Archiwum X - Mad World
Anonymous - 3 Czerwiec 2014, 23:16 Temat postu: Mad World
Zacznijmy jego historię typowo od dnia urodzin. James jest stosunkowo bardzo młodym cieniem, który przybył na świat pewnego styczniowego poranka ponad dwadzieścia siedem lat temu. Dokładniej mówiąc to szóstego dnia tego miesiąca. Oboje jego rodzice również byli cieniami, więc jak najbardziej jest pełnej krwi przedstawicielem swojego gatunku. Pierwsze cztery lata spędził w Krainie Luster, gdzie zawsze mieścił się jego dom. Niestety mężczyzna nie pamięta okresu swojego dzieciństwa, a wielka szkoda, bo później już nie miał okazji widzieć swoich rodziców ani rodzinnego domu.
A wszystko przez wojnę oczywiście. Spór pomiędzy ludźmi a istotami z Krainy Luster nie mógł ominąć jego rodziców, którzy wsiąkli w walkę jeszcze przed jego narodzeniem. Byli świetnymi wojownikami, zarówno jego ojciec Lucjusz, jak i matka Sora. Walczyli w pierwszym składzie przeciwko organizacji MORIA, nie zamierzając pokornie przypatrywać się nieludzkim eksperymentom prowadzonych właśnie przez nich. Uczestniczyli w pierwszym buncie przeciwko ludzkości - wygranym, ale krwawym. Wiedzieli jednak, że to nie koniec, a jako prawdziwi patrioci względem Krainy Luster, musieli chronić słabszych i wstąpili do Organizacji Czarnej Róży. Dopiero po tym coś się zmieniło w ich poczynaniach, porzucili szlachetność, przestali tak naprawdę troszczyć się o tych szczególnie pokrzywdzonych, czyli cyrkowców i innych mieszkańców Krainy. Zaślepieni i całkowicie zauroczeni Czarną Różą trwali przy niej do ostatniej sekundy ich żywota. Stali się jej Egzekutorami, gotowi na wszelkie rozkazy. Wspomogli potajemne przejęcie władzy nad krainą, wzięli udział w późniejszym ataku na świat ludzi i cały czas wiernie służyli, chociaż nie było w ich zachowaniu wysokich pobudek. Chęć mordowania zalała ich serce, a chciwość rozeszła się po duszy. Chcieli tylko uzyskania coraz większej władzy i chociaż nie byli przywódcami organizacji wszystkie jej cele uznali, jako własne. Sytuacja nieco się zmieniła, gdy Sora dowiedziała się o ciąży. Nigdy nie był planowany, ale też nigdy nie był niechciany. Nie wycofywali się z organizacji, ale osiedlili na bardziej spokojnych terenach. O ile jego matka z wiadomych przyczyn nie mogła walczyć, to ojciec często wyruszał na krótkie wyprawy by zatopić swój miecz w jednym czy tam dwóch ciałach. Żyli, można by powiedzieć, że w miarę spokojnie. James urodził się zdrowy w planowanym terminie, chociaż w istocie to nie jest jego prawdziwe imię. Sora całkowicie odpuściła sobie już potem walkę, skupiając się na opiece nad synem. Mały rósł, rodzice z dumą spoglądali na swoje dziecko i można powiedzieć, że go kochali. O ile cienie są do tego zdolne, a nie tylko zaprogramowane na przedłużenie swojego gatunku. Miej więcej, gdy miał cztery lata postanowili zabrać go na wycieczkę do Krainy Ludzi. Nie wiadomo czy stało się to jeszcze w Krainie Luster czy już w świecie śmiertelników, ale napadła ich grupka zamaskowanych postaci. Może gdyby nie byłoby z nimi Jamesa, sytuacja wyglądałaby inaczej. Lucjusz i Sora, jako wykwalifikowani zabójcy nie byli łatwym celem, ale wtedy tylko on miał przy sobie broń i ta przewaga liczebna... Kobieta w czasie ataku zajęła się bardziej ochroną swojego dziecka niż własnym życiem. Mężczyzna zabił napastników w walce, ale Sora zginęła po chwili w jego w ramionach z pięcioma ranami kutymi. Sam został ciężko ranny i zdając sobie sprawę, że ostrze z pewnością zostało zatrute zabrał szybko syna, zostawił żonę i uciekł do ludzi. Tam odnalazł jeden z Zakonów i zostawił malca pod jego drzwiami, by potem skonać samotnie po kilku strasznych godzinach męki pod mostem. Nikt nigdy nie dowiedział się prawdy kto ich zamordował albo na czyje zlecenie, ciała zabójców szybko zniknęły z miejsca zbrodni. Czy to byli ludzie Organizacji MORIA, czy też skreśliła ich sama Czarna Róża, plotkowano i o tym, i o tym. Nikt też nie przejął się losem ich syna, podejrzewając, że go po prostu zabito, a ciało wyrzucono do jakiejś rzeki czy nie wiadomo gdzie. Na pewno nie przeżył.
