To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Retrospekcje - Eliot i Aaron w Upiornym Miasteczku

Aaron - 26 Kwiecień 2016, 23:24
Temat postu: Eliot i Aaron w Upiornym Miasteczku
Dzień był pogodnym, w sam raz na rodzinną wycieczkę do wesołego miasteczka w poszukiwaniu przygód. Wspólne spędzanie czasu było naturalną koleją rzeczy: duże rodzeństwo zajmowało się sobą, a niewielkie różnice wiekowe sprzyjały wzajemnemu wychowywaniu się.
Matka poleciła Aaronowi zabrać młodszego braciszka do miasteczka. Dała im garść miedziaków na atrakcję i poleciła się miło i bezpiecznie bawić.
I nie brać cukierków od obcych.
Wracali już z pierwszej atrakcji, będącej labiryntem zwierciadeł. Wracali, to znaczy, próbowali znaleźć wyjście, gdyż Aaron zaniepokoił się tym, co Eliot w lustrach czasami widział (i tym, że sam widział dziwne twory, ale ciii). Powinien nie wchodzić tu zgodnie z napisem: dla dzieci do 12 roku życia wstęp wzbroniony. Znaczy, on już miał aż trzy lata więcej, no ale młody braciszek był pod kreską. Ale przecież to tylko labirynt, co się może złego stać?!
Analiza konsekwencji właśnie kuleje na obie nogi, potrącona lekkomyślnością Aarona, dla którego niezrozumiałe zakazy są niewiele warte.
- Braciszku kochany, może pamiętasz, czy tutaj skręcaliśmy w lewo, czy w prawo? Albo to drugie prawo?..
Z urażoną dumą musiał przyznać młody Aaronek, wówczas jeszcze nie Zegarmistrz, że mu się zapomniało jakie kroki stawiał minutę czy dwie temu. Już za dzieciaka, a może zwłaszcza wtedy, nie lubił, kiedy coś nie szło po jego myśli.
Oboje mieli po baloniku lewitującym dwa metry nad ziemią, ażeby w razie czego mogli się łatwiej odnaleźć. Choć z założenia mieli się nie oddalać dalej niż na krok.
Ale podobno łatwo pomylić tutaj odbicie z rzeczywistością. Lustra to nie jest dobry materiał na bezpieczeństwo, nie powinni byli tutaj w ogóle zaglądać!

Eliot - 28 Kwiecień 2016, 23:53

W tym lustrze mały Eliotek był wysoki i śmiesznie chudy, w tamtym rosło mu ogromne brzuszysko, a tam w odbiciu pojawiła się ciemna przedziwna wychudzona kreatura, która na pewno nie była jego odbiciem, a może była?, ale zanim wyciągnęła rękę przez cienkie szkło i pochwyciła szponiastą ręką przechodnia labiryntu, chłopiec zdusił pisk przerażenia i zachwytu jakiego tylko dzieci potrafią doznać kiedy się boją, ale tak na prawdę to się nie boją, bo trzy sekundy później ich uwaga skupia się na czymś innym, tak jak teraz, kiedy na jednej nodze już zajął się następną taflą, gotowy odkryć kolejne cuda i dziwy, strachy i piekielnie otchłanie, magiczne twory labiryntu luster i zwierciadeł, miraży i fałszywych obrazów.
- Popatrz tu! Nie, zaraz... nie, popatrz tutaj! - podekscytowanym szeptem, żeby nie spłoszyć własnego odbicia, które w tym lustrze się go nie słuchało i nie chciało kopiować żadnych z jego ruchów, ciągnął brata za rękaw, nagle chwilowo, za to bardzo intencjonalnie głuchy na próby odnalezienia drogi ku wyjściu. Jakiemu wyjściu? Wszystko było tu podwójnie pasjonujące, ponieważ w ogóle nie powinno go tu być, za smarkaty wobec ograniczenia wiekowego. Skręcać w prawo, w lewo? Oto chodziło w labiryntach, Arońciu, żeby się w nich gubić, a lustrzane ściany nie pomagały, tak samo jak odmawiający współpracy młodszy brat.
Ale młodszemu bratu nagle się odwidziały przygody ze światem po drugiej stronie luster, bo jego krnąbrne odbicie wpatrywało się w niego przeszywającym, obcym spojrzeniem i zrobiło krok w jego stronę, jakby chciało wyjść i zamienić się z nim miejscami, więżąc oryginał w odbiciu, co sprawiło, że włosy Eliotowi dęba stanęły. Złapał Arona za rękę i pociągnął za sobą.
- W lewo, na zbiegu czterech dróg prosto, a potem dopiero w to twoje drugie prawo - pośpiesznie wyjaśniał. Baloniki posłusznie w powietrzu dyndając pomknęły za nimi.

Złapał haust świeżego powietrza i przymknął oczy od nagłego przejścia z półmroku labiryntu w łagodne światło zalewające deptak miasteczka. Wzdłuż drogi kolorowe namioty oferujące cóż to inne rozrywki. Tu strzelanie do kaczek, tam można przejechać się na magicznej bestii (miasteczko nie odpowiada a żadne odgryzione kończyny), w tamtej budce Baśniopisarka malowała dzieciom ich senna marzenia i koszmary, które niekiedy wychodziły z kartek papieru i powodowały ogólną uciechę lub terror wśród zebranych dookoła. Nad stanowiskami z jedzeniem wznosiły się konstrukcje kolejek górskich i karuzel z połamanymi krzesełkami, a gdzieś pomiędzy trzepiącymi na wietrze chorągiewkami i balonikami Eliot widział kawałek niepozornego Diabelskiego Młyna.

Nie bardzo wiedział czego chciał, bo chciał wszystkiego po trochu. Stał w miejscu przebierając nogami, gotowy podążyć za bratem na którąkolwiek z atrakcji. Po pierwsze dlatego, że to Aron miał pieniądze, po drugie, że na tyle rzadko robili coś razem, że teraz nie chciał opuszczać jego boku.
Rozglądał się dookoła chłonąc dźwięki i wrzawę, roziskrzone spojrzenie na zazwyczaj spokojnej twarzy, ale jak w wesołym-upiornym miasteczku można mieć mniej niż dwanaście lat i nie być podekscytowanym?
- Może to? - wskazał na szczególnie poplątaną i szalenie wyglądającą, jakby zaprojektowaną przez bardo pijanego Kapelusznika atrakcję, co nie było chyba najlepszym pomysłem zważywszy ile precli i paluszków przepitych lepkim sokiem truskawkowym wsunął przed Labiryntem Eliotek. Niech lepiej braciszek zdecyduje co dalej, bo młody był gotów zanurzyć się w tłum nie czekając na odpowiedź, za to dzielnie trzymając wciąż rękę Aroncia.

