To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Koszmary Senne - Sen Mirany [sen otwarty]

Anonymous - 22 Grudzień 2014, 12:16
Temat postu: Sen Mirany [sen otwarty]

    Każdy organizm, w mniejszym lub większym stopniu potrzebuje odpoczynku. Czasu, w którym może nabrać sił, zregenerować się, odetchnąć od wszystkiego wokół. Jednym z takich momentów w życiu większości istot jest właśnie sen. Piękny stan, w którym nasze ciało pozostaje w bezruchu, a mózg wykształca serie obrazów, dźwięków, emocji, myśli i innych wrażeń zmysłowych po to, byśmy odpoczęli jak najbardziej.
    Jednak w tym momencie nasza bohaterka znalazła się w tym najbardziej znienawidzonym rodzaju obrazów, które wizualizują się nam w mózgu. Tak, mara łóżkowa, wizja wywołująca przerażenie, koszmar.

    A owy koszmar zaczął się... cóż, nawet nie jak sen. Mirana otworzyła leniwie oczy i podniosła się, przeciągając, jak to zazwyczaj robi po obudzeniu. I w pierwszych sekundach jej egzystencji na jawie mogła mieć przeświadczenie, że wszystko jest w porządku. Znajduje się nadal w Malinowym Lesie, na ciemnej ścieżce, dokładnie tam, gdzie zasnęła. Czy jednak wszystko naprawdę jest tak, jak powinno być?
    Mirana to w końcu strażniczka gaju. Nikt inny pewnie nie będzie widzieć różnicy. Nie będą widzieć ze ptaki nie śpiewają. Wiatr nie wieje, słońce świeci, lecz jakoś tak szarawo. Cały bowiem lasek wydawał się taki wyblakły, przygaszony.
    A może... przydymiony?
    Podciągnęłaś nosem i poczułaś słaby, ale jednak charakterystyczny zapach spalenizny. Coś się paliło, lub, o zgrozo- może palić nadal.
    Zerwałaś się. Czy chciałaś czy nie, podniosłaś się lekko przerażona swoim odkryciem. Ogień nie mógł być tak wielki, by pokryć cały Malinowy Las, więc drogą eliminacji musiał to być średniej wielkości ogień znajdujący się gdzieś niedaleko.
    Ruszysz to zbadać? Oczywiście, że ruszysz, bez namysłu pójdziesz w dym. Czułaś się przecież odpowiedzialna za ten las, a coś podpowiadało ci, że to jednak nie turyści zrobili sobie ognisko w środku lasu.

Mirana - 22 Grudzień 2014, 14:13

Gdzie jej poduszka, dziękczynna orzeźwiającego odpoczynku? Może była tuż-tuż za nią, właściwie być powinna - przecież na miękkim zasnęła, na miękkim się też i obudziła. Ale nie miała w swojej główce myśli o swoim towarzyszu, a nawet wydawało jej się, że jeszcze powinna go odnaleźć, choć pośpiech ku temu jej nie towarzyszył. Może to zaczekać.
Zaraz, może? Przecież powinnam się troszczyć o swoich towarzyszy! A mimo to, wyższy priorytet miał dym unoszący się w powietrzu. Najpierw jednak las wydał się jej obojętny, neutralny wobec upływu czasu. Wystarczająco niespokojne odczucie, by z pomocą porozumienia z florą chcieć zrozumieć ten stan rzeczy. Podniosła się, zbliżyła do pobliskiego drzewa i delikatnie pogłaskała je po wynurzającym się z błotnistej mazi korzeniu. Nic nie wiedział, albo powiedzieć nie chciał.

Mirana nigdy wierzyła w kłamliwą postawę jej ukochanej roślinności. Nawet nie myślała w ten sposób, bo sama kłamać nie potrafiła. Prawdę stawiała na równi z życiem. A właściwie nie tyle "prawdę", co stan rzeczy, bo określenie prawdy było jej obce - to wymysł ludzi na poróżnienie jej od kłamstwa, a w naturze liczy się to, co się dzieje, a nie co się nie wydarzyło.
Powinna sprawdzić inne drzewa czy też krzewy, ale nie uczyniła tego. Jak gdyby jedna odpowiedź miała być wystarczającą miarą. Może dlatego, że stan lasu nie jest nagłym, a obecnym od dłuższego czasu? Tak, z pewnością zasnęła już w takim, toczonym nadmiernym spokojem, przysłonięty bladością. Kolejna myśl wyjaśniająca nieścisłość snu, której nielogiczność nie jest poddawana dogłębniejszemu badaniu.

Dym. Czuła go doskonale - był jej największym nieprzyjacielem, bo zwiastował istnienie ognia, któremu żadna roślina i żadna żyzna gleba nie są w stanie się przeciwstawić.
Ruszyła, wiedziona dymem, obejmując się dłońmi z zimna. Starannie, aby nie zdeptać delikatnej trawy, co weszło jej tak w nawyk, że starać by się musiała, aby ją zdeptać.
Podnosiła wzrok ku górze, próbując zlokalizować kierunek ciemnego obłoku. Musi wspomóc rośliny przed tak okropną śmiercią.
Muszę!
Bała się o ich koniec, ale nie dopuszczała myśli, ze giną. Że palone jest zupełnie co inne - na przykład tworzywo sztuczne. Że sam ogień nie niszczy roślin...
Oby!

Anonymous - 23 Grudzień 2014, 15:21

    Oczywiście że rośliny nie kłamały. Kłamią ludzie lub istoty okołoludzkie, by nagiąć wokół siebie prawdę, by unormować wszystko wedle ich upodobań, by było im wygodnie. Czy kłamstwa drzew zmieniły by ich położenie? Czy dałyby im jakieś korzyści?
    Ale nie jestem aż takim filozofem by rozciągać się nad tym, dlaczego rośliny nie kłamią. Oczywistym jest, że o wiele lepiej zająć się naszą bohaterką, czyż nie?

