To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Ogrody Rozalii - Niewielki pałacyk

Anonymous - 4 Sierpień 2012, 15:25
Temat postu: Niewielki pałacyk
<center>Villa zbudowana na wzór Villi Rotonda. Budowla wzniesiona na planie kwadratu, a nad nią wznoszącą się kopułą. Posiada korynckie portyki, które ucharakteryzowane są na klasyczne budowle. Całość ostatnio odrestaurowana nabrała cielistych i białych odcieni, co idealnie wpisuje się w zielony krajobraz tego miejsca. Wewnątrz znajduje się lepsza restauracja wraz z salą bankietową. Zazwyczaj spotkać można tutaj masę turystów, ale i wśród nich znajdą się pojedyncze jednostki. </center>

***

Ostatnimi czasy miewał dość ponure dni. One – opatrzone w deszcze, ciemne chmury i tłumy niezadowolonych twarzy. On – obojętny, całkowicie oderwany od rzeczywistości. Sylwetkę Fabiena określić można było jako cień człowieka. Poruszał się swoim charakterystycznym chodem, swoim tempem. Dłonie wbite w duże kieszenie spodni, twarz dziarsko skierowana przed siebie, znużenie wymalowane w oczach. I choć on sam zdawał się być oazą spokoju, to w jego głowie rozbrzmiewały głosy rozstrzygające kilka tematów w tym samym czasie. Był w kropce. Wszelkie drogi, które mógłby wybrać wydawały mu się nieodpowiednie.
Z tego, co dane było mu usłyszeć, MORIA działała prężnie i powróciła do swoich dawnych celów; ale na jak długo? Ryzyko związane z przystąpieniem do tej organizacji było ogromne. Może nie związane z realiami, a bezpośrednio dotykające jego samego. Od momentu, gdy dane mu było zetknąć się z Krainą Luster, życie w ludzkim świecie stało się dla niego prawdziwą katorgą. Głupota i ograniczenie jednostki człowieka kuły go niemiłosiernie w oczy, a i momentami spędzały sen z powiek. Bo przecież który to raz pojawiają się w jego mieszkaniu przedstawiciele poszczególnych organizacji i proszą o kolejne dziesiątki poszczególnych broni? Cholera.
Zgaszona fajka. Przydeptana spodem buta. Będzie trzeba zainwestować w nową paczkę, ale to może jutro. Kroki Rudego ustały, ich odgłos zgubił się w zieleni ogromnego żywopłotu. Szukał czegoś, choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Jakiegoś znaku. Jak wtedy, gdy te kilka lat temu zza rogu wyskoczyła cudownie dobra istota. Fabien już wtedy wiedział, że ma do czynienia z czymś, kimś dziwnym. Na samo tamto wspomnienie na jego twarzy zakwita szczerzy, aczkolwiek rzadki uśmiech. Poświęcany on jest osobom szczególnym, które w istotny sposób zapisały się na kartach jego historii. Zabawne. Kto by pomyślał, że bezlitosnemu i zazwyczaj bezpośredniemu Bienowi na czymkolwiek zależy.
- Jakby jawa stała się rzeczywistością, a rzeczywistość zniknęła na dobre – delikatny, dziecinny uśmiech i półprzymknięte powieki zaowocowały ukazaniem całkowicie innego ja Rudowłosego. Otrząsnął się z tego stanu momentalnie, spierając plamę niewinności, która przed chwilą pojawiła się na jego tożsamości. Z większym trudem powrócił do zawikłanych myśli, by w końcu odłożyć je na bok. Z zadowoleniem odszukał w kieszeni słuchawki połączone z odtwarzaczem muzycznym. Chwilę później świat nabrał cieplejszych barw za sprawą delikatnej melodii, która rozbrzmiała w jego uszach. Lekarstwo na wszystko, dosłownie.
I choć była ta chwilowa ulga, to nadal prześladowała go ta nowa odsłona pogodnego i radosnego Fabiena z dzieciństwa. Że też zebrało mu się na przemyślenia akurat teraz. W momencie, gdy stoi na granicy i zastanawia się, co takiego zrobić z samym sobą. Zaklął głośno, zaciskając mocniej pięści. Paznokcie niemiłosiernie wbiły się w wewnętrzną część dłoni, tylko pogłębiając wcześniejsze ślady. Rozluźnił swoje ciało, opuścił ramiona i odetchnął głęboko. Musi jedynie znaleźć coś, co da mu wytchnienie. Potrzeba jedynie impulsu, bodźca, który spowoduje kolejne działania. Czy kiedykolwiek znów będzie sobą? Pieprzenie.
Chwila, zielone włosy? I prawdopodobnie niefarbowane. Tak, pewnie zależało mu na tym, aby wtopić się w otoczenie. Fabien przekrzywił głowę na prawą stronę – czyżby kolejna istotka? Z zaciekawieniem podszedł od tyłu do ławki, zaglądając chłopakowi przez ramię.
- Ładne dłonie – mruknął mu nad uchem bez zbędnych ceregieli. Na nowo zobojętniał, przybierając maskę wyizolowanego outsidera.

