Archiwum X - Now I can see myself in the mirror of my sins.
Anonymous - 7 Czerwiec 2012, 23:44 Temat postu: Now I can see myself in the mirror of my sins. Niewiele pamiętam z tamtych dni, kiedy nie byliśmy tak blisko, jak teraz. Arael i ja. Jak przez mgłę pamiętam naszą rodzinną rezydencję. A może ją naprawdę spowijała ciemna mgła? Bezładne plamy kolorów i ciche, przytłumione dźwięki powoli zaczynają przypominać jedną, spójną całość. Oczyma pamięci widzę nasz ogród pełen czerwonych róż. To zabawne. Wciąż pamiętam ich delikatną woń. Ona siedziała pod drzewem. Światło przenikające przez liście malowało na jej jasnej skórze fantazyjne cienie. Stałem tylko ukryty za drzwiami do ogrodu i patrzyłem się na nią. Nie zerkała na mnie nawet kątem oka, choć byłem pewien, że wie gdzie jestem. I że wciąż na nią patrzę. W ręku trzymała jakąś szmacianą lalkę z potarganymi, brązowymi włosami. Arael nazywała wszystkie swoje zabawki, a ja zawsze z chęcią wysłuchiwałem zabawnych imion, jakie im nadawała, jednak miana tej maskotki za nic nie mogłem przywołać z pamięci. Cóż, zawsze lubiłem mieć ją na oku. Sam nie wiem czy to bardziej wina mojej przesadnej troski, czy po prostu przyzwyczajenie. Nigdy nie lubiłem być z dala od niej. Trzymaliśmy się razem od zawsze, to było dla mnie naturalne. Każde rozstanie z Arael moją wewnętrzną katastrofą. Gdy na dłużej znikała z zasięgu mego wzroku, czułem, jak gdyby ktoś wyrywał cząstkę mnie samego. Zawsze byliśmy razem. To było dla mnie takie oczywiste. Za naszych dziecinnych lat często nas mylono. Nawet mimo odmiennych płci. Tacy byliśmy podobni! Lecz teraz Arael zdecydowanie wyładniała. Mówiła mi nawet, że chce zapuścić włosy. Na pewno pięknie byłoby jej w takich sięgających pasa. Przyglądałem się jej, a gdy na moment odwróciłem wzrok i znów próbowałem objąć siostrę spojrzeniem, jej nie było pod drzewem. Na zszarzałej trawie leżała tylko porzucona zabawka. Gdy już szykowałem się do zmiany kryjówki, Arael wyrosła za mną jak spod ziemi. Chyba powinienem był się tego spodziewać. Pacnęła mnie tylko w głowę mówiąc, że „to nie ładnie podglądać”, uśmiechając się przy tym w ten swój niewinny sposób. Tylko do mnie tak się uśmiechała, a przynajmniej nigdy nie widziałem, by podobnym uśmiechem obdarowywała kogoś innego. Cóż, nasza rodzina znana była z doskonałych zabójców i żołnierzy. Nie powinniśmy hańbić tradycji dziecinnym zachowaniem. Oczywiście, wtedy niezbyt wszystko rozumieliśmy, ale nie przeszkadzało nam to. Wypełnialiśmy swoje obowiązki względem rodu, to wszystko. Treningi z czasem stawały się coraz bardziej mordercze, lecz zawsze dawaliśmy radę. Tamten dzień... Wydawał się być całkiem zwyczajny. Nie zapowiadało się na nic złego. Bawiliśmy się zawsze, jak w wolne dni. Słońce leniwie chyliło się ku zachodowi, a chłodny wiatr wykorzystując to, wyszedł ze swej nory, czyniąc nasz ogród nieprzystępnym do zabaw miejscem, zimnym i wietrznym. Arael zaproponowała mi zabawę w chowanego w domu. W porównaniu z niektórymi, nasz dom był wręcz przeogromny. Gry takie jak ta mogły być więc zajęciem na długie godziny. O ile nie dni. Wyznaczyliśmy sobie północne skrzydło na miejsce zabawy, a schowanie się poza nim automatycznie oznaczało przegraną. Żeby nie było zbyt nudno, przegrany zawsze musiał przez jeden dzień wykonywać rozkazy zwycięzcy. Dlatego tak starałem