To nie będzie miła historia o szczęśliwym dzieciństwie pełnym ciepła, troski i miłości, choć takie mogło się wydawać. Moja historia dopiero się zaczyna a to, co było to tylko iluzja, która prysła niczym mydlana bańka już kilka lat temu. Zacznijmy jednak od początku..
Jako niespełna czteroletnia dziewczynka zostałam uprowadzona z mojego prawdziwego domu, l nie wiedziałabym o tym gdyby nie pamiętnik, w którym mój przybrany ojciec Ian zapisywał wszelkie informacje o mnie. Nie wiem, co stało się z moją prawdziwą rodziną… Czy jeszcze żyją? Kim są? Czy mnie szukali? Czy mam rodzeństwo? Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań, choć nurtują mnie od chwili, kiedy dowiedziałam się, że nie jestem biologiczną córką Ian’a. Nie pamiętam swojej rodziny, byłam dzieckiem, kiedy mnie zabrano a trauma po tym zdarzeniu zamazała wszystkie wspomnienia kłębami czarnej mgły. Od kiedy trafiłam do posiadłości Collins’a ten zaczął mącić mi w głowie, byłam wtedy tylko przerażoną małą dziewczynką i szybko uwierzyłam w wszystkie jego bajeczki. Traktowałam go jak ojca i ślepo mu ufałam, wierzyłam w jego troskę i nadopiekuńczość, którą spowodowała moja domniemana choroba. Nigdy nie była chora Ian wymyślił chorobę, ponieważ była idealną przykrywką dla operacji, które regularnie na mnie przeprowadzał. Jednak z wiekiem zaczęłam dostrzegać rzeczy takie jak to, że różniłam się od mojego ojca jak i służy przebywającej w posiadłości. Nie spotkałam nikogo, kto również posiadałby na przykład rogi, które dla mnie były czymś normalnym. Czułam się przez nie jak odmieniec i w istocie nim właśnie byłam. Zdarzyło się nawet kilka razy, że niektórzy nazywali mnie diabelstwem, od tamtego czasu ojciec surowo zakazał kwestii komentowania mojej aparycji i choć słowa umilkły dalej czułam na sobie pogardliwe spojrzenia.
Lata mijały a ja dorastałam zamknięta w zamkowych murach. Pragnęłam poznać świat poza zamkiem, innych ludzi… chciałam po prostu zmienić otoczenie, ojciec jednak kategorycznie zabraniał mi opuszczania posiadłości tłumacząc, że mój stan zdrowia niestety na to nie pozwala. Wtedy jednocześnie cierpiałam, ale i cieszyłam się myślą, że ojcu tak bardzo zależy na moim zdrowiu… nie wiedziałam, że to wszystko było obłudą. Po operacjach czułam się fatalnie, podobnie zresztą było po tabletkach i ziołach, którymi faszerował mnie ojciec.
Coraz mocniej doskwierała mi samotność, ponieważ poza wiecznie zamkniętym w swoim gabinecie ojcem w zamku nie było nikogo z wyjątkiem służby, składającej się głównie z starszych ludzi, na dodatek większość z nich unikała mojego towarzystwa. Od samotności wybawiał mnie wtedy Dorian, był on wieloletnim przyjacielem mojego ojca, oraz niezwykle zagadkową dla mnie personą. Ten mężczyzna był dla mnie niezwykły, ponieważ pomimo mijających lat jego wizerunek zdawał się nie zmieniać, ciągle wydawał mi się tak samo młody jak wtedy, kiedy widziałam go po raz pierwszy, co więcej był też bardzo przystojny. Dorian był tym, który zdradził mi niezwykłą tajemnicę, opowiedział, że istnieją inne światy, o których nie mam pojęcie, zamieszkiwane przez inne istoty i że oboje należymy właśnie do tamtego świata zwanego Krainą Luster. Podobno kiedyś byłam kimś zwanym Upiornym Arystokratą, on zaś wciąż był Lunatykiem. To właśnie Dorian stał się wtedy moim mentorem, nie tylko nauczył mnie szermierki, ale stał się dla mnie wyrocznią w wszystkich nękających mnie dylematach. Zdałam sobie sprawę, że byłam zakochana w przyjacielu mojego ojca, jednak starałam się nie zdradzać ze swoimi uczuciami, bałam się odrzucenia. Dziś ten fakt bardzo mnie cieszy, ponieważ Dorian okazał się zamieszany w to wszystko, czego dokonał ojciec, był kolejnym obłudnym kłamcą a co gorsza to on okazał się tym, który uprowadził mnie, kiedy byłam dzieckiem! Nienawidzę go za to… nienawidzę ich obojga, jednak nie była i dalej nie jestem w stanie zupełnie stłumić w sobie tej chorej i szalonej fascynacji względem Lunatyka. To Ian był głównym winowajcą, to on stworzył ze mnie potwora? Dziwadło? A na pewno Cyrkowca…
W zamku od zawsze były dwa pomieszczenia, do których nie miałam prawa się zbliżać, piwnica oraz gabinet ojca. To, co zakazane kusi najbardziej i tym razem „zakazany owoc” przyniósł wiedzę czy też raczej okrutną prawdę.
