42 - 27 Luty 2013, 02:02 Temat postu: Pod krwistoczerwonym niebemCienie zbudzone ze snu blaskiem intensywnej czerwieni bezkresnych otchłani wypełzły leniwie zza skał, drzew i załomów by rzucać swoje wydłużone odbicia wszędzie tam gdzie światło musiało się zatrzymać.
Samotna odwrócona grań była miejscem zawieszonym w pewnym oddaleniu od olbrzymiej skały dźwigającej ogród strachu. Na powierzchni grani nie znajdowało się absolutnie nic interesującego.Chyba, że ktoś za interesujący uznałby fakt obecności starego drzewa o poskręcanych konarach i porastający ją gąszcz wiecznie pożółkłej trawy. Grań nie imponowała również swoimi rozmiarami, pokonanie sprintem dystansu równego jej średnicy zajęłoby dorosłemu i sprawnemu mężczyźnie niecałe trzy minuty. Orbitowała w okolicy od lat nie niepokojona przez nikogo. Przynajmniej do niedawna.
-Samotnaskała.Samotnedrzewo.Samotnywędrowiec.Cozasymbolika.- Stwierdziliśmy na głos podsycając reszki tlącego się ogniska połamanymi gałęziami oderwanymi od konaru drzewa którego pień znajdował się kilka metrów za naszymi plecami. Gmerając ułamaną kością w polanach splunęliśmy za siebie. Mięso upolowanego schedela było paskudne nawet jak na ten gatunek. Osobnik którego tu spotkaliśmy był stary i schorowany, nawet nie próbował się bronić. Dobicie go było wyłącznie prozaiczną koniecznością, rzeźniczą rutyną niewiele mającej w sobie z prawdziwej radości polowania. Nie wiedzieliśmy jak zwierzę dostało się na wyspę podobnie jak nie wiedzieliśmy jak nam samym udało się tu trafić. Fakt faktem schedel przyszedł tu by umrzeć. My znaleźliśmy dokładnie o czasie by mu w tym dopomóc. Łamiąc wysuszone źdźbła trawy naszymi butami, odzierając wiekowe drzewo z gałęzi, wyrywając parujące wątpia z wciąż poruszającego się ciała. Ot, rutyna.
Jego wątroba i gorąca krew pozwoliły nam nasycić głód i dały dość sił by móc czuwać przez noc.
Czuwać.
Wyrzucona przez nas kość dołączyła do sterty innych. Ruchem uniesionej głowy odrzuciliśmy z niej kaptur wysłużonego podróżnego płaszcza który służył nam za okrycie.
-Bliskopodszedłeś.Dopieroterazwyczułemtwojąobecność.- Przyznaliśmy mu szczerze, choć nieco niechętnie nie odwracając wzroku od wciąż tlącego się ognia.
-Domyślaszsięjakijestdrugipowódtego,żenadalnieporuszyłemsięzmiejscaatyciągleżyjesz?Gideon - 27 Luty 2013, 02:42 -Bojesteśleniwąkreaturąktórejnawetdokiblaniechciałobysięruszyćdupypożarciu- Odparł dziwnie bezbarwny głos, w którym można było wyczuć nikłe drgnięcie rozbawienia.
-Niełatwociębyłoznaleźć.Drogągiętkąizwrotną,przezmuzykęBethoveena,bramyzrybiejościigłucheścianyproroków.- Oznajmił białowłosy przybysz stając przed swym okaleczonym rozmówcą i bez słowa rzucając obok niego teczkę z wyraźnym emblematem MORII.
-Lecztasamanamgramuzykaitegosamegosmakupragniemyczyżnie?Ujrzećcynamonowyhoryzont.- Wreszcie uśmiechnął się dziwnie, siadając na wprost tego, którego nie obowiązywała rzeczywistość.42 - 27 Luty 2013, 15:15 -Niekorzystamzszaletówanilatryn.Swojepotrzebyfizjologicznezałatwiamzwyklenawaszymterytoriumwielkodusznieobdarzająctwójrodzajmożliwościątarzaniasięwmoichekskrementach.- Odparliśmy z niesmakiem wyczuwając w zapachu naszego rozmówcy niezaprzeczalnie podrzędną proweniencję.
