Archiwum X - Początek podróży
Anonymous - 16 Październik 2016, 19:33 Temat postu: Początek podróży Znów zapadła noc, widzisz? Księżyc i gwiazdy przysłoniły chmury. Niedługo szron pokryje ziemię i drzewa, a my nawet nie mamy się gdzie ogrzać. Fakt, możemy siedzieć przy pniu, wtuleni w siebie jak dwie szynszyle, ale przecież nie znamy się na tyle dobrze żeby czuć się z tym komfortowo. Powinniśmy rozpalić ognisko, zagotować wodę na napar z korzonków. Podzielić się resztkami twardego sera. Wtedy i dopiero wtedy, po dobrze wykonanej pracy, siądziemy obok siebie. Może muśniemy się ramionami. Ty przymkniesz oczy, a ja opowiem nam kolejną historię.
Kiedyś mnie postrzelono. Mam nawet bliznę na brzuchu. Myślałam, że umrę, a wszyscy mieszkańcy Krainy Luster o mnie zapomną. Nie ma nic gorszego od utraconych historii, a choć nadal wielu chętnie ich słucha, coraz mniej jest wśród nas tych, którzy mogliby je opowiedzieć. Właśnie dlatego spanikowałam i gdy po raz pierwszy ujrzałam twarz młodego kapelusznika nad moją twarzą, zdecydowałam się zdradzić mu wszystkie moje sekrety. Opowiedzieć własną historię. Po raz pierwszy.
Urodziłam się w wiosce bez nazwy. Składała się jedynie z kilku chat i ogniska, takiego jak to przed nami tylko pięciokrotnie większego. Pamiętam, że każdego wieczoru wszyscy mieszkańcy siadali dookoła niego i opowiadali nowe historie. Jeszcze zbyt wiele nie rozumiałam, ale widziałam na twarzach otaczających mnie Baśniopisarzy nieopisaną radość i satysfakcję z wypełniania swojej powinności. Mieli zapobiec zapomnieniu naszego świata i tego uczono mnie przez całe dzieciństwo. A było ono wyjątkowo beztroskie. Pozwalano mi rozmawiać z obcymi, roślinami i przedmiotami. Karmiono mnie miodem, by głos stawał się coraz bardziej słodki, a w wolnych chwilach uczono pisania i czytania. Jedynym zakazem dla wszystkich dzieci w wiosce było nadmierne oddalanie się od chat. Jak możesz się domyślić, byłam wyjątkowo ciekawską dziewczynką i gdy tylko powiedziano mi o tej zasadzie, nie mogłam się doczekać aż ją złamię. Czekałam na to aż do moich dwudziestych pierwszych urodzin, bo wtedy każdy Baśniopisarz osiąga pełnoletność i dzień wcześniej weszłam w las i już nigdy nie wróciłam. Możliwe, że rodzina i przyjaciele szukali mnie przez długi czas. Może nawet wyprawiali się do innych wiosek żeby zapytać czy tamtejsi Bajarze nie znają przypadkiem jakichś opowieści na mój temat. Wtedy jednak jeszcze nie byłam zbyt znana w świecie, więc i oni nie byli w stanie niczego na mój temat opowiedzieć.
Ja za to wędrowałam, zachwycona światem, który znałam jedynie z bajek. Błądziłam w przeróżnych lasach, kąpałam w rzekach i jeziorach, sparzyłam się słońcem na pustyni i wpatrywałam w gwiazdy na łąkach, które nie miały ani początku ani końca. Wiele lat minęło nim wpadłam na pomysł sporządzenia mapy Krainy Luster i choć pracuję nad tym już ponad sto lat, nadal jej nie ukończyłam. Ciągle trafiałam do nowych krain i spotykałam ludy, o których prawie nikt nic nie wie. Byłam młoda i zakochana w świecie.