Anonymous - 4 Sierpień 2012, 17:51

Gdyby spróbować poddać głębię myśli Louisa wnikliwej, szczegółowej i kompleksowej analizie, przypuszczalnie wyszłoby coś oryginalnego i niesztampowego w takim stopniu, że wiele osób zwracających na kogoś takiego jak on uwagę, ani chybi by się zdziwiło. Wszystko bowiem wyglądałoby mniej więcej tak: szszszsz...
Jego egzystencja ograniczyła się do radosnego "iść do domku, zrzucić mokre ciuchy, wziąć książkę i gdzieś tę kurwę przeczytać", połączonego z lekką irytacją ogólnie otoczeniem. Z opuszczonej kamienicy więc nieomal maszerował jak żołnierz, nie zwalniając kroku i nie rozglądając się bez potrzeby na boki. Możliwe, że była jedna chwilka w której to się zatrzymał aby pomyśleć, ale była to tylko i wyłącznie kwestia godziny. Coś sprawiło, że nie miał ochoty na żadne bardziej złożone refleksje. A może raczej ktoś.
To burzowe spotkanie ewidentnie zapadło młodemu technikowi w pamięci, nawet nie ze względu na kwestie personalne bo w tych, zdawać by się mogło, nic się nie zmieniło. Poruszyła go jednak ta metafizyka, jednocześnie niezrozumiałość sytuacji, burzę, płacz, zgrzytanie zębów, pioruny, kapelusz. Cholera, kapelusz. Gdyby nie wniosek do jakiego dość prędko doszedł, przypuszczalnie zadałby sobie pytanie: gdzie są granice rozpaczy nad rzeczą martwą, względnie jak taka abstrakcja emocjonalna w ogóle mogłaby być możliwa, bo miał w pewnym momencie wrażenie, że ktoś go chlasnął w twarz czystą ekspresją. Z powodu kapelusza. Jasna cholera!
Tyle, że Lu nie zadawał sobie żadnych pytań, jego umysł jakoś tak szybko sam dotarł do punktu w którym głębsze myślenie stało się zbędne bo i groziło przesadną eksplozją uczuć - widać było, że to właśnie mogło owładnąć dziewczynę, przysłaniając logikę. Czas więc być szaraczkiem. W czarnych, haftowanych spodniach, z zielonymi włosami i kieszeniami ponapychanymi skrawkami porwanej koszuli. W drodze do domu powstrzymał się od kolejnego papierosa.
Spędził niewiele czasu w wynajmowanym, tanim, trochę nieszczególnie pachnącym przybytku dobrej nadziei. Chwycił tylko książkę jakiegoś Polaka (Stachura - jak to się czytało? Ch, cz? O, nad tym mógł sobie pomyśleć) którą mu polecono swego czasu w liceum jako wspaniały, niefabularny kawałek literatury, schował w jakąś torebkę foliową, chwycił w dłoń tym razem bluzę - cienką ale z kapturem - żeby być zabezpieczoną, no i poszedł. Tym razem nieco wolniej no bo, nigdzie mu się nie spieszyło, wyznaczając sobie cel jako "nieokreślony, wyjebane". I dokładnie w takim kierunku ruszył aby wkrótce zapomnieć w którą stronę idzie, jak wrócić i innych tego typu pierdół, które przypuszczalnie wkrótce sobie przypomni. Miejmy nadzieję. Jak nie, zawsze było to przełożone na angielski dzieło o śmiesznej nazwie "Fabula Rasa", czy jakoś tak.
Ku własnemu zaskoczeniu, dotarł wreszcie do parku miejskiego. Wydał z siebie wtedy krótkie "ou" pełne zdziwienia, rozejrzał się i ze wzruszeniem ramion ruszył dalej starając się przywołać w głowie obraz jakiegoś interesującego miejsca w tym miejskim placku zieleni. Oczywista rzecz, że miejsca praktycznie nie znał, nie znalazł więc nic poza mglistym wspomnieniem jakiegoś placu zabaw na którym była zajebista huśtawka. Z braku laku postanowił tego miejsca poszukać, pomimo godziny w której rodzice uwielbiają wychodzić z dziećmi na spacery co przepowiadać mogłoby tłumy i kolejki. Na własne szczęście, nie musiał się o tym przekonywać - nawet placyku nie znalazł, zbłądził za to jeszcze bardziej i wreszcie, cokolwiek zirytowany, trafił pod jakieś coś przypominające zderzenie willi i pałacyku. Nie wiedział jak to nazwać. Przystanął, uniósł brwi, podrapał się po głowie, zanalizował architekturę o której nie miał pojęcia, znów wzruszył ramionami. Usiadł na ławce naprzeciwko na wypadek, gdyby znów miał ochotę popatrzeć sobie na budynek bo w sumie, jak zaznaczył jego upłycony chwilowo mózg, ów był "ładny". Po prostu. Ale chwilowo najważniejsza była książka.
Trudno opisać tę rozpacz skrytą w cichym, dość wysokim jęku jaki z siebie wydał po przeczytaniu pierwszej strony.
- Kurwa - warknął wtedy pod nosem i trzasnął dość energicznie woluminem aby założyć słuchawki i zacząć bezcelowo się gapić w budynek. - Filozoficzne bagno.
Ułożył dłonie na książce, odchylając się wygodnie do tyłu. w zasadzie mógłby się po prostu zdrzemnąć... jak ostatni żul. Ale, uchodziłby raczej za narkomana z takimi włosami. Może nawet obudziłby się na posterunku. Zdarzyło się. Raz. Wesołe przemyślenia o kontaktach z policją zostały przerwane jednak przez inwazję osoby trzeciej, która zaszła ławkę od tyłu i zajrzała mu jeszcze przez ramię, automatycznie rozbudzając i powodując, że Lu przeszedł solidny dreszcz po plecach. Technik skrzywił się wtedy lekko, mimowolnie, ściągając słuchawki. Spojrzał w oczy intruzowi i usłyszał komentarz. Wtedy go przeszedł kolejny dreszcz. Co on, kurwa, miał za talent do ludzi których spotykał?
Był taki szczęśliwy!
- No, wspaniale. To jakiś sposób na podryw, manifestacja ekscentryzmu czy chcesz piątaka na piwo? - zapytał bez ogródek, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Sześć, siedem... Po siedmiu sekundach nieprzerwanego patrzenia się sobie w oczy ponoć traktowało się jedną stronę jak psychopatę. Ciekawe który pierwszy to pomyśli.

