Karty Postaci - Historia Aleksandra . cz 2.
Anonymous - 24 Październik 2015, 20:19 Temat postu: Historia Aleksandra . cz 2. Historia jest wytłumaczeniem, gdzie na pięć lat zniknął władca lalek. Stara Historia: Click.
Sam w zasadzie nie mogę w to uwierzyć. Wróciłem do swojego ukochanego, zapomnianego przez moje oko miasta. Jest blisko godziny trzeciej. Żelazne latarnie połyskują delikatnym światłem na ,,rozkaz" latarników. Miniaturowa metropolia zasnęła z swoimi wszystkimi radościami, smutkami i obawami. Teraz jedynie delikatny i subtelny wiatr ma coś do powiedzenia, kołysząc z finezją małymi gałązkami drzew, na których zostały ostatnie ślady lata w kolorach zieleni. Teraz liście zastąpiły pędzące gdzieś istoty, gubiące się w tłumie na granitowej kostce alejek. Mały notesik pochłania wszystkie skrobotania mojego pióra. Nie wierzę że to robię. Pięć lat temu nigdy nie chciał bym napisać swojego pamiętnika. Naprawdę. Gdzieś tam, wierzę że i tak nikt tego nie przeczyta, jednak kieruję to nie do siebie, a do czytelnika. Nie jestem artystą, chyba nie ma sensu tego analizować, tłumaczyć, po prostu sam nie wiem czemu to robię. Dlaczego nie wymachuję już szablą, nie moczę swoich warg w czystym rumie, nie delektuję się skrzypaniem desek pokładu, ani nawet nie pragnę już władzy? Teraz jestem niczym te wróble w świecie ludzi. Cicho zaśpiewam melodię i ucieknę w inne miejsce, będąc pewnym że wreszcie jestem wolny. Wolny i spokojny. Nie jestem już tą samą osobą co kiedyś. Może warto zacząć od początku?
******
Czas gdzieś niepowrotnie upłynął. Wskazówki przesunęły się już tak wiele razy, a śnieg topniał i pojawiał się gdzie, nie gdzie. Dopiero spojrzenie na kalendarz przypomniało mi jak dawno zamieniłem swój statek z słodyczy, na zakurzone muzeum, gdzie najprawdopodobniej odważniejsze istoty umawiają się teraz na romantyczne wieczory. Na samym początku bałem się że zapomnę tych wszystkich ludzi, marionetki, załogę. Dla każdego jednak znalazła się dobrze strzeżona kajuta w mojej głowie. Dla służki Yokai, pierwszego oficera Ichiro, tego wrednego Arnav'a czy też biednej, zepsutej i przez nikogo nie kochanej Flammetty. Chociaż słońce schowało się za swoją kurtyną tyle razy, dalej myślałem nad wszystkimi marionetkarzami. Co zrobili gdy mnie nie było? Nie miałem władzy, choć Władcą mnie zwali. Nie miałem bogactwa. Nie miałem korony. Nie miałem wojska, lecz paskudnych kamratów. Ale miałem szacunek, zdobyty przez talent i ich strach. Mimo wszystko chcieli mych rad. Potrzebowali ich! Chcieli być jak ja... Teraz? Teraz gdy o tym myślę to podniecające, ale i straszne zarazem. Byłem kimś złym, ale na tyle charyzmatycznym by stać się mentorem grupy etnicznej?
Przez pięć wiosen nie postawiłem nogi na swoim statku. Nie czułem tej bryzy, która brudziła czekoladą! Deski pokładu, tak... Chciał bym je poczuć znów pod nogami. Tak na chwilę. Może jestem już stary? Wszyscy mają na starość sentymenty. Chyba nie myślałem że od tego ucieknę, prawda? To było tak dawno. Moja załoga się zbuntowała. Czemu byłem kiedyś taki próżny ? Pół dekady zajęło mi zrozumienie że mieli rację. Stworzyłem istoty żyjące i twierdziłem że są moje. Niektórych nie stworzyłem, a też ,,posiadałem". Kiedy wróciłem po balu u Jego Wysokości Arcyksięcia Rosarium, Lorda Protektora Krainy Luster zobaczyłem to wszystko. Porcelanowa, zdobiona gęsto maska rozbiła się, wypadając mi z ręki. Moi piraci wyrzucali wszystkie przedmioty z statku za burtę. Gdy tylko zobaczyli moją sylwetkę, pokazali mi to. Po prostu ją zarżneli. Moją wróżkę. Jedyną osobę, która przez tyle wieków chciała zaprowadzić mnie na dobrą drogę. Chciała bym stał się lepszym. . . .
