To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto - Plac Płaczącego Anioła

Enkil - 30 Grudzień 2015, 07:16
Temat postu: Plac Płaczącego Anioła
Niewielki plac miejski to jedno z bardziej urokliwych miejsc, jakie można napotkać w mieście Glassville. Mimo iż miejsce to nie stanowi przykładu architektury nowoczesnej, to jednak posiada swój zabytkowy wręcz ponadczasowy czar. Plac mieści się w jednej z starszych części miasta i sąsiaduje z Ogrodami Rozalii. Obie lokacje rozdzielone zostały przez granicę w postaci płynącego tutaj strumienia. Aby od parku móc przedostać się do ratusza należy przejść przez niewielki kamienny most.
Można tu spotkać sporo zabytkowych budynków, które przeszły staranną renowację, dzięki czemu mogą cieszyć oczy kolejnych pokoleń. Dziedziniec obsadzony został na planie prostokąta, zostały w niego wkomponowane wysepki zieleni w postaci niewielkich drzew oraz kwiecistych krzewów, między którymi doszukać się można się również kwiatów takie jak choćby prymulki i tulipany. W bliskim towarzystwie wspomnianych zielonych zakątków zawsze można znaleźć długie kamienne ławy wyposażone w oparcie, na których można zaznać chwili wytchnienia i relaksu.
Jedną z tutejszych atrakcji stanowi niewielka, lecz całkiem widowiskowa fontanna, której ozdobą jest rzeźba przestawiającą anielicę z rozłożonymi skrzydłami. Fontannę tą uważa się za perłę całego placu i to właśnie jej zawdzięcza on nazwę nadaną mu potocznie przez mieszkańców, czyli Plac Płaczącego Anioła.

~Zimowa aranżacja~
Plac, choć zawsze mile odwiedzany szczególnego uroku nabiera właśnie z czasem, kiedy do Glassvill zawita zima. Gdy śnieżny puch pokrywa miasto i zbliża się pora Świąt na dziedzińcu pojawia się zawsze wysoka zielona choinka roztaczająca aromat lasu. Świąteczne drzewko od góry do dołu udekorowane jest migoczącymi jaskrawym światłem lampkami, które mienią się przeróżnymi kolorami. Na samym szczycie choinki znajduje piękna szklana gwiazda otoczona poświat kolorowych światełek. Lampkami przystrojone są również pojedyncze drzewka oraz krawędzi dachów oraz okien niektórych budynków. Fontanna zimą osuszona z wody dalej stanowi ozdobę parku, jednak musi mocno konkurować z choinką, co nie jest łatwym zdaniem, ponieważ anioł podświetlony jest zaledwie przez trzy małe reflektory rzucające na niego łunę srebrnego światła. Nad niektórymi z kamiennych ław rozstawiane zostają wysokie łuki, przystrojone świątecznymi ozdobami zaś ich zwieńczenie stanowią pęki jemioły związane czerwonymi wstążkami. Czas Świąt zawsze wypełnia to miejsce hojnymi pokładami zimowej magii.



Enkil - 30 Grudzień 2015, 07:55

Gdy dotarliśmy do miasta nad ludzkim Światem panowała już noc, księżyc niedawno przechodzący pełnię dalej dawał jeszcze sporo światła gdyby nie fakt, że przesłaniały go chmury, z których to leniwie sypały się śnieg. Musiał padać już jakiś czas, ponieważ ulice i budynki zdarzyła przykryć jego grubsza warstwa. W powietrzu dało się odczuć mróz, klimat zdecydowanie różnił się od tego, który napotkałem w Krainie Luster, choć tam pogoda była nieobliczalna, w świecie ludzi można było ją sprawdzić. Nawet wiedziałem jak można to zrobić, wystarczyło tylko wejść w odpowiednią aplikację w telefonie.
Arios, który nie przepadał za zimnem schował się szybko w wnętrzu torby, gdy tylko przeszliśmy przez portal, mi mróz nie doskwierał jakoś szczególnie. Skórzany płaszcz, choć był cienki to wystarczył abym nie musiał szczękać zębami z chłodu. Bardziej martwiłem się o Lucy, choć płaszcz, który jej sprawiłem był przeznaczony właśnie na tego rodzaju pogodę. Mimo wszystko instynktownie przyciągnąłem kotkę bardziej do siebie. Mimo że niosłem ją już sporo czasu to nie sprawiało mi to problemu, moje torby ze sprzętem bywały cięższe niż ona sama, za to ich niesienie nigdy nie było tak satysfakcjonującym oraz przyjemnym. Zawsze uważałem, że wygląda słodko, kiedy śpi, więc mogłem się tym uroczym widokiem trochę po napawać. Coraz bardziej jednak obawiałem się jej reakcji po przebudzeniu, ponieważ nie byłem w stanie przewidzieć jej zachowania. Nigdy nie była w świcie ludzi, wiedziałem to od niej samej tyle, że moje informacje miały kilkuletnią lukę, a sam najlepiej wiedziałem jak wiele może się zmienić choćby przez rok życia.
Przeszliśmy właśnie przez ogrody Rozalii, zbliżając się do kamiennego mostu prowadzącego do Placu Płaczącego Anioła, lubiłem to miejsce i to nocą właśnie, ponieważ za dnia było zbyt licznie oblegane przez ludzi. Sen dachowca był coraz bardziej niespokojny, doskonale to wyczuwałem w końcu byłem Cieniem. Mogłem przyspieszyć i odbić na północ do swojego mieszkania gdzie też pierwotnie miałem zamiar ją zabrać jednak… Skoro potencjalnie mogła to być jej pierwsza konfrontacja z ludzkim światem to chyba lepiej będzie, aby miała się przebudzić właśnie w takim miejscu. Tak to chyba lepsze niż ocknąć się w zamkniętym mieszkaniu, mogłaby poczuć się wówczas jak w pułapce a przecież nie o to mi chodziło…
Westchnąłem cicho zatrzymując się na środku kamiennego mostu, nie wiedziałem, co się ze mną dzieję, od tak dawna nie miotały mną żadne większe wątpliwości i wiry dziwnych uczuć, których teraz odczuwałem zdecydowany przesyt. A to wszystko wina kociej blond panienki, która coraz niespokojniej wierciła się w moich ramionach. Uśmiechnąłem się do siebie i przybliżyłem twarz do jej twarzy, po czym pół szeptem wypowiedziałem tylko…
-Lucy… Pobudka…

Lucy - 4 Styczeń 2016, 20:44

Cicho zamruczała, leniwie przecierając zaspane oczy. Jedną nogą wciąż pozostając w krainie snów, niespiesznie podniosła powieki na dźwięk swojego imienia, wypowiedzianego niskim, męskim głosem, nie zdając sobie zupełnie sprawy, że przywitają ją szkarłatne oczy, znajdujące się niebezpiecznie blisko jej własnych.
- Piękne – wyszeptała bardziej do siebie, aniżeli swojego towarzysza. Delikatnie przesunęła opuszkami palców po jego policzku, nie do końca jeszcze świadoma swojego postępowania. Po chwili jednak dotarło do niej do kogo należy to spojrzenie, jak również czego dopuścił się jego właściciel, co zadziałało na kotkę niczym kubeł lodowatej wody, wytrącając ją z przyjemnego nastroju towarzyszącemu przebudzeniu.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę co najlepszego właśnie uczyniłeś? Jeżeli jeszcze nie w tej chwili, to z pewnością już w niedługim czasie będziesz miał na głowie dość istotny problem, jaki będą stanowili pałacowi strażnicy, poszukujący uprowadzonej Arcyksiążęcej Przytulanki. To tylko kwestia czasu, aż Cię znajdą, a wtedy nawet gdybym chciała, nie będę w stanie Ci pomóc, ponownie stając się dla ciebie… ciężarem.
Ostatnie słowo, choć wypowiedziane po chwili zawahania niemalże szeptem, pobrzmiewało wyraźną nutą rozgoryczenia. Patrzyła Enkilowi prosto w oczy, a jej wzrok wyrażał dezaprobatę. Miała jedynie nadzieję, że on nie dostrzeże w niej tej odrobiny lęku, jaką wzbudzał w Dachowcu. Nie poznawała go. Im dłużej trwało ich spotkanie, tym bardziej wydawał jej się obcy, pełen tajemnic. A ona obserwując jego działania, odkrywała go na nowo, jednocześnie usiłując doszukać się w nim podobieństw do dawnego Enkila. Desperacko pragnęła widzieć w nim swojego starego przyjaciela, nie mogąc zaakceptować faktu, że ma do czynienia z inną osobą. Z osobą, która nie obawiając się konsekwencji, porwała kotkę niemalże przed nosem arcyksiążęcej straży, twierdząc przy tym, że motywuje go chęć spędzenia z nią czasu. Tuż po tym, jak uratował ją od furiata, chcącego przerobić dziewczynę na futro.
Wszystko się jej mieszało. Żal i tęsknota przeplatały się z odrzuceniem i irytacją, już w tej formie tworząc uciążliwe dla Lucy połączenie, a na domiar złego, gdzieś w tej całej plątaninie uczuć przebijały się radość i satysfakcja, na widok jego twarzy, nawet jeżeli czuła, że wewnątrz zmienił się całkowicie. To niesamowite jak jedno spotkanie potrafiło zniszczyć jej względną stabilność emocjonalną.
Wciąż jednak nie wiedziała dokąd ją zabrał. Sądząc po panującym chłodzie, który doskonale ostudzał nerwy uprowadzonej dziewczyny, wystarczająco daleko od Herbacianych Łąk, najwyraźniej chcąc uniknąć przedwczesnego odnalezienia kotki. Zaczęła trząść się z zimna. Miło, że zaopatrzył ją w odpowiednie na taką pogodę okrycie, nieco mniej, że zapomniał o nieco cieplejszych butach, na skutek czego Lucy dość dotkliwie odczuwała zmianę temperatury. I tylko z obawy o odmrożenia nie zażądała postawienia jej na ziemi. Rozejrzała się po okolicy. Coś jej nie pasowało. Powietrze… zdawało się być cięższe, nie tylko z powodu panującej atmosfery. Brudne? W jaki sposób powietrze mogłoby być brudne, to przecież śmieszne. A ta zabawna choinka mieniła się kolorami, jakby ktoś rzucił na nią jakieś zaklęcie. Tylko w jakim celu miałby to robić? Mimo wyraźnie późnej pory, dostrzegła w oddali małą grupkę amatorów nocnych spacerów. Czyżby Dachowcy? Nie, niemożliwe, odstawali ubiorem od mieszkańców Krainy Luster, a spora część z nich trzymała w rękach małe świecące urządzenia. Widziała dostatecznie dużo miejsc podczas swoich wędrówek, ale to nie przypominało żadnego, które miała okazję odwiedzić. Wprawdzie było takie jedno, znane kotce wyłącznie z opowieści innych, diametralnie różniące się od wszystkiego co widziała w swojej krainie. Spojrzała z przerażeniem na Eknila, licząc w duchu, że jej obawy są bezpodstawne, a jej towarzyszowi nie przyszedł do głowy tak głupi pomysł.
- Czemu to drzewo świeci? Co to za miejsce i w jakim celu mnie tu zabrałeś? Czy to jest…

