Historie Postaci - Urodzony dla ekspetymentów.
Wilk - 12 Grudzień 2014, 02:40 Temat postu: Urodzony dla ekspetymentów.
I
- Brakuje ludzi! - wrzasnął. - Brakuje! Brakuje nam ludzi do eksperymentów! - powtarzał bezustannie, dopóki nie poczuł na ramieniu mocno zaciskającej się ręki swojego kolegi po fachu. Nadal był wściekły, gdyby mógł, rozniósł by całe laboratorium, byleby zrobiło mu się lepiej.
- Przestań mnie uspokajać, obydwoje wiemy, że jeżeli nie znajdziemy nikogo.. - urwał, widząc gniewny wzrok kolegi. Mruknął coś pod nosem niezadowolony i opadł na fotel. Ukrył twarz w dłoniach, które podpierał na kolanach. Tracił jakiekolwiek nadzieje. - Czemu nie ma ludzi rodzących się po to, by przeprowadzać na nich eksperymenty.. - czy on właśnie nie znalazł sposobu na rozwiązanie problemu? Mężczyzna podniósł głowę, w jego oczach można było ujrzeć blask. Miał pomysł. Drugi mężczyzna zmarszczył podejrzliwie brwi, domyślał się co może kombinować jego przyjaciel.
- Jack, chyba nie planujesz... - nie mógł dokończyć, wiedział, że o to chodzi, nie potrzebował jego potwierdzenia. Przełknął ślinę i zamknął oczy.
- Tak! Planuje! Mike, to nasza jedyna szansa. Dzieci, dzieci są takie głupie, zrobią wszystko by rodzice byli z nich dumni. - uśmiechnął się szeroko, niczym szaleniec z bajek dla dzieci.
Wrócił do domu. Żona już na niego czekała, wiedział, że od 3 lat starała się o dzieci, a on starał się żeby ich nie było. Przywitał się z nią jak zawsze, beznamiętnie złożył na jej ustach pocałunek i objął w pasie.
- Witaj w domu. - jej głos wydawał się być pełny nadziei. Nadziei na to, że w końcu jej mąż odwzajemni jej uczucia, że tak jak ona, będzie ją kochał całym sobą. Prawda była inna. Bolesna. Naukowiec zdradzał ją na prawo i lewo, jego jedyną miłością były eksperymenty, zwłaszcza te na żywych istotach.
- Potrzebne mi są dzieci, Melani. - nie mógł przecież jej oszukiwać, dlaczego tak na prawdę zaprowadził ją do sypialni. Kobieta spojrzała na niego, zdziwienie i strach szły ze sobą teraz w parze. - Jeżeli nie dwójkę, to chociaż jedno. Nie sprawiaj problemów, dobrze wiesz, że jestem w stanie znaleźć sobie kogoś, kto zrobi to dla pieniędzy. - dodał beznamiętnie, ściągając z szyi krawat, zaczął powolnie rozpinać kolejny to guzik jasnoniebieskiej koszuli. Dopóki ta, nie opadła bezgłośnie na odkurzony dywan. Kobieta stała jeszcze chwilę nieruchomo, jakby starając się poukładać wszystko w głowie, pochyliła się w tył i upadła na łóżko, z niewielką pomocą dłoni jej męża.
- Wiedziałem, że się zgodzisz, kochanie. - ostatnie słowo zadziałało na nią jak narkotyk. Zamknęła oczy, oddając się mężczyźnie. Nie mogła, nie chciała by ten, znalazł kogoś innego na matkę jego dzieci. Chociaż wiedziała, jaki będzie ich los, nie potrafiła mu odmówić. Miłość jest ślepa i głupia. Tylko czy matczyna miłość, nie okaże się z czasem silniejsza?
II
Słoneczny letni dzień. Szkoda tylko, że w tak piękny poranek, ktoś, a dokładniej kobieta, musiała się męczyć na porodówce. Jęki, wrzaski, prośba żeby ktoś zadzwonił do jej męża. Jeszcze raz jęk, zaraz po tym kolejny. Poród wydawał się nie mieć końca.
