Noritoshi - 22 Listopad 2015, 21:02 Temat postu: Cztery ściany Sapphire Ayers
Okolicę stanowi kilka wysokich drzew iglastych, oddzielających dom od innych, ulokowanych na sąsiednich działkach. Usytuowanie w cichym zakątku osiedla stanowi odmienność od wcześniejszego miejsca zamieszkiwania - po kilku, długich latach, spędzonych niemal w centrum miasta, przyszedł czas przeprowadzić się w spokojne miejsce.
Wróć, pojawić się w spokojnym miejscu, bowiem wszelkie papiery wskazują na Pannę Sapphire. Oto pojawiła się tutaj, w Anglii, będąc całkowicie bez poprzedniego życia. Czysta kartka, tabula rasa dla pobliskich lasów.
Podjęła się wynajmu tych czterech ścian.
Dom zawiera w swoim wnętrzu salon z jadalnią, kuchnię, łazienkę i dwie, znajdujące się na poddaszu sypialnie. Wewnątrz jest skromnie ale i odczuwa się zawartą między ścianami przestrzeń. Meble nie są pierwszej świeżości, lecz dbałość o porządek i czystość pozwalają starości dobrze się trzymać. Ogień kominka dogrzewa całości, cieniem i ciepłem płomieni kąsając cały salon. Schody prowadzą na hol częściowo rozpinający się nad salonem, dostarczającym mu światła. Jedna ze sypialni zamieniła się w pracownię, posiadającą wszystkie ściany wyklejone różnymi notatkami i schematami. Tutaj uwagę mam taką, że lepiej nie tworzyć przeciągu, bo pełne makulatury tornado przetoczyłoby się po całym domu. Na szczęście Sapphire, zastąpiła ona moc kontroli powietrza, także jedynie pogoda zagraża tej niestabilnej harmonii.
Choć liczba pomieszczeń nie przytłacza, jedna lokatorka - w dodatku często przebywająca poza domem - przywodzi na myśl, że jest to zazwyczaj osamotniony budynek. Stąd też i skalniaki koło domu są nieco zaniedbane, pojedyncze chwasty cieszą się wolnością. Jedyną oznaką przebywania tu Sapphire jest jej dziesięcioletni samochód trzydrzwiowy, parkowany po lewej stronie.Noritoshi - 5 Grudzień 2015, 01:52 Dzień, doglądany zza szyby prezentował się przyjemnie, choć śnieżny poranek zmuszał do pozostania w łóżku. Prażące słońce nie pozwalało ponownie zasnąć, ale przecież... och, już południe! I tym sposobem prędko pobiegła do łazienki, przebrała, odpaliła samochód i wybyła do miasta. Miała się dziś wstawić w pracy, właściwie powinna być już w budynku. Robota tylko na kilkanaście minut - jedną teczkę dostarczyć szefowi, a odebrać kolejną.
Sapphire stwierdziła, że potrzebuje się czymś zając, mieć poukładane w papierach. Udało się jej wynegocjować indywidualną pracę jako ekspert ds. modelowania ryzyka. Firma zajmuje się wspieraniem innych firm w kwestiach polityki ich działań i przebiegania dalszego rozwoju - główną grupę odbiorców stanowią banki. Powierzone Sapphire zadanie polega na odnajdowaniu i analizowaniu zależności w rynku oraz tworzenie symulacji jego zachowania. Czysto teoretyczne zagadnienia matematyczne pozwalają jej odpowiednio operować dostarczanymi jej danymi, a pracodawca zadowolony jest z dotychczasowych osiągnięć.
Po powrocie nie miała chęci na zajmowanie się kolejnymi stronicami wzorów, równań i danych patrzących na nią pogardliwym wzrokiem. Zdecydowała, że czas najwyższy zobaczyć co słychać po stronie magii.
Magica!
z/tNoritoshi - 11 Kwiecień 2016, 21:36 Bursztynowym kompasem przeniósł się do swojego świata, między drzewa sąsiadujące z jego czterema ścianami.
Przez wiele dni mało jadł (właściwie niemal wcale), ciężko zasypiał i zbyt wiele o tym wszystkim myślał. Ujrzał w swojej ukochanej tę dawną osobę, którą zabił; którą pokochał całym sobą i od której rozłąka łączyła się z wielkim cierpieniem.
Nie po to przetrwał to, by przetrwać ponownie. Raczej po to, by kolejny raz tego nie musieć przezywać. Mówi się: nie wchodź dwa razy do tej samej wody, wszyscy wszędzie tak mówią.
Heh, rzeka przyszła do niego.
Wiele czasu dochodził do siebie, próbował zdobyć siły. Początkowo takiej motywacji w sobie nie miał, jednak z czasem się pojawiła. Początkowo miął ją za zło, ale to zło, zło konieczne do poprawy swojego stanu, zaczął z czasem doceniać - zmienił podejście, nie chciał ciągnąć się w depresji, a ujrzeć świt.
Wywiódł się na pewien uregulowany poziom empatii. Poziom nostalgii, beztroski, melancholii. Mało jadł - emocji, bo cóż innego mógłby? - Brnął w marazm bez wyjścia, w spiralę bez końca.
A dni mijały, zamieniały się w tydzień, tygodnie bliskie były pierwszego miesiąca.
Od czasu do czasu zmieniał swoją formę - z Noritoshiego na Sapphire. W pracy konieczny był nagły urlop, a ten spotkał się w odwecie z wypowiedzeniem.
I kolejny raz wyszedł na zewnątrz, w pobliski las, błąkając się między drzewami jak jego kształt wrażliwych marzeń po nierównej, kolczastej powierzchni.Noritoshi - 27 Kwiecień 2016, 10:58 W tych lasach coś się ukrywa. Próbuje zbliżyć się do mojego domu, z dnia na dzień coraz bliżej się skrada, a całe dnie i noce spędza na obserwacji. Wiem to, czuję nawet bez wychodzenia z domu. I choć zapewne nie zna prawdy, jest w stanie ją odkryć. I odkryje, to pewne.
Fotografuję ten las, fotografuję miejsca w których się znajdował. Wykleiłem nimi całą sypialnie na poddaszu. Długo obserwowałam wspólne cechy fotografii aż w końcu dostrzegłam te kształty. Na każdym pojawia się symbol w tle, jeden z wielu z kolekcji złotych podziałów.
Pierwszy raz objawił się jako złote spirale, utworzone przez wiotkie gałązki wierzby. Długi okres czasu przyszło wyliczać mi, czy aby na pewno to jest to. Rezultaty były niemal idealne.
Za drugim razem nieomal go nie zauważyłam. Wyrysował na ścieżce do lasu konstrukcję Odoma.