Enkil - 6 Styczeń 2016, 06:00

Ostatnim czasem niewiele jest w stanie mnie zaskoczyć a już na pewno nie tak jak to, co właśnie miało miejsce. Na mej twarzy momentalnie wymalowało się zdumienie, usta uchyliły się nieznacznie a oczy otworzyły szerzej ukazując światu jeszcze większą dawkę szkarłatu. Muśnięcie delikatnych i drobnych palców, przyjemne i zarazem specyficzne doznanie, jakiego doświadczyć może tylko kontakt skóry ze skórą. I choć było to zaledwie muśnięcie… to poczułem jakby jej palce najeżone były energią, zaś jej ładunek na krótką chwilę sparaliżował mnie zupełnie, niczym zbłąkana błyskawica pragnąca zakończyć podróż właśnie rozbijawszy się na mojej osobie. Na dodatek, gdybym już przez tą chwilę nie zgłupiał dostatecznie… to dałem się złapać w sidła zieleni. Łagodne i ciepłe spojrzenie soczyście zielonych oczu, spojrzenie, które niegdyś starałem się wymazać z pamięci… jakże nieskuteczne były moje zabiegi, odczuwałem teraz ze zdwojoną mocą.
Po chwili przyszło jednak oprzytomnienie, które najpierw dosięgło moją towarzyszkę a już za jej sprawą upomniało się również i o mnie samego. Możliwie najszybciej jak umiałem nadałem twarzy naturalnego neutralnego wyrazu, ten jednak nie utrzymał się na niej zbyt długo. Wraz z coraz to dalszymi słowami kotki na usta cisnął mi się uśmiech, pewny i może nawet nieco zuchwały, którego ni jak dałoby się zatrzymać. Kiedy jednak zakończyła swą wypowiedź, której to ostatnie słowo, choć wypowiedziane szeptem ja usłyszałem najwyraźniej… spojrzałem jej w oczy głębiej z powagą, którą mogła również odczuć w tonie mego głosu.
-Tak. Moja droga jak najbardziej zdaję sobie sprawę z tego, co poczyniłem. Jestem też świadom ryzyka, jakie mogą pociągnąć moje czyny, lecz… nie wszystko jest takie proste, jakim niektórzy chcieliby to widzieć.
Niech durny Rosarium wyśle i całą armię, proszę bardzo… i tak sporo mu się zejdzie nim przetrząśnie, choć część Krainy Luster i to całkiem na darmo, wątpiłem, aby ktoś tak szybko wpadł na właściwy trop poszukiwać. Prawdę mówiąc nie obawiałem się konsekwencji, tego, co by się stało gdybym rzeczywiście został pojmany. Większy niepokój budziły we mnie nieodgadnione jeszcze emocje, oraz reakcje Lucy, których przewidzieć nie byłem w stanie. Zacząłem też odnosić wrażenie, że i własnych poczynać nie mogę być pewien, będąc w jej obecności. Zamilkłem na chwilę, po czym uśmiechnąłem się do kotki znacząco, dalej jednak mówiłem z dozą powagi oraz jak najbardziej szczerze.
- Sam podjąłem ryzyko by ów „ciężar” brać na swe barki, nie musisz się o mnie martwić. Nawet, jeśli teraz możesz mieć inne wrażenie to zapewniam Cię, że jestem w pełni poczytalny.
Mój uśmiech złagodniał, uznałem, że na tym poprzestanę z wypowiedzią, mimo iż zamierzałem dodać jeszcze to i owo jak na przykład, że Arcyksiążę będzie musiał przez jakiś czas zadowolić się towarzystwem żony i córki i obyć bez swojej Przytulanki… Zrezygnowałem nie chcąc drażnić swojej towarzyszki, tym bardziej, że wyglądało na to, iż dopiero teraz zaczyna uświadamiać sobie gdzie też ją przywiodłem. Zastanawiało mnie też, czemu jeszcze nie wyrywała się z mych objęć, sądziłem, że to właśnie będzie pierwszą rzeczą, jaką uczyni po wybudzeniu się. Nie żebym miał coś przeciw, takiemu stanu rzeczy. Nie miałem zamiaru jej ponaglać, zacząłem zbliżać się z wolna w stronę placu.
Przyglądałem się kotce uważnie i wiedziałem, że domyśla się już prawdy, moje przypuszczenia potwierdziły jej pytania oraz strach malujący się w zielonych kocich oczach. Ponowienie uśmiechnąłem się, nieco drapieżniej niż miałem w zamyśle, po czym odpowiedziałem na jej pytania.
-Po kolei… Otóż drzewko to świeci, ponieważ zostało przystrojone świątecznymi dekoracjami, to zasługa maleńkich lampek. Znajdujemy się w jednym z miast a to konkretne miejsce, do którego właśnie zmierzamy, mieszkańcy ów miasta nazwali „Placem płaczącego anioła”, za chwilę pokażę Ci, dlaczego.
Dalej szedłem niespiesznie niosąc ją na rękach o ile jeszcze się temu nie sprzeciwiła, wówczas przystanąłbym, aby pozwolić jej na ponowne spotkanie stóp z stabilnym podłożem, choć aktualnie okupionym grubą warstwą zimnego białego puchu.
-W, jakim celu Cię tu zabrałem? Jak już mówiłem chciałem skraść dla siebie trochę Twojego cennego czasu, uznałem, że w tym celu warto odwiedzić miejsce, w którym nie będzie się nam przeszkadzało. I na koniec… tak, Lucy witaj w ludzkim Świecie.
Satysfakcja i to nie mała uderzyła we mnie, kiedy to wypowiadałem ostatnie zdanie swej wypowiedzi. Po jej spojrzeniu i zachowaniu domyślałem się, że jednak jest to jej pierwsze spotkanie z tym właśnie światem, może niechciane i nieoczekiwane, ale było i cofnąć już się tego nie dało.

Lucy - 5 Luty 2016, 00:14

Towarzyszące do tej pory Lucy zaintrygowanie nietypowością miejsca, do którego została przez Enkila zabrana przerodziło się w strach…

Kolorowe drzewko przestało być interesującym zjawiskiem, natomiast zgromadzeni na placu ludzie oraz trzymane przez nich przedmioty, stały się potencjalnym zagrożeniem. Kotka obserwowała otoczenie, nie próbując już nawet ukryć przerażenia, wyraźnie malującego się w jej zielonych oczach. Zresztą, przed kim miałaby skrywać swoje emocje? Przed mężczyzną stojącym za tym wszystkim, który znał Lucy wystarczająco dobrze, by móc czytać z niej, niczym z otwartej książki? Zwłaszcza, że znał stosunek dziewczyny do świata znajdującego się po tej stronie lustra, niejednokrotnie przecież okazywała w jego obecności niechęć do tego, kogo i co można tu spotkać. Jednak nie powstrzymało go to od zabrania jej właśnie w to miejsce.