Siostry zakonne odnalazły chłopca i zawiadomiły policję, która odesłała go do domu dziecka, szukając jego rodziców, ale oczywiście ich nie znalazła. To właśnie tam nadano mu imię James i wymyślono nazwisko Barrett. Został tam już do końca. Życie w takim miejscu nie było łatwe dla zwykłego dziecka, a co dopiero mowa o małym cieniu! Niczego nie był świadomy, ani kim jest, ani skąd pochodził. Bał się, zapomniał, tęsknił za rodzicami, nie rozumiał. Próbował zintegrować się z innymi dzieciakami, przystosować jakoś, ale one jakby wyczuwały, że jest inny. Mały, chudy i przeraźliwie blady chłopiec o niebiesko-szarawych włosach. Trochę dziwak. Z tymi młodszymi udawało mu się zawsze nawiązać kontakt, one się go nie bały, bo nie miały po prostu jeszcze żadnego instynktu samozachowawczego. Dla nich był chłopcem o śmiesznym wyglądzie, z którym się fajnie bawiło. Ale starsi, niemal klasycznie, nałapali do niego wszelkich uprzedzeń i dręczyli, wyzywali. Na nic zdały się interwencje opiekunów. Strach przed nim był silniejszy. Może i słusznie?
W okresie dojrzewania kolor jego oczu z ciemnobrązowych powoli zaczął się zmieniać. Ich barwa stawała się z dnia na dzień coraz bardziej czerwona. Było to fenomenem w domu dziecka. Wezwali do niego nawet egzorcystę, ale gdy sprawdzono, że James nie jest opętany dali mu spokój. Wtedy właśnie zaczął pragnąć snów. Nie rozumiał tego. Kręciło go ze złości, coś zasysało od środka, czuł się bardzo niespokojny, wręcz na wszystko reagował nerwowo, aż w końcu jego prawdziwa natura zwyciężyła i powiodła chłopca wprost do łóżek niewinnych współmieszkańców... Wystarczył dotyk ich czoła czy skroni i czuł się, jak na rauszu. Wnikał do niewinnie śpiących główek i pochłaniał to, co najlepsze, najcudowniejsze, najsłodsze. Gdy obskoczył niemal całe jedno piętro przeraził się. Uciekł i schował pod kołdrę, czując jednocześnie strach, jak i obrzydzenie do samego siebie. Wychowywany był, jak zwykły człowiek, określenie 'normalności' jasno sprecyzowane, a to, co zrobił po prostu takie nie było! Ale w końcu od miesiąca poczuł się spokojniej, szczęśliwiej i co ważne, podobało mu się to.
Skrywał się ze swoim dziwactwem, bo był w idealnym miejscu. Przez późniejsze lata pożywiał się swoimi 'kolegami', wchodząc do ich snów i skradając je. Poznawał ich pragnienia i słabości, wszelkie strachy, ale nigdy tego nie wykorzystywał i tak miał już przekichane u innych. A nikt nigdy nie lubił, gdy ktoś poznawał jego słabe punkty, prawda? Siedział cicho, pozostawiając wszelkie przemyślenia dla siebie. Uczęszczał na zajęcia sztuk walki, nie tylko ze względu na to, że mógł uciekać z Domu Dziecka i przez długie godziny zaszywać się na sali, polubił je. To było coś więcej, stawał się naprawdę w tym dobry, ale oczywiście i to musiał stracić. Co prawda przez swoją głupotę, ale... Dyrekcja zabroniła mu uczęszczać na lekcje, gdy jednemu kolesiowi złamał rękę. Na nic zdały się tłumaczenia, że to była tylko i wyłącznie samoobrona, wszak cała zgraja z ośrodka, która go napadła przemówiła jednogłośnie na jego niekorzyść. Niedługo potem jednak skończył osiemnaście lat i odszedł z tego miejsca. Nic go tam nie trzymało, nigdy nie żywił do niego cieplejszych uczuć, wspomnień dobrych też aktualnie brak.