Trzecim razem zapuścił sieci. Pojmał mnie w pentagram. Spadł na mnie pod wpływem wiatru w postaci naciętych ostrym narzędziem gałązek, których pędy były tak ze sobą splecione, że po rozciągnięciu punkty cięć tworzyły pięć skrajnych wierzchołków pentagramu. Każdy z nich wybrakowany był z liścia w miejscu, gdzie z kolei jawiły się wewnętrzne punkty przecięcia. To nigdy nie była zwykła roślina - zrozumiałam to, kiedy po wielu dniach wciąż nie uschła, wisząc tak na ścianie w miejscu odpowiednio wyrysowanego pentagramu, który przedstawiała.
Mijałam drzewo, które pozbawione było kory w kształcie ściany trzydziestościanu rombowego. Niedługo potem znalazłam ten wybrakowany element. Wkomponowałam w utworzoną taką bryłę z papieru.
Podobnych kształtów było jeszcze kilka, a wiele z nich powtarzało się parokrotnie. Poza tym wiele fotografii zawierało złote proporcje na uwiecznionych gałązkach bądź liściach.
Nie umiałam tego jasno wytłumaczyć. Zwyczajnie podczas spaceru nachodziła mnie nagła myśl, że muszę zrobić zdjęcie temu, co widzę. Że widzę go tam, czuję jego obecność, a fotografia utrwali ślad, jaki po sobie zostawia.
Dlaczego korzystał z matematyki jako języka porozumiewania się? To oczywiste, nic jak matematyka nie pochłaniało mego umysłu. Ale dlaczego uznaję to za język?
Wiele godzin przez wiele dni i wiele tygodni spędziłem na gromadzeniu wartości liczbowych pozostawionych mi złotych podziałów. Wiele nieprzespanych nocy, dziesiątki arkuszy papieru, setki godzin rozmyślań. Kalkulowałem, oddzielałem, segregowałem, aż w końcu to odkryłem.
Wiele wymiarów to liczby pierwsze. Ale skali używanych było w tym wiele: centymetry i milimetry miały miejsce tylko na początkowych fotografiach. Z czasem doszły ułamki stopy, pręta, cala czy też jardu.
Powiązanie długości wyrażanych za pomocą iloczynu ułamka miary i liczby pierwszej pozwoliło określić wybitne dzieła artystyczne czy też muzyczne. Na przykład, rok określenia miary jarda amerykańskiego związany jest z rokiem powstania Rejtana Jana Matejki.
Wyodrębnienie różnych dzieł pozwoliło na wykreślenie pewnych współrzędnych na mapie, a ich odpowiednie połączenie dało odcinki zawarte w złotej proporcji.
Podczas fotografowania lasu, Sapphire napotkała pocztówkę, pełną złotych podziałów. Fikuśne kształty na awersie jak i jej wymiary stały się zagwozdką dla Noritoshiego, który wyodrębniał z niej każdy kształt. Ona z kolei zajęła się tym, co skrywał rewers:
"Coraz mniej mnie tu, w tym towarzystwie rzeczy martwych
Zbyt wiele dróg, pragnę być niewidzialny
Jeden punkt, na tęczówkach źrenic slajdy
Zmienić barwy, zmienić kształty..."
Brak adresu nadawcy, brak adresata, brak deskrypcji autora - nad tym wszystkim zastanawiała się Sapphire, która po kilku godzinach spędzonych nad słowami (wyklejonymi z liter z kilku gazet), zrozumiała, że ten ktoś jest nie tylko obserwatorem jej domu, ale także toczonego życia. Na dowód znalazła gazety pozbawione liter na półce w przedpokoju dnia następnego. Nie myślała jednak nad tym zbyt wiele, nie potrzebowała tego. Nie stawiała pytań.
Te wszystkie obserwacje zajmowały mu wiele czasu.
Sapphire w monotonii zajmowała się odwiedzaniem miejsc pracy i odrabianiem dostarczanych jej zadań. Kiedy po zakończeniu przygód z obowiązkami uznawała sobie należyty czas wolny, przychodził Noritoshi, który nie pozwalał zmęczonemu mózgowi odpocząć. Siadał do swojej teorii liczb i odkrywał kolejne, zaskakujące fakty powiązane z serią zdjęć.
Kiedy Noritoshi błąkał się po rozdrożach matematyki, Sapphire zajmowała się piękniejszą warstwą obserwacji. Ten podział miał miejsce od samego początku. To ona robiła zdecydowaną większość zdjęć i była najczęstszą towarzyszką lasu w tym rzemiośle. To ona zajmowała się wizualną prezentacją znalezionych artefaktów. Pewnego dnia podjęła się oporządzenia mechanizmu alarmowego z gotowych komponentów, zakupionych na eBayu. Potrzebowała alarmu, gdyż często niewidzialny dawał o sobie znać w pobliżu domu. To był strach przed włamaniem się kogoś, kto mógłby zniszczyć tworzone przez Noritoshiego rozwiązania leśnej matematyki.
Tak, wtedy podział na dwa charaktery stał się zdecydowanie zauważalnym. Sapphire zajmowała się rzeczami o małej komplikacji, lekkimi, zachowujących się w monotonii akceptowanej przez całe społeczeństwo: wstać, ubrać się, wyjść do pracy, wrócić, rozwiązać zadania, sporządzić raport, wykąpać się i odpocząć. Ale wtedy przychodził Noritoshi, rozwijał skrzydła którymi Sapphire się nakrywała i myśląc, że bez przeszkód, bez ograniczeń może swobodnie latać nad setkami arkuszy i tysiącami liczb, wykorzystywał czas na odkrywanie nie dających zaznać mu spokoju treści.
I budzik nastawiony na czas wyjścia do pracy nakazywał koniec liczb. Skrzydła opadały jak zmęczenie na barkach fizycznego robotnika. Kurczył się, nabierał delikatności, zanikał, a Sapphire, odzyskawszy kontrolę nad swym ciałem, myśląc, że jest wypoczęta, udawała się do pracy.
