To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Historia, która nie powinna powstać

Anonymous - 7 Wrzesień 2013, 21:18
Temat postu: Historia, która nie powinna powstać
- Kim jestem?
- Jestem Rozpaczą i Nadzieją.

Zazwyczaj każda opowieść rozpoczyna się zimą, bądź jesienią i niemal zawsze wydarzeniom towarzyszy późna pora. Majestatyczne, baśniowe miejsca stają się doskonałym krajobrazem dla dziejowych bitew, czy ckliwych, romantycznych historii. Któż jednak wierzy w przesadne dzieje wyimaginowanych postaci?
Ciężko ograniczyć bohatera jakimkolwiek zbiorem liter, a przede mną stoi narratorski obowiązek rzeczywistego przybliżenia Wam postaci Luxferre. Uwierzcie, to nie jest łatwe... psychika bohatera w przeważającej części składa się bowiem z niepojętych określeń, aniżeli z precyzyjnych, naukowych definicji... Ani obraz, ani dźwięk, ani tym bardziej tekst nie jest w stanie oddać pełnej kolorystyki wnętrza. Pozostaje mi porwać Was w nieznany świat – świat intryg, spisków, romansów... planów, zamierzeń, marzeń... uczuć, emocji, wrażeń... a wszystko to w obrębie jednego stworzenia. Jakże skomplikowana jest istota żywa! Tylko jak, do diabła, tę istotę miarodajnie ukazać?
By to osiągnąć, potrzebować będę Waszej pomocy – a konkretniej: Waszej wyobraźni... zrobię wszystko co w mojej pisarskiej mocy, by widmo rudowłosego stopniowo nabierało kształtów i barw (niekoniecznie rudych)...

***

- Gdzie... jestem? – szepnąłem, jednak tylko echo zaskomlało w najdalszych zakątkach przestrzeni. Rzeczywistość zatrzęsła się od nadmiaru drgań.
Na pewno dobrze znasz to uczucie. Czujesz jak coś nienaturalnego dusi żywotność. Twój własny oddech zalega w krtani, niczym gęsta, niewykrztuszona flegma. Po organizmie tańczą dreszcze, a Ty toniesz w gęstej zawiesinie mroku. Wokół panoszy się jedynie ciemność. Przemoczona koszulka lepi się do skóry, a każdy kolejny ruch powoduje ból. Zdaje się, jakoby martwa cisza miała właśnie złożyć ostatni pocałunek na oszronionych wargach, zwiastując tym samym rozkosz wiecznego odpoczynku...
Rozglądasz się, lecz niczego nie widzisz. Dotykasz, lecz nie czujesz. Jedynie przeczuwasz czyjąś obecność. Skoro nie byłeś w stanie żyć, teraz zmuszony jesteś przeżywać! Przeżywać strach, cierpienie, rozpacz, ba! nawet miłość! Miłość do siebie samego.
Chcesz uciec? Wezwać pomoc? Każdy czyn desperacji zaczyna i kończy się zarazem tylko na niemocy. Skoro nie umiesz zmienić siebie, więc w jaki sposób, do cholery, chcesz zmienić świat?! Jesteś taki słaby! Jesteś przecież tylko sobą – nieistotną ofiarą losu, marionetką świata, maskotką historii.
- Jak masz na imię? – niewinny głos odrobinę osłodził cierpkie przedstawienie.
- Ja... nie wiem... - odpowiedziałem po chwili namysłu.
- Nazywam się Wiara. - dopiero teraz zobaczyłem, że stoi przede mną dziewczynka. Młoda, 10-letnia, śliczna i urocza. Podejrzewam, że byłem w jej wieku.
- A to... - zakreśliła ramieniem półokrąg – jest Szkarłatna Otchłań.
Głośno przełknąłem ślinę. Doszedłem do wniosku, że otaczająca mnie abisalna czerwień kusi, by na zawsze zanurzyć w niej strudzony życiem organizm i...

***

Zaczyna się prosto i niewinnie.
- Już wiem! Lux! - zawołała nagle, bez jakiegokolwiek powodu, bez jakiegokolwiek sensu.
- Hm? - zapytałem niemo, nie do końca wiedząc, co w tej małej główce się właśnie urodziło.
- Ferre de Lux! Nosiciel światła! Tak będziesz się nazywał!
- Ferre? Lux? - zmarszczyłem brwi.
- Tak! - odpowiedziała, pogłębiając moje uczucie dezorientacji i niewiedzy.
Luxferre. Nie podobało mi się. Brzmiało infantylnie, ale... ale dla niej mogłem być każdym. Nawet latarnikiem.

