To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Herbaciane Łąki - Rudera na klifie

Charles - 22 Sierpień 2015, 21:26
Temat postu: Rudera na klifie
Nad Herbacianymi Łąkami góruje potężny, wapienny klif. Nie znajduje się on nad żadnym jeziorem ani rzeką i nie da się orzec, skąd w sumie się tu wziął. Na klifie owym przed laty została zbudowana elegancka posiadłość. Niestety obecnie wygląda dość odpychająco i przywodzi na myśl ciemne korytarze, i duchy - na dachu brakuje dachówek, deski są wyblakłe i przeżarte przez korniki, słowem - całość powinna się już dawno zawalić. Jednakże rośliny rosnące w ogrodzie otaczającym ganek rozrosły się do tak niebotycznych rozmiarów, że utworzyły wokół domu drugi, żywy stelaż trzymający całość w kupie. Nawet gdy Charles był małym chłopcem, całość nie wyglądała zbyt dobrze. Rośliny ogrodowe przypominały raczej splątane, szpinakowe spaghetti. Podobno w przeszłości umarł tu pewien alraun i dlatego roślinność w tym miejscu rozrosła się tak bardzo. Dom składa się ze środka, dwóch skrzydeł i wieży, z której rozpościera się cudowny widok na całą łąkę. W środku można wydzielić hall, jadalnię, salon, kuchnię i kilka innych pokoi, przy czym zarówno sypialnia rodziców jak i pokój dziecinny Charlesa są zamknięte na klucz. Salon, niegdyś dumny i zadbany, stał się bazą wypadową między jego kolejnymi wizytami w świecie ludzi - za łózko służy mu stara kanapa, ściany zajmują zdjęcia, listy i notatki, tworząc niezwykłą tapetę, a losowe przedmioty walają się po podłodze, zaś w kącie znajduje się mini-warsztat z agregatami, kablami i prądnicami, gdzie Charles eksperymentuje z elektrycznością (a widząc plamy sadzy na ścianach i podłodze, również często od niej obrywa). Porwane firanki utrzymują ten pokój w półmroku, dopełniając wizerunek nory zdziecinniałego, zbuntowanego i nie do końca stabilnego faceta.

Charles - 22 Sierpień 2015, 21:59

Mahoniowe drzwi otworzyły się z hukiem, wzbijając w powietrze kilka kłębków kurzu, które - jak to czasem w magicznym świecie bywa - po opadnięciu oddreptały w spokojniejsze kąty korytarza.
- Hej wszyscy! Wróciłem! - rzucił bardziej dla żartu niż z jakiegokolwiek innego powodu. Przecież mieszkał sam. Powoli przedreptał przez hall, myśląc o dzisiejszym dniu. No, nie powiem, było wesoło. Najpierw ta heca z bateriami, potem kilkudniowe błądzenie po Krainie Ludzi, w końcu "Pudrowy Kontrast" i lot na auremie. Poznał bardzo sympatyczną, choć trochę pechową panienkę, upiornego arystokratę i... tamtą małą, nawiedzoną dziewczynkę. Jak teraz o niej myślał, to powinna chyba udać się do jakiegoś psychologa dziecięcego. Ludzie powinni chodzić do psychologów -"W przeciwieństwie do nas. Lustrzan, znaczy." dodał w myślach. "Dla nas osobowość mnoga czy inne urojenia to chleb powszedni. Jeżeli ktokolwiek próbowałby to leczyć, musiałby przyjąć na terapię cały kraj. A nie, przepraszam, jest taki jeden palant" dodał, przypominając sobie strojny, arcyksiążęcy mundur.
Zgiął się w tył - w plecach poczuł tępy ból, którego wcześniej chyba nie zauważył. Taki lot bez siodła to naprawdę niewygodna rzecz, więc to pewnie dlatego. Zdiął płaszcz i rzucił go na pobliski fotel. Nie miał już siły na przebieranie się czy mycie zębów. Powoli rozciągnął się na starej kanapie, przykrywając się kraciastym kocem. Ziewnął. Spojrzał jeszcze raz na ścianę z notatkami. Na środku, oprawiony w drewnianą ramkę, wisiał list, manifest Vipera. Czytał go wielokrotnie, znał go prawie na pamięć:
"Wszyscy Wy, którzy dość już macie dominacji jednych ras nad drugimi; wszyscy Wy, którym na sercu leży sprawiedliwość i bezpieczeństwo Waszych rodzin, Waszych ukochanych! Skąd możecie być pewni, że któregoś dnia nie zainteresujecie większych, możniejszych od siebie? Jak możecie być pewni, że następnego razu nie Wy popadniecie w niełaskę?" powtórzył w myślach. Kiedyś wszyscy będziemy wolni i równi. Liberté-Égalité-Insanité. Wolność, równość... szaleństwo. Czy jakoś tak. Każdy w końcu ma święte prawo do postradania zmysłów...

Powoli osunął się w sen.