Aaron - 7 Maj 2016, 11:22

Przyglądał się lustrom na które wskazywał kochany braciszek, dostrzegając w nich szalone odbicia swojego własnego brata. Nie było to dla Aarona nic nadzwyczajnego, dopóki w lustrze działo się to samo. Gorzej, gdy miejsce miało co inne - jak teraz, kiedy porwanie go za rękę było bardzo wymowne w kwestii swojego powodu, choć nie widział tego postawionego kroku ani niepokojącego spojrzenia.
Podążył zgodnie z opowiastką brata, zadziwiony jego pamięcią do drogi. Małe dzieci potrafią zaskoczyć.
Wyjście na zewnątrz podważyło sens tego pospiechu i w ogóle tak nagłej ucieczki z labiryntu. Jak dzień po nocy wypełnionej horrorami: "no i po co było się bać?!"
Posiadanie szerokiego wyboru i branie pod uwagę tego, że decyduje się też za innych, nie było nigdy jego mocną stroną. Najprościej zatem wybrać pod siebie i tak też zrobił, kierując się do Baśniopisarki malującej senne mary.
- Chodź, zobaczymy co tam kolorowego w twojej główce siedzi!
Poprowadził go do budki z obiecującym szyldem "Twoi senni towarzysze". Grupka dzieciaków zachwycała się kartkami papieru, z których nieśmiało wydostawały się kulfoniaste istotki, a przed stolikiem było akuratnie pusto.
- Dzień Wesoły! Ciekawi mnie, cóż możesz namalować nam, Kolorowa?
Zwrócił się, jak zwykle, dość elegancko, z pewną nadzieją i ogólną wesołością do tej młodej panienki. A ona popatrzyła na ich dwójkę, pojęła różnice wzrostu i nikłe podobieństwa twarzy, rozumiejąc, ze to zapewne bracia są. Wyszła zza stolika i podeszła do małego Eliota, kucając przed nim i pytając uroczo:
- Pamiętasz o czym śniłeś dziś bądź wczoraj? A może masz jakiś swój ulubiony sen, ulubionego bohatera, o którym często śnisz?
Zapytywała, próbując nakierować się na konkretny rodzaj snów, które kolejno wygrzebałaby z czeluści jego pamięci i przeniosła na papier swoją bogatą paletą kolorów.
A Aaron ciekaw był, co i jemu może narysować, zaczął więc przypatrywać się wizji śmiesznego Pana Zegarek, który miał cyferblat zamiast twarzy, a ciało miał smokowate.

Eliot - 16 Maj 2016, 14:51

Podreptał za bratem, osądzającym i poważnym spojrzeniem przymrużonych oczu oceniał następną atrakcję, czy aby na pewno godna jest jego cennego czasu, wszakże przed zmrokiem muszą wrócić do domu, ale tyle jest tu przecie do zobaczenia jeszcze.
Rozmowy i powitania zostawił Aaronowi, sam chętnie pozostając zaklęty w milczenie, wciąż nie spuszczając wzroku z władającą tym kawałkiem atrakcji kolorową damą. Trochę go niepokoiła. Bardziej niż strachy z labiryntu, ale mniej niż ten nieprzyjemny posąg obskurnego klauna na jednym ze skrzyżowań dróg miasteczka.
Gdy wyszła zza swojego stolika prawie że schował się za bratem. Kobieta była wielobarwna, miła i uśmiechnięta, rzadko tyle sympatyczności naraz chłopak doświadczał, to nieco go to teraz zdekoncentrowało, i jeszcze próbowała ukraść jego sny. Zawahał się, ale ponaglony zachęcającym spojrzeniem brata nieśmiało puścił skraj jego koszuli i nachylił się do ucha Baśniopisarki.

Zazwyczaj śnił o tramwajach, telewizorach i miastach ludzkiego świata, ale za nic by się do tego nie przyznał, bo mama zabroniła mu lunatykować się tak daleko w krainy, nie mógł przecież w obecności Aarona takich sennych faktów zdradzić! Co mógł więc innego powiedzieć? Wczoraj w nocy zbudził się z łomocącym sercem, przecierał oczy próbując pozbyć się strachu rozcieńczonego w tamtej chwili zaspaniem, bo w Kranie Snów miał przygodę w której zjawił się Szkarłatnej Otchłani, która zafarbowała jego ciało i ubrania, jego śliczne zielone oczy i niebieskie portki też, na wszystkie odcienie czerwieni i taki już miał skąpany w burgundach i karmazynach zostać do końca życia. Koszmar! Albo ten sen, kiedy wszystko zniknęło i dookoła panowała niebieska szaruga, i był tylko jego dom na pagórku, ale pusty, w środku ani żywej osoby, tylko puchate brązowe króliki, których nie mógł wziąć w ręce bo uciekały zwinnie przed jego wyciągniętymi dłońmi. Było tam smutno i zimno.

Więc głowiło się dziecko chwilę i jeszcze trochę, pod presją pytania nic do głowy miłego nie przychodziło, wszystkie niedobre senne mary, o których już prawie zapomniał znów powróciły zasłaniając wspomnienia jasnych kolorowych snów. I zamiast słów polały się łzy, zawilgotniały powieki Eliotkowi, wykrzywiona w zmieszaniu twarz zapłonęła wypiekami wstydu. Dzieciaki dookoła bawiły się ze swoimi ulubionymi sennymi stworzeniami, nawet jego brat o czymś myślał wznosząc oczy ku niebu, a on płakał, bo nie miał ulubionego snu, więc jak mógł go zdradzić pani Baśniopisarce, której ręce z papierem i narzędziami malarskimi opadły w dół.

Anastasia - 17 Maj 2016, 18:36

/Chciałabym tylko uwzględnić, że Hebistasia była na tyle mała, iż zapewne nie pamięta tej historii. Co nie znaczy, że nie będzie mogła sobie kiedyś przypomnieć... :3

