To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Karty Postaci - Historia Szkarłatnego Opętanca

Anonymous - 21 Maj 2016, 21:25
Temat postu: Historia Szkarłatnego Opętanca
Niemal każda historia zaczyna się od narodzin. Więc właśnie takim standardem rozpoczniemy tę historię. Nie były one spektakularne, tak po prostu przez kilka godzin na świat próbowała wydostać się mała Kandi. Cóż życie nie jest sprawiedliwe, choć tym razem zadziałało to na korzyść naszej świeżo przybyłej na świat bohaterki, bowiem została najmłodszym dziedzicem wręcz obrzydliwie bogatej rodziny.
Pomińmy pierwsze lata jej życia, bo te jakieś nadzwyczajne nie są. No może jedynie fakt, że pod opieką samych rodziców była raz na ruski rok, a resztę czasu spędzała z nianią, której i tak już nie pamięta. Przedszkole przeminęło jej równie szybko i bez żadnych rewelacji.
Skupmy się więc na podstawówce, bo tu rodzą się pierwsze problemy. Wiadomo, wtedy to po raz pierwszy tworzą się poważniejsze przyjaźnie i każdy próbuje odnaleźć swoje miejsce w grupie. Kandi była hojna wobec reszty swej klasy, jako że dostawała spore kieszonkowe (na zakup drugiego śniadania oczywiście, bo jej rodzice nie mieli czasu na takie głupoty) zawsze komuś coś kupowała. Była przez ten fakt powszechnie lubiana, choć nie tylko przez to. Dzięki temu, że była mądra często ratowała innych od odpowiedzi czy podpowiadała na sprawdzianach. Sielanka nie trwała zbyt długo. Wkrótce kupowanie innym słodyczy czy przekąsek nie było tylko miłym gestem z jej strony, lecz zaczęto tego od niej wymagać. To samo jeśli chodzi o sprawdziany. Początkowo Kandi tego nie odczuwała, w końcu nadal była popularną dziewczyną w klasie. Jednak, gdy już ludzie podrzucali biednej Kandi swoją pracę domową do zrobienia, poczuła, że coś jest nie tak. Spróbowała się zbuntować. I to był błąd. Nagle cała klasa się od niej odwróciła. Rzekome przyjaciółki nawet nie odpowiadały na zwykłe “cześć”. Została sama. Ani w domu, ani w szkole nie miała nikogo bliskiego. Tylko raz na kilka tygodni rodzice byli w stanie poświęcić jej odrobinkę czasu. W końcu przejęli się nudzącą się córką i zapisali ją na szermierkę, której szczerze nie znosiła, jednak uczęszczała na nią i uczyła się wszelakich technik.
Koszmar nastolatki zaczął się w gimnazjum. Pomimo, że w jej klasie było wiele nowych osób mogła spotkać i te jej znane. Nie trzeba było długo czekać, by plotki o bogactwie Kandi rozniosły się po szkole. Zaczęto jej z tego powodu dokuczać. Z początku było niewinnie, o ile w ogóle dokuczanie można nazwać niewinnym. Na początku znajdowała karniaki w swoim zeszycie, czy to rzucano w nią kulkami z papieru lub kawałkami gumki, chowano rzeczy z piórnika. Ignorowała to. Nie chciała się postawić, pamiętając co się stało wcześniej. Jednak tym razem było inaczej - nie miała nikogo więc i nikogo nie mogła stracić. Przełamała się i podjęła kolejną próbę buntu.



- Przestańcie natychmiast! - krzyknęła po tym jak po raz kolejny w jej włosach wylądował kawałek gumki.
- Bo co? - zakpił jeden z jej dręczycieli - poskarżysz się mamusi w firmie i co? Może kupi tą szkołę i nas z niej wyrzuci - zaśmiał się szyderczo.
Reszta grupy również się zaśmiała, zaś reszta klasy w ogóle nie zareagowała. No tak, kto by się przejmował jakąś głupią snobką. Nie zważając na irytację dziewczyny kontynuował swoje dzieło. Ta zdenerwowana wstała i stanęła naprzeciwko chłopaka. Ten zaś wyśmiał ją jeszcze bardziej, sądząc, że nie może się z nią mierzyć. Jednakże nie wiedział o jednym - o tym, że Kandi uczęszczała na lekcje szermierki, dzięki którym była wysportowana i silna. Nie chciała go uderzyć, lecz czuła, że to musi zrobić. Rozważała wzięcie krzesła i użycie go, jednak uznała to za zbyt brutalne. Zwinęła dłoń w pięść i sprawnym ciosem niemal przewróciła nic nie spodziewającego się oprawcę. Gdy podniósł się z ziemi przyłożył dłoń do rozbitego nosa, z którego ciekła niewielka smużka krwi. Spojrzał na dłoń i po zauważeniu śladu krwi rzucił się na przeciwniczkę łapiąc ją za kołnierz i przyciskając do ławki. Na nieszczęście chłopaka, akurat do klasy wszedł nauczyciel. Widząc ową scenę zaprowadził obu uczniów przed oblicze dyrektora. Z początku sądzono, że bójkę zaczął chłopak (właściwie to tak było), jednak świadkowie opowiedzieli się po stronie agresora. Dyrekcja znając Kandi postanowiła odpuścić jej tym razem, jednak zagrożono jej, że kolejny incydent i zostanie zawieszona.