…strach przerodził się w irytację…

Obecność Enkila stała się dla Lucy niemożliwa do zniesienia. Położenie, w jakim się znalazła budziło w niej dyskomfort psychiczny, jakby wraz z dotykiem jego dłoni, bliskością ciała, które jeszcze kilka godzin temu pragnęła ponownie trzymać w ramionach, aplikowana była kotce trucizna. Toksyczna substancja, która rozprzestrzeniając się parzyła jej drobne ciało od wewnątrz, wzmagając chęć znalezienia się jak najdalej od jej źródła.
- Postaw mnie na ziemi.
I tylko na ten moment, tę krótką chwilę udało się kotce opanować na tyle, by głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji nakazać Enkilowi przerwanie kontaktu fizycznego, chociażby miał on się ograniczyć do subtelnego trzymania jej za rękę, aby nie straciła równowagi. Towarzyszyło temu puste spojrzenie skierowane w stronę mężczyzny, podobnie jak ton głosu jedynie chwilowo pozostające beznamiętnym.

…irytacja przerodziła się we wściekłość…

Przelotnie popatrzyła na przewieszoną przez ramię Cienia torbę, wewnątrz której małej ptaszynie najwyraźniej musiało być dość niewygodnie, gdyż czuły słuch kotki wyłapywał ledwie słyszalne dla przeciętnego słuchacza szmery, spowodowane tarciem o materiał ślicznych, kobaltowych skrzydełek. Może ci ulżyć, maluszku?
- Cieszę się, że z twoją poczytalnością wszystko w porządku. Mam nadzieję, że przez wzgląd na zaistniałe warunki, wybaczysz drobną niedyspozycyjność mojej własnej, gdy to małe przebrzydłe ptaszysko, którego użyłeś, aby mnie tu sprowadzić, znajdzie sobie cieplejsze lokum wewnątrz mojego żołądka. Co prawda dawno już nie spożywałam posiłków w takiej formie, ale czemużby nie pozwolić instynktom przejąć kontroli?

…wściekłość przerodziła się w furię podsycaną niepewnością…

Każdy centymetr jej ciała krzyczał, a stan kotki pogarszało wszystko co miało związek z jej towarzyszem, począwszy od unoszącego się w powietrzu zapachu jego ciała, przez ten irytujący uśmieszek, którego chętnie by się pozbyła, wykorzystując do tego ostre pazurki, kończąc na nieukrywanej satysfakcji, gdy oznajmił Lucy dokąd ją sprowadził. O ile wcześniej nie potrafiła go zrozumieć, o tyle teraz nawet tego nie chciała.
- Wyjaśnij mi proszę – wysyczała przez zaciśnięte zęby, lecz już po chwili stopniowo podnosząc głos, całkowicie ignorując otaczających ich ludzi i ryzyko znalezienia się w centrum zbiegowiska – po co w ogóle mnie tu zabrałeś? W jakim celu znalazłeś się akurat dzisiaj na tym cholernym dworcu i dlaczego po prostu mnie nie zignorowałeś? Przecież…

…i wtedy w kotce coś pękło, a tłumiona jak dotąd furia, znalazła ujście w łzach…

- przecież mnie nie chciałeś. Byłam dla ciebie uciążliwa, byłam ciężarem, którego nie mogłeś się pozbyć. Dlaczego więc dzisiaj?
Wszystkie emocje skrywane przez te lata, których obecność dość dotkliwie odczuła dzisiejszego dnia, wszystko to, co tak bardzo usiłowała zostawić za sobą wróciło i z całą dostępną dla siebie siłą napierało na tę część muru, którą Lucy postawiła wraz z odejściem Enkila, by po chwili całkowicie go zniszczyć. Nie wstydziła się już łez, mimo iż nie pamiętała czy mężczyzna kiedykolwiek widział ją płaczącą. Wszystko przestało mieć znaczenie, liczyło się tylko to co czuła. Problem stanowiła jednak niejednorodność uczuć żywionych względem Cienia. Jedynie łzy były odzwierciedleniem smutku, gromadzonego przez tak długi czas.
- Tyle czasu starałam się wymazać z pamięci twój obraz. Gdy mnie zaatakowano, prosiłam, abyś się pojawił, a kiedy przebudziłam się zdezorientowana w pałacu, byłeś pierwszą osobą, o której pomyślałam.Pomógł mi, jednak nie jestem dla niego utrapieniem. Phi. Jak bardzo się pomyliłam dotarło do mnie dopiero, gdy nad łóżkiem dostrzegłam nie ciebie, a Rosarium.
Usiadła na najbliższej ławce, nie próbując nawet odgarnąć leżącego na niej zimnego puchu. Trzęsąc się z zimna, podwinęła nogi i kuląc się, ukryła wilgotną od łez twarz, chroniąc ją przed jeszcze dotkliwszym uczuciem chłodu. W tym momencie Enkil musiał naprawdę dobrze się wsłuchać, aby zrozumieć jej dalsze słowa.
- Czekałam na ciebie. Każdego dnia podczas spacerów wypatrywałam twojej twarzy w tłumie odwiedzających pałacowe ogrody. Liczyłam, że się pomyliłam, że przyjdziesz po mnie i wszystko będzie dobrze. Nie chciałam uciekać z dworu, nie mając pewności czy będę miała się gdzie podziać, ale czekałam, gotowa opuścić Rosarium. Lecz kiedy w końcu się spotkaliśmy, ty nawet do mnie nie podszedłeś. To właśnie wtedy zrozumiałam, że mnie nie potrzebujesz. Udawałam, że wszystko w porządku, ale wewnątrz czułam, jakbym się rozpadła. I przez ten cały czas sama musiałam pozbierać te wszystkie kawałki i poskładać w całość. A dziś pojawiasz się ponownie w moim życiu, niszczysz to, nad czym tak długo pracowałam… i pewnie ponownie znikniesz.