    Mirana pobiegła dzielnie za dymem, ale on nie prowadził ścieżką główną - jego nasilenie występowało gdzieś tam, głęboko w krzakach. Ale mimo to szła za nim, musząc jednocześnie przedzierać się przez krzaczaste rośliny. Delikatnie, by ich nie połamać.
    Co było bardzo trudne.
    Z czasem bowiem Mirana mogła zauważyć, że rośliny te, znane potocznie jako krzaczki, również się zmieniły - im dalej za dymem, tym większa ich część była pousychana, a tym samym łatwiejsza do połamania. Czyja to wina? Poumierały samoistnie? Susza? A może to wina dymu? Chyba musisz to sprawdzić. W końcu kto, jak nie ty ma się nimi zająć? Sądzisz że ktoś oprócz ciebie tak ukochał tę nieokrzesaną naturę, by martwić się każdym krzakiem który usechł? Wątpliwe.
    Ale czy jej samej udało się przejść unikając choćby jednej złamanej gałązki? Wątpliwe.
    W twojej głowie właśnie narodził się konflikt tragiczny bohatera dramatu- czy próbować ratować te rośliny, narażając jednocześnie cały las na możliwe spalenie czy sprawdzić, co pali się, zostawiając te rośliny?
    Cóż, to już zostawię twojemu sumieniu.
    Niemniej jednak, sama droga dłużyła się też naszej roślinnej bohaterce. Szła ona dzielnie w duszący i wrogi jej dym, lecz nie było widać efektów tej żmudnej pracy. Cała droga, która w zamyśle miała być podróżą, no cóż, dość szybką, wydawała się trwać i trwać. Jaki był tego powód? O czy wszystko w śnie musi mieć powód?
    Może to przed niezmieniające się otoczenie, które już w pewnym momencie zaczęło być hodowlą suchych gałęzi? Może przez dym, który mimo chodu nadal był taki sam?
    A może przez to że w pewnym momencie Mirana weszła nieświadomie w bagno i jej podróż naprawdę szła mozolniej?
    Tak, po chwili namysłu oraz drugiej chwili zbadania całej sytuacji, z całą pewnością mogła stwierdzić, że coś gęstego obkleja jej nogi, przeszkadzając w poruszaniu się.
    Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłaś, Mirano? Dlaczego zapomniałaś że naprawdę w tym miejscu jest bagno? Co tak zajęło twoją uwagę? Obumarłe rośliny? Zamyślenie?

Mirana - 23 Grudzień 2014, 20:52

Niech w filozofa każdy się bawi,
Czy mniej, czy może bardziej potrafi!
A każda nielogiczna myśl sprawi,
Że śmiechnie przy niej każdy serafin!



Musiała przeciskać się między roślinnością, bo z pójścia ścieżką były nici. Poradzi sobie! Musiała się przeciskać przez krzaki gęsto rosnące. Poradzi sobie! Musiała połamać kruche gałęzie. Porad- co?! Nie! Nie poradzi!..
Gdy usłyszała pierwszą złamaną gałązkę – dźwięk znany jej tak dobrze jak ludziom dźwięk strzelanych kości w naciąganych palcach – przelękła się, zatrzymała i obejrzała za siebie na sterczący kikut krzaka. Zobaczyła również, że w dużej części jest uschnięty, choć dotąd zdawało jej się, że wszystkie są w pełni letniego żywota. Rozejrzała się wokoło – nie tylko ten jeden był konającym. Podeszła do gałązki, łamiąc przy tym kolejną. Starała się obie uleczyć, ale każda z nich upadła Strażniczce w dłonie – były martwe. Uroniła niejedną łezkę smutku. Przyjrzała się im wszystkim i zdecydowała, że postara się pomóc, bo być może jeszcze nie wszystek umarły, być może jeszcze jest nadzieja…
Jest?..

*w tym momencie wspominam fragmenty kampanii WarCraft3, dotyczące umierających i zarażonych lasów*

Oczywiście, że ona najbardziej ze wszystkich istot ukochała tą naturę, bez względu na miejsce jej zasiedlenia. Dopóki ta posiada cechy podobne tej występujących w ludzkich siedliskach (czyli tych, w których się "wychowała"); dopóki owa roślinność nie jest jej wroga – niesie pomoc nawet w obliczu ryzykowania własnym życiem.
Bo czuje się za rośliny odpowiedzialna!
Zamieszała stopami w grząskiej ziemi. Pnącza korzenne wydobyły się spomiędzy palców, utworzyły narośl na nich, która niebawem dotarła do połowy wysokości łydek w formie głównego pnia łączącego obie dolne kończyny. Zakorzeniła się w podłożu. Wyciągnęła dłonie ku górze, odchyliła głowę i nabrała głębokiego wdechu. Pojedyncze kwiaty i gałązki odeszły z jej ciała, a skóra zrobiła się bledsza, mniej zielona. Naga, jak natura dała, z twarzy młodsza niż dotychczas, chłonęła tlen i azot z powietrza, kierując je poprzez układ oddechowy do własnych korzeni, a nimi prosto do uschniętych roślin, wraz z substancjami odżywczymi i „energią natury”. Chciała im pomóc, to dość logiczne działanie – pomaga pierwszym potrzebującym, jeśli nic jej w tym nie przeszkadza. Czułaby się okropnie, gdyby zostawiła je bez powodu same, a to, że dym unosi się nad nią, nad lasem, zwiastując wiele niedobrego… cóż, musiało zaczekać. Gdyby to nie był sen, zapewne bardziej by się tym zastanowiła, a teraz jedynie mogła się… zastanawiać, czemu nie myśli o ciemnych obłokach, bo przecież powinna!

Jej ukorzeniona postać przypominała taką (klik).

Gdy odżyły, bądź też poczuła, że nie da rady im wrócić pogody życia – korzeniami już po tamtej stronie są – ruszyła dalej, by w nowym miejscu spróbować swoich sił. Może tutaj mi się powiedzie?
Pewnie maksymalnie za drugim razem zobaczyła jak nieskuteczne są jej działania. A ponadto, dym zwrócił na siebie uwagę, utrudniając jej oddychanie. Bo Miranda to coś jak gdyby hybryda człowieka z rośliną – oddycha i tlenem, i azotem, a czystość powietrza chwali sobie równie wysoko jak miękkość podłoża i warunki wyborowe do wegetacji. Nie mylić z wegetacją człowieka!
Ruszyła dalej, za dymem, z wymalowanym smutkiem na twarzy, bo nie dała rady krzewom.
I spojrzała na siebie, i ujrzała, że nie korzeń jej nogi oplata, a raczej nie z korzenia nogi się wyłaniają, a są obwinięte masą błotnistą, której tu całe mnóstwo i jeszcze więcej. Jeszcze więcej, aAaaA! Nie, to z pewnością nie jest taka gleba, jaką chciałaby mieć za buciki. To zdecydowanie nie jej typ obuwia!
Bagno i uschnięte rośliny to nie są rzeczy które powinny występować razem, Strażniczko, oprzytomniej! Wynurz się z tej posoki mętnej! Wskakuj na te drzewa i przez nie przedzieraj się w poszukiwania źródła dymu, nim ten całkiem zabije twe siostry! - Głos w jej głowie nie był jakimś defektem psychicznym – to był jej jeden, jedyny głos, jej sumienie; pełne motywacji i racjonalności, ujawniające się poza i ponad instynktami.
Bagno? Zaraz, czemu bagno? Miał to być lasek! - kolejne wątpliwości, przybywające wraz z dłużeniem się podróży.
Jeśli w pobliżu były drzewa – nimi, skacząc zręcznie po gałązkach, planowała dotrzeć do źródła dymu. W przeciwnym wypadku, spróbuje dalej przez bagno się przedzierać, na piechtę, nie mając na to wielkiej ochoty, ale musi.
A to otoczenie, wszem i wobec w zasięgu jej wzroku dostępne, było dla niej przeraźliwe. Coś się w niej kotłowało, złość wobec przyczyny tego stanu była ogromna. Nie pojmowała, jak takie coś może się wydarzyć.
Bała się.
Ale zmierzała na ratunek, być może w samą paszcze lwa. Jak nie ona, to kto?
Jak nie ja, to kto?
Przestraszona, nierozumiejąca...