-Niewieleróżniciesięodzwykłychrobaków.Zupełniejakonewypełzacienapowierzchnięzwabienipierwszymikroplamideszczupoprzedzającymiburzę.Corazwięcejwastutaj.Alety...-
Wysuwając dłoń spod płaszcza sięgnęliśmy po teczkę opatrzoną dobrze nam znanym symbolem. Dobrze wiedzieliśmy co znajdziemy w środku jeszcze zanim zdecydowaliśmy się ją otworzyć. Katalog 13/A, dzień 31 sierpnia, obiekt 42, opisani jak w katalogu i rozebrani na części. Mane, tekel, fares. Śmieszne.
-Małoomniewiedzą.Aleprzynajmniejwybralimojenajlepszezdjęcie.- Mimo wszystko byliśmy rozbawieni naszym niemądrym żartem gdy przyszło nam kartkować plik dokumentów przyglądając się naszemu obliczu uwiecznionemu na fotografii otwierającej akta.
-Tojużwszystkie.- Stwierdziliśmy wrzucając papiery w ogień od którego natychmiast się zajęły podsycając na nowo dogasające już płomienie.
-Nieźlejaknakogośtwojegopokroju.- Po raz pierwszy od początku rozmowy spojrzeliśmy na naszego rozmówcę. Jego wygląd i mowa były zaskakująco znajome. Sama obecność tej istoty poruszała w naszej świadomości dawno zapomniane i rozstrojone struny które odzywały się teraz na nowo kakofonią obrazów i skojarzeń.
Zaraz.
Cynamonowy horyzont?
-ElkricOblamah?- Spytaliśmy czując jak nasz ludzki język mimowolnie drętwieje próbując dopasować się do obcego języka którego w pełni prawidłowe artykułowanie nie było możliwe bez posiadania dodatkowych narządów.
-Qzóxgqurutog?Cesogx,ifgyovxfehrożutexgjoay.Hxemgjg?Pgqoqurcokqvxfkłużute?Zcupkosoęrahgrogy?- Wyrzuciliśmy z siebie bez wysiłku gardłowym tonem brzmiąc zupełnie jak odtwarzany od tyłu zapis nagrania. Pozornie niezrozumiały bełkot był w zamierzeniu onomatopeją dostatecznie dobrze naśladującą ciąg fonicznych i niezrozumiałych dla ludzkiego ucha sygnałów którymi my i nam podobni zwykliśmy posługiwać się przez stulecia. Wizualizując sobie stenograficzny zapis poszczególnych wyrazów i zastępując ich samogłoski wdechem powinno było udać się nam naśladować pierwotną mowę na tyle aby zostać zrozumianymi.Gideon - 27 Luty 2013, 16:30 Groźby, przytyki ani obelgi zdawały się w najmniejszym stopniu nie zmieniać nastawienia przybysza, obserwującego istotę znaną niektórym jako 42 wciąż z tym samym nikłym uśmiechem. Dopiero gdy ciąg nieludzkich dźwięków opuścił okaleczone usta, kredowo biała twarz wykrzywiła się w upiornym wręcz uśmiechu a podobne do rekinich zęby rozwarły się wypluwając identycznie brzmiącą kakofonię -YfifkvyquruvktjxefqurutooGergotha,vujtgjxfąjksSodom'afifcgxzkmuvuqurktog.SgłgqokyfkńcesogxucgcvuhrożaFgvgjtoęzkmuRghoxetza.QurutogtokvxfkqxgifgxufsogxóczevuckmuqxążuctoqgrajfqokmuJusotoasfykqzuxgQuvxaragrkRghoxetzjfogłgvxgcokpgqtkdayjrgtgyfeincevgjóccoęifgqxkyżkxucgtogsgseczkuxooyvuxe.JgzapkseyoętguqxkyaxainusoktogfghgcqoqzóxąrajfoktgfecgpąCokrqosFjkxfgifksNgjxutóc.Uzcgxłutgsśiokżqę...PgpkyzksGideonfyfóyzkmuvuqurktog.
Ciąg błyskawicznie następujących po sobie dźwięków, tak że zlewały się w jeden, przypominający sygnał radiowy odgłos, nagle się urwał, by po chwili wrócić z ostatnim jeszcze zgrzytem. Tym razem niemal łagodnym.
