Historie Postaci - Kolejne kłamstwo w kłamstwie, czyli
Anonymous - 12 Listopad 2015, 23:35 Temat postu: Kolejne kłamstwo w kłamstwie, czyli ~muzyczka~
Jak odróżnić kłamstwo od prawdy?
czyli o radosnej nowinie w arystokrackiej rodzinie
Dawno dawno temu, kiedy na świecie nie było jeszcze lakieru do włosów i innych kosmetyków...Ups! To nie ta bajka! Zacznijmy więc od początku. Głowa rodu Ladelle już od dawna spodziewała się potomka który narodził się w tamten deszczowy poranek po długim i wymęczającym porodzie. Dokładnie o godzinie 6.59, 17 grudnia. Na świat wyszła pierwsza mała, blada dziewczynka, a tuż po niej jej bliźniaczy braciszek. Już w młodym wieku wykazywała się pewnym potencjałem {do zarządzania włościami}. Często obserwowała ojca podczas kiedy on pracował. Prawdopodobnie spodobało się jej to i zaczęła go naśladować w przeróżnych zabawach polegających na rządzeniu swoim małym królestwem jako księżniczka. Wiadomo, dzieci lubią się bawić, ale z czasem zabawa przerodziła się w coś więcej. Zaczęła towarzyszyć starszym członkom rodziny przy różnego typu spotkaniach z których wynosiła nie raz coraz to większą wiedzę.
Jak każde dziecko ubóstwiała psikusy i zabawy. Jednakże z rówieśnikami spędzała niewiele czasu. Podczas kiedy Quill zajmował się dziecięcymi spawami ona podejmowała pierwsze próby szermierki, nauki tańca i tym podobne. Vincent, tak miała na imię głowa rodziny, upatrzył sobie dziewczynkę za ulubieńca. Strasznie lubił spędzać z nią czas. Sam zawsze znajdywał dla córeczki czas między papierlogią, a spotkaniami z ważnymi osobistościami. Może opowiemy co nieco o rodzinie Ladelle. Pełne imię Vincenta jest bardzo długie dlatego zwykle ludzie ograniczali się do pierwszego imienia nadanego po praprapradziadku Iriny i nazwiska rodowego. Rodzina ta zarządzała pewną wioską na północy. Utrzymywała się z licznych krawców, czyli krótko mówiąc handlu tkaninami. ~Omijmy może tą nudną część dorastania i przejdźmy do ciekawszych wydarzeń. Dobrze?~
''O nieczystości na tym świecie czyli o ludziach''
Wojna z ludźmi z pewnością zapadła w pamięć wielu Upiornym Arystokratą. Do tej grupy zaliczała się rodzina Ladelle. Rodzice Iriny należeli do organizacji SCR, byli jej wiernymi członkami. Ojciec dorastającej nastolatki opowiadał bardzo wiele na te tematy. Co nie zmienia faktu, że Quill poświęcał temu o wiele więcej czasu wtrącając się zwykle w rozmowy ojca z córką. Irytowało to nieźle młodą Damę, ale tłumiła to w sobie nie chcąc sprawiać przykrości ukochanemu tatku. Pewnego dnia wyjechał do świata ludzi, po drugiej stronie lustra czy też krzywego zwierciadła. Nie zabrał jej ze sobą mówiąc, że to niebezpieczne. Miesiąc później okazała się, że...
Ludzie. Ludzie go zabili. Poczuła do nich obrzydzenie, nienawiść. Zabili jej ojca i mimo wartości moralnych <a brzydziła się przemocą> zapragnęła odwetu.
Po śmierci ojca nastąpił moment wybrania dziedzica, tego kto zasiądzie na jego miejscu. Władza, tytuł, majątek; to wszystko należało się JEJ. Nikomu innemu. To ojciec ją zawsze faworyzował. Ona była jego córusią. On ją kochał i chciał by to ona zajęła jego miejsce. Nie on! Nie jej brat który nie spędził aż tyle czasu na naukach, nie przebywał tyle czasu z ojcem co ona, ani nie darzyła go tak mocnym uczuciem. Wyzwała go na pojedynek o wszystko i nic. ~Zabójcza Gra
'' Czym są szachy bez godnego przeciwnika?''