To nie mogło trwać zbyt długo. Przemęczenie wydostało się jak grom z jasnego nieba. Błędne obliczenia Sapphire wraz z zajrzeniem przez Noritoshiego w błędny zaułek zmusiły do zmiany planu dnia. Odpoczynek stał się koniecznością. Między dwiema skrajnymi osobami wytworzył się kanał przerzutowy, który nie akceptował rozważań o obowiązkach i potrzebach drugiej postury. To były rzeczy z góry wiadome, niezaprzeczalne, niczym dla kapłana słowa świętej księgi. Nagła potrzeba odpoczynku zdeformowała dotychczas napięty grafik do łagodnej postaci. Odpoczynek jego stawał się odpoczynkiem dla niej - i odwrotnie. Ne było znaczenia, kto pozwalał sobie na relaks. Dotąd sztywna granica wymiany ciał, która była jedynie następstwem potrzeby gonienia za rozwiązaniem zagadki i unormowania jej z potrzebą pilnowania pracy; stała się zjawiskiem rozleniwionym w dobowym cyklu życia. Nie było już reguły, kiedy kto się pojawiał, ale znaczenie miało, kto za czyją robotę się zabierał. Oczywiście, choć na początku przez byle pomyłkę tak stać się mogło, tak teraz rozgraniczenie się jaźni na dwoje nie pozwalało na tego typu błędy.
Dążenie do rozwiązania zdeterminowało charakter Noritoshiego na zawzięty, niecierpiący zwłoki, ignorujący skutki decyzji podejmowanych przez samego siebie. Egoistyczny nurt postępowania wyznaczał kierunek jego stóp. Z kolei sielankowy nastrój Sapphire, która nigdy nie przemęczała się w swojej robocie, pozwalał jej na ignorowanie upływu czasu i swoich wygód. Skupiała się na tym, by wspierać innych - chętnie służyła pomocą i nigdy nie oddawała się emocjom.
Ta dysharmonia wyodrębniła pokarm dla ich obojga.
Noritoshi polubił burzliwe emocje, często negatywne. Odczuwanie w sobie tego, co było dla nich powodem przyspieszonego bicia serca, pozwalało mu latać wyżej w swoich matematycznych rozważaniach. To było jak pochłanianie adrenaliny. Każdy posiłek w tym guście odznaczał się jego większym zaangażowaniem w sprawę. Pismo posiadało więcej ostrych krawędzi, było mniej unormowane wedle linii na papierze.
Dla Sapphire pozostało nasycanie się radością innych. Zabierała im ułamek pozytywnego pływu, ażeby samej móc na nim żeglować. Brak zaciętości w walce o jak największe posilenie się i duża regularność w posiłkach sprzyjały zachowywaniu normy w jedzeniu i pozostawania właściwie ciągle w tym samym humorze.
Dwie różne formy jednego organizmu podzieliły się posiłkiem. To tak, jakby istniały dwa żołądki w wypadkowej ich fizycznych postaw, ale w gruncie rzeczy był jeden, przedzielony na jakby dwie komory. To, co padło łupem Noritoshiego, pozostawało w jego metabolizmie i podlegało takiej samej hibernacji jak jego jaźń, kiedy to nadchodziła Sapphire. Analogicznie działo się w odwrotnym kierunku.
Liczby sprawiły, że dotychczasowy plan dnia wydzielił się na dwa bloki. Przyzwyczajenie do codziennych zmian postaci pokryło się z podziałem na te dwie części. Zaangażowanie się w dwie różne prace sprawiło, że każdy organizm inaczej zaczynał odczuwać na sobie trudy każdego kolejnego dnia. To z kolei przeszło dalej, w ujawnianie się w ich charakterach. Dotąd jeden tok rozumowania przedzielił się na dwa osobne. Zaistniała potrzeba indywidualnych diet dla nich, która jeszcze bardziej rozdzieliła odczuwane przez nich emocje. Różne upodobania, cele i sposoby postępowania sprawiły, że rozdwojona jaźń stała w łączności z odpowiadającymi sobie ciałami. Podświadomość zaś przyjęła za regułę to, że co jedna osoba czyni, dla drugiej nie staje się przedmiotem rozmyślań. Noritoshi akceptuje to, że mieszka z Sapphire, która pracuje. Sapphire akceptuje to, że wnikliwy matematyk każdego dnia zapełnia kolejne arkusze papieru. On rozumie, że gdy go nie ma, jest ona. Ona rozumie, że kiedy rozkłada skrzydła, pojawia się on.
Oboje są od siebie zależni niczym dzień i noc. Ziemia. którą Słońce i Księżyc otulają, jest tym samym łóżkiem w sypialni. Przestrzeń wokoło planety odpowiada całemu domostwu, a niezbadany wszechświat, w szczególności jego inne ciała niebieskie, są resztą Glassville, Anglii i całego świata. Czym dalej od domu się oddalają, tym ich wpływ na niego jest mniejszy, aż w końcu obierana jest taka odległość, że ten wpływ nie ma już żadnego znaczenia.Noritoshi - 15 Maj 2016, 22:57 Nie powinno być tej otwartej furtki, a przy niedawno posadzonych kwiatach śladów butów, które jak się okazało przy dogłębniejszych oględzinach dokonywanych przez Sapphire, należały do dwóch par: małych i dużych, zadziwiająco do siebie podobnych. Wyglądały na męskie - czyżby ojciec z synem pałętali się po jej ogrodzie? Cień czmychnął za rogiem budynku, a na drzewie zobaczyła przewieszoną linę wraz z licznymi na niej węzłami, lekko się kołyszącą. W zastanowieniu trwała w miejscu. Spodziewanym było, że w końcu ten obserwator wejdzie na jej teren, ale kompletnie nie zajmowała się tą kwestią, nie miała obaw.
Do teraz.
Pobieżyła w przeciwnym kierunku i zastała uchylone okienko. Tu był włamywacz, który wcześniej zrobił sobie linę wspinaczkową ze znalezionej najpewniej w szopie?
Przekręciła klucz w drzwiach wejściowych i ostrożnie je otworzyła. Co tu się działo, co miało miejsce? Spostrzegła w kuchni puste pudełko po lodach i pozostawione na blacie pudełko z truskawkowym kakao. Obróciła się i w sąsiednim pomieszczeniu ujrzała chłopca ubranego w koszulę, krawat i materiałowe spodnie, wszystko odpowiednio dobranych rozmiarów, choć kroju nie powstydziłby się żaden mężczyzna.
Po przedpokoju pałętały się papierki po cukierkach, rozrzucone przez przeciąg.
- Dziecko, tutaj, tak po prostu... - stwierdziła, tkwiąc w zawieszeniu i patrząc na treść pobliskiego papierka: "Zegarmistrzowski przysmak".
- Gratulację, Sapphire. Oto masz okazję adoptować dziecko - parsknęła w śmiechu, podchodząc do malca i kucając przed nim. Nie bał się - oczy świeciły mu ciekawością. Dotknął jej nosa, potarł po policzku.
- Ma-ma! - krzyknął, domagając się wzięcia na ręce.
