Archiwum X - Zwierzenia (o) Nadziei
Anonymous - 30 Październik 2012, 16:55 Temat postu: Zwierzenia (o) Nadziei Domek w malinowym lesie, niedaleko gościńca, przytulny pokoik na poddaszu.
- Interesuje cię moja historia? – Zapytała Nadia. – Cóż, to może zacznę od tego, co tak właściwie doprowadziło do tego , że zostałam stworzona, bo u marionetek taka opowieść nie zaczyna się wcale od zdań typu "Mama i tata bardzo się kochali…" – uśmiechnęła się lekko i usiadła wygodniej na fotelu podwijając nogi. – Więc, był sobie pewien władca marionetek. Nie jestem pewna ale chyba nie był zbyt lubiany, gdyż miał wroga, na dodatek był to wróg typu "jestem bohaterem". Nie znam imion żadnego z nich. Ścigali się nawzajem przez kilka lat, bo, co prawda, marionetkarz górował nad bohaterem intelektem, ale tamten był strasznie uparty i do tego wygimnastykowany. W którymś momencie marionetkarz zadecydował, że należy się pozbyć bohatera raz, a dobrze, bo inne sposoby najwyraźniej nie działały. I w tym celu stworzył mnie. Bo mianowicie bohater miał młodą żonę, człowieka. Mój stwórca porwał ją i zabił, jednocześnie nie uszkadzając jej ciała. Może ją otruł? Skąd to wiem? Tutaj zaczyna się ta część mojej historii w której faktycznie biorę udział. Więc gdy już zostałam nakręcona po raz pierwszy, obudziłam się w jaskini. Obok mnie leżała bez ducha młoda kobieta, koło lat osiemnastu. Mój pan zaczął pomagać mi się ubierać. Na moje pytanie, kim owa dziewczyna jest, powiedział, że była to żona jego wroga, i że teraz jest martwa. Opowiedział mi o tym, że pragnie nieodwołalnie zakończyć ten konflikt, więc skonstruował mnie na jej podobieństwo i powiedział , że teraz moją rolą jest udanie się do domu jego wroga i zastąpienie tamtej kobiety. Gdy czujność mężczyzny byłaby uśpiona, miałam wlać do jego napoju truciznę i po jego śmierci wrócić do mojego stwórcy. Nawet pokazał mi niewielki kryształowy flakonik wypełniony fiołkowo –różowym mlecznym płynem, który miał być ową toksyną.
Stety albo niestety, ten plan nie wypalił. Powód tego jest dość prosty. Mianowicie, gdy już stałam ubrana, nawet rękawiczki miałam na rękach, mój pan odszedł na parę kroków, aby zobaczyć swoje dzieło w pełnej krasie. I wtedy, do jaskini wparował Wróg, trzymając w ręku rewolwer. Był to rosły, młody mężczyzna o krótko obciętych włosach i zawziętym wyrazie twarzy. Celował w mojego stwórcę. Krzyknęłam, a marionetkarz się odwrócił aby spojrzeć na przeciwnika. Ale ten patrzył zdezorientowany na mnie. Jego wzrok nieuchronnie kierował się ku dołu, aż nie zobaczył truchła dziewczyny leżącego praktycznie u moich stóp. Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie, był zdruzgotany. Zdjął z muszki mojego stwórcę i powoli skierował lufę pistoletu ku swojej klatce piersiowej. Gdy nacisnął spust rewolweru, rozległ się huk odbijający się w jaskini echem jeszcze przez kilka sekund. Mężczyzna miał ziejącą dziurę w torsie, obficie krwawił, ale był przytomny, tak jakby. Rzucił się na mnie, impet dosłownie zwalił mnie z nóg. Nie atakował mnie, tylko kurczowo się do mnie przytulił i , szlochając, nieustannie powtarzał imię swojej ukochanej. A brzmiało ono Nadia. Chyba postradał rozum, bo był święcie przekonany, że jestem jego żoną, pomimo tego, że jego głowa przylgnęła do mojej piersi, i jestem przekonana że słyszał ten cichutki tykot, świadczący o tym, iż nie mam bijącego serca.