Charles - 27 Wrzesień 2015, 15:01

Istnieją pobudki okropne - obudzić może czyś wrzask, kropla spadająca na nos, czy odgłos gwoździ wbijanych w wieko trumny. Bywają też i miłe - śpiew ptaków, promienie słońca lekko ogrzewające twarz, albo głos tuż przy uchu, szepczący "dzień dobry skarbie". No chyba, że szepcze je tajski transwestyta - wtedy wracamy z powrotem do okropnych. Pobudka Charlesa była średnio przyjemna - zerwał się ze swego legowiska z krótkim wrzaskiem, przypominającym skrzek zarzynanego kurczaka. Co zabawne, nie miał pojęcia, co kazało mu się zerwać tak gwałtownie, gdyż kompletnie nie pamiętał, co mu się śniło. Po chwili wróciły mu wszystkie zmysły, a wraz z nimi tępy ból głowy, trzepoczący niczym ćma wewnątrz jego czaszki. Czuł się jakby jego język pokrył się psim futrem, a wszystkie dźwięki z zewnątrz przypominały małe, ostre igiełki wycelowane w jego mózg. Jęknął żałośnie. Powoli potoczył się do łazienki i przyjrzał się swojemu obliczu : miał już lekki zarost i paskudnie podkrążone oczy - w ogóle nie przypominał radosnego faceta, jakim był zazwyczaj. Westchnął, po czym odkręcił kran i wsadził głowę pod strumień lodowatej wody. Po porannej toalecie i ubraniu świeżej (czyt. mniej śmierdzącej) koszuli poczuł się trochę lepiej. Postanowił wrócić dziś do krainy Ludzi. Przygotował więc empetrójkę i słuchawki, przy okazji wyciągając karteczkę z adresem Kejko i przypinając ją do swojej ściany notatek. Kiedy wróci do domu następnym razem, z pewnością wyśle jej długi list. Po chwili, nauczony wpadką dnia wczorajszego, podszedł do sejfu.
Sejf był zamknięty od lat - jedynie mama Charlesa znała kod, a nigdy nie chciała się z nim podzielić ze swym synkiem - wszak był wtedy mały. Wiedział jedynie, iż zła kombinacja nie tylko nie otworzy ciężkich drzwi, ale też rzucić może klątwę na otwierającego, jednak wiele lat temu opracował metodę pozwalającą ją obejść. Pod drzwiczkami sejfu znajdowała się wąska szparka, przez którą można było drucikiem wyciągać pojedynczo po monecie. Praca raczej żmudna, ale po kwadransie miał już przy sobie sporą garść złotych monet. Po drodze wymieni się je na funty...
Dziś zdecydował się na brązową marynarkę, szeroki krawat w kratę i jeansowe, ludzkie spodnie. Nie był to zbyt ekstrawagancki strój, ale o to mu przecież chodziło. Powoli zamknął za sobą drzwi i ruszył przed siebie.

[z/t]

Aaron - 23 Kwiecień 2016, 18:13

Zdarza się, że dostajemy coś, czego momentu pojawienia się nie jesteśmy w stanie ulokować w czasie ani zrelacjonować nawet z pominięciem drobnych szczegółów. Zwyczajnie nie wiemy, skąd pochodzi dany plik, kto polecił nam dany film, kiedy pierwszy raz zjeżdżało się na sankach, kto z rodziny jako pierwszy powiedział o istnieniu magii, bądź też kiedy pierwszy raz zrozumieliśmy, czym jest deszcz.
Bywa, że w domu znajdzie się książka, której nigdy wcześniej nie mieliśmy w rękach i nie było możliwości, by ktoś nam ją dostarczył ot tak. A jeśli stan regałów wcześniej nie posiadał jej w swoim zasobie, prawdopodobnie pozostaje jedynie opcja włamania się kogoś bądź czegoś i podarowania jej jak gdyby była narzędziem zbrodni.
Bo jest.
Skóra, okalająca tę księgę, posiada inskrypcję wyżłobioną w jej strukturze, a każda literka starannie zalana jest krwią zwierzęcą, która z kolei skrzepła. Słowa prezentują się następująco:

Morze tonie w czarnych żaglach, strome brzegi w białych czaszkach
To kompania w śmierci barwach - kamraci ze skalnych arkad
Rozlani niczym farba w kwadraturze morskich armad
Prorok, stwórca - winowajca - nie unikniesz ze mną starcia


Kilkadziesiąt kartek pergaminu posiada słowo w słowo treść zawartą w tym temacie: klik, przy czym w miejscu linkowanych tematów znajdują się wszystkie posty MG w nich zawarte.

Nadawcą jest nic innego jak Magia. Nie ma odcisków palców, śladów na podłodze, pozostawionego włosa bądź nitki z ubrania. Niczego, wskazującego na tak prymitywną formę doręczenia. Po prostu jest.
Księgi nie da się zniszczyć w jakikolwiek sposób – każda próba modyfikacji kończy się odepchnięciem winowajcy. W nocy emanuje lekkim poblaskiem, za dnia momentami drga w miejscu jej składowania. Każde przewrócenie kartki szeleści jak fale na morzu, a każdy trzask zamykania jej tożsamy jest z burzowym grzmotem. Strona tytułowa mówi o byciu Księgą Bestialskiego Pościgu, a na ostatniej stronie zawarta jest ilustracja, przedstawiająca ostałą się wyspę z widokiem na podniszczoną przystań. Ten obraz zaprasza czytelnika do wybrania się na ukazywany skrawek lądu.

Unikat, wykonany w liczbie kilku sztuk. I jeden z nich znajduje się na kanapie w twoim pokoju, Charles. Zadbaj o niego jak o narzędzie zbrodni – dochowaj i dokładnie przeczytaj. I odwiedź miejsce akcji bądź przekaż księgę komuś innemu, bo opowieść w niej zawarta pragnie zarówno świeżej krwi jak i rozgłosu.