Anonymous - 4 Sierpień 2012, 23:25

Nie wnikał w zbyt długie relacje z nowo napotkanymi osobami. Cóż, zazwyczaj kończyły się one fiaskiem. Prędzej czy później. A i przecież jemu nieszczególnie zależało na zakładaniu sobie kolejnego światka, który składałby się z cudownie irytujących osób trzecich. Oczywiście musiałby także nadać im dziwne przydomki i podobnie tak się też do nich zwracać. Najwidoczniej nie miał talentu do zwracania na siebie uwagi, nie przyciągał tłumu rozwrzeszczanych dzieciaków, ani też nie nalegał na prowadzenie dennych rozmów. W sumie sam nie był ich zwolennikiem, więc dlaczego akurat w tym momencie zachciało mu się zawrzeć jakże interesującą znajomość z pierwszą lepszą osobą? Ach, tak. Szukanie inspiracji. Widocznie i w tym nie był specem.
Wpatrywał się więc wytrwale w podirytowaną twarz Zielonowłosego, aż w końcu na jego usta wcisnął się na wpół sarkastyczny, na wpół rozbawiony uśmiech. Wyprostował się powoli, szukając po kieszeniach paczki papierosów. Fajka stałaby się w tym momencie zbawieniem. Spuszczając na moment spojrzenie z chłopaka, skierował je na willę, która ni stąd ni zowąd wyrosła przed jego postacią.
- Nie. W sumie to myślałem, że Cię przelecę w krzakach za rogiem, ale jak mam się tyle babrać to chyba sobie podaruję – odpowiedział po dłuższej chwili, biorąc pierwszego bucha.
Wokoło aż roiło się od ludzi. Raczej dzieci, na co zdecydowanie ubolewał. Owy niesmak pogorszył się, gdy chwilę później podleciała ku niemu mała, zbyt otwarta dziewczynka. Przyglądając się jego znużonej twarzy otworzyła szerzej usta, ssąc przy tym wielkiego, kolorowego lizaka. Fabien uniósł jedynie jedną brew, przestępując z nogi na nogę i spoglądając z góry na tę karykaturę człowieka. Mała miała może z pięć, sześć lat. Już samą swoją osobą mogła poważnie zirytować Rudego. Doprawdy, nie musiała nawet wypowiadać ani jednego słowa. Niskie to, grube, z blond warkoczykami po bokach, a na dodatek wciśnięte w różowy kombinezon. Dać na pożarcie pierwszej lepszej bestii.
- Nie masz oka – stwierdziła przeciągle, memląc swojego cukierka i głupio wytrzeszczając ślepia.
Miała duże oczy. Wokoło obklejone aż za bardzo gęstymi rzęsami. Możliwe, że doznała także paraliżu, bowiem ślina nie mogła utrzymać się we wnętrzu jej buzi. Dziewczynka ścierała ją na różne sposoby, a trzeba przyznać, że znała ich wiele: językiem, rękawem świńsko-różowej bluzy, a nawet jej dolną częścią. Przy tym ukazywała okrągły, wystający brzuch, którym charakteryzują się afrykańskie dzieci. Jednak w tym wypadku nie posiadła go ona z głodu. Z pewnością.
Fabien ukucnął więc przed dziewczynką, nadal bacznie przyglądając się jej sprośnej, zaróżowionej twarzyczce. Co pedofile widzą w takich dzieciach? Nie miał pojęcia. Według niego zaliczały się one do najgorszych stworzonek, które równie dobrze mogły zostać wpisane do Bestiariusza. Uśmiechnął się więc prawie niezauważalnie, co nadało mu wyraz cichego psychopaty. Ba, może i nawet mordercy, co to ma na koncie przynajmniej dziesiątki ofiar. Dzieci oczywiście. Rudzielec wyciągnął w jej stronę palec wskazujący, który trafił bezpośrednio na jej obtłuszczoną szyję. Wbił się on na jeden z fałdków, który momentalnie zapadł się pod naciskiem.
- Zabiję Cię za trzy, dwa... – zaświergotał spokojnie, na co automatycznie zareagowało prosiątko; z kwikiem obróciło się w miejscu i uciekło od jego osoby. - Jeden.
Fabien zainscenizował strzał z pistoletu, wydając przy tym charakterystyczny odgłos, którego używają dzieciaki podczas zabawy w policję. Jeszcze tylko odprowadził wzrokiem postać dziewczynki i ponownie się wyprostował. Założył dłonie na kark, po raz drugi przekrzywiając głowę na prawą stronę. Nie za bardzo uśmiechała mu się wizja zmierzenia z opiekunką bądź opiekunem dziecka, ale co poradzić? Wzruszył beznamiętnie ramionami i obracając się z powrotem w stronę ławki, zrobił te kilka kroków i w końcu zajął na niej swoje miejsce.
- Widzisz Feliksie, nie warto zakładać rodziny – mruknął od tak, choć słowa te nie były skierowane bezpośrednio do towarzysza.
Z niesmaczną miną zaobserwował kończącą się fajkę. Widocznie musiała spalić się podczas tej nieszczęsnej sytuacji. Zaciągnął się więc ostatkami papierosa, a dym tym razem niemiłosiernie podrażnił jego przełyk. Odchrząknął głośniej.
- A wracając do tematu krzaków i podrywów, to jesteś pasywem, nie? Zawsze Ci mocni w gębie rozczarowują – skrzyżował nogi, usadawiając się wygodniej na ławce.
Plecy znalazły oparcie na drewnianych deskach, a całe ciało niezwykle się rozluźniło. Dla większego komfortu wykonał kilka okrężnych ruchów barkami, zaczesując jednocześnie włosy za lewe ucho. Nawyk.

