To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Domek zielarki

Anonymous - 4 Styczeń 2013, 23:25
Temat postu: Domek zielarki
Mała, drewniana chatka w lesie otoczona płotkiem i pięknym ogródkiem. Od frontu jest mała furtka i zwykła ścieżka prowadząca do domku. Po obu stronach dróżki widać różnej maści kwiaty i zioła. Niektóre nie wyróżniające się inne wręcz przeciwnie, wyglądają jak z innego świata. Do chatki można wejść przez małe drewniane drzwiczki. W środku jest tylko jedna izba, połączona z kuchnią. Na przeciw drzwi koło pieca pełniącego rolę kuchenki mieści się wąskie, jednoosobowe łóżko na którym poukładane są poduszki i kołdra z pierza. Z lewej strony izby stoi duża dwu drzwiowa szafa, a obok niej kredens. Pod oknem, koło drzwi stoi drewniany stół i dwa krzesła. Całość dopełniają szydełkowane firanki i pełno różnych ziół zwisających z belek przy suficie. W kącie pokoju nad łóżkiem jest klapa prowadząca na malutki strych. Z drugiej strony domu można zobaczyć małą szklarnie i ogród w którym rosną same warzywa. Patrząc na ten domek, można powiedzieć, że należy on do starej babci. Niestety można się naprawdę pomylić, bo jego właścicielką jest młoda zielarka, do której można zawsze przyjść w potrzebie. Dodatkowo, każdy wędrowiec znajdzie tu ciepły kąt i miskę z jedzeniem.
Mirana - 23 Październik 2015, 20:41

Zapuściła się w leśne tereny, ścieżką wychodząc nieopodal osamotnionego domku z ulokowaną za nim szklarnią. Lucynka powinna już odzyskać przytomność, będąc niesioną na rękach Mirany. A Strażniczka Gaju wyglądała pozornie jak najzwyklejsza kobieta, choć spojrzenie ku ziemi pozwoliło ocenić, że z całą pewnością jest niebywale wysoka, a i najpewniej na koturnach niemal półmetrowych! drepcze. Bynajmniej w oczach drobnej kotki. Nic bardziej mylnego, ponad dwa metry wzrostu, będąc na bosych stopach. Zielonkawa cera, miejscami występujące gałązki, najczęściej wyrastające z pleców, swoimi liśćmi mieszającymi się z liśćmi wyrastających spomiędzy długich włosów. Przywitała przebudzoną lekkim uśmiechem, zyskując dodatkowe siły na zaniesienie jej jeszcze kawałek dalej, w obręb ogrodów otaczających domek. A skąd miała siły nieść ją niemały kawałek? Wspomagała swoje dwie ludzkie gałązki dodatkowymi, roślinnymi.
- Bądź pozdrowiona, Kotko z Dworu Arcyksięcia. - przywitała ją ciepło.
Sądzę, że mogła spotkać się z natychmiastowym, kocim odruchem ucieczki z uścisku, choćby był delikatnym (a przecież był!), czemu zareagowałaby uwolnieniem. Ewentualne zadrapania wskazać mogły krew bądź soki roślinne, w zależności czy ludzką, czy roślinną część Mirany spotkały pazurki Dachowczyni.
- Przyniosłam cię tutaj celem pomocy w Twojej dolegliwości ziołami tu rosnącymi. - rozpoznała z niewielkiej odległości rosnące tu krzewy i wskazała na nie dłonią.

