To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Klinika - Gabinet Anomandera

Anomander - 31 Październik 2016, 21:17
Temat postu: Gabinet Anomandera

Luksusowo wyposażony gabinet jest jednocześnie sypialnią Anomandera. Gabinet powstał dzięki połączeniu dwóch pięter przez skucie stropów. Wyższa kondygnacja, na którą prowadzą spiralne schody, jest sypialnią Anomandera i spełnia jednocześnie funkcję podręcznego księgozbioru antresolowego. Stając przy barierce na antresoli, Anomander ma wgląd w to, co dzieje się w gabinecie. Na dole stoją szafy z aktami i meble w stylu wczesnoklasycystycznym wykonane z ciemnego drewna. Piętrowe regały pełne książek, grube i ciężkie zasłony dopełniają całości tworząc obraz przepychu i elegancji. Jedyną rzeczą, która kłóci się z wczesnoklasycystycznym wnętrzem są trzy duże, wiszące głośniki. Wszystkie trzy ustawione zostały w taki sposób by jeden znajdował się naprzeciw drzwi, drugi w rogu po prawej stronie a trzeci w rogu po lewej. W głośnikach tych zamontowano po jednej minie M18A1 Claymore. Miny uzbrojono w zapalniki automatyczne. Inicjator Anomander stale ma przy sobie.

Bane - 10 Marzec 2017, 20:08

Bane zanim skierował się do gabinetu swojego szefa, zaszedł do swojego gdzie zmienił ciuchy. Tym razem wybrał zwykłe ciemne dżinsy i klasyczną czarną koszulę, zapinaną na guziki z przodu. Kurant skończył wygrywać już melodię, więc można powiedzieć, że byli po pracy, dlatego zdecydował się na taki a nie inny strój, odkładając elegancję na bok. Szybko jeszcze przeczesał włosy i standardowo skropił się swoimi ulubionymi perfumami. Idzie omawiać z Anomanderem swoje nowe obowiązki, wypada jakoś się prezentować.
Wyszedł ze swojego pokoju z rękoma w kieszeniach i ze znudzoną miną pomaszerował do skrzydła gdzie mieszkał Opętaniec. Skrzydlaty zawsze po kurancie był już u siebie, Bane miał nadzieję że nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Po drodze zaczepił Alice i zapytał czy widziała Dyrektora - potwierdziła, że jest już w swoim gabinecie, dlatego białowłosy poszedł prosto do celu.
Przed drzwiami zapukał kilka razy i gdy usłyszał zza nich polecenie by wszedł, nacisnął klamkę.
Wystrój tego pomieszczenia zawsze go przytłaczał. Było ciemno, za ciemno jak na jego gust. Ale przecież o gustach się nie dyskutuje, prawda? Skoro Anomander czuł się tu dobrze, to jest to najważniejsze.
Omiótł wzrokiem regały z książkami i poczuł w sercu spokój i ciepło. Pamiętał jak starszy medyk pożyczał mu niektóre pozycje, nakazując by Bane pilnie się z nich uczył. Cyrkowiec oczywiście czytał wszystko co skrzydlaty mu przyniósł. Chłonął wiedzę jak szalony, niejednokrotnie dziwiąc się na otrzymane z książki informacje.
To dzięki tym księgom i Anomanderowi Bane stał się tym kim jest teraz. Świetnym lekarzem, już nie tylko chirurgiem plastycznym, również Ordynatorem.
Opętaniec siedział przy swoim wielkim, ciężkim biurku. Białowłosy podszedł powoli do niego i uśmiechnął się. Gdyby starszy mężczyzna na niego spojrzał, swoimi lodowymi, przewiercającymi na wskroś oczami dostrzegłby troskę i ciepło. Bane zaprzyjaźnił się z Dyrektorem i zawsze myślał o nim ciepło. Jak o ojcu, w końcu skrzydlaty był jego Mentorem.
- Zawsze w tej samej pozie. - zauważył Cyrkowiec - Zawsze gdy cię odwiedzam, siedzisz przy biurku i coś studiujesz. Czy tylko ja jestem takim leniem i ignorantem, i po kurancie zazwyczaj chodzę spać? - zaśmiał się i wyjął ręce z kieszeni. Podszedł jeszcze bliżej ale nie zamierzał podglądać czym zajmuje się Anomander. Po pierwsze to nie ładnie, po drugie, czarnowłosy gdyby chciał może mu przecież powiedzieć co czyta.
Bane patrzył na niego uważnie, jakby chciał coś wyczytać z tej jego pociągłej, niepoznaczonej jeszcze zbyt licznymi zmarszczkami twarzy.
Nieodgadniony. Człowiek - Tajemnica. Nigdy cię nie rozgryzę, co Gadzie?
Niestety albo stety, Cyrkowiec nie potrafił tak dobrze czytać z ludzkich twarzy jak sam Dyrektor. Mowę ciała znał i często na podstawie obserwacji wiedział o czym myśli osoba, jak się czuje, ale w przypadku Anomandera, mistrza aktorów, Bane mógł tylko bezradnie gapić się w jego twarz.
- Nie przepracowuj się, proszę. - powiedział cicho i trochę poważniej.
Przeszedł na krzesło które stało wolne przed jego biurkiem i opadł na nie z westchnieniem. Przez chwilę siedział i czekał aż starszy odłoży książkę.
- Przyszedłem by podziękować. - powiedział - Nie wiem czy wiesz ile to dla mnie znaczy. - dodał - Po prostu... Dziękuję. - skinął mu głową uśmiechając się delikatnie.
Przez chwilę milczał patrząc na skrzydlatego. Tak, zdecydowanie to on bardziej pasował na Ordynatora. Ale skoro przekazał pałeczkę jemu, Bane'owi, musiał mu ufać. Może zwyczajnie znudziło mu się zarządzanie Kliniką i choć pozostaje w dalszym ciągu Dyrektorem, chciał się odciążyć robiąc ze swojej prawej ręki Ordynatora.
- Chciałbym też zapytać po raz kolejny jak się czujesz. - wypalił prosto z mostu - Ostatnio wydajesz się być nieobecny. - nie wiedział czy Opętaniec otworzy się przed nim, w sumie nie zdziwiłby się gdyby mężczyzna machnął ręką i stwierdził "Wydaje ci się."
Prawdę mówiąc chyba nie było sensu by omawiać obowiązki Ordynatora. Bane znał je, obserwował przecież swojego Przełożonego tyle lat. A poza tym były jasno sprecyzowane w Regulaminie. No, chyba że skrzydlaty chciałby mu powiedzieć o czymś dodatkowym. Ale na to przyjdzie przecież czas, noc jeszcze młoda.
W głowie kołatało mi drugie pytanie które bardzo chciał zadać, ale postanowił jeszcze z nim poczekać. Nie może tak od razu zapytać o metodę na zalanie się w trupa, bo co pomyśli o nim Anomander? Ha, i tak znał Bane'a jak własną kieszeń ale może lepiej nie pokazywać jakim się jest bucem i najpierw zapytać o samopoczucie Dyrektora. Zwłaszcza, że Bane'a naprawdę to obchodziło.
Co jak co, ale dobre samopoczucie Mentora było najważniejsze. Choćby sam Bane ledwo stał na nogach, zawsze zadba by Anomander dobrze się czuł i był w formie.

Anomander - 10 Marzec 2017, 23:08

Anomander kochał książki.
Lubił ich zapach, podziwiał ogólny wygląd, zdobnictwo i układ tekstu. Darzył głębokim szacunkiem dawnych mistrzów iluminatorów i kopistów, których kunszt można było podziwiać nawet setki lat po ich śmierci. Tak, te różnorako oprawione karty cienko wyprawionej skóry lub papieru pokryte rządkami znaków wykonanych inkaustem, tuszem lub farbą drukarską, z których każdy mógł mieć inny kształt i formę, stanowiły dla niego urzeczywistnienie ludzkich marzeń o nieśmiertelności. Te papierowe pomniki przeżyły swoich twórców nadając nieśmiertelną wymowę ich nazwiskom. Któż dziś nie zna Machiavellego, von Goethego, Lermontowa, Puszkina, lorda Byrona czy choćby Shakespeare'a ? Gdyby nie książki, czyli swoiste papierowe pomniki, oni też podzielili by los tysięcy jeśli nie milionów szarych ludzi którzy, urodzili się i umarli nie zostawiając po sobie praktycznie nic.
Anomander wielokrotnie zastanawiał się nad tym, co on zostawi po sobie. Czy kiedykolwiek stanie się nieśmiertelny? A może podzieli los zwykłych Johanów, Hansów czy innych Iwanów, o których pamięć trwa tak długo, jak długo żyją ich dzieci a czasem i wnuki?
Czasem ta myśl go gryzła i uwierała gdzieś w głębi duszy. Zamknięty niemal na stałe w tym dziwnym świecie cukierków, lalek, dziwnych istot i stworów z bajek, musiał znaleźć własny sposób na nieśmiertelność. I chyba nawet miał już pomysł. Wielkimi krokami zbliżał się czas. Nadchodziła stosowna pora.
Siedział przy biurku przed starą, oprawioną w skórę księgą. Pierwszym wydaniem Lermontowskiego „Demona” wyjętym spod prasy i wydanym w jego ukochanym Amsterdamie w 1856 roku. Z czułością pogłaskał pożółkłe karty. I pomyśleć, że ta sama książka pojawiła się w Rosji dopiero w 1860 ze względu na carską cenzurę. Uśmiechnął się do swoich myśli.
Choć czytał „Demona” wiele razy, zawsze do niego powracał. Może to dla tego, że w owym Demonie widział kawałek samego siebie? Treść niby nie była specjalna ale miała w sobie coś pięknego i smutnego. Oto młoda, piękna dziewczyna miała wyjść za księcia. Traf chciał, że przed ślubem zobaczył ją Demon i zakochał się w niej bez pamięci. Dotarłszy na uroczystości ślubne książę ginie za sprawą tajemnych mocy, a zrozpaczona dziewczyna wstępuje do klasztoru. Gdy przybywa do niej Demon i wyznaje jej swe szczere i gorące uczucie dziewczyna jest już mniszką w klasztorze. Dziewczyna, choć początkowo broni się przed miłością Demona, w końcu jednak ulega. Demon nie posiada się ze szczęścia. W końcu nie będzie sam! W końcu ktoś go pokochał! Całuje dziewczynę. Co było dalej? Czy żyli długo i szczęśliwie? Nic z tych rzeczy. Pocałunek Demona okazuje się śmiertelny i jego ukochana umiera, a on musi pozwolić aniołom zabrać jej duszę do nieba. Znowu zostaje sam. Zrozpaczony, na wieki rozłączony w ukochaną i pozbawiony nadziei na odmianę swego losu. Ot i cała historia.
Anomander westchnął, przeczesał włosy, poprawił pozycję przy biurku i kontynuował lekturę
„(...)Szybciej koń pędzi od jelenia,
Jakby do walki mknął. Drży ziemia.
To nagle dęba staje w skoku,
Rozdyma chrapy i z krwią w oku
Słucha, o drogę wiatru pyta,
To znów raptownie rwie z kopyta,
Z rozwianą grzywą, w (...)”