- Zabieramy ją na sale operacyjną! - warknął jeden z lekarzy. Cesarskie cięcie było nieuniknione. To poważny zabieg, ale kobieta nie miała wystarczająco siły na naturalny poród. Powikłania związane z operacją zdarzają się rzadko, dlatego po pełnych 30 minutach na świat przyszedł William. O imieniu i każdym szczególe decydował ojciec, nie było miejsca i czasu na sprzeciw, wiedziała jak to mogło się skończyć. Kobieta cały ten czas była sama, wiedziała, że i tak czy siak, nie mogłaby liczyć na jakiekolwiek wsparcie emocjonalne ze strony swojego męża. Miała jednak wielką nadzieję, że będzie mogła przytulić syna do piersi przy jego obecności. Rozczarowanie było bolesne, ale nie na tyle, by rozproszyć jej uwagę. Kiedy usłyszała pierwszy płacz, sama czuła jak jej oczy stają się zaszklone, a wzrok się pogarsza. Nie przeszkodziło jej to jednak w złapaniu pewnie swojego dziecka. To właśnie ten moment, pozwolił jej na stwierdzenie, że jest ktoś ważniejszy od jej pierwszej miłości. - William. William... - powtarzała nieustannie, dopóki nie usnęła ze swoim synem na piersiach.
Kobieta została wypisana wraz z synem po 5 dniach w szpitalu. Cieszyła się jak nigdy. Ona, on, ich syn. Tylko jak długo zostaną razem?
III
Słoneczny letni dzień. Taki sam jak podczas jego narodzin. William miał właśnie swoje 7 przyjęcie urodzinowe. Ogródek był na taką okazję odpowiednio przygotowany. Stoły ze słodyczami i przekąskami, obok napoje. Zaraz obok miejsce na prezenty. Wokół biegała masa rówieśników. Stał na środku, pomiędzy otwartymi drzwiami do domu, a stołem z prezentami. Widział, że jego matka krzyczała. Widział, że była zdenerwowana. Widział spływające po jej policzkach łzy. Stał jednak nieruchomo, wiedział, że jego obecność w pokoju w żaden sposób nie poprawi sytuacji. Czekał i obserwował.
- Mike... Daj mi jeszcze rok. Nie zabieraj go, jeszcze rok.. - niemalże zawyła, przeczesując nerwowo włosy palcami. - Tylko rok. - powtórzyła cicho, jak gdyby wcześniejszy krzyk zostawił po sobie ślady.
- Nie ma mowy. Przestań beczeć i panikować. To nie jest dobre dla dziecka, a ja nie chcę kaleki w laboratorium. - warknął, wskazując palcem na jej brzuch. - Kiedy urodzi się jego siostra, masz być taką samą matką, tak samo czułą i kochającą. Jeżeli bachor będzie wyrastał na przestraszoną beksę, to możesz być pewna, że trafi do klatki szybciej, niż on. - dodał, nie czekając i nie spodziewając się jakiejkolwiek odpowiedzi od żony, odwrócił głowę w stronę drzwi do ogródka. Dostrzegł przerażoną minę Williama, który choć nie słyszał przez hałas na podwórku o czym mówili, wiedział, że z mamą nie jest dobrze. Nieśpiesznie podszedł do syna i pochylił się nad nim.
- William. - zaczął spokojnie, udając opiekuńczego ojca. Uśmiechnął się delikatnie, mrużąc oczy. - Podziękuj wszystkim za prezenty. Mam dla Ciebie małą niespodziankę. - powiedział wyjątkowo przekonująco, głaszcząc chłopczyka po kasztanowych włosach.