Lucy - 1 Listopad 2015, 15:45

Jeszcze zanim zdecydowała się otworzyć oczy, docierające do niej z otoczenia bodźce usiłowały uświadomić osłabioną Lucynkę, że nie znajduje się już w pałacowych ogrodach, a tym bardziej nie w samym pałacu. Odrobinę przytłumiony, choć w pełni sił pewnie wydawałby się kotce wyjątkowo intensywny, aromat ziół różnił się od doskonale znanej, roztaczającej się woni kwiatów, jaka towarzyszyła jej podczas codziennych spacerów alejkami Różanego Ogrodu. Jedynie sporadycznie wychwytywane przez czuły węch dziewczyny znajome zapachy powodowały, że w tej chwili była skłonna przyjąć, iż ten ziołowy bierze się po prostu z podawanych jej medykamentów, tym samym całkowicie ignorując fakt, że roślinność pałacowych ogrodów może również rosnąć w miejscach pałacowymi ogrodami nie będącymi. Jednakże tego, co działo się z jej ciałem nie potrafiła sobie w racjonalny sposób wytłumaczyć. Jeżeli jej pamięć nie postanowiła wymazać kilku mniej lub bardziej istotnych szczegółów z chwili przed upadkiem, powinna teraz wyczuwać na plecach chłód kamienia, którym wyłożone były ogrodowe ścieżki. Tymczasem nie tylko nie leżała na twardej powierzchni, lecz co zastanawiające, przemieszczała się w powietrzu, niesiona sposób w dość specyficzny - nie tylko na rękach, tak jakby osoba, która ją trzymała, wspomagała się licznymi, mniejszymi lub większymi gałązkami oplatającymi jej tułów.
Ból głowy, mimo iż nie przeszedł całkowicie, stał się na tyle znośny, aby Lucy powoli mogła otworzyć oczy, nie narażając się na wrażenia niczym na skutek opuchlizny powstałej w wyniku użądlenia przez osę w sam czubek głowy, powodującej ból fizyczny na sam już widok promieni słonecznych (autorka wie o czym pisze, proszę mi wierzyć), umożliwiając tym samym spojrzenie na swego wybawcę (choć przez głowę przemknęły jej również określenia takie jak porywacz czy przyszły oprawca). Widok dziewczyny o zielonkawym odcieniu skóry, we włosy której wplecione były liście sprawił, że kotka patrzyła na nią przez chwilę z tępym wyrazem twarzy, jakby wciąż nie przywykła do dziwactw, jakimi każdego dnia raczyła ją ta kraina. Istota, z którą miała do czynienia z pewnością była jedyna w swoim rodzaju, w przeciwnym razie już dawno spotkałaby kogoś o zbliżonym wyglądzie.
- Witaj – odparła słabym głosem - kim jesteś?
Nie, nie miała siły aby się wyrywać, podobnie jak ochoty na wszelkiego rodzaju gwałtowne ruchy czy nagłe ataki, niemniej zdając sobie sprawę, że takie przypatrywanie się może zostać odebrane za niegrzeczne, odwróciła wzrok, spoglądając w drugą stronę. Dopiero w tej chwili dotarło do niej, że odległość pomiędzy nią, a ziemią jest wyjątkowo duża.
Bez żartów. Upadek mógłby być całkiem bolesny.
Ponownie spojrzała na kobietę w chwili, gdy ta zaczęła do niej mówić. Jej lekki i ciepły głos dawał kotce niezupełnie zrozumiałe poczucie bezpieczeństwa, czego nie powinno się odczuwać w stosunku do obcej osoby, jednak okoliczności i tak sprawiały, że pozostawała na jej łasce.
- Moją dolegliwość? Masz na myśli ból głowy? Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co się stało…
Gdzieś w jej umyśle przewijało się słowo „Eve”, ale w tej konkretnej chwili nie była w stanie sobie przypomnieć, co ono tak właściwie mogło oznaczać.

