Malinowy Las - Stare drzewo
Alkis - 1 Maj 2016, 20:03 Temat postu: Stare drzewo
* * *
W mateczniku Malinowego Lasu rośnie prastare drzewo malinowe. Tak stare, że jego konary pamiętają zapewne pierwsze słowa Baśniopisarzy wypowiadane w przestrzeń. Jego szorstka kora prawdopodobnie serdecznie wspomina pierwsze promienie słońca i pierwsze krople deszczu, które spadły w tej krainie. Choć kto to wie? Może nie jest aż tak stare? Może jest tylko prapradziadkiem najstarszych rosnących w tym lesie drzew? Niemniej, ten dostojny olbrzym, prapradziad lasu o rozłożystych konarach i grubej korze, choć mocno nadgryziony zębem czasu. dalej jest niekwestionowanym królem drzewostanu. Jego gruby pień ma w sobie wiele dziupli i załomów. Jedne z nich są tak małe, że tylko maleńkie myszy leśne mogą z nich korzystać, inne są rozmiarów człowieka. a największa, ta u podstawy pnia, jest tak wielka, że bez problemu może pomieścić nawet potężnego Bean Ara.
Owa żywa, leśna forteca stała się domem Alkisa przez przypadek. Po ucieczce do Krainy Luster szukał on bowiem zacisznego, odosobnionego miejsca na kryjówkę. Gdy przelatywał nad Malinowym Lasem, nagle zaskoczyła go potężna burza i choć starał się lecieć jak najdalej, nie był w stanie wygrać walki z podmuchami wiatru. Rany, które odniósł w trakcie ucieczki, okazały się poważniejsze niż przypuszczał. Przysiadł w związku z tym, na jednym z konarów leśnego olbrzyma, a że zmęczenie lotem i bólem szybko dało mu się we znaki, wszedł do jednej z dziupli i usnął a szum liści dodatkowo go uspokajał i kołysał do snu. To był pierwszy spojony sen w jego życiu. Spał długo i mocno a gdy się obudził, głód, który odczuwał od wielu dni szczególnie dał mu o sobie znać. Wyszedł zatem z dziupli i przy nieodległym, leśnym źródełku dojrzał rudel stworzeń przypominających sarny. Szybko wzbił się w powietrze i nie namyślając się długo zaatakował. W ten sposób nie tylko przeczekał burzę, znalazł miejsce spokojne i odosobnione ale i znakomity teren łowiecki obfitujący w zwierzynę. Zwłaszcza ten ostatni powód sprawił, że postanowił on tu osiąść na dłużej.
Alkis - 28 Lipiec 2016, 18:35
Alkis wylądował na jednej z grubszych gałęzi u szczytu drzewa. Leciał co sił w skrzydłach mając przeczucie, że legowisku będzie bezpieczny. Spojrzał jeszcze raz w stronę herbacianych łąk i na kłębiące się nad nimi chmury. Odruchowo nastroszył pióra i zasyczał w tamta stronę. Gdy ziemia się uspokoi znowu tam poleci. Sprawdzi co trzęsło ziemią i to zabije.
Zeskoczył na niższą gałąź, która niejako stanowiła platformę wejściową do jego gniazda. Wciągnął głęboko powietrze by sprawdzić czy pod jego nieobecność nikt nie wchodził do gniazda. Nie, nie było tu nikogo.
Wszedł do wnętrza drzewa i ułożywszy się wygodnie na legowisku usnął, a wiatr przedzierający się przez gałęzie drzew śpiewał mu kołysankę.
Alkis - 30 Wrzesień 2016, 23:57
Alkis obudził się w wyjątkowo złym humorze.
Był głodny, tak głodny, że żołądek niemal przyrósł mu do krzyża. Nastroszył pióra na łbie, syknął i gniewnie potrząsnął łbem. Nie dziwota, że był zły. Już starożytni wiedzieli, że jak facet głodny to facet zły a co dopiero powiedzieć o istocie, która składała się z czterech samców w dodatku różnych typów?
