Archiwum X - Rybka lubi pływać
Anonymous - 25 Grudzień 2010, 19:48 Temat postu: Rybka lubi pływać Księżyc unosił się wysoko na niebie oświetlając wszystko swym blaskiem. Dookoła migotały gwiazdy pozasłaniane częściowo chmurami, które w dodatku były szare i brzydkie. Deszcz bębnił o parapet zakłócając nocną ciszę mieszkańcom, którzy kładli się do snu.
Jednak nie wszystkim.
W szpitalu przy Northway Street słychać było krzyk. Długi, pełen bólu i cierpienia, jakby ktoś komuś rękę żywcem odcinał. Jednak nie były to tortury, lecz kobieta w ciąży, która wydawała na świat dziecko. Lekarze wspierali ją ze wszystkich sił, toteż w końcu dało się słyszeć płacz noworodka. Szczęśliwa i wyczerpana matka opadła z westchnieniem na poduszkę i przymknęła oczy, a w tym samym czasie pielęgniarka zabrała dziecko do inkubatora. Mąż leżącej kobiety złapał ją za rękę. Po chwili wróciła pielęgniarka i oznajmiła obojgu rodzicom radosną nowinę.
- Gratuluję, to chłopiec.
Szczęśliwy mężczyzna objął swoją żonę, która teraz wylewała łzy szczęścia.
Noc opadła na całe miasto, a młody chłopiec wbił spojrzenie w sufit, zaciskając malutką piąstkę na śrubokręcie, który upuścił jakiś przebiegający przez pokój technik.
- Siadaj wreszcie i jedz kolację! – Krzyknęła matka do biegającego z plastikowym konikiem chłopca.
- Idę idę... – Odparł jej w biegu, potykając się o dywan. W pewnym momencie runął na podłogę. Rozległ się płacz.
- Jordi, ile razy ci mówiłam, żebyś nie biegał po mieszkaniu? Podłogi są śliskie, no i zawsze możesz o coś zahaczyć.
- ...praszam... chlip... – Wciągnął głośno powietrze przez zasmarkany nos i otarł oczy.
- Teraz chodź już jeść, bo kotlet ci wystygnie. – Pociągnęła chłopca za rękę w stronę stołu, po czym zajęła miejsce.
Jordan podbiegł do krzesła i z trudem usiadł na nim. To samo zrobił jego tata, jednak krzesło w pewnej chwili rozleciało się na części, a siedzący na nim mężczyzna był już na podłodze.
Rozległ się śmiech.
- Chyba śrubki rozkręciły nam się w krześle. Synku, przynieś tacie śrubokręt.
Chłopak zerwał się na nogi i podbiegł do szafy. Z trudem wysunął z niej ciężką skrzynkę z narzędziami, po czym otworzył ją i zachłannym wzrokiem zaczął oglądać jej wnętrze.
Zawsze zachwycało go bogactwo narzędzi, ich kolorów i rodzajów. Kto by pomyślał – ile to w małej skrzynce jest fajnych rzeczy?
- Idziesz, Jordan?
Chwycił szybko śrubokręt i pobiegł do kuchni. Po chwili mężczyzna zaczął naprawiać krzesło.
- Tato... – Odezwał się nieśmiałym głosem chłopak.
- Ta...?
- Mogę ja też... dokręcić?
- Pewnie, masz.
Młody Pike chwycił śrubokręt i zaczął dokręcać żarliwie wszystkie wkręty i śrubki, które powypadały. Potem rozkręcił je i przykręcił jeszcze raz. Chciał to zrobić ponownie, ale rozległ się głos matki:
- Zostaw już to krzesło i jedz kotleta. Pewnie jest już zimny.
Usiadł więc do stołu, chwycił widelec i zaczął dokręcać kotleta.
Szkoła podstawowa. Lekcja języka angielskiego.
- Naprawdę masz na nazwisko Pike? – Nauczycielka nie kryła uśmiechu. – To słodkie. Jesteś naszym szkolnym szczupakiem. Powiedz, lubisz pływać?
- Nie, nie, nie, nie, nie!!!!! – Krzyknął wściekły malec, tupiąc mocno nogą o podłogę.
- Czemu się denerwujesz Jordan? Nie lubisz, jak nazywamy cię szczupakiem? To nic złego...
- Jestem Jordan! Jordan, Jordan, JORDAN!! Żaden szczupak! – Zacisnął mocno powieki nie chcąc oglądać twarzy roześmianej nauczycielki.