Ns...Dymnyśtjcylqmtyaijieifyhcujluqxu?42 - 27 Luty 2013, 21:01 -Aylainbu.ZapadniętyLabirynt.Awięctotamsięukryliście.- Nasze usta poruszyły się w bezwiednym szepcie gdy po usłyszeniu wyjaśnień odruchowo przeszliśmy na ludzką mowę. Miejsce o którym mówił Acxyih nie było nam obce. Wspomnienie o nim przetrwało nawet pomimo faktu, że utraciliśmy, zdawałoby się całą pamięć.
-Hexxus.- Odpowiedzieliśmy po chwili zadumy czując jak wzbiera w nas fala gwałtownego i niepohamowanego śmiechu. Domena Pogrzebanego Żywcem. Kto by pomyślał, że jeszcze kiedykolwiek o nim usłyszymy. Zaprawdę radujmy się, że nie okazał się on umarłym!
Ciokqgcesyąyokjfzcokvxfeyfłuyoęcgsuhxgigć.Ygszatkrucenuxxux!Ioężquuhgxjfokpfgpsapąikyąyokjfzcu.Hęjąisłujyfeyvęjfgłksftosstóyzcuifgya.IGŁKKUTE.- Zacisnęliśmy kły tłumiąc chichot który wstrząsnął po chwili całym naszym ciałem grożąc bolesnym skurczem w okolicach żeber.
-Thambhurhynrz?- Dodaliśmy po chwili przywołując dawno zapomniane słowo które w końcu powróciło do nas po latach. Język pamiętał. Znacznie gorzej było z artykułowaniem.
-Ligshiek.- Zaklęliśmy po naszemu po raz ostatni by zaraz potem przejść na ludzką mowę. -Jeszczechwilaawybijęsobiekływłasnymjęzykiem.Jakbymałobyłofaktu,żenieposiadamwarg.Trzymajmysięichpieśni.Jestprostszadoartykułowaniakiedypozostajemywtymkształcie.- Zdecydowaliśmy w końcu rozdrażnieni niewygodnym zabiegiem. Zresztą na ostatnie pytanie zadane przez młodego Acxyih'a było równie trudno odpowiedzieć w którymkolwiek ze znanych nam języków ludzi i aniołów.
-Niewiem.Niepamiętam.ŚnięoEgglestriiddjakkażdyznasaleniewiemczybyłemtamjakopierwszy,choćnapewnowielokrotnietampowracałem.Pamiętamtylkoto.
Tylko to?
I?
Czarne słońce nad pustynią której piaski przyjmowały krew i kości karawan które nigdy nie dotarły do celu.
Gaszone w pośpiechu ogniska gdy syk przecinających powietrze ostrzy stawał się zbyt bliski.
Dźwięk trąb obleganych miast, krew na rękach i twarzy parującą od ogni pożaru.
Pulsującą ciemność i koszmary szeptane do snu przez otaczające nas martwe ciała stanowiące posłanie.
-Jestemzewsząd.Atotakjakbymbyłznikąd.Yaza,zpierwszegomiotu.Ludziepowiedzieli:Blutbringer.Gideon - 27 Luty 2013, 21:38 Ten który przedstawił się jako Gideon, skinął potwierdzająco głową. -Zgoda.OdtakdługiegoczasusaminosimyformęPsalmu,żezapomnieliśmyoproblemachjakichnastręczabliższaludziompostać.- Oznajmił wzruszając ramionami.
Na moment przymknął oczy, lecz nawet jeden oddech nie upłynął nim znów zaczął mówić -PogrzebanyŻywcemtojedynyjakiegospotkaliśmyzjegoszczepu.Niemniejwpełnizgadzasięzpodaniami...Żadnejselekcji.Ponadtoprzepaśćmiędzynamianimjestkolosalna.Nauczyliśmysięgounikać.NikomuniechcesięspędzaćkilkustuleciwEgglestriiddnimbędziemógłtuwrócić.- Zakończył niemal rozbawionym tonem.
