To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Historia o sile braterskiej miłości.

Anonymous - 16 Październik 2016, 21:20
Temat postu: Historia o sile braterskiej miłości.
- To ja stworzyłam Krainę Luster. – Moja nieżyjąca już babcia, była schizofreniczką, a cała reszta naszej zakręconej rodzinki, chyba poszła w jej ślady. Mimo, że choroba psychiczna nie dotknęła więcej żadnego z nas, wszyscy jesteśmy nieco… Dziwni. Osobliwi, bajkowi - nie bez kozery należymy do rasy baśniopisarzy. Mieliśmy swoje zaskakujące nawyki.

Moja mama na przykład, od zawsze nosiła ze sobą szkicownik. Zabierała go absolutnie wszędzie. Do pracy, nad jezioro, na spacer i ciągle szkicowała. Jej świat składał się z kolorów, kształtów, świateł i cieni. Wielką miłość do malarstwa, zakorzeniła także we mnie. Każdego wieczora siadałyśmy razem i w milczeniu tworzyłyśmy coraz to bardziej wymyślne obrazy. To był nasz cichy rytuał. Uwielbiałam mamę za to, że odkryła we mnie pasję.

Nienawidziłam mamy za to, że kochała sztukę bardziej, niż mnie.
Nieraz miałam ochotę podpalić te przeklęte szkicowniki. Wyrzucić wszystkie ołówki przez okno, a farby wylać do jeziora. Marzyłam o tym, by dała mi tyle uwagi, ile poświęcała swoim rysunkom. Mimo, że setki razy bezskutecznie ciągnęłam rękaw jej swetra, próbując wzbudzić choć cień zainteresowania, nie miałam szans ze sztuką.
Zatracała się w malowaniu do tego stopnia, że z ołówkiem i notesem w ręku, przywodziła na myśl szaleńca. Błądziła uważnym, acz nieco zamglonym spojrzeniem po kartce. Można było mówić, krzyczeć, szarpać ją, ale wyrwanie mamy z transu, było fizycznie niemożliwe. Nawet tata, człowiek równie ciekawy i osobliwy, co jego żona, nie potrafił tejże kobiety przywołać na ziemię, ale on… Sprawiał wrażenie, jakby zupełnie się tym nie przejmował. Mówił, że taką ją pokochał, że taka jest miłość jego życia – zamyślona, cicha, przypominająca bohaterkę powieści romantycznych.

Tatuś – pisarz oczywiście – był zupełnym przeciwieństwem swojej drugiej połówki. Zakręcony, jak młynek do kawy, nadzwyczaj ekstrawertyczny, gaduła, jakich mało. Nie mam zielonego pojęcia, czy ta dwójka kiedykolwiek zamieniła więcej, niż pięć zdań pod rząd. Ich rozmowy zawsze miały dość podobny schemat i przebieg. Mama milczała, tata mówił. Ona słuchała, uśmiechając się błogo, on zadowolony, mówił jeszcze więcej i dając jej pole do popisu, zadawał pytanie, na które odpowiedź była zwykle jednozdaniowa. A potem… A potem znów, to samo, od nowa. Patrzyłam na nich, jak na kosmitów, którzy porozumiewali się jakimś tajemniczym szyfrem. Nie mogę jednak powiedzieć, że się nie kochali. Ich miłość z pewnością miała kolor pastelowego różu.

Nie trudno się domyślić, że dość szybko zaniechałam prób bliższych kontaktów z rodzicami i nie szukając długo, najlepszego przyjaciela znalazłam w swoim bracie – Kaoru. On był moim bohaterem. Ojcem, matką i bratem w jednym. Był także jedynym mężczyzną, który z względnym spokojem, znosił moje wahania nastrojów. Zachowywał kamienną twarz, kiedy po nieudanej próbie narysowania jego portretu, wyrzuciłam podartą kartkę do kosza, a pięć minut później próbowałam ją poskładać. Nie denerwował się, gdy po kłótni z koleżanką, najpierw wylewałam gorzkie łzy w poduszkę, a chwilę później siedziałam przy biurku, snując plan uprzykrzenia jej życia. Był idealnym bratem, był moim aniołem stróżem i pewnego dnia, pod nieobecność rodziców, zapragnął pokazać mi świat ludzi.

