Archiwum X - Akustyka Mr. Echo
Anonymous - 5 Wrzesień 2016, 12:28 Temat postu: Akustyka Mr. Echo ◤ [1] Na Morze
<< Soundtrack pt. 1 >>
[czas obecny]
Trzymał ten fragment papieru. W smaganych zimnym wiatrem palcach, wystającymi ze skórzanych rękawic, które okrywały jedynie śródręcza jego dłoni. Fotografia. Czy ten obecny podmuch ją porwie, czy dopiero kolejny, unosząc hen daleko, nad toń wzburzonego morza?
Nie, jednak została.
Jakby siły magnetyczne ją tu trzymały, specyfika tego czasu i miejsca, albo napięcie powierzchniowe jego lodowatej skóry. Patrzył, rozmyślając nad tą zawiłością kolejny raz. Tusz rozmazywał się w ciężkich, pojedynczych kroplach deszczu. Wstrzymany na moment oddech przypomniał o tym, że może jednak powinien zawrócić.
Ciężkie chmury unosiły się nad morzem.
Kiedy kropla zawisła centymetry nad kartką, wiatr w moment ucichł, jego łajba ustala pod stałym nachyleniem, a powietrze zostało skumulowane na jego drobnych palcach; wiedział, że już nie zawróci. Zrobił to. Po raz kolejny. I będzie płynął dalej. Wierzy w swój cel.
Czas uległ zatrzymaniu z taką lekkością, z jaką chwiejne ramię wagi zatrzymywane jest wprawną ręką. I trwał tak przez dłuższy, względny odcinek czasu. Tak, względny. Coś jakby dokleić sześcianowi w czwartym wymiarze ścianę, a po chwili ją stamtąd zabrać z powrotem do trzech wymiarów. Poczuł jak powieki chcą zwilżyć mu oczy, ręka cierpnie, a powietrze zastyga i zasycha w ustach.
Zatrzymany czas nie wyjaśni swojej genezy, tak samo jak patrzenie w losową stronę losowej książki nie powie nic pewnego o autorze zamieszczonych na niej słów.
Nie potrafił sobie w pełni odpowiedzieć na pytanie, dlaczego akurat jemu ta moc wpadła w dłonie, dlaczego on ma przewodzić temu… darowi. Tak, widział tu rolę przeznaczenia, choć niepotrzebnie się jej doszukiwał. Te rozważania były niejako efektem jego skromności.
Zatrzymał czas, a to dodało mu pewności. Musi tam płynąć, musi dopłynąć. I wiedzieć.
Zaszły w nim zmiany: perspektywa uległa otwarciu, a jego wachlarz zmysłów jakby zyskał numer Szósty.
Kiedy to się stało?
[rok wcześniej]
Uwielbiał korzystać z telekinezy w życiu codziennym, co go trochę rozleniwiało. Po co ruszać się zza stołu po sztućce, kiedy można swoją wolą umysłu otworzyć szufladę i przenieść widelec bądź łyżkę prosto do swojej dłoni? Coś wycinał z papieru i wokoło po podłodze błąkały się liczne ścinki - niektóre bardzo cienkie i trudne do chwycenia - mocą prędzej i szybciej je pozbiera! I takich sytuacji było pełno, choć nie można powiedzieć, że korzystał z tej mocy na tyle często, co na przykład ze słuchu czy dotyku.
I w tej sielance był czas, gdy telekineza zaczęła tracić na swojej sile. Szczególnie zauważał to w swoim domu. Jakby coś zamieszkało w jego progach i pragnęło go przekształcić. Może to była Zła, mroczna siła, a może bardzo nadgorliwy posłaniec Dobrego Losu?..
Wicher dobijał się do okien.
Czasem sięgał też tą mocą po leżące dalej naczynie. I ten pierwszy raz, w niewytłumaczalny dla niego sposób, przemieszczana filiżanka upadła przedwcześnie, rozbijając się o posadzkę.
Jeden donośny dźwięk i cisza. Kawałki rozbitej porcelany, powiększająca się plama napoju. Mała szkoda materialna, a wielkie ognisko zapalne w umyśle.
Drobinki szkliły się, przywodząc na myśl opadły pył, opadłe konfetti. Nie, to nic poważnego, mówił sobie.