Anonymous - 5 Sierpień 2012, 11:25

Najbardziej sarkastyczni zwykli być ci ludzie, którzy albo byli zmęczeni społeczeństwem (i tu znów można było ich podzielić na kategorie mających powód i "co tak, jebać system), albo własnym życiem. Oczywiście, jedno nie wykluczało drugiego, ale zazwyczaj dla tych drugich syndrom odstręczania ludzi nieprzyjemnym usposobieniem dla samego odstręczania nie był naturalny. Tymczasem Lu spotkał się ze zjawiskiem, którego się zazwyczaj nie widziało - postać, która miała odstręczanie ludzi wymalowane na twarzy, co było na tyle oczywiste, że aby być bardziej dosłownym, musiałby nosić tabliczkę z napisem "swoje ofiary zarzynam dopiero w domu". Czy coś. No i jeszcze palił, co niejako potwierdzało cały system przypuszczeń i doskonale wpisywało się w koncepcję estetyczną no bo, trudno widzieć odszczepieńca z wyyjebanizmem znaczeniowym jako pokojowo nastawionego frutarianina. Ech...
- Opcja pierwsza więc - odparł dość szybko, trochę jednak zdziwiony, że ktoś w ogóle na taki scenariusz poszedł. Miał cholernego farta, jak widać. A jak miał się przekonać, jego fart nie był cholerny. Był kurewski. Co miało o tym poświadczyć? Nic innego jak udział osób trzecich, w tym przypadku dziecka, zwanego później Szczylem.
Szczyl miał z pięć lat i prezentował sobą mniej więcej skutki bezstresowego wychowania w wydaniu niekoniecznie skrajnym, połączone z wadą uzębienia. Zdarza się. Zwróciła uwagę na to, że gość nie miał oka, a wtedy Louis zrobił coś dziwnego - spojrzał na nieznajomego z lekkim zdziwieniem na twarzy i rzucił inteligentnie:
- Ty, rzeczywiście...
To było zupełnie szczere. Wcześniej nawet nie zwrócił uwagi na ten niuans, zajęty innymi rzeczami które siedziały w jego głowie. A może po prostu zapomniał? Nieważne, w tym momencie mniej więcej zakodowało mu się dopiero w głowie, że naprawdę, osoba którą spotkał nie miała jednego oka. Nie było w tym nic szczególnego, po prostu ta rzecz potrzebowała czasu aby być zapamiętaną. Rozbudzony tym nagle podążył wzrokiem więc za scenką, obejrzał ją dokładnie i skwitował cichym, nieomal niesłyszalnym parsknięciem czy to na komentarz zachowania jego, czy jej. Może kwestia tego, że on miał w zwyczaju ignorować porównania jego włosów do trawy, szpinaku, szczypiorku czy Yoshi z Mario. O, i jeszcze dawka czarnego humoru. Wybornie. A on mógł sobie tylko siedzieć, patrzeć i komentować w myślach, absolutnie pewny, że całość dziwnych wydarzeń zakończy się na scenie z dzieckiem, właśnie swoją drogą zwiewającym przed pewnym psychopatą (czy nim nieznajomy przypadkiem nie był, to się Louis nie przekonał także mógł wyjść z optymistycznego założenia, że znowu miał szczęście). Mruknięcie odebrał jako sygnał potwierdzający lekkie odstrzelenie w sensie psychicznym, innymi słowy - kompletnie je zignorował i mniej więcej w tym momencie wrócił wzrokiem do budynku przed sobą. Nie było w nim absolutnie nic interesującego poza tym, że był ładny. Estetycznie poprawny. Żadnego ekscentryzmu lejącego się na boki, tylko zwyczajna, poprawna politycznie koncepcja architektoniczna na coś, co spodoba się każdemu, będzie ładnie wyglądało na pocztówkach i wśród drzew w zwykłym, poprawnym parku miejskim. Ach... przymknął powieki. Jakie to metaforyczne.
Jego przemyślenia przerwało odchrząknięcie z boku. Rzeczywiście, przecież nie był sam, a rozmowa ciągnęła się dalej jak mordoklejka. Lu nie miał za bardzo pomysłu na jakąkolwiek błyskotliwą odpowiedź, milczał więc uparcie, przynajmniej dopóki nie usłyszał tekstu cokolwiek bezpośrednio dotykającego jego obyczaje. Trudno powiedzieć, że takie drążenie go zachwycało, ale, skoro nie ma o czym pogadać, porozmawiajmy o robieniu użytku z penisa. Znowu go przeszedł lekki dreszcz, co zatuszował nagłym, entuzjastycznym:
- Czyli ty też? - Ucieszył się teatralnie. - Kurczę, tyle nas łączy!
I... na tym się entuzjazm skończył. Lu opadł na oparcie, dmuchnął w grzywkę i mruknął jeszcze cicho, chociaż słyszalnie, jakby z lekkim wyrzutem:
- Wybacz.
Trudno powiedzieć, czy to się brało z lekkiej tremy bo taki bezpośredni nie był, czy też dalej nie mógł wyjść z podziwu, że ktoś podążył za jego odzywką jak grzeczny pies, względnie po prostu uznał całą sytuację za kretyński żart siedzącego obok no bo zazwyczaj się na takich tekstach nie opiera rozmowy. Ale co on tam wiedział, może to jakiś antagonizm (nie zdziwiłby się) albo dzika moda wśród młodzieży, o której najzwyczajniej nie miał jeszcze pojęcia.
Albo po prostu go odgadł. Ale tego by Louis w życiu nie przyznał przed sobą otwarcie także, nawet jeżeli jego reakcja była w tym zakresie boleśnie jednoznaczna, w jego głowie wyglądało to zupełnie inaczej i technik po prostu zmienił sobie temat. Powinien wrócić myślami do willi a nie myśleć o pierdoleniu. Nie no, kurwa mać.