Anonymous - 29 Grudzień 2014, 14:15

    Czy była nadzieja - cóż, pewno była. Ale była ona równie nikła co trwałość samotnie płonącej świecy w wietrzny dzień.
    A była ta praca, ożywianie roślin, pracą bardzo żmudną i trudną. Bowiem mimo największych chęci, po długim czasie reanimacji roślin, udało ci się wskrzesić tylko kilka krzaczków. A obumarłych roślin były całe połacie, ciągnące się jeszcze hen za twoim widnokręgiem.
    Ale próbowałaś dalej. Każda roślina była przecie dla ciebie na miarę złota. O ile można użyć takiego porównania w stosunku do uosobienia natury.
    I udało ci się- ożywić dodatkowe dwa. Ale czułaś, jak z każdą rośliną z ciebie ulatuje energia? Życie? Siły. Jakby wtrącana w rośliny energia była zabierana Tobie.
    Czy mając widok na to, ile kosztuje cię ożywienie jednego krzaka, dalej będziesz brnęła w to bagno?
    Dlatego poddałaś się- smutna że poległaś, ale jednocześnie pocieszona tym, że udało ci się choć te dziewięć krzaków do życia przywrócić.
    I choć zrobiłaś coś wspaniałego, to czułaś się źle - nogi jak z waty, serce (czy co tam ona ma) biło tak, że aż powodowało ból, zmuszając cię do brania płytkich i szybkich haustów powietrza.
    Otarłaś łzy i ruszyłaś dalej, krokiem wolnym, w kierunku drzewa. Bo jak sama wspomniałaś, wyklarował się pomysł przemieszczania się po drzewach. I muszę stwierdzić że to dobry pomysł.
    Dlatego dotarłaś do pierwszego, lepszego drzewa i wdrapałaś się na nie.
    Rozglądnęłaś się ponownie. Na tej wysokości dym nie był taki duszący, ale również mogłaś zobaczyć jak mizernie wyglądała twoja praca w porównaniu z resztą martwych roślin.
    Mogłaś się nad tym rozwodzić, oczywiście. I możesz. Ale jednocześnie widziałaś z daleka skupisko dymu, i co gorsza - momentami ogniki.
    Wyglądało na to, że coś się tam pali. Dlatego przeskakując z drzewa na drzewo jak wiewiórka (lub Connor w AC III ) chcąc jak najszybciej dostać się do źródła zaniepokojenia.
    W połowie drogi stwierdziłaś coś jeszcze- że mimo zapachu dymu, jesteś w stanie wyczuć krew. Mogło cię to wystraszyć i zatrzymać na chwilkę, ale też zmusić do szybszego przemieszczania się.
    I kilka drzew dalej twoje rozmyślania na temat co się mogło stać nareszcie zostały rozwiane- oto przed tobą rozległa się polana przecinana dróżką. Polana? W tym miejscu nie powinno być polany.
    Bo była sztucznie zrobiona polana. Jak?
    Drzewa w kręgu o promieniu około szesnastu metrów zostały wycięte. Pomarłe krzaki również, a trawa wypalona i udeptana aż do suchej ziemi.
    Wydawać by się mogło że było to jeszcze kilka chwil temu miejsce postoju dla jakiejś dużej grupy. Dokładnie było widać miejsca rozstawiania namiotów. No i dużą ilość zbezczeszczonych szczątek zwierząt, które najwyraźniej służyły jako pokarm.
    I o ile ten widok sam w sobie był okropny, tak nie on zbierał całą uwagę.
    Największą uwagę zbierał wielki słup ognia na środku tej polany. Wielki ogień, trawiący wycięte krzaki, drzewa, a raczej ich pozostałości, oraz większe i mniejsze kawałki pozabijanych zwierząt.
    Cóż, chyba ktoś próbował po sobie posprzątać.
    Paląc to, co zostawił, a przynajmniej większość.
    Paląc, i nie zabezpieczając ciągle palącego się ognia.
    Gdzie kilka metrów dalej było więcej suchych krzaków.
    To logiczne!
    Ale wiesz co było najgorsze? Że to wszystko było świeże, jakby jeszcze kilka godzin temu sprawcy tu byli. Może jeszcze kilka minut temu.
    Jeśli wystarczyło po prostu zostawić krzaki? A jeśli można było uniknąć choć połowy tego, przyśpieszając kroku?
    Czy warte to było dziewięciu ożywionych krzaków?
    Ja nie wiem, ale takie wyrzuty kotłowały się teraz w głowie Miranie.

Mirana - 30 Grudzień 2014, 23:44

Nie, proszę, nie mówcie jej, ze to na nic, ze tyle tutaj tych roślinek, że nie da rady, że wszystko stracone, pogrzebane, wyplute, przeżute, oddane na złom, zardzewiałe, sprzedane, wydziedziczone i w ogóle apokalipsa!
Bo jeszcze pomyśli, że żartujecie i pójdzie spać dalej.
Nadzieja na poprawę, na lepszy stan rzeczy, jej wystarczy. Natłok informacji deprymuje, deprawuje i roztacza chaos tak przez Miranę unikany, jak najukochańszy jasiek rozgania złe sny. Czyli czasem machina ta zawodzi.
Kilka krzaczków wobec całej plagi, roztaczającej się we wszystkie strony. To niewiele, to właściwie nic, patrząc na cenę, na utratę sił i zmęczenie. Ja wiem, że nie lubisz przyznawać się do słabości, że odpoczynek jest dla Ciebie błogosławieństwem, że w pośpiechu czynisz tylko największy ratunek i nawet przy tych roślinkach zachowałaś cenny czas na swobodę wykonywanych czynności.
I dlatego twoje sumienie stało się ociężałym głazem.

Mirano, dochowaj siebie ode złego; ochroń się przed zgubnym popędem ratunku tak, jak ochraniasz się przed szaleństwem.
Nie, nie dasz rady, nie potrafisz. Nigdy nie pojmiesz, czemu, gdy czynisz wszystko co potrafisz, zdarza ci się nie zdążyć na czas; nie zdołać przeciwstawić się naglącym się przed tobą tłumnie przeciwnościom.
Mirano, spojrzyj ku górze, zgarnij kilka gwiazd z nieba, albo zgarnij światło księżyca!
Nie, to nie noc mgłę roztacza, to ogień w swoje ciepło zaprasza.