Pisząc ten fragment, staram się nie płakać. Ale to trudne. Stałem się normalny?
Nawet teraz mogę opisać wulkan emocji, wypływający z środka mojej wyjącej duszy. Czarna i gruba skorupa, która dzieliła moje serce od świata zamieniła się w pył. Pełen agresji i szaleńczego wigoru wbiegłem na statek. Zatrzymałem się. Zatrzymałem się kiedy moja ręka bezpowrotnie spadła na czekoladowy mostek. Sturlała się tuż na cukrowe kostki, do których przycumowaliśmy, a pózniej już tylko do jeziora, ginąc gdzieś w toni głębin i mroku nocy. Krzyczałem, płakałem, moje ego i szacunek do samego siebie rozprysło się jak zbite lustro. Wtedy właśnie skończył się Aleksander. Ten, którego znało przynajmniej pół krainy luster. Umarłem i odrodziłem się na nowo.
******
Nademną słychać było już tylko krzyki, tupot małych drewnianych nóżek, które opuszczały w pośpiechu statek. Kałuża mojej własnej krwi topiła mnie powoli. Zalewała całe moje ciało. Rozięta tętnica rozlazła się w wszystkich kierunkach, nie mając już odpowiedniego stelażu z mięśni. Osocze tryskało po całym pokładzie. Ból, który tak bardzo lubiłem zadawać, wziął się teraz za mnie. To był scenariusz, który został przygotowany dla mnie, za wszystkie cierpienia, których musieli doświadczyć ludzie spotkani na mojej drodze. Bolało tak cholernie, że nie miałem siły nawet na najmniejsze skomlenie. Po prostu leżałem, patrząc na swoją rękę od której dzielił mnie metr. Po jakimś czasie, po kilku minutach, chwilach, a może sekundach straciłem smak. Teraz karmazynowa ciecz napływająca do moich ust traciła metaliczny posmak. Była tylko czymś ciepłym i lekkim. Tak definiowałem to w tym momencie. Następny był słuch i węch... Tylko pisk w uszach. Tak jak bym włożył w nie zatyczki. Gdy zobaczyłem dwa czarne, skórzane, dobrze wykonane buty, ,,zabrakło" mi wzroku. Ciemność zabrała cały krajobraz. Zmęczenie rozrywało mój organizm, a krew kapała z burty. Kap. Kap. Kap. Straciłem świadomość.
******
Nie wiem ile czasu minęło. Obudziłem się przywiązany do czegoś. Zanim otworzyłem oczy i mogłem zobaczyć co się dzieje, szarpnąłem potężnie rękoma. Obydwie były skrępowane i przyczepione do żelaznego stelaża łóżka. Otworzyłem oczy. Szkarłatna zrenica skupiła się na miejscu, gdzie nie powinno być już kończyny. Ale ja ją czułem. Pokój oświetlało tylko kilka halogenów. Pod ścianą byłem w stanie rozpoznać sylwetkę śpiącego człowieka, w białym fartuchu. Dwóch innych siedziało przy stole, jak gdyby nigdy nic grali w karty. Jedyne co przyszło mi na myśl to uwolnić się. Rozszarpać ich ciała wodą, którą mieli w organizmie. Pózniej tym samym materiałem rozciąć pnącza i uciec. Ale nie czułem nic. Byłem bezsilny. Wtedy jeden wstał, pokazując swojemu partnerowi by pozostał na swoim stanowisku.
-Księżniczka się obudziła! Witaj w naszym pięknym ośrodku badawczym! Ten śpiący to mój asystent, Kori. Koleś ogrywający mnie w wojne to Otto, a ja jestem Chris.- westchnął cicho i ukucnął przy mnie. Patrzył prosto w moje oczy. Jak by nie był świadom że na jedno z nich i tak nic nie widzę. -A ty jesteś kretynem Aleksandrem. Który właśnie chciał rozerwać moje ciało krwią! - zaklaskał i zaśmiał się szyderczo. Chodził po pomieszczeniu. Ja leżałem w bezruchu. Mogłem już tylko słuchać.