Anonymous - 5 Sierpień 2012, 21:41

Czy na tym skończą się dziś jego poszukiwania? Pewnie tak, jak zawsze. Zresztą czego on mógł się spodziewać? Z beznamiętną miną wpatrywał się więc w niskie ciałko dziecka, które z uporem próbowało uciec przed spojrzeniem jednookiego mordercy. Na jego drodze zazwyczaj stawało coś, co psuło jego podejście do ludzi za jednym zamachem. I tak tylko utwierdzał się w przekonaniu, że (niezależnie od wieku) człowiek jest istotą słabą, głupią i niezbyt inteligentną. O, i w tym momencie pojawia się jakże cudowna hipokryzja, bo przecież i on często łapał się na własnym idiotyzmie. Idealnym przykładem staje się prowadzona rozmowa.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, opierając jednocześnie twarz na rozpostartej, lewej dłoni. To zdarzać się nie powinno, bowiem Fabien w swoim własnym mniemaniu był jednostką wybitną i wspaniałomyślną. Zaliczał się więc do tej mniejszości, która bardzo rzadko ujawniała się w tłumie. Jebany hipster. Jebany hipster, który do żadnego człowieka nie podejdzie, jak do równego sobie. Chyba, że naprawdę dana jednostka zaskoczy go czymś wyjątkowym. Bez różnicy, czy będzie to cecha charakteru czy wyglądu. Pewnie dlatego nie spasował od razu z rozmowy, którą bądź co bądź, ale sam rozpoczął. Doszukiwał się w tym momencie czegoś, co potwierdzałoby fakt, że postać chłopaka obok naprawdę odstaje od ludzkiego motłochu.
Zmierzył go więc kilkakrotnie. Kątem oka, coby tamten nie zarzucił mu molestowania psychicznego. A już spotykał się z podobnymi odzywkami, bo człowiekowi nie można się dłużej przyglądać. Z racji swojej prywatności staje się momentalnie podejrzliwy, podirytowany bądź wystraszony. Sam Fabien był jednak zwolennikiem obserwacji – na jego nieszczęście? Czyny drugiego człowieka dużo bardziej do niego trafiały. Natomiast kłamliwe od razu stawały się słowa, które mogły być opatrzone w najpiękniejsze tony i dźwięki, a końcem końców pachniały stęchlizną. Jedynym szczerym punktem stawały się tu dzieci – tak, nawet te upodabniające się do zwierząt, jak mieliśmy okazję niedawno zaobserwować.
- Biseksualizm niewątpliwie podwaja twoje szanse na sobotnią randkę – zacytował beznamiętnie, a przed jego oczyma zamigotała, spreparowana przez jego mózg, wizja Woody'ego Allena.
Eh, nie miał pamięci do twarzy, ale w tym wypadku zapadną mu chociaż w pamięć te cholerne, zielone włosy. I dłonie. W sumie to chyba go olśniło. Ale nie tak, jak to bywa na tych dennych filmach akcji bądź parodii (które tak między nami przyprawiały go o dreszcze zażenowania) – nad jego głową brakło tej żółtej, migoczącej lampki oraz spełnienia wymalowanego na twarzy w postaci szeroko otworzonych oczu oraz rozchylonych ust. Dokładniej rzecz ujmując, to w sylwetce Fabiena nie zaszła żadna gwałtowniejsza zmiana. Jedynie zarysował sobie w głowie plan kolejnej konstrukcji na długie i raczej szczególnie wyprofilowane palce.
- Wybacz? – powtórzył słowa towarzysza, które nieco zbiły go z tropu.
Pogrążony w swoich rozmyślaniach rzeczywiście trochę się zapomniał i jakoś tak bezceremonialnie sucho wpatrywał się w chłopaka. Na dobrą sprawę fakt siedmiu sekund w jego przypadku mógłby się sprawdzić. W Fabienie pierwiastki psychopaty z pewnością by się znalazły. Chociażby zaliczała się do nich chęć ciągłej obserwacji drugiego człowieka – odrobinę to chore?
- Czyżbyś się Feliksie zastopował? – spytał z teatralnym poważaniem, kiwając przy tym z uznaniem głową. - Zresztą nieważne.
Bien podniósł się z miejsca i sięgnął do kieszeni koszuli, która znajdowała się na jego lewej piersi. Zgrabnym ruchem wyciągnął z niego małą karteczkę, która zawierała jedynie numer telefonu oraz adres. Podarował sobie wypisywania imienia, bowiem i tak pewnie nie byłoby one prawdziwe.
- Jakbyś jednak stwierdził, że mój podryw był udany i chcesz zrobić pożytek ze swoich rąk – kawałek pergaminu wylądował na nogach towarzysza.
Jakoś nie za bardzo przejął się dwuznacznością swojego zdania, a i na dodatek dorzucił jeden z tych swoich nikłych, na wpół uroczych uśmieszków. Chwilę później zamierzał już opuścić owe miejsce. Stojąc tyłem do swojej dzisiejszej ofiary i robiąc te kilka kroków na przód, uniósł prawą dłoń w górę, ale podarował sobie odwracania całej sylwetki. Następnie swobodnie wcisnął ręce w kieszenie.

Anonymous - 6 Sierpień 2012, 10:13

Lu sobie w pewnym momencie odpuścił bardziej złożone dywagacje. Miał wszak ograniczyć się do tych myśli praktycznych, powiedzmy - doczesnych, coby uniknąć jakichś zapętleń czy irytującej, marszczącej zmęczone czoło z wieczora chandry. A jeszcze dodatkowo, gdyby zaczął mieć ochotę na dogłębne analizowanie sylwetki która chyba dla zabawy postanowiła wciąć mu się chwilowo w życie, przypuszczalnie dotarłby do punktu w którym zacząłby się z nim porównywać. A to by go doprowadziło do ponurych wniosków, że oto miał przed sobą jednostkę lepiej ubraną, używającą pewnie droższego szamponu i ogólnie wyżej postawioną pomimo podejścia do ludzi, kiedy on ze sztucznym uśmiechem w aptece zapewniał sobie tyle, że gdyby zrobił przypadkowo jakiejś dziewczynie dzieciaka, wylądowałby w pace bo by go nie było nawet stać na alimenty.
Myślał w ten sposób o wielu ludziach. Westchnął ciężko, z lekkim zawodem nad tym co też musiało stać się jego główym źródłem zmartwień. Zbiegło się to z czymś na wzór facepalmu wykonanego przez chwilowego towarzysza specyficznej rozmowy, co doprowadziło Louisa do bardzo radosnych wniosków. Nie tylko on załamywał się samym sobą! Wspaniale, to mu poprawiło nastrój. Na tyle, że miał ochotę wykrzyknąć punkowe hasło "No future", chociaż "No hope" by chyba też pasowało. Od słowa do słowa, w dużym uproszczeniu, wbrew woli delikwenta więc jego myśli stały się nieco nihilistyczne. Spojrzenie mu może nawet nieco zmętniało, kiedy zapadał się we własne zadumania jak w basen z kulkami. Tyle, że ołowianymi - głowa zdała się nagle niesamowicie ciężka.
Z tychże wyrwał go cytat pewnego żydowskiego reżysera. Zamrugał, zerknął nieco błędnie w bok, po czym wzrok mu się wyostrzył.
- Dlatego jesteś taki z siebie zadowolony? - spytał, co jak na jego naturalny przekąs w głosie, brzmiało zaskakująco... szczerze, jeśli chodzi o pewne zaciekawienie odpowiedzią. Ale nie, to wynikało z zadumania, w istocie bowiem Louis chciał być ironiczny. Tyle, że tym razem mu najzwyczajniej w świecie nie wyszło - zdarza się. Bądź co bądź, w ten sposób zdradził swoiste zaciekawienie tą pewną konkretną osobą. To się nie zdarzało... szczególnie, jeśli większość ludzi się traktowało jako swoiste zagrożenie czy to w sensie fizycznym, czy psychicznym. Czas się zamknąć w sobie i udawać, że się nie istnieje.
Nieomal niewidocznie się troszeczkę podkulił - nogi zgiął mocniej w kolanach a barki bardzo nieznacznie uniósł, robiąc bardziej zamkniętą postawę. To jednak do momentu w którym ten gest zauważył, wtedy się rozluźnił i wyciągnął leniwie na ławce, która to zdała mu się nagle zajedwabiście wygodna. Wtedy usłyszał pytanie. Po co miałby się tłumaczyć? Wzruszył ramionami jak osoba, która nie zna odpowiedzi ale nie ma zamiaru się z tego wykręcać.
Chęć obserwacji Louisa szczerze irytowała ale uczył się to ignorować. Ściągał wzrok na siebie, co prowadziło za sobą pewne konkretne oceny i osądy, stąd zazwyczaj cudze spojrzenia zdawały mu się z góry niesprzyjające lub w jakiś sposób trudne do zaakceptowania. Byłby więc przyjął skłonność do obserwacji u nieznajomego z gniewem, ale nie - uczynił to z rezygnacją i nic nie zrobił, ledwie zresztą fakt, że ktoś się na niego bezczelnie gapił, notując. Potem ów nieznany człowiek sobie odwalił wewnętrzny monolog na głos, co powiodło do pytania, czy ów Feliks to nie jego imię. Albo jakiejś dawnej miłości. Czegoś.
Na widok kawałka pergaminu uniósł brwi - co za fikuśny zwitek! Co to za artystyczna wizja, rozdawać swój numer telefonu na kartce czegoś tak egzotycznego? Przeczesał palcami włosy i wreszcie wykreował jakąś bardziej złożoną wypowiedź.
- Podsumujmy - zaczął stoickim tonem. - Podchodzisz, chwalisz moje dłonie, rzucasz nawet nie dwuznaczną ocenę mojej osoby, straszysz dziecko, cytujesz Woody'ego Allena.
W tym momencie patrzył mu na plecy. Wiedział o tym doskonale, nawet się zastanawiając kiedy jego monolog straci sens, bo będzie mówił do powietrza.
- Prezentacja inicjatywy, komplement, popis błyskotliwości, ukazanie niechęci do społeczeństwa, prezentacja statusu intelektualnego. Takie pytanie: w którym momencie założyłeś, że twoje zadanie dobiegło końca?
Przymknął lekko powieki, opierając łokcie o uda. Przy okazji lekko się pochylił w kierunku swojego rozmówcy, opierając brodę na wysuniętych dłoniach.
- Bo potraktowałeś mnie jak kobietę. Powinienem jeszcze zapytać ile płacisz za wizytę, ale to by było ujmujące dla obojga.
W tym momencie się jednak uśmiechnął, co też mu się często nie zdarzało. W końcu, kiedy sobie tę sytuację podsumował, wydała mu się cokolwiek... śmieszna.
- Ale mógłbyś mi postawić kawę. To by był podryw. Taki... statystyczny.