Mirana - 2 Listopad 2015, 11:15

Łagodne podejście niejako zaskoczyło Miranę - spodziewała się agresji, oskarżania, sprawiania niepotrzebnych kłopotów... Nie to, że przestała wierzyć w dobroć innych stworzeń, lecz statystyka jej spotkań z obcymi istotkami sprowadza się w większości do powyższej wyliczanki. Była szczęśliwa, że tym razem się to nie powtarza.
- Jestem Mirana, Strażniczka Gaju - przedstawiła się, przekonana, że tyle wystarczy.
Nie spotkała się z zaprzeczeniem swoich słów, ufna, że chęć niesienia pomocy została przez przebudzoną zaakceptowana. To syndrom wiecznych, dobrodusznych stworzeń - raz coś się powiedzie i zakładają, że wszystko pozostałe także powinno. Bo wszystko winno trwać wiecznie, ale jednak świat przemija, zjawiska zmieniają swoją stronę, sytuacje przeradzają się w niespodziewane zwroty akcji. Cóż jednak to znaczy w obliczu wielu lat życia? To ziarno w klepsydrze, jedno ciemniejsze na tle wielu jaśniejszych, niemal takich samych.
- Znalazłam cię nieprzytomną i poleciłam osobie z Tobą przebywającej powiadomienie kogoś o twoim nagłym osłabieniu oraz zapewniłam, że zajmę się tym nieszczęściem. Zabrałam cię w ten lasek celem podleczenia dobrze mi znanymi metodami. Znam się na roślinkach, a tutaj rosną te, które pomogą twojemu bólowi głowy.
Przeszła przez niewielkie ogrodzenie i usadowiła Kotkę na miękkiej i gęstej trawie przy ścieżce rosnącej, stopniowo uwalniając ją z uścisku pnączy. Leżąc, miała możliwość spojrzeć na całą postać Mirany, wtapiającej się w pobliskie otoczenie - w krzewy, pojedyncze kwiatki i wyższe drzewa zapewniające tło.
- Poleż sobie, odpoczywaj, lecz nie zasypiaj - poleciła Kotce, samej zanurzając się między roślinkami i zbierając lecznicze liście.
Po kilku minutach powróciła do niej z garścią małych listków.
- Zjedź, dobrze je przeżuwając. Sok który uwolnią, powinien ukoić twój ból. Jeśli po kilku minutach nie zacznie się on zmniejszać, skorzystam z innych ziół - Usiadła obok niej, gładząc ją po główce ciepłymi opuszkami palców i podała znalezione listka. - Właściwie, to możemy wejść do środka. Chatka wygląda na opuszczoną, a może przytulne łoże wewnątrz znajdziemy?
Gdy nie spotkała się ze sprzeciwem, ujęła jej dłoń i wprowadziła do wnętrza...

Lucy - 11 Listopad 2015, 20:32

Doprawdy dziwne myśli i odczucia względem Mirany towarzyszyły kotce. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu czuła, że nie musi nad wszystkim panować, gdyż osoba, z którą przebywała zaopiekuje się nią w sposób, którego nie mogła oczekiwać od istot zamieszkujących pałac. Oczywiście, służba była uprzejma i wykonywała wszystko, o co Lucy poprosiła, jednak daleko temu było do troski, jaką w tej chwili przejawiała wobec niej nowopoznana kobieta.
- Mirana… ładne imię, w przeciwieństwie do mojego. Na imię mi Lucy, lecz możesz mi mówić Lu. Prawdę powiedziawszy możesz do mnie mówić jak tylko Ci się podoba, nawet nie wiem czy imię, którego używam zostało nadane mi przez moją matkę, czy po prostu przylgnęło do mnie w późniejszym czasie…
Wprawdzie zakończyła swoją wypowiedź, jednak brzmiało to raczej, jakby urwała zdanie nie dokończywszy myśli. Nie bardzo wiedziała po co się przedstawiła, przecież Mirana wiedziała, że jest mieszkanką pałacu, z całą pewnością więc znała też jej imię. Na dodatek z zupełnie nieznanych sobie przyczyn podzieliła się z nią jedną z licznych wątpliwości, jakie od lat towarzyszyły kotce, tym samym dając nieznajomej możliwość zadawania pytań na niewygodne dla Lucy tematy.
Oj, ugryzłabyś się od czasu do czasu w język, zanim zaczniesz bezmyślnie paplać.
Nie mogła pojąć, co się z nią działo. Na ogół ostrożna i powściągliwa Lucy, nie tylko wypowiedziała przy Miranie słowa, których sam Rosarium nie usłyszałby od niej pod groźba wydalenia z pałacu, lecz co więcej nie negowała szczerości intencji kobiety, która bądź co bądź, wyniosła kotkę poza teren pałacu, zdając sobie sprawę, iż jest ona jego mieszkanką. Nie potrafiła również odpowiedzieć sobie na pytanie, czym tak właściwie kierowała się oceniając Miranę jako istotę wrażliwą i dobroduszną. Być może jej zmęczony umysł chciał wierzyć, że istnieją jeszcze tacy ludzie, choć równie prawdopodobne, że w ten sposób po prostu usprawiedliwiała swoją bezmyślność.
- Przebywającą ze mną osobę? Przecież po ogrodzie przechadzałam się sama, unikając towarzystwa, którego obecność mogłaby pogorszyć moje samopoczucie.
Nie opuszczała pytającego wzroku z Mirany, nawet w chwili, gdy ta usadowiła kotkę na trawie. Teraz już nie miał dla Lucy znaczenia wzrost czy niecodzienny wygląd kobiety. Czuła się wystarczająco zdezorientowana zaistniałą sytuacją, jeszcze zanim uświadomiono ją, że nie przebywała w ogrodzie sama. Bezskutecznie usiłowała przywołać do siebie utracone obrazy, nie wzbraniając się przed dotykiem towarzyszki, a nawet poniekąd ciesząc się z bliskości jej osoby. W chwili, w której Mirana chwyciła jej dłoń, Lucy mocniej zacisnęła na niej swoje palce i nie ruszając się z miejsca odparła drżącym głosem
- Nie potrafię sobie przypomnieć, Mirano.