Stanowczo nie podobał mu się ten stan rzeczy. Obawiał się, aby w kluczowym momencie jego moc nie osłabła tak, jak teraz. Zachowywał względny spokój, ale i tak zauważalnie ta rzecz go trapiła. Doszukiwał się w tym zachwianiu się telekinezy ukrytych znaków, głosu przeznaczenia.
Dlaczego?
Echo nie lubi, gdy coś samo z siebie się dzieje i nie jest w stanie znaleźć na to konkretnej przyczyny. Poza tym uważa, że w mocach nikt nie jest zupełnie sam, a w jakiś sposób każdy podlega pewnej magicznej, nieskończonej powłoce, która pomaga w odkrywaniu wrodzonych mocy jak i podpowiada w nauce nowych.
Czy to właśnie była taka podpowiedź?
Telekineza, choć z okresowymi problemami, wciąż wodziła go za dłonie, a z codziennością dobrze sobie radził. Całość tych rozległych rozważań zamierzał sprowadzić do lekkiego, wspólnego mianownika. Uznać te paręnaście dni niestabilności za efekt przemęczenia organizmu, że wystarczy odpocząć, zregenerować siły i odstawić przy tym używanie mocy na jakiś czas.
...jednakże...
Chwilę czy dwie, po tej pociesznej myśli nabrał wrażenia dokonania się niemożliwego: zegar zwolnił ze swoim cyklicznie rozbrzmiewającym dźwiękiem, jakby ominął parę sekund.
To był ten namacalny efekt, który swoim strumieniem światła pozwolił Lunatykowi spojrzeć znacznie inaczej. Zaskoczony Echo, nie będąc pewnym czy mu się zwyczajnie nie przewidziało (a tak właśnie było), intensywnie rozmyślał o mocy zatrzymywania czasu. To mylne wrażenie, ten jeden moment niepewności, obudziło w nim silne pragnienie poznania specyfiki czasu z innego punktu odniesienia. Usilnie pragnął przebudzić w sobie tę moc.
Szyby zatrzeszczały od porywistego wiatru, a wraz z nim chmara kropel deszczu uderzyła o tę transparentną taflę.Poranna burza. Cały dzień zapowiadał się być skąpanym w deszczu.
Nie tylko wicher dobijał się do okien. Deszcz także czegoś chciał od domownika.
Poprzeszkadzać.
W ciągu tego, jak się okazało wyjątkowego dnia, kilkakrotnie przebywał z jednym cyferblatem w dłoniach, a drugi wisiał na ścianie przed nim. W wytrwałym skupieniu patrzył i myślał, a wskazówki, sunąc po tarczy, muskały opuszki jego palców.
W końcu czas się zatrzymał. Dokonał tego.
Mógłby w tym momencie pomyśleć o fizycznych równaniach odnośnie czasoprzestrzeni, które być może w jakimś podręczniku do fizyki odnalazłby. Nie był jednak zaznajomiony z tak zaawansowaną fizyką świata ludzi. Poza tym, kreowała nim niezmierzona ciekawość; nieobliczalny ciąg pytań i usilne pragnienie poznawania odpowiedzi.
Sądził, że z ramienia samego Przeznaczenia nadarza się mu wyjątkowa szansa, choć przecież zupełnie sam do tej sytuacji doprowadził.
Psychiczny ciężar był nie do zmierzenia. Potężna moc w zasięgu ręki.
Brał to za przeznaczenie. Wziął za przeznaczenie, przygarnął jak kolejnego królika. Tym razem jednak królik ten był znacznie bardziej nieuchwytnym i całkiem innego rodzaju. Ale zaopiekuje się nim - oto jego nowy cel. Oswoi swoim dobrym sercem i sprawi, że przy nim będzie mu dobrze.
Postanowił opanować tę moc, której poznał zaledwie mały zalążek.
[czas obecny]
Wezbrał do ust świeże powietrze, nasączył mrugnięciem źrenice, a pojedyncze, nadmiarowe krople łez spłynęły mu po licach. Ta jedna kropla deszczu, dotąd znajdująca się nad kartą, spadła, zrzucona przez ruch powietrza.
I rozcieńczony atrament pochłonął tej fotografii kolejny barw fragment.
Wokoło niego cząsteczki powietrza poruszały się, ale statek wciąż tkwił w zawieszeniu na fali - jego ani jej Lunatyk nie miał sił poruszyć. Powstał gwałtownie z siedliska i wychylił się za burtę, patrząc w zawieszone krople morskiej cieczy. Wydychanym powietrzem strząsł te drobiny na lustro wody.