się nie przegrywać z Arael. Jej zadania były potworne! W wolnym czasie, kiedy siostra była zajęta swoimi sprawami, przeczesywałem nasze zamczysko w poszukiwaniu niedostępnych dla niej kryjówek. W każdym skrzydle domostwa miałem już opracowanych kilka potencjalnych miejsc, w których schowanie zmniejszało prawdopodobieństwo przegranej. Arael zakryła oczy i stanęła do mnie tyłem, opierając się o ścianę. Zaczęła liczyć. Czym prędzej ruszyłem korytarzem. W miarę biegu mijałem kolejne wiszące na ścianach portrety, przedstawiające nieznanych mi krewnych. Za oknem zdążył już zapaść zmrok, było zupełnie ciemno. Z każdym krokiem coraz słabiej słyszałem głos Arael. „Dziewięćdziesiąt, osiemdziesiąt dziewięć, osiemdziesiąt osiem...” Biegłem dalej po labiryncie korytarzy, aż w końcu stanąłem przed drzwiami starej pracowni. Ponoć kiedyś należała do naszego świętej pamięci wuja, który w wolnym czasie zajmował się malarstwem. Uchyliłem drzwi uważając, by nie wydały zbyt głośnego dźwięku. Zapewne moja ostrożność była przesadna, ale co, jeśli skrzypnięcie szybciej skierowałoby Arael do mojej kryjówki? W pomieszczeniu panowały egipskie ciemności. Dopiero po chwili oczy zaczęły przyzwyczajać się do mroku i przede mną wyrosły kontury mebli i wujowych rupieci. Niestety, i tak zahaczyłem o stojącą tuż obok sztalugę. Po mojej noce rozszedł się ostry ból, przez co o mało się nie zdradziłem. W ostatniej chwili stłumiłem jęknięcie. Powoli zacząłem podążać w głąb pokoju. W mroku ledwie dostrzegłem to, czego szukałem. Chciałem odnaleźć sznurek, który otwierał klapę w suficie. Prowadziła ona na strych. Praktycznie nikt tam nie zaglądał. Nawet wuj nie zwykł korzystać z tej klitki, którą ja uczyniłem jedną z moich najlepszych kryjówek. W rogu pokoju nareszcie udało mi się odnaleźć sznur, który swoją drogą zahaczył o moje ramię, co znów o mały włos nie wywołało u mnie pisku. Przez moment myślałem, że to Arael mnie znalazła i niepostrzeżenie przemknęła się do pracowni. Z każdym moim pociągnięciem liny, klapa otwierała się coraz bardziej i ukazywały się prowadzące na strych schodki. Robiłem to jak najwolniej, by przypadkiem schody nie uderzyły głośno o podłogę, co już na pewno poskutkowałoby odkryciem przez siostrę mojego schronienia. Serce aż waliło mi z emocji. Byłem pewien, że nigdy mnie tu nie znajdzie. Wszedłem na górę, zasuwając za sobą schody. Zdawało mi się, że tutaj jest jeszcze ciemniej niż w pokoju wuja. Jedynym źródłem światła było tutaj maleńkie okrągłe okienko. Był to mały fragment strychu, jak gdyby odgrodzony od całej reszty. Dach znajdował się okropnie nisko. Tak, że nawet ja, mimo swojego niewielkiego wzrostu nie mogłem się do końca wyprostować. Poruszanie się na czworaka było jednak dużo bezpieczniejsze zważając na to, że niemal zupełnie nie widziałem gdzie idę i czy przypadkiem o nic się nie potknę. Podpełzłem do okienka, przy okazji zbierając z podłogi cały wieloletni kurz swoimi spodniami. Oparłem się o ścianę i czekałem. Nic innego mi już nie pozostawało. W tym ukryciu ciężko było mi usłyszeć kroki Arael, toteż nawet nie wiedziałem, czy nie ma jej gdzieś w pobliżu. Przez przeżartą na wskroś przez kurz szybę nie miałem nawet dobrego widoku na ogród. Właściwie, nie widziałem przez nią nic. Kołyszący się, ciemniejszy punkt za oknem mógł być zarówno gałęzią drzewa, ptasim skrzydłem, jak