Karty Postaci - Cassandra R.
Anonymous - 15 Grudzień 2010, 09:27 Temat postu: Cassandra R.
Słodko jest nocą patrzeć na niebo, gdy kochasz różę, która znajduje się na jednej z gwiazd. Wówczas wszystkie gwiazdy są ukwiecone.
Antoine de Saint-Exupéry — Mały Książę
Urodziłam się w domu pełnym rozmaitych marionetek należącym do rodziny Rosenthal’ów. Byłam ich drugim dzieckiem, a że mój starszy o 2 lata braciszek nadal wymagał opieki nie zanosiło się na rozpieszczanie i tym podobne. Może to i dobrze. Jednak nie było czegoś takiego, że o jedno z nas troszczono się bardziej. Moi rodzice doskonale umieli dzielić swe życie pomiędzy dziećmi a lalkami przy okazji żadnego nie zaniedbując. Jeśli chodzi o naukę to już od małego dawano nam narzędzia i pojedynczymi krokami wprowadzano nas w sztukę tworzenia marionetek. Każde nasze dzieło było dokładnie sprawdzane, każda, nawet najmniejsza niedoskonałość była wytykana i komentowana byśmy na przyszłość nie powtarzali tych samych błędów. Nie żeby to był jakiś obóz pracy, po prostu moja rodzina była znana i nie dopuszczano nawet myśli by znajdowała się w niej choćby jedna czarna owca. Gdy nasze dzieła były niedobre odkładano je na bok w nadziei, że coś jeszcze da się z nich wykrzesać, natomiast te w miarę dobre, oczywiście po drobnych korektach, szły do sklepu, który znajdował się w świecie ludzi i należał do naszego ojca (przed wojną został zamknięty wiec obecnie a na jego miejscu znajduje się jakaś kawiarenka). Prawdopodobnie dlatego mieszkaliśmy dosyć blisko Bramy i prawdę mówiąc właśnie w tym sklepie spędzałam większość swego dzieciństwa, mimo, że ciężko było tak codziennie przenosić się na drugi świat i z powrotem. Prawie codziennie przychodziłam tam z ojcem, który prowadził cały interes i bawiłam się kukiełkami czy też obserwowałam twarze klientów. Można powiedzieć, że jeśli chodzi o to drugie, to miałam na tym punkcie niemal obsesję. Czasami zdarzało się, że mogłam tak przez cały czas doprowadzając przy okazji ludzi ”do obłędu”. Potem zazwyczaj starałam się bezbłędnie przenieść oblicza niektórych ludzi na lalki, z czym bardzo dobrze sobie radziłam, no może nie aż tak dobrze jak teraz, jednak wiele osób mówiło mi, że mam do tego talent.
Właśnie tam zobaczyłam go po raz pierwszy. Miałam chyba 11 lat, a on był niewiele starszy ode mnie. Raczej nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, w końcu byłam dzieckiem, ja osobiście nazwałabym to raczej ciekawością małej dziewczynki. Gdybym wtedy go całkowicie zignorowała i nie zaczęła z nim rozmowy, moje życie prawdopodobnie wyglądałoby całkiem inaczej. Lepiej? A może nie? Nigdy się tego nie dowiem, i nawet tak naprawdę nie chcę się nad tym zastanawiać.
Od tamtej pory przychodził tam prawie codziennie, a odwiedzanie świata ludzi przeszło mi prawie w nawyk. Cieszyłam się, że wreszcie znalazłam przyjaciela, chociaż prawdę mówiąc miałam ich wielu, szczególnie wśród marionetek. Przeważnie cały czas spędzaliśmy w parku lub łaziliśmy do lasu. Gdy pogoda nie dopisywała siedzieliśmy na zapleczu i pokazywałam mu jak tworzyć marionetki. Jednak nie wspominałam mu nic o rytuale ożywiania czy też, broń Boże, o Krainie Luster. Wiedziałam, że nie skończyłoby się to dobrze, w końcu była to pierwsza zasada jaka nas obowiązywała po przejściu na druga stronę.
Lata mijały, a my oboje stawaliśmy się coraz bardziej dorośli. Przez ten cały czas przeżyliśmy razem wiele miłych chwil, ale mieliśmy także sporo zgrzytów, mimo to nadal byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. No ale, że przyjaźń miedzy chłopcem a dziewczynką przeważnie zawsze kończą się czymś więcej nasze relacje powoli ulegały zmianie.
