To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Wielka Księżna

Anonymous - 10 Czerwiec 2014, 21:39
Temat postu: Wielka Księżna

    Zniecierpliwiony, ściskając w dłoniach stary notes oprawiony w czarną skórę, zapukałem delikatnie w potężne drzwi pomalowane białą farbą. Nie czekając na zezwolenie, wkroczyłem od razu do środka. Madame Arcati nienawidziła nieproszonych gości, jednak nie miałem wyboru. Czy mogłem pozwolić, by kolejny raz zbyła mnie pierwszym lepszym kłamstwem? Na pewno nie.
    Moje oczy natychmiast zalała fala niesamowicie jasnego światła. Wszystko w jej domu było nieskazitelnie białe. Meble, ściany, podłoga… Od razu rozbolała mnie głowa.
    - Madame? - zawahałem się, szukając wzrokiem jej szczupłego, powabnego ciała.
    Sekundę rozglądałem się po ogromnym salonie, aż w końcu natrafiłem na czerwone, błyszczące oczy. Jedyny znak pozwalający na wyłuskanie jej nieskazitelnej sylwetki z białego otoczenia. Biała skóra, białe włosy, białe ubranie… Często zastanawiam się, jak utrzymuje to wszystko w czystości.
    - Charles! – ostry głos leżącej na kanapie kobiety przeciął powietrze niczym trzask bicza. – Jesteś nad wyraz bezczelny! Ile razy mam Ci powtarzać, że należy się wcześniej umówić…
    - Wiem, Madame – przerwałem jej wpół słowa, unosząc rękę. Jej usta rozwarły się lekko ze zdziwienia. Chyba jeszcze nie zdążyła przywyknąć do mojego ostrego tonu. – To naprawdę wyjątkowa sytuacja i wierz mi, nie przychodziłbym tutaj, gdyby sprawa nie była… Nagląca – położyłem nacisk na ostatnie słowo, mając nadzieję, że zrozumie o co mi chodzi i nie będzie zadawała więcej pytań.
    - No dobrze – westchnęła z miną, która wyrażała mniej więcej tyle obrzydzenia, ile przeciętny człowiek obdarza karalucha, który miał czelność wypełznąć z odpływu. – Cóż takiego znowu odnalazłeś? – zrobiła pauzę, podnosząc się do pozycji siedzącej. – Kolejna ‘bezcenna’ kopia?
    Zacisnąłem zęby, starając się powściągnąć język. Nienawidzę, gdy zachowuje się w ten sposób.
    - Nie, Arcati. Tym razem jestem pewien, że to autentyk. Zechcesz rzucić okiem? – nie pytając, usiadłem obok niej. Rzuciła krytyczne spojrzenie moim ubłoconym butom a później plamom, które zostawiały na aksamitnym dywanie. Na szczęście powstrzymała się od opryskliwych komentarzy. Wziąłem głęboki oddech i ostrożnie podałem jej notes. Głupio zrobiłem, że nie zabezpieczyłem go w żaden sposób, ale nie mogłem powstrzymać się od ciągłego zerkania w jego karty.
    Kobieta ujęła go z niemal matczyną czułością. Nagle przymknęła oczy i zmarszczyła brwi, jakby coś ją zabolało.
    -Wszystko w porządku? – zapytałem zatroskany.
    - Tak, tak… - mruknęła. Otworzyła pierwszą stronę i szybko oceniła, że nie myliłem się co do podpisów. Rzeczywiście wszystkie były autentyczne.
    - Mógłbyś zostawić notes u mnie na jakiś czas? – odezwała się kilka minut później nienaturalnym, spiętym głosem. – Jeśli chcemy się czegokolwiek dowiedzieć o tych pracach, muszę zasięgnąć języka u ludzi, którzy nie cieszą się zbyt dobrą opinią… Spokojnie, będę pilnować go jak oka w głowie. – zapewniła, widząc malujący się na mojej twarzy wyraz niedowierzania. Zwykle ufałem jej bezgranicznie, ale to było coś więcej niż zwyczajne rysuneczki.
    - No nie wiem… - wymruczałem, krzywiąc się mimowolnie. Nagle Arcati złapała mnie za podbródek i spojrzała mi prosto w oczy. W jednej chwili poczułem jak spokój i błogość zalewa moje wnętrzności. Przecież ja chcę go u niej zostawić.
    - Proszę, Charlie…
    -Oczywiście, Madame – uśmiechnąłem się głupawo, nie mając pojęcia skąd właściwie wzięła się ta dziwna euforia.
    - Dziękuję – odparła. – Chyba powinieneś już iść…
    - Tak, racja, powinienem – uległość w moim głosie była wręcz namacalna. Co się ze mną działo?
    - Przyjdź po niego za trzy dni. Powinnam się wyrobić ze wszystkim – ostatni uśmiech Arcati a potem poczułem, jak moje nogi wycofują się z jej domu.