-Typachnieszrówniewyraźnie.Towystarczybydaćmiwskazówkęcodotwojejpozycjiwrodzinie.Niemniejmaskujeszsięzadobrzebympoznałtwójszczep,choćnieuważamtejwiedzyzaniezbędną.- Uzupełnił wreszcie swój wywód, najwyraźniej w pełni odzyskując to co można u niego uznać za dobry humor.42 - 28 Luty 2013, 19:53 -Idobrze,żenieuważasz.Poznanieprawdyniejestdobremsamymwsobie.Znasznaszezwyczajewięcwieszjakpostępujemyztymiktórzyprzejrzelinasząmimikrę.ElkricOblamah,Acxyih.- Zerwaliśmy się z ziemi. Podróżny płaszcz zawirował naszym śladem wzbijając tumany popiołu i iskier gdy obróciliśmy się plecami do ogniska a twarzą do naszego rozmówcy.
Pozostając w miejscu zaciskaliśmy pięści niemal czując jak knykcie za chwilę przebiją się przez naszą skórę. Tak blisko. Choć wciąż daleki od doskonałej nam pierwotnej formy to nadal jeden z nas. Zaciskając szczęki do bólu skierowaliśmy nasze spojrzenie na dogasające ognisko które pod jego wpływem zdawało się ożywać na nowo. Wtedy znowu podnieśliśmy wzrok i postępując dwa szybkie kroki do przodu zajrzeliśmy prosto w trupią twarz naszego rozmówcy. Dopiero wtedy nasze usta wypowiedziały pierwsze słowa które usłyszeliśmy przy naszych narodzinach. Słowa, które na zawsze zostały wypalone w naszej jaźni, pozostające przyczajone na jej dnie i towarzyszące nam przez wszystkie żywoty i wcielenia. Nasza jedyna prawdziwa modlitwa.
Jesteśmystrachemwfizycznejformie Ociałachzkamienia,zeszkłaizestali Byliśmytunimpowstaliście...Gideon - 28 Luty 2013, 20:11 Choć wydawałoby się to niemożliwe uśmiech Gideona stał się jeszcze szerszy a oczy wytrzeszczone tak, że wystarczająco nawiedzona dotąd twarz, teraz przybrała formę makabrycznej maski szaleńca.
...będziemygdysięświatzawali.
Słowa te, choć wypowiedziane ludzkim językiem zdawały się brzmieć bardziej złowieszczo i nieludzko niż niezrozumiała mowa jaką posługiwał się jeszcze kilka minut temu. Sylaby opuszczały jego usta powoli, jak potworny płód który sam wygrzebuje się z łona a z każdym dźwiękiem, wyschnięta trawa zdawała się coraz bardziej sucha, powietrze cięższe a niebo ciemniejsze, jak gdyby sama materia uniwersum kuliła się w sobie i cofała w kąt jak zmaltretowane zwierzę oczekująco kolejnego ciosu.42 - 28 Luty 2013, 23:03 -Tak,będziemy.Zawszebyliśmy.- Potwierdziliśmy krótko odstępując od Acxyiha z Szóstego Pokolenia, spadkobiercy szczepu Nieśmiertelnego. To było świadectwo godne jednego z nas i nie mógł usłyszeć w tym względzie niczego co nie leżało poza granicami jego dotychczasowego poznania.
-Niejesteśpierwszymzeswojegorodzajuktóregotuspotykam.Alejakopierwszywykazujeszinicjatywęichęćdążeniadoekspansji.Touwasrzadkacecha.Niepytamomotywy.NajpewniejprzybyłeśtutajnaskrzydłachBryzykierowanyKaprysem. Powoli ruszyliśmy z miejsca zatrzymując się przy ognisku by dławić ostatnie tlące się iskry obcasem naszego buta. Z cichym westchnięciem przykucnęliśmy nad nim biorąc w dłoń garść ciepłego jeszcze popiołu.
-Naruszyłeśmojągrań.Wtargnąłeśwmojesanktuarium,mójtymczasowyazyl.MOJEKRÓLESTWO!SPLUGAWIŁEŚJESWOJĄOBECNOŚCIĄ,PODSZEDŁEŚMNIEJAKZWIERZYNĘIZAŚMIAŁEŚSIĘWTWARZSWOJĄBEZTROSKĄIMPERTYNENCJĄ!- Echo niosło nasz krzyk przez otaczające nas przestrzenie Otchłani. . Nie pamiętaliśmy kiedy z powrotem podnieśliśmy się na nogi ale staliśmy teraz wyprostowani z obnażonymi kłami, gotowi do skoku, z jasnoszarym miałem popiołu przesypującym się przez nasze wysunięte szpony wykute z czarnej krwi. A skóra na naszej okaleczonej twarzy rozciągnęła się w jedynym uśmiechu na jaki byliśmy w stanie się zdobyć.