Potem spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, marnując go przeważnie na rozmowach o naszych wspólnych planach na przyszłość. Rzecz jasna mieliśmy się pobrać zaraz po osiągnięciu pełnoletniości, założyć rodzinę, mieć dzieci, wnuki oraz przeżyć razem resztę swoich dni. Od takie młodzieńcze, bezsensowne marzenia, które i tak nie miały szansy na spełnienie. Ba! Ja nawet nie mogłam o tym myśleć, ale także nie mogłam mu tego powiedzieć. Po pierwsze, jak już wcześniej wspomniałam, nie skończyłoby się to zapewne dobrze, a po drugie gdybym to zrobiła to z pewnością uznałby mnie za wariatkę. I może właśnie ten upór sprawił, że sprawy potoczyły się tak jak się potoczyły.
Pewnego dnia przyszedł do naszego sklepu z dwiema czerwonymi różami, byłam wtedy jedyną osoba znajdującą się w budynku. Zarazo zamknięciu drzwi uklęknął przede mną i wyją pierścionek. Nawet nie zdarzył zadać pytania, od razu uświadomiłam mu, że nie jestem gotowa a my jesteśmy jeszcze za młodzi i nieodpowiedzialni na małżeństwo. Nie zezłościł się, powiedział tylko, że będzie czekał dopóki nie zmienię zdania, a potem dał mi pierścionek i wyszedł. I rzeczywiście czekał, a ja ciągle nie mogłam podjąć decyzji, czy zostać w swoim świecie i spędzić resztę życia z dala od niego, czy opuścić swój dom i zamieszkać u boku człowieka. Trwało to dość długo, jednak udało mi się wreszcie zdecydować
Postanowiłam przyjąć jego propozycje.
Niestety nie dane było mu tego usłyszeć. Gdy tylko znalazłam się u progu jego domu i otworzono mi do niego drzwi moim oczom ukazały się zapłakane twarze domowników i dowiedziałam się, ze mój niedoszły narzeczony zginał w wypadku. Było prawie tak samo jak w jakimś tandetnych filmach, na które czasami razem się wybieraliśmy.
Ironia losu, nieprawdaż?
Po pogrzebie wróciłam z powrotem do domu i zamknęłam się na cztery spusty w swoim pokoju. Nie zwracałam w ogóle uwagi na wszelkie prośby i groźby ze strony rodziny, nie obchodzili mnie oni. Cały czas leżałam na łóżku i bawiłam się tym małym srebrnym kawałkiem metalu, który od niego dostałam. Nie wiedziałam ile czasu tam siedziałam , może trzy dni albo i więcej. W końcu nie wytrzymałam i wpuściłam rodzinę do środka. Pierwszą reakcją na mój widok był głośmy okrzyk wydany przez matkę. Widocznie nie wyglądałam zbyt najlepiej. Wreszcie gdy doprowadzili mnie już do normalności opowiedziałam im wszystko, począwszy od naszych planów do oświadczyn kończąc. Po wyrzuceniu z siebie tego ciężaru czekałam na ich reakcję, ale oni nie odezwali się nawet słowem. Mogłam się tylko domyśleć co czuli.
W ciągu następnych tygodni wszystko powoli wracało do normy, jednak ból nadal został, a moja noga już więcej nie stanęła po drugiej stronie Bramy. Coraz więcej czasu spędzałam na szlifowaniu swojego fachu i szło mi tak dobrze, że mimo swego młodego wieku moje dzieła zaczynały być coraz bardziej doceniane w kręgu Marionetkarzy, a ja sama zyskałam tytuł Obsydianowego Twórcy, co prawdę mówiąc pozwoliło mi na chwile zapomnieć o przeszłości. Niestety sprawiło to także, że zaczęłam sądzić, ze jestem kimś wspaniałym, kimś kto może zrobić wszystko i w końcu uznałam, że mogłabym przewyższyć nawet samego Władce Lalek. Niestety nie miałam racji i już niedługo miałam się o tym przekonać.