Radosne chichoty piskliwych głosów dzieci przepełniały atmosferę, gdzie nie spojrzała, wszędzie roześmiane twarze zwrócone głównie w stronę barwnych stworzeń, pochodzących zapewne z ich snów. Wszak tym się tutaj zajmowano.
Anastazja również pragnęła sprawić sobie przyjaciela, nuż pani Elizabeth pozwoliłaby jej takiego zatrzymać, przez co nie musiałaby już więcej mieszkać sama. To znaczy, w swoim pokoju, bo przecież nie w domu! Była duszą towarzystwa, nie mogła usiedzieć w miejscu, zwyczajnie lgnęła do wszystkiego, co żyło, szczególnie, jeśli potrzebowało jej pomocy, czy pocieszenia. Pani Elizabeth już dawno powiedziała jej, że nie jest zwykłym Dachowcem, że ma moc uszczęśliwiania i to jest jej misją! Zapewne tylko wtedy żartowała, jednak kotka wzięła sobie te słowa do serca, często widząc ich odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Dziś role miały się odwrócić, to jej mieli sprawić przyjemność. Niestety, jej właścicielka dostała nagłe wezwanie i niewiele tłumacząc przez rozdrażnienie, poleciła zaprzyjaźnionej opiekunce zabrać małą Hebi do Upiornego miasteczka. Tym oto sposobem stała trzymana za rękę w kolejce do Baśniopisarki, już zawczasu przeszukując głowę, aby wybrać idealnego towarzysza na dzień dzisiejszy. Nie, żeby nie lubiła Iyllore. Po prostu za bardzo się od siebie różniły, a kobieta zdawała się być głucha na wszelkie próby zagadania jej, czy rozbawienia. Ludzie bez poczucia humoru czasem potrafili być męczący. Choć dziś mogłaby się wysilić na drobne kłamstewka ku przyjemności kotki.
- Może wybierzesz inną atrakcję? Spójrz jaka kolejka. Ten smar… chłopiec chyba nie może się zdecydować. – Kobieta zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu czegoś równie ciekawego, gdzie nie było rozkapryszonych dzieci. - Spójrz, może minizoo? Mają tam młode Schnee, a ty przecież bardzo je lubisz. – Zaćwierkała zachęcająco, a nawet odważyła się zdecydowanie pociągnąć dłoń Hebi we wskazanym kierunku, by przestała sterczeć w przydługiej kolejce.
Ale ona nie ruszyła się nawet o milimetr, a przynajmniej nie tam, gdzie tego chciała Iyllore. Stała jeszcze moment niewzruszona niczym skała, coraz mocniej przyciskając do siebie pluszowego zająca, bez słowa, czy jakiejkolwiek widocznej reakcji. Później tylko wysunęła zaalarmowaną głowę poza kolumnę utworzoną z ludzi, a gdy dojrzała, co pragnęła, wyrwała drobną dłoń ze zdecydowanie zbyt mocnego uścisku.
- Anastasio! – Poirytowany wrzask zagłuszył na chwilę śmiechy dzieci, ale wcale jej nie zatrzymał, wręcz przeciwnie. Dziewczynka przyspieszyła kroku, podbiegła na początek kolejki i choć słyszała za sobą oburzone głosy opiekunów, zwyczajnie je zignorowała.
- Nie strasz go już, zła pani, nya! – Wytknęła w stronę Baśniopisarki wskazujący palec i jak to pani Elizabeth miała w zwyczaju, pokiwała nim, tym samym grożąc i zarazem przestrzegając przed sobą zaskoczoną kobietę. Ale więcej uwagi już jej nie poświęciła, złote oczy upatrzyły sobie nowy obiekt obserwacji, przyczynę tej nagłej interwencji, choć zdążyły również prześwidrować stojącego obok… młodzieńca (?), na pewno sporo starszego od niej. - Już dobrze. – Powiedziała łagodnie wyciągając z malutkiej torebki bawełnianą chustkę i podała ją chłopakowi na otarcie łez. - Kiedy ja jestem smutna, zawsze mam przy sobie Śnieżka, nya, zobacz. – Zaraz potem wyciągnęła rączkę z pluszakiem. - On jest lepszy niż ci wymyśleni, wiesz dlaczego? Bo jest prawdziwy! Mogę ci go oddać, proszę. A-Ale… Jeśli wolisz coś innego... – Zarumieniła się lekko, co widocznie odcisnęło się na jej białawej twarzy otulonej jeszcze bielszymi włosami, w których upięty miała fioletowy kwiat. Teraz odpięła ozdobę i na moment zamilkła, próbując się skupić wśród tych wrzasków – nagle zaczęły jej przeszkadzać – a po spince nie było śladu. Zamiast niej, w zaciśniętej dłoni znajdował się długi drewniany patyk uwieńczony okrągłym tęczowym lizakiem. Naprawdę liczyła na to, iż cokolwiek poprawi humor człowieka, który w przyszłości miał się stać dla niej tak wyjątkową osobą, że niejeden sen spędzi jej z powiek, powielaną historią o latających krzesłach.

Aaron - 19 Maj 2016, 23:07

Aaron nie rozumiał tego, co działo się tutaj. Czy to jakiś żart ze strony tej Malarki Snów, czy może braciszkowi zaszkodziło zbyt długie wpatrywanie się we fałszywe lustra? A może wczorajszy koszmar sobie przypomniał i teraz nie umie sobie z jego wspomnieniem poradzić? Podszedł ku niemu, ale nim zdołał zareagować, pewna kocia dziewczynka zajęła się jego kiepskim stanem, wychodząc ku niemu jakby z cienia. Uczyniła to tak prędko, jakby doskonale wiedziała, jak reagować na takie sytuacje, a nawet jak z samym Eliotkiem sobie poradzić!
Było mu głupio, czuł się wyrzucony poza całą sytuację, wygnany, pozbawiony prawa opieki nad młodszym braciszkiem. I zafascynowany był tym, jak doskonale radzi sobie ta kotka z nim. Prawdopodobnie radzi, ale nie śmiem wątpić, że mogłoby tak być!
Chciał coś powiedzieć, ale nie umiał. I kolejka do sennej malarki była wstrzymywana, dzieci się złościły i generalnie nie wiedział, co robić. Postanowił ustąpić miejsca, niech stracą, niech straci. Tutaj dzieją się rzeczy ciekawe, bo na pewno tego lizaka nie wyjęła z żadnej kieszeni, a przed chwilą w dłoni miała jeszcze spinkę. Niebywałe!
- Patrz, Braciszku, lizaka dostałeś! - ukucnął koło nich, licząc na to, że zdołają wypracować pocieszający dialog. I jak to dzieci - same doskonale potrafią się bawić i Aaron mógłby nie podsłuchiwać, co mają sobie do powiedzenia! Ale nie był bliżej nich niż oni sami. Otwartość i pomoc Dachowczyni zaintrygowały Aarona i liczył,że to jeszcze nie koniec. Głupio było mu tylko przed samym sobą się przyznać, że od takiej młodej duszyczki musi się uczyć sposobów opieki.

Eliot - 20 Maj 2016, 23:29

Przygryzł ostrożnie drżącą dolną wargę, tak bardzo nie chcąc mazać się przed dziećmi dookoła, które to z ciekawością to z irytacją zerkały na źródło kłopotów, czyli na niego. Jak to można wykazywać się takim niezdecydowaniem na zwykły rysunek, jak to można takie zamieszanie robić?!
Czuł na sobie ciężar paru spojrzeń, a może tylko mu się zdawało, ale nawet jeśli, to i tak przez to zrobiło mu się jeszcze gorzej - chciał się zamienić w myszkę i zapaść pod ziemię. Już miał się cofać za brata, ostatnią deskę ratunku w tym nagle zasłoniętym przez łzy kolorowo-upiornym świecie, ale czyjś krzyk sparaliżował go. Przestraszył się, że to na niego krzyczą. Bo kto to widział takiego mazgaja wpuszczać do wesołego miasteczka! I nie dość, że wrzask, to chwilę później ktoś podbiegł. Kotka. I karciła Baśniopisarkę, która kompletnie już zgłupiała - dziecko po lewej zaczyna płakać na pytanie o ulubiony sen, przybiega kolejne i zaczyna ją przeganiać. Zmieszana wstała, decydując się na pozostawienie trójki młodocianych, nie widząc dla siebie miejsca wśród nich. Wzruszyła bezradnie ramionami do starszego z braci, nie za wiele tu zdziała, a kolejka do jej atrakcji tupała niecierpliwie dziecięcymi stopami.