-Iwłaśniedlategotwojawartośćdlamniewzrosła.
Szczelniej owijając się poluzowanym płaszczem zawróciliśmy w miejscu powoli ruszając w kierunku krawędzi lewitującej skały na której przebywaliśmy. Krótkim gestem uniesionej dłoni daliśmy Acxyihowi znak by podążył za nami.
-Domyślaszsięczemuwybrałemtomiejsce?Gideon - 28 Luty 2013, 23:51 -Bopomimonieskończonychróżnicjakienasdzielą,odkomórkiażpoczas,takjajalubiszhoryzont.- Odparł wstając z gracją i płynnością przywodzącą na myśl węża. -AjeślinależyszdoAcherontiatopragnieszznówwładaćprzestworzami,nawettakprozaicznymijakteziemskie.- Oznajmił stając obok starszego kompana.
Ktoś patrzący z boku uznałby tą scenę i zachowanie obu osobników za co najmniej dziwaczne. Jednak nie było nikogo kto miałby być świadkiem sceny a ci którzy mogliby ją ujrzeć mogli tylko milczeć niczym zagubione dusze którym dane jest wyłącznie obserwować, bez wpływu na teatr, którego są widzami. Gideon spojrzał na bezkresną przestrzeń czerwieniącą się niczym kurtyna. Wkrótce ich akt zakończy się a zasłona ukryje scenę. Jeszcze tylko kilka kwestii jakie zostały do wypowiedzenia samotnym aktorom. Nie będzie braw ani recenzji ale nie o to im chodzi. Sztuka dla sztuki której nikt pojąć nie zdoła. Martwe proscenium spełni swą rolę i zostanie zapomniane. Tak jak być powinno.42 - 1 Marzec 2013, 01:09 Skinęliśmy głową w milczeniu zatrzymując się na samym skraju grani tak, że czubki naszych butów wystawały poza jej krawędź. Rozpościerając ramiona spojrzeliśmy w dół, prosto w szkarłatną pustkę bezkresnego niebytu.
-Zaskakującadomyślność.- Odpowiedzieliśmy zamykając oczy i odrywając prawą nogę od ziemi.
Wydawałoby się, że wypadniemy. Niekończąca się przepaść w dole wołała nas ku sobie pragnąc abyśmy pogrążyli się w niej w trwającym bez końca upadku. Nie. Zbyt wcześnie.
Wyciągając ramiona w tył wypięliśmy pierś odrzucając głowę daleko w tył. Zamarliśmy w tej osobliwej pozie trwając tak niczym dziwaczna figura w stworzonym przez szaleńca panoptikum.
Z trudem zachowaliśmy równowagę. Śmiech który targnąnął nami w tej chwili zmusił nas do otworzenia oczu i pochwycenia ramienia stojącego obok nas towarzysza. Nie mogąc złapać tchu ani się wyprostować zanosiliśmy się od śmiechu wsparci całym ciężarem o Acxyiha, będąc o włos od obalenia go w przepaść razem z nami.Gideon - 1 Marzec 2013, 02:22 Z gardła białowłosego dobiegł charkot narastający jednostajnym w crescendo, by wreszcie wybuchnąć spazmatycznym śmiechem. Dźwiękiem który ocalałych z oddziału Barghest przyprawiłby o przedwczesną starość. Pełen niepohamowanej radości, nie mający w sobie jednak nic co ludzie kojarzą z tą emocją. Tak mogli wyć potępieńcy nieskrępowani już ograniczeniami ciała, poczytalności, rzeczywistości czy czasu. Odgłos tych którzy sięgnęli takich głębin, że już nic nie jest w stanie ich rzucić na kolana.