Dzień, który zmienił wszystko…miałam wtedy czternaście lat, niedawno obchodziłam urodziny, o których ojciec zapomniał, dlatego też sama postanowiłam podarować sobie prezent, odnajdując odpowiedź na pytania dręczące mnie od lat, czyli „Co takiego kryje się za drzwiami prowadzącymi do zamkowej piwnicy?” Kiedy ojciec zasnął zakradłam się do jego sypialni i ukradłam klucz, który zawsze nosił przy sobie, dobrze wiedziałam, które drzwi otwierał. Podekscytowana ruszyłam do piwnicy, skradałam się cicho niczym polna mysz, modląc się, aby nikogo nie obudzić. Pamiętam moje rosnące napięcie, kiedy uchyliłam stare żelazne drzwi, jednak to, co za nimi znalazłam sprawiło, że miałam ochotę jak najszybciej uciec z tamtego miejsca. Stoły operacyjne, aparatura medyczna, organy zatopione w formalinie i zapach świeżej krwi mieszający się z chemikaliami.. Kiedy tylko go poczułam myślałam, że zwymiotuję. Bałam się jednak ciekawość przezwyciężyła strach i kazała mi iść w głąb jednego z korytarzy. Szłam długo, w końcu jednak znalazłam się w dużej oświetlonej Sali, która okazała się być lochami... Długi rząd cel był wypełniony stworzeniami, których nigdy w życiu nie widziałam… nawet w telewizji czy książkowych ilustracjach, choć niektóre były podobne na przykład do wilków, lisów czy ptaków. Kiedy te istoty mnie zauważyły zrobiły się agresywne, czułam, że były przerażone, każde zaczęło wydawać charakterystyczne dla siebie odgłosy zaś mnie ogarnął potworny ból głowy, ponieważ po paru chwilach te wszystkie dźwięki stały się dla mnie zrozumiałe, groźby i błagania o ratunek… Tego wszystkiego było tak wiele, zlewały się w jeden wielki chaos wewnątrz mojej głowy. Czułam jak po policzkach ciekną mi łzy, upadłam na kolana i łkając prosiłam by przestały się uspokoiły. Ku mojemu zdziwieniu bestie uciszyły się. Przez jakiś czas nie podnosiłam się z miejsca, wtedy jedno z tych stworzeń zaczęło trącać mnie ogonem, na którego końcu połyskiwał piękny czerwony kamień, być może rubin. To ta bestia podjęła próbę porozumienia ze mną, a po czasie również pozostałe zaczęły się wtrącać. Nie wiedziałam, dlaczego rozumiałam to, co mówiły i czemu one rozumiały mnie? Fascynacja szybko jednak ustąpiła miejsce przerażeniu, to, o czym opowiadały mi bestie brzmiało dla mnie jak chory żart, historia, która nie mogła mieć miejsca. Cały czas łkałam, słuchając o tym, co robił mój ojciec, jak uwięził tu te wszystkie stworzenia, po czym dosłownie rozkrajał je na części albo zwyczajnie zabijał. Byłam rozdarta i nie wiedziałam, w co mam wierzyć, potrzebowałam jakiegoś potwierdzenia, dowodu… a jedynym miejscem, w którym mogłam znaleźć jakiś ślad był gabinet ojca. Pobiegłam tam i zamknęłam się na klucz, staranie przeszukiwałam wszystkie rzeczy ojca aż w końcu natrafiłam na teczki wypełnione setkami fotografii, przedstawiających zabiegi operacyjne, co gorsza na