Charles - 21 Maj 2016, 17:05

Ptaszki śpiewają, krzaczki szeleszczą, a hefalumpy bardzo głośno i dobitnie robią nie-wiadomo-co hohoniom. W takie dni jak ten Charles, nabuzowany wszystkimi wiosennymi sokami, które odżyły pod jego skóra, zdał sobie sprawę, że potrzebuje herbatki. Ale nie tylko płynu do wypicia – musiała to być Herbatka przez duże Ż, impreza, którą tylko Kapelusznik był w stanie wydać. Bale są dla Upiorów, polowania dla Cieni i Strachów, a Dachowcy… zapewne znajdowali sobie dach, aby pomiauczeć do księżyca, albo coś w tym rodzaju. W skrócie – akt społeczno-socjalny. Ale do herbatki trzeba było podejść na poważnie.
Już tydzień temu pozwolił sobie sporządzić zaproszenia, które posłał w najdalsze zakątki Herbacianych Łąk, licząc, że ktoś pozwoli sobie na przybycie. Jeśli patrzeć na ich liczbę (a sztuk było 224) sprosił on chyba wszystkich Kapeluszników w księstwie. Nie roznosił on ich osobiście – po prostu rzucił je na wiatr z połamanej wieży, licząc, że same znajdą adresata.
Następnym krokiem stało się oczywiście przygotowanie imprezy. Należało zdobyć jedzenie, zdobyć herbatkę, rozstawić stoły, zaparzyć herbatkę, pomyśleć o rozrywce, zaparzyć więcej herbatki no i wykorzystać jakoś stary gramofon, który zalegał u niego w mieszkaniu. No właśnie – zalegał w mieszkaniu. Gdzie podziały się klucze? Tu ich nie ma, tam ich nie ma, Zaślepek, widziałeś klucze? A nie, były na szafie! Doskonale. Otwarte zostały stare, skrzypiące drzwi, przeciąg burzył martwotę zamkniętych od lat pokoi, wynoszone były krzesła, stołki i stoliki, powlekane srebrem sztućce wyszarpnięte zostały z mroków antycznych szuflad.
Podczas poszukiwań kolejnych tac i sztućców wśród zamkniętych pokoi, natrafił na dziwną książkę, leżącą na jednej z kanap. Nie dość, że wyglądała bardzo ponuro i aż przesycał ją mrok, to na dodatek obłożona była efektami specjalnymi niczym film Spielberga. Charlesa zastanowiło, kto mógł ją tu położyć – jego rodzice nie należeli do moli książkowych, a nawet, jeśli już coś czytali, to głównie lekkie, przyjemne lektury. A raczej mama czytała – tata zbyt zajęty był byciem martwym. Powoli podniósł ją i próbował przekartkować, a słysząc huk fal, o mało jej nie upuścił. Tajemnicza sprawa, nie ma co. Mimo wszystko postanowił przełożyć czytanie jej na wieczór, nie mógł się teraz rozpraszać. Kiedy odkładał ją na biurko, niemalże czół jej niezadowolenie, dlaczego szepnął do niej ciche. „Przepraszam. Przeczytam cię, obiecuję”. Bardzo powoli, na paluszkach opuścił pokój, gnąc kark na dźwięk jej niesłyszalnego krzyku.
Następnym celem stała się kuchnia. Charles nie był dobrym kucharzem, ale nie był też kucharzem złym. Przeciętność jego potraw czyniła je doskonale zapominalnymi, nieważne, jak wymyślne przepisy udałoby mu się wygrzebać z opasłych grymuarów sztuki kulinarnej. Ale, Niebiosa mi świadkiem, starał się jak mógł. Powoli i z uporem tworzył ciasta białe i różowe, żółte, lila, kolorowe, z bakaliami, śmietankowe, pełne kremu, pistacjowe. Po pięciu godzinach wyszedł z kuchni zmęczony, obolały, cały w mące i drożdżach i Zaślepkiem wgryzającym się w okrągłe ciasteczko z czekoladą. Rawnarek na takiej diecie prędzej czy później zacznie tyć. Gruby się zrobi. Może grube zwierzątka są niekiedy urocze, ale na pewno nie wyszłoby mu to na zdrowie, co nie omieszkał mu wytknąć.
„Ciastka dobre”. Koniec tematu, jak mniemam.
Pod wieczór, tuż przed snem postanowił wreszcie zabrać się za ponure tomiszcze. Co my tu mamy? Morze tonie w czarnych blablabla… czymkolwiek jest kwadratura… achaa… mhm… Xięga Bestialskiego Pościgu – czyli nie czarna magia, jak można byłoby sądzić, a powieść przygodowa. Zapowiada się nieźle.