Kiedy już chciał skierować się pod pokład, zobaczył odbijający światło punkt na fali. Zaciekawiony, przyjrzał się temu czemuś i spostrzegł butelkę zatkaną korkiem, wypełnioną papierem i unoszącą się na wodzie, a zastygłą teraz w bezruchu. Kiedy popłynął po nią pędem i jej zawartość odczytał po powrocie, docenił ponad swój dotychczasowy zwyczaj wielkość Szczęścia. I dodał tym samym wartości swojemu Przeznaczeniu.
List wysłany do Pani Zegarmistrz, oznaczony datą, adresatem i miejscem.
Dobrych kilka lat temu, Aaron, Latarnia nad Morzem Łez.
List przybył do jego przyszłego następcy. W tej samej butelce, na tym samym morzu.
“Kiedy płynę - łapię w żagle wiatr!
Kiedy płynę - tylko patrzę w dal!
A niemożliwe zostawiam właśnie tam,
gdzie kiedyś byłem... Płynę!
Płynę!..”
[od roku wstecz do niedawna]
Początkowo nie potrafił nikomu powiedzieć o swoim nowym nabytku. Pierwsze użycia mocy przeprowadzał w komfortowych warunkach, za każdym razem czując obawy przed zaistnieniem skutków ubocznych. Nabierał przy tym więcej pewności, a ciekawość coraz silniej ciągnęła go za rękę.
Wszystko, jak to z definicji początki do siebie mają, przychodziło z trudem, a efekty były bardzo krótkotrwałe. Można rzec, że przez długi okres czasu zwyczajnie bawił się tą mocą, testując jej efekty m.in. na królikach. Bez obaw, żaden nie ucierpiał, choć nie dało się nie zauważyć ich zdziwienia, kiedy to nagle część z nich ujrzała jak jeszcze przed chwilą obecne obok nich, teraz znajdują się znacznie dalej; albo płatek sałaty, którym się pożywiały, nie jest już przy nich. Dość szybko z tymi testami skończył, nie chcąc niepotrzebne stawiać królików w niekomfortowych sytuacjach.
Bał się też, aby któremuś z nich nie stała się krzywda.
Ciągle poznawał możliwe skutki tej mocy, będąc podekscytowanym, że, czas się go nie ima. Tak jak pierwszego razu, tak też i każdego kolejnego rodziły się w jego głowie liczne pytania, na które próbował znaleźć najbardziej pasujące, najprostsze odpowiedzi. Nie ulegało jego wątpliwości, że ta moc jest bardzo potężną i tylko nieliczni są w stanie się jej samodzielnie nauczyć. Zgodnie ze swoją teorią o magii, sądził, że coś mu w tym pomogło - wskazało kierunek - ale i tak widział w sobie ogromny wkład. Silny był to ucisk na jego psychice, któremu wciąż wytrwale się przeciwstawiał.
Jednego razu poszedł na całość. Zrobił jedną ze służek w ciuciubabkę, zatrzymując czas i przechodząc za tę osobę; a oboje wówczas szli jednym z korytarzy.
I czas ruszył.
- C-co, Panie, teleportujesz się jak Białe Króliki?! - wykrzyczała kobieta, zaskoczona nagłym zniknięciem Lunatyka. Dla niej faktycznie wyglądało to jak teleportacja, ale dla Echo było to coś więcej - przygoda w innym wymiarze.
Przeprosił służkę za swoje pochopne i niezbyt przemyślane zachowanie i opowiedział jej o tym, jak udało mu się zainicjować swoją nową moc, a fascynacja nią aż się w nim przelewała - taki jej nadmiar się w nim zebrał. Kobieta nie skąpiła dobrych słów pod jego adresem i rozmowa ta otworzyła przed nim kolejne wrota. Wierzył, że jest w stanie poskromić wielką potęgę.
Czy Aaron wciąż był Zegarmistrzem? Powątpiewał w to, będąc bliższym stwierdzenia, że nikt czasem się nie opiekuje, nikt spośród Panów Lunatyków, a on ma szansę tę pustkę zapełnić. Nie pochwalał Aarona i słyszał wiele złego na jego temat. Dzięki swoim postępom w opanowywaniu mocy mógł już wpisać się w nieliczne grono Lunatyków, choć jeszcze nie w Zegarmistrzów. Pragnął tego, ale dla bycia Zegarmistrzem potrzebował czegoś więcej, potrzebował czynów.
