Historie Postaci - Foku
Foku - 18 Listopad 2015, 20:56 Temat postu: Foku Historia:
Zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest nie mieć miejsca, do którego się przynależy? Żyć w niepewności, martwiąc się o to czy nadejdzie jutro? Jeśli odpowiedź brzmi nie, to zapewne nie okażesz współczucia, czytając tą opowieść. Nie jest ona niczym nadzwyczajnym. Raczej szarym obrazem rzeczywistości pisanym przez życie w różnych zakątkach świata, także i w tym tutaj, Po Drugiej Stronie Lustra.
Jest ciemna, burzowa noc na obrzeżach Odwróconego Osiedla. Wokół dużej, otulonej pożółkłym bluszczem posiadłości, splatają się w zabójczym tańcu rozochocone błyskawice. W pewnym momencie w kanonadę grzmotów wplata się donośny płacz dziecka. Kobieta, blada niczym ściana, może odetchnąć wreszcie z ulgą. Po trudach porodu opada delikatnie za zapoconą pościel. - Kochanie, pokaż mi go... - przemówiła do swojego męża, patrząc mętnym wzrokiem wprost przed siebie. Nieboskłon rozświetla nagły błysk. - Nie powinnaś mówić. Odpoczywaj. - odparł nerwowo mężczyzna, obserwując, jak pielęgniarka skrzętnie obmywa tycie niemowlę o buraczanym zabarwieniu skóry. Kobieta odłożyła noworodka na ręcznik, by móc go dokładnie wysuszyć. Odwróciła się dosłownie na sekundę i... - Dziękuję kochanie. - odparła świeżo upieczona matka, trzymając w ramionach swoje dziecko. Wszyscy zaniemówili.
Pięć lat później.
- Mamo, gdzie jest tata? - zapytał rezolutny chłopiec o bladej karnacji. - Mówiłam Ci kochanie, że tata ma podróż służbową. Musiał wyjechać. - odpowiedziała cierpliwym i łagodnym głosem niebieskooka kobieta, o długich aż po pośladki blond włosach i cerze równie jasnej, co jej potomek. - A kiedy wróci? - rzekł, nie dając za wygraną. - Już niedługo... - westchnęła z lekką melancholią, patrząc w niebo oczami przepełnionymi nadzieją oraz smutkiem.
Dziesięć lat później.
- Gdzie ty znowu k***a jesteś?! - z sąsiedniego pokoju rozległ się wrzask, któremu towarzyszył akompaniament przewracanych butelek po piwie. W odległym pokoju na piętrze, na szczycie dużej, mahoniowej szafy siedział nastolatek z nogami podsuniętymi pod sam podbródek. Na jego przeprane dżinsy spadały kolejne krokodyle łzy. Głośno zaciągał nosem, przeklinając w myślach swój los. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. - Otwórz! - rozległ się kolejny okrzyk pełen gniewu. - Nosz k***a! - wymamrotał pod nosem mężczyzna po czterdziestce, ubrany w sprane spodnie i brudną, pożółkłą flanelową koszulę. Niezdarnie założył brązowe, skórzane kapcie - gdzie jeden z nich odznaczał się całkiem sporą dziurą - a następnie minął komodę, na której znajdowało się niewielkich rozmiarów zdjęcie oprawione w drewnianą ramkę i przepasane czarną wstążką. Widniała na nim młoda, uśmiechnięta kobieta ubrana w jasnoniebieską suknię przyozdobioną licznymi falbankami. - No już otwieram do cholery. Pali się czy co?! - w żadnym wypadku nie cieszył się z tego, iż oderwano go od popołudniowego papierosa i gazety. Drzwi otworzyły się zamaszyście, a w progu pojawiło się dwóch elegancko ubranych i uśmiechniętych jegomościów. Zmęczony życiem mężczyzna momentalnie pobladł. - Przecież mówiłem, że dostarczę je już za... - nie dokończył jednak. Jeden z nieznajomych płynnym ruchem wbił mu w pierś nóż. Z gardła umierającego wydobył się okrzyk, stłumiony zbierającą się w krtani krwią. W całym domu dało się słyszeć dźwięk upadku czegoś ciężkiego na drewniany parkiet. Chłopak od dłuższego czasu przysłuchiwał się całemu zajściu, a gdy usłyszał głośny huk, wręcz zamarł z przerażenia. Z oddali dało się wyłapać kolejne kroki stawiane na donośnie trzeszczących stopniach drewnianych schodów i stłumione głosy. - Ty przeszukaj górę, a ja dół. Pamiętaj, musimy go mieć żywego. Szef chciał go dla siebie. - nastolatek jeszcze przez kilkanaście najbliższych sekund siedział niczym sparaliżowany na swoim miejscu. Dopiero dźwięk chwytania za klamkę wyrwał go z letargu. Odruchowo spojrzał w kierunku okna, za którym widniał karmazynowy nieboskłon, po czym raptownie zeskoczył wprost na ciemnozielony dywan u jego stóp. Serce biło mu niczym młot. Pochwycił portfel i