Anonymous - 7 Sierpień 2012, 00:22

- Mógłbyś odpowiedzieć – wypowiedział w momencie, gdy towarzysz podarował sobie wzmianki o tym krótkim wybacz. Wnioski Fabiena nadal wnioskami pozostawały, ale i nie spodziewał się cudownej zmiany nastawienia Nieznajomego per Feliksa. Tematu nie drążył.
Siedząc tak na tej cholernej ławce i obserwując głupio wpierw chłopaka, następnie ludzi wokół, w końcu trafił na, powoli zasłaniane przez ciemne chmury, niebo. Westchnął ciężko, głucho wędrując wzrokiem za poruszającymi się obłokami. Już wiedział skąd wzięła się jego dzisiejsza chandra – przywiał ją zapewne wiatr i zapowiadający się deszcz. Momentalnie chęci Fabiena do prowadzenia dyskusji drastycznie opadły. Ba, w tej chwili wynosiły równe, okrągłe zero. Jedynie usiąść, użalać się nad swoim losem i pić zbyt duże ilości alkoholu. Nie wystarczył fakt, że sam ten stan powodował u niego totalne zgubienie się w sytuacji, a i na dodatek jeszcze go powiększał przez nadmierne rozgrzebywanie wszystkich pierwiastków, które się na niego składały. Oj tak, Rudzielec uwielbiał skupiać się na sobie i na swojej nadwrażliwości, co do własnej osoby. Jego stany depresyjne pojawiały się szybko, ale i równie błyskawicznie sobie z nimi radził. Najwidoczniej i dzisiaj czeka go nocka przy barku, albo też pierwszym lepszym klubie, gdzie znajdzie sobie tłumy adoratorek i adoratorów siedząc jedynie naprzeciwko barmana. Plan genialny, jego wspaniałomyślność naprawdę nie znała granic.
O buddo, boże i reszta bożków zamieszkujących podniebne terytoria (między nami: gdzie wy się tam kurwa mieścicie?), coraz gorzej z jego głową. Nawet zaczął tworzyć sobie wizje samotnych wieczorów i wymarzonych partnerów do dragów, seksu i rock'n'rolla. Pasowałoby się położyć, jak najszybciej. Pomocna może stać się jedynie lampka czerwonego wina, która w stan uśpienia wprowadzi go w kilka sekund.
Te i inne powody zmusiły go do zmiany zdania i nagłego podniesienia się z miejsca, tak dla wytłumaczenia, coby nie wyszło, że jego decyzja o powrocie była bezpodstawna. Chociaż na dobrą sprawę wolał uniknąć tego, by ktoś bez problemu rozczytywał jego zamiary. Jakoś nie widziało mu się wystawianie swoich chorych przemyśleń na światło dzienne. Tak, i Fabien czasami ukazuje swe dziecinne syndromy – między innymi nadwrażliwość. Od zawsze charakteryzował się panikowaniem w najgłupszej sytuacji, choć i tego zdawał się nie okazywać. A może raczej nie miał zamiaru tego robić.
Stawiając więc te kilka kroków już oddychał normalnie, powracając z wolna do swego charakterystycznego, poniekąd monotonnego dnia. W sumie nie zastanawiał się nad tym, po jaką cholerę zostawił namiary na siebie swej niedoszłej zabawce. A, a - „niedoszła zabawka”, może też dlatego. Zaciekawiła go jego postać na tyle, że jednak usiadł na tę parę minut i snuł swe dzikie przemówienie (ot, pochodzące prosto z głowy – bez ładu i składu, ale chociaż dla każdego zrozumiałe). Usłyszawszy więc przytłumiony głos chłopaka, zatrzymał się momentalnie, aczkolwiek nie odwrócił się w jego stronę. Postawił na swą zajebistą tajemniczość i możliwość ukazania równie cudownych pleców. Ta, bo one naprawdę były unikatowe i nikt nigdy wcześniej tej części ciała człowieka nie widział.
Zaśmiał się. Cicho.
- Masz coś w sobie z kobiety, więc nic dziwnego – odpowiedział po krótkim zastanowieniu, a w jego głosie nadal utrzymywał się ten ton rozbawienia. - Widzę, że nie posiadasz wysokich wymagań. Zwykła kawa?
Delikatnie odwrócił w stronę chłopaka swoją twarz, unosząc mimowolnie kąciki ust.
- Jak na Twoje standardy, albo nie... Jak na Twoją pewność siebie powinieneś zażądać czegoś więcej – zamilkł na chwilę w geście krótkiego zastanowienia. - A zresztą, w moim mieszkaniu kawy nie brakuje.
Ponownie wystawił rozpostartą dłoń na pożegnanie.
Następnie ruszył przed siebie, tym razem krokiem bardziej stanowczym i znacznie szybszym niż poprzednio. Już w ustach trzymał kolejną sztukę papierosa, już mógł zaciągnąć się mentolowym dymem. Jak do tej pory jego płuca na fajki nie narzekały, toteż z uwielbieniem wypalał ich dziesiątki w ciągu dnia. Pominął dzięki nim smętne myśli o wcześniejszej, bezpodstawnej rozterce i skupił się na wykreowanym w głowie planie.
- Teraz tylko jakaś chwytliwa nazwa – szepnął do siebie czując, jak na jego policzku pojawiła się kropla deszczu.