Wyszedł przed swoją dziuplę i rozejrzał się wkoło. Żywego ducha. Spokój i cisza jak makiem zasiał. Ani jednej ofiary. Nawet leśnej myszy.
Rozłożył skrzydła i wyleciał z gniazda. Głód był jego przewodnikiem.
Z/T
Alkis - 16 Maj 2018, 00:34
Prastare, malinowe drzewo w jakiś niepojęty sposób wzywało go do siebie już od chwili, gdy znalazł się nad Malinowym Lasem. Ono wiedziało. Wiedziało o wszystkim. Obiecywało ukojenie, spokój i bezpieczeństwo.
Alkis ciężko opadł na gałąź przy wielkiej dziupli w której urządził sobie legowisko. Przesunął szponami po twardej, szorstkiej korze. Drzewo zatrzeszczało pod nimi cicho na powitanie.
Ono jedno wiedziało jak się teraz czuł.
Nie wyszło mu. Nie dość, że nie udało mu się nawiązać przyjacielskich relacji z niezdrowo-trująco pachnącym siwym-niestarym samcem to jeszcze odniósł ranę która piekła-bolała. Jakby tego było mało mimo najszczerszych chęci nie potrafił odnaleźć Iris-tęczy. Od ich spotkania minęło wprawdzie wiele księżyców i zapewne z tego powodu jego poszukiwania okazały się bezowocne.
Może uciekała-odeszła w dal?
Może schowała się – ukryła by nie mógł jej znaleźć?
A może padła-umarła?
Monstrum weszło na chwilę do swojego leża po czym wyszło z niego trzymając w garści migoczący-ciekawiący tęczowy kamyk na sznurku. Stwór usiadł ciężko na gałęzi przed wejściem. Syknął cicho gdy skóra napięła się w miejscu z którego wyrwano pióra. Pies-przeciwnik wiedział co robi. Gdyby wtedy nie usunął się w porę kły psa-przeciwnika rozorałyby mu szyję. Pies-ofiara zapłaci za to co zrobił!
Alkis uniósł łeb i wydął z siebie głośny i groźny dźwięk będący pomieszaniem ryku wielkiego kota i krzyku ptaka drapieżnego. Echo niosło jego głos we wszystkie strony a mieszkańcy lasu pochowali się lub zamarli w trwożnym oczekiwaniu. Nic jednak się nie stało.
Skrzydlaty stwór przestał odgrażać się odległemu przeciwnikowi i spojrzał na kamyk, który trzymał w wielkiej szponiastej dłoni. To była jedyna rzecz jako pozostała mu po Iris-tęczy. To właśnie dla niej przemógł swoją niechęć do wody i postanowił wyłowić kajdan-podarek. Na jego nieszczęście woda zmyła z niego zapach, zatem nie był w stanie jej wytropić.
Chciał jeszcze raz zobaczyć migoczące-ciekawiące włosy.
Usłyszeć śmiech i śpiew.
Nawet jeśli niewiele rozumiał z tego co mówiła, to pragnął usiąść na trawie i patrzyć jak tęczowe włosy rozwiewa wiatr.
Alkis chciał ja zobaczyć Iris-tęczę jeszcze choć jeden, ostatni raz. Myliłby się ten, kto uznałby że jest to pociąg, jaki odczuwa samiec do samicy gdy chce przystąpić do kopulacji. To było coś dziwnego-nietypowego. Coś, czego jego zwierzęca natura nie umiała zrozumieć i pojąć. To był ten dziwny pierwotny zew, który nakazywał zwierzętom podchodzić do ludzkich siedzib i ryzykować życie dla chwili kontaktu.
- Iris? – powiedział cicho stwór dotykając szponem kamyka - Iris.