Tworzyłam go dniami i nocami robiąc sobie tylko krótkie przerwy na jedzenie. Starłam się żeby każda, nawet najmniejsza rysa, oraz proporcje czy też barwy były idealne, przynajmniej dla mnie. Wreszcie po 2 miesiącach skończyłam i pokazałam rodzicom swoje najnowsze dzieło, które pokochałam niczym oryginał, który miał zastąpić. Oczywiście chyba domyślcie się kogo przedstawiał. Oni też się domyślili, jednak nie skomentowali tego, wiedzieli, że moje plany się nie udadzą, ale nie chyba nie mieli serca do uświadomienia mnie o tym. Po ”ożywieniu”, jak ja to nazywam, nie byłam zbytnio zachwycona efektem, co nie zmniejszyło jednak mojej nadziei. Wiedziałam, że trzeba czasu, aż marionetka wykształci własny charakter czy też uczucia. I znowu poświęcałam swój czas na te żmudną prace mającą na celu odpowiednie wyszlifowanie jego osobowości. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że nawet gdybym umiała przewyższyć samego Władce to nie dałabym rady na spełnienie swojego marzenia. I tak znowu popadłam w depresję. Byłam wściekła na cały świat, a w szczególności na siebie.
Podobnie tak jak wcześniej szybko się otrząsnęłam, jednak przez parę ładnych lat nie byłam w stanie nawet wsiąść do ręki dłuta.. Wreszcie uznałam, ze jeśli chce coś naprawdę osiągnąć to muszę zacząć całkowicie od nowa. Przez trzy dni, wcale nie nakręcałam swoich lalek, a gdy już ostatnia upadła zaciągnęłam wszystkie na jedno miejsce na jakimś pustkowiu i spaliłam je, a klucze wyrzuciłam do rzeki. Po sprzątnięciu popiołów wróciłam do domu i pochwaliłam się swoim uczynkiem. A potem po raz pierwszy dostałam od ojca w twarz…
Od razu domyśliłam się co o tym sądził, w końcu nie było to zbyt trudne. Bez słowa ruszyłam do swojego pokoju i spakowałam rzeczy, oznajmując przy okazji reszcie familii, że ich opuszczam po czym udałam się do miasta, gdzie wcześniej miałam już wynajęte mieszkanie. Jak od nowa to od nowa.
Moją pierwszą lalką, którą zrobiłam po tak długim czasie była mała blond włosa pokojóweczka, której nadałam imię Greta. Od swoich narodzin nie opuszczała mnie ani na chwilę, zawsze była gotowa oddać za mnie swoje życie, mimo, że wcale nie darzyłam jej nawet najmniejszą formą sympatii, tak samo jak i resztę jej młodszych barci i sióstr. Zresztą nie miało to chyba dla niej zbyt wielkiego znaczenia.
Niebawem rozpoczęła się wojna a ja jak większość marionetkarzy byłam zobowiązana do wzięcia w niej udziału. Wreszcie gdy nadszedł czas razem ze swymi marionetkami stanęłam wśród innych marionetkarzy. To było chyba jedno z najbardziej przerażających wydarzeń w jakich bałam udział. Jedyne co pamiętam to morze krwi zmieszanej z błotem, oraz leżące dookoła ciała, na które ciągle trzeba było uważać by się nie potknąć. Zewsząd dobiegały przerażające krzyki rannych w tym także mój. Nie pamiętam jak to się stało, kojarzę tylko jak jedna z moich ostatnich kukiełek upadła powalając mnie przy okazji na ziemie, a nade mną stała jakąś postać która celowała we mnie ostrze. Ostatkiem sił zdołałam trochę się odsunąć mimo to poczułam okropny ból lewej ręki, czy raczej ramienia, które mi zostało.
Obudziłam jakieś dwa tygodnie później w szpitalnym pokoju, gdzie leżałam razem z innymi ofiarami, a po następnych siedmiu dniach wszczepiono mi przeze dzięki której ponownie mogłam zająć się swoim fachem. Jednak nie nastąpiło to tak od razu, o nie.
Następne miesiące upływały na bolesnych ćwiczeniach mających na celu pomóc mi z władaniem nad nową kończyna, a osobą, która mi w tym pomagała była własne Greta, jedyna z moich lalek, która przeżyła tę walkę i nie odeszła ode mnie. Teraz z pewnością mogę wykonywać swoją dawna pracę, jednak niestety nie jest tak idealne jak by się miało wydawać. Cóż, zawsze mogło być gorzej.
Pytacie się czy to już koniec mojej historii? Oj nie moi drodzy, to dopiero początek…
Bestseller to to raczej nie jest, ale myślę, ze ujdzie. I z góry przepraszam za wszelkie błędy ortograficzne czy stylistyczne, bo jeśli o nie chodzi to mistrzem nie jestem.
|
|
|