Wydawało jej się, że te parę minut temu ta postać była większa, a ślady po butach, te mniejsze przy wspomnianych kwiatkach, co najmniej o połowę większe. Facet się zabłąkał, zaczął zajadać cukierki i co jakiś czas był coraz młodszym? Początkowo był w stanie zbudować sobie prowizoryczną huśtawkę, a do domu zakradł się jakimś sposobem, być może uchylonym oknem. Sięgnął po pudełko lodów, a teraz sprawiał wrażenie około dwuletniego chłopczyka, które wzięte na ręce przez Sapphire, szarpało się z jej bluzką, poszukując... cycusia.
- O nie, to nie dla Ciebie skarby! - rzekła, kompletnie zdezorientowana i zobaczyła telefon wraz z dokumentami, leżące na podłodze koło stolika. Musiały zapewne wypaść ze zbyt małych już kieszeni spodni.
To była ta zbawienna nadzieja, że zdoła dziecko odstawić do miejsca jego zamieszkania i odejść jak gdyby nigdy tam nie była.
- Abuu... Kto tu jest, cu? A bu! Mamusia? Tak, mamusia jest! - próbowała zabawiać się z nim tak, jak to pamiętała, że niegdyś w rodzinie miało miejsce; jak niegdyś sąsiedzi czynili czy też czasami obcy ludzie na ulicy. Nawet udana była ta prowizorka matkowania w jej wykonaniu, pozwalająca jej w jakiś sposób odgonić ciągotę do ubioru, dokonywaną jeszcze przed chwilą z dużą zawziętością.
- Pojedziemy do tatusia, pojedziemy! No tak, do tatusia! - wtórowała.
- Tausia? - zapytało, niezbyt pocieszone tą myślą.
Ten facet pochował swojego ojca pięć lat temu, ale Sapphire nie ma prawa tego wiedzieć.
Michel Adams - wyczytała z dokumentów, które w portfelu odnalazła. Telefon był już padnięty.
Zabrała dziecko do znalezionego w szafie wiklinowego koszyka i przykryła białym prześcieradłem. Udała się do samochodu i pojechała na adres wpisany w dowodzie. Zostawiła koszyk pod drzwiami i uciekła prędko, piętro niżej słysząc jak drzwi się otwierają.
Zwróciła małego jego mamie, z którą pomieszkiwał, a że jest dziwnie zmienionym... cóż, magia! Tajemnicza karteczka, która była kokardką do jego rączki przypięta, głosiła: jestem odmłodzony, ale niedługo to się zmieni. Oby. Raczej!
Karteczka była w kształcie motyla, o turkusowej barwie. W koszyku znajdował się jeszcze jeden cukierek Zegarmistrzowski. Liczyła, że osoba która znajdzie przesyłkę, skosztuje go i jej wrażenie nieco ochłonie dzięki młodzieńczej sile cukierka.
Wróciła do domu. To popołudnie było szalone, niezwykłe. I... mimo wszystko, dość przyjemną przygodę jej zafundowało. Choć napędziło to jej niemałego stracha.
...
Jakiś czas później znowu wybyła ze swoich czterech ukochanych ścianek, udając się na miasto po zakupy, a także na jakiś spacer po miejskim parku.
z/tNoritoshi - 5 Lipiec 2016, 20:32 Przybyła w pośpiechu. Jedynie przymknęła drzwi w samochodzie i delikatnie wzięła torebkę z ranną wiewiórką. Zwierzątko ułożyła na blacie kuchennym pod oknem. Sięgnęła po apteczkę i starannie przemyła sierść wokoło złamanej kości. Nie znalazła żadnej rany, toteż przystąpiła od razu do usztywnienia kończyny. Wykorzystała w tym celu odpowiedni kijek i owinęła bandażami. Wiewiórka była zszokowana i nieskora do ucieczki, a Szafirek starannie się nią opiekowała: głaskając i podsuwając orzechy znalezione w odmętach kuchennych szafek. Najedzona wiewiórka coraz mniej myślała o bólu w kończynie, a w nagrodę dostała miejsce w przestronnym kartonie, który za sufit posiadał siatkę.
Wspomniała sobie o zakupach i biegiem pobiegła je wyjąc, a także zamknąć samochód. Nikt niczego nie okradł, oczywiście. Dzień mogła zapisać do udanych, zyskała wszakże miłą przyjaciółkę.
Nocą dawała o sobie znać, drapiąc pazurkami po tekturze. Rankiem spróbowała ją wziąć do siebie pod kołderkę i co ciekawe, wiewiórka przyzwyczajała się do niej i jej głosu. Chciała buszować, ale nie mogła z racji niesprawnej, jeszcze, kończyny. Postanowiła, że już jej do miejskiego labiryntu nie zawiezie - tu, w okolicy, dość sosen rośnie - to znacznie przyjemniejsze miejsce dla takiego zwierzątka będzie.
Jak się okazało, wiewiórka prędko nie wychyliła się zza ścian domku, choć miała już ku temu predyspozycje. Jeszcze nie tak gwałtownie, ale pozwalała sobie na wybryki w towarzystwie Szafirka. Dotąd nie sądziła, że przyjdzie jej zbierać szyszki dla rudej towarzyszki...
z/tNoritoshi - 23 Październik 2016, 13:37 Ostatnim czasem monotonia wkradała się w to podwójne życie. Za bardzo grafik decydował o tym, co się robi, spychając inwencję twórczą w ustalone czasem ramy. Wciąż Szafirka czuła nadmierną wstydliwość w swoim ciele, która z powodzeniem znikała, gdy znajdowała się już w swoich czterech ścianach albo czterech kółkach.
Powiązała fakty - ta obrzydliwie się nosząca Mary psiamać Wizardy otwierała swój nocny klub. Dziwnym dla niej było, żeby żaden magiczny-jej-znajomy się tam nie znalazł i postanowiła być co najmniej jedną taką osobą.
Incognito.
Postanowiła w końcu się odblokować, wyszaleć.
Kupiła dobrą, markową farbę i przemieniła swoje włosy na rudy kolor. Zainwestowała też w szare soczewki, a po zaglądnięciu do szafy, znalazła dotąd nieużywane ciuszki. Postanowiła ubrać się dość seksownie i choć wyglądała jakby posiadała tylko leginsy w kolorowe motyle i elegancką tunikę, prawda była trochę inna. Dobrała odpowiednie perfumy, wydłużyła swoje rzęsy i mocniej podkreśliła usta, które bez tego blakłyby w żywości jej włosów. Założyła długi płaszcz na te chłodną noc i wsiadła do samochodu.
z/tNoritoshi - 8 Luty 2017, 00:13 Leżał na kanapie otulony kocem, błądząc pośród sennych marów. Zasnął podczas oglądania telewizji - pilot znajdował się pod poduszką. Czysty, zadbany, w kolorowej piżamie, wyglądał na zwyczajnego, bezbronnego chłopca, imającego się od zmartwień. Elastyczne skrzydła poddawały się niewygodzie leżenia na boku. Miarowy oddech znaczył przyjemne sny, a upływ czasu brnął bez przeszkód w tę pogodną noc.