    Lubię tego człowieka. Pomimo swojego irytującego charakteru ma w sobie coś, co pozwala mu nieświadomie namierzać niezwykłości świata. Pytanie brzmi, czy właśnie odkrył coś, co nie pochodzi z tej krainy… Dowiem się. Dzisiaj.
    Notes na pierwszy rzut oka nie mógł wzbudzać w człowieku jakichś szczególnych uczuć. Ot kilka pożółkłych kartek i nazwiska, które przeciętniakowi niczego nie powiedzą. Oczywiście dla konesera były to prawdziwe perły i nie wątpiłam, że prace były wiele warte. Ale nie to mnie w nim zaciekawiło. Z dziennika emanowała potężna energia. Musiał należeć do bardzo starej istoty – karty na wskroś przesiąkły zapachem Szklanego Człowieka, w dodatku nie byle jakiego, bo o szlachetnej krwi. Może nawet rodzina samego Porcelanowego. Kto wie?
    Nie mogłam czekać do wieczora. Zagadkę należało wyjaśnić natychmiast i bezzwłocznie. Szybko zasłoniłam wszystkie okna, niestety białe zasłony niewiele pomogły. Wściekła, zaklęłam pod nosem i wyciągnęłam z kuchennej szuflady kilka długich świec. Zatknęłam je na srebrnym świeczniku a potem zapaliłam po kolei. Sześć.
    Trzymając w jednej ręce notes a w drugiej księgę, skierowałam się ku schodom do piwnicy. Tak jak się spodziewałam, była idealnie uporządkowana – na środku stał okrągły, mahoniowy stolik i wygodny, skórzany fotel. Postawiłam świece na wypolerowanym blacie a potem odetchnęłam suchym, chłodnym powietrzem, zapadając się jednocześnie w miękkie siedzenie.
    Drżącymi rękami otworzyłam pierwszą stronę, wpatrując się rubinowymi oczami w węglowy rysunek iglastych drzew. Zaraz się zacznie… Głowa opadła mi bezwładnie na ramię. Zimno…

    Unoszę się nad ogromnymi czapami śniegu niczym zjawa. Jest tak jak zawsze – czuję lekkie mdłości oraz mróz szczypiący mnie w policzki i nos. Nie ma co się dziwić, w tych regionach zima zawsze jest surowa. Jak to dobrze, że nie jestem bezpośrednim uczestnikiem wizji. Niewątpliwie zamarzłabym w takim lekkim ubraniu i to w kilka sekund.
    Rozglądam się dookoła. Wszędzie drzewa i gęsty mrok. Widzę tylko swoje własne stopy przypominające teraz coś na kształt bladej mgły. Nagle w ciemnościach odzywa się kobiecy głos. Staram się zbliżyć do jego źródła. Z łatwością przenikam przez przeszkody i docieram do maleńkiej polany oświetlonej blaskiem księżyca. Na środku stoją dwie postacie. Mężczyzna i kobieta.
    - Proszę, nie każ mi tego robić – mówi bladolica głosem, który niewątpliwie za kilka chwil przejdzie w płacz.
    - To nasza jedyna szansa – w powietrzu rozbrzmiewa twardy ton, choć podszyty wyraźną nutką żalu. Nie domyślam się o co się kłócą, dopóki z ramion kobiety nie wychyla się maleńka twarzyczka o całkiem bielutkiej skórze. Wzdycham. Dziecko jest martwe.
    Nie. Rusza się! Popłakuje cicho! Czy oni zwariowali?! Wychodzić z maleństwem na taki mróz?
    Dopiero po dłuższej chwili zdaję sobie sprawę, że para nie należy do gatunku ludzkiego. Ich oblicza, choć wykrzywione bólem nieuniknionej straty, są zbyt idealne by mogły należeć do człowieka. To niewątpliwie Szklani Ludzie. Widocznie dzięki mieszkaniu w tym klimacie zdołali jakoś przekazać dziecku w genach odporność na tak niskie temperatury. Jestem pewna, że bez tego noworodek na pewno nie przeżyłby opuszczenia ciepłego domu.
    - Szybko, zbliżają się! – mężczyzna ponaglił kobietę, składając krótki pocałunek na czole małej córeczki. W dali widać było błyski. Czyżby to pochodnie…?
    - Kocham cię – wyszeptała kobieta, powtarzając gest męża. Potem ułożyła dziecko między szerokimi korzeniami jednego z drzew i razem zniknęli w mroku.
    Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Ci rodzice musieli być naprawdę okrutni, jeśli zostawili tutaj dziecko na pastwę losu. Instynkt nakazał mi podejść, lecz serce łamało się z żalu, bo nie mogłam nic na to poradzić. Byłam tylko uczestnikiem…
    Dziewczynka była niezwykle spokojna. Gdyby zapłakała, może miałaby większe szanse na przetrwanie. Martwiłam się o nią, jednocześnie będąc niemożliwie ciekawa tego, co będzie dalej. Trwałam w wizji postanawiając, że wrócę dopiero wtedy, gdy ktoś ją znajdzie lub umrze.
    Nie wiedziałam, ile czasu minęło zanim blask spomiędzy drzew zaczął w końcu się przybliżać. Usłyszałam najpierw szczekanie psów a potem ludzkie głosy. Nowa myśl zakwitła mi w głowie i sprawiła, że ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć. Co jeśli wściekłe ogary zagryzą delikatne, szklane dzieciątko zanim dotrą do niego ludzie?
    Po kilku chwilach pięć wielkich psów wypadło z lasu na polanę i zaczęło uporczywie węszyć, jak gdyby w taką pogodę jakiemukolwiek zwierzęciu chciało się wyściubić nos spoza własnej nory. Ku mojemu przerażeniu podeszły niebezpiecznie blisko dziewczynki, lecz nie odważyły się jej dotknąć. Wszystkie otoczyły ją szczelnym półkolem i zaczęły szczekać równocześnie, jednym głosem. Zszokowana obserwowałam, jak do ogarów dołączają ludzie i na głos zaczynają wychwalać Boga za cud ocalenia, którego byli świadkiem. Ktoś wykrzyknął, że powinni dziewczynce dać na imię Raisa, co według nich oznaczało ‘lekka’, gdyż jej ciałko było niesamowicie delikatne.
    Przechadzałam się wśród mężczyzn przysłuchując się ich rozmowom i dalszym planom. Okazało się, że ta część lasu przebiega bardzo blisko posiadłości cara Mikołaja. Ludzie chcieli od razu przekazać władcy dobrą nowinę. Kręciłam głową z niedowierzaniem. Naprawdę jej się udało…