Ktoś zapukał do drzwi gabinetu po czym je otworzył. I znowu, jak ongiś koń nie skończył skoku a czas wstrzymał bieg. Dokładnie w tym samym miejscu gdzie trzy lata temu.
Aomander westchnął cicho.
Uniósł wzrok znad kart księgi a zobaczywszy białowłosego uśmiechnął się. No tak, znowu to samo. Déjà vu cholera jasna. I znowu sprawcą zamieszania jest Bane.
Drugi już raz przeszkadzasz mi w lekturze – powiedział głosem, w którym nie brzmiało absolutnie nic. Ani złość ani wesołość. - Widać, tak musi być. Nie skończy koń skoku, wiatr nie rozczesze grzywy a ziemia zawiśnie w powietrzu.
Wyprostował się i przetarł kciukiem i palcem wskazującym lewej dłoni oczy odganiając z nich mgłę i obrazy namalowane przez umysł.
- Siadaj proszę – powiedział i wskazał miejsce naprzeciwko biurka - Ja zwyczajnie lubię czytać. Każdy z nas ma jakieś zajęcie w wolnym czasie, jakieś hobby czy choćby małe przyjemnostki. Ja akurat czytam. - podsunął księgę w stronę Bane'a tak by mógł on zobaczyć jej treść. Nie istotne, że była zapisana bukwami - Nad wyraz gustuję w literaturze rosyjskiej. Tu na przykład jest „Demon” Lermontowa. Wydanie pierwsze. Amsterdam, rok 1856. Wydany przez niejakiego Augusta van der Hoven co ciekawe w oryginale a nie w przekładzie na niderlandzki a do tego z użyciem carskiej czcionki. Mówiąc, że już drugi raz przeszkadzasz mi w lekturze miałem na myśli to, że gdy trzy lata temu, późną nocą przybyłeś z małą Julią na rekach czytałem dokładnie tę samą książkę i byłem na tym samym fragmencie tekstu. – uśmiechnął się do białowłosego. Dopiero teraz dął po sobie poznać, że ta sytuacja go rozbawiła.
Lubił tego białowłosego nicponia, zielonoźrenicznego figlarza i egocentryka, dla którego ludzkie komedie, życiowe dramaty i inne interakcje społeczne wydawały się być świetnym filmem. Nie raz w trakcie rozmów z Julią czy Pacjentami Anomander kątem oka obserwował Bane'a czekając aż ten wyjmie misę z popcornem i z pełnymi ustami zacznie wołać machając ręką „Rany boskie co za idiota! Po prawej masz ślady krwi ciemna maso! Tak, dokładnie tu! No brawo patafianie! A teraz słuchaj: Mordercą jest lokaj!”. Cały Bane. Jakże on przypominał jego syna. A może i po trosze jego samego?
- Nie masz za co dziękować. Zasłużyłeś na to. – popatrzył na białowłosego przez chwilę, uśmiechnął się po czym wrócił do odpowiadania - Czuję się stosownie do wieku, czyli mówiąc krótko dobrze, ale jak jeszcze raz spytasz o moje samopoczucie, to jak słowo daję, nie zdzierżę, zmienię się w gadzinę i Cię zjem. Zjem Cię, choćbym miał to przepłacić tygodniową sraczką i miesięczną zgagą, na która żadne Bioprazole czy Maloxy nie pomogą. – uśmiechnął się pozwalając by jego oczy przez chwilę stały się błękitnymi oczami gada - No, ale przejdźmy do rzeczy, bo domyślam się, że nie przychodzisz tylko podziękować za coś co Ci się należało jak psu micha i zapytać jak się stara gadzina czuje. Jednak zanim mi powiesz racz chwilę poczekać.
Wstał od biurka, podszedł do ciężkiej, drewnianej komody, wysunął szufladę i wyjął z niej dość spore pudło. Pełnego napisu nie było widać, ale na pewno kończył się na „...EX”. Z tegoż pudła wyjął jeszcze jedno pudełko, liczące dwadzieścia cztery sztuki z prążkami i wypustki, po czym odwrócił się w stronę Bane'a i rzucił mu je. Duże pudło schował ponownie do szuflady.
- Sądząc po tym, co moje kaprawe ślepia widzą, to przydadzą Ci się prędzej czy później. Pamiętaj, że nie zdrowo jest pościć jeśli wkoło trwa biesiada i wiele jest smakołyków do wyboru. – powiedział poważnie ponownie zajmując miejsce za biurkiem - Skoro już omówiliśmy zasady bezpiecznego seksu to przejdźmy do sprawy właściwej.
Anomander oparł się łokciami na biurku i pochylił w stronę Bane'a
- O co chodzi Bane?

Bane - 11 Marzec 2017, 00:08

Białowłosy zaśmiał się cicho gdy Anomander wspomniał o przyjemnostkach. Faktycznie, niektórzy lubią czytać, inni śpiewać... On lubił każdą z tych rzeczy po trochu, ale miał swoje własne przyjemnostki za które Dyrektor pewnie wywaliłby go na bruk.
Cyrkowiec zerknął na książkę i wzruszył ramionami, uśmiechając się krzywo. Po raz kolejny wyszło, że Bane jest cholernym ignorantem. Księga zapisana była jakimiś krzaczkami, nawet gdyby medyk chciał, nie rozczytałby ich bez pomocy. Anomander szybko wybawił go z kłopotu i wytłumaczył co pokazuje i dlaczego. Białowłosy słuchał uważnie starając się zapamiętać zarówno nazwisko autora jak i drukarza oraz datę.
Przez te wszystkie lata nauczył się by słuchać skrzydlatego i zapamiętywać co ma on do powiedzenia. Opętaniec nigdy nie strzępił jęzora na darmo, w tym byli do siebie podobni. Z tym, że Bane nie był pewien czy czarnowłosy był tak jak on takim zakochanym w sobie bubkiem. Cholera, z Anomanderem to niczego nie można było być pewnym. Facet był chodzącą Zagadką, Tajemnicą która sama prosiła się o rozwiązanie a którą nie tak łatwo było rozgryźć.
Jeszcze nigdy Bane'owi nie było tak ciężko rozgryźć osobę. Znał się trochę na ludziach, przecież już tyle ich poznał. Przez jego prywatną Klinikę Urody w Świecie Ludzi przewalały się takie ludzkie dramaty, że możnaby zrobić z nich jakiś serial albo napisać książkę! Cudownie się je oglądało, jeszcze lepiej analizowało... A najlepiej spało z kobietą która zrobiła awanturę mężusiowi o to, że nie podobają mu się jej nowe cycki. Takie skrzywdzone paniusie były najlepsze. Niby rozżalone, a w łózku bestie każące się chłostać i upokarzać.
Bane odchylił głowę do tyłu i spojrzał na Anomandera uśmiechając się. Było w tym uśmiechu coś złowieszczego, coś co sprawiło że przez chwilę wyglądał jak wtedy, gdy te kilka lat temu odprowadzał tą nieszczęsną dziewczynę na przystanek.
- Dobrze mnie znasz. - powiedział powoli - Wiesz przecież, że w sprawach języków obcych jestem Abderytą. - oczy błysnęły mu.
Patrzył przez chwilę na Dyrektora. Próba sił, jego lodowe oczy przeciw zielonym, jarzącym się źrenicom. Byli jak Yin i Yang, czarnowłosy Opętaniec i białowłosy Cyrkowiec. Ludzie, zmienieni przez Krainę Luster. Obaj niebezpieczni, obaj egocentryczni, zimno kalkulujący profity z działania. Mający zawsze plan B, a nawet C. Ostrożni.
Gdy Anomander powiedział o zjedzeniu go, Bane parsknął rozsiadając się wygodniej na krześle.
- To takie dziwne, że się martwię? - zapytał i wzruszył ramionami - Powinieneś się z tego cieszyć. Zazwyczaj nie patrzę dalej niż poza czubek własnego nosa. - wyszczerzył zęby. Był rozluźniony lecz mimo to pozostawał na baczności, jak zawsze przy Gadzie. Znał go i wiedział, że Opętaniec nie ma powodów by robić mu krzywdę, jednak strzeżonego Bogowie strzegą... Czy jakoś tak.
Gdy tamten wstał, Bane popatrzył na niego zaciekawiony. Czarnowłosy wyjął coś z szafy, ale Bane, jak to Bane, nie zaglądał mu przez ramię. To nawet nie była kwestia tego, że miał gdzieś co starszy medyk wyjął. Raczej po prostu ufał mu i nie wpieprzał się w nieswoje sprawy.
W ostatniej chwili złapał lecące ku niemu pudełko, bo właśnie miał zamiar założyć ręce za głowę. Spojrzał na prezencik i uśmiechnął się od ucha do ucha.
Stary, przebiegły Gad! Tak dobrze mnie znasz!
Gdy tamten wrócił na miejsce, mógł zobaczyć uśmieszek tryumfu na szarawej mordzie białowłosego, i ten specyficzny błysk w oku świadczący o nieczystych zamiarach.
- Ach, nie mam przed tobą tajemnic, co? - westchnął i teatralnym ruchem odrzucił grzywę z oczu - Dziękuję za radę odnośnie postu, druhu. Ale obawiam się, że z moim apetytem przyjdę po kolejną porcję... - poklepał wolną ręką pudełko - ...już niedługo. - drapieżny uśmiech ukazujący proste zęby mógł ujść spokojnie za uśmiech totalnie zdeprawowanego zboczeńca.
Cóż mogę poradzić. Nigdy nie mówiłem o sobie, że jestem nieskazitelnie czysty.
- Niemniej dziękuję. - skinął mu głową - Wykorzystam mądrze. - dodał wypowiadając każde słowo powoli i dosadnie.
Lubił tego przebiegłego Gada jak mało kogo. Stary zawsze wiedział co jest na rzeczy, nigdy jednak nie komentował, przyjmując humorki Bane'a z anielską wręcz cierpliwością.
Patrzyli teraz na siebie uważnie, każdy chciał wyczytać z drugiego jak najwięcej. Bane znał to spojrzenie i wiedział, że Anomander już go rozgryzł. Już dawno! Pewnie jeszcze przed tym jak białowłosy zapukał, Opętaniec wiedział z czym do niego przyjdzie.
Gdy tamten pochylił się na biurku w stronę Cyrkowca, Bane również to zrobił. Przez to atmosfera zgęstniała, sprzyjała konspiracji.
Bane patrzył w oczy Dyrektora a na jego nieruchomej zazwyczaj twarzy błądził uśmieszek. Uśmieszek szaleńca, albo przynajmniej narkomana na głodzie. Zielone źrenice zmniejszyły się gdy mężczyzna oparł jeden łokieć na biurku, zmniejszając jeszcze bardziej odstęp ich dzielący
- Przejrzałeś mnie, jak zwykle z resztą. - powiedział głębokim głosem - Dlaczego przestaje mnie to dziwić. - zaśmiał się po czym nagle spoważniał. W jego dziwnych oczach pojawił się błysk. - Znasz metodę bym mógł normalnie się odurzyć. Zdradź mi ją, proszę.
Patrzył w jego zimne oczy. Jeśli Anomander był spostrzegawczy (a był jak cholera!) to mógł zobaczyć coś na kształt rozpaczy w ślepiach Bane'a. Opętaniec wiedział z resztą o przypadłości białowłosego i jego próbach upicia się za wszelką cenę.
Powinni sobie pomagać, prawda? W końcu obaj byli Ludźmi. Obaj są na swój sposób bydlakami. Tym samym sortem. Wyrachowanymi, zimnymi bydlakami, których interesuje tylko ich własny los.