Enkil - 5 Luty 2016, 05:26

Choć nie znajdowaliśmy się w krainie snu, to byłem w stanie wręcz wyczuć smak strachu unoszący się wokół kotki drżącej w moich ramionach. Biedne dziewczę musiała w końcu już oprzytomnieć i wyrwać się zupełnie z niedawnej przymusowej drzemki. Nieubłagane fakty musiały zacząć na nią brutalnie nacierać, skoro doprowadzało ją to do takiego stanu. Strach w takich okolicznościach był jak najbardziej naturalny. Już zamierzałem ją uspokoić, jednak w jej postawie nagle zaszła zmiana. Przez chwilę na moich ustach pojawił się grymas, kiedy to spełniłem życzenie blondynki i postawiłem ją na ziemi. Czułem, że zaraz rozpęta się piekło, którego też można było się spodziewać, jeśli byłoby się w roli bezczelnego porywacza oraz jeśli dobrze znało się Lucy, a jako że oba te warunki były spełnione to cóż… mogłem mentalnie przygotować się na najgorsze. Rzecz jasna ten sposób myślenia byłby zwykłym łudzeniem się, na pewne rzeczy zwyczajnie nie da się przygotować …
Stałem naprzeciw swej towarzyszki nie odrywając od niej spojrzenia i konfrontowałem się z tym, co miała mi do powiedzenia. Chociaż jej słowa z czasem zaczęły mnie coraz to bardziej drażnić, na razie nie raczyłem jeszcze odezwać się ani słowem. Obrałem podobną strategię jak i ona sama, tyle, że mi łatwiej przychodziło kryć się z emocjami. Życie mnie tego nauczyło i przyznać trzeba, że z dużą skutecznością… Dopiero kąśliwa uwaga wysnuta do mojego pupila sprawiła, że na moich ustach pojawił się nagle kpiący uśmiech. Nim jednak odezwałem się zostałem uprzedzony przez aviego, który to zaczął się nagle jeszcze bardziej szamotać wewnątrz torby.
-Ja wszystko słyszę Ty wstrętna kocico! A spróbuj tylko! Kołkiem w gardle Ci stanę! Udławisz się plując moim pierzem na wszystkie strony!
Zbulwersowany najwyraźniej avi nie miał zamiaru pozostawić takiej zniewagi czy może raczej groźby, bez własnej riposty. Przyznać trzeba było, że Arios jak na tak drobną ptaszynkę był niezwykle waleczny … Klepnąłem otwartą dłonią o bok skórzanej torby, sprawiając, że jej mieszkaniec najpewniej na chwilę stracił równowagę.
-Uspokój się Arios. Nasza droga kocia koleżanka Cię nie zje… na pewno nie chciałaby wyjść na hipokrytkę. Doprawdy to by było takie oczywiste i banalne… kotowata istotka żywiąca się ptactwem to przecież niemal tak naturalne jak Cień żywiący się snami…
Oznajmiłem i dopiero wówczas pozwoliłem sobie na ściągnięcie maski obojętności, aby zastąpić ją złośliwością, jaka sączyła się zarówno w moich słowach jak i ukazała się w mym uśmiechu. O tak, pamięć to ja miałem na swoje nieszczęście dobrą i nie tak łatwo mogłem z niej wyrzucić tego typu momenty jak nasza słynna kłótnie po tym to jak uległem pokusie i pożywiłem się snami zielonookiej. Jej zarzuty wobec mnie tamtego wieczora zabolały mnie dotkliwie… nie dość, że miała do mnie pretensje za to, że byłem, kim byłem, to jeszcze… ja przecież chciałem ją chronić, odsunąć od niej ból i strach, jaki przynosiły koszmary. Chciałem jej dobra a zostałem odebrani niczym, jaki potwór włamujący się do jej głowy.
Gniew, jaki teraz wobec mnie kierowała znalazł odpór w podobnej mieszance emocji. Budziły się nagle wspomnienia i żal, oraz towarzysząca im gorycz. Tylko na chwilę uciekłem spojrzeniem od zielonych tęczówek, ponieważ ktoś zainteresował się nami i nawet zaczął zmierzać w naszym kierunku. Jego zamiary uległy jednak zmianie, kiedy to napotkał moje jak najbardziej wrogie spojrzenie. Jeszcze mi tego brakuje do szczęścia… błędnych rycerzy chcących spieszyć na ratunek panience, która znalazła się w opresji. Nie było to najlepsze miejsce na tak burzliwe rozmowy, jednak nadmiar emocji nie pozwalał skupić się na tego rodzaju „błahostkach”.
-Pytasz, czemu byłem na cholernym dworcu? Nieważne… gdybym nie spotkał Cię akurat tam, poszedłbym i do cholernego pałacu!
Nieświadomie i ja zacząłem podnosić głos, dłoń lewej ręki zacisnąłem w pięść czując na zmarzniętej skórze dotkliwie wbijające się w nią paznokcie. Jej słowa raniły, ponieważ przywracały wspomnienia, które miały zostać pogrzebane na wielki. Z resztą podobnego zabiegu starała się dokonać i sama Lucy, do czego się przyznała, ach rzeczywiście musiał być ze mnie istny potwór skoro tak okrutnie zniweczyłem jej starania. Nie powiedziałem, dlaczego zjawiłem się akurat teraz, że chciałem ją przestrzec przed niebezpieczeństwem, że na tym miało skończyć się nasze spotkanie. Przez te cholerne uczucia i wspomnienia, które już dawno nie powinny mieć racji bytu.
-Bo jesteś uciążliwa! Ale do cholery… nie wmawiaj mi czegoś, czego nigdy nie powiedziałem! Owszem bywałaś uciążliwa, bo masz trudny charakter, ale ja o tym przecież doskonale wiedziałem. Nigdy nie powiedziałem Ci, że Cię nie chcę!
Zamilkłem na moment, wpatrzyłem się w jej łzy. Ja już dawno temu wyrzekłem się łez. Zmieniłem się, dawny ja nigdy nie zdobyłby się na taką szczerość, nie powiedziałby słów, które byłby tak raniące, nawet, jeśli w własnym odczuciu były prawdą. Teraz jednak nie chciałem już siedzieć cicho, nie chciałem zostać dłużny jej oskarżeniom, niech sobie nie myśli… w tej historii nie tylko ja jestem „tym złym”.
-I tak… bywałaś ciężarem. Ale wiesz, kiedy? Kiedy znikałaś nie mówiąc, dokąd się wybierasz, ani kiedy wrócisz… Co sobie wtedy myślałaś? Że w żaden sposób mnie to nie dotykało, skoro nie mówiłem tego wprost? Że nie martwiłem się? Że nie tęskniłem? Że… że nie bałem się czy w ogóle jednak zechcesz do mnie wrócić?
Nie krzyczałem już, udało mi się, choć na tyle zapanować nad głosem by nie wzbudzać sensacji wśród przechodniów. Do diabła… czy Ci ludzie domów nie mają, że muszą się tu wszędzie błąkać akurat teraz?
-Nigdy nie mówiłaś gdzie się wybierasz i po co… Nie chciałem naruszać tak ważnej dla Ciebie prywatności, ani też zabraniać „kotu” chodzenia swoimi ścieżkami…, ale do cholery czy aż tak,nie wart byłem zaufania? Znikałaś a ja mogłem wtedy tylko czekać i snuć domysły. Dlaczego znikałaś, może szukałaś czegoś lub kogoś? Może właśnie miejsca, w którym byłabyś szczęśliwa, z którego nie trzeba by już więcej znikać, by byłby tam dobrze. Właśnie tak myślałem, kiedy nie wracałaś z pałacu a kiedy przyszło nam się spotkać, to ja głupi szlachetnie postanowiłem Ci tego szczęścia nie niszczyć, skoro znalazłaś je gdzie indziej.
Nie chciałem jej dłużej katować, z resztą siebie również, a widok jej zapłakanej twarzy był mi niewątpliwie torturą. Nagle usiadłem na ławce tuż przy niej, szybkim i zdecydowanym ruchem przyciągnąłem dziewczynę ku sobie, tak by zapłakaną twarz mogła ukryć w moim objęciu. Nawet, jeśli się przed tym wzbraniała to nie miałem zamiaru wypuszczać jej teraz z uścisku, choćby miało mnie to kosztować zetknięcia się z ostrymi pazurami. Położyłem głowę na jej ramieniu i na chwilę zamknąłem oczy uśmiechając się niepewnie. Wiedziałem, że cierpi, czułem jak ciało kotki dygocze to z zimna to z nerwów i teraz pragnąłem już tylko by się uspokoiła, aby przestała płakać.
-Oboje siebie warci Lucy…. Oboje z swoim strachem i głupią dumą… Nie zniknę, nawet, jeśli będziesz tego chciała…

Lucy - 16 Luty 2016, 23:50

W nocy wszystko doświadcza się intensywniej. Słowa zdają się być bardziej przepełnione emocjami, aniżeli te same wypowiedziane za dnia, spacery z bliską osobą nabierają niepowtarzalnego uroku, a samotność boli w zupełnie inny sposób, przeszywając twoje ciało na wskroś, niczym mała zatruta strzała, a ty nie jesteś nawet w stanie określić, z której strony nastąpił atak i dlaczego stało się to właśnie w tej chwili. I właśnie w środku nocy, mała kotka obnażona ze swych uczuć, pozostając w objęciach szkarłatnookiego mężczyzny, paradoksalnie najintensywniej odczuwała jego brak. Brak obecności w ostatnich latach jej życia osoby, na widok której niewinny rumieniec ukazujący się na jasnych policzkach, wprawiałby dziewczynę w lekkie zakłopotanie, tak jak niejednokrotnie miało to miejsce w przeszłości. Osoby, przy której serce nieśmiało oznajmiające, że znalazło swoje miejsce, było zagłuszane przez pełen niepewności mózg, alarmujący, że najwyższa pora zwijać manatki. Mężczyzny, który podobnie jak wtedy, tak i teraz nie zdawał sobie sprawy z uczuć jakie niegdyś żywiła do niego obejmowana panienka. Uczuć, które najwyraźniej tliły się skrycie, czekając na czas, w którym na nowo zapłoną intensywnym blaskiem. Lecz to nie ten moment, jeszcze na to za wcześnie, mimo iż przygasający płomyk dostał niezbędną mu dawkę tlenu, wciąż jednak była ona niewystarczająca.
Jego słowa raniły. Z każdym kolejnym docierało do niej, że bez względu na to, jak bardzo nie starałaby się tego ukryć, głównie przed samą sobą, była niesamowicie krucha. Nabywana przez lata umiejętność sprawiania wrażenia silnej bez względu na sytuację, opanowana do tego stopnia, że kotka uwierzyła, że faktycznie w każdej z nich potrafi pozostać niewzruszona, była bezskuteczna wobec Enkila i tego, jak sobie właśnie z Lucy poczynał. Dlaczego mówił takie rzeczy? Przecież wiedział, że tylko dodatkowo ją skrzywdzi.
Jesteś uciążliwa – to nie był głos w jej głowie, te słowa jak najbardziej realne, usłyszała właśnie ponownie od niego samego. Nie, nie tego oczekiwała, to przecież oczywiste, że jego następną kwestią powinno być „kotku, nigdy tak naprawdę nie uważałem cię za uciążliwą”, z towarzyszącym jej czułym przesunięciem zmarzniętych palców po blond włosach, w reakcji na które dziewczyna zareagowałaby nieszczerym oburzeniem, w duszy skacząc z radości niczym lekoman na widok nadprogramowej ilości maleńkich, białych pigułek. Choć właściwie bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że nie spodziewała się takiej reakcji, gdyż… do tej pory nie była świadoma, że swoim zachowaniem przysporzyła drugiej osobie trosk. Komuś, kto nie miał obowiązku troszczyć się o Luśkę, a jednak przygarnął małą niezdarę pod swój dach, tak jak robił to jeszcze wiele razy. Komuś, w kogo oczach mogła niejednokrotnie dostrzec małe iskierki, z których prawdopodobnie on sam nie zdawał sobie sprawy, gdy zjawiała się w drzwiach po kolejnej, przeciągającej się nieobecności, a które w pewnym momencie przygasły, podobnie jak entuzjazm ich właściciela. Och, ty głupia, zapatrzona w siebie egoistko, nawet cię to nie obchodziło…. Bo przecież łatwiej było zinterpretować to na swój, oczywiście błędny, sposób.
Tylko… niby w jaki sposób miała mu wyjaśnić powód i cel swoich wypraw, skoro sama go nie znała? Na jak długo znikała? Nigdy nie potrafiła tego określić. Wracała, bo tęskniła, czasami przez wiele dni nieudolnie starając się zagłuszyć to cholerne uczucie. Czy czegoś szukała? Nie, raczej od czegoś uciekała. Od urojonej wizji odrzucenia, z jakim niechybnie spotkałaby się, gdyby tylko przyznała przed sobą, że się przywiązała. Bo to przecież działa w ten sposób, prawda? Pokaż, że ci na czymś zależy, a strata tego będzie nieunikniona. A Lucy pogrążona w tym przekonaniu, sama swoimi działaniami doprowadziła do utraty tak ważnej dla niej osoby. Enkil miał rację, to nie on ją zostawił, to ona porzuciła go niezliczoną ilość razy, oczekując nieustannej akceptacji takiego zachowania.
Ale on był teraz tuż obok. Nie protestowała, gdy przyciągnął ją ku sobie i choć z początku mężczyzna mógł wyczuć opór kotki, już po chwili drobna dłoń – której pazury jeszcze przed momentem delikatnie wbijały się w gruby materiał płaszcza jej towarzysza – spokojnie spoczywała w okolicy klatki piersiowej. Po pierwsze należało zakończyć przedstawianie, jakie chwilę temu miało tu miejsce, a ten sposób wydawał się zaspokajać oczekiwania ciekawskich obserwatorów. Nieznacznie poruszyła uszami, nasłuchując dźwięków oddalających się kroków. Utrata panowania nad sobą mogła zakończyć się zdemaskowaniem kotki, stwarzając problem znacznie większy od tego siedzącego przy niej. Drugim powodem – znacznie istotniejszym – była przyjemność czerpana z zaistniałej sytuacji. Ponieważ niczego teraz nie udawała. Tak długo musiała być silna, jeżeli nie dla siebie, to z powodu Arcyksięcia, aż zapomniała, że ona również może posiadać słabości. Dopiero obecność Enkila pozwoliła Lucy na bycie niedoskonałą, co więcej, czuła, że nie musi się tym przejmować, bo on mimo wszystko on wciąż tu był.
- Mogłeś mnie porwać wtedy, nie musiałeś czekać tylu lat – nie, to nie był żart – mogłeś cokolwiek powiedzieć. Tęskniłam. Byłam nawet u ciebie. Przykre, że stało się to dopiero teraz, odrobinę za późno, bo…
Czegokolwiek by nie powiedziała, wszystko należało już do przeszłości. Objęła go ostrożnie. Szukać kogoś? Miejsca, w którym byłaby szczęśliwa? Nie musiała. Czuła to podczas każdej rozłąki, choć wielokrotnie starała się temu zaprzeczyć. Przepadła. Obróciła głowę, nosem delikatnie dotykając jego policzka.
- Nie znalazłam miejsca, do którego w tamtym czasie pasowałabym bardziej…