i szponem potwora (choć w to szczerze wątpiłem). Czekałem. Dopiero teraz dotarło do mnie, że być może będę musiał spędzić tu całą noc, żeby wygrać. Ostatecznie – skąd będę wiedział, że Arael się poddała? Mogę jej nie usłyszeć. A jeżeli dobrowolnie opuszczę kryjówkę podczas kiedy ona nadal będzie mnie szukała, będzie to równoznaczne z przegraną. To nic. Bywało, że nocowałem w gorszych miejscach. Tu było tylko trochę zimno, i tylko trochę cuchnęło kurzem, pleśnią i stęchlizną. Ciekawe od ilu lat nikt tu nie zaglądał... Kolejne minuty dłużyły mi się niemiłosiernie. A kto wie, może to były godziny. Zupełnie straciłem poczucie czasu. Nawet gdybym dysponował zegarkiem, w tym mroku nie dojrzałbym godziny. Kolejne co pamiętam, to łomot. Jak gdyby dźwięk mebli przewracanych z hukiem na podłogę. Zapewne zasnąłem, choć ciężko jest mi powiedzieć na jak długo. W pierwszej chwili, nie do końca kojarząc co właściwie się stało, pomyślałem, że to Arael zaczęła przewracać rzeczy we wściekłości, że nie może mnie znaleźć. Jednak gdy moich uszu dobiegły kolejne hałasy, byłem pewien, że ich sprawcą nie była moja siostrzyczka. Słyszałem krzyki donośnych męskich głosów. Nie byłem jednak w stanie wyłapać co takiego dokładnie krzyczały. I kolejny łomot. Może ojciec znów pobił się ze swoim bratem? Nie, to zdecydowanie nie było to. Coś było nie tak. Głosy zdawały się być zupełnie obce, a hałasy nasilały się. To były... odgłosy walki! Byłem już pewien! Tak czy siak, nie rwałem się do opuszczania schronienia i zejścia na dół. A powinienem. Zmęczenie i senność wzięły górę. Stwierdziłem, że cokolwiek by to nie było, lepiej przeczekać w ukryciu. To było tak potwornie samolubne z mojej strony! Zupełnie zapomniałem o tym, że Arael wciąż szuka mnie po północnym skrzydle zamku. Gdyby wcześniej to do mnie dotarło, może wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdyby nie to, że w naszym domu bójki i rozróby nie były niczym szczególnym, zapewne od razu pobiegłbym jej szukać. Moje wątpliwości sięgnęły zenitu dopiero, gdy walka znacznie się przedłużała. Krzyki były coraz bardziej zajadłe i wypełniał je coraz większy gniew. Powoli jednak ucichały, a raczej oddalały się w kierunku przeciwległej części rezydencji. Wtedy zdecydowałem się zejść na dół. Znów podszedłem na czworaka do klapy, której znalezienie wcale nie było takie proste. Wodziłem na oślep dłońmi po brudnej podłodze, aż w końcu namacałem nierówność w posadzce. Znów powoli opuściłem schody i zszedłem po nich na dół, do pracowni wuja. Z jakiegoś powodu nie dbałem już o ponowne podnoszenie klapy i dalsze utrzymywanie kryjówki w tajemnicy. Czułem w piersi dziwny ucisk, którego nie mogłem wytłumaczyć. Coś całkiem przytłaczało mnie od środka, zatrzymując oddech. Otworzyłem drzwi pokoju, wychodząc na mgliście oświetlony pochodniami korytarz. Krzyki cichły coraz bardziej. Gdy tylko przeszedłem kilkanaście kroków, moim oczom ukazał się widok, którego się nie spodziewałem. Drzwi niektórych pokoi otwarte były na oścież, meble poprzewracane i zniszczone, gdzieniegdzie widniały ślady krwi. Kilka kroków dalej, w głębi pokoju dostrzegłem coś, czemu wolałem się bliżej nie przyglądać. Doskonale wiedziałem, że byli to domownicy, ale jednak chciałem sądzić, że to tylko moja wyobraźnia, że tylko mi się zdawało. Po przejściu paru następnych metrów