Przy kolejnych próbach, mocy używał już rozważniej, dokładniej poznając się na jej ograniczeniach i możliwościach. I tak zdarzyło mu się razu pewnego uratować przed upadkiem z klifu gonione przez drapieżnika kopytne zwierze; a bandziorów pozbawić możliwości dalszego znęcania się nad bezbronną, biedną dziewczyną. Było tak, jak służąca mu życzyła. Te dwie sytuacje, następujące krótko po sobie - w ciągu paru dni - rzuciły światło na stojące przed nim możliwości, które czekały na realizację:
Powstrzymywanie Zła.
Ta, jakże baśniowa myśl, wkomponowała się w jego codzienność i choć nie był supermenem dla pobliskiego miasteczka, starał się jak najlepiej wykorzystywać moc dla dobrych celów. Żeby jednak być skutecznym obserwatorem, musiał jeszcze rzadziej bywać w progach swojego pałacu. Ciężko jest wszystko ze sobą pogodzić; urządzić z tego idealną kompozycję. W jednym okresie proporcje są takie, w innym już odmienne, ale dopóki niczego nie potraktuje się po macoszemu, dopóty żaden obowiązek nie będzie zaniedbywanym.
Uznał siebie za Zegarmistrza. Był prawdziwym Zegarmistrzem. Słuch o Aaronie przemijał, a o Echo coraz więcej pojawiało się, głównie lokalnych, opowieści.
Obserwuje - stawia ze swoich płytek schody do nieba; a nawet obudowuje je ścianą dookoła w formie wieży. Stara się ile tylko jest w stanie i próbuje widzieć możliwie najwięcej. Jest jednak tylko jeden i nie może wszystkiego.
I choć kolekcjonerski kunszt zastąpił nowym, to nie pozostawił bez opieki już zgromadzonych zwierząt. Inny był to okres w jego życiu, ale wewnętrznie pozostawał sobą.
Wciąż nikomu obcemu bez powodu nie przedstawił się jako Zegarmistrz. A kiedy komuś pomaga, niechętnie mówi tej osobie, kim jest. Nie potrafi chwalić się swoją tożsamością. Ma po prostu cel do wykonania, a rozgłosu nie chce z tym mieszać. Plotki i przepływ informacji jednak swoje zdziałały i nie jest aż takim anonimem, jak mu się wydaje.
[czas obecny]
Tę fotografię znalazł w rodzinnych archiwach. Pochodziła sprzed paru lat. Dotąd nie miał okazji z tym Lunatykiem rozmawiać, choć był jego dalszym kuzynem i nosił to samo nazwisko. Posłyszał wiele opowieści o tej gałęzi Welsów i wyrobił sobie zdanie na ich temat.
Płynął w kierunku Latarni Aarona.
Zamierzał sprawdzić, czy nadal tam mieszka; albo ktokolwiek inny. Obawiał się konfrontacji, ale nie mógł zawrócić do portu. Ten list nie na darmo znalazł właśnie teraz. Teraz? Czy czas ma tutaj aż takie znaczenie? Czasoprzestrzeń dzieli się przez dwa odkąd potrafi się z tą mocą obchodzić. Może zastanie poszukiwanego, może tylko służkę? Może ten dzień będzie przełomowym, a może zamknięte drzwi skomentuje potrzebą wrócenia tu z Klucznikiem?
”Wchodzę w pętle czasu, łapię kurs.
Wskazówki znów skracają dystans!”
Jestem Echo, żyję trzydzieści pięć lat i jestem Zegarmistrzem. To trudne. I potężne, i ciekawe. Co mogę więcej o sobie powiedzieć? Niektórzy mają mnie za Białego Królika, ale jestem kolekcjonerem - byłem - Kolekcjonerem Królików. Kocham króliki.
◤ [2] Biografia
<< Soundtrack pt. 2 >>
[początki]
Słońce ledwie wzeszło, a Zacharie Echo wybiegł już z domu nakarmić króliki marchewką i zbożem. Ta hodowla miała wymiar kolekcjonerski - jego babcia odziedziczyła po swojej matce te, przekazywane z dalszych pokoleń, zbiory. W dawnych czasach wiele różnych gatunków było gromadzonych, ale dziadkom Echo zostały niemal tylko te króliczaste. Pochodziły ze wszystkich trzech światów, a ponoć nawet i ze czwartego - Krainy Snów. Mniejsze i większe, a niektóre nawet z puszystymi skrzydełkami.