Anonymous - 7 Sierpień 2012, 08:54

- Mógłbym - odparł cicho, szczerze i zupełnie spokojnie, doskonale przy tym wiedząc, że to absolutnie nie wystarczy aby dojść do jakiejkolwiek jasności w konwersacji. On jej bynajmniej nie potrzebował - jego głowa po prostu poszła już gdzie indziej z tokiem myślowym, zastępując coś tak błahego jak jedno, ironicznie wykrztuszone powiedzonko całym stekiem bzdur, jak to zazwyczaj bywa. No bo, cóż, Louis nie uważał większości swoich myśli za godne zapamiętania w jakimkolwiek stopniu, zazwyczaj nie wychodziło z nich nic błyskotliwego a jeżeli udało mu się wykreować jakąś błyskotliwość (a już w ogóle - puścić ją na zewnątrz! Wyczyn!) to zrzucał ten fakt raczej na zniechęcenie społeczeństwem. To dawało pewien trening w zakresie w miarę inteligentnego odstraszania turystów umysłowych. Dzięki temu mógł sam wracać, kłaść się na łóżku i w samotności zastanawiać się nad nieistniejącym bólem egzystencji, o którym doskonale wiedział, że jego oś sam sobie kreuje. To bynajmniej nie powstrzymywało żadnyh dołów, dawało tylko ponurą świadomość, że nie pomoże mu nic poza psychotropami, ewentualnie samobójstwem - chyba, że znalazłby sobie bardziej konkretny powód niż “nie stać mnie, ja pierdolę, na studia dzienne”. Wydał z siebie nieskrępowane westchnienie, kiedy akurat jego rozmówca rozkminiał swój ból egzystencji. Ale Lu o tym nie wiedział, dumał więc sobie o... sobie, zupełnie radośnie, nie dostrzegając w tym najmniejszej roli osób trzeich. U niego to nie wynikało stricte z egocentryzmu - po prostu takiej postawy się nauczył i mniej więcej na czubku własnego nosa kończyły się jego problemy. Ludzie musieli stanowić tło. W przeciwnym wypadku byliby w pewnym sensie przeszkodą.
Metafizyka otaczała jego umysł bezpieczną, trochę niewinną otoczką. Nawet gdyby usłyszał coś kretyńskiego, nie skupiłby się na tym, wystarczyłoby żeby jego myśli krążyły wokół czegoś... mocniej niż to, co by słyszał. Tyle, że niektóre rzeczy ściągały uwagę. I, niestety, nie mógł zaprzeczyć, że tematyka rozmowy go trochę ściągnęła w dół i to wprawiało w co nieco psi nastrój. Cała sytuacja wydała mu się bowiem bez sensu. A bezsens to automatycznie nihilizm. A nihilizm to jedno wielkie nic. I to nic go irytowało.
Jego odpowiedź na temat kobiecości spotkała się z reakcją w postaci chwilowego grymasu na twarzy. Dość charakterystycznego bo wyglądało jakby Lu zjadł cytrynę ale miał w tym przynajmniej lekki trening.
- To najlepszy komplement jaki dostałem od podstawówki - rzekł pół żartem, pół serio. Zasadniczo miał antytalent do komplementów - tak otrzymywania, jak i obdarzania. Dlatego prędzej się z ludźmi bardzo namiętnie... obrażał.
- Nie rozumiesz.
Wstał, przeciągnął się, podszedł, wziął gościa pod rękę zwyczajem imitującym lata dwudzieste, spojrzał mu w oczy, dokończył:
- Nie chodzi o kawę. Ważny jest sam rytuał pójścia na nią, tego w domu nie zrealizujesz.
No, skoro już wywarł marne wrażenie psychologiczne, mógł sobie odpuścić i go... puścić. Chyba, że on nie chciał, wtedy nie musiał, ale wątpił bo gest był kretyński. Louisowi jednak nie zależało, mógł się wygłupić. Nawet się więc ładnie uśmiechnął, oglądając swoje paznokcie.
- A to oznacza znoszenie tłumu, dzieci, muzyki i jakiegoś szczyla o zielonych włosach czego nie chcesz robić - dokończył swój wywód lekkim, wręcz frywolnym tonem. Potem dopiero jakby “przyklapł”, władował ręce w kieszenie i wzruszył ramionami. To było, wbrew pozorom, kurewsko drogie.