Mirana - 13 Listopad 2015, 11:56

Zwracać do niej jak tylko się podoba? Ona sama miała z tym styczność wiele razy, ale zazwyczaj bez własnego przyzwolenia, a poruszane wtenczas epitety.... no, lekko ujmując, nie były najlepszej klasy. Przynajmniej o Kotce nie można się zbyt wiele rozwodzić, to i zagrożenie jest mniejsze.
- Używasz, wiec jest twoje, prawda? Ja swoje wymyśliłam i nie wiem jakie miałam wcześniej - las, który pamiętam z najmłodszych lat, a który mógłby mi to być może powiedzieć, już dawno został wykarczowany - zdradziła w zamian swoje pochodzenie, zastanawiając się, czy coś nieprzyjemnego kłębi się po myślach Lu, że urwała tak w pół zdania.
I tu właśnie chwast rośnie, że o zbyt dużą wiedze posądzała Gajową, ale wiedza (choć bardziej jej wykorzystywanie niż samo posiadanie) dla niej ma sporą wartość, także wiele się Lucy nie pomyliła.
- Nikt nie mógłby w Twoim przypadku ustalić, czy takie jest Twoje imię od zawsze, czy też posiadałaś inne? - zastanowiła się nad tym, czy jej można jeszcze jakoś pomóc w tej kwestii. Poznanie swojej przeszłości, przeszłych pokoleń - to może być budujące!
Ale nie zawsze - Mirana załamałaby się, gdyby się dowiedziała, że niegdyś była człowiekiem, a nie, jak mniema, od zawsze owocem samej natury. Więc czy na pewno każdy chce znać przeszłość, a niedopowiedzenia wypominać w eter przy każdej okazji? Niewiedza czasem jest pomyślnością.
Ale znów nie taka, by nie pamiętać, co się przed chwilą robiło!
Pokręciła przecząco głowo, zastanawiając się, co też może być pomocne na zaniki pamięci. Nie dostrzegała tutaj ziół temu sprzyjających, a poza tym nie jest przekonana do leczenia problemów sfery mózgowej - ona przecież jest tylko leśną strażniczką, a nie choćby czarownicą czy magiem. I czasem nad tym ubolewa, że nie wszystkiemu może podołać. Zaraz jednak się uśmiecha - jak teraz - szczęśliwa z ogromu natury ją otaczającej - jaki wokoło się teraz maluje.
- Twoja pamięć kuleje, miejmy nadzieje, że tylko chwilowo.
Skupiła się na moment na zobrazowaniu sobie wyglądu osoby z Lucy przebywającej i opisała jej wygląd: - Posiadała barwne oczy, włosy ciemniejsze od twoich, a na nich czapkę. I była twojego wzrostu. Nie posiadasz takiej znajomej?
Niestety, więcej cech nie przyuważyła, a i nie skupiała się też nad tym. Chciała pomóc tym bardziej, że Kotka wydawała jej się taką sympatyczną osóbką, pokładającą nadzieje w trosce, o której pełne spełnienie Mirana zaczynała się obawiać.
- Jak się tak w ogóle czujesz? Coś ci dolega, odczuwasz zmęczenie? - dopytywała się, chcąc mieć pod kontrolą działanie leczniczych listków, dalej chcąc zaprowadzić ją do domku.
Ale wtedy ziemia się pod ich stopami zatrzęsła i uzyskiwanie równowagi było co najmniej trudne. Próbowała jednak utrzymać ich w pionie, choć całkiem możliwe, że obie skończyły na glebie, kiedy to echo trzęsienia ziemi wróciło zaraz potem. Oto wstrząsy, których epicentrum znajduje się na Morzu Łez. I słychać było jak jakieś dwa czy trzy drzewa łamią się nieopodal.