Anomander - 11 Marzec 2017, 17:17

Gdy Bane mówił o martwieniu się o skrzydlatego doktora, ów wpatrywał się w niego wzrokiem bez wyrazu. To było „firmowe” spojrzenie Anomandera. Wzrok, który w zależności od intencji interlokutora mógł oznaczać wszystko. Od starego, dobrego i wypowiadanego z politowaniem „Ty mi tu nie pierdol” przez pełne atencji „To doprawdy interesujące” po wdzięczne „Jakiś ty kochany”. Cóż, Anomander już teraz faktycznie czuł się nieźle. Przeszedł mu nawet zły humor. Kto wie może to zasługa czekoladowego ciasta przyniesionego do gabinetu?
Gdy Bane mówił o kończeniu się zapasów skrzydlaty ponownie wstał, podszedł do szuflady i wyjał kolejne pudełko.
- Trzymaj, bo jak to mawiają „Kto rano strzeli dzień cały się weseli” lub jak wolisz „Kto rankiem popieprzy dzień ma potem lepszy” – powiedział spokojnym, praktycznie pozbawionym emocji głosem siadając ponownie przy biurku - A teraz słucham Cię dalej
Gdy białowłosy powiedział o co chodzi Anomander spojrzał na niego marszcząc brwi. A zatem Bane chciał się odurzyć. Cóż, każdemu wolno od czasu do czasu, bo w końcu wszystko jest dla ludzi. Niepokoiło go jednak to, że Bane lubił wypić, a jeśli teraz zacznie stosować nową metodę by sobie popijać od czasu do czasu? Skrzydlaty westchnął. W tej właśnie chwili poczuł się staro. Musiał bowiem dokonać wyboru znając jego ewentualne konsekwencje.
Pomóc człowiekowi, którego traktował jak syna i przyjaciela wiedząc, że ten może się stoczyć czy odmówić raniąc go i zmuszając do samodzielnych poszukiwań, które mogą się skończyć różnorako?
Podjął decyzję.
- Jak to wiesz ze studiów, aby się upić alkohol musi zadziałać na ośrodkowy układ nerwowy – powiedział powoli jednak bez mentorskiego tonu - Są trzy metody by Cię upić. Pierwsza jest krótkotrwała, druga mało bezpieczna a trzecia, cóż, pozostawiająca sporo do życzenia w kwestii męskiej dumy. Reasumując. Możesz się upić drogą wziewną, metodą iniekcji lub per rectum – powiedział dając czas by wiadomość dotarła do Bane'a - Po metodzie wziewnej i absorpcji alkoholu przez pęcherzyki płucne będzie Cię bolała głowa i ewentualnie drogi oddechowe Po podaniu dożylnym może dojść do martwicy tkanek ale efekt utrzyma się dłużej nawet przy minimalnej dawce. Przy podaniu per rectum efekt będzie podobny, ale wiąże się to, mówiąc eufemistycznie, z kilkoma niedogodnościami
Powiedziawszy to wstał i podszedł do drugiej komody. Wiedział co Bane wybierze.
Przygotował wenflon, pięćsetkę natrium chloratum, substancje zapobiegające hemolizie i nabrał do strzykawki stosowną dawkę alkoholu i wymieszawszy odpowiednio gestem ręki dał znać Bane'owi by usiadł pod ścianą.
Zakładanie wenflonu zajęło ledwie chwilę. Podobnie jak podłączenie „kroplówki”.
- Za kilka chwil będziesz ululany w trzy dupy. Zanim jednak to nastąpi to wiedz, że jeśli kiedykolwiek zastanę Cię w stanie odmiennej świadomości w trakcie dyżuru to kolejny raz upijesz się już jako bezrobotny i bezdomny. – powiedział to tonem po którym można było od razu wywnioskować, że nie żartuje - I nie próbuj sam eksperymentować bo popalisz sobie żyły.
Podszedł do małego barku, wyjął dwie szklanki a odstawiwszy je na chwilę, podszedł do dziwnej intarsjowanej skrzyni. Otworzył ją i wydobył ze środka blok prawie przeźroczystego lodu, z którego uprzednio strzepnąwszy trociny, odłupał dwa spore kawałki, które finalnie wylądowały w szklankach. Odłożył bryłę lodu na miejsce i podszedł do barku, by wyjąć z niego stosowny napój. Elegancka, choć wiekowa butelka wskazywała, że to nie byle jaki sikacz ale szlachetny trunek liczący co najmniej tyle lat co Bane. Nalał po trochu do szklaneczek z lodem i powrócił do białowłosego.
- Jak już symulacja to przynajmniej pełną gębą. Na zdrowie! – powiedział unosząc szklankę i siadając wygodnie na fotelu koło niego.
Upił łyk i patrzył jak humor białowłosego zmienia się pod wpływem kroplówki.