Aż nadszedł pierwszy błysk i pierwszy grzmot. Szyby w oknach zatrzeszczały, zakłócając Noritoshiemu przygodę trwającą w najlepsze w jego astralnym świecie. Nie zerwał się na równe nogi, a jedynie spojrzał w stronę błysków kumulujących się za oknem. Próbował zasnąć, ale nie potrafi w hałasie. Samotność wzmogła uwielbienie do ciszy, a jej brak wyzwala w nim irytację. Przerywana od czasu do czasu grzmotem piorunów zwykle prowadzi co najwyżej do rozkojarzenia. Wystarczyło mu tylko przeczekać, aż przybędzie deszcz, a wówczas będzie mu znacznie lepiej ponownie zasnąć, nawet jeśli Zeus ciskałby pioruny dwa razy częściej niż teraz. Niestety, ulewa nie nadchodziła.
Powinien wyjść i zamknąć to przeklęte okno, ale... nie chciało mu się. Może ktoś zrobi to za niego, a może otworzy na oścież, zapraszając burzę do środka? Prawdziwy sztorm, nie jakieś byle dudnienie.Anastasia - 9 Luty 2017, 17:25 Wylądowała idealnie, dokładnie tam, gdzie sobie zaplanowała - w kuchni. Szczerze liczyła na to, iż nie zastanie Noritoshiego w domu - i niech nikt nawet głupio nie pyta skąd wiedziała, gdzie znajduje się ta posiadłość! - jednakże jej nadzieje szybko zostały rozwiane przez wyraźnie wyczuwalny zapach martwego Opętańca. Musiała się więc bardzo postarać, aby sprawić mu niespodziankę!
Każdy jej krok posiadał w sobie wiele z kociej gracji, była niemalże bezszelestna, choć z jej ust wydobywały się ciche westchnięcia przy kolejnych uderzeniach piorunów. Nienawidziła takiej pogody i w duchu dziękowała temu Bursztynowemu cholerstwu za wysadzenie jej pod dachem. Gdyby miała moknąć na zewnątrz... Brr! Ciarki przeszły wzdłuż jej kręgosłupa i spowodowały delikatne napuszenie się sierści na ogonie.
Nie rozczulaj się, nya.
Po chwili Brzask został uwolniony z Bezdennej sakwy, a jego moc pozwoliła im obojgu zniknąć, także, gdyby Noritoshi jednak został zaalarmowany odgłosami z innego pomieszczenia, nic już by nie zobaczył. To wina burzy, nie Anastazji, nyaha!
Nie było co ukrywać, że Topielicy najbardziej na rękę byłoby, gdyby pozostał na swoim dotychczasowym miejscu, ale nie zawsze się ma, co się lubi.
Tak czy siak, ruszyła, znów cichutko, w jego kierunku. Aż słyszała własne bicie serca, niemalże zsynchronizowane z grzmotami. Już tak niewiele brakowało jej do celu, kilka większych kroków. Już prawie... Już...
Głośne kichnięcie rozniosło się echem po pokoju wychodząc na przeciw szalejącemu na zewnątrz żywiołowi. Nie mogła dłużej tego powstrzymywać, to niewdzięczne swędzenie nosa przyszło zbyt niespodziewanie.
- Szlag by to... Nyah. - Pociągnęła nosem, mamrocząc w dalszym ciągu jakieś przekleństwa, choć swojej widoczności jeszcze nie ujawniła.
Tyle by było z niespodzianki.Noritoshi - 16 Luty 2017, 17:06 Ze spokojem próbował leżeć na swoim skromnym posłaniu, wyczekując plutonów kropel, bębniących i spływających po dachu. Ten jednak nie nadchodził, a kiedy w oknie ukazał się błysk, grzmot nadszedł zadziwiająco prędko i w zupełnie innym stylu. To nie był grzmot, to kichnięcie.
- Szlag by to! - wykrzyczał, podrywając się z kanapy do pozycji siedzącej.
To nie on kichnął, to nie on klął szamańskie przesądy tym kobiecym głosem. Rozejrzał się, lecz nikogo nie spostrzegł. Czy to Cauchemare mu znowu sprawia niespodzianki? Znów uwięził go znowu w jakimś koszmarze? Nie i nie jego wyczuwał w tym pomieszczeniu. To coś innego, lepszego...
- Aaach!.. - wycedził przez zaciśnięte zęby, poprawnie rozwiązując zagadkę, choć jeszcze tego sukcesu nie był świadom.
-Jak zawsze, w najlepszym momencie - pochwalił niewidzialną Hebi.
Zrzucił stopy na podłogę, wpasowując je w leżące obok kapcie. Z jego otwartych dłoni uleciało po jednym, magicznym motylu, a wraz z każdym garść magicznego pyłu, będącym dla nich niczym ogon komety. Jedna moc i jedno zaklęcie. Skierowane w dwóch kierunkach poszukiwały niewidzialnej przeszkody w zasięgu zaledwie kilku metrów wokoło Noritoshiego, latając na wysokości pięciu stóp. Można je było wziąć za zamiennik kwiatów, które się zazwyczaj wręcza na powitanie - nie zachowywały się agresywnie, a magiczny pył tylko dodałby ciepła w zetknięciu się ze skórą. Przyjemnego ciepła, zwłaszcza martwemu kotowi.Anastasia - 26 Luty 2017, 20:52 Motyle, znów motyle. Wcale się kotce nie podobały te latające drobinki, choć i złych zamiarów swoim wyglądem nie zdradzały. Lepiej jednak pozostawało być ostrożnym w towarzystwie jej ulubionego i zarazem jedynego - póki co - mordercy.
Brzask za to nie miał najmniejszych oporów przed wspólną zabawą ze świecącymi drobinkami i o ile Anastasia starała się zejść z toru ich lotu, tak chowaniec coraz chętniej podskakiwał starając się je pochwycić w zęby, a po którymś kłapnięciu udało mu się jednego z nich złapać.
Straszka mruknęła w pełni zadowolona ze słów Noritoshiego, tym razem powstrzymując kichnięcie, a sam mężczyzna za chwilę mógł zobaczyć wgniecenie w kanapie, tuż obok niego, które nieustannie zmieniało swój kształt, ostatecznie będąc podłużnym odbiciem nóg i tułowia kotki, sama zaś głowa miękko wylądowała na kolanach Deszczowego - o ironio - Samotnika. Przeciągnęła się ospale, podwinęła pod siebie ogon i sprawnym ruchem nakryła się kocem, spod którego właśnie uciekł Noritoshi. Wciąż jej nie widział, choć miał teraz zdecydowanie lepszy pogląd na jej sylwetkę.