Anonymous - 8 Sierpień 2012, 16:30

W liceum nic nie boli, a wręcz większość przychodzi z cholerną łatwością. Teraz, gdy jego nauka się skończyła i teoretycznie szykował się na uczelnię wyższą, nadal powinny pozostać w nim te pierwiastki otwartości, bezpośredniości, a zarazem radykalności. Jeżeli już postanowił poświęcić uwagę czemuś, komuś, to naturalnym powinien stać się fakt, że w swoim postanowieniu miałby trwać do końca. Nie, bo po co? Spasowanie po chwili leżało głęboko w podstawowych środkach komunikacji z ludźmi Fabiena, więc sytuacja, w której ktoś bezpodstawnie łapie go pod ramię (narusza zbyt mocno sferę osobistą!), wypadała ze standardowej rozgrywki słownej.
Nie w smak była mu utrata kontroli nas sytuacją. Postanawiając jakiś czas temu, że jednak stąd pójdzie i swoje bóle wylewać będzie w innym, równie zapyziałym miejscu. Dawno powinien tak postąpić, ale on dalej sterczał przed tym samym budynkiem, z tym samym facetem, wdając się w tę samą, nic nie wnoszącą do jego życia dyskusję. Zmieniał się jedynie papieros i z wolna nastawienie do wcześniej opisanych warunków.
Uśmiechnął się jedynie delikatnie, gdy zobaczył reakcję chłopaka na, zaproponowaną przez niego, nową kreację Zielonowłosego – kobietę. Zresztą, kto go tam wie. Dwudziesty pierwszy wiek daje wiele możliwości, więc równie dobrze mógł mieć do czynienia z poddenerwowanym transseksualistą. Te biegnące za sobą myśli wprawiały go w niezłe rozbawienie. Jeszcze nie zdarzyło mu się dojść do tak konsekwentnych wniosków, po kilkunastu minutach rozmowy z drugą osobą.
- Rytuał rytuałem, ale... – nie dane było mu dokończyć, bo jego towarzysz z umiłowaniem zaczął obserwować swoje dłonie i kontynuował wypowiedź.
Sam mówiłem, że są warte uwagi, Fabien uśmiechnął się nikle, spuszczając na moment wzrok na palce chłopaka. I tak nie potrafił przeboleć przebitej bariery swej intymności. Go nie można dotykać, w żadnym wypadku. W ten sposób mógłby jeszcze zacząć zwracać uwagę na całe to barachło, a nie wyłącznie na własną sylwetkę, która od dobrego czasu stała w centrum wszechświata Fabiena. Sam nie uważał tego za swą wadę. Samorealizacja i dbanie o własne dogodności były jak najbardziej okej, a przecież w takich sytuacjach nie zwraca się uwagi na cenę?
- Widzisz i jeszcze okazuje się, że umiesz czytać mi w myślach – zironizował, choć nie miał na celu zaatakowania tym stwierdzeniem swojego towarzysza.
Tak, trzeba było doceniać to, że jednak ten tutaj nie postanowił zlać go po pierwszej próbie ucieczki z ławki. A i można było dostrzec w nim szczegóły, które uległy zmianie. Już nie miał pojęcia, czy ten tutaj na siłę próbuje wytłumaczyć mu swoje relacje na pograniczu obserwacji i filozofii, czy też bardzo ciężko rozstać mu się z nowo poznanym gościem. Dobra, może pomińmy drugą możliwość, która banalna była sama w sobie.
Fabien westchnął więc cicho, wypuszczając ze świstem powietrze z ust.
- Dobrze szczylu o zielonych włosach, co między nami jest interesujące, ale no nie ważne... Jeżeli tak bardzo zależy Ci na „statystycznych” podrywach, to jednak wolałbym coś zjeść – stwierdził, zerkając jednocześnie na zegarek i tym samym orientując się, że na jego koszuli pojawiły się kolejne krople deszczu.
Szlag by trafił wszelkie prognozy pogody i pozornie ciepłe powietrze. Już bez słowa ruszył w dalszą drogę, orientując się w międzyczasie, czy tamten raczy iść za nim, z nim, czy może jednak wróci do swojej lektury.

Anonymous - 9 Sierpień 2012, 13:50

Lu bardzo kobiecy nie był. Miał... trochę takich cech w charakterze, które by go kwalifikowały do niekoniecznie stereotypowo męskich, trudno jednak ująć jego schemat zachowań jako typowy dla płci pięknej. Szedł jak bardziej chłopak niż mężczyzna wprawdzie, ale tej maniery typowej nie miał, postawa raczej mało nastawiona na ekspozycję atrybutów, wzrok mętny, makijażu brak. Ot, przedstawiciel rasy ludzkiej z lekkim wyjebanizmem znaczeniowym. I własnoręcznie haftowanymi spodniami, zielonymi włosami... dobra, mógł wywoływać skojarzenia. Co jak co jednak, ale trans nigdy nie był i do kiecek go nie ciągnęło. Chyba, że miałby je szyć, wtedy bardzo chętnie.
Na szczęście nie usłyszał nic na temat siebie i sukienek. Kątem oka za to zauważył, że jego cokolwiek ostentacyjny, powiedzmy wręcz - teatralizujący gest traktujący dłonie jak dzieła sztuki, stał się niezwykle skutecznym czynnikiem rozpraszającym. To było, musiał przyznać, dziwne. Spojrzał na towarzysza podróży z lekkim zdziwieniem i zamrugał kilka razy, uznawszy, że miał do czynienia z kimś o specyficznym poczuciu estetyki. Na dodatek swoistym, przypuszczalnie, detalistą o dość bogatej wyobraźni aby zbudować sobie całą sylwetkę poznanej postaci na takim szczególe, na dodatek na podstawie tego zyskać dość samozaparcia aby brnąć dalej. Powiedzmy - łaskawą propozycję typu "jestem taki fajny, że aż możesz do mnie przyjść bo masz ładne ręce" to niekoniecznie szczyt zaangażowania w nawiązywanie znajomości. Co tu nie mówić więc, Lu miał bardzo konkretne powody dla których dość, że zmaltretował przestrzeń osobistą delikwenta, to jeszcze mu się narzucił jak rozkapryszona panienka.
Raz, zasadniczo nie wierzył, że w ogóle taki scenariusz dojdzie do skutku bo tu nie miał jakoś pewności co do angażu. Ciekawe dlaczego...
Dwa, taką nieszanującą się babą nie był. Mógłby sobie w ogóle trochę pofoszyć dla samego żartu ale uznał, że to już byłoby głupie - chociaż miał powód. Phi.
Dlatego jego ironiczny komentarz skwitował lekkim uniesieniem brwi, połączonym z wsadzeniem tych pięknych rąk bezczelnie w kieszenie. Lu cały czas patrzył przed siebie, starając się nie wysyłać zbyt wielu sygnałów.
- O wspaniały ja - odparł również nie bez ironii. Nie miał nic bardziej odkrywczego do powiedzenia.
Z rzadka miał cokolwiek bardziej mądrego w głowie, to wiedział.
- Proszę. Mi w zasadzie obojętne - rzekł bardziej nawet frywolnie niż poprzednio.
Ach, no... w pewnym momencie obaj wyszli. Ot tak.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group