I właśnie podczas jednej z takich wędrówek spotkałam istotę tak białą, że aż przezroczystą. Był to jeden z tych dni, gdy czułam się potwornie zagubiona. Leżałam na brzegu rzeki i zastanawiałam w którą stronę powinnam się udać. Wykluczyłam północ i południe, jednak wschód i zachód nadal walczyły o pozycję w mojej głowie, gdy poczułam ziarenka piasku w oczach. Ktoś obsypał mnie ziemią! Poderwałam się i stanęłam twarzą w twarz z Nim. Niósł na głowie torbę, a Jego spojrzenie było tak bezbarwne, że niemal zrobiło mi się go żal.
- Kim jesteś? - spytałam, lecz rozmówca długo milczał. Zmarszczył białe brwi, a na jego czole pojawiło się kilka lekkich rys. Jeśli miał mózg równie szklany jak reszta jego ciała, to zapewne ciężko było mu myśleć, a przynajmniej tak starałam się to sobie wyjaśnić.
- Władcą tej rzeki – odpowiedział w końcu, na co wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Najwyraźniej moja reakcja niezbyt go zadowoliła, bo butnie rzucił torbę na ziemię i skrzyżował ręce. - Tak, tak! A ty zaraz stracisz głowę! Kto śmie wchodzić na moje włości?
- Ja. Nie wiem dokąd teraz iść. Jak myślisz, co będzie lepsze? Wschód czy zachód?
Jednak On już się nie odezwał. Zgarnął swoje rzeczy i ruszył brzegiem rzeki. Na wschód. To całkiem niezła odpowiedź, pomyślałam i poszłam za nim. Zawsze trzy kroki z tyłu. Możesz zapytać czy się przypadkiem nie irytował moim towarzystwem, a ja oczywiście potwierdzę. Był bardzo agresywny, ale jedynie w słowach. Gdyby spróbował mnie uderzyć pewnie rozsypałby się na tysiąc małych kawałeczków. A skoro nie potrafił mnie przepłoszyć, robił wszystko bym poczuła się ignorowana, jednak gdy i to nie wypaliło, pozostało mu jedynie się oswoić z myślą, że za nim idę. I wtedy postanowił o sobie opowiedzieć.
Nazywał się Noni i poszukiwał ścieżki, która mu się przyśniła. Porzucił dla niej swoją wioskę, rodzinę i ukochaną. I choć upłynęło już wiele lat odkąd wyruszył, nadal jej nie odnalazł. Nie potrafił mi wyjaśnić dlaczego nadal nie zrezygnował ani gdzie owa ścieżka się znajduje. Szedł przed siebie, tak jak ja przez te wszystkie lata i liczył, że w końcu dotrze tam, gdzie rozpoczynał się jego sen. Bezkształtny sen ze szkła.
Krainy, które mijaliśmy były niezamieszkałe i wrogie. Dzikie zwierzęta i kratery łypały na nas groźnie, jednak szliśmy dalej na wschód. W końcu dotrzemy do miejsc zielonych i bardziej nam przyjaznych, myślałam. Czasem pytałam Noniego, czy nie boi się, że zostanie pożarty przez jakąś bestię, ale zawsze zaprzeczał. Nikt nie lubi smaku kryształu. Był całkowicie bezpieczny w porównaniu ze mną. Ziemia jednak stawała się coraz bardziej szara i jałowa. Teren unosił się i opadał, a piesza wędrówka stawała się coraz trudniejsza. Dotarliśmy do gór, pierwszych, jakie zobaczyłam w moim krótkim życiu.
- Tutaj się rozstaniemy – zarządził Noni. Choć widział, że ciągnie mnie do nieznanych terenów, sam nie był skory tam pójść. Bał się wysokości, jak na Szklanego Chłopca przystało. - Spędźmy tutaj noc, a gdy wzejdzie słońce mnie już nie będzie. Bardzo nie lubię rozstań, prawie tak samo jak gór.
I tak zrobiliśmy. Obudziłam się sama pod landrynkowym drzewem i poczułam, że właśnie w górach odnajdę najważniejszą historię mojego życia. Tę, którą będę chciała opowiadać i zarazem trzymać w tajemnicy. Tę, która sprawi, że stanę się prawdziwą sobą. Nie pomyliłam się.