Nie był to żaden domek na wsi, a okazały pałac, wybudowany przez starców dla przyszłych pokoleń. Niestety, Echo był ich jedynym wnukiem. Rodzice zaginęli niedługo po jego narodzinach. Niby dzień jak co dzień, wszystko było na swoim miejscu, a mimo to żadne z nich tego dnia już nie wróciło. Poszukiwania mocno osłabiły psychikę dziadków, ale Zacharie promieniował, tak potrzebną im wówczas, niemowlęcą radością.
Przyniósł garść marchewek na trawę i otworzył królikom furtkę. Wybiegły z chlewika na świeże powietrze, nic a nic nie bojąc się młodzieńca. Nabrał wprawy w obchodzeniu się z nimi, choć właściwie już od samego początku okazywał delikatność wobec tych zwierzątek. Niedługo potem jedna z córek służby przybyła, by wraz z nim podrobić kicałkom sałaty.
Tak, służba była traktowana komfortowo, jako część rodziny.
Lata mijały, a młody Lunatyk spędzał swoje dzieciństwo głównie wraz z dziećmi pracowników, najmowanych przez wychowujących go dziadków. Uczyli go szacunku do każdego, bez wyjątku, choć omijali przy tym niewygodne tematy. Pytał o mamę, pytał o tatę; odpowiedzi, choć niezbyt zrozumiałe, wystarczyły na dany moment. Wychowywali go jak syna, którego nigdy nie mieli; aż tyle im zostało po zaginionej córce.
Była jedyna. I bardziej niż inni, widzieli podobieństwo do niej w twarzy Echo. Zapewne ta zbieżność pozwoliła im wrócić do dotychczasowego życia i zażegnać męczące, psychiczne rozterki. Mówili, że ich córka w pewnej części mieszka teraz w Echo.
[nauka]
Prywatni nauczyciele przekazywali mu wiedzę o Krainie, co od samego początku okazało się być wymagającym zadaniem. Echo po prostu lubił się bawić, a pierwsza zatrudniona inteligencja była przyzwyczajona do obchodzenia się z arystokratycznymi, wychowywanymi wedle ścisłych reguł i zasad, dziećmi. Prędka zmiana nauczycieli na bardziej wyczynowych poskutkowała od razu, a przygoda poszła w parze z nauką. Matematyki nie poznawał przez liczby na kartce papieru, a odnajdywał ją w przyrodzie. Dodawanie jako liście rosnące na gałązkach i mnożenie ich poprzez sumowanie gałązek. Odnajdywanie kształtów w płatkach kwiatów i porównywanie pól podstawowych figur geometrycznych na wycinanych z liści fragmentach. Poznawanie przestrzeni na bryłach wyciętych z owoców. Podobnie było z innymi dziedzinami nauki. Niejednokrotnie nauczyciele zabierali go w dłuższe podróże, nawet kilkudniowe, podczas których poznawał różnorodność obu krain. Przynosił ze sobą wiele znalezisk, a także i małe zwierzątka. Stawał się kolekcjonerem jeszcze za młodu.
Łatwo przyjmował wiedzę w takiej formie i kiedy bez większych problemów razu pewnego, nadspodziewanie, zaczął przyglądać się projektom dziadków.
Najpierw samodzielnie dostrzegł, czym jest przekrój oraz rzut. Kolejno, po paru minutach opowieści dziadka rozumiał już niektóre z zapisów i większość rysunków. Potrafił z przekrojów wyobrazić sobie docelowy kształt, biorąc poprawkę na użytą skalę oraz docelowe materiały. Przyszedł następny dzień i nauczyciele nie wierzyli w te rewelacje, wypowiadane przez dziadka. Ale ku ich zaskoczeniu, zaraz potem Echo wyjaśnił im w swój prosty i dziecinny sposób to, co w schematach dostrzegał. Miał do tego smykałkę.