Bane - 11 Marzec 2017, 18:22

Dwa powiedzonka jakimi uraczył go Dyrektor, rozbawiły go. Postanowił zapamiętać te dwa zgrabne zdanka i oczywiście wprowadzić je w życie przy następnej okazji.
Nie było sensu by pytać go cz podoba mu się, że Bane związał się z Tulką. Wystarczyło, że Anomander nie gdera mu za uchem jakie to niestosowne i sprośne. No było niestosowne i sprośne, ale co z tego? Do niczego jej nie przymuszał. Sama chciała się z nim zabawić, przecież poprosiła go by "pokazał jej co to znaczy być kobietą tak wspaniałego mężczyzny".
Bane uśmiechnął się pod nosem gdy przypomniał sobie jej słowa. "Tak wspaniałego mężczyzny"... I to jak wspaniałego!
Gdy Opętaniec przeszedł do rzeczy, oczy Bane'a zaświeciły się. Zaczął chłonąć wiedzę z zainteresowaniem, zdziwiony, że stary znalazł aż trzy metody.
Droga wziewna, krótkotrwała. Dożylnie, mało bezpieczna. Ekhem... ostatnia opcja nie wchodziła w grę. Odpowiedź była więc oczywista, prawda?
Swoją drogą było mu trochę wstyd, że sam nie wpadł na to jak się odurzyć. Wymienione przez skrzydlatego drogi wydawały się być przecież takie proste, oczywiste niemalże! Przecież Bane był lekarzem, tak samo jak i Anomander znał się na medycynie, pracował już z przeróżnymi mieszankami substancji.
Możliwe że przespał zajęcia o działaniu alkoholu na ciało człowieka. Możliwe, że był cholernym ignorantem także w tej kwestii i jeśli chodzi o alkohol, tylko lubił wypić. A możliwe też, że zdał się na Anomandera bo Opętaniec miał większą praktykę i...no cóż... był mądrzejszy. Był skarbnicą wiedzy na każdy prawie temat i Bane wiedział, że jeśli czarnowłosy coś wymyślił, to nie jest to aż tak niebezpieczne jak on to przedstawia.
Białowłosy odchylił się na oparcie krzesła i spojrzał na niego wyzywająco.
- Chyba nie muszę mówić na głos, którą opcję wybieram. - uśmiechnął się półgębkiem. Kiedyś dostanie w mordę za to swoje cwaniactwo. Anomander kiedyś zwyczajnie nie wytrzyma i zafunduje mu taki wpierdol, że Cyrkowiec się nie podniesie. Za to testowanie cierpliwości i głupie uśmieszki.
Bane jednak nie zachowywał się tak by wyprowadzić go z równowagi. Chwile z nim sam na sam były jedynymi momentami kiedy białowłosy może być sobą. Tym Bane'm którego kiedyś postanowiła zniszczyć MORIA - pewnym siebie, aroganckim dupkiem, egocentrykiem do potęgi entej.
Anomander od razu wziął się do roboty na co Bane podniósł tyłek i gdy tamten poprosił go by usiadł pod ścianą, mężczyzna podążył we wskazane miejsce. Opadł na fotel z uśmieszkiem tryumfu.
Udało się! Anomander, szczwana gadzina, wynalazł sposób bym mógł normalnie się odurzyć! Ha! Koniec z bezsensownym wlewaniem w siebie litrów spirytusu, czas na prawdziwy odlot!
Był tak podekscytowany, że zaczął mimowolnie wiercić się na siedzisku. Za to Anomander był tak spokojny i opanowany, jakby robił to nie pierwszy raz. No tak, zakładanie wenflonu to nic trudnego, jednak czy już wcześniej sprawdzał na kimś mieszankę?
Pewnie tak. Biedny Oprawca Tulki. Albo nie. Nie biedny. Poświęcił się dla wyższego celu! Ha!
Bane patrzył jak starszy medyk podpina kroplówkę, na ustach białowłosego widniał uśmieszek. Jak u narkomana który właśnie ma dostać wymarzoną działkę!
Groźba Anomandera zabrzmiała poważnie i początkowo Bane zrobił zbolałą minę dziecka w stylu "Ale dlaaczeegoo?". Ale słysząc, że mężczyzna nie żartuje, skinął tylko głową odzyskując powagę.
Gdy tamten odszedł na chwilę, Bane wpatrzył się w wenflon. Obserwował ścieżkę substancji ciesząc się jak małe dziecko. Oczy miał szeroko otwarte, oddech mu przyspieszył bo oto za chwilę miał spotkać się ze swoją starą przyjaciółką, wódką! Zaśmiał się kilka razy szaleńczo. Wyostrzone zmysły wariowały z podniety, zielone źrenice rozszerzyły się prawie do maksymalnego rozmiaru.
I nagle poczuł.
Odchylił głowę w tył i z westchnął z błogim uśmiechem.
To ona... Witaj, droga przyjaciółko. Dawno się nie widzieliśmy.
Nie widział co robi Anomander bo rozlewające się po jego ciele z każdą sekundą ciepło, całkowicie odebrało mu chęć obserwowania Mentora. Liczyła się teraz tylko wódka.
Gdy do niego wrócił i podał mu szklankę, białowłosy podniósł wzrok i wziął naczynie. Uśmiechnął się błogo do swojego dobrodzieja i wypił alkohol duszkiem, przyjmując toast.
Świat zaczynał powoli zwalniać. Stał się taki... miękki. Krawędzie stały się łagodniejsze, twarz Anomandera jakoś tak... wyładniała?
Znowu odchylił głowę w tył z sapnięciem, zamykając oczy.
Jak cudownie!
Gdy chciał powrócić do wyprostowanej pozycji, głowa nagle stała się taka ciężka. Z trudem jednak podniósł ją i spojrzał na Opętańca półprzytomnym wzrokiem. Uśmiechnął się rozbrajająco po czym pochylił się niebezpiecznie w jego stronę i oparł zwiotczałą rękę na jego ramieniu.
- Jesssteś ccudowny... - powiedział bełkotliwie - Nje mam pierździonka... Aleee wyjdźź za mnje. - bardzo starał się skupić na nim wzrok ale głowa leciała mu na wszystkie strony.
Kopnęło go tak mocno, że za chwilę pewnie nie będzie wiedział jak się nazywa. Ale Bogowie, to było tak fantastyczne, że Bane nie posiadał się ze szczęścia.
Ten oto siedzący przed nim facet, Anomander van Vyvern trzy lata temu postanowił wziąć go pod swój dach, dał pracę, wykrztałcił go na świetnego medyka Krainy Luster, pracował nad antidotum na toksyczność Bane'a, dał mu dwa pudła gumek a teraz jeszcze nawalił go w trzy dupy!
- Kchocham ciee... Ty Gadzie nieedobry. - zaśmiał się. Ręka zsunęła się z ramienia skrzydlatego i Bane zachwiał się niebezpiecznie, ale nagle się zatrzymał i z wyciągniętymi przed siebie dłońmi w celu złapania równowagi, powrócił do bezpiecznego siadu.
- Klaasa, przede wszystgim! - powiedział udając powagę.
Ciekawe czy byłby w stanie ustać na nogach.
Challenge accepted!
Spojrzał w bok na kroplówkę ale nie był w stanie ustalić czy była już pusta, czy jeszcze nie. Uśmiechnął się więc iście pijackim uśmiechem, zaśmiał i spróbował wstać. Było ciężko, śmiał się z siebie i z nieudanych prób. W końcu zaprzestał jednak wysiłków i przechylił się znowu w stronę Dyrektora.
- Jesteź dla mnje taaaki dobry... - powiedział, bo zebrało mu się na wyznania - A ze mnje czasssem taki chuj... - wzruszył ramionami. Oczy miał półprzymknięte, no był pijany jak bela. - Uśmieechnij się! Przeecież jezteś taki śliczny!
Zwiotczenie jakie przyniosło za sobą upojenie było fantastyczne i gdyby nie to, że Bane nie mógł nawet normalnie wstać, to pewnie skakałby z radości i wychwalał Opętańca, całował go po stopach.
- Polej no... - wyrwało mu się gdy wyciągnął ku niemu pustą szklankę - Wiesz... Ja to zawssze kciałem mjeć takiego kogoś jak ty, Gadzie. - o tak, czas na filozofię! - Kogośś kto mnje nauuuczy jak żyć w tym popjepszonym świecie... Pff. Co to wogle za nazwa: Krajjjina Luuster. - skrzywił się i wyprostował chcąc przybrać poważną pozę - No i traaafiłeś mi się! Puf! Spadłeś z nieeeba...a może z piekła, boo w niebie chyba nje mają takich mrrrocznych skrzydeł... - spróbował podrapać się po podbródku, ale nie trafił przez co jedynie machnął ręką w idiotycznym ruchu - Nje ważn! - zaśmiał się i zaraz po tym podniósł palec na znak, że oto nadeszła chwila na powiedzenie coś mądrego - Przyjąłeś mnjee... Mimo iż wieeedziałeś jakim jestem skurw...ysynem... To takie... - zawahał się i uderzył w pierś, na podkreślenie słów - To taakie kurrrewsko miłe! Kocham cie za to, wjesz? Boo jesteś mi jak ojciec!
Odchylił głowę na oparcie w tył i wydał z siebie dziwny odgłos. Coś jak sapnięcie i wyraz zadowolenia w jednym.
Moja droga przyjaciółko! Tęskniłem!

Anomander - 11 Marzec 2017, 19:37

„Wesoła kroplówka” działała jak należy. Bane upijał się z każdą kroplą wnikającą do żyły, i zasadniczo o to właśnie chodziło. Niech ma facet odrobinę rozrywki.
Białowłosy bełkotał sobie radośnie przeróżne bzdury, jak na gorliwego czciciela Bachusa przystało. Chwalił skrzydlatego, snuł poważne rozważania o etymologii nazwy lokalnego świata, ba, oświadczał się nawet skrzydlatemu co ten skwitował uśmiechem i kolejnym toastem. Tego było Bane'owi trzeba. Schlać się radośnie. Cóż, generalnie wyglądał na wielce szczęśliwego i porządnie schlanego. I pomyśleć, że wystarczy tylko „mała pompka” by uszczęśliwić człowieka.
Siedzący koło białowłosego Anomander co jakiś czas dopełniał szklaneczki.
- To wypijmy za to, by było Ci dobrze w Klinice. Nuże, niech pan pije Panie Ordynatorze. Tak trzeba. – delikatnie zmniejszył przepływ kroplówki. Nie chciał by do odzwyczajonego organizmu wniknęło zbyt wiele alkoholu - Patrz jak miło kapie z wesołej kroplówki. No to jeszcze po kropelce!
Powiedział i znów nalał trunku Bane'owi. Symulacja pełna gębą.
Gdy białowłosy odpłynął do krainy gorzelnianych snów Anomander wstał i odstawił szklanki. Podszedł do wieszaka na którym powiesił buteleczkę i zastopował kroplówkę a następnie usunął wenflon z ręki śpiącego.
Zebrał plik raportów z biurka, z kieszeni wyjął kluczyk i otworzywszy zamek centralnego rygla włożył je do najniższej szuflady. Z górnej szuflady wyjął małą srebrną strzykawkę i małe zawiniątko, które okazało się być buteleczką z alkoholem medycznym. Przetarł małą chusteczką zamoczoną w alkoholu żyłę na ręce, wziął do ręki strzykawkę i pstryknąwszy w nią kilka razy delikatnie by usunąć powietrze zaaplikował sobie zastrzyk. Odłożył strzykawkę do biurka po czym opadł na fotel.
Przez chwilę odpoczywał po dniu pełnym wrażeń. Po czym z błogim uśmiechem zapadł w drzemkę.
Obudził się po około pół godzinie gdy Bane, w będąc odprężony tak, jak wiernemu czcicielowi Dionizosa przystoi, pochrapywał w najlepsze. Podszedł do Bane'a, postawił go na nogi i położywszy go sobie na ramionach przy pomocy chwytu strażackiego wyniósł z Gabinetu.