Enkil - 26 Luty 2016, 04:34

Sądziłem, że będzie się szarpać, wyrywać, że zaraz zakosztuję jej ostrych pazurków. Miłe było to zdziwienie, kiedy początkowy opór szybko minął a kotka poddała się memu objęciu a co więcej, choć ostrożnie to odwzajemniła je… Wiedziałem, że moje słowa sprawią jej ból, jednak krycie się z nimi to mnie doskwierało już tyle lat. Żal… było mi żal tego, że kiedyś brakowało mi odwagi, być z nią szczery a co więcej być szczery z samym sobą. Zrezygnowałem z niej i tak jak ona czyniła to wiele razy uciekłem. Moja ucieczka miała być jednak ostateczna, dawne życie miało pozostać za żelazną kurtyną czekało nowe, które pomogło zagłuszyć żal i tęsknotę za przeszłością. Z czasem jednak i to nowe życie runęło w gruzach i zdawało się, że upadek był tak dotkliwy, że nie powinienem się już po nim podnosić… Choć sam w to nie wierzyłem udało mi się powstać na nowo a tym samym stworzyć kolejną barierę, mur który miał być niezniszczalny, przez który nic z dawnych żywotów nie miało się przedrzeć… Nie miało i nie powinno a jednak zdołało. Jak słaba okazała się moja bariera skoro z taką łatwością uszkodził ją zaledwie skrawek papieru z jej wizerunkiem oraz świadomość, że coś może jej zagrozić? Nie powinna mnie już obchodzić przecież po dwakroć wyrzekłem się tego, co było…
Ja nie byłem przecież kotem, los nie podarował mi tych słynnych dziewięciu żyć, bym od tak mógł nimi szastać. Ile darowano mnie? Tego nie wiedziałem, miałem za to świadomość, że zdarzyłem już zmarnować dwa z tych żyć, co stanie się z tym, które mam teraz, jeśli pozwolę wtargnąć w nie przeszłości?
Miała rację było za późno… Nie jest już możliwy powrót do przeszłości i tego, co było, ponieważ nie było już tamtego mnie. Nawet, jeśli okazało się, że moje uczucia względem niej zdołały przetrwać tą próbę czasu i zapomnienia… to czy Ona będzie w stanie zaakceptować to jak się zmieniłem? I czy ja poradzę sobie z tym jak Ona mogła się zmienić?
Czy ja znowu to robię? Znowu wątpliwości starają się nade mną zapanować? Mimo że mam ją tu teraz przy sobie? Czuję na skórze jej ciepły oddech, drżenie delikatnych dłoni i słyszę głos, którego tak było mi brak, jej całej z wszystkim, co w niej dobre i złe. Na wspomnienie o porwaniu uśmiechnąłem się jedynie gorzko. Kiedyś to nie wydawało mi się takie proste jak teraz.
-Masz rację jest za późno, bo nie można już wrócić do przeszłości. Ale…
Sam nie wiem, kiedy moje palce zaczęły łagodnie głodzić jej policzek, ciesząc się miękkością jej skóry. Po chwili jednak moje palce delikatnie ujęły jej podbródek, aby unieść nieco ku górze czarującą twarzyczkę. Czy to jakiś czar? A może to przez to, że nareszcie pokazuje mi swoją prawdziwą twarz? Nie tą schowaną na nieskazitelną maską, lecz tę prawdziwą delikatną i kruchą a jednak skrywającą w sobie tajemniczą siłę, której teraz tak łatwo ulegałem. Nie mogłem oderwać od niej spojrzenia i nawet nie próbowałem tego czynić. Zapragnąłem jednak zrobić coś innego… i sama była sobie winna, jej twarz, jej bliskość jej sprytnie zastawione sidła. Nagle przysunąłem do niej głowę i jeśli nie udało jej się w porę rozpoznać mych zamiarów i spróbować się im przeciwstawić… to moje usta wylądowały na jej. Pocałowałem ją i bynajmniej nie był to jakiś delikatny i krótki całus. Już po chwili rozsmakowałem się w jej wargach na tyle że nie miałem ochoty odrywać od nich własnych, nawet jeśli miało mnie to kosztować późniejszą próbą wydrapania mi oczu czy wybicia zębów.
O ile w ogóle było mi to dane, to po chwili w końcu oderwałem od niej usta i odchyliłem głowę do tyłu, rozluźniłem też nieco uścisk rąk, gotując się instynktownie na konieczność powstrzymania kary, jaka mogła nadejść za mój niecny czyn.
-Przeszłość już za nami, ale czy dalej mamy być dla siebie jedynie jej widmami, które nie chcą odejść? O tym, co jest i o tym, co będzie, możemy decydować tu i teraz Kotko.
Oznajmiłem z dziwnym wręcz spokojem i pewnością własnych słów, której dotąd nie czułem z taką mocą. Czy to, dlatego że wiedziałem, czego chcę? Kiedy jednak czekałem na jej słowa spostrzegłem, że płaszcz, który dla niej stworzyłem zaczął zanikać.. Zapewne nie przejąłbym się tym tak gdyby nie ryzyko, iż któryś z przechodniów dostrzeże w niej dachowca. Wypuściłem blondynkę z ramion i podniosłem się z miejsc, torba z mojego ramienia opadła na ziemię, ja zaś kilkoma szybkimi ruchami ściągnąłem z siebie własny płaszcz, po czym okryłem nim ramiona swej towarzyszki, równie sprawnie zaciągnąłem jej na głowę za duży kaptur opadał jej na oczy. Z powrotem zarzuciłem torbę na ramię, po czym wyciągnąłem dłoń w stronę kotki.
-Zatem… idziesz ze mną? Czy może tylko z „porywaczem”?
Stałem przed nią dalej a z wyciągniętą ku niej dłonią. Płatki śniegu coraz liczniej osiadały na naszej dwójce, mimo braku płaszcza chłód nie doskwierał mi jeszcze, zapewne na sprawą emocji. Nie miałem zamiaru zmuszać jej do wyboru zgodnego z moim własnym oczekiwaniem. Wiedziałem jednak, że nie pozwolę jej zniknąć na dobre ze swojego życia.