Gdyby nie przypadek, Barrett skończyłby pewnie na ulicy, z braku pieniędzy oczywiście. Jeden mężczyzna, a tak wiele nagle rozbudzonej nadziei. Miał czerwone oczy. Szedł po prostu przez park, gdy już zmierzchało. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że byli do siebie podobni, a może nawet spokrewnieni... Nie, to drugie oczywiście odpada, ale tak wtedy pomyślał James. Zatrzymał się centralnie przed nim i tyle wystarczyło. Zaczęli rozmowę, poznali się, a na niego w końcu spadło objawienie w postaci całej prawdy. O nim. Uwierzył, słowa drugiego cienia zgadzały się z tym, co on przeżywał, nie miał żadnych powodów wątpić. Mężczyzna obiecał go następnego dnia zabrać do Krainy Luster. I zabrał.
I tam już nasz drogi bohater pozostał. Porzucił swoje ludzkie nazwisko, wyzbył się nic niewartej tożsamości, a wyżej wspomniany wybawiciel stał się jego mentorem. Przygarnął do siebie, w zamian za 'uczciwą' pracę otrzymał dach nad głową. Z nim nauczył się żyć, dowiedział wszystkiego o krainie - o jej funkcjonowaniu, sytuacji politycznej itp. Tutaj w końcu mógł być sobą i był. Rozwinął skrzydła. Prawda odblokowała wszystkie jego magiczne moce, które zaczął bardzo intensywnie rozwijać. Powrócił do walki, ale nie tylko tej wręcz. Zaczął się uczyć fechtunku bronią białą. Wyruszał na różne wyprawy za skarbami, potworami czy co tam sobie zleceniodawcy życzyli. Ze swoim pracodawcą i nauczycielem, który stał się dla niego swego rodzaju wzorem do naśladowania. A może nawet namiastką ojca...? Żyło im się świetnie, nawet pomimo tej całej walki między Krainą Ludzi a Krainą Luster. Nie wtrącał się w to; póki go to mocno nie dotknie - pozostanie bierny. Może chodziło też o to, że nie potrafiłby wybrać? W końcu wychowali go ludzie. Ale to nie tam jednak zakosztował szczęścia... Jego nowy (i jedyny) przyjaciel ochrzcił go nowym pseudonimem. Mad znaczy oczywiście szalony. Podobno od zachowania na polu walki. Tam dopiero widać było do czego został stworzony, co grało mu w sercu, co ma we krwi. Od tego czasu posługuje się tylko tą nazwą. Jego gust żywieniowy z czasem się wyklarował, syciły go już tylko sny pełne gniewu, brutalności i rozpaczy. Może to przez to, że był nasycony takimi uczuciami dawał potem upust wszystkiemu podczas walk?
Niecałe dwa lata temu zmarł jednak jego mentor i znowu został sam. Ciężka rana odniesiona w walce z jedną z bestii przekreśliła barwny żywot mężczyzny. Mad do ostatnich chwil czuwał przy swoim towarzyszu broni. Został w jego domu, gdyż tamten nie miał żadnych krewnych. Teraz próbuje kontynuować jego biznes. Samotność zbyt jednak drapała, wyjątkowo bardzo przeżył jego stratę. Był chyba pierwszym, do którego się prawdziwie przywiązał. W końcu zaczął coraz częściej krążyć od Krainy Luster do Krainy Ludzi w poszukiwaniu wszelkiego rodzaju rozrywek, jak i pożywienia. Nieświadomym ludziom prościej skraść jakiś jeden sen, czy dwa, a może trzy...
|
|
|