Dziadkowie zajmowali się architekturą - projektowali stylowe konstrukcje w obu magicznych krainach, które szereg zaznajomionych budowniczych wdrążał w teraźniejszość. W swoim portfolio pochwalić się mogli zaprojektowaniem wielu pałaców i zamków. Echo, podobnie jak i oni, stał się maniakiem sennych przygód, w których własną, nieskrępowaną wolą, tworzył najprzeróżniejsze kształty, miłując sobie ich matematyczne wyliczenia równie osobliwie, co ulubione pluszaki. Dorastał w ekscentrycznym pokoju wielkości przeciętnego salonu, pośrodku którego stał pewien regał. Z jednej strony był zbiorem literatury, a z drugiej zaś zwierząt. Początkowo, w dzieciństwie, książki posiadały wiele obrazków, zaś zwierzęta uczynione były z pluszu. Z czasem jednak interesował się coraz poważniejszymi pozycjami do lektury, a pluszowa kolekcja zanikała, będąc wypełnianą prawdziwymi zwierzętami. Sądzili, że gdy dorośnie, odnowi rodzimą kolekcję zwierząt. A Echo, prawdopodobnie, widząc kicającego królika i jego zamyślony pyszczek, widział samego siebie, biegającego po stwarzanych z płytek mostach.
[pierwsze duże przygody]
Dziadkowie byli dość zapracowani, choć poświęcali dla Zacharie wiele czasu - tyle, ile tylko byli w stanie. W obawie, że jednak częściej oczy dorosłej osoby powinny na niego spoglądać, zatrudnili dla niego opiekunkę, której zadaniem było zabawianie się z chłopcem i pilnowanie, aby nie zrobił sobie przypadkiem krzywdy. Ta osoba miała być kimś w rodzaju dobrej cioci. Szkoda tylko, że nie zauważyli zatrudnienia do tej roli… Straszki. Echo został nie jeden raz wyłuskany ze swoich emocji, co zachwiało jego osobą. Nie na tyle, aby doszukiwać się takich złych skutków, które miałby z nim pozostać na dłużej i zauważalnie na niego wpłynąć. Mimo wszystko, miał ją za dobrą ciocię, choć sprawiającą mu niezbyt wytłumaczalne kłopoty. Nigdy jednak o tym nikomu nie powiedział - ciocia Queen zabroniła mu o tym mówić.
Zaczął miewać koszmary, w których widział paskudne bestie, obrzydliwie cuchnące i chcące podejść blisko niego. Zazwyczaj od nich uciekał, a sny te urywały się w różnych momentach. Ich pojawienie się było skutkiem śmielszych zabaw z Queen. Opowiedział jej o tych koszmarach pewnego dnia, a ta zaoferowała mu bardzo pomocne i pocieszające porady.
Pewnego razu uzyskał świadomość podczas starcia z nimi we śnie i pokonał je niemal samą siłą woli. Takich snów miał później jeszcze kilka. Na jawie często wracał myślami do nich, próbując się z nimi oswoić i dać przekonać się, że twory te nie są przecież groźne, że to tylko jego wybujała wyobraźnia.
Wyobraźnia, właśnie.
Rzucał nieco śmielsze podejrzenia na ciocię, kiedy kolejny raz zaspokajała swój głód - odczuł w sobie ten nagły ubytek radości i z poczucia bycia oszukanym, zrobił to. Przywołał w myślach jednego z potworów, a ten pojawił się w pobliżu i skierował swoją grozę na Straszkę. To zdarzenie przestraszyło młodzieńca, który miał przecież wtedy ledwie dwanaście lat i wiele rzeczy wciąż nie było dla niego w pełni zrozumiałych. Sądził, że spotka go kara, że uczynił coś bardzo niedobrego, a ciocia przez niego będzie cierpieć. Ta wiązanka obaw została prędko zagaszona, gdy tylko nieprzyjemne objawy zranienia ustąpiły. Straszka przekonała go, że powinien się z tą mocą jak najszybciej oswoić. Rozpoczęły się ich wspólne treningi, skrupulatnie realizowane poza zasięgiem służby czy dziadków. Nie obyło się bez obopólnej krzywdy, ale dzięki temu Echo zyskał nową moc, a czas spędzany ze Straszką był jeszcze bardziej szalonym w emocjach.
W ciągu paru lat jego obecność w rodzimym pałacu stała się wręcz sporadyczną - z Queen rozlegle podróżował po magicznych światach. Zdarzyło im się przeżyć trochę chwil grozy, głównie na zbyt ryzykownych wyprawach po szklanych płytkach, ale zdołali wyjść z tych opresji cało. Dowiedział się w międzyczasie, kim jest - zmarłą osobą, wróconą do życia; Strachem. Nie robiło to na nim negatywnego wrażenia i zamartwiał się nawet, żeby ten powrót do żywych nigdy się nie skończył. Zjadanie emocji było dla niego czymś tożsamym z koszmarami - choć nie jest to przyjemne uczucie, to jednak jest tylko chwilą, która minie. W pierwszych latach Straszka Queen była ciocią, ale z czasem stała się dla niego przyjaciółką na całe życie.