Trzecia w nocy, a Charles nadal nie zmrużył oka, zachłannie łowiąc kolejne zdania z niesamowitej historii – Parasolnik, Topielica, Ludożerca – te pozbawione imion postaci ożywały na kartach książki, opisane dokładniej i bardziej przekonująco, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Dopiero po dłuższym czasie zauważył, że na kartach książki pojawiło się znajome mu nazwisko. Kejko Hanari…? Kołysanka, pechowy Czarny Kot? Księga wyglądała niesamowicie staro, ale mówiła o kimś, kogo Charles zdążył całkiem nieźle poznać! Czy to przeznaczenie podsuwało mu tą sympatyczną panienkę pod nos? Nagle zdał sobie sprawę z tego, że miejsce i wydarzenia, o których właśnie czytał, mogły nie być tak fikcyjne, jak mu się z początku wydawało. A może to po prostu jedna ze sztuczek książki? Było to zbyt dziwne, zbyt niesamowite. I jeszcze wstrząsy – Charles nie doznał ich osobiście, zbyt wiele czasu spędzał poza rodzinnymi stronami, ale powszechnie mówiło się o trzęsieniu ziemi, o pęknięciach w gruncie, zwalonych drzewach i domach. A tutaj napisano jak w mordę strzelił, skąd się wzięły! Kiedy w końcu zamknął książkę, był potwornie śpiący, ale w jego głowie kotłowało się tyle myśli, że resztę nocy, jaka mu pozostała, wypełniły sny o kościanych potworach, dżunglach, gwiezdnych kapłankach, ruinach i słonym zapachu morskich fal…
No i dlatego też obudził się koło dziewiątej. Kurde! Mało czasu! Szybko skoczył do łazienki, zrobił się na bóstwo, ubrał się ładnie, począł roznosić talerze, nosić ciężkie stoły i krzesła, przykrywać je białymi obrusami, stawiać kolorowe, kupne wypieki oraz własne, nieciekawe i nudne, a także stawiać filiżanki. Nie miał możliwości stwierdzić, ile osób zaszczyci swoją obecnością jego wesołe przyjęcie, dlatego stół wyglądał jakby przygotowano go na posiedzenie ONZ. Minęło południe, a Charles, zgrzany i zziajany, a także z obolałymi mięśniami skoczył drugi raz do łazienki, aby odświeżyć się ponownie. I tak, koło godziny czternastej, czyli trzy godziny przed właściwą herbatką, wszystko było gotowe. Wystarczyło tylko usiąść i zaczekać na gości.

Anonymous - 22 Maj 2016, 10:40

O tak, tak. Tóż to impreza się szykowała! I nie byle jaka to. W zaproszeniu przybyłym przy pomocy wiatrowego duszka, zapisana była informacja o Herbacianym przyjęciu. Ah, jakżeby można było to zignorować. Nie było na to żadnej mocy. Zdecydowanie musiał tu zagościć. Takich okazji się nie marnuje. Pa licho kto jest za kim, przy kim, z kim lub na kim. Impreza, to jest to i tylko to. Jack przekonany więc o zupełnej słuszności obecności swej na tym przyjęciu, wędrował już jakiś czas w poszukiwaniu miejsca docelowego, w którym to całe party ma się odbyć. Ubrany był elegancko, w końcu w gości nie wypadało się nie odpicować ładnie. To by była wielka obraza dla gospodarza. Sam długo się namyślał, który by tu kolor garnitury założyć. Biały, liliowy, herbaciany a może fioletowy? W paski, prążki, kwiatki czy zwierzątka? A może dodać do tego jakiś dodatek, może skrzydła, suknie baleriny lub maszt? Ah, tak wielki wybór, tak wielki był. Tu przecie dbać trzeba o reputację. Jeden błąd i cały image się pasuje. A tak przecie nie może być. W końcu zdecydował! Biała gustowna koszula, granatowy garnitur z małymi fioletowymi rysami no i kapelusz oczywiście! Jego drogie nakrycie głowy. W końcu czym kapelusz bez kapelusznika. Tak też nie może być. No i nie można zapominać o jeszcze jednym ważnym przedmiocie. Jego laska! Oczywiście nie żywa. Nie dlatego, że ją zabił i teraz sadystycznie nosi to tu, to tam. Zwykła to jedynie podpora, przyjaciółka to drewniana starszych ludzi. Bez niej nie byłoby tak przyjemnie wędrować.
"Czas! Jak ja z czasem jestem? Gwałtu, rety. Hocki klocki, jak ja się spóźnie? Na takie przyjęcie? Skandal, po stukroć skandal! Aż sam bym na siebie doniósł. Która to wskazówka? Gdzie Tyka?" - Wyjął zegarek kieszonkowy. Jego złotą chlubę i radość. Co by bez niego począł? To byłby strach, panika, tragedia wręcz! Otworzył ostrożnie delikatnie wieczko. W dal zaczęła podróż słodko-kwaśna melodia. Nie to jednak skupiło uwagę Jacka. Chwilowo odgarnął zasłaniającą oczy grzywkę i zerknął na godzinę. Ho ho ho! Przed czasem jest na szczęście. Honor uratowany. Przyspieszył kroku chowając swój cenny skarb do kieszeni i zarzucając grzywkę z powrotem na oczy. Nie wypadało przecież straszyć gości.
Wkrótce dotarł na miejsce. Wszystko gotowe, stoły, krzesła, przekąski. Jest i gospodarz dobrodziej. Ah pięknie! Przywitać się trzeba już tylko. Nie ma co marnować więcej czasu. Zdjął swój kapelusz i ukłonił się dostojnie.
- Jack Reads melduje się gospodarzu pokornie przy tym stole! Co prawda myśli mam chochole, ale obiecuję się dobrze sprawować. Pozwól mi więc zasiąść przy tobie i więcej czasu nie marnować.