***

Lata mijały.
- Chodziłeś podczas snu! - ryknęła oskarżycielskim tonem.
- Ja? Chodziłem? - zdziwiłem się nie na żarty. - W nocy się śpi, a nie chodzi. - skomentowałem przemądrzałym głosem.
- Ale Ty chodziłeś. Widziałam. W świecie ludzi mówię na to lunatykowanie... Lux lunatyk! Lux lunatyk!

Lunatyk, co? Ech. Nic się nie zmieniło.

***

- Luuux... a zabierzesz mnie kiedyś tam? - zapytała, wpatrując się w nieokreśloną przestrzeń.
- Tam... to znaczy gdzie? - odpowiedziałem naiwnie, bo w tej niekonkretnej przestrzeni nie widziałem żadnego konkretnego miejsca.
- Do Świata Ludzi! - krzyknęła, jakby trochę rozzłoszczona moją niedomyślnością.
- Dlaczego akurat tam? - zaśmiałem się wymuszenie.
- Wiesz Lux... ja ich słyszę. Ludzi znaczy. Oni szepczą do mnie. Proszą o różne rzeczy i Wierzą, że te prośby ktoś spełni.
Nie odpowiedziałem nic, ale już wtedy przeczuwałem, że stanie się coś okropnego...

***

Zniknęła! Wiara przepadła! Byłem przygotowany na wszystko, nic już chyba nie mogło mnie zaskoczyć. Przynajmniej wtedy miałem takie wrażenie... złudne, jak okazało się z czasem. Zastanawiałem się, czy upaść teraz na kolana i prosić o litość Otchłań, czy też kontynuować tę chorą zabawę w poszukiwania zguby. Zależało mi na tym, by przezwyciężyć obawy.
Patrzymy w oczy własnym słabością, by z nimi wygrać... by wygrać! Wygrana to nasz główny cel! Szkoda tylko, że za każdą wygraną trzeba zapłacić, i zawsze jeżeli cena jest zbyt niska – człowiek oszukuje sam siebie. Nawet niewinne spojrzenie może być przyczyną miłości, nawet niewinne spojrzenie może być przyczyną nieszczęścia, nawet niewinne spojrzenie może doprowadzić... do śmierci.
Szukałem jej wszędzie, ale bez skutku. Jej tutaj nie było. Strach ustępował miejsca niedowierzaniu i złości. Znajdowałem się w cholernej klatce imaginacji. Pieprzone ZOO, w którym to ja jestem główną atrakcją.
- WYPUŚĆ MNIE! - wrzeszczałem gdziekolwiek. Mam wrażenie, że adresatem moich deklaracji miała być sama Otchłań.
- Chcę jej pomóc! Masz mnie natychmiast wypuścić! - głęboka gorycz absorbowała mnie na tyle, że zaczynałem tracić nad sobą kontrolę...
- Jeżeli coś jej się stanie to... - cud. Trwająca przemowa została przerwana przez ciemność wyłaniającą się w samym sercu przestrzeni. Wyczuwalna stała się lepka woń zagęszczonej energii. Iskrzące cząsteczki eteru kondensowały się w niewielkim punkcie, który w zastraszającym tempie zwiększył swe rozmiary.
Czarna dziura nabrzmiewała wewnętrzną mocą i znikała, ale jej nieustające pulsowanie tworzyło rozdygotane pierścienie.
Wir szalał, wokół własnej osi się obracając i ogonem swoim pochłaniając strzępki powietrza. Światło tańczyło wśród ścian i załamywało się na krawędziach rosnącego otworu.
Brama do drugiego świata stała przede mną otworem.

***

O Wierzę mogę powiedzieć Ci wszystko, ale musisz wiedzieć przede wszystkim jedno. Ona miała potężną moc. Była kreatorem. Może Bogiem?
Creatio ex fides - stworzenie z wiary, oznaczające, że stwarzasz to, w co wierzysz.
Czy byłem zatem jedynie wytworem fantazji 10-letniej dziewczynki? Człowiekiem – czy potworem jak wolisz – który miał jedynie wypełnić pustkę? Eliminować uczucie odizolowania i samotności? Dawca Nadziei, siewca Rozpaczy? Emanacja potrzeb, personifikacja marzeń?
Poszła do nich, by spełniać ich życzenia. By tworzyć cuda. W końcu była Wiarą... Oni tego nie rozumieli. Pieprzeni śmiertelnicy. Wiesz, co zastała? Na początku strach, bojaźń i lęki. Później nienawiść i wrogość. A na samym końcu było Zło... i Śmierć mu towarzyszyła.

