Archiwum X - Historia Cecila
Anonymous - 17 Luty 2015, 00:56 Temat postu: Historia Cecila
„Nieważna jest obiektywna ocena bólu, lecz subiektywne cierpienie, jakiego doznajemy”.
– Jacek Piekara
Cecil spojrzał na Słońce i zmrużył powieki, w myślach starając się ocenić godzinę. Na oko nie mogło być później niż koło południa, lecz młody Withrow nigdy nie należał do grona wybitnych astronomów.
- Ile jeszcze czasu, Ojcze? – mruknął pod nosem do siebie, z niecierpliwością zakładając nogę na nogę i poprawiając od niechcenia dwukolorowy jedwabny kubrak. Wydawało mu się, jakby od wieków nie schodził z tarasu, mimo że minęło co najwyżej kilka minut.
Zdawał się przywołać odpowiedni moment. Lada chwila w prowadzącym do korytarza i komnat łukowym przejściu pojawił się dostojnie wyglądający mężczyzna o długich, jasnoniebieskich – jak jego własne – włosach. Na widok swego syna uśmiechnął się odruchowo, zmierzając zaraz w jego kierunku posuwistym krokiem. Cecil, krzyżując się z nim spojrzeniem, wstał i z ciepłym, acz nieco zdenerwowanym uśmiechem skinął na przywitanie głową.
- Ojcze – powiedział, aby następnie wskazać na oko czterdziestoletniemu mężczyźnie miejsce naprzeciw siebie. Tamten nie zignorował zaproszenia, a wręcz przeciwnie – z pełnym satysfakcji wyrazem twarzy usiadł na jednym z drewnianych krzeseł. Cecil spoglądał przez chwilę na niego żółtymi tęczówkami, po czym usiadł. Dopiero siedzący vis-a-vis jego twarzy mężczyzna zdecydował się przerwać milczenie.
- Ten zielony sługa, Jodden, twierdził, że chcesz ze mną porozmawiać. Ponoć to coś ważnego. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że znowu wylałeś farbę na nowy obrus matki? – Na swoje słowa wybuchnął rubasznym śmiechem.
Cecil, nie do końca świadomie, ściągnął brwi. Uśmiech goszczący do tej pory na jego ustach zblakł delikatnie, co nie miało żadnego związku z usłyszanym żartem, a oczy umknęły ku dołowi na splecione nerwowo palce.
- Owszem. Ja… - Wziął głęboki wdech. Rzucił ojcu ukradkowe i pełne niepewności spojrzenie, by w końcu ulec słowotokowi, który kumulował się w nim od blisko tygodnia. – Nie możecie mnie traktować jak wiecznie niedojrzałego synalka, przed którym zataja się niewygodne informacje. Sam wiesz, że jestem dobrym obserwatorem, a dodatkowo umiem kojarzyć fakty. Nie chcę już słyszeć opowieści, jakoby zły wujek Ted groził Tobie tylko dlatego, że w dzieciństwie nie byliście w zbyt dobrych stosunkach i rywalizowaliście o względy rodziców. Dobrze, być może jest w tym spora słuszność, ale cały dwór trąbi, że tak naprawdę gra toczy się o majątek, który odziedziczyłeś po swoim ojcu, a który pierwotnie należał się Tedowi jako starszemu. Wiecie, jak wyglądam w oczach moich sług, gdy to od nich dowiaduję się o losie naszych ziem, a nie z ust mojego własnego ojca? Naszej Lazurowej Doliny? O tym, że chce je nam odebrać i jest gotów posunąć się do najgorszych czynów w imię własnej pychy?
Twarz ojca stężała, a zasmucone spojrzenie powędrowało do dworu, w którym oboje się wychowali i którego oboje kochali z całego serca. Zbudowane z lapis lazuli wieże oraz marmurowe budynki mieszalne Lazurowego Dworu, będące niegdyś świadkami cudownej historii rodu Withrow, teraz miały niewzruszone spoglądać na ich upadek. Aleje świeżo zielonych drzew i rosnące tu i ówdzie hortensje przypominały znamienite czasy i cóż z tego, skoro wszystko miało obrócić się w proch przez niemożliwy do załagodzenia spór pomiędzy synami piątego pokolenia.