Charles - 22 Maj 2016, 11:15

Czas mijał. Jedna minuta, minuta czternaście sekund, minuta dwadzieścia sekund... to ciągnęło się jak wieczność. W tym czasie miliony eonów mogło przeminąć, tysiąc imperiów mogło powstać i posypać się w pył i kurz, a nawet w Atlantydy, czy jak się tam zwały. Charles czuł, jak rośnie trawa, jak muchy biją skrzydełkami o powietrze.A co jeśli nikt nie przyjdzie? "Och, Charlie, nie masz prawa tak myśleć. Wszyscy przyjdą i będzie to wspaniałe przyjęcie" odezwał się głos jego matki, kołacząc się delikatnie po jego czaszce.
Dzięki Królikom na Niebie, na horyzoncie pojawił się pierwszy gość - chłopak był jego wzrostu, odziany całkiem elegancko, fioletowo od stóp do głów, będąc w niejakim kontraście do bijącej od Charlesa zieleni, o potwornie niepraktycznej fryzurze zachodzącej mu daleko za oczy. Jak on mógł cokolwiek przez nie widzieć? Będzie musiał wytknąć mu to w najbliższym czasie. Jakby nie było, Rozśpiewany Kapelusznik zerwał się na równe nogi, bez większej krępacji przespacerował przez stół i zeskoczył tuż przed nim, natychmiast ściskajać jego prawicę, nieważne, czy była wystawiona, czy nie:
- Winszuję ci pamięci, mój przyjacielu - jesteś jak na razie pierwszy. Chyba nie dane mi było poznać nazwiska twojego, ani twego rodu... o ile w ogóle bawią cię takie ceregiele. Ja jestem Charles. Charles Belladonna Verbascum. A herbatka stawiona jest z paru powodów, które zdradzę w swoim czasie. Mam nadzieję, że nikt nie starał się ciebie w drodze zamordować - dodał z troską - teraz czasy takie niespokojne, tylu psychopatów łazi po gościńcach... i piraci, i sekty, i potwory, a w Lalkowym Miasteczku pada deszcz... - zaczął mimochodem podśpiewywać. Zaraz jednak zreflektował się - być może obawiał się, że przez przypadek odpali mu Wycie Szakala prosto w twarz i oderwie biedakowi gałki oczne przez potylicę. Ale jak się tu nie cieszyć? Gość przybył, będzie zabawa, będzie się działo itp. itd. Och! Już w Charliem buzowały te wszystkie pytania, które mógł mu zadać, te wszystkie fascynujące konwersacje do przeprowadzenia! Co lubi, czego nie, co sądzi o tym czy owym, jak u jego babci, czy ma babcię, jeśli nie ma to serdecznie przepraszam za wytknięcie mu braku babci, czy hodujesz bestie, jak bardzo je kochasz...
Nagle zdał sobie sprawę, że stoi przed nim już dwie minuty, zatopiony we własnych myślach. Uśmiechnął się przepraszająco, wskoczył na stół, ostrożnie przekradał się nad zwałami ciastek i zeskoczył w miejscu, które wydało mu się odpowiednie:
- Proszę, tutaj masz swoje miejsce. Jest godzina... a pal lich która. Więc. Więc. No siadaj no. - powiedział z lekka nieprzytomnie, odsuwając ciężki, dębowy taboret, którego zdobienia mogłyby założyć własną galerię sztuki i wskazując na niego gestem.

Jocelyn - 30 Maj 2016, 12:28

W sumie przypadkiem dowiedziała się o przyjęciu, jakie ma się odbyć na klifie. Nie była do końca przekonana czy się na nie udać, ale gdy usłyszała, że będzie bawarka.. Jak mogłaby odmówić? Ubrała się trochę bardziej strojnie niż zwyczaj (tak to jest możliwe). Przywdziała liliową sukienkę, długości trochę ponad kolana. Z dekoltem w serek i plisowanym dołem. Brzegi sukienki były wyszywane złotą wstążką. Do tego czarne, długie do kolan, wiązane kozaki ze złotymi sznurówkami, długo wahała się nad wyborem marynarki toteż użyła swojej Czarodziejskiej Wstęgi i wyszło na to, że miała na sobie kompletnie nie pasującą, niebieską marynarkę ze złotymi guziczkami i czarną różą na plecach. Trudno, jak mnie wyśmieją, utrę im nosy Włosy jak zwykle miała rozpuszczone. Piórka na skrzydłach dokładnie ułożyła i otrzepała. W sumie dawno już nie używała skrzydeł. No bo co? Teleportacja jest mniej męcząca. Jednak gdy stanęła pod klifem postanowiła, że wzleci ten kawałek. Lecąc, zastanawiała się kto jeszcze przybędzie. Przyjęcie urządza kapelusznik więc pewnie i towarzystwo będzie wyborowe. Uśmiechnęła się sama do siebie. Gdy doleciała zauważyła, że wszystko już gotowe. Stoły, dekoracje zastawa. Wszystko wyglądało naprawdę kusząco. Jednak niepokojąca była ta cisza. Może pomyliła daty? Podleciała jeszcze kawałek i złożyła skrzydła. Zauważyła wtedy dwóch mężczyzn więc niepewnym krokiem, ale z chłodnym wyrazem twarzy podeszła doń i się przywitała.
- Witam, panowie. Czyżbym przybyła nie w ten dzień co trzeba? - zapytała niepewnie. A może już dawno po przyjęciu?