Wzniósł błyszczące od łez zielone oczęta, niepewnie ale i z zaciekawieniem patrząc w jej kocie, złotawe spojrzenie. Pokręcił głową na słowa otuchy. Nie było dobrze. Było fatalnie. Było dziwnie. Ale było też ciekawie. Ucichł w bezruchu i przekrzywiając głowę na bok powoli wziął od niej chusteczkę. Miął ją w dłoni kiedy mówiła dalej, aż wreszcie przetarł niezgrabie z pokraśniałych policzków łzy. Kiedy i wypchana zabawka poszła w ruch, wziął ją bez słowa sprzeciwu prawą ręką i przytulił ramieniem podciągając pod twarz, wymieniając go na pożyczoną chusteczkę, którą zwrócił lewą ręką.
Przyglądnął się pluszakowi. Uśmiechnął się, ale i zmarszczył brwi, bo coś mu to przypominało. Królik (zając?) w ręce. To jakby... jakby zakończenie jego złego snu, tego w którym był sam w pustym domu i króliki od niego uciekały choć tak bardzo chciał któregoś pogłaskać i poczuć jego miękkie futerko w dłoniach, a tu, na jawie, jeden sam mu wskoczył w ramiona. No, nie sam. Z pewną pomocą. Popatrzył na Anastasie.
Królik był perfekcyjny. Nie wolał niczego innego. Chciał jej to powiedzieć, zapewnić ją, że to najbardziej kochany i miły królik jakiego ostatnio miał w rękach, nie uciekał i nie gryzł, i chciał jej powiedzieć, że jej Śnieżek jest świetny, ale ona już robiła co innego, więc z zaangażowaniem, nie chcąc jej przerywać, przyglądał się jej skupionej jasnej twarzy.
Pyk! Nie ma ozdoby w jej dłoniach.
Jest lizak. Otworzył usta w zaskoczeniu, wyrwało się zdumione westchnięcie, zerkał to na słodycz to na jej twarz, upewniając się że to jej robota. Nie interesował go sam lizak, bo nie przepadał za słodkimi rzeczami, szybko bolały go od nich zębów, a i jedna z jego starszych sióstr uwielbiała go straszyć opowieściami jak mu to wszystkie zęby i język wypadną od cukierków, ale ucieszyła go magiczna sztuczka, i fakt, że była ona wykonana dla niego. Zasłonił usta rękami ukrywając cichy dziecięcy chichot, który wywołała u niego szczególna osoba, z którą w dalekiej przyszłości będzie mu dane drzeć niejedne koty.

Kiwnął głową na słowa brata. Zerknął na niego upewniając się, że może przyjąć kolejną rzecz od nieznanej im dziewczynki i odebrał słodką pocieszajkę. Miał ręce pełne darów, aż zakłopotało się dziecko w swej cichej radości i zamieszaniu, bo tyle się wokół niego działo, a nie miał nic w zamian dla dziarskiej kociej koleżanki. Bezradnie popatrzył na starszego braciszka, ale wtem prędko, w odruchu na zalane wnętrzem ciepło, rozłożył ręce i objął kotkę, przytulając ją. Jego wersja "dziękuję", na które ściśnięte wcześniej płaczem, teraz mieszanką dziwnych emocji, gardło nie miało chyba siły. Parę jej pojedynczych, zbłąkanych jasnych włosów przykleiło się do tarczy lizaka. Odsunął się o krok.
- Jesteś pewna? - spytał ją patrząc na pluszaka. - Jeśli Śnieżek pomaga tobie, kiedy jest ci smutno, a teraz jest ze mną, to co wtedy będzie, jak znów będziesz smutna, a jego z tobą nie będzie, bo jest ze mną? - przejął się losem i Anastasi i Śnieżka. Ścisnął mocniej zabawkę pod pachą.

Anastasia - 22 Maj 2016, 17:32

Dopiero, gdy już pierwsze emocje opadły, jej absolutnie spontaniczna przemowa została zakończona, dziewczynka zaczęła się zastanawiać, czy właściwie postąpiła. Może zasmucony Eliot wcale nie życzył sobie ingerencji drugiej osoby, a już na pewno nie całkowicie mu obcej. Wszak nie był sam, więc obawiała się, iż okaże się nadgorliwym, na dodatek niewychowanym Dachowcem. Nie daj dowie się o tym Iyllore, przekaże naganną opinię wystawioną przez starszego Aarona do pani Elizabeth i wtedy dopiero jej się dostanie; szlabany na wyjścia, nawet te z pokoju, wszelkiej maści rozrywki, praktyki z magią, nawet porozmawiać z bliską przyjaciółką Kapeluszniczką nie będzie mogła! Zamiast tego tylko obowiązki, sprzątanie, pomoc w kuchni i babranie się w ziemi ogródka… Na co to komu? Czy życie nie polegało na wiecznej zabawie i robieniu tego, co się uwielbiało?
Nabrała powietrza w usta, trwała tak w niepewności, ale mina młodszego Lunatyka niewiele jej początkowo zdradzała. Czytać w myślach również nie potrafiła, a nawet jeśli… Uważała wtedy, że jest to bardzo nieładne zachowanie, że przeglądanie zawartości głowy drugiej osoby jest zwyczajnym świństwem – nie urażając tu żadnego z przedstawicieli tego gatunku – i że czasem jednak lepiej nie dowiedzieć się niektórych rzeczy.
Ale Eliot się uśmiechnął i przyjmował od niej kolejno wszystkie prezenty. Co prawda dość małomównie, ale nie nie mogła mieć mu tego za złe. Nie codziennie zdarzają się takie sytuacje, chyba był w lekkim szoku, pewnie nawet nie wiedział, jak reagować. Dla Anastazji to nie stanowiło problemu, najważniejsze, aby się ucieszył, choćby tylko wewnętrznie!
Przez natłok wątpliwości zapomniała zacząć oddychać, a powietrze z głośnym świstem wyleciało z niej dopiero podczas uścisku. Tak. Tego się nie spodziewała, lecz odruchowo i ona delikatnie ułożyła swoje dłonie na jego plecach. Spełnione serduszko zabiło mocniej w typowym dla siebie szalonym tańcu radości, a twarz kotki rozpromienił jeszcze większy uśmiech, nie hamowała nawet śmiechu, zadowolona, iż udało jej się spełnić misję. Nawet nie zwróciła uwagi na chwilowo przylegający do jej włosów lizak – kto by się przejął otrzymując takie podziękowanie, do tego pierwsze i ostatnie zapewne?
- Tym się nie przejmuj, nya! – Pogłaskała pluszaka, jakby prosząc go na odchodne by był grzeczny, a oczy widocznie jej błyszczały. - Jeśli będzie mi źle, wtedy pomyślę, że Śnieżek mógł dziś uszczęśliwić ciebie i być może będzie to robił w przyszłości, a wtedy od razu wróci mi humor. Na pewno nie cieszyłaby mnie myśl, że samolubnie go dla siebie zachowałam. Nyaha. – Ponownie się zaśmiała, ale mina natychmiast jej zrzedła, widząc rozzłoszczoną twarz idącej w ich stronę opiekunki. No tak, przecież obiecała, że nie będzie się oddalać i wedle własnego widzimisię poruszać po Upiornym miasteczku. - N-na mnie już pora. – Nie przepadała za ckliwymi pożegnaniami, co zostało jej aż po życie dorosłe, dlatego też uśmiechając się przepraszająco do obydwóch braci wycofała się o kilka kroków, po czym odwróciła wychodząc naprzeciw Iyllore. - Choć dziś już się nie smuć. – Chyba zdążyła powiedzieć to jeszcze na tyle głośno, żeby zrozumiale dotarło do Eliota.
Później położyła po sobie uszy, niepewnie chwytając drobną ręką dłoń kobiety, gotowa na kazanie, które zapewne zniechęci ją do dalszej zabawy na którejkolwiek z atrakcji. Dzień jednak nie był całkowicie stracony, chociaż nie w pełni wytłumaczyła, co się wydarzyło, pragnąc mieć jakąś tajemnicę, niczym superkot, bohater, po którym nikt by się tego nie spodziewał, posiadający dwie tożsamości, ratujący świat z opresji… I tu bajka się kończyła, bo jej dziecięca pamięć okazała się być (niestety?) bardzo zawodną. Ale! Ponoć, co ma wisieć, nie utonie…