    Wróciłam do swojej piwnicy oświetlonej kilkoma świecami, dysząc ciężko. Wizja była dość wyczerpująca, gdyż spędziłam w niej sporo czasu. Uznałam jednak, że warto było i nie zwlekając, przewróciłam kartkę. Kołyska.

    Otworzyłam oczy właściwie nie wiedząc, czego mam się spodziewać. Na szczęście tym razem nie przywitało mnie zimno. Znalazłam się w dużym pokoju o bladożółtych ścianach. Niewiele w nim było mebli. Łóżko, mała komoda i szafa. Mimo tego, wydawał się bardzo przytulny. Po bokach okiennic zawieszone były aksamitne zasłony. Czysty, jasny pokój. Idealny dla dziecka.
    W którejś chwili zdałam sobie sprawę, że pod ścianą stoi coś jeszcze. Kołyska na wysokich, rzeźbionych nóżkach. Zaintrygowana podeszłam bliżej i ze zdziwieniem stwierdziłam, że w środku śpi dziecko. Tak, ta sama Szklana Dziewczynka. Tylko co to był za dom?
    Nagle drzwi do pokoju otworzyły się cichutko. Do środka weszła młoda kobieta, trzymając w ręku butelkę. Przyszła nakarmić niemowlaka. Po sekundzie zauważyłam, że zza jej ramienia wygląda kolejna dziewczynka, ubrana w białą sukieneczkę i pantofelki o tym samym kolorze. Jej ciemne oczka błyskały ciekawie w stronę kołyski.
    - Margaretto? – rozległ się jej cichutki głosik. – Mogę ją zobaczyć?
    - Raisa potrzebuje spokoju, Olgo – wyszeptała kobieta z niepewnością w głosie. – No dobrze, rzucisz tylko okiem a potem od razu pobiegniesz na lekcję do pana Pierre’a, zgoda?
    - Zgoda! – dziewczynka niemal klasnęła w dłonie z radości.
    Obie podeszły do kołyski. Kobieta wyciągnęła z niej niemowlę, budząc powoli cichym nawoływaniem.
    - Jaka ona śliczna! – westchnęła obok mała. Nie mogłam się z nią nie zgodzić.
    - Tak, masz rację, jest pięknym dzieckiem. Nie rozumiem, kto mógł ją tam zostawić… – kobieta nagle zamilkła, jakby powiedziała coś nieodpowiedniego. Dziewczyna wzruszyła ramionami widząc ten gest.
    - Tata o wszystkim mi opowiedział. Tylko nie wspominał nic o tym, że z nami zostanie. Ale zostanie, prawda?
    - Mam nadzieję – westchnęła opiekunka. – Oczywiście to nie do nas należy decyzja. Car Mikołaj sam uzna, jaka przyszłość będzie dla niej najlepsza.
    - Może gdy wreszcie urodzi mi się braciszek, będzie mogła zostać jego ukochaną? Jak myślisz, Margaretto?
    Kobieta zaśmiała się cichutko.
    - Nie przypomina ci to trochę bajki o Kopciuszku? Takie rzeczy się nie zdarzają.
    - Jesteś pesymistką. Kto nie pokochałby jej od pierwszego wejrzenia? – zastanowiła się na głos księżniczka. Zrozumiałam w końcu, gdzie wylądowałam i kim były osoby stojące w tym pokoju. Nadal nie wiedziałam jednak, jaką rolę odegra w tym spektaklu nasza mała szklaneczka.
    - Zobaczymy – ucięła opiekunka. Bez słowa nakarmiła Raisę a potem obie wyszły, zostawiając niemowlę samo.