Anonymous - 30 Maj 2016, 13:24

Usłyszała, że odbyć się ma herbatka w Herbacianym lesie więc nie mogło jej tutaj zabraknąć. Co prawda wielką fajną herbaty nie była jednak od czasu do czasu nie zaszkodzi. Tym razem weszła na daną imprezę w swojej mniejszej formie, był nim kot oczywiście. Na swoim grzbiecie miała torebkę, choć ktoś obcy mógłby to nazwać plecakiem dla kota. Nie przeszkadzał on w ruchach, a dzięki ciemnym kolorom nie rzucał się w oczy. Z podniesionym wysoko ogonem weszła między trawę, kwiatki i inne rzeczy, by po jakimś czasie dostać się na miejsce. Można by powiedzieć, że nie była ostatnia, ale też nie pierwsza. Choć dzięki tej formie była mniej widoczna. Wskoczyła na krzesło, a po chwili na stół, usiadła sobie na obrusie rozglądając się dookoła. Dostrzegła tylko trzy osoby poza nią, jedną dziewczynę i dwóch nieznajomych. Impreza powoli się rozkręca. W tym momencie pozostała jedynie biernym obserwatorem, chciała zobaczyć czy coś ciekawego się wydarzy. Jej sierść była ciemna jak noc, przez co czasami może to być mylone z kotami wiedźm, jednak nie w tym przypadku.
Anonymous - 31 Maj 2016, 15:27

- Hohoho! Udało mi się przybyć jako pierwszejszemu. No no, to nie jest ze mną tak źle. Cóż, może znasz mój pseudonim artystyczny, Marcowy Zając. Ewentualnie nie jestem jednak tak sławny jak przypuszczałem. I tak i nie oraz też miło mi Cię poznać Charlesie. A skąd, na nieszczęście w mym szczęściu, podczas mojej drogi nie pojawiło się absolutnie nic zagrażającego mojemu życiu lub zdrowiu. - Spoglądał przez swoją chaszcze włosów na obfitującego w zieleń wyraźnie podekscytowanego Rozśpiewanego Kapelusznika. Przyglądał mu się z zaciekawieniem. Kiedy miejsce zostało wskazane, natychmiast powędrował w tamtym kierunku, machając radośnie laską. Impreza już się zaraz zacznie, aż się nie mógł doczekać. A przecież miała ponoć jakiś ciekawy powód zaistnienia. Jak cudownie, wreście coś ciekawego! Nic tylko być wdzięcznym gospodarzowi za otrzymane zaproszenie. Usiadł dostojnie na wskazanym krześle i odłożył laske koło krzesła, nie była w końcu teraz zbytnio potrzebna. Jack nie zwlekając zbyt długo już łapą siegnął po sernik, czy też jakiś inny piernik, wziął widelczyk i zaczął konsumować słodkie pyszności. Nagle dostrzegł ciekawie wyglądającą kobietę. Szła ciut niepewnym krokiem jak na jego oko, jednak chłód na jej twarzy był aż orzeźwiający. Mężczyzna nie mógł się nie przywitać z tak intrygującą osobistością.
- Witaj Zimowa Królowo! A skądże skąd, skąd nikąd znowu. Herbaciane przyjęcie się właśnie dopiero zaczyna. Jesteś w sam raz. - Powiedział wesoło po czym jego uwaga skupiła się na czymś zupełnie innym. Usłyszał delikatny szmer więc zaczął rozglądać się ciekawie za jego źródłem. Wkrótce okazał się nim słodziutki kociak, który zdecydował się wleźć na stołek. Uwaga Kapelusznika skupiła się jedynie na nim. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nabił kawałek ciasta na widelczyk i wyciągnął rękę w stronę kota.
- Leci nietoperek. Aaaam. - Szczerze to nie wiedział zbytnio czy kotom można podawać ciasta. Ponoć tak. A może sobie z czymś innym mylił? Zresztą kociak je to na własną odpowiedzialność.

Charles - 31 Maj 2016, 20:53

Charles był lekko zdziwiony pseudonimem artystycznym gościa, w końcu Marcowy Zając był ostatnim stworzeniem, jakie mogłoby się kojarzyć z czymkolwiek miłym, a co dopiero ze sztuką. Może był komikiem, który specjalizował się w nabijaniu z biednego futrzaka? Może artystą? A może muzykiem? Tak czy siak poczuł dumę, że jakiś członek artystycznej bohemy świata luster zaszczycił jego skromne przyjęcie. Może nawet napiszą o tym w "Dwugłowym Pudelku"?
- Bardzo mi przykro, ale niestety nie mam zbyt częstego kontaktu ze sztuką ani z festiwalami. Lata temu byłem w teatrze! Może pozwoliłbyś mi opowiedzieć więcej... - zaczął powoli, gdyż nagle...
"Z nieba przyleciał mój wielki przyjaciel
Kiedy lądował, ja jadłem kanapkę".
A raczej nie zdążyłem zjeść nic, bo oto szykownie odziany anioł postanowił zlecieć w dół. Niesamowite wejście, trzeba to przyznać. Charles czół, że przyjęcie z każdą chwilą staje się coraz ciekawsze.
- Well, kolorowa panienko. Każdy dzień to dobry dzień, a każdą porą można napić się słodkiej herbatki. - rzekł, podchodząc do niej i próbując (gdyby tylko Jocelin sobie na to pozwoliła) ucałować jej dłoń, a przy okazji zlustrować przepiękne, barwne skrzydełka. Tyle kolorów, tyle faktur, aż prosiły się o dogłębną lustrację. Ale przyjdzie jeszcze na to czas...
Nagle, w pół drogi na swoje zwyczajne miejsce, zauważył, że kolejne krzesło zostało zajęte, całkowicie dyskretnie i niepostrzeżenie, jakby nie kot, ale duch postanowił na nim spocząć. Wielki, czarny kocur przyglądał się wszystkim naokoło a w szczególności temu, który kazał zwać siebie Zającem, który postanowił właśnie zabawić się w opiekunkę do kociąt. W sumie, to czy koty mają ochotę na nietoperze? A może to nietoperze mają ochotę na koty? Does cats like a bats? Mimo wszystko postać owego zwierzaka przypomniała mu o kimś. Po krótkim namyśle postanowił zaryzykować:
- Kejko? Ty tutaj? - zapytał niepewnie. W końcu wspominała, że jest w stanie przedzierzgnąć się w kota. Tyle że obecny tu kocurek miał bursztynowe oczy, Kołysanka zaś posiadała neonowo-niebieskie. Być może się zmieniały podczas transformacji? Ale pytanie zostało zadane i należało poczekać, aż nadejdzie odpowiedź.