Ludzie trwają nie potrafiąc wierzyć,
Bowiem wiara jest rzeczą, której nie można dostrzec.


***

Patrzyłem, jak umiera. W takich momentach przychodzi do głowy myśl. Jedna myśl o mocy miliona.
Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak wielką bezradność czułem? Sam pogrążyłem swój świat w ruinie: pozwoliłem odebrać sobie to, co najcenniejsze. Wiesz, co zarzucałem światu? Skąpstwo i niesprawiedliwość. Byłem pewien, że jeżeli gówno stanie się cenne, mnie los pozbawi zadka lub obdarzy trwałym zatwardzeniem.
W tej chwili zrozumiałem wszystko. Dotychczasowe uczynki nabrały całkowicie nowego znaczenia... źródło poznania aplikowało mi takie dawki wiedzy, że byłem w stanie interpretować rzeczywisty wyraz każdego odczucia w zupełnie odmienny sposób. Znikły złudzenia, wątpliwości i pytania. Uzmysłowiłem sobie, jak niewiele mam, a jak wiele miałem jeszcze kilka sekund temu...

- Nie umieraj... – łkałem. Moje ciało drżało, a po policzkach spływały łzy.
- Lux, to nie ich wina... - przemówiła cicho.
Przypadkowo, choć zapewne intuicyjnie skierowałem wzrok wyżej i patrzyłem w jej oczy. Okrągłe źrenice, niebieskie, błyszczące tęczówki, odbijające zamazany obraz mojej persony. Głębokie spojrzenie absorbuje mnie na tyle, że nie chciałem go przerywać... Błękit falował coraz namiętniej, gasząc wszystkie iskierki przerażenia. Jej gałki oczne tańczyły flegmatycznie, ujawniając zagadki przyszłości i roztaczając nade mną aurę wiecznej samotności.
Wiem, że nie ma to już żadnego znaczenia...
Dzieląc się refleksjami, udowadniasz, że nie boisz się cierpienia. Stoisz niestrudzenie jako odwieczny rywal infantylnej fanfaronady i jako życiowy przeciwnik bezmyślnego naśladownictwa.
Bolesne wizje wyzwalają Cię, desperacko brniesz na nie, czuwając by nie zbłądzić i nie zgubić się... czy też nie zgubić siebie.
Podczas, gdy jej oczy były nieprzeniknione, w moich źrenicach musiała widzieć mętlik, nad którym góruje wciąż rosnąca fala zniewolenia emocjonalnego... obłąkanie...
Atakujący zawsze jest ofiarą, podczas gdy ofensywa bywa oznaką napastliwości.
Patrząc w oczy przeznaczenia widzimy zagadki, patrząc w oczy śmierci widzimy strach... jednak co widzimy patrząc we własne oczy?
- To ich wina. Tylko i wyłącznie ich wina... - dławiłem w sobie agresję. Z trudem. Z niewyobrażalnym trudem.
- Wierzę w świat harmonii, w erę pokoju. W czasy tolerancji. Źródłem ich agresji była niewiedza. Proszę... wybuduj mi sanktuarium. Sanktuarium Wiedzy. Wielką Bibliotekę. Tak, by każdy mógł w niej znaleźć odpowiedź na dręczące go pytanie... w końcu... w tym świecie ciemnoty i kołtunerii... to Ty... nosisz... światło wiedzy...
- Nie umieraj! Słyszysz? Słyszysz?!
Odpowiedział mi jedynie chłodny pomruk śmierci... Źrenice rozszerzyły się tak, że wyglądały jak czarna wielka plama w stalowym oku. Otworzyłem szeroko usta, chcąc krzykiem wydrzeć światu swoją własność, ale zamiast tego wstrząsnęła mną jakaś niewidoczna siła, kurcząc mi wszystkie mięśnie i doprowadzając do bolesnego spazmu.

Boże... miej ją w swojej opiece... jeżeli istniejesz... jeżeli istniejesz...