- Spójrz, to chyba, nya, gorączka! - Złapała mocno jego dłoń i zmusiła do przyłożenia do swojego rozgrzanego czoła. - No i widzisz, Skarbie mój najsłodszy, dokąd miał ten biedny kotek pójść? Przecież nikt mnie nie lubi, nya. Nikt mnie nie kocha, tak jak ty, prawda? - Nie oczekiwała odpowiedzi, potrzebowała sobie popleść bez sensu. - A ja się tak męczę, nya i plączę po świecie, bo ten Pan... Ten Pan był taki zły. Wyrządził wiele zła kotkowi, nya. Teraz kotek cierpi, rozumiesz, mój Straszku? - Puściła jego dłoń, a palce zaczęły gdzieś bezwiednie wędrować po jego twarzy. Nawet nie zwracała uwagi na to czy nie wsadzi mu pazurów w oko lub gdzieś przypadkiem nie zadrapie. - Co ja mam począć? Gdzie iść? Jak żyć, nya? Ale... A-a-apsik! - Kichnęła prosto na Noritoshiego, chrzanić zarazki! Bo zaraz znów rozpoczęła biadolenie. - Mogę tu zostać? Nie wygonisz kotka w ten deszcz? Chyba... Nie chcesz mu podpaść, Noritoshi, nya? - Dokończyła już mniej przyjaznym tonem, wyraźnie dało się w nim odnaleźć groźbę i chęć ewentualnej zabawy.Noritoshi - 4 Marzec 2017, 01:19 Myślał, że poczułby choć trochę emocji, gdyby jeden z motyli rozbił się na Straszce, ale pozostało mu tylko zadowolić się aurą Brzasku, który także miał swoje, zwierzęce uczucia. Zobaczył jak kanapa plastycznie, niczym stworzona z piernika, ulega niewidzialnej sile. A kiedy kształt się już uformował, silniejszy strumień powietrza rozniósł się wokoło niego i niewidzialny ciężar spoczął na jego kolanach. Przyjemne odczucie, choć to przecież są tylko ułożone trup na trupie. Ach, życie Stracha jest pozbawione wielu rzeczy, ale w ostatecznym rozrachunku ma się równie dobrze, co Gnijąca Panna Młoda, a w tej konwencji na próżno przecież szukać jest negatywów - wszakże tutaj piękno z nadobnym tak wesoło się mijają wzajemnie ze sobą, goniąc się ponad ciemny horyzont...
Pełne ekspresji słowa; wymuszony ruch jego dłoni; podchwytliwie brzmiące pytania. Wiele się działo. Najwspanialsza Kotka skutecznie odgoniła od Noritoshiego ostatnie chęci na zaśnięcie, być może samej je przejmując. Mruknął coś nieartykułowanego, mogącego stanowić twierdzącą odpowiedź na to nieco kłopotliwe pytanie.
- Każda krzywda potrzebuje wynagrodzenia. Bezcennego, kojącego wynagrodzenia. - próbował dyplomatycznie podejść do sprawy. Mówienie o karze nie mogło tutaj pasować, zaś wspominanie o dobrym uczynku, zwłaszcza kiedy samemu się ich spełnia co niemiara, daje wielkie nadzieje.
Przymknął jedno z oczu, nie chcąc w tak młodym wieku zostawać piratem. Ale ewentualne zadrapania nie były już takie groźne i jeśli tylko obeszło się bez nagromadzenia kropel krwi, nie miał nic przeciwko.
- Na zdrowie! - krzyknął równie błyskawicznie, co przyszło Straszce kichnąć. W jego głosie, słusznie, można było doszukiwać się namiastki wystraszenia. Tak gwałtowne pojawienie się wysokiego dźwięku w pobliżu własnych uszu jest... jest nagłe i niespodziewane. To potrafi zerwać na równe nogi.
Na Deszcz?! Jakże mógłbym! - chciał wyprzeć się tej strasznej ewentualności, ale uświadomił sobie, że mógł, mógł wiele więcej - kiedyś - w czasach swojej niepoczytalności. Lepiej nie wspominać tego ani nie rzucać tak obiecujących słów, którym niegdyś wyszło się na przeciw. Zaczął inaczej:
- Chyba ten dom by mi się ze złości na głowę zawalił, gdybym pozbawił go tak znakomitego towarzystwa - odparł, z wątpieniem spoglądając na zszarzały sufit (choć teraz jest zupełnie ciemny w te burzliwą noc). Sapphire mogłaby go kiedyś przemalować, dodać mu bieli... - Możesz tutaj zostać jak długo zechcesz! - mówiąc to, miał na myśli nie tylko wnętrze domu, ale i ich obecne położenie, bliskie położenie. Sięgnął ręką jej długich włosów, gładząc je pomiędzy palcami. Najpierw same końcówki, by stopniowo dotrzeć do ich gęstej kolebki, w której paluszki mogłyby z powodzeniem zatonąć.
- Straszek długo nie miał żadnego towarzystwa, goście zjawiają się dla niego zdecydowanie zbyt rzadko... - rozpoczął w podobnym tonie mówić, co i ona, licząc na to, że w ten sposób lepiej się ze sobą porozumieją.
Może znajdź sobie współlokatora, Nori, ale tym razem upewnij się, że się w nim nie będziesz podkochiwał, ok? I, oczywiście, nie będziesz musiał kryć się przed nim ze swoimi tajemnicami.
- Powinnaś mnie była nawiedzać częściej, Droga Kotko - wyraził swoją wolę częstszego spotykania się, jednocześnie lekko nachylając się nad jej twarzą, ale odległość i tak pozostawała pomiędzy ich twarzami znacząca. - Może ukażesz mym oczom swoje oblicze?Anastasia - 30 Marzec 2017, 11:19 Nie była pewna czy podoba jej się to wszystko co miało tutaj właśnie miejsce. Owszem, szukała pewnego rodzaju ukojenia i oazy, gdzie mogłaby bez problemu wylać swoje bóle kociego zada, ale w Noritoshim było coś… Coś co już ją zaczynało drażnić. Przyjemniaczek się z ciebie nagle zrobił, Straszku, nya. Prawdopodobnie było jej zupełnie obojętne, że zachowywał się on tak przez większość trwania ich… hm “związku”. W głowie zostało silne wykuty obraz tego niezbyt kontrolującego się, lekko podłego, ale i uroczo niezrównoważonego mężczyzny, który bez mrugnięcia okiem, nawet nie dokładał większych starać, aby kotka zmarła. Czyż to nie było piękne? Nie był to chodzący ideał? A może… Może dlatego i ona taka się stała? Przejęła zachowania, które były ostatnimi jej zaznanymi za życia?