Dokuczanie zamieniło się w prawdziwe nękanie. Wielokrotnie była zatrzymywana po szkole i bita, wyrzucano jej rzeczy przez okno czy zapewniano niezbyt miłe kąpiele w szkolnej fontannie i ubikacji. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nauczyciele nie widzieli tego wszystkiego… A może tylko udawali ślepych?

Kandi siedziała w łazience zapłakana i zbierała swoje porozrzucane rzeczy. Jej głowa i ubrania były wciąż mokre od wody z toalety, w której kilkanaście minut temu była zanurzana. Mówiąc już o nieszczęsnej toalecie, dziewczyna właśnie próbowała wyjąć z niej swój zeszyt, a raczej jego resztki, choć na nic już nie zdatne, to przynajmniej chciała oszczędzić pracy sprzątaczkom. Gdy już pozbierała całość do kupy i ogarnęła swój wygląd, wolnym krokiem opuściła budynek szkolny.
Miała już dosyć. Rzuciła się na łóżko. Chciała z tym skończyć. Czy śmierć będzie dobrym rozwiązaniem? Może by była i dobrym… Mogłaby się wreszcie uwolnić… Nawet nie zorientowała się kiedy niespodziewanie wylądowała na strychu swego domu. Nie wiedziała po co tutaj przyszła ani kiedy. Korzystając z okazji zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Jej uwagę przykuło dziwne pudełko. W nim znalazła nieco wiekową maszynę do szycia. Z ciekawości zaciągnęła ją do pokoju i zaczęła próbować szyć.



Szycie stało się jej hobby. Znalazła przyjemność w kreowaniu ubrań i maskotek, a następnie robieniu ich. Wreszcie miała jakąś motywację by wracać do domu. Och, naiwna Kandi, nie wiedziała, że jej sielanka skończy się równie szybko co się zaczęła.
W końcu nadszedł czas liceum. Miała nadzieję, że tym razem jej się lepiej ułoży. Wbrew sobie już od początku trzymała dystans od reszty klasy w obawie przed odrzuceniem. Na swoje nieszczęście, wraz z nią w klasie był chłopak, któremu niegdyś rozkwasiła nos. Chciał on ją za wszelką cenę zniszczyć. Zawsze dopadał ją po szkole, w grupie i bił dotkliwie. Mimo, że z nim samym by sobie poradziła, to z grupą ludzi już nie miała szans. Aż pewnego dnia została złamana.



Leżała na ziemi czując tylko jej chłód i ból na całym ciele. Mroczyło jej się przed oczami, jednak słyszała śmiech swoich oprawców. Z ich rozmów wywnioskowała, że wreszcie sobie idą. Coś było nie tak. Nad nią wciąż ktoś stał. Wyczuwała jego obecność. Chłopak niezbyt delikatnie obrócił Kandi stopą, tak by leżała na plecach.
- I co szmato? Jak się tam czujesz na ziemi? - śmiał się szyderczo - I pomyśleć, że takie gówna jak ty mają się lepiej tylko ze względu na urodzenie. Najlepiej by było, gdybyś się teraz kurwiła gdzieś na ulicy. - Kandi odzyskała już zdolność widzenia, na tyle by zobaczyć jak jej oprawca obrzydliwie się oblizuje. - Pozwól, że ci nieco pomogę w rozpoczęciu przyszłego zawodu.
Po chwili poczuła jak ciężar chłopaka spoczywa na jej brzuchu. Sięgnął on do pierwszego guzika, znajdującego się niemal pod karkiem dziewczyny. Nastolatka już wiedziała co się święci. Postanowiła udawać osłabioną, a w międzyczasie korzystając ze skupienia niedoszłego gwłaciciela na jej bluzce szukała dłońmi czegoś czym mogłaby się obronić.
- Nie reagujesz? Haha! Widać, że bycie kurwą było ci pisane, jeśli nie masz przed czymś takim…
Monolog chłopaka przerwało silne uderzenie stalowej rurki, którą dziewczyna była wcześniej okładana. Włożyła w ten atak resztki swej sił oraz cały strach i adrenalinę. Nastolatek najwyraźniej stracił przytomność, a dziewczyna uwalniając się spod jego cielska kuśtykając ruszyła w stronę domu.



