Archiwum X - "Popełniłem błąd"
Anonymous - 26 Październik 2016, 16:49 Temat postu: "Popełniłem błąd" Oboje z rodziców Carla byli dachowcami, pomimo jego wielkich chęci i licznych próśb na opowiedzenie mu tej historii - ojciec nie wyjawił mu w jaki sposób poznał swoją partnerkę, widocznie miał ku temu jakieś powody, może ta cała historia była beznadziejna? Parka ta nie była typową parą z baśni i opowiadań starych bajarzy o miłości i idealnym małżeństwie, Anna i Alex byli jak ogień i woda czy też pies i kot, ciągłe kłótnie były na porządku dziennym. Ona - wiecznie niezadowolona, w gorącej wodzie kąpana, nieznosząca sprzeciwu, skora do kłótni i niepotrafiąca przez dłuższą chwilę wysiedzieć w miejscu, a on? Oaza spokoju, zawsze na wszystko miał czas, niechętny do jakichkolwiek działań i bardzo statyczny - przynajmniej wiadomo po kim młody Swift odziedziczył cechy charakteru. W domu rządziła matka, a przynajmniej tak się wydawało, ojcu po prostu nie chciało się z nią aż tak bardzo kłócić i tak rzadko bywał na dłużej w domu. Warto dodać, że oboje ze Swiftów mieli ponad 190 centymetrów wzrostu. Po za domem, na przeróżnych przyjęciach stanowili wzór dla innych małżeństw, to właśnie na takich wypadach dało się stwierdzić, że pomimo tylu przeciwności oni tak naprawdę kochają się szczerą miłością, właśnie wtedy na bok odrzucali wszystkie konflikty i niemal tworzyli jedność. Czarnowłosy miał również starszego brata - Willa - oczko w głowie obojga z rodzicieli... I właśnie przez bycie tym oczkiem zrodziła się u Carla niechęć do rodzonego braciszka, oczywiście Will sam był po części winny - chełpił się swoim "stanowiskiem" niesamowicie. Ojciec nie ukazywał tak bardzo, że woli starszego z potomków, były to raczej małe detale, no i wszystko dało się wytłumaczyć, że jako ten większy, dojrzalszy no i oczywiście starszy z synów miał po nim wszystko odziedziczyć, o czym z resztą zwykł informować oboje na każdym kroku, jeszcze wtedy Carl dokładnie nie wiedział co miał na tatuś mówiąc "odziedziczyć". O wiele inaczej to wszystko wyglądało ze strony matki, były dni w których najmłodszy ze Swift'ów w ogóle nie miał ochoty wstawać z łóżka, od momentu przebudzenia czuł niesamowite zapachy dobiegające z kuchni co tylko jeszcze bardziej go deprymowało - śniadanie przygotowane przez matkę było tylko dla jednego z nich, nie trzeba pisać chyba dla kogo... Były takie dni w których naprawdę nienawidził swojej rodzicielki, czuł się przez nią pomijany - czy tu podczas zwykłej rozmowy czy obdarowywaniu upominkami. Wiele razy Carl zastanawiał się czy aby na pewno nie został adoptowany, zerkał na troje wieżowców o blond włosach po czym z powrotem na siebie, zawsze niższy od brata o dobre 20 centymetrów, do tego czarnowłosy... No i te kocie cechy, cała trójka nie posiadała ogona, a nawet kocich uszu, a on? Jednak po krótkim spojrzeniu w lustro wszelkie wątpliwości znikały, jego oczy nie mogły być takie przez przypadek czy jakąś cholerną wadę genetyczną, jedno z nich odziedziczył po ojcu, drugie natomiast po matce - tego był pewien.
Chłopak miał problemy z normalnym, zdrowym funkcjonowaniem w domu, ciężko było mu wysiedzieć gdy niemal na każdym kroku wszystko i wszyscy przypominali Ci, że jesteś tym "gorszym", a może tak właśnie miało być? Dachowiec miał przez to nabrać odporności na wszelakie zło tego świata? Na pewno wyrobił sobie silną psychikę i jej fundamenty były niemal niezniszczalne, ale miało to też swoje odbicie na jego osobowości, która z każdym dniem stawała się coraz bardziej wykrzywiona. Na ratunek jednak przychodziły bale, Swift'owie byli bogatą rodziną, choć Carl zawsze zastanawiał się skąd biorą się te wszystkie pieniądze, dlatego też byli zapraszani na liczne przyjęcia i bale, stąd właśnie wzięło się dobre wychowanie różnookiego chłopaka. Uwielbiał on spędzać czas z innymi dzieciakami zaproszonych rodzin, tam nikt nie uważał go za tego złego i gorszego, był raczej kimś na wzór gwiazdy, zawsze otoczony wesołą gromadką - aż chciało mu się żyć, nie miał problemów ze znalezieniem partnerki do tańca czy też do rozmowy - był naprawdę lubiany i tak jakby trochę popularny, przynajmniej tutaj triumfował nad bratem, który niemal zawsze siedział z rodzicami przy stole. I właśnie dlatego zdziwił się ogromnie gdy Willowi udało się znaleźć dziewczynę, przepiękną Anastasie - szczerze zazdrościł jej starszemu z rodzeństwa i nie miał zielonego pojęcia jakim cudem ten sztywniak zdobył jej serce, a może właśnie o to chodziło? Był cichy, zawsze na uboczu, a takiego materiału szukała panna Anastasia.