niewielkie pudełko, w którym znajdował się wysadzany niewielkimi, różnobarwnymi szafirami sztylet - prezent od matki. Mijały kolejne sekundy. Obrócił się za siebie. Wiedział, że ogląda ten pokój po raz ostatni. Czuł jednocześnie smutek i ulgę. Znów wrócił spojrzeniem do okna i wtem... Drzwi otworzyły się z wielkim impetem, niemal uderzając o ścianę. Do pokoju wkroczył dużych rozmiarów kocuropodobny człek. - Nic tu nie ma! - zawołał donośnie, choć bliżej było temu do pisku. By się upewnić, sprawdził jeszcze szafę i łóżko. Do pokoju wszedł drugi osobnik, tym razem bardziej przypominający karnacją wampira. - Musi tu być! Jak go nie przyniesiemy, to szef zrobi z nami to samo, co z tamtym. - odparł nadzwyczaj spokojnie, jak na wypowiadane słowa. - Dobrze o tym wiem, ale nigdzie go... - właśnie oparł łokieć o parapet, gdy odruchowo jego spojrzenie powędrowało w dół ulicy. Spojrzenie kocura i piętnastolatka skrzyżowały się. W oczach młodzieńca dało się zobaczyć mieszaninę żalu, strachu, pogardy, nienawiści i gniewu. - TAM JEST! ŁAPAĆ GO! - wrzasnął, podrywając się niczym rażony prądem. Gdy obaj znaleźli się na brukowanej drodze, nikogo już tam nie było. Tego dnia domostwo, w którym mieszkał stary Michaelis spłonęło, a wraz z nim jego właściciel. Dokładna przyczyna nie została nigdy podana.
Mniej więcej rok temu.
Niewiele przed północą. Za chmurami leniwie wlecze się księżyc w pełni. Ciemną, duszną uliczką gdzieś na terenie Upiornego Miasteczka biegnie młody, zdyszany mężczyzna ubrany we frak i spodnie od garnituru. Rozgląda się na nerwowo na boki. Ledwo wyszedł z bankietu organizowanego przez dość znamienite osobistości, a zauważył, że podąża za nim jakiś cień. Ani się obejrzał, a musiał uciekać ile sił w nogach, byle tylko zgubić pogoń. Zrozpaczony postanowił wbiec do Gabinetu Krzywych Zwierciadeł. Naprzeciw budynku, z ciemności wyłoniła się niewyraźna sylwetka, a jedyne co w niej się wyróżniało, to wąskie, pionowe źrenice otoczone karmazynową tęczówką i szeroki uśmiech okraszony jasnymi niczym śnieg zębami. Blondyn imieniem Paul podpierał się o jedno z zaśniedziałych luster, próbując złapać oddech. - Chyba... mi się udało... - wydyszał, nasłuchując. - Co takiego się panu udało... panie Smith? - dało się usłyszeć spokojny głos, w którym kryła się pewna nutka rozbawienia. Dźwięk dochodził z przeciwległego końca pomieszczenia. - Kim jesteś?! Czego chcesz?! - zawołał, momentalnie podrywając się na równe nogi. - Nie wiem, czy jest sens Panu to tłumaczyć... Panie Smith. Nie chcę być niemiły, ale czas mnie nagli, mam jeszcze kilka zleceń do wykonania. - odparł. Z każdą sekundą kroki stawały się coraz wyraźniejsze. - Zlecenia?! On chyba nie chce... - blond włosy mężczyzna spojrzał na siebie. Od strony wejścia zaczął wyłaniać się czyiś zarys. Przerażony, ani myślał czekać na swoje fatum, był zmuszony ruszyć wgłąb pomieszczenia. O co chodziło? Kto chciał się go pozbyć? Przychodziło mu do głowy kilka osób, które życzyłoby mu śmierci, ale wątpił, by posunęły się aż tak daleko. Dlaczego? Te własnie pytania, przez następne kilka minut zaprzątały mu głowę, gdy przemierzał kręty korytarz w towarzystwie swoich zdeformowanych odbić. Czuł, że jest w potrzasku, a pętla utworzona przez widmo śmierci powoli zaciska się na jego gardle. Jedyna nadzieja w ucieczce. - Panie Smith. Nie lubię strzępić języka na darmo. Z drugiej strony jestem świadom, że wypada chociaż wyjaśnić Panu okoliczności, które przyczynią się do Pana śmierci. - ponownie rozległ się aksamitny głos. W tym momencie Paul stanął przed trudnym wyborem. Musiał zdecydować, co też jest bardziej zatrważające. Potwierdzenie się zamiarów nieznajomego czy też to, że jego głos dochodził w tym momencie z zupełnie przeciwnej strony. - Jak...? - wyszeptał. Czyżby znał jakieś tajne przejście? Skoro tak, to nie zostało nic innego, jak walka. Paul z impetem uderzył łokciem w jedno z przylegających luster, a kilkaset świetlistych odłamków rozprysło się w powietrzu. Mężczyzna pochwycił oburącz jeden z podłużnych kawałków szkła i wyciągnął go przed siebie. - Nie zbliżaj się! - krzyknął, celując w bliżej nieokreśloną przestrzeń