***

Idę w stronę śmierci... od jej utraty minęło wiele czasu, a dla mnie księżyc zatrzymał się tej pamiętnej chwili.
Nie potrafię powiedzieć jak długo przebywałem w labiryncie własnego umysłu, wszystko zaczęło się jeszcze zanim zrozumiałem, że biorę w tym udział... Naprawdę ją kochałem... nadal kocham, ale najważniejsze jest to, że bezprecedensowo mi ją zabrano!
Minął jeden z tych momentów, po których niczego się nie pamięta. Walka z własnymi myślami, ukrywanie łez, które właśnie spływają z oczu. Próbowałem sobie wytłumaczyć, dać do zrozumienia, usprawiedliwić się... niestety - wszystko bez rezultatu...
Ubóstwo myśli, ćmiący żołądek... wewnętrzny niepokój, łaknienie, pragnienie, rozgoryczenie... naruszenie równowagi pomiędzy teraźniejszością, a wspomnieniem... i wszystko to stopniowo, lub jednocześnie nabrzmiewa, dygocze, miesza, wiruje, pulsuje i zanika... później wraca, wzbija się w postaci drgającej smugi światła wiedzionej po wielobarwnym szkle, kłębi niczym heraklitejskie żywioły, wije w podświadomości, wwierca się w umysł jak soczysta strzała o spiralnym grocie...

Resztka świadomości skupiała się przez chwilę na masakrze, której krwawy widok oglądałem przed sobą... Dlaczego to musiało się tak skończyć? Ona opuściła ten świat, dając życie Nadziei i Rozpaczy.

Po policzku ciekły mi słone krople łez, pozostawiając za sobą mokry ślad...
Nigdy nie możemy uronić łez.
To jest życiowa postać porażki, a kiedy dodamy do niej emocje, wtedy powstanie niepodważalny dowód naszego braku umiejętności do jej kontrolowania.
W tej jednej chwili straciłem wolę walki, wolę życia... Czułem, jak z każdą kolejną chwilą umiera część mnie... Tonąłem w morzu rozpaczy, pogrążyłbym się zapewne całkowicie w bezkresnej otchłani własnej bezsilności, gdyby nie ostatnia prośba Wiary...

Od zawsze podziwiałem jej wewnętrzną, twórczą wolę, która zawsze była w stanie wyczuwać swój odpowiednik w duszach innych ludzi, stwierdzając jednocześnie swą uniwersalność i otwierając w ten sposób drogę do poznania potężnej siły.
Siły, której jest w nas zaledwie iskierka, jednak na tyle gorąca, by móc ogrzewać serce strudzonego bibliotekarza, podczas mroźnych dziejów wspólnej historii.

Zacisnąłem powieki, ciało wyprężyło się, ze spierzchniętych warg wydobył się ledwo słyszalny jęk. Kiedy otworzyłem oczy ponownie, światło wydało mi się rażące, a z oczu popłynęły gorzkie łzy. Chciałem je otrzeć, ale nie mogłem poruszyć rękoma. Serce zaczęło bić jak oszalałe, oddychałem teraz bardzo szybko. Do mózgu wdzierała się powoli obawa. Oplatała umysł swoimi mackami. W gardle pojawiła się ognista kula, blokująca dojście powietrza. Zacząłem trząść się, oblał mnie pot. Nie były to jednak objawy lęku o własne zdrowie, czy życie... o nie, nie.. nic z tych rzeczy! Wiesz, jak to jest dowiedzieć się o śmierci ukochanej? Jest to początek Twojej agonii... Smutek przeradza się w pustkę, ta z kolei staje się bólem, który po chwili napełnia Cię potężną mocą! Obłęd! Obsesja!! Zemsta!!!
Dopiero w takiej sytuacji zdajesz sobie sprawę z absurdów własnych osiągnięć. Zapominasz o ideach, wartościach, przeszłości. Zapominasz o tym! Zapominasz, bo to właśnie tracisz w jednej chwili. Nie wiesz, dlaczego. Nie wiesz, kto Ci zabrał Twój świat. Nie wiesz, kiedy przyszło zło, które zniszczyło wszystko co znasz i zmieniło Twoje życie w koszmar! Wiesz tylko jedno... właściwie jesteś tego pewien... ZEMSTA MA SŁODKI SMAK!

Ten świat należy do tych co nie mają serc, co potrafią mordować, plądrować i niszczyć, co nie mają sumienia, a że kielich goryczy wciąż nie był pełen, wolałem umrzeć z pragnienia niż pić z niego dalej.

- Co na to Nadzieja?
- Rozpacza.
- A Rozpacz?
- Mówi, że wszyscy zginiemy. Nadzieja umrze ostatnia.