ZT x2

Anomander - 31 Marzec 2017, 20:08

Anomander trzasnął drzwiami gabinetu a huk poniósł się po korytarzach Kliniki. Uderzeniem kantem dłoni zamknął zasuwę w drzwiach.
Szybko zrzucił z siebie górne warstwy ubrania.
Klepsydra na łańcuchu zadzwoniła cicho.
Tracił panowanie nad sobą. Tracił swoją ludzką osobowość a gadzia jaźń zaczynała wygrywać walkę o ciało. W końcu ostatni raz przemienił się w skrzydlatą gadzinę gdy transportował do placówki Gipinga. Teraz bestia upominała się o swoje.
Chciała czasu bestii. Czasu polowania i pogoni. Czasu krwi i mordu.
WYPUŚĆ MNIE SKURWYSYNU! Ryczała w jego wnętrzu a mięśnie pulsowały bólem.
Z nosa skrzydlatego zaczęła kapać krew rozbryzgując się na podłodze i spływając po klatce piersiowej.
Dopadł biurka, które mimochodem również się pobrudziło i drżącymi dłońmi zaczął szukać klucza do szuflady w pęku wyjętym z kieszeni spodni.
Spokojnie. Masz czas. Oddychaj głęboko. Zdążysz ... SZARPAĆ MIĘSO! PIĆ KREW OFIARY! NIECH KRZYCZY W AGONII! Bestia zaczynała już przejmować kontrolę nad myślami. Była silna, silniejsza niż dawniej. A może to on był słabszy?
Znalazłszy pasujący klucz otworzył szufladę i wyjął uprzednio naszykowaną strzykawkę pełną przeźroczystego płynu. Pstryknął w nią by wypuścić powietrze i nie zastanawiając się wiele, z rozmachem wbił ją w mięsień dwugłowy ramienia.
Nacisnął tłok i patrzył jak substancja znika w jego ciele.
Zdążyłem pomyślał i opadł na fotel.
Mięśnie bolały ale ból się nie nasilał. Głowa jeszcze przez chwilę pulsowała bólem ale i ona przestawała zdradzać oznaki bliskości gada.
Wrzucił pustą już strzykawkę do szuflady, zasunął ją i przekręcił klucz usuwając go z zamka.
Wszystkie klucze rzucił na biurko.
Bestia wiła się przez chwilę, ale powoli zaczynała ustępować i cofać się w głąb jaźni.
Udało się.
Bestia zaryczała jeszcze raz, a był to ryk pełen wściekłości i gniewu, jednak to już Anomandera nie interesowało. Mięśnie się rozluźniły a ból całkowicie ustąpił. Świat wydał się być nieskomplikowany i bezproblemowy.
Powoli osuwał się w ciemność.

Anomander - 13 Październik 2017, 11:06

Anomander zwlókł się z pokoju na poddaszu, w którym zwykł przebywać pod swoją gadzią postacią. Jedyne co można było powiedzieć o skrzydlatym w tym momencie to, to że czuł się źle. Choć raczej słowo „źle” nie oddaje w pełni całego spektrum odczuć jaki mu towarzyszył tego poranka. Oto nadeszła jedna z tych chwil, gdy cały świat winien zamilknąć i czekać na pozwolenie zabrania głosu. To był ten stan, w którym kac-morderca wydaje się być niemal erotyczną pieszczotą niosąca rozkosz trudna do opisania.
Oparł się o barierkę antresoli i przez chwilę spoglądał z wysokości na gabinet i biurko stojące w jego centrum. Najchętniej położył by się teraz i zapadł w sen. Długi i bez marzeń. Rzucił pod nosem wiązankę bluzgów, której nie powstydzili by się mistrz szewski, finezyjny bosman czy rozsierdzony arcymistrz obszczymurów z najgorszej dzielnicy portowego miasta i powlekł się pod prysznic.
Całe ciało go paliło i bolało. Nawet obmywająca je woda nie przynosił efektu ukojenia. Pozwolił by wewnętrzna bestia przejęła nad nim kontrolę, by się wyszalała. I teraz, nad ranem, odczuwał konsekwencje tego stanu. Jego stan można było określić jako „chujowy ale stabilny”. Skrzydlaty wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy, ale poruszał się o własnych siłach. Całe ciało pokrywały zarastające się rany, ale twarz prawdopodobnie rozszarpana przez jakiegoś potężnego drapieżnika wróciła już do normy.
To sobie bestia poszalała. Ciekawe kim był przeciwnik, który tak ja urządził.
Wyszedł spod prysznica i powoli, krok za krokiem ruszył w stronę szafy w ubraniami. Przysiągł sobie, że tej nocy się w końcu wyśpi. Choćby się waliło paliło, on będzie spał.
Pomyślał o śniadaniu i w tym momencie kiszki zagrały mu radosnego marsza. Pewnie i żołądek by dał o sobie znać gdyby nie przyrósł do kręgosłupa. Fakt pozostawał jednak faktem. Był głodny jak wilk, a może raczej jak cała wataha, i to nie wilków a wilkołaków.
Ubrał się, narzucił biały kitel i wyszedł z gabinetu zabierając ze sobą kilka niezbędnych mu przedmiotów.
Chorzy nie zające, nie uciekną. Najpierw będzie jadł.

ZT

Anomander - 9 Luty 2018, 17:21

Z polowania wrócił późną nocą. Metaliczny smród krwi i mięsa wypełnił poddasze gdy tylko wylądował.
Powrót do ludzkiej formy zajął mu chwilę. Bestia musiała się uspokoić i wycofać w cień aby mógł przejąć kontrolę nad jej ciałem i zmusić je do zmiany formy. Ta dwoistość natury zaczynała go irytować, a może to nie była jego irytacja tylko wewnętrzny głos bestii, która nienawidziła być poskramiana?
Odpoczął chwilę, umył się w wielkiej, przystosowanej do tego misze i zszedł do gabinetu. Gdy tylko zamknął ukryte za jednym z regałów z książkami drzwi, swoje kroki skierował do łazienki.
Perystaltyka dawała o sobie znać.
Załatwił obie potrzeby, rozebrał się i poczłapał pod prysznic. Podobno częste mycie skraca życie, ale Anomander wolał krócej żyć będąc czystym niż wieść długa smrodliwą egzystencję i zarastać brudem.
Goły jak święty turecki zszedł na dół pokoju. Miał ochotę na chwilę relaksu przy książce lub wynikach badań. Jako że pragnienie relaksu połączyło się z chęcią łasuchowania, zatem wyjął sobie z szafki ciastka i mleko czekoladowe. Postawił to na biurku i poleciał na górę by się wysuszyć i przynajmniej założyć coś na tyłek.
Stanął przed lustrem i zaczesał włosy. Krytycznym okiem popatrzył na swoje ciało. Chyba przyda mu się nieco ćwiczeń, bo z posiadacza kaloryfera stawał się właścicielem bojlera, albo jak kto woli kałduna taktycznego.
Ale to jutro, dziś musi odpocząć.
Ogarnęła go senność tak wielka, że zapomniał o przygotowanych ciastkach i mleku i poszedł do łóżka.


Obudził się nad ranem relatywnie wypoczęty.
Kolor nieba wskazywał na to, że słońce niebawem również wstanie. Pierwsze swoje kroki skierował do łazienki. W końcu jak powszechnie wiadomo większość mężczyzna zaczyna dzień od dwóch rzeczy. Drugą z nich jest właśnie poranny sik. Pod nosem pogwizdywał sobie melodyjkę będącą mieszańcem „Wędrowali szewcy przez zielony las” i ruskiej „Katiuszy”. Sikanie z porannym drągiem, który jest pierwszą rzeczą, albowiem jak wiadomo „każdy facet z rańca ma w gaciach powstańca”, jak zwykle należało do wyzwań rangi „A”.
Uporawszy się z problemem, skrzydlaty ponownie poszedł pod prysznic.
Szybkie mycie postawiło go na nogi. Był gotowy do działania, w końcu przed nim dość skomplikowana operacji Aerona.
Wytarł się, skropił perfumami i zleciał na dół by schować ciasteczka i mleko.
Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że ktoś wpierdzielił WSYSTKIE ciasteczka i wypił CAŁE mleko czekoladowe, które on tak długo trzymał na specjalną okazję. Fakt, że na biurku Anonimowy Wyżeradek lub jak kto woli Pasibrzuch Skrytożerca położył jakieś dziwne przedmioty.
Anomander obejrzał każdy z nich.
Pierwszym była skrzyneczka z napisem „Co pomyślisz Ty – dostanie Przyjaciel”.
- Taaaa, jasne. CHUJA dostanie! Wielkiego, masywnego, żylastego, długiego na metr, czarnego penisa o grubości ramienia. – pomyślał Anomander odkładając pudełko na bok.
Wziął do ręki kulkę.
Przy tej był napis „ Zobaczysz we mnie tych co potrzebują”.
Skrzydlaty popatrzył w kulę i o mało jej nie upuścił.
W środku zobaczył twarz Aerona, który leżał na sali operacyjnej!
- O cholera! Niezła rzecz. – powiedział z nieukrywanym zdziwieniem do samego siebie.
Spojrzał na dziwaczna lagę opartą o biurko.
Przypominała ona wykonaną z karmelu i czarnej lukrecji laskę pasterską, albo choinkową cukrową laseczkę w rozmiarze XXL.
Przy lasce była karteczka „Cokolwiek nieożywionego mną dotkniesz zamienię to w górkę łakoci”.
Wziął z do rak dziwną biało czarną laskę i od niechcenia dotknął nią butelki po mleku czekoladowym.
Zasyczało, „puffneło” i w miejscu butelki znalazła się górka czekoladek.
- O cholera! To działa! – wykrzyknął Anomander zdziwiony.
Złapał przedmioty, wleciał z nimi na górę i umieścił je w sejfie.
Laskę postawił przy łóżku. Pod koniec dnia będzie musiał ją wypróbować. Kto wie, może nawet da się nią walczyć podobnie jak kijem lub włócznią?
Szybko ubrał się w standardowe dla siebie ciuchy, założył kitel, uczesał i skierował do wyjścia z pokoju.
Spokoju nie dawało mu jednak to, że skoro te przedmioty faktycznie działały ktoś dostanie tego wielkiego, masywnego, żylastego, długiego na metr, czarnego penisa o grubości ramienia.
Roześmiał się radośnie i wyszedł z pokoju.