Od kilku dni nie chodziła do szkoły, jednak nie było nikogo kto mógłby się tym przejąć. Po prostu leżała w łóżku od czasu do czasu coś jedząc. Nie chciała tam wracać za nic w świecie. Zaczęła czytać coraz więcej książek fantasy, które z resztą uwielbiała od dzieciństwa. Pragnęła znaleźć się w jakimś magicznym świecie wolnym od trosk. Byle jak najdalej stąd. Zgodziłaby się nawet na propozycję najbardziej podejrzanej osoby, która zaproponowałaby jej ucieczkę z tego świata. Porzucając swe marzenia postanowiła coś ze sobą zrobić i… Iść na spacer? W każdym razie przewietrzyć się. Był środek nocy, a nastolatka na swoją pidżamę nałożyła tylko lekką kurtkę. Nawet nie pofatygowała się by zmienić swoje kapcie na zwykłe buty. Powolnym i chwiejnym krokiem dotarła do parku. Usiadła na ławce i tępym wzrokiem wpatrywała się w ziemię. Po chwili zasnęła.



Obudziła się. Ku swojemu rozczarowaniu nie znajdowała się w swoim ciepłym łóżeczku, tylko w jakimś jej nieznanym miejscu. Noc nadal trwała. Jak przez mgłę pamiętała ostatnie wydarzenia. Mówiąc o mgle, właśnie była przez taką otoczona. Mgła miała dziwną barwę, bowiem była purpurowa i niczym gęsty dywan pokrywała całe podłoże. W jej głowie powtarzało się mimowolnie jedno słowo “zemsta, zemsta, zemsta, zemsta…” Próbowała je wyrzucić, jednak bezskutecznie. Za chwilę dołączyło kolejne “zabij, zabij, zabij, zabij…” Spanikowana dziewczyna miotała się niczym wariatka biegnąc na oślep przed siebie, byle jak najdalej od dziwnych głosów.



Tym sposobem nasza Kandi znalazła się w najgorszym możliwym miejscu jeśli chodzi o Krainę Luster, czyli w jej Mrocznych Zaułkach. Pędziła przed siebie niemal całą noc, a właściwie jej resztkę, aż dotarła do Miasta Lalek. Tam padła ze zmęczenia pod czyimiś drzwiami. Została znaleziona przez Marionetkę, należącą do właściciela domu, przy którym opadła z sił. Starzec zlitował się nad dziewczyną i zapewnił jej dach nad głową na jakiś czas. Gdy tylko dowiedział się, że dziewczynka jest człowiekiem, postarał się mniej więcej nauczyć ją o Krainie Luster i Szkarłatnej Otchłani. Nawet zaproponował jej pomoc w powrocie do Świata Ludzi, jednak ta odmówiła. Nie chcąc już pasożytować na Marionetkarzu postanowiła odejść i zadbać o własny byt. I tak oto Kandi znalazła zatrudnienie jako kelnerka w jednej z kawiarni na słynącej ze słodkości Cukierkowej Ulicy. Właściciel zapewniał jej mieszkanie i nie najgorszą wypłatę. Gdy uzbierała odpowiednią ilość pieniędzy zakupiła maszynę do szycia. Chciała sobie dorabiać szyjąc kreacje i pluszaki, jednak nim do tego przystąpiła musiała się przyzwyczaić do manualnie napędzanej maszyny. Wymagało to nieco wysiłku, jednak szybko ją opanowała. Uszyła też wtedy maskotkę - szarego króliczka i mimo że planowała go sprzedać ostatecznie został jej przytulanką.
Przez następny rok tak wiodła spokojne życie - w magicznej krainie z dala od problemów. Niestety zaczęło się dziać coś dziwnego. Głosy w jej głowie znów odzywały się i nakazywały jej zabijać i się mścić. Były coraz głośniejsze i próbowały się wzajemnie przekrzyczeć. Jakby tego było mało, na plecach Kadni pojawiły się dziwne guzy. Udała się z tym do lekarza, ten zaś stwierdził, że złapała Anielskiego Pasożyta. Dowiedziała się też, że za pewien czas urosną jej skrzydła, a ona sama może zyskać magiczne moce. Była kompletnie zszokowana obrotem wydarzeń. Nie dość, że mogła żyć w tej pięknej krainie to mogła stać się jej pełnoprawną częścią. I tak przez następny rok rozwijały się jej śnieżnobiałe, nietoperze skrzydła. Na znak pojednania z tym niezwykłym światem doszyła swojemu pluszaczkowi skrzydełka i fikuśny strój oraz przechrzciła go z “Szaraczka” na “Nietoperka”. Początkowo szef Kandi był zdenerwowany, że nigdy nie zdradziła mu faktu, że jest człowiekiem, jednak nie wpłynęło to zbytnio na ich relacje.
Niepokojące nawoływanie do mordu wciąż tkwiło w umyśle dziewczyny nie dając jej spokoju. Jakoś się z tym pogodziła i oswoiła, a po pewnym czasie udało jej się to ignorować.
Po skrzydłach przyszedł czas na moce, które o dziwo postanowiły objawić się w trakcie jej pracy.