William wypełnił prośbę ojca. Podziękował każdemu po kolei z tą samą miną, choć uśmiechniętą, skrywająca smutek, który znajdował się głęboko w jego sercu. Dlaczego mama płakała? Po wyznaczonym przez ojca zadaniu, miał przyjść do samochodu. Mama była w środku. Uśmiechnięta jak zawsze, pomagająca mu zapiąć pasy. Dziwne, siedziała z tyłu, zawsze zajmowała miejsce obok taty.
- Mamo, gdzie jedziemy? - zapytał cichutko, mrużąc oczy pod dotykiem matczynej dłoni na jego włosach.
- To niespodzianka. - powiedziała. Jej głos był smutny, niemalże drżący i choć chciał zapytać, dlaczego tak brzmi, z tropu zmylił go jej sympatyczny uśmiech. Złapał ją za dłoń i przytulił do niej.
Kiedy dotarli na miejsca, chłopczyk nie mógł się doczekać, by wysiąść z samochodu. Poczuł jednak silne oparcie ze strony matki. Ta zacisnęła swoje dłonie na jego ramionach, zmuszając go do tego, by na nią spojrzał. Wzdrygnął się pod siłą jej smukłym palców, wbijając w niego paznokcie. - Mamo.. - mruknął, marszcząc się z bólu.
- Mama Cię kocha. Tata też Cię bardzo kocha i choćby nie wiem co robił, nie zapominaj o tym. Musisz zostać tutaj w tatusiem na trochę, ale obiecuje Ci, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. - nie zobaczą się. Oczy kobiety zaszkliły się, ale uśmiech nie schodził z jej bladych ust. Cała jej twarz zdawała się być bledsza niż zawsze. Chciał już zapytać dlaczego płacze, dlaczego musi tutaj zostać z tatą, ale za jego plecami otworzyły się drzwi. Letni wiaterek musnął po jego młodej szyi, a on sam został wyciągnięty nieco brutalnie przez jego ojca.
- Mama jak zawsze panikuje. - zażartował, łapiąc chłopaka za jego małą dłoń. Zaprowadził go do środka, gdzie czekali już na niego panowanie w białych fartuchach. Ich mina nie wyglądała na szczęśliwą.
- Zabierzcie go do pokoju, muszę odwieść żonę. - rozkazał tylko, puszczając dłoń Willa. Odwrócił się na pięcie, nawet nie patrząc na swojego syna i wyszedł.
IV
Minął rok od przyjazdu tutaj. Dotychczas wszystko ograniczało się do pobierań krwi i zażywania dziwnych lekarstw. Cały ten rok nie widział swojej matki, a ojca widywał sporadycznie. Przychodził by coś podpisać, ograniczając się jedynie do - Bądź dobrym chłopcem, Will. Te słowa powodowały, że mały, kwadratowy pokój z łóżkiem, małym stolikiem, kartkami i jedną kredką, nie był dla niego problemem. Również zapominał o halucynacjach po zjedzeniu kilkunastu tabletek na raz, nie mówiąc już o nakłuwaniu kilkanaście razy dziennie. Wszyscy tłumaczyli mu, że jest tu dlatego, bo jest wyjątkowy i że jego tata jest dumny. Mimo dobrych chęci ze strony naukowców, nikt nie pozwolił mu nigdy zadzwonić do mamy, czy wyjść z pokoju, nie wliczając potrzeby skorzystania z toalety.
Miał iść spać. Jak zawsze o tej samej porze, choć sam nie wiedział jaka jest aktualnie godzina, pora roku, miesiąc. Przykrył się białą, sterylnie wypraną kołdrą i spojrzał w biały sufit. Już przymykał oczy, kiedy usłyszał dźwięk otwierających się drzwi. Podniósł głowę by spojrzeć w tamtą stronę, ale nim zdążył zareagować - zasnął.
V
Obudził się, otwierając oczy z wyjątkową trudnością. Miał ochotę potrzeć oczy dłonią, ale nie mógł ich podnieść. Dopiero teraz poczuł na swoich nadgarstkach i kostkach chłodną powierzchnię metalu. Był przykuty do stołu. Rozejrzał się nerwowo raz w prawo, raz w lewo, nie widząc nikogo w pobliżu, zaczął krzyczeć, starając się wyrwać. To prawidłowa reakcja ośmiolatka. Żadne dziecko nie powinno obudzić się przykute do stoły operacyjnego, do tego nagie.