Lucy - 22 Listopad 2015, 18:10

Tak jak się spodziewała – jedno nieopatrznie wypowiedziane zdanie skutkowało pytaniami ze strony Mirany. Wprawdzie nie brzmiało ono nachalnie, można by wręcz rzec, że zadając je kobieta nie kierowała się ciekawością, niemniej Lucy wydało się pozbawione jakiegokolwiek sensu.
- Gdyby było inaczej z pewnością już dawno bym się o tym dowiedziała.
Potrząsnęła głową, odsuwając od siebie pojawiające się obrazy z sennych koszmarów, które w zatrważająco dokładny sposób komponowały się ze strzępkami wspomnień, jakie posiadała z czasów, gdy była jeszcze małym kociakiem. Wyglądająca na wiecznie niewyspaną, ale cały czas uśmiechnięta matka, noszący ją na plecach starszy brat… gdyby którekolwiek z nich żyło, już dawno dotarłyby do niej jakieś wieści. Prawda?
A może po prostu jej nie szukali?
Sama widziałaś, jak matka ginie pod walącą się ścianą. Dobrze też wiesz, że brat nigdy nie zostawiłby cię samej.
Nie to było jednak w tej chwili największym problem kotki. Mirana miała rację, z jej pamięcią faktycznie działo się coś niedobrego. Rysopis pozbawiony szczegółów, jak chociażby barwy oczu, nie był szczególnie pomocny w odzyskiwaniu wspomnień, zważywszy, że na swojej drodze spotkała niejedną istotę, którą można by opisać w taki właśnie sposób. Lecz gdyby się dłużej zastanowić istniała jedna osoba, której wygląd zgadzał się z tym podanym przez kobietę, co więcej, jej obraz wywołał u Lu silne emocje. Niestety nie można było zdefiniować ich jako pozytywnych.
- Owszem, jest jedna, która najwidoczniej całkiem wyraźnie musiała odznaczyć się na tle innych spotkanych przeze mnie osób, jednak nie mogę sobie przypomnieć jej imienia. Ponadto dyskwalifikuje ją czapka, gdyż nosiła jedynie swój kapelusz. Nie sądzę również, żebym w ostatnim czasie miała z nią do czynienia.
I z tego co mi się wydaje, nie miałabym na to specjalnej ochoty
Cała ta sytuacja była pozbawiona sensu. Jednym z zasadniczych pytań było dlaczego nie pamiętała tylko tego, że miała towarzystwo, zakładając oczywiście, że Mirana się nie pomyliła, a postać, którą spotkała przy kotce nie była po prostu przypadkowym gościem pałacowych ogrodów, który podobnie jak zielonoskóra kobieta zareagował na nagłe pogorszenie staniu Lucy.
Istniała też druga możliwość poza omyłką leśnej strażniczki. Mianowicie jej chwilowa, miejmy nadzieję, amnezja spowodowana była ziołami użytymi przez Miranę, które w domyśle miały Lu pomóc, jednak wywołały skutki uboczne nieprzewidziane przez kobietę. Wprawdzie przez moment w jej głowie pojawiła się obawa, iż było to działanie umyślne, gdyby jednak tak było, wyczułaby zagrożenie ze strony Mirany, a jej instynkt wskazywał, że intencje dziewczyny wobec kotki są całkowicie szczere, a ona sama nie była nieprzychylnie nastwiona. Jednakże myśl, że ponownie miałaby zostać nafaszerowana jakimś zielskiem o niesprecyzowanym działaniu, nawet jeżeli w dobrej wierze, napawała ją pewną obawą i chęcią powrotu do pałacu, gdzie mogłaby odpocząć. A i może nawet sam Rossarium zaniepokojony jej stanem, poświęci swojej Przytulance odrobinę czasu.
- Czuję się nie najgorzej, może odrobinę słabo, jednak nie na tyle, aby nie dać sobie rady z dotarciem do pałacu. Dziękuję ci za pomoc. W razie gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz gdzie można mnie znaleźć.
Uśmiechnęła się szczerze do Mirany, ukrywając fakt, że to co powiedziała było kłamstwem, gdyż dopiero stojąc uświadomiła sobie, że wcale tak dobrze się nie czuje (a może to tylko kwestia wstrząsów, przez które z trudem utrzymała się na nogach), a ponadto nie chcąc, aby kobieta zorientowała się, że tak naprawdę Lucy nie ma pojęcia w której części lasu się znajdują. I choć nie robi tego przed nikim poza samym Arcyksięciem, dygnęła lekko, po czym oddaliła się z nadzieją, że Mirana nie zdecyduje się podążać za nią.