Zdjął dziwną konstrukcję hełmu osłaniającą jego łeb i cisnął go do dziupli. Nastroszył pióra na łbie i rozdzielił je szponiastą łapą.
Zamknął oczy i przypomniał sobie gest jaki wykonała Iris-tęcza gdy dawała mu prezent-kajdan. Tak ostrożnie jak tylko umiał wsunął dziobaty łeb w pętlę. Prowizoryczny naszyjnik zsunął się po szerokim, pokrytym piórami karku aż do ramion.
Szybkim skokiem zerwał się na nogi i zaczął rozglądać w koło.
- Iris? – powiedział stwór z zauważalną nadzieją w głosie - Iris – Iris ?
Liczył na to, że gdy tylko założy na szyję podarek-kajdan dziewczyna o tęczowych włosach pojawi się w pobliżu. W końcu kiedyś też tak było. Gdy na jego szyi zatrzaskiwała się stalowa obejma kajdan w pobliżu pojawiał się człowiek z mięsem i karmił go. To było dobre. Iris- tęcza też była dobra. Dlaczego zatem nie przybywała?
Mijały minuty i godziny a stwór czekał.
Słońce zaszło już za horyzontem, jego miejsce zajął księżyc a na niebie pojawiły się gwiazdy. Zapadła noc a dziewczyny nie było.
- Iris? – zapytał stwór głosem smutnego małego dziecka – Iris?
Jednak jego pytanie pozostało bez odpowiedzi. Dziewczyny nie było. Nie przyszła do niego pomimo tego, że na nią czekał.
Stwór dotknął szponiastą ręką kamienia na szyi, spuścił łeb i wszedł do swojej dziupli.
Jaka szkoda, że zwierzęta nie potrafią płakać.
Alkis - 20 Maj 2018, 01:38
Zapadała co raz głębsza noc. Gwiazdy na bezchmurnym niebie oświetlały drzewa w Malinowym Lesie. W koło panowała cisza, którą z rzadka zakłócał jedynie szum wiatru i liści. Stwór przez dłuższą chwilę miotał się na posłaniu starając się znaleźć właściwą pozycję, ale pomimo najszczerszych starań sen, mimo iż upragniony i wyczekiwany jak pierwszy pocałunek, nie nadchodził.
Alkis podniósł się ciężko i wyszedł ze swojego leżą.
- Iris … – powiedział stwór dotykając kamyka na swojej szyi a następnie spoglądając w gwiazdy.
Gwiazdy, choć wielokrotnie pomogły mu odnaleźć drogę, tym razem milczały. Może i one nie wiedziały co stało się z Iris-tęczą?
Kilka razy kłapnął dziobem ale żadne słowa ani dźwięki nie wydobyły się z jego gardła.
- Iris … Iris … – stwór w dalszym ciągu próbował wydać jakiś dodatkowy dźwięk, ale ewidentnie mu się to nie udawało.
Syknął przeciągle i gniewnie zaciskając pięści i jeżąc pióra na masywnym łbie. Nic to nie dało, dźwięk jak nie chciał wyjść tak nie wyszedł z gardła.
Z wolna zsunął z szyi kamyk na sznurku i usiadł na gałęzi przed wejściem do legowiska. Cały las spał spokojnym snem. Nawet woda w strumyku płynącym koło jego drzewa płynęła jakby ciszej. Kto wie, może na swój sposób tez spała?
Światło księżyca i gwiazd odbijało się w tęczowym kamyku wydobywając nieco z jego barw. Kamyk na migotał-ciekawił, ale nawet w połowie nie tak bardzo jak włosy Iris-tęczy.
- Dla ciebie – powiedział stwór głosem dziewczyny delikatnie głaszcząc kamyk - Dla ciebie.
Popatrzył w niebo jakby szukał w miriadach gwiazd jakiejś odpowiedzi lub choćby wskazówki, ale te milczały uparcie. Alkis opuścił łeb i przez chwilę wpatrywał się w okolice Herbacianej Rzeki, miejsca gdzie spotkał Iris-tęczę.