Ma serce, ma, a krew jej ciało obiega. Choć skóra zbudowana z komórek roślinnych, a organy przystosowane do potrzeb osobników z królestwa flory, serce pompuje czerwoną krew w jej ciele, choć chłodną równie co temperatura otoczenia.
Obdarta ze spokojnego stanu ducha, ruszyła ku drzewom. Skoki, jeden po drugim, były trudne. Z takimi nogami, jak z waty, nie trudno było jej o upadek, o zranienie nóg na ostrych gałęziach. Brnęła dalej, oddychając ociężale w rzadszym co prawda dymie, ale nadal wysiłek fizyczny wymagał rwanych, efektownych oddechów.
I nimi wzbogaciła się o wyczucie krwi.
Miała na sobie własną, czuła ją w piekących stopach.
Jakiś owad przeleciał jej koło twarzy, niepotrzebnie irytując już dość oszołomioną Opiekunkę roślin.

Po raz kolejny spadła z drzewa - wyobraźnia przelała bodźce z jawy na projekcję snu - tym razem lądując bezpiecznie w płytkim błocie. Podniosła się i ruszyła dalej, zaniepokojona jeszcze lepiej wyczuwaną krwią.
Zatrzymała się nad polanką będącą winną całego zajścia.
Polana?! - zastanowiła się nad sensem jej istnienia.
Poczyniła wzrok poniżej widnokręgu. Zwierzęta, krzaki, drzewa - tańcuje na nich ogień...


Boisz się, czuję to. Klawiatura drży, klawisze się blokują, spacja piszczy wysokim sopranem, a każdy bardziej zdecydowany nacisk sprawia, że opuszek palca piekli się od rozgrzanego plastiku. Łzy z oczu kapią pomiędzy klawisze, zamieniając się w obumarłe dymki pary wodnej, niknące w powietrzu. Ukazanie oczom dłoni jest jak ujrzenie czerwonego ostrza miecza, wydobytego z objęć młotów. I choć w pobliżu nie było kowali, nie słychać było uderzeń ich narzędzi; wiesz, że dłonie zostały przekute w narzędzie niszczenia, destabilizacji, uprzykrzenia, znieczulicy, porywczości i mocy zadośćuczynienia tego samego bólu wszystkim napotkanym rzeczom i stworzeniom.
Nie jesteś dłońmi, Mirano, jesteś klawiaturą, którą wymieszano z błotem, poddano toksycznym związkom z dymu i wypieczono nad ogniem smutku, rozpaczy i gniewu.
Zacisnęłaś pięści, choć nie jesteś zdolna do takiej batalii. Nie masz nawet dla tego czynu przeciwnika.


Zeskoczyła na polankę, trawiona myślami, czy pośpiech warty byłby życia płonących szczątków.
Byłby, choćby dlatego że nie udało ci się temu zaradzić. Ale to nie myśl w Twoim stylu - dla Ciebie, Mirano trafniejsze jest ocenianie tego, dlaczego kolejny raz nie byłaś w stanie cokolwiek w pełni uczynić. Te krzaki na bagnach były martwe już zanim tu dotarłaś, a takiej ilości zwierzyny nie potnie się w parę minut. Mimo to, sen swoją nielogicznością wmówił ci, z przekonaniem, że zdążyłabyś.
Uroniła kolejne łzy na swoje dłonie. Te dłonie, po których narrator pisał, mając je za klawiaturę.
Potok łez.
Upadła na ziemię, uwalniając dotąd zaciśnięte dłonie. Czuła bezradność, a sąsiedztwo ognia ani jej nie straszyło pochłonięciem, ani też nie czuła potrzeby jego stłumienia. Nie czuła nic.
Sumienie jakby wypaliło się wraz z myślami i zostały tylko obłoki. Obłoki jak dym.

Bonus: klik

Anonymous - 24 Styczeń 2015, 18:24

    Przez myśl raczej przepłynęła mi myśl, jakoby ,,zaradzenie'' problemu znaczyć miało złapanie twórców tego dzieła. Ślady na ziemi były jeszcze świeże, co jednoznacznie dawało znać, że chwilkę temu jeszcze tu byli.
    Ale w końcu to sen, i takie cuda dziać się mogą.
    Może powstrzymałaby ich przed dalszą drogą? Oraz zatrzymała ogień, bo o wiele łatwiej jest zapobiegać pożarom niż je gasić, czyż nie?
    Ogień wesoło tańczył na wietrze, pochłaniając kolejne pnie drzew i wysyłając w eter coraz to większą liczbę skrzących się iskierek. A ty patrzyłaś na ten piękny i przerażający, ognisty posąg, uświadamiając sobie, jak mała jesteś pośród wszystkiego, co się wokół ciebie dzieje.
    Rozglądnij się. Wokół ciebie, oprócz tego całego zła, jakie spotkało te rośliny i zwierzęta, były przedmioty codziennego użytku - puszki po jedzeniu, kawałki materiału...
    i ulotki.
    Mogłaś na nie nie zwrócić uwagi. Mogłaś być zajęta patrzeniem w ogień, którego dym szczypał cię w oczy.
    To naprawdę logiczne. Myśl o tym że ogień może pochłonąć cały las zaprzątała właśnie twoją głową.
    Bałaś się. Bo nie miałaś pojęcia co teraz zrobić. A może miałaś, ale wątpiłaś w siebie?
    Ogień skrzył się, pochłaniając coraz to nowe obszary. A ty stałaś zaklęta jak kamień, patrząc.
    Tego typu zjawiska mają to do siebie, że oprócz niszczenia, miały też w mniejszym lub większym stopniu wpływ na to, co się dzieje wokół.
    Duszący zapach dymu mieszał się z rozkładającymi się zwłokami, uderzając do głowy i powodując lekkie zawroty głowy.
    A ty... ty mdlałaś.
    Ale nie mdlałaś jak człowiek. Twoje roślinne ciało pod wpływem gorąca powoli usychało. Skóra powoli traciła swoje nawilżenie, skóra stopniowo zaczynała się marszczyć, a ty czułaś się coraz słabsza.
    Chyba musisz coś zrobić. Bo jeśli nie zgasisz ognia, zginiesz nie tylko ty, ale i las. A może nie?