zt

Aaron - 22 Maj 2016, 23:12

Przyglądał się z zaciekawieniem tym miłym, przyjacielskim gestom, czując się dość nieswojo i wykorzystując każdy dobry moment na odsunięcie się od nich, by dać im jeszcze więcej przestrzeni. Nie lubił wchodzić między ludzi. Z dumą obserwował jak młodszy brat rusza w stronę Kotki i raczy ją uściskiem. Krucho zrobiło się Aaronowi na sercu, jakby wstawiono go w ramkę, nakazano patrzeć i napiętnowano jego plecy wzrokiem reszty. Czemu od zawsze nie mógł sobie poradzić z byciem częścią zdarzeń i czemu nigdy sobie z tym nie poradził? Czemu odchodzi, jakby chciał oddać brata w ręce tej Kotki, albo jakby chciał samemu uciec z tego miasteczka, bo oto jedyny cel, w jakim tu przybył, stał się nieważny, bo znalazł towarzysza w rówieśniczce braciszka? Czy tak właśnie wygląda niegodzenie się z własną, trudną naturą?
Tak aronia zdobywa gorycz.
I oto miała już odejść, oto odchodziła, a braciszek był wolny, mógł ponownie się nim zająć. Ponownie. Tutaj była sprzeczność, tutaj swoje żniwo zbierała jego marna wrażliwość - tak krucha jak i niedowartościowana.
- Śnieżek, tak? Teraz musisz dopilnować, by zawsze był z Tobą - poradził, szczególnie nie zastanawiając się nad wielkością tych słów.
Uznał, że dość już przygód ze snami, temat ten jest zamkniętym. Pora na inną atrakcję, a królik przywodził na myśl zwierzęta.
- Może chcesz pogłaskać zwierzątka w zoo? Albo przejechać się na kucyku czy innym kopytnym? - proponował, wypatrując nazwy tych atrakcji na jednym z nieopodal umiejscowionych znaków. Udał się tam, na czego napomnienie Eliotek zareagował większym entuzjazmem. A gdyby takiej reakcji brakło, to pewnie czytałby z brakiem większego zainteresowania dalsze atrakcje wypisane na drogowskazach.
Naszła go myśl, że gdyby tu był z paczką mało przyjemnych kolegów, to pewnie próbowaliby sposobów na zdobycie alkoholu. I kto wie, czy nie zmuszono by wówczas Aarona do jakiejś kradzieży, bo przecież z pustego się nie poleje. Co złe towarzystwo robi z człowiekiem? Przyszłość o tym wiele może powiedzieć...

Eliot - 4 Czerwiec 2016, 13:46

Przytulił się mocno do zabawki, do swojego nowego króliczego przyjaciela, kiwając głową jednocześnie na ostatnie słowa kociej dziewczyny jak i rady braciszka co do nowego zwierzątka, które choć pluszowe, też wymagało dziecięcej miłości, żeby nie skończyło pokryte kurzem pod łóżkiem, ani z wybrakowanym okiem czy wydartym pluszem wnętrzności. Patrzył jak kotka odchodzi ze swoją srogo mu wyglądającą opiekunką, która nie wyglądała jak ktoś z kim można dobrze się bawić w Upiornym Miasteczku. On miał Aarona. Z Aaronem na pewno było więcej zabawy niż z taką wykrzywioną na twarzy kobietą, która już znikła z dziewczynką za zakrętem. Popatrzył do góry na twarz brata. Choć w skowronkach rozweselon nie był i tak było lepiej niż zazwyczaj, kiedy chodził po domu chyba głównie myśląc o tym jakby się z tego domu wybyć.

Eliotek, będąc dzieckiem małomównym, z czego nie wyrósł a i okazało się to stałą cechą charakteru, kręcił niepewnie głową na nowe propozycje. Złapał brata za rękę i pociągnął szeroką drogą dalej.
Mijali stragany z zabawkami, strzelnicami, trampoliny, pokazy uzdolnionych artystów, którzy swoje moce potrafili ujarzmić na tyle, żeby z kunsztem zamienić je w spektakle kolorów i koszmarów dla swojej głównie dziecięcej publiczności. Za parkanem cudaczne rzeźby, tam w oddali ktoś krzyczał ze strachu, gdzieś bliżej ktoś się kłócił, dookoła ludzie rozmawiali i śmiali się. Pogoda wciąż dopisywała, a w czasie tego spacerku Eliot zajął się swoim lizakiem.

Stanęli przy drogowskazie, którego podpisane tabliczki wskazywały różne strony i atrakcje, od karuzel, teatrów i dmuchania balonów przez namioty Cyrkowców, groty tajemnic i zabaw, po zjeżdżalnie i wodne atrakcje. Jedna z tabliczek była pokryta ciemną farbą i ktoś z zaangażowaniem namalował na niej zakrwawiony symbol czaszki. Wyglądało to jak porządna atrakcja godna nazwy Upiornego Miasteczka.
Eliotek patrzył na nią w zastanowieniu, tylko po to, aby po chwili wyciągnąć dłoń w powietrze, wskazując lizakiem niebieską tabliczkę obok wskazującą dokładnie przeciwny kierunek niż strzałka śmierci. Wybrana tabliczka zaś miała narysowane fale i brązową na nich łódeczkę. Mama nie zabierała ich w stronę tamtych atrakcji, bo nie chciała robić sobie dodatkowych kłopotów, w które jej dzieci nieustannie wpadały, a jak wiadomo - dzieci plus woda równa się mokre dzieci, albo dzieci próbujące się utopić nawzajem, a jej wystarczało, że robiły to regularnie w wannie albo w pobliskiej ich domowi rzece.
- Może być to? - spytał puszczając dłoń braciszka i podchodząc bliżej znaku, marszcząc brwi na łódkę, na samą idee żaglowania i bujania się na wodzie w rytm łagodnych fal. Nigdy nie był na żadnej łódce. Ani tratwie. Rzadko też chodził nad rzekę i nad morze, woląc raczej polany pełne wysokich traw i różnokolorowych kwiatów, nie raz wyższych od niego, albo bawić się na spękanej ziemi klifu Ogrodu Strachów, skąd w jedną stronę był niesamowity widok na szeroką gamę barw czerwieni nieba Szkarłatnej Otchłani, a wystarczyło się odwrócić aby wzrokiem objąć niebezpiecznie kuszącą zieleń ogrodów. Ponadto był tam pewien kamień, na którym wygodnie się siedziało i Eliot zaskakująco często tam wracał, czasem sam, czasem z którymś z rodzeństwa.

Teraz jego myśli zaczęły płynąć ku słonym, morskim, pirackim przygodom, o których mógł rozmyślać siedząc w małej wypożyczonej łódeczce na sztucznym jeziorze w środku parku rozrywki, rękę wystawiając poza burtę i mocząc palce w wodzie. Obrócił się do brata.
- Lubisz łódki? Byłeś kiedyś na morzu? - spytał. Aarona coraz częściej w domu nie było, i czasem się Eliot zastanawiał co mógł porabiać w tym czasie. Zerknął w stronę kierunku strzałki, nie tak znów daleko w oddali widząc wystający maszt statku, prawdopodobnie będący ozdobą dekoracyjną wejścia na ogrodzony sznurkiem teren jeziora.