ZT

Anomander - 12 Marzec 2018, 01:38

Po zakończeniu operacji Aerona, Anomander wrócił do swojego gabinetu. Odwiesił kitel, przebrał się w czysty sort ubrań i zabrawszy z sejfu jeden z kilku kompletów kluczy opuścił gabinet i ruszył w trzewia Kliniki.
Drogę, która podziemnymi korytarzami prowadziła do piwnic wyburzonego skrzydła, znał na pamięć. Swojego czasu, to jest około 20 lat temu, nakazał wzniesienie w korytarzu solidnej ściany odgradzającej część użytkową od tajnych laboratoriów. W prawym górnym rogu, tuż przy łączeniu ściany ze sklepieniem, wmurowano jedynie cienką, stalową rurkę o średnicy około 2 cm. To jedno z kilku wejść, nieco dziwaczne i niepraktyczne dla istot innych niż Anomander, skryte było aktualnie w ciemnościach i zamaskowane z pajęczynami oraz pociemniałą cementową łatą. Skrzydlaty zamienił się w mgłę i wpełzłszy po ścianie szybko przeniknął na drugą stronę.
Po tej stronie ściany, ze względu na wyjątkowo słabą cyrkulację, powietrze pachniało stęchlizną. Anomander szedł spokojnie przed siebie, odpalając jedynie umieszczone na ścianach małe lampki oliwne.
Mijał puste klatki, w których trzymał ongiś swoje hybrydy. Minął pokój w którym torturował Gipinga, a z którego cały czas unosił się zapach krwi i panicznego strachu. Mijał cele i pokoje w których prowadził badania. Kierował się ku archiwum.
Gdy dotarł do niewielkiego pokoju wypełnionego szafkami, skrzyniami i regałami westchnął ciężko. Przed nim ważny krok, na który zdecydował się już dość dawno temu. Pojawienie się dziwnego stwora, który zaatakował Bane’a, wymusiło na nim przyspieszenie działań. Fakt pojawienia się „Alkisa” był mu bardzo nie na rękę, ale musiał to jakoś ukryć.
Podszedł do stojącego na środku pokoju biurka i wyjął z niego dwie duże, skórzane teczki z okutymi klapami i zamkami na kłódkę. Czas mijał, a skrzydlaty, podchodząc kolejno do poszczególnych szaf i półek wyjmował z nich dokumenty, segregatory i dzienniki. Teczka, mimo że pojemna, szybko pęczniała, bo i dokumentów było niemało. Spakowawszy pierwszą teczkę, wziął drugą, i ją również wypełnił papierami.
W każdej z teczek dokumenty układał tematycznie.
Najpierw te dotyczące działalności placówek badawczych MORII na terenie Krainy Luster, następnie dzienniki i dokumenty z badań oraz prowadzonych eksperymentów (jednak bez opisu przebiegu i wyników), później opisy miejsc przerzutu dokumentów i próbek badawczych (nie zawarł dokumentów odnośnie miejsc przerzutu zaopatrzenia Kliniki), opisy skrzynek kontaktowych oraz gońców i sposobu przekazywania informacji w tym szyfrogramów. Do informacji o szyfrogramach dołączył również klucze szyfrowe. Może i nie używał szyfrów od dawna, ale kto wie do czego mogą się przydać tym, do których trafią? Na końcu Skrzydlaty umieścił dokumenty dotyczące placówek badawczych w Świecie Ludzi oraz spis znanych mu osób współpracujących z MORIĄ i ich funkcji.
Gdy zebrał komplet zamknął teczki na solidne kłódki, zgasił lampki i ruszył do swojego gabinetu. Tym razem wyszedł innym wyjściem. Od tak, na wszelki wypadek. Jako czarna mgła przepłyną przez niewielką szczelinę do szybu windy i tym dotarł aż na piętro. Systemem rurek i szczelin przeniknął do swojego gabinetu gdzie się zmaterializował.
Teczki postawił przy biurku, otrzepał się z drobin kurzu i usiadł na fotelu.
Otworzył szufladę i zaaplikował sobie jeden z wcześniej przygotowanych zastrzyków. Substancja zadziałała szybko. Umysł i szamoczącą się w nim bestię, która w chwili szczególnie nerwowej lubiła wyrywać się na wolność, okrył całun delikatnego otępienia. Nie denerwował się już. Przekazanie dokumentów budziło obecnie mniej emocji niż wypicie szklanki wody czy zgniecenie kartki papieru.
Zadzwonił dzwonkiem i po chwili do pokoju weszła marionetka
- Jeśli pana Aeron już wstał i czuje się na siłach, proszę powiedzieć by stawił się w moim gabinecie. – powiedział spokojnym, surowym głosem.
Gdy marionetka wyszła, Anomander rozsiadł się w fotelu i czekał na informację zwrotną lub przybycie Aerona.
Oto on, Anomander van Vyvern idzie ścieżką Wernhera von Brauna. Ot, czkawka historii.

Thorn - 13 Marzec 2018, 13:25

Przez całą drogę do gabinetu Dyrektora zastanawiał się o czym będą rozmawiać. Czy Anomander poruszy kwestię zabiegu? Może będzie miał dla niego jakieś zalecenia? Aeron wiedział, że nie może się przemęczać i bez rozmowy z van Vyvernem. I wiedział doskonale, że nie będzie się do końca stosował do jakichkolwiek próśb z tym związanych. Nie lubił litości ale chyb jeszcze bardziej nie lubił zbędnego zamartwiania się jego stanem. Przez tyle stuleci nikt o to nie dbał i było mu z tym dobrze, dlaczego więc miałoby się teraz to zmienić?
Najpierw zapukał i wszedł dopiero gdy otrzymał na to pozwolenie.
Pomieszczenie było duże i dość mroczne. Wystrojem przypominało pokoje w jego Rezydencji. Tam też postawiono na mrok, ciemne, ciężkie meble. Dlatego też poczuł się w tym Gabinecie naprawdę dobrze.
Przywitał Dyrektora i skłonił się z szacunkiem. Nie mógł, nie chciał się panoszyć, więc podszedł bliżej dopiero gdy tamten wydał mu takie polecenie. Thorn dyskretnie przyglądał się pomieszczeniu, oglądał ściany, meble i wszelkie inne elementy. Odkrył, że wyżej znajduje się piętro a wysoki sufit łączył dwie kondygnacje. Przestrzeni było naprawdę sporo. Bardzo ładne, wygodne miejsce.
Usiadł na przeciw biurka przy którym siedział już Anomander i spojrzał na niego z pytaniem wypisanym na twarzy. Skrzydlaty był w tej chwili ostoją spokoju. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w Upiornego ale ciężko było wyczytać z nich cokolwiek.
Aeron poczuł się odrobinę nieswojo pod spojrzeniem tych lodowych oczu.
- Zanim zaczniemy, cokolwiek byłoby tematem rozmowy, chciałbym podziękować. - wstał i wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny - Jestem wdzięczny, z całego serca. Za pomoc, za wyrozumiałość i wszystko inne. Również za książki, wiele się z nich dowiedziałem. - uśmiechnął się ciepło do Opętańca.
Jeśli tamten uścisnął mu dłoń, Upiorny uśmiechnął się szerzej ukazując zęby. Szczerze. Polubił tego jegomościa za trzeźwy umysł, mimo bólu który się w nim kotłował.
Jeśli jednak Anomander nie miał ochoty go dotykać, Aeron po prostu usiadł z powrotem na krześle ale nie odebrał tego jako swego rodzaju potwarz. Najwidoczniej Medyk nie życzył sobie w tej chwili kontaktu fizycznego.
Cokolwiek by się nie zdarzyło, ostatecznie Thorn zajął miejsce i spojrzał wyczekująco na Dyrektora. Na chwilę przeniósł spojrzenie na teczki leżące na biurku, ale ostatecznie przeniósł wzrok na lodowe oczy Opętańca i to na nich się skupił.
Lubił to spojrzenie. Mrożące krew w żyłach, skrywające prawdziwe uczucia. Zawsze zwracał uwagę na oczy rozmówcy i wiele razy zachwycał się ich kolorem ale te... chyba podobały mu się najbardziej. Były jak marmurowy mur odgradzający van Vyverna od całego świata. Skrywające to kim był, to co przeżył. Chłodno oceniające, spokojne i... martwe.
Tak piękne.