    Znowu siedziałam w swoim fotelu. Uśmiechnęłam się, wspominając malutką twarzyczkę dziewczynki. Przewróciłam stronę. Stary, skałkowy pistolet. Zaniepokojona, znowu pogrążyłam się w przeszłości.

    Znowu ten sam pokój. Z jedną tylko różnicą. W miejscu kołyski stało małe łóżeczko, a w nim spał nie kto inny a Raisa. Za oknem słońce wychylało się nieśmiało zza horyzontu. Pozwoliłam sobie poświęcić chwilę na przyjrzeniu się dokładnie jej buzi. Odnotowałam, że przez sen praktycznie nie oddychała. Wyglądała pięknie, ale jednocześnie upiornie. Zupełnie, jakby nie żyła.
    Naraz ktoś zapukał do pokoju i przerwał moje rozmyślania. Przez wąską szparę w drzwiach wślizgnął się starszy mężczyzna ubrany w miękkie, skórzane buty i wygodne, choć nieco zniszczone ubranie koloru brudnozielonego.
    - Georgij? – wyszeptała dziewczynka, otwierając oczy jakby tylko udawała, że śpi.
    - Tak – starzec uśmiechnął się pod wąsem. – Wstawaj, Gąsko. Dzisiaj idziemy polować do lasu.
    - Naprawdę?! – mała pisnęła, wyskakując natychmiast z łóżka. Z szybkością światła naciągnęła na biały podkoszulek grubą, męską koszulę oraz o wiele za duże spodnie. – To chodźmy, bo wszystkie uciekną!
    Zdziwiłam się. Czy ten facet naprawdę zabierał takie małe dziecko na polowanie? Przecież ona nie mogła mieć więcej, niż osiem lat.
    Zrozumiałam dopiero, gdy zobaczyłam, jak oboje skradają się między drzewami i wypatrują śladów zwierząt. Dwójka prawdziwych łowców.
    Gdy po jakimś czasie mężczyzna wypatrzył w błocie ślady wilka, bez wahania podążyli za nim. Rozumieli się bez słów – trop był jeszcze świeży. Nie uszli daleko, gdy w brzasku dnia ukazała im się sylwetka drapieżnika. Mężczyzna cichutko wyciągnął zza pasa broń. Wyglądała na bardzo, bardzo starą, choć niewątpliwie była zabójczo skuteczna. Zawahał się a potem podał go dziewczynce.
    - Pamiętaj, tak jak ćwiczyliśmy – poruszył ustami, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Raisa skinęła głową i wzięła pistolet do małej rączki. Spodziewałam się, że gdy wymierzy zadrży jej dłoń, ale nic takiego się nie stało. Strzeliła prosto w głowę wilka.
    Zawył. A potem padł.
    - Łuhuuu! – zaśmiała się głośno.
    - Raisa! – myśliwy uciszył ją szybko, choć spod gęstej brody widać było, że się uśmiecha. - Wiesz co teraz trzeba zrobić? – zapytał cicho, marszcząc brwi.
    - Trzeba oddać mu szacunek? – morskie oczka zabłysnęły.
    - Dokładnie – pochwalił. – Idź – odebrał jej pistolet, zamieniając go na ostry nóż. Romanowa ujęła go mocno i zbliżyła się do drżącego ciała wilka. Uklęknęła przy nim i dotknęła jego miękkiej sierści między uszami, teraz pomazaną szkarłatną krwią. Uczyniła na jego łbie znak krzyża a potem wbiła nóż w gardło.
    - Świetnie – starzec podszedł do niej bezszelestnie i pogłaskał ją po jasnych włosach. – Zabiorę go stąd później i przyniosę Ci kilka kłów, dobrze?
    Raisa pokiwała główką.
    - Czas wracać. Co powie Margaretta, gdy nie znajdzie cię zaraz w łóżku? – myśliwy spojrzał w stronę słońca, które stało już wysoko nad horyzontem. - Jutro poszukamy śladów niedźwiedzia, co Ty na to? – mrugnął do niej zielonym okiem spod krzaczastej brwi, gdy uniosła głowę. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.


    Odetchnęłam. Jak do tej pory nie wierzyłam, że dziecko jest w stanie zabić z zimną krwią. Ściany pokoju dosłownie mignęły mi przed oczami. Natychmiast przeszłam dalej, by rozproszyć natłok myśli. Wielkie… Nie. Ogromne lustro. A przy nim baletki.