- William, uspokój się. - to był głos jego taty, to był on. Tylko gdzie? Skąd on dochodził? Chłopczyk osłupiał, rozglądając się po pomieszczeniu, nic. Nigdzie go nie było..
- Spójrz do góry. - nakierował go. Oczy Williama powędrowały więc w górę. Widział go, co prawda za szybą, ale był pewien, że zaraz go uwolni, przytuli i powie, żeby nie płakał. Nie widział nawet kiedy po jego policzkach zaczęły spływać łzy. - Tato.. - zachłysnął się prawie. - Tato czemu tu jestem, pomóż mi.. - powiedział głosem pełnym nadziei. Ojciec jednak nic nie odpowiedział i nie zrobił. Stał nieruchomo za szybą, wpatrując się w niego.
- Tato? - powtórzył już nieco pytającym tonem. W odpowiedzi jednak usłyszał włączający się silnik, schylił głowę by spojrzeć w dół, skąd dochodził dźwięk i ujrzał wielką maszynę. Wyglądała trochę jak żądło. Nie wiedział dlaczego znajdowała się nad jego udem, ale bardzo się bał. Spojrzał jeszcze raz na ojca, by zaraz poczuć coś na skórze. Żądło zaczęło wwiercać się w jego nogę. Czemu to nie bolało? Czemu wokół było tak dużo krwi? Czemu tata go jeszcze nie uwolnił? Czemu to wbijało się w jego nogę?
- Tato.. Tato! Boję się! Boję! Chce do mamy! Gdzie jest moja mama! Tato! Tato! - krzyczał głośno, nieważne jak głośno, nie mógł przekrzyczeć dźwięku pracującej maszyny. Po chwili stracił przytomność.
VI
Mijał kolejny rok, dwa, kilka lat. Chłopak z każdym rokiem coraz bardziej łakną ludzkiego mięsa. Czami takowe dostawał. Raz nogę. Raz rękę. Wszystko zjadał szybko, niemalże impulsywnie. Potem siadał w kącie, przyglądając się resztką i przepraszał pod nosem.
- Robimy postępy Jack. Jeszcze trochę i chłopak będzie mógł przyłączyć się do armii. - szyderczego uśmieszku nie mogło zabraknąć na ustach mężczyzny. Odsunął materiał koszuli i zerknął na godzinę.
- Przygotujcie salę. Tym razem podamy mu H56. - powiedział pewny siebie, aczkolwiek tej samej pewności nie zobaczył w oczach swoich podwładnych. - Czego nie zrozumieliście? Do roboty! - warknął, łapiąc się w miejscu klatki piersiowej. Pielęgniarka pomogła mu ustać na nogach, po czym została spoliczkowana w twarz.
- Nie dotykaj mnie i idźcie po niego. - kolejne warknięcie i kolejny napad kaszlu. Mężczyzna chorował już od roku. Zostało mu pół roku życia.
Po chłopaka jak zawsze przyszła trójka ludzi. Zawsze Ci sami, uzbrojeni. Wśród nich była kobieta, to ona miała za zadanie przymocować w odpowiedni sposób łańcuch do obroży, z którą Will nie mógł się rozstać. Zaprowadzono go w to samo miejsce. Tam gdzie zawsze cierpiał katusze, tam gdzie szalał, gdzie zostawał poddawany przeróżnym eksperymentom. A nad wszystkim czuwał jego ojciec. Kobieta przymocowała go do tarczy, przy której zawsze dostawał zastrzyki, a zaraz po tym wpadał w furię. Wszystko było wykonane z odpowiedniego tworzywa, by Ludożerca nie był w stanie się uwolnić i ich wszystkich pozabijać, a potem zwyczajnie zjeść. Igła. Żyła. Ryk. Niewiele brakowało, a kobieta podająca mu płyn straciłaby ucho. Jego zęby uderzyły o siebie mocno tuż przed jej płatkiem ucha. Zarechotał głośno, patrząca jak kobieta się przewraca, po czym wstaje i ucieka nie odwracając się za siebie. Przez te same drzwi do pomieszczenia wchodzi nie kto inny jak jego ojciec.