zamarłem. Miałem już pewność, że to nie żadna ułuda. Podszedłem bliżej, choć nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ten widok zdawał się być tak nierzeczywisty, tak bardzo odmienny od rzeczywistości, w której znajdowałem się jeszcze przed chwilą. Kiedy bawiłem się z Arael w chowanego, kiedy patrzyłem na nią siedzącą pod drzewem, kiedy słyszałem jej słodki głos mówiący „to nie ładnie tak podglądać” i czułem ciepły dotyk jej ręki na twarzy. Nie mogłem w to uwierzyć. Ta sponiewierana iluzja leżąca tuż przede mną to nie mogła być moja ukochana Arael. Nie mogłem w to uwierzyć! Widziałem jej drobne ciało leżące na brzuchu, w którym zatopiona była halabarda. Jak mogłem uwierzyć, że to naprawdę jest moja siostra? Że z jej pleców sterczy jakaś ogromna broń? Nie było mowy, by to naprawdę ona leżała tutaj bez życia. Mój cały świat zaczął się walić w tej jednej chwili. W tej minucie, gdy usłyszałem kaszlnięcie, kiedy ciało mojej najdroższej bliźniaczki zadrżało, spróbowało odwrócić się w moją stronę i wymówić moje imię. Spod splątanych, fioletowych włosów spoglądała na mnie para jej oczu, które stawały się coraz bardziej mętne. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że Arael naprawdę ma umrzeć. Teraz. W taki sposób. Osunąłem się na kolana i przybliżyłem do siostry. Zupełnie nie wiedziałem co robić. Wyciągnąłem tylko rękę i pogładziłem ją po policzku. Widziałem jak jej oczy zachodzą mgłą. Słyszałem nawet jak jej oddech cichnie, by w końcu zupełnie zaniknąć. Lecz wciąż nie mogłem uwierzyć. Pogładziłem jej włosy. Końcówki pozlepiane były krwią. Jakim cudem to mogła być Arael? W tym w ogóle nie było życia, za to moja siostrzyczka zawsze nim tryskała.
– Arael... – szepnąłem, a po moich policzkach mimowolnie spłynęły łzy. – Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie samego. Siostrzyczko... – powtarzałem, nie przestając głaskać jej delikatnych włosów.
Nie minęła chwila, a wybuchnąłem gorzkim płaczem. Słowa, które kierowałem Arael szybko zamieniły się w niezrozumiały bełkot, który przerywało chlipanie i łkania. Potrzebowałem jej bardzie niż kogokolwiek innego! Z całego tego świata droga mojemu sercu była jedynie Arael. Dlaczego właśnie ona? Dlaczego to właśnie ona leżała tu teraz bez życia?! Nie jestem w stanie powiedzieć jak długo płakałem. Zapewne do czasu, aż nie zemdlałem z wycieńczenia i rodzina mnie nie znalazła. Obudziłem się w swoim łóżku, choć nadal byłem jak w transie. Gdy tylko otworzyłem oczy, znów zaszkliły się od łez. Poderwałem się gwałtownie i rozejrzałem dookoła. Pokój mój i Arael. Przez moment miałem nadzieję, że to wszystko tylko zły sen i zobaczę siostrę śpiącą po przeciwnej stronie pomieszczenia. Lecz jej tam nie było. Zawsze lubiła spać do późna. Ale może jednak tym razem zdecydowała się wstać przede mną? Wstałem z łóżka, choć chwiałem się na nogach. Oparłem się o ścianę i dotarłem do drzwi. Nacisnąłem mosiężną klamkę, a pierwsze co dobiegło moich uszu, to łkania. Łkania mojej matki. Serce podeszło mi do gardła. Wszystko wskazywało na to, że wydarzenia wczorajszej nocy wcale nie były snem. Szlochy, zniszczone meble, które mijałem. Mimo wszystko, podszedłem do rodziców siedzących w pokoju obok i wpatrując się w nich wzrokiem pełnym nadziei, ze strużkami łez ściekającymi powoli po policzkach, spytałem:
– Gdzie jest Arael?