//Wybacz długość, ale chciałam ci już po prostu odpisać a jakoś tak no... xDD Mam nadzieję jednak że mimo długości jest ok //

Mirana - 29 Styczeń 2015, 10:07

Ziemia przesycha, paruje. Jej wilgoć staje mi się obca, ale leżę dalej. I myślę. Myślę: ”dlaczego las jest dla Ciebie taki ważny; dlaczego po prostu nie zainteresujesz się sobą i nie oddalisz od niebezpieczeństwa podpalenia się?” Zebranie odpowiedzi na te pytania było już zbyt odległe, poza moimi możliwościami. Nie chcę w to brnąć, co jest myślą kompletnie sprzeczną z tym, co powinnam czuć.
Coś tu nie pasuje.
Ty, Mirano. Tak, Ty, czyli Ja.
Egoizm wkradł się w mój umysł jako mechanizm obronny na doglądany koszmar. Mam przykład na to, że w trudnej sytuacji skłonna jestem do nieleżących w mojej naturze rozmyślań. I normalnie bałabym się tego toku myślenia, ale że senność usypia świadomość, to zostawienie roślinek staje się pomysłem całkiem znośnym, a nawet pożądanym.
I zaczynam żałować, że nie mogę tego dokonać. ”Mindfuck, kochanie!” Boję się spełnienia tego, co jest mi właściwe, ale nie wiem, że tak się to klasyfikuje. Wybieram siebie, bo na więcej mnie nie stać.
Podniosłam się z ziemi i właśnie nadepnęłam na krzywo rosnącą gałązkę pobliskiego krzewu, zabierając mu ostatnią pomocną dłoń w kwestii powrotu do pełni życia – ostatnią zieloną kończynę. Teraz mam to za wypadek przy pracy, ale po obudzeniu się będzie to kolejna zmora, dołożona do już dość zakręconego i przerażającego snu.
Koszmaru, o którego istnieniu nie wiem. Wszystko jest mi tak bliskie, tak realne, tak prawdziwe. Wszystko jest prawdą!
Jak okiem sięgnąć, las był parodią swojej jeszcze nie tak odległej wielkości i siły. Teraz ogień i śmieci tańczyły na jego zgliszczach. Puszki – jedna z nich rozcięła stopę. Krew zafarbowała wyszarzane od dymu kępy trawy. Wezmę ulotkę, przetrę ranę, uczynię bandaż. Czekaj, co, ulotkę?
A oczy szczypią mnie z bólu, czy z obserwacji słupa szalejących płomieni? Jedno i drugie.
Strach nasycił się tym, że postawienie kolejnego kroku znowu porani nogi, że lepiej już tu stać i nie ruszać się. Ale ogień się zbliżał. Zawróciłabym, ale chcę wiedzieć, co z resztą lasu, co tam dalej jest.
Zgasić ogień i brnąć dalej, przed siebie – chwyciłam tą myśl, ale jak ugasić taki ogrom niszczenia?
Wolę zawrócić, ale coś każe mi iść naprzód, wbrew mojej woli. Naprzód, czyli do ognia?!
Zamarłam w bezruchu. Już teraz odczuwam zmiany w swoim ciele. Starzeję się, skóra traci jędrność i powabność, i staje się szorstka, niemiła i ociężała. Potrzebuję zdrowego drzewa, by ochronić swoje ciało, odseparować od niesprzyjających wegetacji warunków. Ale polana się roztacza, a ogień rajcuje się wciąż dostępnym dla niego paliwem. Zatem, wejdę tam i zabiorę te gałązki, liście i pniaki; rozstawię je na całej polanie tak, jak rosły tu wcześniej. A po drodze pozbawię je ognia. I po co to mam czynić? Po to, żeby się z ogniem zaprzyjaźnić i podstępnie odebrać mu żywot. Taka gra: zgadnij co w środku. A w środku jestem ja, haha-ha…
Wcale nie jest mi do śmiechu.
Racja, ja tam jestem, ja się tam palę – ja, znaczy moje siostry. Borze, przecież się tam spalę! Spłonę jak płomień świeczki na wietrze. Jak płomień świeczki na wietrze. Płomień na wietrze, na wietrze...
Wiatr jest sojusznikiem ognia, o ile nie jest przerostem nad jego treścią. A nadmiar paliwa rozrasta w moment ognisko. Muszę zatem pozbawić ogień tego, co mu najbliższe: zacisza. Albo lepiej: przestrzeni.

Wycofałam się parę kroków i parę kolejnych. I kolejna puszka i kolejna. Krew sączy się ze mnie, a wraz z nią ucieka moja młodość, moja zręczność. Potykam się o gałązkę, którą już wcześniej zdeptałam, by chwile później przylgnąć do gałązek umęczonej dymem brzozy. Biorę ją w ramiona, stopami zatapiam się w miękką ziemię, górującą nad korzeniem. Paznokcie przyjmują elastyczny kształt korzonek, nogi zbierają korę z pnia i otulają się nią, a ja rozmnażam na całą swoją wielkość. Z gałęzi czynię parasol, a potem płachtę i nakładam się nimi. I jestem Panią drzewiec. I wracam w kierunku ognia i porywam płaty skalistej ziemi, wypiętrzam, obracam i zbieram skałę, którą w swojej głębi zawiera. Skała za skałą aż w końcu, jako żywa masa skalna, wchodzę prosto w ogień, wyrywam płaty skalistej ziemi na której cała wycinka tej polany płonie. I wywracam je do góry nogami i zwalam powtórnie na ziemie. I jestem Skalistym Olbrzymem w dymie tlącym się spomiędzy skał zakrywających ziemię i niedawno jeszcze palące się żywym ogniem dzieci lasu. Te dzieci staną się nawozem dla przyszłych pokoleń, a ten dym to płacz ognia. Wygrałam, jestem wolna, mogę zawracać.

A wszystko uczyniłam wbrew sobie, wbrew egoistycznej myśli ucieczki. Zrzucam z siebie te skały i idę ku bagnom, które po drodze mijałam, zatapiając się w nie już jako niemal humanoidalna postać. Potrzebuję wilgoci, myślę o sobie. Zdusiłam ogień w samym jego zarodku i więcej już nie muszę – troszczę się o siebie, bo tylko tyle mam. Jestem tylko ja, poparzona i słaba Miranda.
Borze, za te świętokradztwo winieneś mnie był pozbawić długowieczności i uczynić tą kilkuwieczną, zmordowaną długością życia babką, którą bym była gdyby tylko nie dar roślin. Była, choć nawet nie wiem, że kiedyś byłam mniej roślinna - uważam się za wytwór lasów, że taka jestem od samego początku.