-Masz rękę! Będzie w pełni sprawna! Zawdzięczasz to organizacji Moria! W zasadzie żołnierze mieli Cię zabić. Ale znalezli Cię bez ręki... Nieważne. I tak osiągneliśmy swój cel! Jeden z władców jest poza krainą luster! No i już nie jest władcą.- pierwszy raz poczułem strach po takich słowach. On dalej spacerował i opowiadał. -Za rękę, straciłeś moc! Podaliśmy Ci specjalny zastrzyk! Potencjał na moce, wciąż jest w tobie, ale teraz zostało Ci jedynie ziarno tego co umiałeś! W zasadzie to ziarno też stracisz... To kwestia czasu...- ziewnął. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jego oczy. Były przekrwione, podkrążone. Śmiałem przypuszczać że operacja na moim ciele była bardzo trudna. -Narządami nie różnisz się od człowieka, od nas, tych normalnych, sprawdziliśmy to! No a teraz ostatnia kwestia, kuglarzu! Chcesz żyć, czy jednak umrzeć?- jego uścisk na mojej brodzie nagle stał się tak realny. Naciskał długimi, spiczastymi palcami na moje moją twarz. To wszystko nie miało sensu.
-Już umarłem... Chcę żyć od nowa. - mrukłem cicho. Wtedy puścił. Obudził swojego asystenta i wskazał na drzwi. Grube, żelazne, pomalowane oliwną farbą na bordowy kolor. Cała trójka zebrała się do wyjścia. Tylko ten, który non stop gadał. Który wydawał się najważniejszy przystanął w progu. -Dobre wyjście z tej sytuacji.- powiedział i zgasił światło. Zapanowała ciemność.
******
Następne dwa lata były spokojne, rutynowe, przyjemne. Ośrodek badawczy organizacji Moria. Kto by pomyślał że mogło być tutaj aż tak pięknie? Pokój, który z początku wydawał mi się celą, teraz był moim domem. Ściany szarego koloru zostały przemalowane na bardzo jasny zielony. Dziury i pęknięcia załatałem sam, oni dali mi tylko materiały. Czytałem krok po kroku gazety, poradniki, książki i zamieniałem to miejsce w swoje królestwo. Liczne tropikalne rośliny ustawiałem w doniczkach, przy zakratowanym oknie. Piękną lampę ,,plazmę" ustawiłem na małej szafce, koło mojego łóżka. Na stoliku miałem rozłożoną zawsze jedną książkę, wypożyczoną z biblioteki. Może dlatego że naprawdę nie lubię używać zakładek. Wiedziałem że pozwalali mi na to wszystko, bo mają jakiś cel. Starałem się tym nie przejmować. Żyć z dnia na dzień. Jadłem śniadanie. Czytałem. Pózniej przechodziłem przez ogromny dziedziniec. Było na nim zawsze mnóstwo osób. Od samego rana ćwiczyli tam zaróno żołnierze, zwiadowcy i cyrkowcy. Wszystko pod oczami doświadczonych instruktorów. Gdy pokonywałem tą wielką połać, trafiałem do głównego gmachu. Pięknie zdobiony. Mieszkali tutaj naukowcy, dowództwo, ale ja zawsze kierowałem kroki do biblioteki. Czytałem, przeglądałem i drążyłem. Pózniej obiad i ostatecznie wieczorem czytałem dziecią baśnie. Tym samym duszyczką, które na codzień ćwiczyły, walczyły i wykonywały misje. Słuchały w wielkim zaangażowaniu moich bajek, czasami opowieści z samej krainy luster. Z tęsknotą za krainą, w której nie często miały okazję bywać, a nigdy w celach pokojowych. Ostatnim przystankiem każdego dnia był zastrzyk. Zawsze przez tą samą piękną i młodą blondynkę w przykrótkim fartuchu, wystającym biustem i nadzwyczaj krzywymi nogami. Potem sen, sen i tak minęły dwa lata...