- Dobrze, Jordan. Powiedz nam, co lubisz robić.
Chłopiec rozweselił się nieco.
- Lubię naprawiać, tworzyć, konstruować!
- Więc kim chcesz być w przyszłości? – Zapytała przymilnym głosem nauczycielka. Klasa milczała.
- Mechanikiem konstruktorem! – Zawołał z zapałem.
- Szczupak – mechanik! Hahaha! – Krzyknął ktoś z tyłu klasy. Jordan rozpłakał się i wybiegł z klasy.
Po paru latach przezwisko to przylgnęło do niego jak pchła do psa. Zdołał się nawet do niego przyzwyczaić.
Kilka lat później Jordan został wyciągnięty przez koleżankę do teatru. Trzeba dodać, że dziewczyna była w nim nieziemsko zakochana, ale on nie traktował jej jakoś specjalnie ponadto, że była jego kumpelą.
Siedząc na Sali chłopak wybitnie się nudził. W pewnej chwili powiedział odrobinę za głośno:
- Boże, co za nudy.
Za ten tekst został przez siedzących z przodu mocno skrytykowany, poza tym dostał czymś w głowę. Jako, iż był impulsywnym młodzieńcem, chwycił ten przedmiot i zerwał się z miejsca, wbijając z siedzącą publikę rozgniewane spojrzenie.
- Kto rzucił to... coś...
Przeniósł wzrok na skarb, który trzymał w dłoni. Błyszczał się i miał dużo otworków.
„Ukochana” pociągnęła go za garnitur, zmuszając go do siadu.
- Co ty wyprawiasz? – Spytała szeptem.
- Co to jest? – Pokazał jej błyszczącą rzecz. – Dostałem tym w głowę.
- A guza nie masz? – Obmacała mu starannie tył głowy. – Oczywiście, że masz. Kiedy ty..
- Co to? – Wszedł jej w słowo.
- To jest harmonijka ustna. Ja nie wiem, jak twoi rodzice z tobą wytrzymują. Ej, słuchasz mnie...? – Spytała zdziwiona widząc, że chłopak wstał i idzie do wyjścia. – Czekaj, gdzie ty...
Zupełnie ignorując dziewczynę, wyszedł z teatru i ruszył w stronę jego ulubionego miejsca w tym ponurym świecie.
Do lasu.
Stanął przed jakimś drewnianym konarem i położył na nim instrument. Zdarł z siebie garnitur i rzucił go ze wstrętem na jakiś mech. Usiadł obok harmonijki, podniósł ją i zaczął grać.
Dźwięki, które się z niej wydobywały, uspokajały go, poza tym strasznie mu się podobały. Z początku szło mu nieudolnie, ale już po kilku godzinach był naprawdę dobry.
Nawet nie spostrzegł się, jak zapadła noc.
Poczuł wibrowanie telefonu komórkowego w jego tylnej kieszeni spodni. Odebrał szybko.
- Ta? – Spytał z wyraźnie wyczuwalną irytacją w głosie.
- Gdzie ty do diabła jesteś? Jest godzina dwudziesta trzecia! Twoja matka, dziewczyna i ja martwimy się o ciebie! – W słuchawce rozległ się wściekły głos ojca.
- Jaka dziewczyna? Nie mam dziewczyny.
- Nie zmieniaj tematu. Masz dopiero czternaście lat, natychmiast wracaj do domu, albo sam do ciebie pójdę. I masz wrócić z garniturem. – Rozłączył się.
Chłopak z irytacją podniósł znienawidzony ciuch. Tata pamiętał. Pamiętał ten dzień, kiedy Jordan ze stoickim spokojem oznajmił, że garnitur jest gdzieś w koszu. Wszyscy wiedzieli, że ich nie znosi.
Wstał, zarzucił ubranie na ramię, schował harmonijkę do kieszeni i ruszył wolnym krokiem do domu.
Rok później.
Zdyszany Jordan w typowym stroju na lekcję WF – u wpadł na salę gimnastyczną. Przywitał go zimny głos nauczyciela.
- Spóźniony.
Oparł dłonie na kolanach i schylił się, próbując złapać oddech.
- Prze... praszam... psze pana... pani woźnej ze... zepsuła się pralka i po... poprosiła mnie o pomoc... uff... – Odezwał się słabym głosem.
- Dziś mam dla ciebie idealną karę. Proszę. – Wręczył spóźnionemu małą karteczkę.
