Archiwum X - Actions speak lounder then words. ~
Anonymous - 10 Sierpień 2012, 21:07 Temat postu: Actions speak lounder then words. ~ -Kim jesteś?
-Sobą.
-Gdzie mieszkasz?
-Tu.
-Co lubisz?
-Wszystko.
-Jaka jesteś?
-Niezwykła.
Czyny mówią więcej niż słowa.
Nie mogliście się doczekać tego momentu, prawda? Jak nasza wesolutka historyjka się zaczęła. Cóż, zaczęło się od otwarcia oczu. Trzepot rzęs i wielkie czerwone oczy, dostrzegły światło. Kiedy się ocknęła, była w klatce. Nie metalowej jak w cyrku, tylko szklanej. Grube szkło, a na krawędziach potężny metal. Za nią było widać coś w rodzaju łóżka szpitalnego i resztę pustego, białego pomieszczenia, zamkniętego przez masywne, metalowe drzwi. Dookoła szkło, którego nie dało się przebić, mimo walenia pięściami i uderzania w nie całym ciałem z rozpędu. Od tych prób naga istota zrobiła się tylko bardziej obolała. Wzbogacona o nowe siniaki ziewnęła przeciągle i zaczęła lustrować swoje otoczenie i po chwili siebie. Istotka naliczyła dwie nogi, dwie ręce, jedną głowę, a nawet brzuch i plecy. Dopiero potem poczuła, że na tych ostatnich znajduje się coś, co strasznie piecze. Po długim czasie gimnastyki, poprzez wyginanie szyi i gimnastykę zasięgu wzroku, udało jej sie jakoś dojrzeć dwie, wielkie, świeże blizny, przechodzące przez całą długość pleców. Tkwiła w tym dziwnym, szklanym zamknięciu bardzo długo. Miejsce było pozbawione okien, oświetlane jarzeniówkami. Czas było ciężko liczyć, więc przyjmijmy, że tkwiła tam jakiś miesiąc. Czas zabijała bawiąc się swoimi długimi włosami i zacinając pazurami na nadgarstkach gwiazdki, ale żadna nie wyszła. W końcu ktoś się pojawił. Starszy pan z białymi włosami, białą brodą i dużą dawką śliny wypływającą z jego ust wraz z każdym słowem. Nie mówił nic do czerwonookiej istotki, tylko dawał rozkazy swoim podwładnym. Jeden z nich podszedł do konsoli wbudowanej w ścianę i po kilku uderzeniach, które były wpisywaniem kombinacji liczb, jedna ze szklany ścian posunęła w górę, uwalniając dziewczynę. Chwilowa radość z nadciągającej wolności przygasła, kiedy mężczyzna uderzył ją w twarz, potem poczuła na swoim brzuchu jego kolano i już była bliska nieprzytomności.
-To jest Verlassen- usłyszała głos młodego mężczyzny i poczuła, że jest wywlekana z klatki. Ubrali ją w coś w rodzaju taniej, sztywnej, podrażniającej skórę koszuli nocnej i zaprowadzili do innego rodzaju klatki. Takiego pod napięciem. Nie bardzo rozumiała skąd ta zmiana, mężczyzna w czarnym mundurze nie był zbyt rozmowny. Z krótkiej wymiany zdań jego i przełożonych, zrozumiała tyle, że ma to jakiś związek z Lustrzaną Areną cokolwiek to jest. W nowym miejscu za to miała towarzyszkę. Dzieliły je od siebie zabójcze pręty, które spalą jak piorun każdego kto ich dotknie. Zewsząd dochodziło jej uszu ciche brzęczenie, zdradzające, że prąd działa jak należy i aż czeka na ofiarę.
-Nic nie ma sensu- usłyszała po raz pierwszy głos skierowany do niej. Odwróciła więc głowę w stronę właścicielki tego czystego, melodyjnego głosu. Była to dziewczyna, która wcale nie miała kilku lat, co można by wywnioskować po głosie. Wyglądała na wiek podobny do wieku czerwonookiej i miała długie, złociste loki do ziemi i zakrwawiony biały fartuch.
-Jak to?- spytała dziewczyna.
-Jesteśmy tu więzieni i jeśli nie nadamy się do walki to zostaniemy straceni- mruknęła smętnie śliczna pozornie dziewczynka, za to obdarzona wieloma bliznami, przechodzącymi przez jej całą twarz, szyję, dekolt i pewnie też resztę ciała.
-Skąd to... jest?- spytała patrząc na jej rany.
-Ty takich nie masz?- zdziwiła się dziewczynka. W jej głosie było słychać nutkę zazdrości. Widać zależało jej na tym, by nie być najszpetniejszą w towarzystwie.
-Mam- dziewczyna podciągnęła koszulę i pokazała jej z dumą swoje dwie blizny na plecach.
-Z czego ty się tak cieszysz?- spytała z politowaniem.- Jeśli jakimś cudem nie umrzesz w ciągu kilku godzin to zostaną ci one na zawsze. Oni to robią, żeby sprawdzić naszą wytrzymałość w walce.