- Proszę, proszę, tatusiek się pojawił. - mruknął szyderczo, oblizując wydłużone kły. Mężczyzna spojrzał na niego beznamiętnie. W pomieszczeniu było ciemno, tylko przy pomocy węchu mógł szybko sprecyzować kto kim był. Musiał przyznać, że poza nim i jego ojcem, był ktoś jeszcze. Zapach był nowy, nie wiedział kto to, ale podejrzewał, że to jego przekąska.
- Kogo tam dla mnie masz? Pewnie znowu jakiegoś schorowanego starca. Jak chcesz żebyśmy współpracowali to daj mi coś ciekawszego, a nie starych pryków, którzy nie mają siły walczyć. - nie ukrywał znużenia. Ojciec nic nie odpowiedział. Cisza towarzyszyła mu prawie zawsze, ale nigdy kiedy dochodziło do ich konfrontacji. William zmarszczył podejrzliwie brwi, czując jak jego ojciec zmienia położenie. Znajdował się ponownie bliżej drzwi. Zamknął momentalnie oczy, światło po tak długim pobycie w ciemnościach było nieprzyjemnym uczuciem. Warknął pod nosem, nie ukrywając swojego niezadowolenia.
- Co do chole.. - kiedy otworzył oczy, jego wzrok momentalnie powędrował w stronę klatki, w której zazwyczaj czekało na niego danie główne. Tym razem była to dziewczynka, wiek około siedmiu lat. Tyle samo lat miał on, kiedy tutaj trafił. Już nawet zapomniał o tym, że kiedyś też był dzieckiem. Musiał szybko przyzwyczaić się do bólu, dorosnąć, jakoś sobie z tym poradzić. Małolata nie zbudziła w nim politowania, raczej zdziwienie. - Co ty, staruszku, myślisz, że najem się dzieckiem? Wypuść to pisklę i daj mi kogoś dorosłego. - zażądał, przymykając na krótką chwilę oczy, jak gdyby w niedowierzaniu, że ten oczekiwał od niego, że wystarczy mu mała dziewczynka. Zanim jednak mężczyzna zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna złapała się klatki. - Tato, tato, pomóż mi.. Boję się. Tato! Chce do mamy! - drgnął. Jakie tato? Kogo ona do cholery nazywała tatą? No nieźle.