    - Szwybzyk! Przestań! – po szerokim korytarzu rozległ się dźwięczny śmiech młodej dziewczyny.
    - Jestem Anastazja. Anastazja! – odparła druga buńczucznie, choć z nutką żartu dającą się wychwycić w głosie. – Poza tym, należało jej się. Wygląda, jakby zjadła nas obie! – znowu chichot.
    Dopiero po chwili obraz wyostrzył mi się przed oczami. Był wczesny ranek. Stałam na środku szerokiego korytarza. Po lewej stronie ciągnął się rząd masywnych drzwi a po prawej – okna o ciemnych framugach. Kilka metrów przede mną szły dwie dziewczynki. Natychmiast ruszyłam za nimi.
    Jedna miała długie, białe włosy o lekkim, różowym poblasku, sięgające jej niemal do pasa. Wyglądała na nie więcej niż szesnaście lat. Niebieskie oczy i nieskazitelna cera utwierdziły mnie w przekonaniu, że to ona. Raisa. Druga natomiast wydawała się być o wiele młodsza. Również miała jasne włosy, lecz skórę i oczy dużo ciemniejsze niż Szklanka. Obie były ubrane w białe kostiumy, a na stopach miały baletki z długimi wstążkami.
    - Nie rozumiem po co nam te lekcje baletu – odezwała się nagle mniejsza.
    - Nastja, nie bądź głupia – ofuknęła ją starsza. Zdziwiło mnie, jak bardzo wydawały się ze sobą zżyte pomimo różnicy wieku, która ich dzieliła. – Twój ojciec tak nakazał.
    - I co? – mała przewróciła oczami. – Skoro takie są jego rozporządzenia to lepiej, żeby w ogóle przestał być carem.
    - Nie mów tego przy matce – roześmiała się Raisa i obie równocześnie chwyciły za tą samą klamkę.
    Pokój do którego weszły był nieco mniejszy od tego, który odwiedziałam ostatnio. Przeważał w nim błękit, więc od razu wydał mi się chłodniejszy niż tamten. Wszystkie sprzęty przesunięto pod jedną ze ścian by zrobić miejsce na ogromne lustro, które zajmowało niemal pół pomieszczenia. Na środku już stała nauczycielka, ubrana w biały kostium do baletu. Wydawała się niewiele starsza od Raisy. Szczuplutka i smukła, niemal dorównywała Szklance urodą.
    - Witajcie dziewczęta – uśmiechnęła się serdecznie.
    Niestety, już po kilku sekundach obie młódki przekonały się, że lekcja nie będzie tak przyjemna jak sama nauczycielka. Wyciskała z nich siódme poty przez bite dwie godziny. Gdy w końcu pozwoliła im zrobić krótką przerwę, mała Anastazja nie wytrzymała i podeszła do przyjaciółki z zaciętą miną.
    - Zrób to swoje – szepnęła ledwo dosłyszalnie – No wiesz…
    - Co? – odparła Raisa półgębkiem z zupełnie skonfundowaną miną.
    - Przecież wiesz!
    - Nie… Nie wolno mi.
    - Uwolnimy się od niej! Proszę cię, tylko ten jeden raz.
    - No dobra. Siedź cicho i trzymaj rękę na klamce.
    Anastazja pokiwała główką zachwycona i poleciała do drzwi. Wtedy Raisa podeszła do nauczycielki i uśmiechnęła się tak, że na moment przestałam oddychać. Wydawała się prawdziwym aniołem.
    - Proszę Pani?... Anno? – zwróciła się do mistrzyni baletu. – Czy mogłybyśmy z Anastazją odpocząć trochę dłużej? Wystarczy dosłownie kilkanaście godzin. A jutro znowu zaczniemy lekcje, zgoda? – niewątpliwie używała jakiegoś rodzaju magii, bo twarz kobiety natychmiast przybrała błogi wyraz. Czułam jednak, że nie korzysta z tego zaklęcia co ja. Musiała mieć jakiś wrodzony talent o którego istnieniu nikt nie miał pojęcia. No może poza Szwybzykiem.
    - Oczywiście.
    - Dziękuję – słychać było wyraźną ulgę w głosie dziewczyny. Powoli kierowała się tyłem w stronę drzwi, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z Anną.
    - Teraz Nastja! – powiedziała stanowczo. Mała szarpnęła za klamkę i wtedy obie znalazły się na korytarzu. Raisa oddychała ciężko.
    - Dlaczego przerwałaś? Miała zapomnieć! – mruknęła księżniczka.
    - Nie chciałam, żeby było jak ostatnio. Po co ktoś ma wiedzieć?
    - Żartujesz? Jesteś cudem! Wszyscy tutaj tak mówią.
    - ‘Ale cud trzeba też chronić.’ Pamiętasz? To dlatego… Nie pozwalają mi wychodzić. Twój ojciec nie chce, żeby ludzie o mnie wiedzieli.
    Anastazja zaczerwieniła się ze złości.
    - Spokojnie
    Malenkaja – uśmiechnęła się natychmiast szklana. – Dobrze mi tutaj z wami. Chodź, Tatiana wspominała coś o haftowaniu. Chyba znowu będą sprzedawać wasze serwetki.
    - Nie lubię haftować.
    - Wiem – mruknęła Raisa i nagle przytuliła dziewczynkę do siebie.
    - Będziesz moim aniołem? - głos Anastazji stłumiony był przez wtulanie się z całej siły w brzuch istoty, która nawet nie pochodziła z jej świata.
    - Ja?
    - Oczywiście. Nigdy nie widziałam nikogo piękniejszego niż Ty. Masz takie śliczne włosy, oczy… Gdybyś miała skrzydła, wyglądałabyś jak anioł na obrazie mamy.
    - Ja… Och, Nasteńko… – wydawało mi się, że z morskich oczu dziewczyny zaraz popłynie wodospad łez. Zdziwiło mnie jednak, jak bardzo miała opanowaną twarz, pomimo targających nią emocji. – Będę Twoim aniołem. Obiecuję – ucałowała czubek głowy wielkiej księżnej a potem chwyciła ją za rękę. Obserwowałam je dopóki nie zniknęły za zakrętem długiego korytarza.