- A cóż to za ścierwo mi podano! - wydarł się jeden z klientów kawiarenki.
- P-proszę pana, jeśli panu nie smakuje zamienimy na coś innego całkowicie za darmo… - wydukała przerażona kelnerka.
Jednak awanturnik nie miał najmniejszego zamiaru przyjąć rekompensaty, a ciastko samo w sobie złe nie było - on najzwyczajniej w świecie szukał guza. Zamachnął się na przerażone dziewczę, gdy między nich wparowała jakby znikąd Kai i osłoniła koleżankę z pracy srebrną tacą, na której jeszcze przed chwilą niosła najróżniejsze smakołyki.
- Czy mogłabym poprosić pana o opuszczenie lokalu? - zapytała spokojnym głosem.
- Nie będziesz mi mówić jak mam żyć głupia kurwo! - wykrzyczał mężczyzna i jednym ciosem posłał Opętańca kilka metrów w głąb kawiarni.
“Kurwa, ten to ma siłę… Nie mam z nim szans… Chociaż gdybym znała jego słabe punkty.” Jakby na jej życzenie, cała rzeczywistość przybrała czerwoną barwę, prócz jej przeciwnika. A właściwie jego niektórych części ciała, bowiem były one niebieskie. Na jego brzuchu widniała wręcz granatowa plama. Postanowiła tam uderzyć. Swym ciosem powaliła go na ziemię, a on sam kaszlną krwią.
- Skąd… Skąd wiedziałaś! - wycharczał - skąd wiedziałaś, gdzie uderzyć!?
Najwyraźniej trafiła w jego czuły punkt. Jakąś niezagojoną ranę. Jednakże dzięki temu z opuszczoną głową opuścił on przybytek i nigdy się już nie pokazał.



Druga moc nie objawiła się tak spektakularnie, o ile tamto wydarzenie można takim było określić. Po prostu krojąc ciasto w kuchni w pewnym momencie nóż trzymany przez Kandi pokrył się czernią i przeciął nie tylko ciasto, lecz i talerz, a nawet zostawił głębokie wcięcie w blacie.
Po tym wydarzeniu zakupiła ona katanę, która od tej pory wiernie jej towarzyszy, aż po dziś dzień. Przy okazji zaczęła ćwiczyć na nowo szermierkę - tym razem sama, lecz wykorzystywała w niej swoje moce.
Opętaniec miał też trzecią moc - możliwość zamiany w mgłę. O dziwo nie musiała jej w jakikolwiek sposób odkrywać, można powiedzieć, że naturalnie przyjął się fakt jej istnienia wraz z wyrośnięciem skrzydeł.
Głosy nasiliły się. Zemsta. Zabić. Te słowa tak mocno utarły się w jej umyśle, że w nie uwierzyła, uwierzyła, że chce to zrobić.
Przez następne kilka lat postanowiła czekać. Musiała odczekać aż siedem lat, aż zostanie uznana za martwą po swym zaginięciu. Dodatkowo przynajmniej rok, by utwierdzić wszystkich w fakcie, że nie żyje. W Krainie Luster była już od około czterech lat. Czyli pozostały jej kolejne cztery. Postanowiła zadomowić się gdzieś tutaj, w końcu w ludzkim świecie nie było dla niej miejsca. Żeby zarobić więcej zaczęła podejmować się najróżniejszych zleceń. W końcu było ją stać na mieszkanie, a wybór padł na Lewitujące Osiedle, ponieważ uznała Szkarłatną Otchłań za świetną bazę wypadową, a dotarcie do mieszkania dzięki skrzydłom nie było takie trudne.
Tuż przed wybraniem się do świata ludzi zmieniła nieco swą aparycję, bowiem przefarbowała swoje blond włosy na miedziane. Oczywiście jej wygląd zmienił się bardzo, odkąd opuściła świat ludzi, spójrzmy chociaż na fakt posiadania skrzydeł, których wcześniej nie było. W każdym razie, dopiero po dłuższym przyglądnięciu się dziewczynie można było w niej rozpoznać coś z Kandi.



