamiętam, że najwspanialszym czas dla nas stanowiły różnego rodzaju święta i uroczystości. Nie one jednakże były dla nas ważne, nie napomykając już nawet o tym CO podczas nich wychwalano, witano, bądź zegnano. Najstarsi wspominali swoją młodość, dorośli upijali się do nieprzytomności, razem z tymi nieco od nas starszymi, którzy jeszcze do rozrywek dołączali panienki. Dla nas- najmłodszych i w dodatku sierot- był to jednak naprawdę wspaniały czas. Cała wioska pochłonięta przygotowaniami, a potem ucztą, zapominała o nas na jakiś czas, nie było racy i obowiązków, tylko... we dnie bawiliśmy się wspólnie pod lasem, ale nocą, niezauważeni przez nic i nikogo, zakradaliśmy się chyłkiem do starego, spalonego dworu oddalonego od wioski o jakieś piętnaście minut marszu. Owy dwór był dawną siedzibą naszego pana, jednakże ponoć podczas buntu o niezależność został spalony wraz ze wszystkimi jego mieszkańcami.
Zamczysko było stare jak świat i nawet nim spłonęło, musiało prezentować się nie najlepiej. Teraz zaś stanowiło tylko wrak, kupkę sczerniałych ruin. Nawet odsiecz w postaci ulewnego deszczu, jaki spadł na umęczoną ziemię po pożodze nie pomogła wiele. Zawsze jednak coś uratowała. Część sklepienia i filary modliły się teraz samotnie pod nocnym niebem o szybki koniec, zapomniane przez wszystko i wszystkich spokojnie na niego czekały. Wylizane językami purpurowego ognia nie nosiły w sobie już ani krztyny dawnej świetności. Szczerze mówiąc, wyglądały jak zwykła, nadpalona stodoła, tyle że dużo większa no i oczywiście częściowo wzniesiona w kamieniu. Dla nas jednakże nadal był to pałac, w którym spędzaliśmy najwspanialsze chwile naszego dzieciństwa. To w nim toczyły się bitwy i rozgrywały najważniejsze wydarzenia świata baśni.
Każdej świątecznej nocy, cichy i ciemny jak cień, przychodził do naszego zamku pewien człowiek. Ni to zwykły starzec, ni bard. Nagle zjawił się znikąd i nagle donikąd odchodził. Tak o nim mówiliśmy i tak chcieliśmy myśleć. W rzeczywistości każdy z nas wiedział, kim naprawdę był i skąd pochodził. Nie stanowiło to żadnej tajemnicy. Ale nikt owej rzeczywistości nie dopuszczał do głosu i nikt nie chciał jej słuchać. By my też tak naprawdę byliśmy brudnymi żebrakami, sierotami pozostawionymi samym sobie, a jednak w tym zamku stawaliśmy się rycerzami, królami i książętami. On więc pozostał dla nas odzianym w płaszcz czarny niczym skrzydła kruka, Mistrzem, księciem wygnanym z powodu zdrady z jakiegoś dawno zaginionego królestwa. Jedno oko i nogę stracił zapewne w którejś z bitew, w których tak wiele słyszeliśmy. Kończynę zastąpił drewnianą protezą, która stukała cicho o wybrukowany dziedziniec dworzyszcza. Obok srebrnego miecza nosił lutnię, którą akompaniował sobie przy opowieściach.
Zdarzyło się raz, że opowiedział nam bardzo dziwną historie, tak niepodobną do wszystkich, które dotychczas przedstawiał. Nie sławiła czynów dzielnych rycerzy, ani wydarzeń temu podobnych. Nie przypadła nam do gustu, ale słuchaliśmy jej do końca.
Jej początek znamy wszyscy, opowiada bowiem o wydarzeniach, jakie miały miejsce w krainie po drugiej stronie lustra. Nie była wcale ciekawa, ni zajmująca. Ale była jedyną z tego rodzaju opowieści, może dlatego ją zapamiętałem. Ponadto później, gdy wyruszyłem na poszukiwanie tego świata, okazało się, że... nie do końca zgadzał się z opisem.
X.X.X.
"[...] Podobno gdzieś pomiędzy tymi Krainami istnieje coś na kształt "przejścia", bądź kolejnego świata. Nikt nie wie, czym w rzeczywistości jest i jak wygląda, więc na ten temat powstały setki legend i opowieści. Każda z wersji jest inna, zgadzają się jednak co do jednego: ziemie owej krainy spowija szkarłatna mgła, powstała ponoć z krwi poległych na przestrzeni wieków...