Dlatego teraz trudno było przyjąć do myśli, że Pan Motyle Skrzydła jest, a przynajmniej stara się, być kimś innym. Czy mogła cokolwiek na to poradzić? Zasiać w nim nutkę szaleństwa albo… Zaraz! Nie. Ona była chora, nią należało się zajmować!
- Och, och. Zbyt częste spotkania nam nie służą, skarbie. Szczególnie, jeśli miałabym widywać tę blond, nya, s… Aaa-psik! – Nim ostatecznie określiła Sapphire, przerwało jej kichnięcie, ale wątku już nie podjęła.
Szybko zwinęła się w kłębek, zaprzestając ostatecznie machania rękami na wszystkie strony, pociągnęła smętnie nosem i jakby na prośbę stopniowo stawała się widzialna dla wzroku Noritoshiego. Nie żeby było to podyktowane jego słowami, ot, Brzask nie mógł wiecznie utrzymywać takiego stanu rzeczy. Ale o tym już Straszek wiedzieć nie musiał, prawda? Jednakże, by nie było zbyt miło, nakryła twarz puchatym ogonem.
- Po co ci to całe, cholernie nudne życie, nya? Kiedyś byłeś zabawniejszy. Teraz jeszcze tylko brakuje, żebyś sobie przygruchał do boku jakąś panienkę i spędzał sobie tutaj uroczo czas. Nyahaha. – Zaśmiała się kocio, by cała wypowiedź nieco spuściła z tonu. Śmiało można było ją podejrzewać o bycie zazdrosną, w końcu wielbiła sobie ponad wszystko to uczucie, ale… Teraz chyba serce bolało ją z innych powodów, a emocjami już od kilku dobrych dni się nie żywiła. Nic więc dziwnego, że coraz głupsze pomysły zaczynały na myśl przychodzić.
- Świat Ludzi jest taki szary i obrzydliwy. Nie ma tutaj absolutnie nic ciekawego, nya. – Zaraz po tej wypowiedzi, jej uszy bacznie stanęły, a sama poderwała się nagle do góry, podpierając dłońmi o kanapę i uda Noritoshiego. Najpierw rozdziawiła szeroko usta, za którymi w ślad poszły również powieki, później wargi jej się zatrzęsły, jakby zaraz miała zanieść się strumieniem gorzkich łez, a na sam koniec wybuchnęła histerycznym śmiechem. On rzeczywiście połączył się z wolno kapiącymi łzami.
Nie mogła uwierzyć ile już lat minęło od tamtej rozmowy w Pestce. Cała ta przeszłość uderzyła w nią ze zbyt mocną siłą i mogło to pociągnąć za sobą fatalne skutki.
- Smaczne, nyahahah, są tu tylko emocje. Takie wyraziste, takie skrajne, takie nyahaha! Chodź! Wyłącz ten deszcz, Straszku. Idziemy zapolować! – Wstała natychmiast z miejsca i zaczęła ciągnąć Noritoshiego za przedramię, choć – nie ma co ukrywać – siłaczką to ona nie była i takiego ciężaru na pewno o własnych siłach nie dałaby rady podnieść. - Znam tu taką jedną, wybornie uroczą dziewczynkę! Nyahaha! Nie traćmy czasu! - Bezmyślnie pragnęła wyjścia na zewnątrz. Nie baczyła na pogodę, która pewnie nie raz dałaby się jej we znaki, którą przeklinałaby na każdym kroku i z całą pewnością obwiniała o wszystko Noritoshiego. Nie myślała również o tym, jak wygląda, że jej ubiór nie jest odpowiedni na wałęsanie się po Glassville, gdzie każdy to przecież utajniony agent MORII czyhający na takie głupie, ale słodkie kotki! Po co było się tym teraz przejmować? Impuls! Impuls był najważniejszy. O resztę będzie się martwić wtedy, kiedy przyjdzie na to pora!
A Brzask tylko zawył smętnie. On już wiedział, że nie szykuje się nic dobrego. Ale był tym rozsądniejszym w ich relacji, dlatego w razie czego był gotów odciągać ją od ewentualnych kłopotów. Miała szczęście, że nie zabrała ze sobą Schedela. Tego dwa razy zachęcać nie trzeba było.Noritoshi - 8 Kwiecień 2017, 20:55 Bez problemu wyłapał uwagę o swojej drugiej, szafirowej piękności. Nie myślał, że aż tak może jej nie odpowiadać taki rodzaj towarzystwa i teraz mógł gdybać sobie, jakie są tego powody. Tyle tylko, że nie miał czasu na takie nudne myśli - Straszka miała do zaoferowania wiele. Po pierwsze, należało znów jej życzyć..
- ...na zdrowie! - wydukał pośpiesznie i niedbale. Nie trudno było domyślić się brzmienia tych słów.
Kiedy objawiła się jego oczom, miał skromną nadzieje na bliskość ich twarzy, lecz puchaty ogon chciał inaczej. Nie żeby miał to jej za złe, bo i tyle wystarczyło, aby jego oczy się uradowały.
- Nie sądzę, by prędko to nastąpiło... Zabawniejszy? Możliwe, możliwe. Nie działo się ze mną zbyt dobrze i dopiero nie tak dawno zdołałem to wszystko sobie ułożyć... EJ! A może jesteś, no wiesz, za-zdro-sna?! - zaakcentował to z poczuciem humoru, dzięki czemu zdołał podtrzymać niezobowiązujący i lekki ton wypowiedzi.
Wcale nie jest szary, a obrzydliwość nie jest taka straszna, pomyślał, jednak po chwili nabrał przeświadczenia, że z tym drugim może mieć zupełną rację. Dalszych argumentów musiał zaniedbać, bo samo gwałtowne poderwanie się Kotki było mu sporym kłopotem, a to nagłe pogubienie się w emocjach? Natłok akcji!
Zamarł z wrażenia! Ale na krótko. Zbliżył dłonie do jej ramion, położył je na nich i subtelnie pogładził. Wszystko to oczywiście miało miejsce, jeśli tylko mu na to zezwoliła. Nie potrafił beztrosko patrzeć na smutek innych, a dla Kotki wciąż miał wiele swojego ze swojego serca wydzielone. Ze swojego martwego serca...
Jakkolwiek próbował przekazać swoje wsparcie, wiele to nie potrwało - o ile w ogóle - zerwała się po raz drugi, znowu błyskawicznie, a tym razem nawet podwójnie, bo równocześnie, za oknem, pojawił się urodziwy błysk, a basowy grzmot poniósł parę sekund później, czyniąc artystyczny podkład jej słowom.