Jocelyn - 1 Czerwiec 2016, 12:37

Dwóch kapeluszników. Chłód na jej twarzy natychmiastowo stopniał. Nie widziała ani jednego kapelusznika już tak długi czas a tu proszę. Jeden przywitał ją trochę nazbyt entuzjastycznie, nazywając w dodatku zimową królową. W sumie spodobało jej się to określenie. Aż taka chłodna w obejściu jestem? - zdawały się mówić jej oczy. Co do słów drugiego, soczyście zielono ubranego, kapelusznika zgadzała się z nimi w pełni. Jakakolwiek godzina by nie była, jakakolwiek sytuacja by się nie wydarzyła, herbatkę wypić zawsze można. Przytaknęła głową i lekko dygnęła. Dała pocałować się w rękę. W sumie tylko kapelusznicy mogą sobie względem niej na tak wiele pozwalać. Inna istota zapewne już zostałaby zmieszana z błotem. Rozłożyła jeszcze na chwilę swoje skrzydła czując że przy ich poprzednim składaniu piórka lekko źle się ułożyły. Gdy złożyła je na powrót, usiadła przy stole, trochę dalej od przybyłych dotąd gości jak i pana gospodarza. Siedziała dość sztywno gdyż skrzydła trochę niewygodnie uwierały. Dopiero po chwili wpatrywania się dokładnego w stół jak i jego otoczenie spostrzegła smolisto czarnego kota. Mądrze patrzył na wszystko dookoła swoimi bursztynowymi oczami. Ten niezwykły kolor oczu tak ją urzekł że nie mogła przez chwilę oderwać od kota wzroku. W końcu jednak się opanowała i nałożyła sobie na talerzyk ciastko, nie mając jednak zamiaru go jeść. Pozory zachować trzeba. Uśmiechnęła się (jej zdaniem) serdecznie do towarzystwa. - Pięknie to wszystko zorganizowane- rzekła w stronę zielonego kapelusznika. W końcu to on wydawał jej się gospodarzem. Źle będzie jak się okaże że to jednak nie on. Założyła nogę na nogę, poprawiając przy tym sukienkę która się lekko podwinęła.
Anonymous - 1 Czerwiec 2016, 17:37

Kiedy siedziała na stole przyglądała się kapelusznikom i dziewczynie. Co najśmieszniejsze to właśnie ona w formie kota była w centrum uwagi. Nie przeszkadzało jej to. Podniosła łepek na chwilę by spojrzeć na białowłosego chłopaka. Widząc kawałek ciasta uśmiechnęła się po kociemu lekko otwierając pyszczek i wysuwając język nieco do przodu. Zlizała po chwili to co było na łyżeczce. Zrobiła to dość dokładnie.
-Dobre jednak mogło być mniej słodkie - powiedziała ludzkim głosem czarny kot. Tak, właśnie przemówił do was czarny jak noc kot. Ona nic sobie z tego nie zrobiła. Wstała z miejsca by obrócić się tyłem do niego, wolnym krokiem podeszła koło dziewczyny, a ich wzrok się skrzyżował. Kiwnęła głową na przywitanie. Następnie, a raczej na samym końcu zamierzała skierować się do samego gospodarza tego wydarzenia. Usiadła przed zielonym kapelusznikiem i spoglądała na niego swoimi bystrymi nad wyraz ludzkimi oczami.
-Nie znam nikogo o tym imieniu. Mimo wszystko dziękuję za zaproszenie na herbatkę - powiedziała do niego. Uniosła swoją prawą łapkę i polizała ją kilka krotnie by następnie łapką podrapać się za uszkiem. Co prawda nie wiele jej to dało, ale wyglądało za pewne słodko. Hm, w dodatku gadający kot to raczej dość rzadki okaz.