Aaron - 4 Lipiec 2016, 12:22

Zabawki pozostawione w kątach niczym niespełnione plany. Można by je podnieść, wyprać, połatać, ale jaki sens byłoby realizować coś, czego efekt będzie mizernym? Stracone okazje, zmarnowane szanse i... zaniedbane pluszowe misie. Gdy jest się dojrzewającą jagódką na krzaku, można tak wiele dobrego dać innym, ale wystarczy że jakaś ciamajda zrywając cię, upuści na ziemie, a już tam na zawsze pozostaniesz. I zgnijesz. I choćbyś miał dojrzałą pestkę wewnątrz siebie, nawet w ten sposób nie dasz nowego plonu. Bo wyrwą cię jak chwasta.
Oto ile znaczy przestać znaczyć cokolwiek.

Ten natłok zdarzeń, zewsząd docierający do oczu i uszu nastoletniego Aronka, wskazywał na to, jak wiele posiada niechęci do świata. Po co tu jest, w tym tłumie istotek, którego średnią wiekową przekracza równie dobrze, co granice wekowe Eliot, kiedy to prowadzi go na atrakcje przeznaczone dla siebie, a nie dla młodszego braciszka. Pani, przecież to dorosły braciszek! Pani, przecież to dla mnie! Eliotku, szybko, teraz idź tam, bo nie widzą! Nie, pomylili się, że to dopiero od piętnastu lat, idź już, no!

Czaszkę pewnie by wybrał, gdyby sam nie posiadał obaw co do upiorności tej atrakcji, ale przeciwny kierunek nie był znów całkiem zdany na niełaskę Aarona. Fale, morze, woda... sztormy, burze, (auto)destrukcja!
Nie, za dużo mitów o Posejdonie, młody Lunatyku. Głupot się naczytałeś!
- Tak, chodźmy! - odparł jeszcze w połowie zadawanego pytania.
To jeszcze nie był ten okres, kiedy latarnia i samotność równały się jego niedalekiej przyszłości. Skądś jednak uwielbienie do tej monotonii musiało się zrodzić, a wspomniana mitologia zarzuciła te pierwsze sieci na morskie otchłanie.
A na tamten kamień musiał dużo razy zabrać Aronie, bo nawet te niedojrzałe nie bywają tak bardzo cierpkie jak ta z odmiany Wels.

- Nie, nie byłem, chyba. Choć kiedyś jakiś statek z tatą zwiedzałem. Wygonili nas w połowie wycieczki, bo, ten, wiesz, em... Jakieś zaćmienie się robiło, a w mroku niby nie było tam bezpiecznie. Podobno przez brak oświetlenia, ale oczywistym, hehehe, że to nie to było.
No nie strasz już tak braciszka, bo ci się zapłacze na środku placyku pod wezwaniem strasznego drogowskazu, z którego jakikolwiek kierunek by nie obrać, to Eliotek poczuje każdy z fragmentów gamy złych wyobrażeń!
Nigdy nie poruszaj dziecięcej wyobraźni młodszego rodzeństwa, bo się to zemści. Jedna z pierwszych zasad, której... nie uznawał.
- Lubię, łódki, tak, chodźmy, będzie dobrze, braciszku. - ponaglił go, łapiąc za rączkę i podążając w odpowiednią stronę. Tuż obok w budce zatrzymał się, kupując za pół złotej monety watę cukrową w kształcie Alpharda, nawiniętą na patyku o kształcie dwóch cienkich sowich nóżek, które to były w prawdzie cukrowym cukierkiem... o smaku cukru. I, oczywiście, konsystencja waty bardziej przypominała pióra niż... watę.
- Bardzo dobra, spróbuj! - zachęcił, próbując nie myśleć o tym, że zajda się prawdziwą sową, choć sztucznie wyhodowaną na czekoladowym jeziorze — bo tak właśnie koledzy straszyli go za młodu i te obawy mu zostały. Niby nie wierzył w te bujdy, ale teraz, kiedy już watosówkę kupił, ta myśl nagle nabrała straszliwszego wydźwięku.

Piękna karuzela, z łódkami kołyszącymi się na powierzchni baseniku, pojawiła się przed nimi. Niewiele osób korzystało z atrakcji, a Aaronek przyznał, że faktycznie robi wrażenie. Aż myśl o Alphardach uciekła gdzieś w boczną alejkę, a gdyby był trochę młodszy, chętnie wskoczyłby w drugą łódkę.
- Wolisz łódkę, tratwę, ponton czy może... żółwi pancerz, denko od skrzynki, a może beczkę? - wymienił wszystkie z pływających atrakcji, jakie ujrzał sokolim wzrokiem. Każdy z elementów był linką zaczepiony do karuzeli ulokowanej pośrodku, a woda, choć teraz spokojna, nabierała na sile podczas poruszania się machiny, tworząc małe miejscowe zawirowania i prądy krzyżowe. Basenik w gruncie rzeczy nie jest głęboki i nie widział tu żadnego zagrożenia dla młodszego braciszka.

Eliot - 5 Październik 2016, 20:23

Zaklejone lizakiem usta potakiwały na to co mówił starszy brat, a kiedy słodycz został skonsumowany, Aaron wręczył dziecku jeszcze sówkową watę cukrową. Mama nie musi przecież wiedzieć ile słodkości zjadł dziś Eliotek, prawda? Skubał więc pióro-watę na ptasiej nóżce, zapominając nawet o tym, że nie przepada za słodyczami, nie spuszczając z zasięgu wzroku swojego celu. Słyszał już plusk wody.
Kiedy Welsowie stanęli w kolejce do atrakcji Eliot oddał bratu na wpół zjedzony przysmak, rękawem wycierając zacukrzoną twarz, przy czym gest ten średnio spełnił swoje zadanie, bo twarz dalej się lepiła, tak samo jak materiał koszulki. Ale zdawało się to nie przeszkadzać chłopcu, który pokiwał energicznie głową już na pierwszą propozycję Aarona.
- Łódkę! Proszę, niech to będzie łódka - wyjawiło natchnionym głosem swe dziecięce potrzeby dziecięce serce. Nikt nie miał nic przeciwko tej małej zachciance, ale musieli przepuścić w kolejce parę dzieci, które wsiadały do dryfujących zabawek, a karuzela powolutku obracała się i zatrzymywała, żeby każdy zajął miejsce zanim furtka zostanie zamknięta, a rodzina smarkatych dzieciaczków stanie za barierkami i paroma metrami obszernego jeziora karuzeli, żeby z oddali móc machać małoletnim.

Eliot z pomagając sobie ręką brata wpakował się do łódeczki, która zabujała się na fali delikatnie. Na do widzenia przytulił swojego pluszowego królika i dał go bratu.
- Nie zgub go, dobrze? Nie chcę, żeby się zamoczył - poinstruował brata, przekonany o tym, że Śnieżek nie przepada za niezapowiedzianymi kąpielami, a takowa niespodzianka mogłaby się wydarzyć, gdyby przez przypadek zabawka znalazła się za burtą.