W głębi tej przerażającej otchłani, będącej siedzibą szalonych i potępionych dusz, zostało wzniesione zamczysko. Wielkie, ponure, mroczne i stara podobno jak sam świat. Wedle niektórych podań miał je zamieszkiwać od wieków ród szaleńców, którzy swoje dziwne upodobania dziedziczyli z pokolenia na pokolenie. Mało kto odważył się wejść im w drogę. Jeżeli jednak cudem znalazł się taki śmiałek, zazwyczaj nie kończył ciekawie, nie przyjemnie.
Naturalnie, ktoś musiał usługiwać arystokratom.Przez siejący lęk w sercach zamek przewijały się więc całe tłumy służących. Większość po jakimś czasie z niewiadomych powodów znikała, ale na ich miejsce zawsze znajdywali się nowi kandydaci. Kusiła szansa poznania mrocznych sekretów albo po prostu chęć zapewnienia sobie bytu, wszak coś jeść trzeba.
W strasznych czasach, gdy sadystyczny (lub też Królisiowy) Oleander do Roitelette obejmował rolę panicza, jedną ze służących była Poranek. Stanowiła osobistą własność chłopca. Wiąże się z tym osobna, mrożąca krew w żyłach historia o okrutnej ciotce, która znęcała się nad biedną dziewczyną, ale jej nie będziemy teraz przytaczać. Ważne, że Poranek widząca w młodym paniczu swoje jedyne wybawienie, obdarzyła go gorącą miłością. Nieodwzajemnioną, jak się spodziewać można. W głębi duszy wiedziała, że tak będzie, ale nic nie mogła poradzić na to, że jej biedne głupie serce podskakiwało radośnie za każdym razem, gdy go widziała, a myśli, które toczyły się prawdziwą burza, przez śliczną główkę dotyczyły tylko jednej osoby.
Wkrótce, nie mogąc już bez łez patrzeć na śliczną buźkę panicza, postanowiła unikać go w chwilach, gdy nie ciążyły na niej obowiązki służącej i zaczęła zamykać się ze swoim rozdartym na dwoje sercem w pokoju.
W najwyższej komnacie, w najwyższej wieży witała każdy wschód słońca milczeniem pełnym bólu,a każdą spadająca gwiazdę cichym życzeniem. Ale jasne punkciki z czarnego firmamentu tylko błyskały figlarnie i szydziły, nie mając nawet zamiaru spełniać próśb.
Pewnego dnia dziewczę, którego imię brzmiało Ciel, błądząc gdzieś po Szkarłatnej Otchłani, trafiło do bramy zamczyska. Ponieważ szło naprzód i nie oglądało się za siebie i nie miało tez nic do stracenia, zostało w roli służącej. Za coś żyć musiała, a nie można tez powiedzieć, ze nie dotarły do jej uszu opowieści i ze jej samej nie zaintrygowało zamczysko. Wścibska natura szarowłosej dziewuchy i jej nos doskonały do węszenia sekretów niewątpliwie pomogły też w wywąchaniu natury problemów Poranka. Za każdym razem, gdy ta znikała, Ciel za nią niepostrzeżenie wślizgiwała się do komnatki, słuchała i rozumiała coraz więcej. Po kilku wizytach nie przestała przechodzić, mimo że już na początku wszystko stało się jasne. Jej zainteresowanie Porankiem z dnia na dzień coraz bardziej rosło. Wkrótce zaczęła chadzać tam tylko dla siebie.
Za każdym razem siedziała cicho jak mysz pod miotła, ale którejś nocy nie była już w stanie wytrzymać wpatrywania się w zmęczony milczeniem profil dziewczyny i ... wysłuchiwania własnych wątpliwości i pragnień. Podeszła więc cichutko, na palcach w stronę siedzącej na łóżku postaci i objęła ją za ramiona. Twarz wtuliła w pachnące włosy.
Obie milczały. Ale od dziś milczenie miało już mniej boleć i oznaczać zupełnie co innego. Ta noc była jedną z najzwyklejszych, przepełnionych cisza nocy. Tylko ta cisza było zupełnie odmienna. Bo po raz pierwszy od dawna wschód słońca miał zostać powitany uśmiechem dwóch postaci, na zawsze już widzianych tylko razem."
|
|
|