[odpowiedzialność]
Dorastał. Kontakt z dobrą ciocią znacząco osłabł, lecz nie zniknął całkowicie. Od czasu do czasu wymieniali ze sobą listy. Musiał też więcej czasu poświęcać swoim chorującym dziadkom
Jeśli nie śnił, to lunatykował po terenie całej posiadłości, a jeśli był obecny na jawie i akuratnie nie było go pośród królików, to rozrysowywał projekty swoim opiekunom. Posiadał świeższe od nich spojrzenie, którego dziecinność zanikała z dnia na dzień, wraz z wkraczaniem w dorosłość.
Jednym z pomniejszych projektów jego staruszków był okrągły, drewniany domek na drzewie, z przeznaczeniem dla panienki Zoe. Akuratnie większość planu była wymyślona i rozrysowana przez Echo, a jego opiekunowie zajęli się budową, zapominając wspomnieć o autorze tej koncepcji. Może, gdyby nie został w domu, zostaliby zapoznani ze sobą... Nadawca i adresat.
Interesy rodzinne zaczęły się lepiej kręcić. Przyjmowali coraz więcej zleceń, a kiedy starców pochłonęły choroba i czas, pozostał jedynym spadkobiercą.
Miał wówczas dwadzieścia sześć lat.
I nie był to dla niego łatwy okres w życiu. Projektował jeszcze więcej, dla samego siebie; dla wypełnienia pustki po kochających go dziadkach. Potrafił całe dnie przesiedzieć na geometrii, którą zapisywał i szkicował po plikach wielu rozłożystych arkuszy; zatracał się w tym.
O ile w przeszłości w rodzimym domu bywał dość mało, całe dnie spędzając poza posiadłością, a później już stopniowo coraz częściej, tak teraz bardzo rzadko wychylał się z rodzinnego pałacu. Zmniejszył też ilość służby i pozwolił części z nich zamieszkać wraz z rodzinami w pustych skrzydłach i piętrach posiadłości. Częściej też odwiedzała go dalsza kuzynka, z którą wcześniejszy kontakt był nikłym.
Stopniowo wypełniał tę pustkę.
Ten okres zbytniego rozleniwiania się na matematycznych równaniach i nadmiarowych projektach dobiegł końca w okolicy rocznicy ich śmierci. To był dla Echo długi rok, pełen nowych doświadczeń, a przede wszystkim przejmowania całej tradycji rodzinnej na siebie.
Teraz częściej bywał nad Morzem Łez, z zaciekawieniem zaglądając w podwodne jaskinie. Już wcześniej je poznawał, wraz ze swoją przyjaciółką, choć wówczas nie zagłębiał się aż tak daleko w ich czeluście.
W jednej z nich odnalazł spore złoża rud i zapragnął je wydobyć. Starannie wszystko zaprojektował, a kolejno uważnie przyglądał się postępującym pracom budowy podwodnej kopalni rud miedzi i złota, ulokowanej częściowo w podwodnych jaskiniach klifowego wybrzeża.
Ściana Echa - tak nazwał to miejsce. Urzekło go też bogactwo podwodnego świata, który miał tutaj swoją niemałą kolebkę.
Było to pierwszy tak śmiały projekt w Krainie, a prowadzący do jaskiń szyb był po części zbudowanym z grubego szkła. Umieszczone wokoło niego okrągłe tunele pozwalały znaleźć się niemal jak w oceanarium i w ten sposób powstała atrakcja turystyczna, z możliwością podziwiania wodnych istot i rafy koralowej, będących niemal na wyciągnięcie ręki dla spacerowiczów tej kilkusetmetrowej, przeszklonej trasy.
Czasem budował ze swoich płytek schody wysoko ku górze, umieszczając je nad platformą tej przemysłowo-turystycznej konstrukcji. Zaprzestał tych praktyk wówczas, kiedy o włos od tragedii znalazł się jeden z turystów, wchodząc tu pomimo zakazów i przez nieuwagę spadając do morza. Wtedy też powiedział sobie, że już nikomu więcej nie pozwoli wejść na swoje konstrukcje. Na szczęście, tego danego sobie słowa w kolejnych latach nie zdołał dotrzymać - na szczęście, bo wiele przyjemnych chwil spędził tam z innymi osobami. Ktoś jednak, jak miał wrażenie, wchodził śmielej i dalej - w progi jego domostwa. Nic nie ginęło, a ślady były nikłe, niepewne. Pewnie służba przestawiła daną rzecz, a może on sam...