- Co kurwa. - widział jak ojciec na niego patrzył, uśmiechał się wrednie, niemalże wstrętnie. Było mu niedobrze, złapał się za brzuch odczuwając w tamtym miejscu ogromny ból. Przecież ona nie mogła być jego siostrą. A nawet jeśli to co go to obchodzi, mordował kobiety, mężczyzn, starsze panie, schorowanych starców. Nie powinno mu to robić żadnej różnicy. A jednak w tym momencie robiło. Ból brzucha był coraz silniejszy, za chwilę zaczęły go również boleć mięśnie. Zaczęła go denerwować obroża, w której nadal był uwieziony. Wszystko go drażniło. Krzyki dziewczynki, jej szloch. Musi stąd uciec albo oszaleje. Nie wiedząc nawet kiedy łańcuch pękł. Drzwi od sali zatrzasnęły się. Upadł na ziemię wykrzywiając grzbiet w łuk. Jęknął z bólu drugi raz, trzeci. Jego ciało zaczęło pokrywać się sierścią, zamiast chłopaka, w miejscu rozerwanych ubrań stał wilk. Nic bardziej mylnego. Wilk. Zwierzę. Zgasło światło. W pokoju został on, naukowiec, który został zamknięty razem z nim, usilnie domagający się ratunku i dziewczynka. Ta jednak w tym momencie była nieistotna. W ciemności świeciły się tylko fioletowe oczy bestii. Zwierzę przypominało typowego wilka, tego najbardziej wyrośniętego z watahy, aczkolwiek nadal tylko wilka. Instynkt kazał mu rzucić się przed siebie, prosto na jego ojca. W tym momencie nie był jego ojcem. Był zagrożeniem, które musiał jak najszybciej zlikwidować. Powalił go na ziemie, wcale nie potrzebował wiele siły. Mężczyzna był schorowany, a przyjmowanie dużej ilości leków osłabiała go na tyle, by zwierzę mogło bez wysiłku go powalić. Warknął przed jego twarzą, by po chwili wbić się w nią całą szczęką. Krzyki mężczyzny zdawały się nie mieć końca. Ktoś na górze włączył alarm, ale to nie spowodowało, że zwierzę zabrało szczęki, po zmasakrowaniu całej jego twarzy, rozdrapaniu skóry na jego klatce piersiowej, zeskoczył z jego ciała, oblizując zakrwawiony pysk. Nie potrzeba było dużo czasu, by po naukowcu zostały tylko kości i niektóre narządy. Nie miał już miejsca w brzuchu na więcej. Oczy zwierzęcia zwróciły się teraz w stronę rozpaczliwie szlochającej dziewczynki. Chociaż nie miał w planach jej jeść, nie zamierzał odpuścić sobie zabawy. Podchodził powoli, jakby się skradał, chociaż wiedział, że ona nie widzi nic poza fioletowymi światełkami. Krzyki ojca musiały ją wystraszyć. Wilk sapał, nie sapał ze zmęczenia - był podekscytowany. Działał impulsywnie, nic więc dziwnego, że wskoczył na klatkę, kłapiąc szczękami nad głową dziewczynki, ba! Swojej siostrzyczki, zahaczając kłami o jej kasztanowe kosmyki włosów wystających z koka na głowie.
- Mamo! Mamo! - wrzasnęła, uciekając w kąt i kładąc się na ziemi.l Schowała w dłoniach twarz, niemalże dusząc się własnym szlochem.
Mamo. W jego głowie to słowo niemalże zabębniło. Nie był to jednak rozpaczliwy głos dziewczyny, co prawda brzmiał równie żałośnie jak jej, ale z pewnością nie wydobył się z jej ust. A to dlatego, że to był jego głos, tylko kilka lat temu. Krzyczał przecież to samo. Zaraz z tą informacją wrócił do swojej ludzkiej formy, opadając z bólu mięśni na górną część klatki. Ktoś otworzył drzwi, dziewczynka płakała jeszcze jakiś czas, ale on nie był w stanie unieść głowy z bólu. Zareagował dopiero, kiedy usłyszał strzał, odruchowo zeskoczył z klatki, opadając zwinnie na ziemię. Strzał nie był skierowany do niego, przynajmniej nie ten pierwszy. Pierwszy trafił prosto w głowę dziewczynki. Krew trafiła nawet Williama. Równie impulsywnie zareagował na śmierć swojej siostry co wcześniej, gdy był w formie wilka. Mimo bólu, rzucił się na dwójkę uzbrojonych naukowców. On był ich eksperymentem. Oni zwykłymi ludźmi z pukawkami. Szybko pozbawił ich życia. Spojrzał za siebie na ciało dziewczynki, nie miał wiele czasu do przyjścia reszty. Laboratorium było odizolowane od miasta, ale przebywała tutaj czasem ochrona. Głownie nad bezpieczeństwem czuwały komputery, a dokładniej ludzie sterujący nimi. Sapał z bólu, przemiana go dużo kosztowała (co prawda wynikła w niekontrolowany przez niego sposób), nawet rozległa blizna na udzie zaczynała pulsować. Już miał ochotę biec przed siebie i wydostać się z laboratorium jak najszybciej, coś jednak kazało mu zabrać ze sobą martwe ciało dziewczynki. Na prawdę jakby teraz, po zamordowaniu swojego ojca, który zresztą nie okazał się być najlepszym tatuśkiem robiąc z syna potwora, robiło mu to różnicę, czy dziewczyna jest jego siostrą czy nie. Czuł jednak na sobie ciężar i prawdopodobnie czułby go przez całe życie, gdyby nie zabrał jej ze sobą. Po chwili kilkukilogramowe ciało dziewczynki zostało przez niego wyniesione. Laboratorium było ogromne, ale on znał drogę ucieczki, był bystry i zawsze jak wychodził ze swojej celi rozglądał się wyjściem, tak na wszelki wypadek gdyby udało mu się uciec - tak jak teraz.