Lucy - 8 Marzec 2016, 03:01

Gdyby wiedziała jakie skutki pociągnie za sobą objęcie Enklia, nie zdecydowałaby się na ten gest. Gdyby mogła przewidzieć, że ich ponowne spotkanie zakończy się w ludzkim świecie, nie pojawiłaby się tego dnia na dworcu. Gdyby uświadomiono ją, jak bardzo wpłynie to na ich późniejsze życie, jednocześnie tak bardzo zmieniając każde z nich - nie odeszłaby. Gdyby dano jej możliwość przeanalizowania konsekwencji swoich decyzji, z pewnością w wielu przypadkach podjęłaby zupełnie inne. Jednak życie nie pozwala przewidzieć następstw naszych wyborów, zanim ich dokonamy. Może to i lepiej, w przeciwnym wypadku wielu ludzi stałoby w miejscu, skrupulatnie rozważając każde następne posunięcie, nie zdając sobie sprawy, że to nie sprawi, że nie pojawią się wątpliwości. Kotka nie stanowiła tu żadnego wyjątku. Nie wtuliłaby się w Enkila, ale czy nie brakowały jej jego bliskości? Nie udałaby się na dworzec, ale czy byłaby szczęśliwa odbierając sobie możliwość rozmowy z dawnym przyjacielem, nawet jeżeli ceną jaką musiała ponieść były łzy? Nie odeszłaby, ale czy w takim wypadku kiedykolwiek dojrzałaby na tyle, aby dostrzec jak istotne miejsce w jej życiu zajmował? Niewykluczone, że w wielu sprawach postąpiłaby inaczej, jednak jednego była pewna - nie zrezygnowałaby z dotrzymania swojej pierwszej obietnicy danej Cieniowi, zresztą prawdopodobnie złożyłaby ją ponownie.
Przyjemny dreszcz przeszywający raz po raz ciało kotki, nasilił się niejako, gdy dłoń Enkila delikatnie musnęła jej policzek. Ostrożny ruch – przepraszam, ale czy mógłbyś go powtórzyć? – po chwili stał się mniej powściągliwy, ostatecznie zastygając – nie, nie przestawaj! – na Lucynkowym podbródku, zdradzając tym samym intencje Cienia, mimo że wciąż jakby się wahał. Lecz panienka najwyraźniej nie zamierzała niczego mu ułatwiać, o nie. Zamiast tego, w jej głowie gonitwa myśli co ułamek sekundy zradzała kolejne decyzje, całkowicie sprzeczne z tymi ledwie co podjętymi. Z czego zaledwie połowa pozostawała zgodna z pragnieniami kotki. Pozostała część stanowiła przejaw nie tyle samej niechęci, co zdradziecko przedzierającego się uczucia lęku, powodującego narastanie coraz to większych wątpliwości. Dobrze, że ostatecznie to nie od niej zależało, co się stanie.
Poddała się woli swojego towarzysza, nie wykazując z własnej strony za krzty inicjatywy, jeżeli nie liczyć utkwionego w mężczyźnie wzroku, niemalże prowokującego go do wykonania kolejnego ruchu. Tak jakoby on tego w ogóle potrzebował. Z przyspieszonym biciem serca obserwowała malejący dystans dzielący ich twarze, w ostatniej chwili niemalże prezentując mu na policzku czerwony ślad drobnej dłoni. Jednak gdy jej wargi napotkały usta Enkila, z początku biernie zezwalając, dopiero po chwili odwzajemniając pocałunek, wszelkie wątpliwości i obawy zniknęły – przynajmniej na ten krótki moment - pozwalając kotce w pełni cieszyć się takim, a nie innym rozwojem sytuacji. Im dłużej smakowała jego warg, tym bardziej ich łaknęła, w myślach prosząc, aby ten sen trwał tak długo, jak tylko to możliwe, choć niedawno nadałaby mu w najlepszym wypadku rangę koszmaru.
Moment oprzytomnienia, z towarzyszącym mu gorzkim rozczarowaniem, przyniósł ze sobą również zażenowanie faktem, iż pozwoliła się ponieść emocjom, jednocześnie uświadamiając Enkila, że nie wszystkie uczucia względem jego osoby wygasły. Toteż oblana czerwienią, mogącą z powodzeniem konkurować z barwą oczu ciemnowłosego, uciekła wzrokiem w bok, aby nie musieć oglądać jego pełnego triumfu wyrazu twarzy. Jednak wypowiedziane przez niego słowa nie wskazywały na to, aby szydził z jej uczuć. Wręcz przeciwnie. Czy to możliwe, że on także…
Do rzeczywistości przywołał Lucy dotkliwy chłód. Na wszystko przychodzi pora – pomyślała, choć głównie nie o płaszcz w tym wypadku chodziło. Nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, stała otulona ubraniem szkarłatnookiego, które roztaczało wokół blond panienki przyjemny zapach jego właściciela. Nigdy nie pomyślałaby, że zwykły kawałek materiału spowoduje u niej – nie pierwsze tego dnia – przyspieszenie akcji serca do stopnia wymagającego interwencji lekarza. Nie mogła jednak pozwolić mężczyźnie marznąć z jej powodu, niemniej nie zamierzała tak szybko oddać mu jego własności. Zdjęła z włosów wstążkę, która chwilę później zmieniła się w elegancki płaszcz, podobny do tych, które udało jej się zaobserwować u mieszkańców miasteczka. Mały prezent dla Enkila.
- A co to właściwie za różnica? – odparła złośliwie, szczycąc mężczyznę zadziornym uśmiechem – dopóki chcę z tobą iść…
Nie pokusiła się na dokończenie wypowiedzi. Zamiast tego chwyciła wyciągniętą ku niej dłoń Cienia, splatając swoje palce z jego. Dokądkolwiek by jej nie zaprowadził, nawet jeżeli swoim wcześniejszym zachowaniem dał jej podstawy, aby mogła się go obawiać... ufała mu.

zt Enkil i Lucy

Raccoon - 12 Lipiec 2016, 19:33

Jakim cudem jeszcze żyjesz?
Pytanie to krążyło po jego głowie odkąd tylko zaczął miewać dni, podczas których całkowicie tracił kontakt z rzeczywistością, budził się, nie pamiętał niczego, czas mijał, a on z chwili na chwilę czuł się coraz gorzej. Nietypowe objawy dla jakiejkolwiek znanej mu lub wyszukanej w internecie choroby, jednocześnie mocno go niepokoiły, ale i coraz bardziej śmieszyły. Jeśli tak miał wyglądać jego koniec, to ktoś musiał mieć przy tym niezły ubaw. Już wolałby umrzeć bez tych kłótni i świadomości tajemnic Vegi. Kto wie, może nawet była to sprawka jednego z nich? Może miała wrogów, którzy w ten sposób uderzyliby chyba w dość czuły punkt?
Nieważne. To już nie ma znaczenia. Minęło tyle czasu, a nawet słowem się do siebie nie odezwaliśmy.
Opuścił hotel, gdy tylko poczuł przypływ sił. Bał się odwiedzić lekarza, nie bardzo im ufał, a i sam nie wiedział, co mógłby opowiedzieć. „Wie pan, może złapałem jakieś gówno chodząc po magicznym świecie”. Idealny scenariusz, prowadzący go prosto we własne objęcia zaciśnięte w białym kaftanie bezpieczeństwa. Radził sobie sam, nie potrzebował niczyjej pomocy. Faszerował lekami bez recepty, a i jeśli było trzeba potrafił wyszukać odpowiednich ludzi oferujących mu innego rodzaju medykamenty. Teraz znów wracał obłowiony, niczym kobieta po wyprzedaży, lekami przeciwbólowymi, nasennymi i innymi cholerstwami z kolejnej apteki. Planował też zrobić inne, głównie spożywcze zakupy oraz nie mógł zapomnieć o zapasie papierosów. Skoro dziś miał na to siłę, należało korzystać. Jutro ciało znów może odmówić posłuszeństwa.
Mijani ludzie, na których obecność już nie baczył, szeptali sądząc, że niczego nie zauważy. Zataczali szerokie łuki, niektórzy śmiali się, inni patrzyli z pogardą. Za kogo go mieli? Pijaka? Ćpuna? Bezdomnego? Jego obecny wygląd poniekąd wpisywał się w te ramy. Przetłuszczone włosy zdążyły lekko urosnąć, przez co ich nieład był jeszcze mocniej dostrzegalny. Podkrążone, zaczerwienione oczy, momentami zasinione ciało mające na sobie pamiątki po upadkach lub jakichś nieznanych mu cudach. Koszula, choć biała i elegancka, to wymięta, nieestetycznie wyciągnięta z długich, czarnych spodni. Nawet but postanowił się rozwiązać, ot, sam. Aż dziw brał, że cokolwiek mu uprzejma pani farmaceutka sprzedała.
Z kieszeni wyciągnął pogniecioną paczkę papierosów, zapalił jednego z nich, przysiadając na skraju fontanny z aniołem, a powiewy wiatru sprawiały, że lecąca z niego woda niekiedy ochlapała jego plecy. Zupełnie się tym nie przejmował. Może kąpiel to coś, co w tym momencie by mu się przydało? Nie pachniał zbyt przyjemnie. Może później... Ciężko wypuścił dym, po czym skrył twarz w dłoniach, znów pytając się o powód przeżycia.