    Już niemal nie zatrzymywałam się w teraźniejszości. Dalej, dalej! Portret. Portret Raisy.

    Tym razem sala w której się zalazłam niemal kłuła w oczy swoim przepychem. Pełno w niej było świecidełek i błyskotek – kryształowy żyrandol, witraże w oknach, szklane flakony i biżuteria na szyjach czterech kobiet. Jedna wyglądała na dużo starszą od pozostałych – najprawdopodobniej ich matka. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę kim są obie blondynki po jej bokach. Olga i Anastazja. Trzecia była zapewne ich siostrą – Tatianą. Przed kobietami rozłożona była sztaluga i mały stolik z rozmieszanymi już farbkami.
    - Mam dla Ciebie niespodziankę Raiso – rozległ się męski głos zza drzwi. – Niestety nie będziesz mogło pozować z nami do portretu, ale namówiłem mistrza, by narysował coś specjalnie dla Ciebie w tym notatniku…
    - Dziękuję – poznałam głos dziewczyny. Choć jej nie widziałam, z łatwością mogłam stwierdzić, że wydoroślała. W jej tonie brakowało już tej nuty niepewności – przemawiała jak kobieta, nie dziecko.


    Nie potrzebowałam dłużej oglądać tej sceny. Przyjrzałam się za to jeszcze raz węglowemu portretowi dziewczyny. Była naprawdę piękna choć podejrzewałam, że szkic nawet w połowie nie oddawał jej urody. Westchnęłam i przewróciłam kartkę. Widocznie zażyczyła sobie wtedy własną historię. To zrozumiałe, nie miała nic co przypominałoby jej o przeszłości, więc musiała sama stworzyć pewnego rodzaju pamiątkę z dzieciństwa. Mogłam tylko przypuszczać co zrobiła po śmierci autora pierwszych prac. Wyszukiwała kolejne znamienitości, by nie zaprzepaścić tak cennego podarku od cara. Oczywiście nie zawarła tu najskrytszych tajemnic, niemniej wydarzenia te musiały być dla niej równie ważne.
    Na kolejnej stronie widniał prosty szkic czarnego kota o wielkich, błyszczących ślepiach. Dotknęłam starego papieru, czując w żyłach osłabioną moc. Na niewiele jeszcze wystarczy.