***

Cóż za marnotrawstwo życia...
Młoda kobieta leżała martwa. Jej usta zastygły w wiecznym bezruchu. Krew wypływała gęstymi strumykami, mieniąc się pawimi odcieniami gorącego szkarłatu.
Śmierć uśmiechnęła się szkaradnie, czując w powietrzu tańczący zapach mordu.
Język kostuchy jak wąż oplótł świeżą duszę. Odbicie w zeszklonych oczach ofiary z namiętną starannością powtarzało każdy jej ruch, każde przechylenie łba, każdy błysk zębów przy otwieraniu paszczy.
Tajemnica chwili, w której kat, przyjrzawszy się złudnemu zagrożeniu, kazał niewinnemu stworzeniu poświęcić się, a właściwie poświęcić siebie. Zbrodnia, stająca się za każdym razem na nowo jedynym ratunkiem i nieustannym przekleństwem. Dusza napęczniała od tęsknoty, żądzy i bezradności, przesiąknięta odosobnieniem, frustracją i goryczą. I przede wszystkim On, Człowiek, który drąży ją, ogryza z miąższu, żuje, znika na pewien czas, ale zawsze powraca, jak klątwa, jak zaraza, jak plaga tego świata.

Jeśli byłbym deszczem, czy mógłbym połączyć się z czyimś sercem.
Tak jak deszcz jednoczy odwiecznie odseparowaną ziemię i niebo?



***

Co z tego, że nie jesteś w stanie jej dostrzec? Co z tego, że nie jesteś w stanie jej zrozumieć? I tak w głębi serca szczerze i prawdziwie przekonujesz siebie, że jednak ma to jakiś sens. Oczywiście sens jest elementem tak nietrwałym i niepewnym, że wszystko może go utracić. Zwłaszcza wszystko związane z nią. Jest jednak coś, co nie pozwala Ci w nią wątpić. Zapytasz co to takiego? Nie. Nie zapytasz. Nie możesz. Skoro nie możesz zapytać, nie mogę odpowiedzieć, jednak nawet gdybyś pytanie zadał, odpowiedź na nie znałbyś tylko Ty sam. Zawsze jest przy Tobie, chociaż nie jest Twoją własnością. Nie ma na nią dowodów...
Każdy ją ma. Każdy ją ofiaruje. Każdy ją przywłaszcza. Tym właśnie jest... wszystkim i niczym zarazem.
To, czy zagości w Twej duszy na dłużej zależy tylko od Ciebie...
Dobro i zło nie istnieją, istnieją jedynie decyzje i ich konsekwencje.

Wiara. Nadzieja. Rozpacz.

- Szablozębny Lordzie, dlaczego nienawidzisz Ludzi?
- Ponieważ zabili mi Wiarę... w człowieczeństwo.


***

Powiedzmy sobie jasno: życie jest niczym algorytm - uporządkowany ciąg jasno zdefiniowanych czynności, prowadzających do wykonania określonego zadania. Ukończenie procesu wiąże się z zakończeniem życia. Bezlitosny mechanizm natury, dzięki któremu ludzkie istnienia przepadają bez echa w mrocznej czeluści przeszłości. Nie pozostaje po nich kompletnie nic.... chociaż nie, pozostaje ból, rozpacz, desperacja, żal... szybko jednak (w konfrontacji z wiecznością) uczucia te gasną...
Co zrobić, by imiona nie wypłowiały na kartach historii? No właśnie... Życie żąda od nas poświęceń. Jeżeli nie jesteśmy w stanie złożyć mu rytualnych ofiar, skazuje nas na okrutne tortury losu. Sens życia jest naturalnym tworem natury, więc zmienia się z dnia na dzień... bezsens zaś trwa wiecznie.
Wszystko, co żyje... odpływa do wieczności. Wszystko jest wiedzą, a każda wiedza zostawia poszlaki. Tak nauczyłem się słuchać szeptów. Głazy, kamienie, ziemia, lasy, drzewa, powietrze, ognie i wszystko inne zawiera informacje o przeszłości. Wszystko jest zaszyfrowaną księgą tego, co zaszło. Czar wspomnień...