Anomander - 14 Marzec 2018, 04:10

Anonamder sięgnął po dwa kluczyki otwierające kłódki przy teczkach z dokumentami i położył je przed sobą na biurku. Zarówno jedna jak i druga aktówka stały teraz tuż przy nim. Delikatnie tracił je nogą. Zakazana wiedza ważyła całkiem sporo, jednakże czy było to dostatecznie wiele by kupić sobie za to dożywocie w spokoju i pełne bezpieczeństwo dla wybranych?
Rozwiązanie to było poniekąd pokłosiem pojawienia się stwora na terenie Kliniki. Ów Alkis, bestia, która wedle słów Bane’a mówiła głosem skrzydlatego, mąciła spokój i poważnie naruszała bezpieczeństwo planów. Czymkolwiek, a raczej kimkolwiek był ten potworek, Anomander musiał zadbać o to, by problem został rozwiązany w zarodku. Najlepiej rękoma kogoś innego.
Przeniósł wzrok na kluczyki.
Czyżby definitywnie zamykał jakiś okres w swoim życiu? Na ile wszystko ułoży się według jego planów? Czy to co zamierza zrobić wpłynie jakoś na stosunek sił w Krainie Luster i Świecie Ludzi? Ten temat bardzo go interesował. Jak wiadomo nie od dziś, wszystko co jest na świecie ma swoją wartość. Każda informacja i każda wiadomość ma znaczenie. Rza jest to znaczenie lokalne i ograniczone innym razem globalne. Rozchodzi się jednak o to, by za mnogość informacji, które mogą zatrząść podstawami wynegocjować możliwe wiele przywilejów i gwarancji. Cóż, każdy szlachcic, choć niechętnie się do tego przyznaje, ma w sobie coś z kupca.
Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi.
- Proszę. – powiedział chłodnym i spokojnym głosem
Gdy Aeron wszedł do gabinetu Anomander przeglądał mu się przez chwilę.
Rogaty poruszał się sprawnie i energicznie. Oznaczało to że operacja udała się wyjątkowo dobrze.
Gdy podszedł on do biurka Anomander wstał i uścisnął mu rękę
- Siadaj proszę. – powiedział skrzydlaty wskazując dłonią na fotel naprzeciw biurka.
Gdy Aeron usiadł skrzydlaty podszedł do barku i wyjął z niego jedna z dwóch otrzymanych ongiś od przyjaciela butelek Starki. Wziął również kieliszki do koniaku i wrócił do biurka.
- Nie masz za co dziękować, choć jak pewnie już zauważyłeś poza właściwą operacją dokonaliśmy kilku zmian – powiedział nalewając alkoholu do koniakówek - Najważniejszą jest to, że nie masz już blizn które przypominałyby Ci o przeszłości.
Przerwał na chwilę by upić łyk trunku.
50% mocy delikatnie załaskotało jamę ustną i spłynęło po języku.
Alkohol był wyborny.
Pięćdziesiąt lat w zakopanej, dobrze opalonej dębowej beczce i kolejne czterdzieści w szkle zdecydowanie podkreśliły smak. Aromat dębiny, garbników, przepalanki i wanilii pozostałej w spirytusie po fermentacji żyta z liśćmi lipy i jabłoni w procesie produkcyjnym. To wszystko składało się na prawdziwy napój bogów.
- Teraz zadbamy o Twoją przyszłość. – powiedział skrzydlaty rozsiadając się w fotelu
Jego zimne oczy spoglądały na rogatego arystokratę bez większych emocji.
- Zacznijmy może od tego kim jestem. Imię Anomander van Vyvern przybrałem gdy zamieszkałem w Krainie Luster jakieś trzydzieści-kilka lat temu. Przez te trzydzieści lat pracowałem w Krainie Luster jako naukowiec w szeregach MORII. – powiedział głosem spokojnym jakby to co powiedział nie miało żadnego znaczenia i upił łyk Starki - Moje prawdziwe miano to Tiberius Christian Wilhelm van Wassenaer. Tytuł szlachecki, który mi przysługuje to Graf, co w Krainie Luster od biedy można tłumaczyć jako hrabia. Prawdopodobnie, patrząc na standardy Krainy Luster jestem Opętańcem, choć ze względu na pewne cechy dość nietypowym. Z tego powodu, nie mam nic przeciwko temu, by napotkane istoty uznawały mnie za smoka czy inną fantastyczną bestię, choć sam nigdy wprost nie powiedziałem kim jestem. Przejdźmy jednak do meritum. – położył dłoń na kluczykach i przesunął je w stronę Aerona - Jesteśmy istotami cywilizowanymi, zatem tak też będziemy rozmawiać. Jak widzisz przysunąłem w Twoją stronę dwa klucze, które otwierają kłódki zamykające dwie bardzo specjalne teczki. – Anomander ze spokojem cedził słowa, wiedział, że arystokrata mógłby się teraz na niego rzucić i próbować zabić, ale miał nadzieję, że nie okaże się aż tak głupi i da mu dokończyć wywód - Za chwilę wręczę Ci owe dwie teczki a Ty je otworzysz i przejrzysz przy mnie dokumenty w nich zebrane. Nie obawiaj się, nie wykorzystam tej chwili do tego by spróbować Cię zabić. Było nie było, ostatnimi laty pomogłem większej ilości Lustrzan niż ktokolwiek inny. Wróćmy jednak do teczek. Gdy już poznasz ich zawartość, porozmawiamy i wynegocjujemy adekwatną cenę.
Anomander uśmiechnął się i wzniósł kieliszek na znak toastu.
Wypił całą zawartość i ponownie napełnił szkło.
- Pewnie zastanawiasz się teraz, czemu najpierw pozwalam Ci zajrzeć do teczek, zamiast negocjować cenę, i na jednej szali wagi kłaść życie a na drugiej kota w worku? – skrzydlaty lekko przechylił głowę uśmiechając się kącikami ust. Jego spokój był niemal absolutny. Wręcz nieludzki. - Powiem Ci. Przyjmując założenie, że Twoje zmysły nie są przytępione po narkozie, jesteś w pełni wypoczęty, masz doskonała pamięć i absolutną zdolność koncentracji uwagi, nie jesteś w stanie zapamiętać więcej niż 17, no może 20% z tego co jest tam napisane. Dwadzieścia procent z całości to bardzo mało, a pamiętając jedynie jedną piątą danych, prawie nic nie da się osiągnąć. Zwłaszcza w przypadku badań naukowych, hybrydyzacji czy biologii organizmów żywych.
Powiedziawszy to sięgnął w dół i postawił na biurku najpierw jedną a później drugą wypchaną tekę dokumentów.
- Miłej lektury Aeronie. Nie spiesz się, mamy czas. – powiedział sięgając po oprawiony w czarną skórę tomik poezji Lermontowa.
Kto wie, może nareszcie przeczyta „Demona” do końca?