A Cecil patrzył na ojca, w jego stanie widząc potwierdzenie swoich przypuszczeń. W ostatnich tygodniach stracił na wadze, a rysy jego twarzy wyostrzały, przez co wyglądał na jeszcze starszego niż w rzeczywistości. Fakt, iż w ubiegłych dniach wuj Ted posunął się nawet do tego, by wysłać patrol na obrzeża dworu swego brata, również nie okazał się pomocny. Wszyscy, włącznie z Cecilem, zdawali sobie sprawę, że będzie coraz gorzej; że syn, którego znieważono poprzez przekazanie majątku jego młodszemu, ale dwukrotnie rozsądniejszemu bratu, nawet mimo oddania do użytku Letniego Pałacu, w końcu wykorzysta pieczołowicie powiększane siły militarne do odzyskania tego, co teoretycznie mu się należy. Niebieskowłosy martwił się o swoją ukochaną rodzinę: rodziców i dwie siostry. Chciał uchronić ich przed wujem, którego nienawidził za stwarzanie zagrożenia wobec ich wspólnie dzielonego szczęścia, lecz był zaledwie kilkunastoletnim paniczykiem, którego głos porównywano do głosu najniżej postawionego doradcy jego ojca. Serce obejmował strach, a rozum podpowiadał, że nie ma powodów, aby oczekiwać uspokojenia narastających obaw.
W końcu ciemnozielone tęczówki ojca zwróciły się w kierunku siedzącej naprzeciwko postaci, w której rozpoznawały od wielu lat swojego syna, lecz nie przypominały już tych błyszczących i podekscytowanych, które młody Withrow pamiętał z dzieciństwa. Wręcz przeciwnie, na ich widok po plecach chłopaka przebiegł zimny, pełen utajonej rozpaczy dreszcz.
- Myślę, że skoro dowiedziałeś się już tyle, nie mogę zwlekać z powiedzeniem Ci o ostatnio dostarczonej depeszy przez posłańca mego brata. Będzie wojna, na którą nie jesteśmy przygotowani, Cecilu. Będzie wojna.
***
- Będę walczyć! – oburzył się Cecil, patrząc na Joddena, który był jego najbliższym sługą i zarazem przyjacielem.
- Ale Paniczu, rozkaz Pana… - jęknął chłopiec o kilka centymetrów niższy i prawdopodobnie młodszy od Cecila. Właśnie oznajmił mu cel ucieczki jego i pozostałej części rodziny.
Oboje w tym samym momencie wyjrzeli za okno. Prześwitujący przez kłęby dymu i języki ognia błękit nieba byłby niezaprzeczalnie zwiastunem pięknego dnia, gdyby nie widmo wojny, które dosięgło Lazurowy Dwór w momencie, który umknął wszystkim. Cecil widział, jak wojsko ojca broni ich dotychczasowej utopii z zaciętymi minami i czającym się w głębi duszy lękiem rychłej porażki. Po chwili dostrzegł wśród tłumu swojego ojca, a właściwie jego falujące na wietrze niebieskie włosy. Pan ziemi, walczący z takim samym majestatem jak zawsze. I cóż oznaczała dostojność jednostki w obliczu dominujących na polu walki kolorów wroga?
- Jest nas za mało – szepnął, po czym, zupełnie ignorując nawoływania swego przyjaciela, chwycił naprędce pierwszy lepszy miecz i wybiegł na zewnątrz.
Od razu uderzyły w niego obłoki dymu, a on sam zaniósł się kaszlem. Do tej pory walczył tylko na dworskim dziedzińcu, w formie dziecięcych igraszek i praktyk rycerskich, lecz teraz przyszedł czas na rzeczywisty pojedynek – duszy i ciała. Otarł niecierpliwie łzawiące oczy i zakrył nos przedramieniem, aby móc ze skupieniem przeanalizować pole bitwy, którym był plac tuż przy bramie. Nagle jego pole widzenia przysłoniła wściekła twarz jednego z wojowników przeciwnej armii. Cecil przełknął ślinę, początkowo zupełnie oszołomiony, lecz gdy przeciwnik szykował się do ciosu, nastolatek zdusił w sobie strach i odruchowo wysunął miecz przed siebie, godząc w nieuzbrojoną część ramienia mężczyzny. Żołnierz upuścił trzymaną broń, najwyraźniej tracąc czucie, a z jego gardła wydobył się pełen wściekłości i bólu ryk. Cecil wyszarpnął miecz z powrotem, po czym czym prędzej odwrócił wzrok od upadającego i broczącego krwią mężczyzny. Nie zabił go, lecz rana była na tyle rozległa, że biedak najpewniej umrze przed zakończeniem bitwy. Czy czuł wyrzuty sumienia? Młodzieniec odgarnął ciemnoniebieskie włosy. Nie. Nawet jeśli jego serce biło niczym szalone i drżące nogi z trudem utrzymywały go w pozycji stojącej, Cecil wiedział, że była to konieczność. W przeciwnym wypadku sam by zginął, niczego tym nie zyskując. Być może odczuje skutki swego czynu w przyszłości, ale teraz nawet nie miał czasu o tym myśleć. Musiał działać dalej bez względu na konsekwencje.