Wyłączyć deszcz? Niestety, nie jego to była sprawka. Ale czyżby Martwy Kot dalej bał się wody? Roześmiałby się, ale musiał się powstrzymać. Nie chciał rozgniewać Straszki - to mogłoby dla niego mieć zgubne konsekwencje.
- Samo powinno niebawem przejść, a nawet już przechodzi bokiem - westchnął. Z prawdą się nie mijał - raz, burza faktycznie miała swoje centrum gdzie indziej, a dwa, Noritoshi potrafił wyczuć, jakie panują warunki atmosferyczne. Trudno żeby nie potrafił, skoro jest w stanie to do woli kontrolować.
Powstał i postąpił krok czy dwa w jej kierunku. Na wspomnienie o dziewczynce, zaniechał pójścia dalej. Miał swoje ale:
- Uroczą? Myślisz, że zadowoli ją nasze niespodziewane przybycie? - zapytywał, obawiając się, że mieliby robić krzywdę. Nie wiedział co dokładnie miała na myśli - aż rozrywkę, czy tylko pożywienie się emocjami? Różnica była nieznaczna - polegała na tym, że w pierwszej opcji nie pojawia się nagłe załamanie atmosfery. Szkoda tylko, że pytania nie uformował trafniej...
- Straszko, ale mimo że jest środek nocy... tutejsi ludzie nie wszyscy śpią, och! Nie chcę się narzucać, ale ta blondi nie ma tak wielkich skrzydeł.. A co trzy kobiety, to nie dwie! - zaproponował, dobrze pamiętając o tym, że jeszcze niedawno wyraziła niechęć do Sapphire.
Nie chciał zostawiać jej samej, więc jeśli udała się do innego pomieszczenia, postąpił za nią. I chyba dopiero teraz zwrócił większą uwagę na Furbo, znajdującego się w tym pomieszczeniu. Bestia jak bestia, wrażenia na nim szczególnego nie robiła.Anastasia - 23 Wrzesień 2017, 00:01 A jednak, mimo całego swojego wyparcia, on zaczął dostrzegać w niej jakąś krztynę zazdrości, choć... Kotka wcale jej nie czuła. Ale czy nie było to czymś na kształt oddychania? Zazdrość była dla niej czymś oczywistym, naturalnym, czymś, co towarzyszyło jej na wielu płaszczyznach i przy niemalże każdym kroku. Zatracała się w tym uczuciu bez pamięci, aż w końcu ostatecznie się w nim zagubiła, nie rozróżniając już dni zazdrosnych oraz niezazdrosnych. Błoga, zlepiona w jedno rzeczywistość.
- Och, mój skrzydlaty przyjacielu, nie bądź śmieszny, nya. Ja? Zazdrosna? O ciebie? Nyahaha, a po cóż bym miała? - zezwoliła mu na dotyk, choć wcześniej tak uparcie broniła się przed samym spojrzeniem. Co więcej, i ona sama sobie nie szczędziła; zaraz przylgnęła do niego swoim ciałem, zatrzepotała z dołu zalotnie rzęsami i dorzucając kontrast - ostrzegawczo obnażyła kły. - Nie wyobrażaj sobie za dużo, Straszku. Nie będę tu odgrywać miłosnego, nya, przedstawienia. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię nienawidzę.
I tu zakończyła. Stanowczo odsunęła się od Noritoshiego na krok, walcząc z ochotą kichnięcia mu prosto w twarz, a co! Niechby te zarazki były jej najpiękniejszym pocałunkiem, jaki tylko mogła mu w tym momencie zaoferować. Jak romantycznie! Jak uroczo! Tylko pozazdrościć.
Im dłużej Noritoshi drążył, rozważał i ciągnął temat zupełnie spontanicznej zabawy, tym bardziej się kotce odechciewało. Co ci się stało? Ktoś mi cię podmienił, nya, to pewne. Nie jesteś moim Straszkiem, jesteś... Obcą mi osobą. Poważną, ułożoną, myślącą dwa razy przed wykonaniem... Nyah. Do bólu bezbarwną, jak ten pieprzony świat. Tu nie dzieje się nic dobrego, tu zawsze kończy się to, co piękne. Tu...
- To nie tak miało być, nya! On... - znów oczy jej się zaszkliły, chciała wyrzucić z siebie każde leżące na sercu cierpienie, spróbować je dzięki temu posklejać. Ożywić. Weź się w garść, kretynko!
Bredziła w gorączce. Musiała dawać piękne przedstawienie, którego drugi Strach miał prawa nie rozumieć. To by było nawet lepiej. Zero zrozumienia i wsparcia. Anastasia nie potrzebowała litości - niczyjej. Z jej dumą nie mogła sobie pozwolić na takie poniżenie.
Szanuj się, nya, Anastasio.
Klęknęła przed skulonym na podłodze Brzaskiem. Ujęła czule jego pysk w swoje dłonie, delikatnie go pogładziła, a w każdym ruchu naprawdę odzwierciedlał się ogrom uczucia, jakim go darzyła. To pozwoliło jej się uspokoić; chwilę pomilczeć, by nabrać sił na dalszą część spotkania ze swoim ulubionym i jak do tej pory jedynym mordercą. Ale czy ono już nie dobiegało końca?
- Dobrze więc. Wytłumaczmy sobie jedno, nya - nie odwróciła się do niego przodem, jednakże nie zareagowałaby, gdyby ten postanowił się przemieścić gdzieś bliżej niej. - Wiele mnie kosztuje spokojna rozmowa z tobą, ale jeśli tak bardzo zależy ci na tym, by było to już nasze, nya, ostatnie spotkanie - PROSZĘ BARDZO! chowaj się za szpetną mordą tej cizi, a wtedy obiecuję ci, nya, że zatroszczę się o to, byś długo nie mógł się w tej formie pokazać. W końcu czego nie robi się dla ukochanego, prawda? Nyahaha - zaśmiała się cichutko, choć w jej wypowiedzi królował podniesiony, nieznoszący sprzeciwu ton głosu. I choć chciała, oj bardzo chciała, pragnęła! zademonstrować mu odrobinę ze swojej obietnicy, by nie być przypadkiem gołosłowną, to kojące gładzenie rudego pyska chowańca koiło jej nerwy.
Na ten moment.
Więcej zahamowań nie będzie.
- Przejdziemy się, nya? - jakby nigdy nic rzucone pytanie. Sama zdawała się być zaskoczona takim obrotem spraw, mając nadzieję, że nijakość tego świata nie udziela się także jej...