Od tego momentu jakby się mogło wydawać siedzenie w domu stało się co najmniej znośne, matka skakała wokół parki starając się im dogodzić i ułatwić życie niemal przy każdej czynności, a kochany braciszek przestał chełpić się tym, że to on jest tym kochanym synkiem, widocznie nie chciał źle wypaść w oczach swojej nowej dziewczyny, jedynie właśnie ona osładzała trochę pobyt w domu, zawsze skora do rozmowy czy żartów, Carl naprawdę ją polubił... Jednak tak naprawdę to wszystko przekładało się na jeszcze większą frustrację, był niemal jak niewidzialny i chyba tylko jego cielesna obecność chroniła go od całkowitego pominięcia, to było nawet gorsze niż wcześniejsze krzywdy, jednak chłopak znalazł sobie odskocznię od tego wszystkiego - był nim morderczy trening. Mimo niechęci do jakiejkolwiek przemocy, wypruwanie sobie żył przynosiło mu ulgę, no i mógł gdzieś wyładować tą całą zebraną w sobie frustrację. Nie miał pojęcia dlaczego właściwie trenuje i po co mu to wszystko, ale z drugiej strony nie mógł znaleźć innego zajęcia które równie skutecznie koiło nerwy. Z czasem więcej czasu spędzał w swoich ulubionych miejscach do szlifowania umiejętności niż w domu co niemal w ogóle nie zostało odnotowane przez domowników, jedynie ojciec z podziwem kiwał głową, co z resztą bardzo podobało się Carlowi i motywowało go do jeszcze większego wysiłku, nawet już tak często nie gościł na balach - wolał trenować, matka jedynie pukała się w głowę ze zgorszoną miną, a brat jedynie uśmiechał się smutno jakby uważając młodszego Swift'a za chorego psychicznie.
Tak mijały im lata aż do pewnego wydarzenia, a mianowicie najazdu MORII, wtedy to ojciec znikał na całe tygodnie, czarnowłosy już wtedy podejrzewał, że może mieć to związek z właśnie aktualnymi spięciami politycznymi ze światem ludzi, jak się miał później dowiedzieć - nie pomylił się. Przedtem jednak wpadł w zasadzkę zastawioną przez właśnie agentów tej jakże złowrogiej organizacji, po krótkiej walce udało im się zwabić go w pułapkę i byłby to pewnie dla chłopaka rychły koniec - ze spętanymi nogami tylko obserwował jak z góry zmierza prosto na niego elektryczna siatka, zapewne wyładowania sparaliżowałyby go z miejsca co również oznaczało porażkę i być może rychłą śmierć, ale wtedy poczuł niesamowity, pulsujący ból dochodzący z okolic obu gałek ocznych, chwilę później siatka stała się zgubą dla jej użytkowników. Różnooki odkrył nową umiejętność i to całkiem przydatną, niestety jego radość znikła zaraz po powrocie do domu. Okazało się, że jego ojciec został podstępem zamordowany co tak naprawdę miało duży wpływ na rasę Dachowców z powodu piastowanego przez Alexa stanowiska - Kociego Wirtuoza. Widocznie jego tata był dobry w swoim fachu, przez tyle lat nikt nie nawet nie podejrzewał go o bycie kimś tak ważnym, a jak wiadomo ranga ta zawsze powinna być owiana sekretami i tajemnicami, jedynie Anna wiedziała kim tak naprawdę jest jej mąż. Co gorsza, wyznaczył on Willa jako swojego następcę, starszy z braci kompletnie nie nadawał się do tej roli, po pierwsze nie potrafił on walczyć, a po drugie i najważniejsze, obnosił się on ze swoim tytułem niemal wszędzie i żądał on rzeczy na które tak naprawdę nawet sobie nie zapracował, już wtedy do uszu Carla doszły szepty niezadowolenia i dezaprobaty reszty jego pobratymców. I to właśnie od tego momentu zaczął on miewać dziwne sny, a raczej koszmary z udziałem ojca, brata i makabrycznych obrazów, nie do końca rozumiał on o co w nich chodzi, jedynie domyślał się on ich sensu, ale tłumaczył to sobie jaka swoją chorobliwą zazdrość, aż do pewnego momentu...