Typowa, nudna sceneria do tego typu walk? Nie. Ależ skąd. Działo to się dnia następnego; trzynastego października przy niewielkiej ilości oglądających to rzadkie widowisko. Przez niewielką ilość śmiem mówić o jakieś całej pobliskiej rodzinie i okolicznych rodów plus ich sługi i parę osób chcących to zobaczyć które wyjątkowo wpuszczono. Działo to się przed rezydencją Ladelle w różanym ogrodzie. Często członkowie tejże rodziny przybywali w nim, wyjątkowe miejsce pełne jakieś tajemniczej magii. Stali więc na przeciw siebie; on, Quill o rysach dumnych z wyrazem twarzy nieco znudzonym i ona; delikatna jak róży płatek, a zarazem twarda jak stal. Na marginesie zaznaczmy, że przeciwnik godny tego pojedynku był mistrzem fechtunku, o wiele lepszym i sprawniejszym. Widownia zebrana, z ust przygotowujących się do walki padły ostatnie słowa brzmiące mniej więcej '' Nie chciałem się dopuszczać do śmierci własnej siostry, ale zmuszony zostałem do tak haniebnego mym zdaniem czynu. '' z jego strony, a z jej jedynie krótki monolog o życiu, krótki! Wybiła dwunasta. Żółtooka trzymała swój oręż nieco niepewnie jakby obawiając się swojego przeciwnika, członka rodziny. Nie mogła się brać. Nie mogła odczuwać jakiekolwiek lęku. Co to, to nie. Stała tak przez moment wpatrując się w sylwetkę blondyna który wolnymi krokami na wyprostowanych nogach obchodził ją. W tym samym czasie wbiegli na siebie. W jej oczach zapalił się gniew. Przypomniała sobie o tatuńku, o ludziach, o tych wszystkich leniach i o nieczystości tego świata, o jego błędach. Zadziałało to jak oliwa wlewana do podpalonej benzyny. Partnerzy tańczących na sali swój Dance Macabre uderzyli o siebie z łoskotem. Miecz Iriny ześlizgnął się po ostrzu Quilla. Szybki ruch z jego strony odparował jej kolejny cios, a następnie zaatakował. I jego cios chybił. Krążyli wokół siebie, mijały minuty wypełnione dramatyzmem tej sceny. W pewnym momencie ostrze miecza zahaczyło o ramię kobiety. Jęknęła, dotknęła ramienia lewą ręką którą następnie podstawiła sobie pod twarz wpatrując się w szkarłatną ciecz. Miała taki piękny kolor...Taki pociągający. Brat zaś jej wykorzystując chwilę nieuwagi ciął ją w bok. Lekki rubin oblał, zabarwił piasek pod ich nogami. Walczyli zacięcie, a mimo to miała przegrać? W takiej chwili? Była już tak blisko zwycięstwa. Uniosła głowę zaślepiona bólem. Oprzytomniała gdy miał wykonać ostateczny cios; Bastllera - bardzo szerokie cięcie, można powiedzieć: ostateczne. Zadaje się go wybijając ostrze z biodra, okręcając się w biodrach, i zadając śmiertelne cięcie z góry. Z prędkością żmii podniosła się i wbija ostrze w lewą pierś napastnika, a następnie dopchnęła broń do samego końca, wyciągnęła i cofnęła się o krok lub dwa. Ostrze orężu zabłysło szkarłatem. Wygrała. No bo jak ona mogłaby przegrać? To niemożliwe. Stała się głową rodu. Przyglądała się jak krew wylewa się z jego ciała w rytm ustającego bicia serca. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z swojego czynu. Z tego co zrobiła. Poczuła wstręt, brzydziła się samą sobą. Ale krew, pobudzała ją. Była taka piękna, urzekająca. Ta barwa, ta godność i dumę jaką w sobie mieściła. Dodawała jej nijakiego uroku. Puściła miecz który zatopił się w szkarłatnej kałuży zostając prawie niewidoczny. Wytarła dłonie o białą chustę {bowiem dłonią przejechała po mieczu} zerkając bez najmniejszych emocji na bladą twarz swego brata. Podążyć za światłem, połączyć się z duchami przodków, kopnąć w kalendarz, przekręcić się, wydać ostatnie tchnienie? Budzisz się martwy? Konasz, bielmo zachodzi na oczy, iskra życia wypala się, tli się? Tak, te wszystkie określenia idealnie przedstawiały zjawisko jakim była śmierć. Z grobową powagą wpatrywała się tak w jego puste ślepia. Nie słyszała nic, bowiem jej mózg nie dopuszczał do siebie gromkich okrzyków na jej wiwat i klasków tych, którzy byli za nią, jej sprzymierzeńcy. Odwróciła się w ich stronę z tym samym wyrazem twarzy. Przeleciała beznamiętnym wzrokiem po każdej z twarz. Rozłożyła ręce, zadarła brodę, a kąciki ust uniosły się mimowolnie, z jej ust wyciekały powoli słowa mówione pewnym siebie, kobiecym głosem; ''Wraz z zakończeniem tej walki nadszedł nowy okres dla rodu Ladelle, dla rodu z którego pochodził mój nieżyjący brat zarówno jak i ja. Szykują się zmiany, zmiany na lepsze. Mam jedynie nadzieje, że mój ojciec jest ze mnie dumny. Dumny z nowej następczyni jego miejsca. '' Szczerze? Nie. Nie uważała się za dumną z tego faktu. Zabiła swojego krewnego dla niepohamowanej żądzy władzy. Zamordowała go. Popełniła zabójstwo na oczach tych ludzi, mimo iż niby legalne. Obie strony wiedziały na co się piszą. Ale skoro on nie chciał walczyć, to czemu zwyczajnie nie zrezygnował?
''sznurki władzy mogę trzymać sama
starczy ze ściągnę je i już tłum posłuszny jest
sznurki w tył sznurki w przód
marionetki wprawiam w ruch
i znów tak tańczą jak im gram
wokół szyi sznur okręcę
[...]
nie wychyli się już nikt''
~Czyli w wielkim skrócie o rządzenia nowej głowy rodu Ladelle oraz dalsze przygody~
Jakim przedstawicielem własnego rodu była Irina? Jak rządziła, zarządzała swym majątkiem? Szczerze to nie ma zbytnio o czym opowiadać. Może zacznijmy czym rządziła. Tak na dobrą sprawę. Oczywiście rządziła wioską którą niegdyś opiekował się nieżyjący Vincent Ladelle. Na pierwszy rzut oka była bezwzględna w swoich czynach i wymagająca. Nie złościła się z byle powodu. Pilnowała ładu. Pociągała za swe sznureczki. A właśnie! I tu jest haczyk. Swoją mową potrafiła niejednego człowieka, istotę, zwieść i przenieść na swoją stronę. Zwinny język kłamał ile wlezie. A nikt nawet nie zwrócił najmniejszej uwagi na prawdomówność Iriny. Po prostu jej wierzyli. Aż do pewnego czasu gdy pojawił się Opętaniec siejący plotki na temat jej osoby. Wściekła się nie na żarty słysząc wszystkie te niewiarygodne bzdury. Musiała dbać o swoją reputację. Wyruszyła więc w ślady nijakiego Baltazara. Spotkali się nie raz, nie dwa. Podjęli ze sobą walki kończące się remisem. Potem zniknął. Przepadł jak kamień w wodę, ale wiedziała, że jeszcze wróci. No i wrócił. Tak więc tu urywa się historia nijakiej Iriny Amandine Ladelle, Upiornej Arystokratce poszukującego swego nemezis.
|
|
|