- Proszę. Przestań. – powiedział głosem dziewczyny, ale brzmiał on smutno i podszyty był gorzką samotnością - Jesteś wolny. Nie ma kajdan.
Ostatnie słowa zabrzmiały tak przeraźliwie smutno, że nawet głos dziewczyny wydawał się być inny. Stwór opuścił łeb i jeszcze raz spojrzał na migoczący-ciekawiący kamień. Teraz nawet on wydawał się być szary i martwy. Stwór wstał, i cały czas ściskając podarek w szponiastej dłoni ruszył z powrotem do wnętrza.
Bardzo lubię to miejsce, można tu odpocząć … – powiedział smutnym głosem Iris-tęczy układając się na legowisku.
Wyciągnął dłoń i położył jedyną pamiątkę po Iris obok swojego legowiska
- Dla ciebie. – znowu powiedział głosem dziewczyny ii zaczął nucić melodyjkę, którą po raz pierwszy zanuciła Iris nad rzeką.
Om bardziej zbliżał się sen tym bardziej melodia stawała się cicha i rozwlekła aż w końcu całkiem zamilkła. Stwór spał.
Jednak nie był to spokojny sen.
Śniło mu się coś dziwnego. Nie było to polowanie, pogoń za ofiarą ani lot w chmurach jak zazwyczaj. To było coś nienaturalnego i obcego jego zwierzęcej naturze. Śnił mu się mały chłopiec z czarnymi włosami i dziwnymi oczami robiący dziwne sztuczki i podskoki. Wszystko tam pachniało starym drewnem i żywicą. Później przyśniła się uśmiechnięta kobieta o kręconych włosach i błękitnych oczach wyciągająca do niego rękę. Następnie mała dziewczynka podobna do kobiety, ale o błyszczących oczach i czarnych jak węgiel włosach. Był zapach róż, ciasta, i … krwi. Buzia dziecka wykrzywiona strachem. Niepokojący zapach środków dezynfekujących. Ta sama kobieta ale z dziwnie zmienioną twarzą. Dźwięki uderzeń i dziwny, wzbudzający strach zapach pełen agresji i satysfakcji. Pojawiał się mężczyzna w czerni i zieleni oraz korytarz w bieli. Zapach strachu i odchodów. Były zwierzęta w klatkach i zimny stół. Wszystko pachniało tak dziwnie i obco. Wyciągał ręce, chciał do uśmiechniętej kobiety, do dziewczynki, do chłopca o szklanych oczach. I znowu mężczyzna w czerni i zieleni, uśmiechnięty i dumny, niosący ze sobą zapach bólu, strachu, krwi i czegoś jeszcze.
Stwór zerwał się z legowiska z piskiem małego dziecka.
Jeżąc pióra na łbie, otwierając dziób i nastawiając szpony szykował się do walki z nieznanym. Serce waliło mu jak młot.
Strach paraliżował i usztywniał każdy ze stawów.
Monstrum syknęło ostrzegawczo kuląc się w rogu.
Zapach, który poczuł u siwego-niestarego samca był podobny do tego z jego snu. Zapach znajomy ale przerażający. Jednocześnie znany i nieznany.
Sen wypuścił go ze swych objęć i stwór nieco się uspokoił. Podpełzł do mieniącego się naszyjnika i przytulił go do siebie.
- Iris … – powiedział stwór cicho jakby nieco dziecięcym gosem - Pomóż mi … – przez chwilę patrzył na dłoń przyciskającą naszyjnik do piersi - Proszę. Jestem przyjacielem. – ostatnie słowa znowu wypowiedział głosem dziewczyny.
A później niczym skatowane zwierzę, któremu oprawca w końcu dał spokój, wtulił się w najciemniejszy róg dziupli i ściskając z garści kamyk ponownie zapadł w sen.