Łódeczka na jeziorku? Wcale nie! Teraz, powiedziała wyobraźnia, to statek o ogromnych żaglach, to nie jeziorko ale morska woda, gwar dookoła to nie ludzie tylko krzyki mew i jego załogi. Dziewczyna na zabawkowej tratwie za nim to rozbitek z samotnej wyspy, rudy chłopak w beczce to zagubiony wśród słonych wód żeglarz, który żył już tam od lat żywiąc się tym co wyłowił a wodę pitną cedził z deszczu, a Eliotek, och!, Eliotek był Kartografem i Odkrywcą, był Podróżnikiem i Badaczem, Poszukiwaczem Prawdy i Zbieraczem Zapomnianych Legend. Czy to magiczna karuzela? Czy to sprawka magii, że widział to wszystko z taką łatwością, słona bryza czochrała mu włosy a zapach morza wypełniał nozdrza? Może. A może to tylko wyobraźnia. Którekolwiek to było, odwrócił się żeby pomachać do brata.

Nie było barierki, nie było karuzeli, byli za to ludzie na mirażu plaży w oddali, rozmawiali i machali do swoich pociech. Wychylił się szukając Aarona, a kiedy znalazł go, wyciągnął wysoko rękę w górę i pomachał. Nie było odzewu. Brat patrzył na coś innego? Nie zauważył go może? Skrzywił się więc lekko młody podróżnik i przytknął zwinięte w rulonik dłonie do ust:
- Aaaaaaron! Aron! - krzyknął i wychylił się w przód żeby być lepiej widocznym dla brata.
- Aaron! - pomachał mu jeszcze raz. Lewą ręką oparł się o krawędź łódki, prawa wystrzeliła w górę i jak odwrócone wahadło zegara odbijała się na lewo i prawo. Eliot szukał wzroku brata, ale statek był nazbyt daleko na głębokich wodach (lub łódeczka na karuzeli wchodziła na "zakręt" z punktu widzenia widowni). Niepocieszony wychylił się jeszcze bardziej.
- Aar-!! - spróbował raz jeszcze. Zmęczona machaniem ręka opadła, zmęczona mocnym ściskiem o burtę dłoń straciła oparcie. Krótko krzyknął na ile zachłyśnięte powietrzem płuca pozwoliły, na ile ściśnięte gardło mogło. Leciał w dół. W wodę. W basenik wodnej atrakcji czy morską otchłań? W jedno i drugie za sprawą magii iluzji karuzeli?

Fale zakołysały się mocniej, kiedy uderzył twarzą w taflę, ale ból zderzenia się z masą wody był niczym w porównaniu ze strachem jaki zalał go wraz z pierwszą chlorowaną i morską wodą. Jego ciało automatycznie wstrzymało oddech, wydęte policzki bolały od wysiłku, oczy piekł niemiłosiernie. Próbował pokonać ciężar cieczy i wzbić się w górę, nie powinno być to takie trudne, był przecież małym chłopcem a nie metalową kotwicą lecącą na dno, czemu więc woda nie wypychała go w jasność do góry, a ciągnęła cały jego spanikowany byt w głąb? Było ciemno i był sam. I był przestraszony. Zagubiony, zbyt przytomny, ręce szukające pomocy, oczy rozszerzone z wysiłku i strachu wypatrywały ratunku. Jak długo można nie oddychać? Niezbyt długo, jak okazuje się w tym przypadku. Dusił się, kiedy woda zalewała drogi oddechowe, więc zamiast wpuszczać ją w płuca, bronił się połykając ją, chłód zalewający żołądek wywołał w nim drżącą panikę.

Gdyby byli w Wesołym Miasteczku, pewnie wpadły do brodzika i byłby mokry po pierś, personel wstrzymałby zabawę i wyciągnęliby chłopca. Ale nie byli w Wesołym Miasteczku. Byli w Upiornym Miasteczku, gdzie w lustrach patrzyło na ciebie zazdrosne twojego prawdziwego życia odbicie, w odległych ślepych zaułkach żywopłotowego labiryntu, gdzie nikt z obsługi nie zapuszczał się od lat, swoje kryjówki zakładały zdziczałe Strachy karmiące się radościami dzieciaczków pląsających wśród straganów, a w Domu Strachu na wystawach były prawdziwe ciała. Dlaczego ktokolwiek sądził, że basenik przy wodnej atrakcji będzie płytki? Brzeg rzeczywiście taki był, ale im dalej tym głębiej, a przy samym sercu karuzeli ciężko było nawet stwierdzić gdzie się kryje dno. Jeśli takowe w ogóle istniało. Coś poszło nie tak w magii karuzeli - Eliot topił się w nazbyt realistycznych morskich wodach iluzji i odmętach basenu. Nieruchome drobne ciało tkwiło zawieszone w mokrej gęstniejącej ciemności i stłumionych szumach, pomiędzy realizmem i ułudą, odcięty od tlenu i rzeczywistości. Woda powoli wysysała z niego ostatnie gramy powietrza, a więc i życia.

Spróbował wybić się w górę po raz ostatni. Ściskający ból w płucach, wewnątrz całego ciała, w głowie. Tracił przytomność. Było coraz ciemniej i zimniej..., aż wreszcie nie mając sił na nic innego, oddał się morskiej ciemności... ... ... .... .... ...

Aaron - 23 Październik 2016, 10:19

Łódka. Proste i sprawdzone rozwiązanie. Dbale przyjął w obie dłonie króliczego misia na przechowanie, choć niedługo potem znalazł się tylko w zgięciu łokcia prawej ręki. Pomachał mu, gdy już zajął miejsce w łódce, a kiedy karuzela ruszyła z przygodą dla jej dzieciaków, postanowił bardziej zając się sobą.
Ilość dzieci na tej wielkiej karuzeli przytłaczała i wolał popatrzeć na bliższą sobie okolicę, gdzie byli bardziej lub nawet i dorośli już ludzie, a wśród nich płeć piękna przyciągała go wzrokiem. Cholerny młody gówniarz, oglądał się za dziewczynami, a braciszek wołał go zza drugiej strony karuzeli! Nie słyszał go - ilość dźwięków wokoło znacząco zagłuszała te wołania. I nie czuł nawet, że zaniedbuje opiekę nad Eliotkiem...
o, ale ma ładny tyłek! - ekhm, może czasami pewne rzeczy zajmowały całą jego uwagę
...W każdym razie, kiedy w końcu zerknął na karuzelę na dłużej, a drugi raz widział tego samego dzieciaka w śmiesznym, słomianym kapeluszu... Dotarło do niego, ze Eliota nie ma. A po chwili ta sama, zielona łódka, tylko że już pusta.
Pusta.

Aronia, jak mogłeś!