- Co to? – Spytał Pike, próbując przeczytać ze zrozumieniem małą karteczkę.
- Nauka kendo. Coś w sam raz dla takiego spóźnialskiego, jak ty. Nauczysz się punktualności. – Odwrócił się z surowym spojrzeniem w stronę czekającej klasy, która chichotała w najlepsze.
- Kendo? Niee, proszę, nie może mi pan tego zrobić...
- Zajęcia są codziennie, zajmują godzinę. Zaczynasz od dziś. Godzina 20:00. Masz być. Nauczyciel to mój dobry znajomy. – Położył mu rękę na ramieniu. – Nie zawiedź mnie chłopcze.
Kilka godzin później Jordan stał w luźnych ubraniach na drewnianej podłodze, trzymając w dłoni drewniany miecz i zastanawiając się...
- Co ja tu do cholery robię...
Nauczyciel kendo już od dłuższej chwili taksował go wzrokiem.
- Jeszcze wyjdą z ciebie ludzie. – Cofnął się dwa kroki, wziął w dłonie swój drewniany miecz i przez chwilę ważył go w dłoniach. Po chwili znienacka zaatakował nic nie spodziewającego się chłopaka.
Cios był wymierzony w plecy, a jego siła rzuciła szczupaka na kolana.
- Co do...
- Wstawaj i broń się! – Nauczyciel planował sprawdzić go.
Jordan szybko wstał i równie szybkim gestem odrzucił miecz gdzieś na bok.
- To głupie. I bolesne.
- Więc cierp, jeśli się nie bronisz! – Zaatakował go tym razem w zgięcia pod kolanami. Upadł.
- Wstawaj i broń się, synu.
Tego było za wiele. Zirytowany Jordan skoczył jednym susem po drewnianą broń i stanął z pozycji bojowe, jaką mu wcześniej zaprezentował nauczyciel.
- Idealna postawa... – szepnął zdumiony mężczyzna.
Ruszył. Planował dźgnąć ucznia w brzuch. Jednak ten zrobił szybki unik, wywinął półkole i wyprowadził szybki cios pod kątem ostrym, prosto w głowę domniemanego wroga jego spokoju.
Nie trafił.
Mężczyzna sparował cios bez trudu, aczkolwiek zachwiał się.
- Dobra siła, chłopcze, ale mało precyzyjnie! – Zamachnął się na tors ucznia.
Jordan przewidział to, obserwując jego ruchy. Mózg chłopaka pracował na najszybszych obrotach, analizując wszystkie ruchy wroga. W końcu ścisnął mocniej miecz, uniknął ciosu i zaatakował. Celem była głowa nauczyciela.
Trafił.
Mężczyzna runął na podłogę upuszczając broń, która poturlała się gdzieś na drugi koniec sali.
- Men! Bardzo dobrze. Myślę, że możemy zacząć pracować z prawdziwym mieczem.
- Co? Żebym pana przepołowił?
- Nie ze mną będziesz walczył. Mamy przecież manekiny. No i musisz opanować pewne ruchy.
Pokiwał głową na znak zgody. Spodobało mu się takie machanie.
Po kilkudziesięciu miesiącach uczeń przerósł mistrza. I to z nawiązką.
Liceum. Lekcja matematyki.
Zirytowany, znudzony i zmęczony Jordan wszedł do klasy, mechanicznym gestem przeczesał włosy. Zajął miejsce.
Przejechał spojrzeniem po wszystkich obecnych w klasie.
„Jeszcze kilka godzin i koniec lekcji. Nie mogę się doczekać.”
Nagle wszyscy wstali i zaczęli śpiewać sto lat. Zdziwiony chłopak podrapał się po głowie i zorientował się, że wszyscy patrzą na niego. Wstał.
- Co do diabła się dzieje?
- Przecież dziś masz osiemnaście lat, stary! – Mike klepnął go mocno w plecy. Brakło mu tchu na parę chwil. – Świętujmy!
- Nie, nic nie będziemy świętowali. Nie mam ocho... – George wpakował mu do ust mandarynkę. Ze skórką. – Tfu, co ty wyprawiasz?!
- No nie bądź taki, szczupak, wszyscy zorganizowaliśmy dla ciebie imprezę! Na matematyce, której tak bardzo nie znosisz... – dodał szeptem.
- Niech wam będzie. – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i usiadł na ławce.
