Retrospekcje - Aaron i Sophie na placu zabaw
Aaron - 6 Lipiec 2016, 19:47 Temat postu: Aaron i Sophie na placu zabaw Wówczas przesiadywał na murku przed latarnią, spoglądając na burzę rozgrywającą się na horyzoncie, w głębi morza. Szelest w trawie zwabił jego zmysły. Przybył wilczy posłaniec. Dawno nie widział tego zwierzęcia i w pierwszej chwili nawet nie poznał, do kogo należy. Gdy zaś sięgnął po dostarczoną mu wiadomość, jego przypuszczenia okazały się poprawne: to Opal chciała się spotkać. Ta cholernie irytująca go istotka, która potrafiła w jednej chwili skierować jego myśli na Anarchs jakby właśnie obierał kurs na same Wyspy Szczęśliwe, by parę chwil później dać tysiąc powodów do znienawidzenia tej straty czasu na kameralne spotkanie wokoło czajniczka ze wrzątkiem.
Ostatecznie jednak wyszło coś jakby pośrodku.
A teraz chciała się spotkać w najgłupszym miejscu, o którego wybór posądzałby przywódczynie organizacji. Plac zabaw. W miasteczku lalek. Rasy z białej listy Anarchistów; rasy, która zasługuje na wyjątkowe poszanowanie. Choć wszystko i tak zmierza do równości - podobno - Aaron ma pewne wątpliwości, a zresztą, kiedy on ich nie miewa?
Chyba tylko wtedy, gdy się zauroczy lub coś więcej.
Przybył na wyznaczoną godzinę, zastając niemal opustoszały plac - trudno by o świcie ktoś się już bawił tutaj, ale jakieś pojedyncze duszyczki huśtały się gdzieś w dali.
Przysiadł na karuzeli, lecz nie w krzesełku, w którym by się raczej nie zmieścił (a już na pewno byłoby dla niego zbyt ciasno) a na ramie - na nieruchomym okręgu, od którego dzieciaki powinny się odpychać celem nabierania prędkości. Wyciągnął nogi na środek karuzeli i ze spokojem patrzył na wskazówki zmaterializowanego zegarka trzymanego w dłoni. Ciemne materiałowe spodnie i w lekkim odcieniu granatu płaszcz pozwalały ujrzeć Aaronię już z dalsza, jako ciemny kształt na tle pobliskich krzewów i innych atrakcji. Tym razem nie posiadał kapelusza, ani nie miał też ze sobą żadnego nesesera.
Soph - 12 Lipiec 2016, 17:18
Pytanie było kłopotliwe – bo czy Sophie była masochistką nie dało się określić jednoznacznie. Niby nic nie wskazywało, ażeby Akrobatka skłaniała się do działań autoagresji, bo i narkotyki trzymała z daleka, i inne środki wspomagające, a szeroko dostępne w Krainie, zaś pociąg do ryzyka i niebezpieczeństwa zdecydowanie nie mógł zostać odebrany jako masochizm, skoro dziewczę pęd wiatru we włosach i tętnienie krwi w skroniach kochało.
A jednak spędzała część czasu – i to lwią część! – na salonach arcydupka, przybrana niemal we wstążeczki i kokardki. A jednak przywlokła się bladym świtaniem do centrum Miasta Lalek, by spotkać się z jedną z najbardziej irytujących i patetycznych istot, jakie znała.
Dawno nie była w miasteczku. Metropolijka jak zawsze błyskała zza zasłoniętych okien światłami nocnych marków. Nawet teraz nieliczni wracali mocno spóźnieni do domów, nadając miejscu już nie tylko pozory, ale faktyczne przejawy życia. Bez różnicy czy byli to Marionetkarze czy Marionetki.
Do przycupniętego Aarona dobiegać mogły nieliczne jeszcze śmiechy i tupot nóżek. W dzień gwar był donośniejszy, a zabawą tygodnia okazała się lustrzana wersja chowanego z odklepywaniem. I znikanie było surowo zabronione!
Przedświt tchnął pastelowoszarym (s)pokojem.
Z nielicznych amatorów zabaw na chłodnym powietrzu odłączyły się dwie postaci: wyższa była dorosłą kobietą, być może matką rudowłosej dziewczynki, którą wszak prowadziła za rękę. Zbliżając się do Zegarmistrza, jasnowłosa kobieta wolną ręką wyciągnęła z szerokiego rękawa papieros w długiej, cienkiej lufce i trzymając ją między palcami podeszła do mężczyzny.
– Czy ma pan może ogień? Ja sama posiadam tylko ten płonący w moim wnętrzu, z miłości do Krainy i wolności jaką ona daje.
Dziewczynka z kolei stała prosto jak struna i lekko bujała się na czubkach różowych baletek, przypatrując ciekawie Lunatykowi.
Zgadniesz?
|
|
|