[zt]

Mirana - 22 Listopad 2015, 23:50

Mirana nie była zadowolona ze słów Lucy, ale co ona mogła? Nie potrafi nikogo zmuszać do swoich decyzji, nie jest w jej naturze wmawiać swoje racje. Potężna, długowieczna istota, a uległa wobec istot odrzucających jej dalszą obecność. Zamknięta w osłonce nieufności wobec groźnie wyglądających stworzeń, osamotniona, pozbawiona osoby, do której na co dzień mogłaby się odezwać. Tak dziczała jak i stawała się bierna.
To musi się zmienić, przyznała przed samą sobą.

- Mam nadzieję, że wiesz co mówisz.. Bardzo... nie chciałabym, żebyś miała problem z powrotem, mogłabym cię odprowadzić kawałek, wiesz... - tak jej rzekła, brzmiąc niezbyt pewnie, co częściowo było efektem trzęsącej się ziemi. Gdy podłoże drży, rośliny czują się jak pozbawione gruntu, a Mirana wraz z nimi.
Kotka znikała wdali, między zielenią, budząc swoją postawą wątpliwości u Strażniczki Gaju.
Nie zdobyła się na zmianę decyzji, a później pokalała siebie za jej brak.

Ruszyła śladem kotki, docierając pod obrzeża terenów Arcyksiążęcych, nie odnajdując po drodze Kotki. Jeśli nie zbłądziła, dotarła, jeśli...
Musiała to wiedzieć, czas najwyższy przyjmować konsekwencje na siebie!
Zanurzyła się pomiędzy korzenie drzew, odnajdując w nich informacje o tym, że Lucy tutaj stąpała, i podążała we właściwym kierunku. Jej obawy były zbędne, ale też nie sprawdziła w pełni ścieżki, którą Dachowczyni pośpieszyła - być może spotkała się ze zboczeniem z kursu, ale Strażniczce z trudem przyszłoby to wykryć.

Wiedziała, co musi zrobić - być bardziej pomocną, dawać większą nadzieje, czerpać zaufanie. Z tą błogą myślą rozstała się z lasem, w dalszej drodze spotykając się z portalem zsyłającym ją do Szkarłatnych Bram.
Zamierzała odwiedzić jeden z najwspanialszych ogrodów, w nim znaleźć potężne tchnienie natury, w jego dziedzictwie zdobyć sens swojej wartości.
Zignorowała fakt, że potęga oznacza także ryzyko.
Zawierzyła temu lasowi, że nie mógł zagubić w swoim obliczu Lucy.