Po lekcjach nie czekał na nikogo. Ściskając w ręce rulon papieru wbiegł do szarego, przeciętnego budynku, mijając plakat z napisem „Czekamy na ciebie!” i ludkiem, który celował w niego groźnym palcem wskazującym. Pokonał w kilka sekund schody dzielące go od biura, po czym wpadł zdyszany do środka.
- Dzień dobry...
- Jest pan spóźniony, panie Pike. – Wyrecytowała sekretarka.
- Przepraszam, dopiero skończyłem lekcje.
- Proszę dać mi dokumenty i usiąść na tamtym krześle. – Wskazała mu miejsce.
Usiadł na wskazanym meblu, po czym ścisnął spodnie. Nie mógł się już doczekać. W pewnym momencie usłyszał:
- Zapraszam pana, panie Jordanie.
Wstał z miejsca i wszedł do niewielkiego pomieszczenia, które prawie niczym nie różniło się od poczekalni. No, był tu stół, przypominający trochę lekarski, czego w poczekalni nie było sposobu ujrzeć.
- Proszę usiąść na stole. – Wysoki łysy mężczyzna siedział za drewnianym biurkiem i obserwował Jordana zaciekawionym spojrzeniem. Poprawił okulary, które niezgrabnie leżały mu na nosie.
Chłopak posłusznie usiadł.
- Proszę zdjąć koszulę.
Wykonał polecenie.
- Proszę otworzyć usta i powiedzieć „Aaa...”
- Aara...
Co to do cholery ma być. Badanie lekarskie?
- Dobrze, dobrze... – Mruknął pod nosem i zanotował coś w notesie.
Potem jeszcze poświecił mu po oczach latarką, sprawdził odruchy, wzrok, mowę i w ogóle wszystko.
- Teraz proszę, zdjąć bieliznę.
- Czy pan zwariował? Co ma ta część ciała do pracy naukowca?! – Oburzył się Pike.
- Spokojnie, tylko żartowałem. Proszę za mną. – Otworzył szare drzwi i zniknął wewnątrz.
Jordan szybko wstał i pobiegł za nim.
- Tak się składa, że zepsuło mi się sporo rzeczy. I nie mogę zidentyfikować padłego organizmu, który leży na moim mikroskopie. Chciałbym, żebyś naprawił tę mikrofalówkę, transmiter danych, laptopa, suszarkę, pralkę i ten miotacz plazmy.
Chłopak nie czekał. Szybko wziął się za robienie napraw.
W pierwszej kolejności uporał się z pralką. To była bułka z masłem.
Drugi był laptop. To też nie było trudne.
Na trzecim miejscu znalazła się mikrofalówka. Coś wybuchło mu prosto w twarz, ale miał gogle, więc pomiąwszy ten fakt naprawił nieznośne urządzenie,
Czwartą rzeczą był transmiter danych. Było ciężko, ale dał radę.
Jako piąta nawinęła się suszarka. To też była łatwizna.
No i szósta rzecz. Miotacz. Miał do czynienia z tą bronią dopiero drugi raz. To było piekielnie trudne.
Mężczyzna stał z boku i obserwował, popijając kawę.
Kiedy skończył, podszedł do mikroskopu i spojrzał, wyregulowawszy wcześniej ostrość.
- To nie organizm. To włos.
- Nie, to jest organizm.
- Włos!
- Mówię ci, że organizm!
- WWWWWŁŁŁŁŁOOOOOSSSS!!! – Krzyknął zdesperowany szczupak.
- Przyjęty. – Zakreślił krzyżyk w notatkach, po czym ruszył do biurka.
- Co? Tak... po prostu?
- Masz umiejętności i wiedzę. Jesteś chyba naszym pierwszym naukowcem. Do tej pory wszyscy mówili, że ten włos to jakaś nić z morza. Gówno prawda.
Podszedł do zszokowanego i uśmiechniętego Jordana i uścisnął mu dłoń.
- Witaj w organizacji Moria, młody naukowcu. Obyś został jak najdłużej.
Rok później, białym, wąskim korytarzem maszerował chłopak. W prawej ręce ściskał klucz, w lewej niósł skrzynkę z narzędziami. Luźny zielony kombinezon, który na sobie miał, leżał idealnie na chudym ciele naukowca. Przeźroczyste gogle dyndały na jego szyi w rytmie jego kroków. Te z kolei niosły się echem przez korytarz.
W ustach obracał patyczek od lizaka.
|
|
|