Anonymous - 28 Luty 2015, 14:52

    ruszyłaś, Pani Lasu, dumnie i pewnie w ogień.
    Ogień gładził twoją kamienną zbroję, ale ciebie to nie obchodziło. Nie czułaś tego, czy adrenalina spowodowana całym tym zamieszaniem nie pozwoliła ci tego odczuć?
    Walczyłaś dzielnie z żywiołem, stojąc pomiędzy językami ognia, pracując w rytm muzyki.
    Brawo, Mirano. Udało ci się coś zrobić.
    Może nie udało ci się zapobiec tak wielkim zniszczeniom, ale zgasiłaś ogień, ratując las prawdopodobnie przed równie wielką stratą. Powinnaś być z siebie dumna.
    Jesteś z siebie dumna.
    Po ciężkiej walce wyłoniłaś się z ognia, zmęczona. Pierwsze co chciałaś zrobić to ruszyć ku bagnom i dożywić się. Jasne. Przez to jednak, że zrzuciłaś z siebie skały, po raz kolejny poraniłaś stopy. I to zatrzymało cię na chwilę.
    Rozglądnęłaś się znów, chcąc po raz kolejny ogarnąć wzrokiem i rozumem zniszczenia. Twój strach coraz to bardziej ulatywał, ustępując miejsca smutkowi. Kto w końcu był takim barbarzyńcą, by pozwolić na coś takiego? By zrobić coś takiego?
    Wiatr zawiał delikatnie, unosząc ulotkę. Taką samą jak setka ulotek które walały się po sztucznej polanie. Jednak te leżały spokojnie, a tylko ta buntowniczka postanowiła wzlecieć, tańczyć na wietrze i wylądować... na twojej twarzy.
    Jestem przekonana że oderwałaś ją od swej twarzy i przeczytałaś to, co głosiła.
    A była to ulotka, choć zbrudzona ziemią, naprawdę ładna. Format A5, gramatura 90 gramów na metr kwadratowy, lakierowana, a matową folią pokryta w miejscach w których ogromny napis zajmujący niemal połowę ulotki głosił ,,Boheme Circus''.
    Nazwa nic nie mówiła ci oprócz tego, że to cyrk.
    Rozglądnęłaś się znowu. Teraz wszystko nabierało sensu. Te puszki, ulotki, ubite miejsca aż do ziemi, kolorowe chorągiewki, opakowania po cukierkach, jakieś dziwne pudełka w krzakach... wszystko w twojej głowie układało się w całość do rytmu muzyki.
    Muzyki, którą słyszałaś. Od początku, lecz kto zwróciłby na nią w takim momencie uwagę?
    Muzyka gdzieś w oddali, powoli cichnąca, oddalająca się. W głowie aż szumiało od wielokrotnie powtórzonego zdania ,,To ich wina!''
    Stałaś tak oniemiała, próbując zrozumieć, co dalej. Pójdziesz za nimi? Z ciekawości? A może dlatego, by próbować powstrzymać ich przed kolejnymi rozbojami?
    Znów spojrzałaś na ulotkę. Główną atrakcją były dzikie zwierzęta. Na zdjęciu wyglądały one na smutne, a kilka z ulotki nawet leżało obok ciebie, martwych.
    Biedne, zakatowane na śmierć, wychudzone zwierzęta. Biedny las, zniszczony dla kilku dni uciech.
    Kątem oka dostrzegłaś ruch. A nie była to kolejna ulotka, a pudełka w krzakach, które nawiasem mówiąc były od początku trochę niepokojące, przewróciły się.
    Wszystkie na raz.
    Następnie krzaki zaczęły delikatnie ruszać się. Na pewno nie od wiatru, który na złość ustał już całkowicie.
    Ruszały się, by po chwili z nich wystąpiła chmara dziwnych, pająkowatych
    potworów . Były one dość małe, wielkości psa Yorkshire Terrier, i mimo że dość przerażające, nie dało się oprzeć wrażeniu, że mogłyby być straszniejsze. Możliwe, że byłyby gdyby nie kolorowe muszki w przedziwne wzroki, zawiązane im koło szyi, i to, że same są pomalowane farbą na wiele kolorów.
    Dodatkową informacją niech będzie to, że mówiąc chmara mam na myśli naprawdę dużą grupę tych oto pajęczaków, liczącą na pewno powyżej trzydziestu osobników.
    Te jednak nie myślały się na nią rzucać, o nie. Zebrały się wszystkie w jednym miejscu i poczęły ruszać gdzieś grupą. W kierunku, w którym prowadziły ślady wozów na błocie.
    Co zrobi nasza kobieta z kamienia? Ruszy za pająkami czy ku bagnom? A może i jedno i drugie, bo kto zabroni?

Mirana - 21 Marzec 2015, 12:13

Znowu ta ulotka. Czemu ta ulotka? Bo ta ulotka to ta ulotka. Ulotka ulotna twarzowa.
Zgarnęłam ją ze swojej twarzy. Nauczyłam się czytać już wiele lat temu, ale często zdolność czytania mi przeszkadza. Widzę napisy które nie zawsze miło mi jest czytać, które mnie pogrążają w smutku. Takim jaki teraz odczuwam, kiedy jest już po wszystkim. Nie, nie jest po wszystkim.
Treść. Czyli znaczy się, że to jest cyrk. Dla ludzi cyrk, dla mnie ból i rozpacz. I gniew. Ponownie spojrzałam wokoło na plugawiący to miejsce wysypisko śmieci. To największa zbrodnia jakiej można wobec mnie dokonać – niszczyć mój legion. Nie, nie jest po wszystkim.
Muzyka. Nuty szalały w powietrzu i dopiero teraz zdołałam je posłyszeć. Ich wina, muszę przerwać tę makabrę. Wiedziałam to, byłam pewna swojego nowego celu. Czerpałam pożywienie z wilgotnej gleby i nabierałam sił do stoczenia kolejnego pojedynku: zostawienia za sobą roślin wymagających troski i gonienia winnych tej krzywdy istot. Bo wydawało mi się to należytym, rozsądnym wyjściem, jedynym jakie powinnam teraz wybrać.
Znowu spojrzałam na ulotkę i porównałam kształty będące wokoło z rysunkiem na papierze. Zwierzęta. Martwe. Choć bywają szkodnikami lasu, z pewnością są mniejszym destruktorem od ogólnej mechanizacji, niedbałości i pożądania – cech tak ludzkich, że nikt inny nie kwapi się aż tak bardzo do ich posiadania - od realizacji celów związanych z tymi cechami.
Ruszyłam w pogoń za dewastatorami przyrody, ale dziwny ruch w krzakach i spadające pudełka mnie od tego odwiodły. I ukazały się przede mną ogromne insekty. Pająki takich rozmiarów to na pewno rzadki okaz. Ale takie kolorowe są, kiedy pająki przeważnie bywają jednolitych kolorów. Obrały kierunek, którym i ja zamierzałam podążyć. Nie, zamierzam nadal podążyć. Pająki to raczej drapieżne organizmy, zatem musiałabym udawać roślinę. Ale póki co bliżej mi jest do humanoidalnej formy. Ruszyłam przed siebie, nie tracąc czasu na zjednanie się z jakimś drzewem. Przerażona, obawiająca się konsekwencji niezrealizowania narzuconych sobie celów. Znalezienia niszczycieli lasu i osądzenia ich w jedyny, poprawny sposób – śmiercią w męczarniach i zepchnięcie do gleby jako pożywienie przyszłych pokoleń.
A należy zaznaczyć, ze takie postępowanie jest mi dalekie w realnym świecie – ciężko mi kogokolwiek za byle drobne przewinienie osądzić. Cóż za koszmar, cóż za mroczna Ja.