    Tym razem stałam na balkonie. Tuż obok mnie Raisa wpatrywała się w okrągłą tarczę srebrzystego księżyca. Blade promienie oświetlały jej skórę i ciało okryte jedynie cienką koszulką, choć wyglądało na to, że zbliża się zima – pobliskie drzewa zdążyły zrzucić już liście.
    Niespodziewanie coś trzasnęło sucho tuż pod podłogą tarasu. Zaniepokojona dziewczyna zbliżyła się do balustrady, zaciskając mocno delikatne ręce w pięści. Wątpiłam, że w ten sposób uda jej się obronić przed potencjalnym napastnikiem.
    - Romanowa… - rozległ się szept. Nagle na czarnej poręczy pojawiła się biała ręka. Raisa odsunęła się dwa kroki, choć wyraźnie nie zamierzała uciekać. Po sekundzie, w ślad za niemożliwie długimi palcami, pojawiła się blond czupryna młodego mężczyzny. Był naprawdę przystojny - wyraźnie zarysowana szczęka, prosty nos i błękitne oczy nadawał mu wygląd szlachetnego, słowiańskiego księcia. Co innego strój – wymięta, szara koszula z poobrywanymi rękawami, czarne, wysokie buty i brudne spodnie od munduru huzarskiego; wyraźnie ostrzegał przed złymi zamiarami właściciela.
    - Kim jesteś? – zapytała dziewczyna mocnym głosem, bez cienia strachu. W tym samym momencie mężczyzna zwinnie wskoczył na poręcz. Wlepił w nią głodne spojrzenie niebezpiecznie iskrzących oczu, a po chwili ukłonił się głęboko.
    - Gdzie się podziały moje maniery – powiedział, zakręcając dziwnie niektóre głoski z wyraźnym, obcym akcentem. – Wybacz Wielka Księżno, ale w Twoim świecie nie nadano mi imienia. Szkoda, bo byłbym rad, gdybyś mogła je poznać.
    - Moim świecie? Kim jesteś? – powtórzyła, tym razem z natarczywą nutą.
    - Za Lustrem zwą mnie Dachowcem. A bardziej tajemniczym tytułem jest niewątpliwie Koci Wirtuoz – pochylił głowę, na czubku której wyrastały po obu stronach… Kocie uszy. Raisa przetarła oczy, nie dowierzając temu, co zobaczyła.
    - C… Co to jest? – wyciągnęła do przodu dłoń. Nagle niebieskooka kreatura doskoczyła do niej, złapała ją za ramię i przyciągnęła do siebie. Stwór zacisnął jedną rękę na łokciu Raisy a drugą na jej przegubie. Rozległ się obrzydliwy dźwięk przypominający kruszenie szkła. Intruz powolutku łamał jej przedramię. Dopiero po sekundzie Szklanka zaczęła krzyczeć, jakby ból docierał do niej z opóźnieniem. Próbowała się bronić, ale był od niej dużo większy i silniejszy. Nic nie robił sobie z pięści uderzających go po boku i piersi.
    - Cśś… - mruknął obcy, używając coraz większej siły. Na ręce dziewczyny powstawało coraz więcej rys. Gdy pokrywały już niemal całą powierzchnię skóry, mężczyzna zakrył blade usta Rosjanki dłonią a drugą uniósł jej kończynę do światła.
    - Widzisz to? Widzisz? – zapytał cicho. Raisa nagle przestała krzyczeć. – Ty też nie jesteś taka jak oni.
    - Jak to? – wyszeptała, odsuwając dłoń, która zasłaniała jej wargi.
    - Wiele razy słyszałem plotki o Twojej urodzie. Niestety, nikt nie wiedział, co się stało z Tobą po tym, jak powiadomiono cara o domniemanym cudzie, który miał miejsce tamtej nocy – zaczął, przesuwając delikatnie palcami po pęknięciach, które zaczęły blednąć a w końcu znikać. Jedynie po najgłębszym została podłużna, jasna blizna. – Zrozumiałem, że nie możesz być normalnym człowiekiem. Ciekawość zaprowadziła mnie aż tutaj. I proszę, okazało się, że pomówienia jednak czasem są prawdziwe – uśmiechnął się. Bladolica odsunęła się od niego.
    - I dlatego właśnie chciałeś urwać mi rękę. Rozumiem – pokiwała głową. – Nie, zaczekaj, NIE ROZUMIEM! – krzyknęła mu w twarz. Nie powiem, temperament to ona miała.
    Mężczyzna nagle spoważniał.
    - Nie miej mi tego za złe. Wiele istot zza Lustra chce teraz zdobyć Twoją głowę.
    Morskie oczy rozszerzyły się ze strachu.
    - Więc przyszedłeś po to, żeby mnie zabić?
    - Nie – podniósł obie dłonie w uspokajającym geście. – Chcę Cię uratować.
    - Dlaczego? – rozumiałam jej postawę. Sama na jej miejscu nigdy nie uwierzyłabym takiemu świrowi.
    - Twoi rodzice przed śmiercią poprosili mnie, bym Cię odnalazł i o wszystkim opowiedział – wyjaśnił. – Szybko, nie ma czasu – ponaglił, a w jego głosie pojawiło się napięcie. – Niebezpieczeństwo czai się nie tylko za Lustrem. Car również tutaj ma swoich wrogów.
    - Dobrze więc – dziewczyna weszła do pokoju. Wróciła po krótkiej chwili, trzymając w ręce broń. Pistolet przypominał trochę współczesnego glocka, choć zdawałam sobie sprawę, że do czasów tak rozwiniętej technologii brakuje jeszcze około pięćdziesięciu lat. Widziałam, jak celnie Raisa potrafi strzelać. Miała do tego talent. Najwidoczniej jednak nie została doceniona przez przeciwnika, który zaśmiał się gardłowo na ten widok.
    - Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, strzelę Ci między oczy, rozumiesz? – powiedziała lodowato.
    - Dobrze, dobrze – mruknął, nadal rozbawiony. Usiadł na ziemi i zaczął swoją opowieść.
    W miarę przemijania czasu dziewczyna zahipnotyzowana jego słowami, zbliżała się coraz bardziej. Gdy skończył, nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Po raz pierwszy odkąd ją poznałam, nie miała nic do powiedzenia. Stała tuż obok niego i wpatrywała się w niebieskie oczy, nie do końca wierząc temu, co próbowały jej przekazać.
    W końcu pochyliła się nad głową mężczyzny i dotknęła czubkami palców jego kocich uszu. Drgnęła, zupełnie jakby starała się pogłaskać jadowitą żmiję.
    - Więc będą mnie ścigać, dopóki nie umrę? – zapytała cicho. Mężczyzna przymknął oczy i pokiwał głową.
    - Umiem się obronić – znowu perfekcyjnie zapanowała nad głosem.
    - Postaram się uwierzyć w to kłamstwo, Romanowa.
    Ciszę między nimi przerwał wystrzał z broni. Raisa spojrzała na swój pistolet nie rozumiejąc, skąd pochodzi dźwięk. Dopiero po sekundzie podbiegła do balustrady. Huk. Ktoś wdarł się do domu. Wrzask i kolejny strzał.
    - Nie! – krzyknęła szklanka, biegnąc w stronę wejścia do pokoju. Silne ramiona mężczyzny powstrzymały ją jednak od przekroczenia progu.
    - Czas Cara się skończył – wyszeptał Dachowiec.