Pamiętam przejście. Pamiętam wysokie budynki, niebezpieczne ulice, pamiętam, że się bałam, ale on mówił, że nie ma czego. Świat ludzi przerażał mnie szarością, a oni sami byli smutni, jakby zmęczeni. Przekrwione oczy, ziemista cera… Wyróżnialiśmy się na ich tle swoimi różnokolorowymi włosami, jasną, zdrową cerą. W tym martwym mieście, byliśmy pełni życia.
- Kaoru, ja… - Po kilku minutach, chwyciłam za rękaw długiej koszuli brata. – Ja nie chcę iść dalej. Ci ludzie, oni wszyscy… - Zamilkłam, szukając odpowiednich słów, których nie znałam jako jedenastolatka, a znam teraz, mając za sobą dwadzieścia jeden wiosen. Wykraczali poza granicę tego, co znałam i przytłaczali mnie. Swoim brakiem kolorów, sprawiali wrażenie złych bohaterów bajki, za jakich mam ich do dziś. Dlaczego?
- Dobrze, wrócimy do domu, chodź. – Kaoru ujął moją małą dłoń, zapewniając to upragnione poczucie bezpieczeństwa. Posłałam mu promienny uśmiech i szybkim krokiem ruszyliśmy w stronę domu, którego… Którego on już nigdy nie zobaczył, bo chwilę później rozpętało się pierwsze w naszym życiu piekło. Usłyszałam szybkie kroki gdzieś za mną i momentalnie poczułam, jak uścisk jego dłoni rozluźnia się.
- Kaoru? – Odwróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam, że mój brat szamocze się z jakimś dużo starszym mężczyzną, który wyraźnie próbował zrobić mu krzywdę. Nie znałam tego człowieka, nie miałam pojęcia, kim jest i czego od nas chce. –Och! – Czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nie wiedziałam, co robić. Drżałam, robiło mi się na zmianę piekielnie gorąco i okropnie zimno. Dookoła chodziło mnóstwo ludzi, ale nikt, absolutnie nikt, nie odważył się pomóc mojemu bratu. Odwracali wzrok, udawali, że z kimś rozmawiają, a ja stałam na środku chodnika i przeżywając największą tragedię mojego życia, błagałam przechodniów o pomoc. – Kaoru! – Widząc, że mężczyzna kopie mojego brata prosto w splot słoneczny nie wytrzymałam i pobiegłam w ich stronę, ale nie zdążyłam powiedzieć ani słowa. Bardzo szybko oberwałam w głowę czymś twardym, a potem straciłam przytomność.
- Halo… - Obudził mnie niski, przyjemny dla ucha głos. Powoli otworzyłam oczy. – Haaalo… - Mrugnęłam parę razy, a kiedy dotarło do mnie, co przed chwilą zaszło, nazbyt gwałtownie, podniosłam się ku górze. Natychmiast uderzył mnie rwący ból w barku, ale w obliczu tego, że przed chwilą ktoś chciał skrzywdzić mojego brata, nawet najgorsze cierpienie byłoby niczym.
- Kao… Kaoru… - Wyszeptałam, a kiedy zdałam sobie sprawę, że został porwany, może zabity, brutalnie zamordowany, że zostałam zupełnie sama, szarpnął mną gwałtowny szloch. Mój świat się połamał. Na tysiące małych kawałeczków.
- Chodź, zaprowadzę cię do domu. – Tego dnia, zupełnie nie zwracałam uwagi na mężczyznę o dwóch rogach, ale dziś, choć nigdy więcej go nie spotkałam, jestem mu niezmiernie wdzięczna. Uratował mi życie. Jako jedyny pochylił się nad nieprzytomną, jedenastoletnią dziewczynką, leżącą na chodniku w środku miasta.

Ta tragedia dotknęła nie tylko mnie. Dotknęła także mamę, która w dniu zniknięcia Kaoru, wyrzuciła wszystkie kolorowe ubrania i zamieniła je ponurymi, czarnymi szatami. Jej obrazy już nigdy więcej nie były tak delikatne, jak kiedyś. Zaczęła malować ponure, schizofreniczne wręcz wizje końca świata, a potem wieszała je na ścianach swojego pokoju. Nadawały mu upiornego wydźwięku. Tata z kolei zdawał się postradać zmysły. Kiedy ktoś wspominał o Kaoru, on zamiast zwieszać ponuro głowę, wybuchał niepohamowanym śmiechem. Potrafił śmiać się przez dobre parę minut. Zupełnie tak, jakby ktoś opowiedział mu naprawdę dobry żart. Zaniechał pisanie i spotkania towarzyskie. Stworzył swój własny, wyimaginowany świat, do którego nie miał wstępu nikt poza nim samym.

Mam na imię Hope.
Mam za sobą dwadzieścia jeden wiosen i zarabiam, malując obrazy.
Pragnę odnaleźć mojego brata.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group