Przeogromna fala niepokoju wdarła się pod jego skórę. W głowie brzęczał hałaśliwy głos sumienia, a jemu samemu zanosiło się na płacz. Sekundę później miał już zaszklone oczy i nie wiedział nawet kiedy, a znalazł się w pobliżu bramki wejściowej, taranując po drodze co najmniej trójkę dzieci z balonikami. Brakło mu słów i nie potrafił wyrazić swoich zmartwień. Przeskoczył przez barierki, wskazał staruszce na pobliską wodę, na siebie, aż w końcu wykrztusił z siebie te słowa:
- MÓJBRACISZEKTONIE!
I nie zdążyła mu odpowiedzieć - wskoczył już do wody. Pozostał jej po nim tylko pluszowy królik.
Nie, nie potrafił wprawnie pływać i bał się głębszej wody.
Dno zdawało się nie mieć końca, a ilość powierza w płucach zaczynała się kończyć. Panował tu mrok, który nie powinien mieć miejsca; głębia, która kojarzy się tylko z jeziorami o zakazie kąpieli, a delikatna poświata na dnie pomogła mu zorientować się w tym, jak głęboko się zanurzył. Bardzo.
Był tam. Jakby spał, a rączki rozpaczliwie próbowały i nie mogły schwytać niewidzialnego prezentu od młodej kotki. Był tam, leżąc na wznak, a na twarzy nie malowały się żadne szczególne emocje. Był tam, pod ogromną ilością wody; BYŁ SAM.
Podpłynął, czując jak brakuje mu powietrza, a w głowie kotłowały się niespokojne myśli o to, że nie zdoła się wynurzyć.
Zostaną tu sami.
Nie pamiętał już, co było potem. Nie pamiętał jak przekłada ramię Eliota za głowę i rozpaczliwie próbuje odbić się od dna. Niewyraźny, ciemny kształt na tafli był karuzelą, do której było mu coraz dalej, a on sam płynął coraz wolniej.
Ocknął się na drewnianym pomoście, gwałtownie powstając i krzycząc:
- ELLOT!
Zakrztusił się woda, którą splunął koło siebie i próbował zerwać się na równe nogi, ale mało co nie wpadł z powrotem do wodnego zbiornika. Wtedy też kątem oka zobaczył jak starsza pani otula kocem jego kochanego braciszka, a spod grubego potulnego materiału wystają dwie główki - jego oraz ta królicza.
Ktoś złapał go za rękę i ponownie zbliżył rodzeństwo do siebie. Znowu pociekły mu łzy. Był cały przemoczony. Zobaczył, jak szerzej i świadomiej otwiera oczy.
Emocjonalna huśtawka na krańcu świata.

Eliot - 15 Sierpień 2017, 22:06

Było ciemno. I zimno. I bardzo, bardzo mokro. I co gorsza, Eliot był martwy. Co jeszcze gorsze, jak można było się spodziewać, była to chwila, która miała mocno zaważyć o tym kim będzie w przyszłości. Nie dało się umrzeć, choćby nawet na te dwie minuty i dwadzieścia trzy sekund, i nie odczuć tego skutków. Co mogło być bardziej depresyjnego w tej scenie? Śmierć małego chłopca przez utonięcie, w ramionach starszego brata, w słoneczny dzień w wesołym miasteczku. Cóż, były to najspokojniejsze dwie minuty i dwadzieścia trzy sekundy w całej egzystencji jakie przeżył, i w jakiej przyjdzie mu jeszcze przez wiele lat nieszczęśliwie istnieć, gdyż nie był to wszakże koniec historii Eliota Welsa.

Nie pamiętał momentu kiedy brat bez zastanowienia skoczył do wody i wyciągnął go na brzeg. Prawdopodobnie jeszcze wtedy nie żył. Z otchłani nicości wyrwał go ostry kujący ból w piersi. Powrót do świata żywych był gwałtowny i okrutny. Światło szczypało w oczy, gruby koc w który został otulony po tym jak już wykaszlał się długo, aż zaczęło go piec gardło, kleił się do dreszczy gęsiej skórki. Niewidzącym i zdezorientowanym spojrzeniem rozglądał się dookoła, nie poznając żadnej twarzy. Hałas szeptów gapiów zamieniał mu się w uszach w przerażającą litanię niezrozumiałego bełkotu, tak odmienną od wcześniejszej obojętnej białej ciszy jakiej doświadczył. Ciekawskie spojrzenia paliły mu skórę. Schował głowę w ramiona, dłońmi szukając pociechy w równie mokrym króliczym pluszaku, niepewnym wzrokiem poszukując czegoś. Czegokolwiek. Kogokolwiek kto by mu pomógł zrozumieć co się stało, ściszył świat i harmider dookoła, kogoś kto powiedziałby ciepłe słowo, które wyrwało by go z odrętwienia wspomnień... odrętwienia wspomnień śmierci klinicznej.

I wtedy też dostrzegł Aarona. Jego twarz też była zmartwiona, na skraju tylu emocji, że Eliotek przestraszył się w pierwszej chwili. Czy on zrobił coś nie tak? Czy Aaron też umarł i też czuł się fatalnie? Może jednak umarłem, pomyślał niepewnie, i to tak zdenerwowało brata. Może obydwoje umarli. Ale świat był wciąż głośny i ostry, za nic podobny do tych dwóch minut, podczas których Eliot był zupełnie gdzie indziej.

Nim się zorientował był już w ramionach Aarona i roztrzęsione ręce brata trzymały go w uścisku, który wreszcie wydobył Eliota z odmętu mokrych i nieprzyjemnych uczuć. Przylgnął do brata, ukrywając twarz w jego piersi. Milczał zacięcie, ścierając o siebie zęby, i choć bardzo chciał płakać, nie mógł wydobyć z siebie ani łzy. Nie miał na to siły, a nie chciał być ani odrobinkę bardziej mokry od jakiejkolwiek wody.

- Aaron. Aaron... - wyszeptał wreszcie, głos drżący i zachrypnięty. - Aaron, tam nie ma... nie ma nic. Nic, nic, tam nie ma nic, Aaron, t-tam... j-ja.. Ja... ja n-nie... - Nie wiedział co mówi, nie wiedział co chciał powiedzieć. W głowie huczał mu cały ocean i trzymały się go resztki wspomnień, kiedy woda pochłaniała go coraz bardziej i głębiej, aż dotarł do miejsca gdzie nie było już niczego mokrego. Żadnego fizycznego uczucia, ucisku, bólu, tylko ta przestrzeń... ta biel i czerń, wszystko i nic pomiędzy, ta pustka, to coś, czego nie potrafił opisać, czego nawet nie był pewien, że dobrze pamięta i czy aby na pewno doświadczył. Jedynym na to dowodem był strach i ziejąca niepewność co mu się stało.
- Aaron... - wyszeptał znowu, zanim kompletnie już zamilkł, przytłoczony chłodem wody, powiewem wiatru na mokrej koszuli i mętlikiem w głowie. Pozwolił bratu zająć się światem dookoła.

Powrót do domu zdawał mu się być wiecznością, podczas której pogrążony był w myślach, wspomnieniach i niewyraźnym poczuciu, że przydarzyło mu się coś... coś ważnego, coś czego nie pozbędzie się z czasem ani nie przysłoni żadnym innym doświadczeniem. Długo jeszcze bał się ruszyć, oddychać. Bał się ciemności, chłodu, samotności i wody. Bał się umierać, bał się istnieć, bał się wszystkiego. Jeszcze przez parę dni ledwo co mówił i odmawiał pójścia spać. Dopiero zmęczony i zdeprawowany brakiem snu zawijał się ciasno w koc i wbrew swojej woli odpływał w niebyt sennej krainy.

Nawet lata później dławił go zimny uścisk w piersi, kiedy wracał to tego wydarzenia myślami. Szczegóły za każdym razem był coraz bardziej rozmazane. Pogoda, okoliczności, twarze i reakcje ludzi za każdym razem nieco zniekształcone, ale to uczucie agonii zgonu za każdym razem tak samo bliskie i przypominające, że po śmierci, nie było już nic. Wolał ten ból, niż to, co nieszczęśliwie pamiętał, choć jak przez mgłę, z tych dwóch minut i dwudziestu trzech sekund nieistnienia pośród żywych.

[KONIEC RETROSPEKCJI]



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group