W jednym z kolejnych już dziwnych snów nawiedziła go zjawa jego własnego ojca, sen był krótki, ale wystarczający aby Carl zrozumiał jego sens. Siedzieli w rodzinnym domu, na fotelach w salonie, tylko we dwoje.
- Popełniłem błąd... To powinieneś być Ty, nie Will. Wybacz mi, ale musisz wszystko odkręcić... - reszta monologu nie była już tak istotna dla chłopaka i jakby słyszana przez mgłę, początek wypowiedzi wbił się w głowę czarnowłosego zbyt mocno aby przejmować się resztą. Po odbyciu rozmowy różnooki natychmiast się przebudził, był środek nocy. Wyszedł ze swojego mieszkania, bo tyle zdołał się już dorobić i udał spacerowym krokiem do rodzinnego domu z zamiarem zakończenia czyjegoś żywota. Nie uważał tego nawet za zemstę, tym sobie nie zaprzątał głowy... Wszedł do sypialni starszego brata cicho niczym złodziej i zbliżył się do łóżka słodko śpiącej parki. Chciał to zrobić po cichu, tak aby Anastasia nie dowiedziała się o niczym, ta kobieta naprawdę go kochała... Jednak widząc zadowoloną twarz śpiącego mężczyzny, do głowy wróciły mu wszystkie krzywdy z dzieciństwa, to jak go traktował... Na jego twarzy pojawił się grymas będący mieszanką bólu, smutku i wściekłości, wykorzystując najpierw lewe oko, aby podnieść brata do góry, następnie prawe oko z dużą siłą odepchnęło go w kierunku okna, Will przebudził się dopiero po zderzeniu z szybą, było już niestety za późno. Ciszę zburzył odgłos tłuczonego szkła i krzyk spadającego Dachowca, jako że dom znajdował się na skarpie to upadek miał miejsce ze znacznej wysokości, Carl był pewny, że tym razem jego brat nie wyląduje zgrabnie na czterech łapkach ani nie uda mu się wykorzystać jednego ze swoich dodatkowych sześciu, to był koniec... Chłopak odetchnął z ulgą, a więc teraz to on jest Kocim Wirtuozem? Nie miał pojęcia na czym tak właściwie polegała teraz jego rola, jednak nie miał zamiaru być jak jego poprzednicy, być może opracuje własną wersję jedynie wzorującą się trochę na poprzednikach... Jego rozmyślania przerwały lśniące od łez błękitne oczy, Anastasia nie spała i widocznie już wiedziała co się stało... Gdy tylko dostrzegła, że Carl zauważył iż przebudziła się - jej śliczne patrzydełka rozszerzył się z przerażenia.
- Przepraszam... To była wola naszego ojca, a Ty... - żyjący z braci przerwał swoją wypowiedź wiedząc, że w obliczu popełnienia kolejnego strasznego czynu te słowa tak naprawdę nie mają znaczenia... Kobieta po krótkiej chwili dołączyła do swojego partnera... A mógł to zrobić zupełnie inaczej, ona nie musiała umierać... Wystarczy, że trzymałby emocje i uczucia na wodzy...
- Carl... - i kolejny raz ktoś przerwał jego rozważania... Anna stała w drzwiach i zakryła usta w geście przerażenia. Nie wiedział dlaczego nie ucieka, czy to strach ją sparaliżował czy do końca wierzyła, że jej się upiecze... W tym przypadku młody Swift nie wahał się długo. Zrobił smutną minę i spuścił na chwilę głowę
- Przepraszam mamo... - jednak kiedy już spojrzał jej w oczy, na jego twarzy gościł szaleńczy uśmiech - Albo i nie przepraszam... - ciało kobiety pchnięte nieznaną jej siłą przeleciało przez pokój i dołączyło do dwóch, groteskowo poskręcanych trupów na dole... Mężczyzna, bo chyba w tym momencie naprawdę się nim stał, szybko ulotnił się z miejsca zbrodni.
Następnego dnia ktoś zapukał do jego drzwi, otworzył im po krótkiej chwili przemyśleń i obaw. Czarnowłosy nie wyglądał zbyt dobrze, napuchnięte i przekrwione od łez oczy, do tego podkrążone - widocznie z jakiegoś powodu nie mógł spać. Został poinformowany o śmierci bliskich.
- To straszne... - skomentował krótko i zatrzasnął drzwi tuż przed nosem informatora. Kilka dni zajęło mu dojście do siebie, ale przecież przez tyle lato można by rzecz, że jego rodzina przygotowała jego psychikę na takie ciężkie próby, powoli wracał do normalnego funkcjonowania, jednak miał problem - nie miał wyznaczonego w życiu jasnego i określonego celu...
|
|
|