VII
Po opuszczeniu organizacji ( czy raczej po ucieczce ), jedyna myśl jaka pojawiała się w jego głowie to znalezienie domu, byłego domu. Musiał oddać ciało dziewczynki matce, przecież nie może go wiecznie tułać ze sobą, a nuż zrobi się głodny i jeszcze zje swoją siostrzyczkę. O ironio, na szczęście był zwierzęciem, nawet jako człowiek odczuwał powiązanie ze swoją wilczą formą, toteż nie trudno mu było zlokalizować mieszkanie kobiety, którą powinien nazywać matką. Nie mógł jednak dłużej tak o niej myśleć, był prawdopodobnie od momentu ucieczki poszukiwany przez naukowców z organizacji, dlatego też musiał odrzucić od siebie myśli zostania z nią.
Przekraczając furtkę odczuwał dziwne wrażenie, był czymś widocznie zirytowany, nie był to ani ból, ani martwa dziewczynka, ani fakt, że prawdopodobnie zaraz zobaczy się z własną matką. To wspomnienia tak go drażniły, mógł mieć kamienną twarz, mógł być wyprany z emocji, ale nie mógł pozbyć się wspomnień jakie towarzyszyły mu całe przez cały czas spędzony w zamknięciu. Warknął coś pod nosem i chwycił pewnie za klamkę. Oczywistym było, że po zobaczeniu matki jakieś emocje się w nim obudziły. Ona jednak nie poznała w nim swojego syna, na widok córki zareagowała tak, jak zareagowałaby każda matka widząca martwe ciało swojego dziecka. Wilk starał się wytłumaczyć jej co się wydarzyło, kobieta jednak zamiast zadawać pytania, czy też obwiniać go o wszystko, prosiła go, by zabrał jej ciało do Krainy Luster i tam ją pochował. Dokładnie opisała mu jak się tam dostać, nim jednak ruszył przed siebie, kobieta wręczyła mu zdjęcie swojego syna. Jego zdjęcie jak był mały. Chciała, żeby Wilk go odnalazł i się nim zaopiekował. Miał już ochotę odmówić, ryknąć jej prosto w twarz, że to on, że to on jest jej synem, zauważył jednak jak kobieta przykłada sobie do skroni pistolet. Zamknął oczy, przytakując na jej kolejną prośbę, odwrócił się i wyszedł. Za sobą usłyszał tylko jeden strzał i dźwięk opadającego ciała na ziemię. Udał się do Krainy Luster, może będzie mu się tam żyło lepiej, skoro to magiczna kraina to muszą być tam też magiczne istoty. Przecież on nie był już tym samym ludzkim Williamem.
Ciało dziewczynki zostało pochowane (gdzieś w magicznej krainie). On zmienił swoją tożsamość. Był Wilkiem zarówno w przenośni, jak i naprawdę. Po parunastu latach w Krainie Luster, postanowił zmienić miejsce zamieszkania. W świecie ludzi, jak już każdy może się domyślić, było więcej ludzi. Więcej chodzącego mięsa. Mięsa, które on pożerał.
|
|
|