Rozejrzał się ponownie, tym razem wiedząc, że nie ma dużo czasu. Już widział, jak przeprowadzić wojska. Tajemne przejście i rozpoczęcie walk na dwa fronty…
Nagle poczuł mocne uderzenie w tył głowy, a zaraz po nim tępy ból powoli rozlewający się po całej potylicy. Otworzył usta, lecz z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Jedyne, co usłyszał, to brzdęk upadającego żelaza. Poczuł jedynie, jak jego nogi uginają się, a on upada, uderzając lewym policzkiem o ziemię.
Zarówno niego, jak i otoczenie pochłonęła ciemność.
***
Kiedy w końcu otworzył oczy, powitały go promienie Słońca. Przez chwilę myślał, że jest w swojej komnacie, chciał zawołać Joddena i zapytać, czy pójdą dziś na konie…
A potem dotarła do niego rzeczywistość. Zerwał się do pionu i z trudem zachował równowagę, mając wrażenie, jakby jego głowa ważyła więcej niż on sam. Rozejrzał się dookoła i zmarszczył brwi ze zdziwieniem i przerażeniem jednocześnie. Walka rozgrywała się na placu, więc dlaczego znajdował się teraz za murami dworu w jakichś chaszczach? No tak. Pewnie ktoś rozpoznał w nim panicza, kiedy leżał nieprzytomny na bruku, i przeniósł go w miejsce, gdzie był nienarażony na atak żołnierzy wroga.
Cecil złapał się za głowę i wnet jego serce ścisnął strach, który odczuwał już wcześniej, ale który tym razem był związany z jego rodziną. Utykając na jedną nogę, niemal podbiegł do bramy, a to, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach.
Za kratami odbywała się biesiada. Jednak nie byłoby w tym nic przerażającego, gdyby nie fakt, iż to nie ludzie jego ojca świętowali zwycięstwo, a wroga z wujem Tedem na czele.
Nawet gdyby owa dantejska scena kończyła się w tym miejscu, Cecil zapewne nie straciłby nadziei i zaczął poszukiwać swoją rodzinę, przypuszczając, że zamknięto ją w lochach. Ale najgorsze było to, że pomiędzy pięknie nakrytymi stołami i śmiejącymi się ludźmi był stos trupów. I to bynajmniej nie żołnierzy, a jego rodziców i małych sióstr, pięcioletniej Lilith oraz dwunastoletniej Denkle.
Odniósł wrażenie, jakby cały jego świat runął, zwalając mu się na głowę i przygniatając swoim ciężarem z każdej ze stron. Z niedowierzaniem oraz przerażeniem, które ogarniało jego duszę co do joty, lustrował wzrokiem zakrwawione wzroki swego ojca, matki i sióstr. Nawet nie zauważył, kiedy zaniósł się szlochem przemieszanym z płaczem oraz krzykiem. Ścisnął kraty i zaczął je szarpać, próbując wyrwać je albo siebie, chcąc dopaść albo tych ludzi, albo dać znak, że żyje, lecz chce dołączyć do swojej rodziny.
Nie chcę żyć. Nie ma sensu. To koniec – wołał bezgłośnie.
I nikt go nie usłyszał.
Nie wiedział, ile łez wypłakał i ile czasu koczował przed bramą. I czy w ogóle to robił. W pewnym momencie stracił świadomość swoich czynów, odizolował się od cierpienia, z którym nie potrafił sobie poradzić, i zmusił siebie – lub nie? – do zapomnienia wszystkich tych wydarzeń. Odrzucenie przeszłości na rzecz braku uczuć zaprowadziło go gdzieś – albo i nie? – gdzie mógł zacząć swoje życie od początku. Gdzie mógł zapomnieć także o tym, że zapomniał. Podświadomie stworzył sobie drugą osobowość, która z czasem przemieniła się w rzeczywistą.
Zaczął wieść żywot już nie jako Withrow, dobrego rodu Baśniopisarz, a Cecil, jeden z Monochromatycznych.
Bez kolorów.
|
|
|