Spoglądała na wielki i bogato zdobiony nagrobek. Widniało na nim “Kandi Lloyd”. Jej rodzice nieźle musieli się wykosztować na taki grób, szkoda, że nigdy nie było ich stań na poświęcenia choć chwili Kandi. W dodatku zapewne nie było tam nawet trumny, bo co mieli pochować? Po raz ostatni spojrzała na niedoszłe miejsce swego pochówku i odwracając wzrok pełen pogardy opuściła cmentarz.
Kolejnym punktem był jego dom. Dom jej dręczyciela. Musiała się nieźle namęczyć by znaleźć jego aktualny adres, ale opłacając odpowiednich informatorów udało jej się go odnaleźć. Teraz wystarczyło tylko podrzucić mały liścik. Miała nadzieję, że plan wypali.
Czekała na niewielkim placyku. Nie zmienił się zbyt wiele przez te osiem lat, nie licząc, że był jeszcze bardziej zapuszczony niż wcześniej. To właśnie tu została złamana i miała zamiar uczynić dziś to samo. W końcu pojawił się on. Spojrzał na dziewczynę i przez chwilę stał w osłupieniu.
- K-kandi? - wydukał zaskoczony - cz-czy to naprawdę ty? Nie, to nie możliwe, byłem na jej pogrzebie rok temu…
“Był na moim pogrzebie? A to ciekawe…”
- Mimo wszystko przybyłeś tu, więc chyba jesteś skory uwierzyć, że oto ja, stojąca przed tobą, to Kandi Lloyd? - zapytała z przekąsem - czy może uwierzyłbyś komukolwiek za mnie się podającemu?
- Jestem skory ci uwierzyć. Chyba nie mam lepszego wyboru, prawda? Szczególnie, że żałuję, chcę porozmawiać, przeprosić… Ach, może to tylko mój sen wywołany poczuciem winy… Sam już nie wiem…
- Sen? Chyba raczej koszmar - szepnęła do samej siebie. - Och, nagle ci się na przeprosiny zebrało. I myślisz, że jednym pierdolonym “przepraszam” zwrócisz mi moje zmarnowane życie? To żałosne. Szczerze mówiąc, nie chcesz przepraszać mnie, bo ci przykro i żałujesz, chcesz po prostu uzyskać spokój ducha?
- Możesz mieć rację. Ja w przeciwieństwie do ciebie nigdy rozumem nie grzeszyłem. Choć powoli dochodzę do wniosku… Że jesteś zjawą. Zjawą, która ma mnie nękać za to, że jestem odpowiedzialny za śmierć Kandi.
- Może tak być - postanowiła nie wyprowadzać go z błędu - ja ty tylko przybyłam, by się zemścić.
Wyciągnęła dłoń przed siebie, jakby chciała przywitać się z chłopakiem. Ten niepewnie podszedł do niej i uścisnął jej rękę. To był błąd. Pociągnęła go do siebie i silnym ciosem kolana w brzuch powaliła go. Przycisnęła młodego mężczyznę nogą do ziemi, by nie próbował uciec. Dopiero teraz zauważył, że z dziewczyną jest coś nie tak. Miała na sobie nienaturalnie ułożoną pelerynę. Widząc jego zainteresowanie, zrzuciła ją z siebie ukazując swoje śnieżnobiałe skrzydła.
- Co do kur… - jego słowa przerwało kopnięcie w brzuch.
Teraz stała nad nim. Nie wiedziała co zrobić. Cały jej umysł krzyczał zabij, jednak resztki dobra jakie w niej pozostały powstrzymywały ją. Kandi zdeterminowana do popełnienia zbrodni, do której tak długo się przygotowywała, zignorowała swą dobrą część. Chciała być w tym wszystkim jak najbardziej brutalna. Usiadła na jego klatce piersiowej, starając się jej nie zmiażdżyć swym ciężarem, na to miała nieco inny pomysł. Złapała jego prawą rękę i mocno ścisnęła swoimi nogami, coby się nie wyrwał. Złapała jego palec wskazujący. Odgięła go tak mocno, że po chrupnięciu jaki