Anonymous - 6 Kwiecień 2015, 10:52

    Mimo że różnicy znacznej między Miraną a pająkami nie była duża, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie że niewielka, pająki nie zwracały na nią uwagi. Mimo kolorów wyglądały smętnie, było to widać głównie w ich ruchach. Nie poruszały się szybko, a szły raczej jakby musiały, jakby były do tego wytrenowane.
    Droga, choć wcale nie trwała długo, wydawała ci się niesamowicie męcząca. Możliwe że to przez monotonię otoczenia. Ale czy można tak nazwać o dziwo wyglądające w miarę żywo drzewa?
    Bo te, na szczęście, nie uległy ani zwęgleniu, ani jakiemukolwiek mechanicznemu zniszczeniu. Wyglądały, jakby ktoś zasadził je od linijki, jakby natura zrobiła kopiuj, wklej . Czy to źle? Trudno stwierdzić. Nie mi oceniać, najważniejsze, że żyją i mają się dobrze.
    Po kilku minutach, które w twojej głowie trwały jak godziny, zaczęłaś wątpić w obraną drogę. Muzyka nie grała już głośno, wozy przecież były szybsze niż powolnie sunące pajączki.
    Jednak było coś, co utwierdzało cię w tym, że podążasz właściwą drogą. Monotonny ślad monotonnych kół na monotonnej błotnistej drodze czasami ustrojone były nie tak monotonnymi śmieciami i oczywiście - ulotkami.
    Nie był to częsty przypadek, nie na taką skalę jak na polanie, ale jednak jaskrawy kolor opakowań po jedzeniu czy śliski papier ulotek był jednym z dowodów, że jednak podążasz dobrą drogą ku zemście.
    Nie poznaję cię Mirano. Ty, Pani Gaju, uosobienie przyrody i miłości do życia, teraz pałasz nienawiścią do innych żywych stworzeń. Czy to dobre? Moralne? w końcu taki jest krąg życia, ktoś się rodzi, ktoś umiera, i nie powiedziane że umrze ze starości. Przecież Prawo Dżungli takiej osobie jak ty też powinno być znane - wygrywa silniejszy.
    Kolejne godzinominuty męczącej cię podróży. Nie fizycznie męczącej, w końcu to tylko spacerek. Psychicznie męcząca podróż, która była jednocześnie chwilą spokoju. A ty nie potrafiłaś z tej chwili spokoju czerpać, bo uczucia buzowały w tobie, skoncentrowane na celu - złapać i zabić.
    Ale co to byłaby za podróż bez przeszkód, panienko?
    Droga rozgałęziała się na dwie - idealnie proste względem siebie, i idealnie prostopadłe względem drogi, którą szła nasza bohaterka. Tworzyła ona literę T, i jedna droga prowadziła na wschód, a druga na zachód. Były niemal lustrzanie identyczne.
    Wybór mógł wydawać się prosty - iść po prostu za pająkami i po śladach. Co jednak, jeśli na obu drogach widnieją ślady, a grupa pająków podzieliła się na dwa i każda grupa ruszyła w inną stronę?
    To moment w którym musisz wybrać, Mirano. W którą stronę ruszyć?

Mirana - 28 Kwiecień 2015, 20:45

Pokonywanie kolejnych odcinków, gdzie każdy był łącznikiem od ostatnio spotkanego śmiecia do kolejnego, najbliższego mu śladu działalności ludzkiej, nie miało w sobie nic ze spaceru po lesie, po pałacach mojego rodowodu. Monotonia. A w tym wszystkim zgubnym, niepotrzebnym zdawało się być uważne stąpanie po ściółce. I w rzeczy samej, deptałam to życie, deptałam tak, jak wielkie pająki, obok mnie maszerujące, to czyniły.
Ja tego nie chciałam. Leżę na swoim olbrzymim króliku, posilam organizm błogim odpoczynkiem...
...czy oby na pewno?
Nie chcę tego, co czynię, czuję się podle wobec siebie i swoich bliskich, a jednocześnie czuję, że tak należy. A resztka mojej świadomości odkrywa tę sprzeczność. Ale to zbyt mały impuls, by odważyć się przeżywane wydarzenia snem nazywać.

Co mogę uczynić? Wybór. Lewa czy prawa strona? To jak decydować: lewa - prawa; dobra czy zła ręka? Niech nie wie lewa, co prawa czyni, a prawa w działalność lewej... niech może jednak się wmiesza? Jednostronne działanie, niczym darowizna. Rozważnym jest móc obdarowywać swoją drugą część. Idźmy więc na lewo, dajmy tej mojej stronie radość pójścia jej stroną!
Nie.
Rozdzielmy się, lewa na lewo, prawa na prawo. We dwie będzie szybciej, we dwie zwiedzimy więcej!
I jakkolwiek to się stało, po prostu poszłam w obie strony, czując się jako będąca w dwóch miejscach jednocześnie. Bo mogę. Bo podział jest fajny. Obok pająków, po śladach ludzi, szukając tych delikwentów. Muszą zapłacić za swoje haniebne czyny!

Anonymous - 4 Maj 2015, 14:24

    Sny mają to do siebie, że może się w nich dziać wiele dziwnych rzeczy, ale nadal będzie to normalne. Dlatego nikogo nie powinno zdziwić to, że nasza Mirana uległa podziałowi niczym rozmnażająca się bakteria. A ona nie powinna być zdziwiona tym bardziej. W końcu to jej sen.
    Lewa droga była równie monotonna i leśna jak ta, którą kroczyłaś wcześniej. Wydawać by się mogło, że nawet odrobinkę mniej brudna niż dotychczas. To musiało uradować choć trochę twoje serce, widząc że las jest nie-aż-tak zabrudzony. Mam rację? Na pewno mam, choć troszkę.
    Prawa strona z minuty na minutę (których i tak nie czułaś jak minuty) stawała się coraz bardziej kamienista, bardziej... brukowa? Czy leśna dróżka właśnie zmieniła się w wyłożoną kostką brukową drogę?
    Jak najbardziej. Przyjrzyj się, podwójna Mirano, pająkom za którymi podążasz. Te na lewej, leśnej ścieżce są mniej kolorowe, bardziej wyblakłe. Niektóre kuleją, a twój instynkt Matki Natury mówi, że są zmęczone, niektóre nawet ranne. Te idące w prawo miały natomiast żywsze kolory, szły szybciej, wydawały się jakieś bardziej energiczne.
    Lewe twe ciało po chwili wyszło na polanę, a na niej zauważyło małą acz napawającą niepewnością, drewnianą chatkę. Światła w niej były zapalone, a z komina buchał dym. Ślady kół wyraźnie pokazywały, że się tu zatrzymali, ale pojechali dalej. Pająki jednak weszły do domu przez otwarte drzwi.
    Prawa twa strona idąca za pająkami, zaobserwować mogła dumny ich krok który prowadził w kierunku... bram miasta.
    Cóż uczynisz, co poczynisz?