Matka zaczęła płakać jeszcze mocniej, ojciec popatrzył się na mnie karcącym wzrokiem. Doskonale znałem odpowiedź, choć nie mogłem jej do siebie dopuścić. Ponowiłem pytanie.
– Gdzie jest Arael? Nigdy nie wstawała tak wcześnie.
Kąciki moich ust drgnęły w bardzo delikatnym uśmiechu, mieszającym się z wciąż cieknącymi łzami. Jak gdyby moja siostra naprawdę ubiegła mnie w porannych czynnościach i pobiegła gdzieś bawić się w pojedynkę. Ojciec burknął tylko coś o tym, że jeżeli mam zamiar udawać głupiego, powinienem stąd wyjść. Nie wiem. Nie słuchałem go uważnie. Mój pusty wzrok utkwiony był w oknie. W głowie kłębiły się setki myśli i wszystkie wykrzykiwały imię Arael, które głośnym echem wstrząsało mną całym. Z kolejnych dni praktycznie nic nie pamiętam. Ten potworny trans wciąż się utrzymywał. Gdy zdążyłem przestać płakać, łzy znów zaczynały ciec. Wszystkie czynności wykonywałem zupełnie mechanicznie. Nie mogłem uwierzyć, że Arael naprawdę nie ma już obok mnie. Tęskniłem za wszystkim, co było z nią związane. Dosłownie ze wszystkim. Jej widokiem, jej głosem, zapachem jej perfum, odgłosem jej lekkich kroków, nawet za tymi idiotycznymi zadaniami, które wyznaczała mi, gdy wygrała ze mną jakąś zabawę. Oddałbym wszystko, by móc spędzić resztę życia na wykonywaniu tych jej głupawych poleceń. Gdy się budziłem, zawsze odruchowo podchodziłem do jej łóżka. Zawsze z tą samą nadzieją, że zobaczę ją śpiącą i usłyszę, jak znów mówi „idź sobie, Ari, chcę jeszcze spać”. Wtedy odpowiadałem uśmiechem i robiłem tak, jak prosiła – zostawiałem ją. Ostatnim razem też ją zostawiłem. To była moja wina, że była wtedy sama. Po tym, jak ostatni raz widziałem Arael, nic nie miało już dla mnie znaczenia. Bezmyślnie przysłuchiwałem się rozmowom rodziny, z nikim nie chciałem wdawać się w jakiekolwiek dyskusje, właściwie nic nie jadłem, tylko włóczyłem się z miejsca na miejsce bez większego celu. Treningi również nie miały większego sensu. Za każdym razem liczyłem na to, iż ktoś dźgnie mnie na tyle poważnie, że umrę i dołączę do Arael. Moi krewni twierdzili, że „żyję tylko tęsknotą do siostry”. Ponoć tamtej nocy zginęła nie tylko ona, lecz nie potrafiłem poświęcić temu ani krzty swojej melancholii. Nasz ród nie należał do najbardziej lubianych. Mieliśmy całą masę wrogów zważając na nasze profesje. Tym razem wróg postanowił zaatakować naszą własną siedzibę. Nie patrzyli kogo zabijają – mężczyzn, kobiety czy dzieci. Ostatecznie udało się ich pokonać, ale jakim kosztem. Przez chwilę zapłonął we mnie ogień nienawiści do zabójców siostry, lecz wszyscy byli już martwi. Nie mogłem nawet się zemścić. Ale oni nie byli ważni. Ważna była tylko Arael. A gdzie ona teraz była? Za każdym razem, gdy patrzyłem w lustro, zdawało mi się, że to jej twarz widzę. Byliśmy przecież tacy podobni... Gdybym tylko zapuścił włosy, nikt by nas nie odróżnił. Przeczesałem je ręką. I tak były dłuższe niż przedtem. Dbanie o wygląd stało się dla mnie zupełnie nieistotne, toteż długo już ich nie ścinałem. Znad lejącej się do kąpieli wody zaczęła