wydał przybrał nienaturalny aż kształt. Chłopak krzyczał i wierzgał nogami, a wolną ręką uderzał plecy Kandi z całej siły. Zdenerwowana tym wyjęła swoją katanę i za jej pomocą przygwoździła przedramię lewej ręki dawnego dręczyciela. Krzyk był jeszcze głośniejszy, a wyraz twarzy wydał się Opętańcowi niezwykle zabawny. Swoje dzieło kontynuowała na reszcie palców. Gdy skończyła z prawą dłonią, stwierdziła, że łamanie każdego po kolei palca to strata czasu, więc postanowiła po prostu zmiażdżyć te u lewej ręki. Musiała na to poświęcić jakieś dziesięć kopnięć, ale i tak to było szybsze.
- D-dlaczego… Ty mi… To robisz…? - wyłkał niema krztusząc się swoimi łzami, które płynęły z jego oczu strumieniami
Postanowiła przemilczeć jego pytanie uważając za wyjątkowo kretyńskie. Wyjęła katanę z jego ręki i już miała przystąpić do dalszego działania, gdy nagle obiekt jej tortur zaczął powoli i niezgrabnie wstawać. Uśmiechnęła się tylko i obserwowała. Gdy chłopak zaczął uciekać odczekała chwilę, by zyskał nadzieję na ucieczkę, żeby po chwili podlecieć przed niego i po prostu podstawiając mu nogę znów sprawiła, że wylądował na ziemi. Obróciła go do góry brzuchem i użyła swych Oczu Demona. Mimo, że było już ciemno widziała ciało swego dręczyciela doskonale, choć jakby w czerwonej mgle. Wypatrzyła miejsca zabarwione na niebiesko i zatopiła ostrze w jego ciele, celowo omijając jego słabe punkty. Musiała przyznać, że wbicie katany w jakąś żywą istotę przypominało jej krojenie ciasta. Z tą różnicą, że ciasto nie ma w sobie kości ani nie krwawi. Przez chwilę ryła tak sobie po jego torsie zostawiając na nim płytkie rany. Odczekała chwilkę aż nieco pokrwawi i schyliła się. Tym razem jej celem były niebieskie obszary. Chociaż widząc, że te głównie ukazują już i tak poharatane ręce i punkty witalne, zdecydowała się poryć mieczem w jego nogach lub je całkowicie odciąć. Skończyło się na tym, że ponacinała i powykręcała kostki. Jakimś cudem młody mężczyzna jeszcze nie utracił przytomności z natłoku bólu. Znudziło ją to i postanowiła uderzyć w serce by zakończyć wszystko.
Spojrzała na dzieło zniszczenia, które po sobie pozostawiła. Truchło chłopaka pływające we krwi zdobiło środek starego, opuszczonego placu, znajdującego się gdzieś na obrzeżach miasta. Jej wzrok skierował się na jej ostrze. “Szkarłatne”. Następnie na jej ubrania “Szkarłatne.” Potem na jej dłonie. “Szkarłatne.” Nie czuła ani obrzydzenia do siebie, ani jakiegoś szoku. Czuła się szczęśliwa i usatysfakcjonowana. “Ludzkie życie jest takie kruche” podsumowała. Widniejący na jej twarzy do tej pory uśmiech zamienił się w obrzydliwy i budzący grozę uśmiech. Spodobało jej się to. Lubiła zabijać.
Po raz kolejny z pogardą spoglądała na nagrobek. Wzięła swoją katanę i cięła. Tym samym jej imię i nazwisko zostały przekreślone podłużną rysą. Mieli rację. Kandi Lloyd nie żyje od ośmiu lat. Tym sposobem narodziła się Scarlet.



Po tym wydarzeniu Scarlet na zawsze opuściła świat ludzi i wraca tam jedynie jeśli praca tego od niej wymaga. Prócz różnych zleceń udało jej się znaleźć pracę u pewnej Marionetki, w której może się spełniać.




Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group