Mirana - 7 Maj 2015, 08:03

Podział. Dwie wizje. Podwójna zdobycz śmieci, podwójna radość z postrzegania sióstr leśnych i podwójny smutek z racji ich cierpienia. Ślady po kołach odznaczyły swoje piętno, zatrzęsły porządkiem, ale las i tak zdawał się być w lepszym stanie.
Skały na prawo, coraz mniej wilgoci, twarde podłoże. A na lewo wciąż błoga mi zieleń. Gdy widzę zieleń, czuję się wolna, eksponuję wówczas swoją humanoidalną posturę. I nie chce jej tracić, zatem nie wpadam na myśl o byciu skałami na prawo. Na lewo docieram do domku, kolejne rozdroże spotykam, kolejny raz podział się dokonuje. I idę w dwie strony, a śmierć na prawej ścieżce przychodzi nagle, wraz z ujrzeniem bram do miasta - jakby urbanizacja była ostateczną klęską mojego delikatnego ciała, zagładą mojej połowy. Połowy! Byłam całością, która rozszerzyła się na dwie, ale strata jednej stała się tak dotkliwa, że i moja lewa strona, pomimo rozdzielenia się, ucierpiała. Czuję się raniona od środka ciężarem własnych dokonań. Nie pojmuję, czym była ta śmierć, bo chcę się jej wyprzeć, nie wierzyć w to, co się wydarzyło.
Pająki, dokąd idziecie?
Pędziliście na prawej dróżce, emanowałyście kolorami, tym samym jeszcze bardziej przytłaczając mą martwą już część! A te tutaj - co wam dolega, czyżby zieleń was drażniła?.. I dotarłyście do domku - domku! Ktoś zapewne wykarczował polanę i wzniósł tę okropność. To tak, jakby z ludzkich czaszek stawiać ściany! Okropność!
(O, jest taka kaplica pod czeską granicą, pełna czaszek.)
Zajrzałam do domku, a drugą osóbką nie podążyłam za pająkami. Lecz daleko nie dotarłam - przysiadłam przy grząskiej ziemi i brodziłam w niej dłońmi. Tak, zabawa z błotem, doskonale! A dlaczego? Bo zgłupiałam i straciłam wątek.
Domku mój kochany, co w sobie skrywasz? Czuję ciepło, czuję ogień! Widzę salon z kominkiem i nie chcę do tego pomieszczenia zaglądać. Deski są suche, pozbawione życia. Tracę energię w swoim delikatnym ciałku, ale jeszcze zajrzę do paru pomieszczeń, może jeszcze mi się uda coś odnaleźć!
A Ty, moja bliźniaczko, czemu brodzisz w błocie zamiast ruszyć dalej?
A Ty z kolei, dlaczego bose stopy ranisz o suche drewno? Lepiej przybądź tu prędko, to się twoimi nogami zajmę nim je całkiem poranisz!
Ale jeszcze to pomieszczenie chociaż!
Aż tak bardzo pragniesz zdobyć wiedzę, kim są wandale? W sumie, może masz rację.

Anonymous - 17 Maj 2015, 08:47

    Obie twe części egzystowały - jedna lepiej, druga gorzej. A ponieważ poetą nie jestem, pozwolę sobie post podzielić, by opisać każda z osobna.

    Lewa twa strona, która zaglądała w okna pokoju, mogła uznać że coś wykrakała. Nie że wydała z siebie dźwięk krukom podobny, tylko powiedziała nieświadomie coś, co okazało się prawdą. A Prawdą okazało się to, że dom naprawdę na czaszkach stoi.
    No może nie dokładnie, ale jednak.
    Ściany bowiem były wykonane z drewna, wdzięcznego materiału, który wyrzeźbiony został w taki sposób, jakby podporą dachu, czyli ścianami, był mur ułożony z czaszek postawionych na sobie. Muszę tu uznać, że autor miał naprawdę fach w ręku i kunszt wielki, bo nie były to tylko ludzkie ,,resztki'' ale i zwierzęce - kocie, krowie, jedna nawet słonia, którego uzębienie służyło jako wieszak na odzienie wierzchnie.
    A tak poza ścianami? I pięknym sufitem przedstawiającym Stworzenie Adama o którym nie wspomniałam? Cóż.
    Wyglądało że trafiłaś do domu marionetkarza. Na jakiej podstawie to stwierdziłaś? Po narzędziach? Po balach drewna? A może po tych marionetkach które poustawiane są niczym od linijki? Tak, to miało sens.
    Czaszkowe ściany, malowany sufit, marionetki, staromodne palenisko w kącie pokoju.. to nawet nie wyglądało jak dom. To było dokładnie jedno pomieszczenie. Jedno? Co kryło się za klapą w podłodze? Tam, w lewym kącie pokoju? Nie odpowiem ci teraz. Nie odpowie też człowiek w środku, bo go nie ma.

    Siedziałaś na kamieniu, brodząc w błocie. Po takim chodzie, i po wszystkim co cię spotkało należała ci się chwila wytchnienia. Mimo tego, że bramy miasta złowrogo błyszczały w świetle lekko zachmurzonego słoneczka, to ptaszki nawet czasami śpiewały, wiatr zawiał, i nawet nie śmierdział za bardzo. Ot, średnio zanieczyszczone, miejskie powietrze.

    Lewa twa koleżanka została bez pardonu wepchnięta przez okno do środka. Wepchnięta? Wyraźnie czułaś że coś dotyka twoich pleców, naciska, pcha...! A może sama wskoczyłaś, głodna wiedzy? Nie ważne. Leżałaś na drewnianej podłodze, a za tobą rozbita szyba, której co drobniejsze resztki, jak na nieszczęście, wbiły się w ciebie lub rozcięły skórę.

    Prawa ty natomiast doszła do wniosku, że ostatnimi czasy coś za często krzaki ruszają się samoistnie. Bo teraz znów zaczęły, i nawet zaczęły wydawać jakiś dźwięk! Jaki? Takie, jakie wydają nucące coś, ludzkie młode.
    O dziwo nie bałaś się. Siedziałaś, jakby cię do kamienia przykleiło. Ale nie ze strachu, ani nie szarpałaś się, by wstać. Siedziałaś. Z własnej woli. Ciekawości?



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group