******
Taak. Tak jak pisałem wcześniej. Zastrzyk. Codzień widziałem te trzy igły, naraz wchodzące w czeluści mojej skóry. Przebijające naruszoną żyłę. Zawsze w to samo miejsce. Błękitna ciecz, pod ciśnieniem ulatniająca się do mojego organizmu. Miałem wszystko co chciałem, doputy mogli mnie tym wypełniać. Ostatnim elementem kuracji był tydzień, w którym brałem czerwone pigułki. Pierwszych dni czułem się fatalnie. Prawie umierałem. Wielu lekarzy, których nie jestem w stanie pamiętać, pielęgniarek a nawet samego Chrisa, przerażonego jak dziecko, pamiętam do teraz. Myśleli że wywinę numer i umrę na koniec? Wiedziałem tylko jedno. Że być = brać wszystko co dają. W moim organimie zachodziły zmiany. Mój wygląd zmieniał się tak diamteralnie, że nie mogłem poznać sam siebie. Patrząc w lustro, widząc tą wybladłą postać o blond włosach zastanawiałem się czy to dalej ja. Z dnia na dzień słyszałem wyrazniejsze głosy w swojej głowie. Mając doświadczenie w korzystaniu z mocy płynącej z wnętrza,szybko odkryłem że mogę manipulować czasem, przyzywać książki....? Tak. To było zaskoczeniem. Byłem eksperymentem, który potrafił przyzywać książki. Wiedziałem, że tak potrafią Diabelscy Bibliotekarze, ale czy rzeczywiście byłem jednym z nich? Nie rodząc się jako Lunatyk? Nie dorastając w tej społeczności?
Gdy brałem ostatnią tabletkę, która uaktywniała substancje z zastrzyków, blisko pół ośrodka było ze mną. Byłem bardzo zmęczony. Słyszałem wszystko, mimo że nic nie mówili. Chcieli by to wyszło. Połknąłem, przepiłem, odetchnąłem. Wszyscy bili brawo.
-Mieścisz się w dziesięciu procentach!- zakrzyknął wesoło Chris. Nigdy nie powiedział o co mu chodziło, ale ja wiedziałem. Tylko dziesięć procent przeżywa ten zabieg.
Co do moich nowych umiejętności... Podzieliłem się nimi tylko tą o wzglądzie w umysł i o książkach. Nie chciałem by wiedzieli. Ta jedna miała pozostać tajemnicą. Moim małym, ciasnym, bezpiecznym tunelem ewakuacyjnym.
******
Nagle stałem się kimś ważnym. Dostałem nowe ubrania. Nie przypominały w niczym mojej brązowej koszulki i spranych jeansów. Mundur zwiadowcy leżał na mnie jak ulał, mimo że nie byłem jednym z nich. Moria wyznaczyła mnie na rolę dyplomaty i negocjatora. Powoli wtapiałem się w ich szeregi. Brnąłem dalej w ten bezsens. Kiedy wracałem z misją do Krainy Luster, byłem zaskoczony. To wszystko dalej tak ładnie się toczyło. Jechało swoim torem. Nawet marionetkarze dali sobie radę. Wtedy zrozumiałem jak bardzo byłem w błędzie. Żadna nacja tutaj, nie potrzebuje dowództwa. Ono tylko ogranicza.
Przez ten czas poznawałem sekrety Morii, trzon. Skupiali się na drugim świecie, ale brali udział w akcjach terrorystycznych, antyterrorystycznych, mini wojnach, powstaniach. W wszystkim co przynosiło większy zysk. Ich badania były bardzo kosztowne.
Pazdziernikowa noc była moją szansą. Na typowej odprawie rozdali nam mundury i krzyże. Wybraliśmy się do krainy luster. Mieliśmy przeprowadzić inwigilacje rodziny Rosarium.
Uznałem że to moja szansa. Wyjąłem asa z rękawa. Ćwiczyłem już wcześniej zatrzymywanie czasu, którego użyłem teraz. Pięć minut... Tyle wystarczyło by zniknąć z pola widzenia moich kompanów i pozbyć się nadajnika, munduru i krzyża. Głupia sprawa. Uciekłem do Ogrodu Strachu, bez broni, ochrony i niczego co mogło by mi pomóc. Chyba mapa tego świata w mojej głowie, trochę się wytarła.
******
Słońce wychodzi już zza gołych drzew. Drażni powoli moje jedno oko, które tak bardzo przyzwyczaiło się do tej ciemności. Pierwsi przechodnie przyszli do parku. Ich myśli, pragnienia i emocje. Wszystkie na wyciągnięcie mojej ręki. Wielu o tym marzy, nie wiedząc jaka to klątwa. Idę, odchodzę. To koniec! Nie... Początek. Kładę go tutaj! O! Na tej ławce, na której spisałem tą historię. Zmieniłem zdanię! Chcę się tym podzielić! *Odłożył dziennik na ławce w parku i poszedł w stronę słońca. Wprost na miasteczko lalek. *
|
|
|