-Walce?- czerwonookiej spodobało się to słowo. Jednak nawet nie zdążyła spytać co ono właściwie oznacza, bo dziewczynka znów się odezwała.
-Jak się nazywasz?
Dziewczyna zamknęła oczy i skupiła się. Usiłowała sobie przypomnieć jak nazwał ją tamten młody mężczyzna. Coś na V... V... V...
-Mam! Verlassen!- przypomniała sobie wreszcie, wyraźnie dumna swoją pamięcią. Dziewczynka znów pokręciła głową z dezaprobatą.
-To jest ICH imię. Wymyślili je tobie twoi WROGOWIE. Wymyśl sobie własne.
Tak też przez najbliższe dni, które jak widać nie zwiastowały rychłej śmierci naszej bohaterki, ta miała nie lada wyzwanie, polegające na wymyśleniu sobie imienia.
-A jak mam na ciebie wołać?
-Nie musisz.
-Ale kiedy będę musiała, to jak mam się do ciebie zwrócić?- naciskała Verlassen.
-Jak już będziesz musiała, to nazwij mnie Bezimienna- mruknęła ironicznie, umieszczając wzrok w kamiennej podłodze.
Często komunikowała się ze swoją przyjaciółką w niewoli. Tamta zajmowała się wiązaniem ze swoich włosów warkoczy, potem ich rozplatanie i tak w kółko. W pewnej chwili Verlassen zaczęła się zastanawiać, po co one wogóle egzystują. Nie rozumiała idei naukowców, by stworzyć stworzenia, a potem je więzić. Rozmyślania jednak przyćmiewał ból dochodzący z ran na plecach. Zganiła się w myślach, przypominając sobie jak wygląda blondynka. Ta to musi mieć ciężko. Pewnego dnia Verlassen zajmowała się tym co zawsze, a z sąsiedniej celi dobiegał jej uszu śpiew złotowłosej. Nagle nastała cisza. Ledwo zdążyła odwrócić głowę by zarejestrować wzrokiem nieprzytomną dziewczynę, kiedy sama padła na ziemie tracąc przytomność. Obudziła się w czymś na kształt areny, tylko zamkniętej, białej i z lustrem weneckim dookoła. Obok leżała złotowłosa. Z tyłu jej szyi wystawała końcówka strzykawki. Kiedy Verlassen sama pomacała tył swojej szyi, napotkała ręką na coś plastikowego. Wyjęła powoli igłę ze skóry i rzuciła o lustro weneckie. Niestety tak samo mocne jak szyba w jej poprzednim więzieniu. Kiedy złotowłosa się obudziła i zaczęła się rozglądać z dezorientacją wokół, ich uszu dobiegł głos, wzmocniony mikrofonem. Spostrzegła wtedy w górze dwa potężne głośniki. Głos należał do starszego pana, obdarowującego wszystkich śliną w czasie mówienia. Na początku nie rozumiała co mówi, ale wkrótce wyróżniła poszczególne słowa z niewyraźnej mowy starca i uświadomiła sobie, że mężczyzna rozkazuje im walczyć? Czyli są nieudanymi egzemplarzami? Albo udanymi i chcą, by przetrwała najsilniejsza. Żadna z nich się nie ruszyła. Wgapiały się w swoje oczy, przez dobrą chwilę. Wtedy starzec sformułował konkretne zadanie. Złotowłosa ma złapać Verlassen i ją udusić gołymi rękoma. Złotowłosa stała jak wryta.
-Nie- mruknęła ledwie słyszalnym głosem wypranym z emocji.
-Bezimienna!- krzyknęła Verlassen- zrób co ci karzą!
Nie bała się śmierci. Nie bała się bólu. Bała się, że coś zrobią jej towarzyszce. Głos z głośników naciskał coraz brutalniejszymi komendami. W końcu w jednym miejscu fragment lustra odjechał do góry, tworząc wnękę z której wyszedł ubrany w czarny mundur mężczyzna. Na oczach Verlassen, wpakował złotowłosej kulkę w łeb.
Miłość nie idzie w parze z logiką.