Tak więc leżałam na ziemi przygnieciona umierającym mężczyzną, który wciąż był o wiele silniejszy ode mnie, toteż nie byłam w tanie oswobodzić się z jego uścisku. Widząc tą scenę, mój stwórca uśmiechnął się smutno i wyciągnął z kieszeni kamizelki kluczuk na łańcuszku bez zapięcia. Położył go na ziemi i bez słowa odszedł. Poruszyć się mogłam dopiero gdy bohater skonał. Zrzuciłam go z siebie, podniosłam kluczyk i założyłam łańcuszek na szyje. Całą sukienkę miałam przemoczoną krwią, aż z niej kapało. Jeszcze ją gdzieś ją mam zdaje się że w kufrze. – Marionetka ruszyła się jakby chciała wstać , ale brak odpowiedzi uznała za odmowę i kontynuowała. - Obiegłam cała jaskinię, nawet znalazłam miejsce gdzie ziemia się urywa i pionowa ściana ściana prowadziła kilka jardów prosto w dół, gdzie znajdowała się jakaś rzeka. Mojego stwórcy nie było nigdzie w jaskini, więc znalazłam wyjście. Na zewnątrz ziemię porastały kryształy, a ja usiadłam i czekałam. Krew na sukience zaschła usztywniając tym samym materiał a ja wciąż siedziałam i czekałam. Słońce zaszło , słońce wzeszło, wciąż czekałam. Nawet mi do głowy nie przyszło, że mój stwórca nie zamierza wrócić, przecież wyraźnie powiedział, że po zabiciu jego wroga mam wrócić do niego. Gdy piątego dnia zerwał się bardzo silny wiatr, ruszyłam się z miejsca i weszłam w głąb jaskini. Śmierdziało tam okropnie, ciała już zaczęły się rozkładać. Wzięłam więc i zepchnęłam je do rzeki to trochę trwało bo oboje do najlżejszych nie należeli. Tak czy siak miałam dość czasu aby uważnie przyjrzeć się mojemu pierwowzorowi. Miała u nasady szyi sporą bliznę, sprawdziłam, też taką miałam. Dalsze oględziny przyniosły ten sam efekt - byłyśmy prawie identyczne, jedyne co nas różniło to były moje stawy środkowych palców, otwór na plecach, no i oczywiście fakt, że ona była martwa. Po owych porządkach okazało się, że wichura ustała, więc usadowiłam się niedaleko wejścia i czekałam. Dopiero trzydziestego dnia to moich myśli zakradło się zwątpienie, ale wciąż czekałam. Po dwóch miesiącach musiałam przyznać, że gdyby miał wrócić, już by to zrobił. Wyszłam z jaskini postanowiłam poszukać mojego stwórcy, odnaleźć go. Trochę czasu mi zajęło wydostanie się z labiryntu kryształów. Kilkakrotnie się zgubiłam, ale po kilku dniach w końcu mi się udało. Miałam różne przygody, mniej lub bardziej przyjemne, ale wszędzie gdzie trafiłam wypytywałam się o mojego stwórcę, odkryłam, że jeżeli się odpowiednio skupię mogę przez chwilę "mówić jego głosem". Ale niestety, większość osób nie wiedziała nic, a z wypowiedzi ludzi, którzy coś kojarzyły, najpomocniejszą była "Zaraz, zatrzymał się w tamtym zajeździe na noc, rok temu, rankiem niezwłocznie wyjechał w…. Tamtą stronę." Ale nie tracę nadziei, w końcu nie mógł się rozpłynąć w powietrzu, prawda? Zastanawiam się tylko czy nie czas zacząć szukać w innych wymiarach. Co tak poza tym się dowiedziałam, tak podróżując, że dając mi mój kluczyk "uwolnił mnie". – Zakreśliła palcami w powietrzu cudzysłów. - Pewnie myślał że tego pragnę, bo większość marionetek najwyraźniej tego chce. Ale nie ja, mam zamiar go odnaleźć, choćby nie wiem co, i oddać mu mój kluczyk. Nawet jeżeli musiałabym błagać go na kolanach dzień i noc, przez parę dni. Już widzę że chcesz się zapytać, dlaczego? Ponieważ go kocham, ale nie w ten sposób o jakim myślisz. On jest moim stwórcą, dał mi wszystko, dzięki niemu mogę z tobą rozmawiać. Nie obchodzi mnie jaki jest, kim jest. Nawet gdyby był szalonym mordercą, miał rodzinę, harem, nieważne. Jedyne do czego mogę to porównać to miłość dziecka do rodzica.
Jakiś rok temu trafiłam tutaj. Jak już pewnie wiesz, babcia Leokadia jest bajkopisarką. Gdy wyjaśniłam jej kim jestem i kogo szukam, Długo mi się przyglądała. Jak się okazało, bardzo jej się spodobałam, do tego stopnia, że nazwała mnie prawdziwym majstersztykiem, i pozwoliła zamieszkać u siebie. Nie przeszkadza jej, że czasem wybywam na kilka tygodni popytać o mojego stwórcę . Dała mi ten pokój, a w zamian za to ja pomagam jej w pracach domowych. I to by było na tyle – zerknęła na wiszący zegar szafkowy na przeciwległej ścianie pokoju, wskazówki pokazywały ósmą wieczorem. – O jejciu, ale się rozgadałam. Zrobiło się późno, a ty pewno nie chcesz wracać nocą? - Powiedziała i odprowadziła słuchacza do gościńca. – Do zobaczenia i bezpiecznej drogi!
|
|
|