unosić się gęsta para. Przyłożyłem dłoń to zimnej tafli zwierciadła. Gdy lustro powoli pokrywało się parą i zarys mojego ciała stawał się coraz mniej wyraźny, miałem wrażenie, że to ona na mnie patrzy. Że po drugiej stronie tego kawałka szkła stoi moja ukochana siostra i delikatnie uśmiecha się do mnie. Trzyma rękę dokładnie przed moją, a jedyne co nas dzieli to lustrzana tafla... Odłamki szkła posypały się na ziemię. Ich część doszczętnie poraniła moją rękę, z której krew ściekała na podłogę. Do łazienki zaraz przybiegł ktoś ze służących, zwabiony głośnym trzaskiem. Nie rozumiałem. Arael była tak blisko. Czemu nie zdołałem złapać jej za rękę? Czemu nagle zniknęła? Opatrzono mi dłoń, wyciągnięto z niej kawałki szkła. Niedługo później słyszałem jak w rozmowie z kimś ojciec unosił się i krzyczał coś o tym, że teraz jego jedyne dziecko zachowuje się jak obłąkaniec. Cóż, w innych okolicznościach jego słowa pewnie sprawiłyby mi przykrość. Wtedy jednak jedynym, co zaprzątało moje myśli, była Arael. Wszystkie jej rzeczy zostały spakowane i przeniesione do pokoju znajdującego się przy końcu wąskiego korytarza w południowym skrzydle zamku. Miało to być tajemnicą, jednak ciężko ukryć taki fakt przed kimś, kto poznał wszystkie zakamarki rodzinnej twierdzy. Któregoś popołudnia wybrałem się do tego zakazanego pomieszczenia. Natychmiast serce zaczęło mi mocniej bić, a oczy znów zaszkliły się od łez. Podszedłem do dużego kufra i otworzyłem go. Od razu poczułem znajomy, przemiły zapach jej perfum, którym to zdążyły przesiąknąć niektóre z jej strojów. Bo to właśnie nimi po brzegi wypełnione było zdobione pudło. Wyciągnąłem jedną z sukni. Arael bardzo ją lubiła i wyglądała w niej prześlicznie. Ubranie miało przyjemną dla oka, stonowaną śliwkową barwę, a ozdabiały ją białe koronki. W rogu pokoju usadowione było pokaźne, owalne lustro. Podszedłem do niego, przykładając do siebie suknię. Znów zobaczyłem moją siostrę. Naprawdę wyglądała cudownie w tej kreacji. Uśmiechała się do mnie. Chyba cieszyła się, że wygrzebałem ją dla niej z tego pudła. Nie potrafiłbym żyć bez Arael. Była po prostu częścią mnie, nawet, jeżeli istnieliśmy osobno. Nawet, jeżeli nie mogłem jej dotknąć, wiedziałem, że ona żyje i jest ze mną. Przecież od zawsze byliśmy jak jedno. Skoro ja żyję, to ona też musiała! Podczas obiadu ojciec po raz pierwszy mnie uderzył. Nigdy wcześniej nie podniósł na mnie ręki, lecz wtedy patrzył na mnie z nienawiścią, a matka zaczęła cicho szlochać. Zupełnie nie rozumiałem dlaczego. Przez tę suknię, którą miałem na sobie? Przecież dzięki temu mogli zjeść posiłek w towarzystwie Arael. Czy z tak zaczesanymi, długimi włosami nie wyglądałem zupełnie jak ona? Skoro nie może być tu swoim ciałem, czemu nie miałaby zacząć żyć moim? Żyjmy razem! Z czasem większość krewnych zaczęła patrzeć na mnie nieprzychylnie. Nie obchodziło mnie to. Pierwszy raz od tak długiego czasu, ciężar jakim była pustka po stracie Arael, zaczął opadać. Coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, że jest przy