większości z tych zdjęć były dzieci… zamarłam, kiedy na kolejnej fotografii dostrzegłam siebie! Miałam wtedy jakieś osiem lat leżałam na stole operacyjnym z zaszytą raną na klatce piersiowej a na stole obok mnie leżało rozkrojone ciało czegoś, co wyglądało jak ogromny wilk z nienaturalnie długim ogonem. Koło zdjęć spoczywał gruby zeszyt o czarnej okładce, było na nim moje imię i napis „Projekt Poskaramiacz”. Ręce drżały mi, kiedy sięgałam po ten zeszyt, już po paru zdaniach oczy ponownie zalały mi się łzami. Było tam opisane wszystko… każdy szczegół dotyczący mojej osoby, opis każdego zabiegu i leku, jaki miałam zażywać, spis i dane bestii, których organy zostały wszczepione do mojego ciała… Nagle cały ten strach i rozpacz, jaka mnie wtedy ogarnęła, zniknęły gdzieś a ich miejsce zajęła niesamowita wściekłość. Nie pamiętam już dobrze tamtych zdarzeń wiem tyle, że w tym momencie całkowicie straciłam nad sobą panowanie. Rzeczy, których jestem pewna to to, że ponownie zbiegłam do lochów i uwolniłam wszystkie zamknięte w nich bestie, które w panice rozbiegły się po całym zamku szukając drogi ucieczki. Wiem też, że nie pozwoliłam, aby ta zbrodnia pozostała bez kary… Moja świadomość powróciła nad ranem, kiedy stałam przed ciałem Ian’a leżącym w kałuży krwi tuż naprzeciw mnie. U mego boku stał Naeve, jego białe futro było skąpane szkarłatem, i kiedy wyciągnęłam w jego stronę dłoń ugryzł mnie i uciekł, podobnie jak reszta bestii. I ja postanowiłam iść w ich ślady. Uciekłam jednak nie daleko, ponieważ czułam się coraz słabsza, zemdlałam na polanie przed krawędzią lasu. Kiedy się ocknęłam leżałam tam jeszcze przez długi czas, zastanawiając się nad tym wszystkim, co się stało.
Wróciłam do zamku skąd zabrałam swoje rzeczy, pieniądze oraz kilka przedmiotów, które uznałam za wartościowe. Nie chciałam mieć więcej do czynienia z tym miejscem, odeszłam bez żalu za to z wielką ulgą.
Trwało to dość długo, lecz w końcu udało mi się poznać kogoś, kto za drobną opłatą chętnie pomógł mi dostać się do Krainy Luster, to właśnie tam znaczyłam nowe życie. Świat, do którego należałam był mi zupełnie obcy i jeszcze bardziej niesamowity niżeli mogłam to sobie wyobrażać. Szybko się zadomowiłam, jednak nadal miałam problem z zawieraniem nowych znajomości, nie licząc okolicznych bestii. Dzięki swej naturze bardzo zżyłam się z bestiami w końcu mam z nimi wiele wspólnego, nawet więcej niż bym chciała…Mimo że to, co działo się w zamku nie było moją winą to czułam wyrzuty sumienia względem istot skrzywdzonych przez Ian’a . Obiecałam sobie, że odnajdę wszystkie bestie, które więził ojciec i sprowadzę je z powrotem do Krainy Luster. Chcę również odnaleźć Lunatyka, ponieważ jest jedyną osobą która może wiedzieć coś o mojej prawdziwej rodzinie w końcu to on mnie od nich uprowadził… chcę poznać swoje korzenie, chcę wiedzieć co straciłam.