Vega - 12 Lipiec 2016, 23:36

Sprawa Ludojada z Glassville była dość trudna. Owszem, znalazła kości, a na nich przy powierzchownym zbadaniu, ślady zębów, kłów. Wątpiła jednak w szansę dokładnego poznania charakteru uzębienia, a tym bardziej w znalezienie ich na karcie dentystycznej którejś z placówek w mieście. Mieli też obszar poszukiwań ograniczony do jednego osiedla, ale są tu dziesiątki domów, a w nich setki mieszkańców.
Generalnie, wciąż nie mieli nic.
Vega była zmęczona swoim życiem. Pracą, pracą, kolejną pracą... i jeszcze jedną, bo nawet kopanie grobów na cmentarzu było na tyle jej niepasującym teraz zajęciem, że musiała odmawiać.
Gdyby kopała komuś ostatnie mieszkanie na ziemi, zbyt blisko znalazłaby się kłębowiska wszelkich nieczystych myśli wobec własnego żywotu.
A dość już zmartwień do siebie przygoniła.
Chciałaby zanurzyć się w objęcia Raccoona, utonąć w jego cieple i nie musieć nigdzie wychodzić. Chciałaby i w momencie, kiedy jest tego najbliżej, choć wciąż nie dość blisko by to poczynić, to On znów jest tak daleko od niej...

"Nerwy rwą się spod kontroli"

Bezradność. Wyszła na rynek po długim pobycie w terenie. Nie miała już tej butelki piwa - dawno, drogą, je wypiła, nim jeszcze miejski szereg wtopił się w jej osobę. Wtopił, bo zbliżanie się do niego było dość trudne - bardziej miała wrażenie, że miasto idzie ku niej, by ją pochłonąć.
Centrum miasta. Jeden z placów, na którym spodziewała się znaleźć.. właściwie, co? Czego oczekiwałaś, Vego? Z pewnością nie tego co nastąpi. Może tej budki z lodami, może tego gazeciarza, choć poranna pora rozdawania prasy dawno minęła. Nie, zwyczajnie potrzebowałaś zniknąć w tłumie, by odnaleźć się na nowo; zdobyć jakiś punkt zaczepienia i wrócić do domu.
Domu, który nie jest domem, a kupą cegieł i pustaków, przelanych betonem i gdzieniegdzie udekorowaną jakimś meblem.
Nic wartego uwagi, bo wartość budynek zdobywa, kiedy chce się w nim mieszkać.

"Zawsze muszę coś spierdolić..."

By go nawet nie zauważyła, przeszła obok jak niedawna burza. Gdyby ufała bogom, powiedziałaby, że to posąg jej wzrokiem pokierował. Ale to chyba były te drobinki wody w powietrzu, które nakazały odnaleźć jej swoje źródło.
Siedział z głową schowaną w okopach splecionych z dłoni, dymiąc jak przegrzany silnik. Zatrzymała się przed nim gwałtownie jak gradowa chmura nad niewiernymi. Nagle poczuła jak suchość wypełnia jej usta, roztacza się głębiej i postępuje jak rak u jej najstarszego pacjenta.
Przykucnęła, położyła obie dłonie na jego kolanach, jakby miała je za pylony. Jeśli jego brali za żebraka, to cóż znaczyć mogła dla przechodniów jej postawa? Jej, niby to nastolatki, ubranej w kolorowe ciuchy?
- Co się z Tobą stało - z troską, ale także i z gniewem zwróconym jeden Anioł wie dokąd, pytała chyba jedynie te parę decymetrów powietrza między nimi. Bo nie chciała odpowiedzi, choć żądała wyjaśnień. - Nie, nic, nie mów. Ja też nie będę.
Usiadła na brukowych kostkach przed nim. Wzięła jego prawą dłoń między własne i zbliżyła do swojego policzka. Chciała, aby wiedział, że tutaj jest. I go potrzebuje.
Nos pragnął jej powiedzieć, że cuchnie fajkami i potem. Wzrok napomnieć chciał o wciąż palącym się papierosie i roztentegowanych ubraniach. Ignorowała te bodźce, choć było to trudne.
Nie tak trudne jak ostatnie dni. To nie ma porównania.

Raccoon - 13 Lipiec 2016, 18:12

Przypadki niekiedy potrafią być bardziej złośliwe niż niejedna krzywda wyrządzona przez inną osobę. Vega była zarazem pierwszą, jak i ostatnią osobą, którą Nathan pragnął teraz widzieć, a może raczej - która powinna była widzieć jego. Ale jeszcze nie wiedział, że to właśnie ona w ten dość ostentacyjny sposób zatrzymała się przed tą kupką nieszczęścia. Brał ją za kolejnego, zupełnie przypadkowego przechodnia, identycznego jak ci wszyscy mijani po drodze. Domyślał się, że jest właśnie obiektem obserwacji, wszak psuł swoją nic nie wartą osobą ten piękny widok na fontannę, że za chwilę poleci w jego stronę wiązanka soczystych epitetów, zapewne dość trafnie go określające, że może nie tylko na tym się zakończy. Ale nie baczył na to, było mu wszystko jedno, zniesie to jak mężczyzna, nawet nie obdarzając gapia własnym spojrzeniem, nie da mu tej satysfakcji i kiedy sam uzna za stosowne, podniesie się do pionu i ruszy swoją drogą prowadzącą prosto do hotelu.
Najpierw poczuł jej dotyk, na który wzdrygnął się, mało co nie upuszczając kurczowo trzymanego w trzęsącej się ręce papierosa. Później usłyszał głos, kojąco działający na umysł, słowa zlewały się w jedno, lecz on całkowicie się w nim zatopił, nic innego nie miało w tej chwili znaczenia, odpłynął. I już wiedział, że wszystko jest tylko majakiem, nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością. Vegi tu nie było, wyłącznie jego chora, lecz tak potwornie tęskniąca za nią wyobraźnia. Dziś chciał sobie na to pozwolić.
Ocuciły go powoli spadające z nieba krople deszczu, choć z początku wziął je za rozszalały strumień lejącej się z anioła wody. Widocznie i ktoś na górze się nad nim litował, opłakiwał stan, w jakim się znalazł. Raccoona wcale to nie dziwiło. Gdyby nie resztki dumy, zapewne sam roniłby rzewne łzy nad własnym losem. Podniósł zmęczone, ale przytomne już spojrzenie na siedzącą przed nim Vegę. Czy to naprawdę była ona?
- Vega? – Mruknął powoli, ochrypłym głosem, co nieskutecznie starał się ukryć. Cholera. Szlag by to. Musiała pojawić się w najmniej odpowiednim momencie, kiedy nie tylko życie się sypało, ale także i on sam. Niekoniecznie przez nią, jednakże tak właśnie mogła myśleć.
Zanim cokolwiek więcej zrobił, szybko, kilkukrotnie zaciągnął się papierosem i zgasił go na murku. Przeczesał wolną dłonią włosy, później potarł, jakby po przebudzeniu, twarz, zakrył usta. I myślał. Myślał nie zważając na kapiące z nieba krople, które zaczynały coraz bardziej szaleć. Zupełnie mu to nie przeszkadzało. Co innego Vega. Jej dotyk parzył w dziwny sposób jego skórę, nie rozumiał przyczyn i nawet nie dociekał, dość miał zmartwień. Dlatego też zabrał ją przy pierwszej lepszej okazji, lecz zarazem chwycił ją mocno i pewnym ruchem nakazał wstać.
- Nie wygłupiaj się, siadaj. – Spojrzał na miejsce obok siebie. Nie było mu na rękę, aby Vega znajdowała się tak blisko, z tak niewielkiej odległości mogła podziwiać wszelkie zmiany zaistniałe od ich ostatniego spotkania, bo i nigdy jeszcze nie mogła go takiego widzieć. Nie potrzebował też jej współczucia, sam sobie poradzi. Ale kobieta siedząca przed królem żebraków wyglądała jeszcze tragiczniej.
I zapadła niezręczna cisza, przynajmniej dla Nathana. Bał się odezwać, nie wiedział nawet co mógłby powiedzieć. Poleciłaś pomilczeć, ale co to miało dać? Mamy posiedzieć razem i pocierpieć? Vego, to niedorzeczne. Nie dokładajmy sobie bólu. Ja mam już dość.
Westchnął głośno, wyraźnie zamierzając coś powiedzieć, lecz chwila ta niemiłosiernie się przeciągała. Przełykał kolejne zbyt duże dawki śliny, wiercił się nerwowo w miejscu, ale o dziwo, po kolejnego papierosa nie sięgnął. Jeszcze nie.
- Mam nadzieję, że dbasz o dom.Co ty pierdolisz? O czym ty w ogóle?... Po tych słowach miał jedynie ochotę jak najszybciej się stąd ewakuować. Oddalić od kłopoczącej go sytuacji, ale nie mógł zwyczajnie wstać, obrócić się na pięcie i jej zostawić… Mógł? Czyż już raz tak nie zrobiłeś?