W głowie niebieskowłosej pojawiło się tysiące myśli, a obraz w której złotowłosa dziewczyna pada, wylewając morze krwi, rozsadzał jej czaszkę. Machinalnie podeszła do mężczyzny i jak w transie, zacisnęła swoje zęby na jego szyi. Czuła pulsującą krew, która wraz z przegryzieniem skóry i mięśni wylewała się, łącząc się z kałużą krwi Bezimiennej. Pierwsze morderstwo w jej życiu potrwało parę sekund, a kiedy mężczyzna padł martwy na podłogę, dziewczyna złapała złotowłosą za ramiona i wywlekła z sali, przechodząc przez zmniejszającą się z czasem wnękę. W środku napotkała mnóstwo uzbrojonych naukowców. Było to pomieszczenie kontrolne, z którego obserwowali wszystko co się dzieje na Białej Arenie. Dziewczyna w jednej chwili wskoczyła na jednego naukowca, rozdrapując mu twarz go krwi, poderżnęła innemu gardło, kolejnego udusiła... W krótkim czasie, naukowcy padli martwi na podłogę sterylnego pomieszczenia. Teraz była tu sam na sam z kilkunastoma trupami. Ciężko dyszała, klęcząc na podłodze. Swoje zmęczone spojrzenie przeniosła na ciało złotowłosej. Nie żyła. Dziewczyna powlokła się do niej i spojrzała na delikatne, malinowe usta, do których nie doszła żadna szwa ani blizna. Nic nie myśląc złożyła na tych ustach pocałunek, gładząc miękkie, złote loki dziewczyny. Musnęła palcami lekko zaróżowiony policzek. Był równie miękki co wargi, w których zatopiła się jeszcze raz po chwili. Kiedy oderwała się od martwej towarzyszki z sąsiedniej celi, przycisnęła jej ciało do siebie. Siedziała tak chwilę, przytulona do zakrwawionego ciała, w końcu je puściła, dotykając palcem dolną wargę Bezimiennej. Wstała chwiejnie, chwytając karabin maszynowy, który wyrwała z rąk jednego z trupów. Wyszła z pomieszczenia na podziemny korytarz. Tam potraktowała przypadkowych naukowców, tak jak oni potraktowali Bezimienną. Biały korytarz pokrył się czerwienią. Następnie natrafiła na pomieszczenie ze szklanymi celami, takimi jak ta, w której się obudziła po raz pierwszy. Karabinem potraktowała szyby, które ze stukotem pękły. Odłamek szkła, wbił jej się w ramię, ale mimo bólu, pomogła uwięzionym dotąd istotom.
Je¬dyna wol¬ność to zwy¬cięstwo nad sa¬mym sobą.
Monique zakrywała jej oczy, swoimi włochatymi, wilczymi łapami, a Tony trzymał ją za rękę i prowadził cały pochód, który zamykała pogrążona w depresji Fiona. Niebieskowłosa była w złym humorze. Mimo, że zaciskała ręce na uszach i tak słyszała miejski harmider. A jej nos był podrażniany przez okropny ludzki zapach. Kiedy Monique pozwoliła Verlassen otworzyć oczy, ta zobaczyła ludzki namiot cyrkowy. Wszyscy byli zachwyceni, nawet Fiona lekko uniosła kąciki ust i mruknęła, że będą mogli normalnie żyć. W jednej chwili wszystko stało się jasne. Po tym jak uciekli z laboratorium gdzie przetrzymywali ich LUDZIE, chcą chcą otworzyć swój cyrk i dla nich wstępować. Zacisnęła pięści. To co usłyszała było wręcz nierealne. Uciekli od ludzi żeby teraz występować dla ludzi? Będą zabawiać śmierdzące bachory, tych, którzy ich okaleczyli fizycznie i psychicznie? Poczuła, że ma do czynienia z bandą debili. Wciąż będą niewolnikami! NIC SIĘ NIE ZMIENI! Dodam tylko tyle, że z ciężarówki, która miała nieszczęście stanąć nieopodal na światłach nic nie zostało, a kierowca mało nie został zjedzony żywcem, ostatecznie po prostu się wykrwawił. Pięć liter: F U R I A. Po odreagowaniu powiedzmy... stresu, dziewczyna odwróciła się na pięcie i nic nie mówiąc zniknęła z życia istot, które uratowała. Przemierzając ludzkie ulice, myślała o swoim nowym imieniu. Trzeba w końcu zacząć nowe życie. Przystała na Gerthrude.
Od tego czasu nie wraca nawet myślami do Świata Ludzi. Bo tego świata nie ma. Nie ma ludzi. Nie ma tak paskudnych istot. Poznajecie? Tak, to gra w wyparcie. Pomocna.
Coś, czego żadna Gerthrude wiedzieć nie powinna, czyli początek na samym końcu.
Pewnie zastanawiacie się co się działo zanim nasza duszyczka trafiła w ręce MORII? Ona tego nie wie. Ale ja wiem. Powiem wam w sekrecie, ale musicie obiecać, że nigdy nie powtórzycie tego naszej Gertrudzie. Otóż jeden z naukowców MORII nazywał się Hans Moore. Był kochającym mężem i surowym ojcem. Córka, którą się opiekował była dzieckiem wyjątkowym. Nauczyła się chodzić mając sześć miesięcy, a pierwsze ciężarki podnosiła w wieku pięciu lat. Sport był jej pasją, a ona sama marzyła o podbiciu kariery sportowej. Nie mówcie nic Gertrudzie, ale ta dziewczynka nazywała się Josephie. Nie była najbystrzejszą osobą, miała mnóstwo uwag, pyskowała do nauczycieli i była wyjątkowo drażliwa. Hans Moore dbał o karierę jak tylko mógł. Jednak jego serce nie mogła znieść świadomości, że przełożeni chcą stworzyć armię z niewolników i innych stworzeń. Przez swoją wysoko postawioną pozycję, próbował temu zaradzić. W rezultacie naraził całą swoją rodzinę. Nie można samemu walczyć z MORIĄ. On i jego żona zginęli, a ich córka straciła pamięć, przechodząc nieludzkie eksperymenty, by stała się czymś, czego jej ojciec starał się uniknąć. Tak z człowieka przerodził się Cyrkowiec.
|
|
|