***

Cichy szept powietrza ostrzegał przed ciosem, kiedy ostrze siekało zaskoczonych napastników. Nie chybiało, precyzyjnie przecinało tkanki mięśni i ścięgien.
Sztylet wbijał się w twarde korpusy tak spokojnie i subtelnie, a jednocześnie tak żywiołowo i namiętnie. Tak, jak bestia, która zanurza się w miękkie i wilgotne ciało rozpalonej niewiasty.
Tylko szata trzepotała złowieszczo na wietrze w akompaniamencie ryków i wrzasków.

Rozprostował ramiona. Zważył miecz w dłoni, napiął bicepsy, ścisnął rękojeść elastycznie i pewnie. Odbił pierwszy cios, uchylił się przed gradem kolejnych. Wykonał kilka trafionych cięć, jednak napór przeciwników był zdecydowanie za duży. Czuł, jak próbują samą masowością powalić go na kolana.

Wtedy mieli go dopaść, jednak w ostatniej chwili uchylił się, przetoczył i zniknął. Wyskoczył kilka metrów dalej, rozłupując czaszkę następnemu przeciwnikowi. Skakał wysoko i obracał się, unikając rozwścieczonych włóczni i strzał, mijając je o ułamki centymetrów, nie pozwalając się dopaść żadnym kosztem. Wygięty grzbiet inicjował w przestworzach artystyczne piruety i chociaż z każdą sekundą na szacie pojawiało się coraz więcej i więcej poszarpanych blizn, uderzenia były za płytkie, by pozostawić na ciele ślady inne, niż zadrapania, czy liche draśnięcia.

Ludzie wysypywały z nicości, rozpraszały i otaczały. Nie potrzebowały planu, czy taktyki. Atakowały jak zwierzęta, próbujące dopaść smakowity kąsek.

***

Noc. Piękna, spokojna, cicha noc. Tak zapewne byłoby, gdybym nie pojawił się w tym wojskowym miasteczku... chociaż z drugiej strony. Dopiero teraz zrobiło się rzeczywiście spokojnie i cicho. Czy pięknie? Pewne tak, jeżeli lubicie widok posiekanych ludzi.
Z obrzydzeniem odkryłem, że przez nieuwagę wdepnąłem w bebechy jednego mężczyzny. Rzadko się to zdarzało, ale niekiedy ofiar było naprawdę wiele na naprawdę niewielkim obszarze. Można śmiało powiedzieć, że zwłoki piętrzyły się na sobie, a ja biedny musiałem stawiać kroki, niczym ta baletnica, co tu podskoczy, tam zawiruje, a wszystko na tych swoich malutkich paluszkach.
Jego jelita złośliwie zaplątały się na mojej lewej nodze, a kiedy starałem się przygnieść je do ziemi, ze środka wypłynął kał. Rzadka breja fekaliów wylała się tak obficie, jakby raz na zawsze chciała obrzydzić mi dalsze mordowanie. Niestety, na próżno. Żołądek miałem niemal tak żelazny, jak trzymany w ręku oręż.
Szurałem teraz podeszwą o chodnik, starając się wytrzeć tą czerwono-brunatną maź.
Ludzi organizm jest ohydny. Musisz naprawdę uważać, by nie upaprać się tym tysiącem różnych substancji, które wypływają z każdego możliwego otworu. Fuj.

Wiedziałem, że moje ociąganie przedłuża życie ostatniemu żyjącemu żołnierzowi. Nawet odrobinę mu współczułem. W panice szukał teraz bezpiecznego miejsca... uśmiechnąłem się do myśli, bo jedyne bezpieczne miejsce znajdowało się tam, gdzie własnoręcznie miałem zamiar ją wysłać. Nie, jednak nie własnoręcznie. Jednak za pomocą moich ślicznych broni.

- Szablozębny Lordzie, dlaczego to robisz? Dlaczego mordujesz ludzi?
- To nic osobistego. Zlecenie Czarnej Róży. W końcu jesteśmy w stanie wojny.
- Nie należysz przypadkiem do kasty Lunatyków?
- Należę. Zbieram informacje. Jestem jednak zdania, że historię piszą zwycięzcy, więc... sam rozumiesz.
- Czyli nie jesteś posłańcem? Szpiegiem?
- Jestem. Posłańcem, szpiegiem, asasynem i najemnikiem.
- Najemnikiem? Zabijasz dla pieniędzy?
- Żartujesz? Nie zależy mi na świecidełkach. Dostaję za swe misje coś znacznie cenniejszego. Najrzadsze, często pojedyncze woluminy, rękopisy lub księgi! To jedno jest warte grzechu.


***

Ciąg dalszy nieustannie trwa...



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group