Vega - 14 Lipiec 2016, 17:04

- Mhm... mruknęła niedbale na propozycje usadowienia się obok. Zmieniła zdanie dopiero gdy zapytał o to, jak miewa się (ich) dom. Nie przysunęła się centymetr do centymetra, bo nie nalegałby tak na zejście z jego oczu, gdyby nie przeszkadzałaby mu taka bliskość. Ale ta przestrzeń pomiędzy musiała boleć. Bolała Vegę, jakby to była przełęcz między szczytami i ta gorzka świadomość, że zejdzie lawina tylko wraz z nami.
Czasem po prostu lepiej się nie ruszać.
- Radzi sobie sam zadziwiająco dobrze podczas mojej częstej nieobecności..
Chciała powiedzieć, że kisi się tam gdy przebywa sama, ale nie chce zbytnio nawiązywać, tak otwarcie, do ich rozłąki.
Pieprzone kartki, które ktoś zadrukował scenariuszem dzisiejszego dnia. Wystarczy mieć zszywacz do spięcia ich razem, albo spinacz, ale wyrzucili te przedmioty uznając je za zbędne. Albo nigdy ich nie mieli?
Przyzwyczaili się do druku dwustronnego i posiadania jednego arkusza papieru. Wspólnego.
- Wyglądasz bardzo źle. To nie z niewyspania i raczej nie byle przygoda z chodnikiem cię spotkała. - oceniła dość wybiórczo jego stan zdrowia, nie chcąc jak i nie mając sił do wystawiania dokładniejszej opinii.
Podała mu dłoń. Spojrzała podobnie jak w dniu, w którym przyjęła od niego pierścionek - wzrokiem zarówno nasączonym szczęściem jak i obfitym w myśl: teraz jeszcze bardziej jesteś mój!
- Nie, dość tego, wracasz do domu, choćbyś miał mnie stamtąd przegonić - postawiła pewne ultimatum, ale nie na tym zamierzała skończyć: - Przedtem jednak doprowadzę cię do porządku, bo wyglądasz jakbyś urwał się z OIOM-u, psia mać.
Oho, nerwy, niezgoda, determinacja, stawianie warunków. Dominujący głos w tym związku?
Vega ma swój rozbłysk słoneczny.
- Nie odmówisz mi przecież, nie możesz... - upominała się o coś, co może być poza jej zasięgiem. Zasięgiem ramion, zasięgiem oddziaływania grawitacyjnego. Upominała tak, że w braku zgody bliska byłaby załamania.
Może wtedy mogliby żebrać los o lepszy dzień, siedząc naprzeciw siebie na dwóch końcach tego placu pod zesłaniem zapłakanego anioła?
Ale i wtedy pewnie pomoc z niebios by nie nadeszła.

Raccoon - 15 Lipiec 2016, 13:34

Protest Vegi w stosunku do zmiany miejsca siedzenia, wcale mu się nie spodobał. Ledwo zdążyła się pojawić, a już musiała wywoływać w nim narastającą falę irytacji… Wróć! Już samo jej pojawienie się, zwrócenie na niego uwagi zapoczątkowało tę lawinę. Oby tak dalej!
Jednakże nie miał siły się z nią mocować, puścił więc jej rękę, machnął na to lekceważąco i niech ta różowa panienka wie, że może robić co chce, Raccoonowi jest to już obojętne. Uparta, mała cholera.
- Częsta nieobecność. – Powtórzył po niej beznamiętnie, a wzrok utkwił wyraźnie ponad jej głową. Nawet nie miał ochoty patrzeć jej prosto w oczy, nawet jeśli ona usilnie się tego doszukiwała. A więc nic się nie zmieniło. Jak tu wrócić do normalności, kochanie? Nie nawiązał już do tego tematu, nie chciał też aby i ona to robiła. Dosyć, jedna kłótnia w zupełności wystarczyła.
- Nie. – Powiedział podniesionym, stanowczym co najmniej tak samo mocno, jak jej, głosem. - Nigdzie się nie wybieram, możesz o tym zapomnieć. – Pokręcił zrezygnowany głową. Jednak nie wytrzyma, musi sięgnąć po kolejnego papierosa. Dym zaraz owiał nie tylko jego nos, ale i płuca. I co z tego, że za chwilę doszczętnie przemoknie i tyle z palenia będzie? - Nic mi nie jest, nie przejmuj się. Jakieś przeziębienie podłapałem i tyle. – Brzmiał tak, jakby kłamstwo to powtarzał od urodzenia. Berw nawet przez moment nie drgnęła, wszystko w obliczu kamiennej, zmęczonej twarzy, którą rozświetlała para niezadowolonych oczu. - Do tego mam sporo pracy, a warunki… No cóż, idealne nie są. – Kolejne naginanie rzeczywistości. Pracy miał dużo, owszem. Jednak nie był w stanie jej realizować, większość zleceń musiał odrzucać, a te za które się zabierał… Szkoda by było używać nawet jako szmaty do podłogi. Kilka dni temu wziął urlop, ale Vega o tym wiedzieć wcale nie musiała, wszak sam był sobie szefem. - Ot. Cała tajemnica mojego wyglądu. Nie doszukuj się na siłę żadnych pieprzonych, medycznych przyczyn. – Na sam koniec niemalże warknął na nią. Po co pchała nos w nie swoje sprawy? To jej już ani odrobinę nie dotyczyło.
Nie tak wyobrażał sobie ich ponowne spotkanie. Sądził, że jednak odbędzie się w bardziej przyjaznej, a przynajmniej pokojowej, atmosferze. Bał się, że nie potrafił już inaczej się do niej odnosić, ponownie zaufać, wybaczyć wszystkiego, co zaszło. Nie patrzył na nią, jak na Vegę, którą skrycie kochał od czasów szkolnych. Zastanawiał się, co musi się między nimi wydarzyć, aby to uczucie wróciło. Pełnia szczęścia, jaką miał przyjemność się rozkoszować aż po tamten dzień.
- Za to ty wyglądasz znacznie lepiej. – Wymusił uśmiech, kiedy to zdążył się uspokoić po wielu głębokich wdechach tytoniowego tworu. Ostatni widok Vegi, jaki zapisany został w jego pamięci, nękał go niejednokrotnie. Nachodził w nocy, wyrywał ze snu porankiem, wiedział, że nigdy się go nie pozbędzie. Po co jej było całe to narażanie? Co z tego przyszło jej… im dane posiadać? Lecz nie będzie się wtrącał, ani też tego akceptował. - Powinnaś już wracać. Przemokniesz i sama się pochorujesz. – Sposób na spławienie idealny wręcz. Ale chyba dał jej delikatnie do zrozumienia, co konkretnie miał na myśli. Z drugiej jednak strony, Vega jak sobie coś postanowiła, potrafiła być nieznośna i tylko siłą dało się jej odpowiednie argumenty. Sam wolał opuścić to miejsce jako drugi, żeby przypadkiem go nie śledziła, szukając miejsca pobytu. Wizja kontroli i nadgorliwego pilnowania jego zdrowia nie była kusząca. Zaraz… Może nawet już miał szemranych typów z MORII na ogonie? Może nie od dziś go obserwowali, a już na pewno donieśli, gdzie to się Nathan podziewa? Pięknie.

Vega - 19 Lipiec 2016, 11:17

Pierwsze poważniejsze słowa i już napotyka niewygodny sprzeciw. Ten cykl grozi wykolejaniem się już na pierwszym zakręcie, nawet niepoprzedzonego odrobiną prostej... chyba, że liczy się urwisko, z którego się nań spadło. I kolejna fajka. Wewnętrznie, Vega telepała się jakby była na delirce. Zewnętrznie? Była bezradna!
- Nie. To nie przeziębienie. - Stanowczo, choć też i ze spokojem. Cichy protest. - Czy Ty w ogóle siebie widziałeś?! - wciąż ustawała przy swoim.
I nastała ta cisza. To jest na nią sposób, bo gdy już swoje wygada, nie ma co ze sobą począć i czuję tę pieprzoną bezradność tak mocno, jakby to był fantomowy ból.
I ma już iść? Naprawdę tak to wszystko chce zakończyć? Nie pojmowała tego, w ogóle się mu dziwiła, że w takim stanie nie jest tym błagającym o powrót rozbitkiem. Uciec i zapuścić się jak ostatni bezdomny? Nie potrafiła tego pojąc; tego, czemu tak się stacza, czemu nie chce wracać! Czy taka samotność ma prawo być lepsza?..
- Nathanie - zaczęła ponownie, tym razem delikatnie - proszę, chodź ze mną. Choćby dziesięć metrów za mną, ale chodź i pozwól sobie pomóc. Zmierzasz donikąd! Strach myśleć, jakiego cię mogłabym spotkać za dzień, dwa... lub tydzień!
Przeszła jej myśl, że mogłaby dziś widzieć go po raz ostatni. I nie dlatego, że tak daleko by uciekł, ale dlatego, że ostatni raz tyle miałby w sobie życia. Dość życia do... życia.
- Proszę, przerwij tę autodestrukcję...
Tak bliska płaczu, choć nie głos to zdradza a wyraz twarzy. Głos bowiem brzmiał jak przetarty papier ścierny, tatry między palcami: sucho, beznadziejnie.
Patrzyła na niego, czekając aż ich oczy będą mogły się napotkać na jednej linii. Chciała w nich ujrzeć, Bóg jeden wie, co.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group