zt

Anonymous - 12 Grudzień 2015, 00:26

Zachodząc pod domek zielarki, co bardziej spostrzegawczy zapewne zwrócą uwagę na pewne niezgodności w jego wyglądzie. Z jednej strony ogromne pajęczyny zdobią jego zakurzone okna, a ścieżka wiodąca do malutkich drzwi jest prawie całkowicie zarośnięta trawą - z drugiej zaś, czy widział ktoś bardziej zadbany ogród w Krainie Luster? Cóż, oczywiście jest to możliwe, jednak nawet takie prawdopodobieństwo nie odbierało wiele urokowi tego miejsca. Wokół słychać było szum wiatru oraz odgłosy zwierząt, jednak ze środka nie wydobywał się najmniejszy dźwięk. Do czasu... wśród kolorów krzewów dało się dostrzec pewien ruch, który wywołał szelest. Zaraz za nim zaś odgłos walki - marionetka kontra zielsko, a w końcu radosny okrzyk satysfakcji, któremu zawtórował odgłos dzwoneczka. Dopiero po wejściu wgłąb całej tej roślinności można było rozpoznać jego źródło. Niewielka istota ubrana w czerwony płaszcz spod którego kaptura zwisały dwa blond warkocze lewitowała kilkanaście centymetrów nad ziemią pochylając się nad rozgrzebaną ziemią. Marionetka najwyraźniej dostrzegła coś, czego nie widział nawet narrator, gdyż zaczęła odsuwać ją dłońmi brudząc je i odkrywając coś, co wyglądało jak wieko długiego, wąskiego pudełka. Poderwała nagle głowę, jakby coś usłyszała i rozejrzała się szybko po swoim otoczeniu, choć sama nie była w stanie dojrzeć nic poza bujnością własnego ogrodu. Upewniwszy się, że jest sama, wyjęła pudełko i czym prędzej poleciała z nim do drzwi, tak że widać było czerwoną smugę. Otworzyła je, wleciała do środka i głośno zatrzasnęła opierając o nie po drugiej stronie. Po kilku sekundach wszystkie zasłony zostały zasłonięte, co sprawiło, że w środku zapanował lekki półmrok. Lalka usiadła na stole zginając nogi w kolanach i ukazując mechanizmy swoich stawów, na co nie zwróciła najmniejszej uwagi. Zamiast tego skupiła się na pudełku, z którego powoli zaczęła zdejmować wieko, oczekując... no cóż, czego jak nie skarbu? Ktoś celowo zakopał je w ziemi więc musi mieć jakąś wartość. Dla Lysette ważniejsza była tajemnica i emocje z nią związane, gdyby była istotą z ciała z pewnością wstrzymałaby w tej chwili oddech. A ukazała jej się... białoczerwona laska cukrowa. Chociaż marionetka nie była w stanie jeść i nie odczuwała nawet takiej chęci miała wielką słabość do słodyczy. Szczególnie stare słodycze budziły w niej jakiś dziwny sentyment, chociaż zdawać by się mogło, że jako ożywiony przedmiot nie miałaby z nimi zbyt wiele do czynienia. Lysette wpatrywała się w laskę przez chwilę po czym wzięła ją w obie dłonie odkrywając, że w cale nie jest zrobiona z cukru pomimo przyjemnego miętowego zapachu jaki roztaczała. Po krótkich oględzinach stwierdziła, że choćby i chciała nie bardzo dałoby się ją zjeść. Ale sama laska?
- Podoba - stwierdziła kompletnie oczarowana przeciągając ostatnią sylabę, po czym „zeskoczyła” ze stołu i podleciała do lustra, przed którym zaczęła pozować ze swoim nowym nabytkiem. Spędziła na tej czynności dobre parę minut, ten rekwizyt wydał jej się tak wytworny, że zapragnęła dodatkowo książęcej korony. Prawdziwe szaleństwo zaczęło się jednak... gdy marionetka odkryła właściwości owej laski, która okazała się być magiczna! Gdy tylko ją odstawiła opierając o ścianę, ta zamieniła się w... ścianę z piernika! Na górze pojawiło się jednak lekkie wgniecenie, gdyż tak miękki materiał nie był w stanie utrzymać dachu. Marionetka nie wierzyła własnym oczom. Tyle radości! Podleciała więc do sufitu i pełna obaw przed możliwym rozczarowaniem spróbowała jeszcze raz. Puff! Dach z jednej strony zmienił się w herbatnika... a potem z drugiej! Po chwili wszystkie ściany były już zrobione z piernika i miały przyjemny, brązowy kolor. Następnie przyszła kolej na okna, które w swoim obecnym stanie były zbyt ciężkie dla piernikowych ścian - teraz za ich ramy robiły długie czerwonozielone cukierki. W momencie kiedy Lysette zauważyła, że jej nowa zaczarowana laska cukrowa się przegrzewa od magii żyrandol zaczął się niebezpiecznie trząść z każdą sekundą coraz bardziej odrywając od sufitu. Lalka zaczęła więc walkę z czasem lecąc czym prędzej w jego kierunku trzymając laskę nad głową niczym czarodziejską różdżkę, a kiedy laska wydała kolejne tchnienie... pozwoliła sobie opaść na znajdujące się pod żyrandolem łóżko wpatrując w żelkowy kalejdoskop kolorów. Gdy jej plecy dotknęły miękkiej pościeli, w której się zapadła zamknęła oczy nadal trzymając swoją zaczarowaną laskę i zaczęła rozkoszować się pięknym zapachem, który była pewna, że skądś znała. Tylko czegoś jej tu brakowało...




Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group