Alkis - 26 Maj 2018, 01:43
Bestię, skuloną w kącie dziupli, obudziły trele ptaków i pierwsze promienie słońca, które przedarły się przez korony drzew. Stwór otworzył oczy i przez dłuższą chwilę trwał w bezruchu wpatrzony w wejście do dziupli oraz jej wnętrze. Ostrożnie wykonał kilka oddechów, ale świat nie zmienił się nawet odrobinę. Posłanie z trawy, mchu i puchu, które uwił sobie w chwili gdy wybrał drzewo na swoje legowisko, było teraz nieco wzruszone. Stwór przekrzywił łeb i poruszył nim kilkukrotnie w górę i w dół. Oceniał i sprawdzał otoczenie. Wyglądało na to, że w nocy rzucał się i wiercił a na dodatek coś skłoniło go do opuszczenia legowiska i skrycia się w kącie, ale choć bardzo się starał, nie potrafił sobie przypomnieć co to było. Rozprostował nieco zesztywniałe od trwania w pozycji embrionalnej kończyny. W szponiastej dłoni tkwił migoczący-ciekawiący kamyk, który drzewiej otrzymał od Iris.
Przez chwilę oglądał kamyk kręcąc głową na boki, ale jego zwierzęce oblicze nie pozwalało ocenić, czy w jego głowie zachodzą jakiekolwiek procesy myślowe. Wstał i przeciągnął się. Po wyprostowaniu i przeciągnięciu się kończyny zaczynały z wolna wracać do pełnej sprawności. Ponownie odwiesił kamyk na wystającym kawałku drewna. Powolnym krokiem, uważając by nie nadwyrężać zesztywniałych mięśni, podszedł do wyjścia z dziupli. Stojąc przy wyjściu przez chwilę napinał i rozluźniał mięśnie a następnie poruszał kończynami. Kiedy całe ciało wróciło do normy, zaczerpnął głęboko powietrza w poszukiwaniu feromonów jakiegoś dużego zwierzęcia, na które mógłby zapolować. Niestety, presja łowiecka odegnała większość zwierząt od wodopoju przy drzewie. Stwór wyszedł z dziupli na gruby konar i kilka razy poruszył skrzydłami. Skrzydła były całe i zdrowe. Spuszył się z zadowoleniem i przysiadł na gałęzi.
Doskwierał mu głód, a to znaczyło, że musi szybko zapolować. Przez chwilę zastanawiał się nad terenem łowieckim i potencjalną ofiarą. Nie mógł marnować energii, a co za tym idzie sił, na latanie i poszukiwanie ofiary po całym lesie a także okolicznych łąkach i polach. Musiał wybrać kierunek. Wstał i przez chwilę wdychał powietrze szukając zapachu jakiegoś zwierzęcia na tyle dużego by mógł się spokojnie najeść. Zapach wiewiórek, małych kotów, zajęcy, myszy i innego barachła szybko wypełnił jego receptory. Zupełnie nie tego szukał.
Koniec końców zdecydował się lecieć w dół strumienia.
Stwór instynktownie wybierał najoczywistszą drogę ucieczki swoich ofiar. Jakoś już tak jest, że stworzenia należące fitofagów, w których habitacie pojawił się dominujący drapieżnik (zoofag), czując presję łowiecką zaczynają migrować w dół cieków wodnych. Często, zwierzyna robi to na pewien okres czasu, licząc prawdopodobnie na to, że z powodu niedostatku pokarmu drapieżnik zmieni swoje leże i przeniesie się w inną część terytorium.
Alkis wstał, rozłożył skrzydła i wykonawszy nimi kilka rozgrzewających wymachów zeskoczył z gałęzi, aby następnie przy pomocy potężnych wymachów wznieść się ponad korony drzew.
Jego nozdrza stale łowiły nuty zapachowe potencjalnych ofiar.
ZT
|
|
|