Dwa splecione razem wynaturzone monstra, niczym makabryczna rzeźba chwiejąca na krawędzi skały zawieszonej w krwawej nieskończoności. Skrajnie różne istnienia, jedno z przestworzy, drugie z bezsłonecznych czeluści, patrzące w ten sam punkt lecz widzące co innego, zanosiły się śmiechem w harmonii rozdźwięku, jakby szydząc z sił trzymających ten świat w spójnej całości i świętując własną od nich niezależność. Wibrująca w jednej chwili symfonia obłędu w heretyckim uniesieniu sięgająca wyżyn wręcz sakralnych. Tam gdzie kończy się ludzka i nadludzka logika, zaczyna się nieskończoność. Tam zaczynają się oni.42 - 1 Marzec 2013, 15:03 Ich wspólna symfonia jeszcze długo rozdzierała świętą i odwieczną ciszę tego miejsca. Makabryczna parodia śmiechu bluźniąca bogom, ludziom, demonom, wszystkiemu co znajdowało się wysoko na niebie i głęboko w wodach pod ziemią. Histeryczne i skrzekliwe nawoływanie padlinożernych ptaków, spontaniczny wybuch naszej serdecznej radości który w swojej okrutnej szczerości i bezgranicznym cynizmie urągał wszystkiemu co piękne i niewinne. Pamięć o starych przyjaciołach i dawnych snach, słodkie wspomnienia pierwszych miłości. Wszystko tonące w wyciu psów, jękach zarzynanych i odległych dźwiękach wojennych bębnów których pokrywający się z biciem serc rytm zwiastował nadejście nieuchronnego.
Nie po raz pierwszy śmialiśmy się w ten sposób. Ten okrzyk niezaprzeczalnego triumfu towarzyszył nam od dawna. Jerycho. Babilon. Atlantyda. Sodoma wraz z Gomorą. Aj. Troja. Kartagina. Rzym.
I wiele innych.
Wciąż wstrząsani ostatnimi spazmami z niechęcią i ociąganiem cofnęliśmy się od krawędzi nieomal ległszy plecami na ostrych źdźbłach wysuszonej trawy. W bezsensownym ludzkim odruchu sięgnęliśmy dłonią do oczu. Niepotrzebnie, w końcu zapomnieliśmy jak się płacze. Gdyby nie to, zapewne przez cały czas trwania nagłego ataku wesołości ronilibyśmy łzy wielkie jak grochy.
-Opuścisztomiejsceżywyinietknięty.- Oznajmiliśmy w końcu, choć ten zdradziecki smarkacz zapewne dawno już zdał sobie z tego sprawę.
Ruszyliśmy z miejsca idąc po swoich śladach w kierunku martwego drzewa i wygasłego ogniska. Stawiając szybkie i równe kroki liczyliśmy w myślach dokładny dystans.
Dwieście sześć, dwieście pięć, dwieście cztery.Gideon - 1 Marzec 2013, 16:11 -Niechtakbędzie.Viarda.
Przez chwilę stał jeszcze nad krawędzią, spoglądając na plecy oddalającego się towarzysza, powracając do swojego nikłego i mniej drapieżnego uśmiechu. Wkrótce sam stanął do niego plecami i nim minęło jedno uderzenie serca, białowłosego nie było już na lewitującej skale. Skoczył? A może odleciał lub się teleportował. Równie dobrze mógł zabrać go latający talerz lub mógł odjechać tramwajem siedząc obok mężczyzny w masce przeciw gazowej. Z jedyną prócz niego formą życia na tym kawałku skały, odwróconą do niego plecami, nie było nikogo kto widziałby jego odejście. A tam gdzie nie ma świadków, nikt nie może zarzucić mu fałszu bo każda historia jest równie prawdziwa.
[z/t]42 - 2 Marzec 2013, 01:58 Skręcając w lewo przy naszym niedawnym obozowisku zaczęliśmy stopniowo przyspieszać kroku. Pomimo tego nie straciliśmy rachuby.
Zacząłem biec? To szaleństwo. Powinienem być zaniepokojony, mimo to nie potrafię się zatrzymać a nadal przyspieszam. W którym momencie powinienem się wybić?
Dwadzieścia, czternaście, dziesięćczterydwajeden.
Nareszcie wolny. Opuszczam moje królestwo które niebawem upadnie gdy korzenie drzewa obumrą tak jak jego pień, kiedy przestaną spajać jałową ziemię która rozsypie się w pył szary jak popiół mojego ogniska.
Lecę wygnany z raju, rozpościerając ramiona i ciesząc się owiewającymi mnie podmuchami powietrza.
Nurkuję głową w dół, zawieszony w pozie głupca pod wieżą błaznów na rycinie ditesco mori.