przed sobą. - Mamy tylko jeden problem. Moi klienci cenią sobie anonimowość, a mi zależy na ich zaufaniu, więc... - nieznajomy wydawał się coraz bardziej podekscytowany. Mówił jakby donośniej. Wtem, zapadła ciemność, jak gdyby ktoś odciął zasilanie. Chwilę później pod sufitem zapaliły się niewielkie lampki sygnalizujące kierunek, w którym należało podążać, by znaleźć wyjście ewakuacyjne. - Na pewno przyjdzie z tamtej strony. Musi. - pomyślał blondyn. Po jego ciele przeszły dreszcze, gdy znów rozbrzmiał dźwięk tłuczonego szkła, lecz tym razem to nie on się do tego przyczynił. Rozległo się szurnięcie. Coś zbliżało się w jego kierunku. Złapał mocniej za swoją "broń", gotowy do ataku. Choć pod jego nogami wylądował jedynie zabazgrany fragment pobitego lustra, to w pierwszej chwili podskoczył niemal do sufitu. Trącił odłamek delikatnie nogą, jakby upewniając się, iż jest niegroźny, a następnie odepchnął piętą, posyłając go za siebie, by nie plątał mu się pod nogami. - Zostaw mnie! Zapłacę Ci ile tylko chcesz! - rozpacz ogarniała jego umysł. - ...nie chcemy, żeby ktoś wydarł twoje wspomnienia o Nich, z twoich zwłok, prawda? - dokończył poprzednie zdanie, puszczając jego błagania mimo uszu. W ciemnościach pojawiły się dwa czerwone punkty, spoglądające na niego, w sposób, w jaki spogląda głodująca od tygodnia na piękny, soczysty stek. - ODEJDŹ, ZOSTAW MNIE! - wrzasnął. Czerwone ślepia znikły. Nastała grobowa wręcz cisza. Mężczyzna oddychał głośno, a serce waliło mu, jak młot. Wiedział, że zaraz nastąpi atak. Skupił swoje wszystkie zmysły w jednym punkcie, by móc błyskawicznie odeprzeć to natarcie. Był w stu procentach gotowy, gdy...
- Bu! - rozległo się tuż przy jego uchu. Czerwona posoka rozprysła się na wszystkie strony, barwiąc taflę pobliskich luster deszczem bordowych kropel.
Podsumowanie.
Historia tego chłopaka, jak to zresztą zwykle bywa w przypadku każdego zaczyna się w momencie narodzin. Tym bardziej są one zaskakujące, iż niemal natychmiast po nich objawiają się nadnaturalne moce u niemowlęcia. Jego ojcem był Lunatyk, a matką Baśniopisarka, obdarzona jednak słabym zdrowiem. Ku radości wszystkich przeżyła ona jednak poród. Do dziesiątego roku życia wychowywała ona syna samotnie w Krainie Luster, gdyż jej mąż trudniący się handlem informacji pomiędzy poszczególnymi światami. Niestety, życie bywa przewrotne. Kobieta zapadła na ciężką chorobę, pozostawiając na tym nędznym padole swojego syna i męża. Mężczyzna został zmuszony sprzedać posiadłość, którą wcześniej zamieszkiwali, gdyż nie był w stanie jej utrzymać. Przeprowadził się wraz z synem do Szkarłatnej Otchłani, gdzie mieści się jego mieszkanie "służbowe". Zdruzgotany utratą małżonki popadł z czasem w nałóg pijaństwa, a dodatkowo nawiązał szemrane interesy z niebezpiecznymi organizacjami. Ojciec Dantego nie mogąc pogodzić się z rzeczywistością obwinia go za śmierć swojej małżonki, którą to mu bezustannie przypomina. Wyżywa się na nim, bijąc go i wyzywając przez te wszystkie lata wspólnego życia. Lata mijają, a problemy zamiast znikać, zaczynały się na siebie nawarstwiać. Pewna umowa, którą zawarł alkoholik z szefem podziemnej mafii nie została sfinalizowana w odpowiednim czasie. Pechowo dla członków rodziny Michaelis. Dante uciekł z rodzinnego miasta. Był zmuszony nie tylko żyć na własny rachunek pozbawiony jakiegokolwiek domu, ale także wyrzec się własnego nazwiska. Przybrał pseudonim, który zasadniczo podawał jako swoje imię - Foku. Choć wychowany za młodu u boku kochającej mamy, z czasem zaczął być trawiony przez własny strach i nienawiść. Na skutek wpływów ze strony ojca zamknął się w sobie. Trafiając na ulicę, musiał wyzbyć się resztek moralności, by zapewnić sobie byt i opierunek. Trudnił się kradzieżami i drobnymi machlojkami, by wraz z wiekiem, rozwijając swoje umiejętności i tracąc kolejne "ludzkie" emocje, przerzucić się na włamania, a ostatecznie nawet płatne zabójstwa. Dzięki swoim niechlubnym zdolnościom udało mu się dorobić małego majątku, z którego obecnie żyje. Wyprany z człowieczeństwa przemierza poszczególne światy, poszukując użytecznych ludzi i informacji.
|
|
|