Nie zaniedbywał kolekcji królików. Zwiedzał oba magiczne światy w poszukiwaniu nowych gatunków i przynosił te o niecodziennych barwach i cechach. W dużo mniejszym stopniu gromadził też zwierzęta innych gatunków. Jego skarbiec powiększał się z roku na rok, a trzydziesty rok życia nadszedł dość niespodziewanie.
[dzisiaj]
Znowu miał wrażenie, że zasłona w salonie jest ustawiona inaczej, a część jego arkuszy przewertowana. Nie zwykł dotąd o nic oskarżać służby, nie chciał pochopnie oceniać. A jeśli to nie oni, a jeśli ktoś skopiował plany?..
Nie wiedział, że to właścicielka tamtego domku na drzewie tutaj trafiła, pozwalając sobie na zbyt dużo; na włamania.
Tego dnia wyruszył na morze. Nie pierwszy raz, ale obrany kierunek był sporą nowością.
◤ [3] Oczy
Powiedziano mu, że ma piękne oczy. Powiedziano mu, że ma piękne oczy i wprowadzono do pomieszczenia znajdującego się za bordową kurtyną. Tu także były stoliki, lecz gości jakby mniej i wszyscy rozmawiali szeptem. Poczuł się słabszy, chciał zawrócić. Królik trzymany na dłoniach, z którym przybył do tej knajpy, niespokojnie zgrzytał ząbkami. Ugłaskał go za uszkami, uciszył szeptem i mocniej przytulił do ramienia. Spojrzał na mężczyzn z wyczekiwaniem, a wtedy polecili mu przyjść tutaj za dwie godziny. Samemu.
W pośpiechu pozostawił królika u mieszkającej w pobliżu dawnej znajomej - przyjęła go, choć Echo nie chciała nigdzie puścić. Nie wyglądał na takiego, by wszystko było z nim w porządku. Nie wiedział, czemu to robi, ale chyba bał się konsekwencji odmowy. Tym razem samodzielnie udał się do sekretnej loży, gdzie czekał na niego jedynie starszy, siwy mężczyzna z bogatym, falującym wąsem i spadającą kurtynami brodą.
Lunatyk niewiele mógł się wypowiedzieć i jedynie trochę więcej dowiadywał się o tym wszystkim. Znowu posłyszał, że posiada piękne oczy. Nagle starzec sięgnął jego powiek, atakując tak, jakby chciał oczy wydłubać; a robiąc to celem przystawienia opuszek leciwych palców na granicach jego oczodołów.
- Możesz być kandydatem, ale będziesz cierpieć - rzekł tak przeszywającym głosem, że jeszcze odbijał się w nim echem.
Pamiętał wiele, ale nie dzięki wzroku, którego został na pewien okres czasu pozbawiony. Starzec zaprowadził go do małego pomieszczenia, nakazując położyć się na podłodze. Zabieg trwał niedługo, lecz dla Lunatyka zdawały się to być całe godziny. Starzec odprawił swoją moc w rytualnym porządku, ofiarując Echo udoskonalony narząd wzroku.
Narząd musiał się przyzwyczaić do zmian. Oczy piekły go przez kilkanaście kolejnych dni. Gdy dzień był słonecznym, pozostawał z przepaską na oczach. W nocy było lżej, w nocy dostrzegał niewyraźne kontury. Opiekowała się nim ta sama, dawna znajoma. Z każdym dniem było lepiej. Z czasem dostrzegał wyraźniejsze kształty , obserwując nocą zmiany na lepsze. Raz spostrzegł ją we fiolecie zanim jeszcze usłyszał, choć ciemność w pokoju była zniewalającą.
Ultraviolet.
Oczy coraz lepiej radziły sobie z reakcją na nadfiolet, nawet ten bardzo rozproszony. Z czasem mógł ze znacznie lepszą wprawą poruszać się w ciemnych zakamarkach; a pod osłoną nocy był w stanie zdziałać o wiele więcej. Parę tygodni wysiłku po to, aby finalnie widzieć znacznie lepiej.
|
|
|