Jesteś jedną z niewielu osób, które się o tym dowiedzą, obiecuję. Wśród górskich łańcuchów odkryłam wioskę. Zamieszkiwali ją ludzie ubrani w stroje z zabarwionych czerwienią pasów. Niewiele mówili, lecz ich ręce nie przestawały się ruszać, wprawiając całe ich ciała w lekkie drżenie. Każdy dzień zaczynali od wspólnego treningu, choreografii przypominającej wyjątkowo powolny taniec. Czasem próbowałam im towarzyszyć, jednak ciężko było wykonać całą sekwencję bez żadnych wskazówek. Nie poddawałam się jednak. Ich ruchy musiały coś znaczyć, lecz ciężko było mi zrozumieć co.
- Robisz to źle – odezwała się pewnego dnia starsza kobieta, przerywając ćwiczenia. Wszyscy inni kontynuowali, starając się na nas nie patrzeć. Ja za to się zdziwiłam. - Jak będziesz stała na zewnętrznej krawędzi stopy to jak utrzymasz równowagę?
Wykonała kilka szybkich gestów rękami, lecz widząc moją minę pokręciła głową.
- To nie jest Lethani. Chodź ze mną.
Poszłam i pozostałam tam przez pięćdziesiąt lat. To chyba miejsce, w którym najdłużej się zatrzymałam, jednak czas ten nie poszedł na marne. Tamtego poranka zostałam uczennicą i zaczęłam poznawać Lethani. Okazało się być Ścieżką. Sposobem na dobre życie. Pewnie kojarzysz mnichów? Medytację? To coś podobnego, choć obejmuje jeszcze więcej. Za jednym pojęciem kryła się cała filozofia oszczędzania słów. Większość emocji, myśli, można przekazać za pomocą gestów, krótkich i o wiele bardziej dyskretnych od hałaśliwego głosu. Ciężko było mi to zrozumieć, w końcu byłam Baśniopisarzem. Słowa były całym moim życiem. Jednak za każde zadane pytanie dostawałam wierzbową witką po dłoniach. Każdy okrzyk równał się dodatkowym ćwiczeniom. Nawet nie zauważyłam kiedy przez moją gadatliwość mięśnie stały się twarde, a ruchy o wiele bardziej precyzyjne. Jednak kryło się za tym wiele siniaków i łez. Wtedy właśnie moja nauczycielka zdradziła mi kolejne znaczenie Lethani. Było ono walką. Ukierunkowaniem energii zgromadzonej poprzez oszczędność słów. Wszystkie sparingi odbywały się w pełnym skupieniu. Istotna była dokładność i szybkość ruchów, które co rano powtarzano całą wioską. I ja w tym wszystkim uczestniczyłam, zapominając na długi czas kim jestem. Pewnie właśnie dlatego pewnego dnia obudziłam się z przeczuciem, że mój czas wśród Lethani dobiegł końca. Niebawem miałam podjąć się egzaminu sprawdzającego zdolności, który zarazem oznaczać miał przyjęcie do wioski. Spanikowałam. Uciekłam.
Zaczęłam tułać się po świecie w poszukiwaniu kolejnych opowieści. Czasem przyłączałam się do karawan handlarzy, w zamian racząc ich bajkami. Czasem w miastach doradzałam matkom jak leczyć chore dzieci. Moja wiedza rosła, a ja dorastałam. Musiałam znaleźć w moim życiu jakiś cel. Coś, co sprawi, że poczuję się pełna. Wartościowa.
Błąkałam się aż mnie postrzelono...
Czyżbyś już zasnął, przyjacielu? Jesteś już na skraju, prawda?
Pozwól mi tylko powiedzieć, że od tamtego czasu przesypało się wiele piasku. Rzeki poszerzyły swoje koryta. Skały się skruszyły. Przeżyłam wiele historii, jednak nadal nie znalazłam mojego celu. Wiem, że gdzieś tutaj jest. W końcu go odnajdę. Kto wie, może to właśnie ty mi pomożesz?
Tymczasem śpijmy już, ognisko dogasa. Wraz ze wschodem słońca wyruszymy w dalszą drogę. Co z postrzałem, pytasz? O tym opowiem ci innym razem.
|
|
|