    Przymknęłam oczy. Nie wiedziałam, czy chcę poznać dalszy ciąg tej historii. Przełknęłam ślinę, przewracając kartkę. Długi, mroczny korytarz oświetlony z góry słabym światłem lamp. Drżącymi palcami dotykam papieru…

    - Nie, nie, nie! – krzyk rozpaczy niesie się echem po opuszczonej kopalni. Ma w sobie tyle rozdzierającego serce bólu, że w mimowolnie po moich policzkach natychmiast toczą się łzy współczucia.
    - Proszę… Boże… Jeśli istniejesz… Przywróć im życie! – w mroku słychać tylko jej łkanie. Widzę, jak potyka się o martwe, zakrwawione ciało cara Mikołaja i upada tuż przy ciele przyszywanej siostry.
    - Szwybzyk! Proszę cię, obudź się! – w rozpaczy młoda kobieta przyciska głowę do piersi nieżywej Anastazji, drżąc. – Prze… Przepraszam Cię. Miałam być Twoim aniołem. Przepraszam, Anastazjo… Wybacz mi...
    - Jeśli byłaś jej aniołem, to właśnie oderwano Ci skrzydła – rozległ się kolejny, drżący głos. Nie musiałam się odwracać, by rozpoznać jego właściciela. Dachowiec.
    - ODEJDŹ! – wrzasnęła wściekle Raisa. – Gdybyś mnie nie zabrał, powstrzymałabym ich! Zabiła!
    - Leżałabyś tuż obok z kulą w głowie – wyszeptał. – Chodź ze mną.
    - Nienawidzę Cię! Bogdajbyś zgnił, zarżnięty jak pies po drugiej stronie swego ukochanego Lustra! – przeklęła go.
    - Ostre słowa jak na tak delikatne usta, Wielka Księżno – powiedział, marszcząc brwi. W tym momencie kobieta nie wytrzymała. Nim zdążył zareagować, wstała z ziemi, doskoczyła do niego i uderzyła go z całej siły w twarz kolbą pistoletu, który dosłownie zmaterializował się w jej ręku. Mężczyzna zatoczył się, zaskoczony siłą uderzenia.
    - Nikt nie ma prawa już mnie tak nazywać – wysyczała, celując w jego czoło.
    - Jeśli ma Ci to przynieść ulgę, proszę, zabij mnie – Dachowiec pocierał szczękę, patrząc na nią błękitnymi oczami.
    - Nie… - westchnęła. – Dość już śmierci.
    Odwróciła się, by rzucić ostatnie spojrzenie zmarłej rodzinie. A potem skierowała się do wyjścia, ocierając resztki łez.
    - I co teraz? – zapytała mężczyzny, gdy znowu ujrzeli światło dnia.
    - Chodź ze mną… - zaproponował natychmiast.
    - Nie. Muszę iść własną drogą. Szukać zemsty.
    - Skoro tak wybierasz… - widać było wyraźnie, że jej odpowiedź go zasmuciła. – W takim razie żegnaj, Raiso – okoliczności raczej nie były sprzyjające zważywszy na to, co działo się między nimi przed chwilą, ale to chyba mu nie przeszkadzało. Nagle pochylił się i musnął delikatnie jej usta. Zaskoczona, nawet nie zdążyła go zatrzymać. Odwrócił się i… Zniknął.


    Nagle usłyszałam tuż koło ucha dźwięk odbezpieczonego pistoletu. Zamarłam.
    - Nie chcę być niegrzeczna… - odezwał się tak dobrze poznany mi już głos. – Ale ma Pani coś, co należy do mnie – syknęła wściekle.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group