mnie. Czułem jej obecność. Mogłem jej powiedzieć wszystko, a ona słuchała mnie tak, jak kiedyś. Jednak brakowało mi jej odpowiedzi. Jej głosu, jej reakcji. Czemu wciąż milczała? Nie mogła mi powiedzieć choć słowa? Jednego, jedynego słowa? Tyle by mi wystarczyło, naprawdę. Nawet mimo wybitnych wyników w walce, byłem pewien, że wkrótce krewni zechcą pozbyć się mnie i Arael. Nie chcieli nas tu dłużej. Twierdzili, że ona już nie istnieje, a mnie opętała tęsknota do zmarłej siostry. Jak oni w ogóle mogli tak myśleć! Dopóki będzie w moim sercu, Arael nigdy nie umrze. NIGDY! Któregoś wieczora ojciec wezwał mnie do siebie. Był wściekły. Nazywał mnie błaznem, wariatem, obłąkańcem. Dał mi dwa dni, by wynieść się z domu i zabronił wracać. Mówił, że „rodzina nie potrzebuje kogoś takiego jak ja”. A nie, „jak my”? Cóż miałem robić? Zrobiłem tak, jak przykazał ojciec. Dwie noce później nie było nas już w rodzinnej rezydencji. Nie wiedziałem gdzie mam się podziać, a Arael wciąż milczała. Choć jedno słowo...! Szedłem przed siebie. Po prostu. Nie miałem konkretnego celu ani miejsca, w które mógłbym się udać. Cały mój świat, moje życie rozpadło się tamtego dnia wraz z ostatnim słowem Arael. Słowem, które utkwiło w jej gardle, nim zdołała je wypowiedzieć, choć ja i tak wiedziałem, że chciała zawołać mnie po imieniu. Jej ostatnim słowem było moje imię. Właśnie moje! Otulały mnie nocne ciemności wraz z mgłą, która była tak gęsta, że co chwilę miałem wrażenie, że gdy spróbuję jej dotknąć, poczuję pod palcami miękki obłok. Usiadłem pod drzewem, blisko jakiegoś niewielkiego, zatęchłego jeziorka. Woda była tak mulista, że ledwie widziałem na powierzchni swoje odbicie. Nachylałem się nad taflą wody wpatrując w lustrzany obraz. W pewnym momencie odbicie stało się zupełnie zniekształcone, by po chwili przybrać nieco inny, choć wciąż niezwykle podobny i znajomy wygląd. Wtedy wargi mojego odbicia rozchyliły się i wydobył się z nich cichy, zabarwiony wesołością głos.
– Aristeo... Braciszku...
To nie było odbicie. To była Arael. Nareszcie mi odpowiedziała! Wtedy byłem już zupełnie pewien, że nasze dusze zostały połączone na zawsze. Moje ciało było odrętwiałe. Poruszało się, choć nie za moją sprawą. To ona nim kierowała. Widziałem wszystko jak przez sen. Nie czułem strachu. Może wziąć sobie moje ciało nawet na zawsze! Jedyne co czułem, to niezmierzona radość z tego, że jesteśmy tak blisko, jak tylko można być. Dzieliliśmy jedno ciało. Arael naprawdę nie mogła istnieć beze mnie, a ja bez Arael. Byliśmy dwiema częściami jednej układanki. Na zawsze. I nic innego się już nie liczyło.
Gdy teraz o tym myślę, nachodzą mnie wątpliwości. Od zawsze byliśmy ze sobą tak bardzo blisko, ale czy to możliwe? Czy dwie dusze naprawdę mogą się połączyć w ten sposób? W jednym ciele? Czy moja najdroższa siostra naprawdę nie odeszła w zaświaty z mojego powodu? Bo musimy być zawsze razem? A może moje błagania i modlitwy sprowadziły ją z powrotem? Gdy tak o tym myślę, wciąż nie wiem czy zwariowałem, czy to naprawdę ty, Arael.
|
|
|