Anonymous - 1 Czerwiec 2016, 21:06

Delikatne dzwonienie dało się słyszeć z daleka. Wraz z nasilaniem się dźwięku coraz mocniej zarysowywała się sylwetka Prismy. Kolorowe szkiełka wyznaczały ścieżkę jaką dziewczynka przebyła z willi w Malinowy Lesie do klifu na Herbacianych Łąkach. Szybko rzuciła okiem na zaproszenie, jakby chciała się upewnić czy dobrze trafiła. Zanim dołączyła do zebranych nieco wygładziła swoją sukienkę i poprawiła kokardkę na głowie. Nie musiała przebierać się specjalnie na przyjęcie, bowiem niemal zawsze chodziła w eleganckich strojach. Ruszyła przed siebie tym samym dołączając do reszty. Zlustrowała zebranych swoimi wielkimi, fioletowymi oczkami. Stwierdziła obecność dwóch Kapeluszników, Opętańca i… Kota? Szklane dziewczę ucieszyło się wielce mogąc nareszcie spotkać inne rasy, a co dopiero wejść z nimi w interakcję. Oczywiście wyraz jej twarzy pozostawał niezmienny. Popołudniowe słońce sprawiało, że kryształki Prismy przyozdabiały kolorową poświatą nogi dziewczyny i jej najbliższe otoczenie. Skinęła grzecznie a następnie się przedstawiła:
- Prisma wita wszystkich. Imię Pris… Jejku, ale czy Prisma po wypowiedzeniu swojego imienia powinna się przedstawiać po raz kolejny? Prisma czuje się naprawdę zagubiona - stwierdziła zakłopotana i szczęśliwa, że nie było tego po niej widać, a następnie zajęła miejsce przy stole.
Była tak zafascynowana zawartością stołu, że aż musiała wyrazić swój zachwyt i zdziwienie poprzez nie do końca udaną minkę, a w efekcie całkiem zabawną. Kolorowy wystrój bardzo jej się podobał, a szczególnie wypieki - chciała sięgnąć po któryś, jednak nie mogła się zdecydować, a najchętniej to ukroiłaby po kawału każdego, jednak wiedziała, że takie zachowanie nie przystoi. Nie mogąc sprostać tej trudnej decyzji sięgnęła po herbatkę, w końcu to było przyjęcie herbaciane. Wybór padł na owoce leśne, które Szklaneczka sobie szczególnie upodobała wśród herbat. Kolejnym obiektem, który przykuł jej uwagę były cudowne skrzydła Jocelyn. Dziewczyna nie mogła oderwać od nich oczu, ciesząc się każdą barwą jaka na nich się przejawiła. Na szczęście powstrzymała się od zbliżania się do Opętańca, przynajmniej na razie. Z pozoru niewinny wzrok dziecka powoli zmieniał się w nieprzyjemne spojrzenie, które ciężko znieść, o ile w ogóle zwraca się na nie uwagę.
Po kilku minutach gapienia się, Prisma postanowiła na powrót zainteresować się swoją filiżanką herbaty. Wymachiwała nóżkami, jak to miała w zwyczaju, tym samym rozsypując odpadające kawałki szkła wszędzie, gdzie się dało. Stwierdziła również, że krzesło na którym siedzi zaburza jej estetykę i chwilę później całe oparcie było zatopione w cieniutkiej warstwie szkła, tworzącego kolorystycznie tęczę.

Anonymous - 2 Czerwiec 2016, 20:16

Hohoho, iluż tu gości się pojawiło. Jak dobrze, im więcej kamratów tym bardziej udana wieczerza. Uśmiechnął się do siebie, po czym o wiele bardziej do kota. Cóż za urocze i miłe stworzenie. A jakie mądre! Jack aż zapragnął go sobie przygarnąć. Choć szczerze, ciut wypowiedzi nie zrozumiał, a raczej dokładniej mówiąc miał tyci wątpliwości. Dlaczego cokoliwiek miało być mniej słodkie? Słodycz to najcudowniejsza rzecz w wszechświecie! Wszystko co słodkie jest urocze, a co urocze jest słodkie. Nie ma przecież nic lepszego niż słodycz i urok. Cóż, kotek sobie od niego polazł więc zostało mu już tylko pomachać. Zaraz dziabnął sztućcem następny kawałeczek i zaczął z zapałem zajadać. Mmm, słodkie! Takie jak najlepsze. Nie spojrzał w twarz opętanej damie, gdyż niestety nie chciał stwarzać ryzyko, by biedna niewiasta napatoczyła swój wzrok na demoniczne oczy rodem piekła. Nie, to by było wysoce niestosowne. Uwagę skupił jednak na jej skrzydłach. były imponujące, fascynujące, intrygujące, zajmujące a także i bardzo ciekawe. Cudownie się prezentowały, choć musiały być chyba ciut niewygodne. A przynajmniej on tak sądził. A przecież co on tam wie, był tylko Kapelusznikiem.
- Też jestem pod wrażeniem! Nasz gospodarz jest naprawdę niezwykły! Sam bym nie zrobił tak aż tak by było tak, a nie przypadkiem tak. Imponujące! A tak z ciekawości My Fair Lady, kim jesteśm skąd do nas przychodzisz? Jakiż to talent nam zaprezentujesz? Ja na przykład umiem liczyć! I to doskonale! Naprzykład! - Wziął do ręki talerzyk i położył na nim kawałek jakiegoś ciasta. - Tu znajde cztery pierwiastki z dwóch ciasta pomnożone przez pi i przepuszczone przez oś OY. Może reflektujesz? - Podsunął opętańczej dziewczynie talerzyk po czym spojrzał na Prisme i wydał okrzyk radości.
- O mamusiuniunieńku. Jaka ona jest urocza! Wielbie tak wybitnie intergatmaltyczne damy! Witaj Prismo, witaj serdecznie w naszym wesołym gronie!



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group