Thorn - 19 Marzec 2018, 21:39

Zwykłe uściśnięcie ręki przez Anomandera sprawiło, że poczuł się lepiej. Pewniej. Ot, wydawać by się mogło zwykły gest, naturalny jeśli ktoś wyciąga ku tobie dłoń... Aeron uśmiechnął się pogodnie czując silny uścisk Dyrektora. Usiadł na polecenie i wpatrzył się w jego lico, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia.
Skinął głową, gdy tamten powiedział o usunięciu blizn. Nie spodziewał się, że Lekarze uczynią coś takiego. Był przyzwyczajony do tych blizn, przypominały mu o przykrej przeszłości. O jego rodzinie, która nigdy nie mgła zaakceptować Bękarta. Starał się nie rozpamiętywać tego co było i mimo, że nosił na ciele pamiątki tamtych dni, nie użalał się nad sobą. Wiedział, że jego siła wzięła się po części z tamtych traumatycznych wydarzeń.
Nie zmieniało to jednak faktu, że w gorsze dni (a każdy miewa takowe) blizny przypominały mu o bólu i bezsilności. O uległości jego Matki, jej naiwności i... ślepego oddania. Bo chociaż zdarzało jej się bronić Syna, zazwyczaj pozwalała na to wszystko łkając jedynie i patrząc na krzywdę małego Aerona. A na koniec... powiedziała mu tyle przykrych słów.
- Zauważyłem. - powiedział - I mimo, że mówisz, że nie mam za co dziękować, jestem wdzięczny. Nigdy wam tego nie zapomnę. - celowo użył liczby mnogiej. Nie był pewien kto dokładnie pracował nad jego plecami, dlatego ostrożniej było użyć takiej formy. Posłał mu szczery uśmiech.
Gdy skrzydlaty zaczął nalewać coś do szklanek, Upiorny uniósł jedną brew. Na jego ustach błąkał się uśmiech. Skoro Anomander go częstuje, nie wypada odmówić. Van Vyvern z pewnością wiedział, czy wolno Arystokracie po operacji pić takie rzeczy. Z resztą... co go nie zabije, to go wzmocni.
Również upił łyk. Pierwszy raz pił coś tak... ciekawego. Zazwyczaj pił wino czy to do obiadu, czy dla relaksu. Skosztował też miodu który zaserwował mu wcześniej Dyrektor. Za dość popularnym od kilkunastu lat Whisky nie przepadał ale to... Było smaczne. Paliło w gardło i grzało spływając po przełyku, ale pozostawiało naprawdę wyborny posmak w ustach.
Chciał odstawić na biurko szklankę, ale w tej chwili siedzący już w fotelu Anomander odezwał się w dziwny sposób. Thorn zamarł z ręką wyciągniętą w stronę stołu. Spojrzał na niego zaskoczony. Uśmiech jednak, mimo że drgnął, nie zniknął jeszcze z jego ust.
- Moją przyszłość? - zapytał. Niepotrzebnie, bo czarnowłosy Opętaniec pospieszył z wyjaśnieniami.
Wyjaśnieniami, które starły z ust Upiornego uśmiech i sprawiły, że jego źrenice nieznacznie się rozszerzyły.
Przeszedł go dreszcz. Patrzył w jego lodowate oczy. Szukał jakichkolwiek emocji na jego kamiennej twarzy. Czy on mówił poważnie? Nie. To jakiś głupi żart.
Jego ręka ruszyła i położył szklankę na blacie biurka, bardzo blisko krawędzi. Jego ręka drgnęła zdradzając zdenerwowanie, ale na szczęście naczynie nie upadło. Pchnął je palcami głębiej i cofnął dłoń, jakby się sparzył.
Kącik jego ust drgnął. Wyrwał mu się pojedynczy, nerwowy śmiech. Tak bardzo niestosowny w tej sytuacji, lecz zdradzający jego emocje.
- Co ty mówisz... - powiedział cicho. Mimo, że chciał wlać w słowa pewność siebie, nie wyszło mu i brzmiało to jedynie jak coś pomiędzy szeptem a jękiem. Patrzył na niego uważnie i szukał. Szukał potwierdzenia, że Opętaniec kłamie. Że postanowił zabawić się, pożartować, spłatać Upiornemu figielka. Przecież to niemożliwe, by pracował dla MORII. Nie on. Nie przez tyle lat pozostając niezauważonym. Mieszkając pod nosem Lustrzan, lecząc Lustrzan!
Gdy tamten kontynuował, Aeron wciągnął powietrze i wstrzymał je. Oddychanie w tej chwili nie było istotne, jedynie przeszkadzało. Zajmowało myśli, a te musiał skupić na słowach Dyrektora.
Z każdą minutą był coraz bardziej... przerażony. Ale nie w zwyczajny, prymitywny sposób. Nie przerażała go sama postać Opętańca. Nie przerażało go to, co robił z pewnością z MORII przez te wszystkie lata. Przeraziło go to, że to jemu, ostatniemu z rodu Vaele, Bękartowi który jeszcze odegra swoją rolę w Krainie Luster, postanowił zdradzić tą straszliwą prawdę.
Zamarł. Usta miał lekko uchylone i z pewnością wyglądał głupio. Był zaskoczony, zmarszczone brwi drgały, podobnie jak dłonie. Nie odważył się sięgnąć po szklankę, chociaż po tym co usłyszał, najchętniej wypiłby całą zawartość butelki. Prosto z gwinta.
Spojrzał na kluczyki które tamten mu przysunął. Nie poruszył się, nawet gdy tamten zachęcił go do otworzenia teczek. Jego umysł pracował teraz pełną parą.
Jak to w ogóle możliwe? Może to jakiś głupi sen. A może po prostu umarł i Śmierć kpi sobie z niego, podsuwając mu takie obrazy?
Szczypanie się w takiej sytuacji byłoby zwyczajnie głupie, dlatego przełknął ślinę i przypomniał sobie o oddychaniu. W dalszym ciągu nie mógł się jednak ruszyć. Nie mógł uwierzyć w to co powiedział Anomander.
Po chwili wbił tępy wzrok w teczki leżące przed nim na biurku. Dzielące jego i Opętańca. Naukowca MORII. Sukinsyna który miał czelność przez te wszystkie lata ukrywać się, udawać dobrego Pana Medyka. Anomandera... Pff. Tiberiusa. Byłego Człowieka, który był na tyle zakłamany, że z łatwością posyłał szczere uśmiechy. Przez te wszystkie lata...
Arcydemona. Najgorszego z istot mroku, chodzących po wszystkich światach.
- Jak... - ogromna gula uniemożliwiała normalne wysławianie się - Jak mam się do ciebie zwracać? - podniósł na niego zdezorientowany wzrok. Wyglądał teraz jak zagubiony dzieciak. Zadał głupie pytanie, ale w tej chwili nic mądrzejszego nie przyszło mu do głowy.
Patrzył wyczekująco na Dyrektora przez dobre kilka minut po czym po prostu sięgnął po dokumenty. Nie otworzył teczek od razu. Ciążyły mu dłoniach, paliły palce jakby były zrobione z płynnego żelaza.
Jednocześnie obok strachu pojawiła się mała, dzika iskierka ciekawości. Nie mógł teraz odpuścić. Nie, gdy stanął przed taką szansą!
Wywód o zapamiętywaniu informacji zawartych w papierach które dostał wleciał jednym uchem, wyleciał drugim bowiem Aeron myślami wybiegał już daleko w przyszłość. Doskonale wiedział jaką cenę ma wiedza, czego zażyczy sobie siedzący przed nim Tiberius. A przynajmniej podejrzewał... I wiedział, że jest w stanie dać mu to wszystko. Gra warta była świeczki.
Drżącymi rękoma przekręcił klucz w jednej z teczek. Zerknął jeszcze na Anomandera który właśnie zabrał się do lektury, trzymając w dłoniach niewielką książkę.
Thorn nie mógł uwierzyć w całą tą scenę. Była tak... irracjonalna, że jego głowa aż pulsowała gdy próbował zrozumieć ruchy Dyrektora Kliniki.
Sapnął i zaczął czytać pierwszy plik dokumentów.
Czytał długo. Przez jego twarz przewijał się cały kalejdoskop emocji, od niedowierzania po zwykłe obrzydzenie, gdy czytał o eksperymentach. Był też zaskoczony, że z taką łatwością przeskakiwał do kolejnych linijek tekstu. Łaknął więcej, i więcej! Chciał wiedzieć wszystko! Dlaczego czytanie idzie mu tak wolno!?
Zawartość pierwszej teczki przeanalizował bardzo dokładnie. Przeczytał dokumenty po kilka razy. Po godzinie pochylił się, podpierając głowę na ręce. Lektura całkowicie go pochłonęła.
Uspokoił się. Zmarszczone brwi wskazywały, że był mocno skupiony na czytaniu. Nie próbował na siłę zapamiętać, próbował zrozumieć te wszystkie wykresy, liczby, szkice...
Pierwszą teczkę skończył po naprawdę długim czasie ale studiowanie drugiej zajęło jeszcze więcej czasu. Były w nich zapiski dotyczące jego działalności w MORII. Działalności samej organizacji. Nazwiska, lokalizacje ich baz. Wszystko, co przechyli szalę w wojnie, jaką od kilkunastu lat prowadzi Kraina Luster ze zbrodniczą organizacją Ludzi.
Gdy zakończył czytać, był wyczerpany psychicznie. Jednocześnie czuł satysfakcję i dziką ekscytację, bo oto zdobył informacje dzięki którym uda mu się wspiąć na sam szczyt. Czy Anoman... Tiberius o tym wiedział? Czy właśnie o tym mówił, kiedy stwierdził, że popracują nad przyszłością młodego Vaele.
Upiorny odłożył teczki i westchnął. Rozmasował skronie. Wiedza którą zdobył była cenna ale... wykończyła jego mózg. Pracował na najwyższych obrotach chcąc jednocześnie złożyć wszystko w całość i powstrzymać nerwy na wodzy. Nie bał się MORII. Raczej obawiał się odpowiedzialności jaka spadła na jego barki... Był jednak Upiornym Arystokratą. I ukrywał w rękawie jeszcze sporo Asów.
- Mam wiele pytań. - zaczął, odrywając brutalnie Dyrektora od jego lektury - Ale na nie przyjdzie jeszcze czas. - dodał, co było delikatnym zapewnieniem, że Aeron nie ma zamiaru go likwidować, chociaż pewnie każdy inny Lustrzanin tak by właśnie postąpił.
- Zakładam, że wiesz co właśnie zrobiłeś. - kącik jego ust drgnął, zdradzając podniecenie, bo oto dwie naprawdę niebezpieczne istoty będą układać się ze sobą - Że przemyślałeś dokładnie swój ruch, wziąłeś pod uwagę wszystkie za i przeciw i mimo wszystko... zaufałeś mi. - stwierdził - Chociaż... 'zaufałeś' to chyba złe słowo. - zęby rogatego błysnęły w uśmiechu - Czy zdajesz sobie jednak sprawę, na jakiego konia postawiłeś? - przekrzywił głowę na bok.
Sięgnął po szklankę. Bogatszy o nową wiedzę wydawał się być... spokojniejszy, pewniejszy siebie. A może grał? Chciał ukryć jak bardzo jest roztrzęsiony?
- Twój Chirurg... Cyrkowiec... - dobierał ostrożnie słowa, smakując każde - Wie, że przez te wszystkie lata pracowałeś dla MORII? Dla tych, którzy wyrządzili mu taką krzywdę? - Thorn upił łyk alkoholu a na jego twarzy wymalowało się rozbawienie.
Nie przypuszczał, że Opętaniec prowadzi tak ciekawą grę. Teraz, gdy tamten odkrył przed nim karty wierząc, że Upiorny stanie się jego sojusznikiem, zabawa stała się jeszcze ciekawsza!
Grzechem byłoby nie wziąć w niej udziału.
- Podaj cenę.

Anomander - 20 Marzec 2018, 02:32

Skrzydlaty popatrzył na Arystokratę a jego spojrzenie nie wyżarzało absolutnie nic. Gdyby nie zastrzyk, jego własny koktajl do usypiania wewnętrznej bestii, pewnie teraz drżałby z niepokoju o swoje życie i przyszłość Kliniki. Pozostawał jednak przerażająco spokojny. Widząc zaniepokojenie Aerona uśmiechnął się lekko. Nie siedział w głowie rogatego zatem nie wiedział, o czym ten myśli i co napawa go takim strachem, ale postanowił nieco go uspokoić.
- Nie obawiaj się Aeronie. Nie zamierzałem ani nie zamierzam robić Ci krzywdy. Po pierwsze z tego powodu, że masz przed sobą pewną ścieżkę Kariery, którą rad byłbym obserwować. Powiedzmy, że to przez moją wrodzoną ciekawskość. Po drugie, gdybym faktycznie chciał Ci coś zrobić, uczyniłbym to w czasie gdy byłeś uśpiony a nie w Twojej pełnej przytomności. Nie widzę powodu by narażać się na działanie Twoich mocy. Dlatego też siedzę naprzeciw Ciebie a w koło nas jest sporo metalu. Ot, taki szlachecki impas. Po trzecie, gdybyś teraz zniknął to wiele osób byłoby tym zaniepokojonych. Zbyt wiele i zbyt znaczących. Otóż widzisz, gdy do nas trafiłeś pozostawiliśmy zbyt wiele śladów, byś mógł od tak, niepostrzeżenie zniknąć. Sam proponowałem Ci wysłanie gońców właśnie po to, byś mógł wykorzystać tę możliwość. Po czwarte, nie należy oceniać skarbca po jego fasadzie. Jak myślisz, czy gdybym faktycznie był „złym naukowcem z MORII” to niósłbym pomoc istotom z Krainy Luster? Nie przeczę, że każdą z Istot opisywałem jako przypadek medyczny a dokumentację tę będę trzymał przez dwadzieścia lub dwadzieścia pięć lat. Z resztą sam z pewnością wiesz, że Klinika od wielu lat niesie pomoc wszystkim tym, którzy tej pomocy potrzebują. Niezależnie czy są to członkowie tajnych organizacji czy zwykli śmiertelnicy.
Jeśli mam być szczery, to jedyną osobą w Krainie Luster, którą w pełni świadomie zamęczyłem był „twórca” Julii Renard, niejaki Pan Giping. Maił rozległą wiedze o transplantologii i kilku innych dziedzinach. Nieistotne.
– powiedział Anomander otwierając książkę na „Demonie”
Teraz będzie miał okazję w spokoju sobie poczytać.
W końcu wyjście z gabinetu i zostawienie Aerona z dokumentami byłoby nie tyle nierozsądne co mało eleganckie. Cholera wie, co o medyku byłby gotów sobie pomyśleć arystokrata, gdyby skrzydlaty nagle opóźnił pokój i gdzieś poszedł.
Już z wolna zaczynał zagłębiać się w lekturze gdy padło pytanie Ciernia. Chłopak miał spojrzenie zagubionego dziecka.
- Nazywaj mnie jak chcesz Aeronie. W tej Krainie póki co jestem Anomanderem i tak też może pozostać. – powiedział wzruszając ramieniem w sposób mówiący „to bez znaczenia”.
Po tym pytaniu obaj zajęli się lekturą.
Słodka cisza zakłócana jedynie szelestem kartek i cichymi oddechami objęła gabinet w posiadanie.
Anoamnder kończył już czytać „Demona” po raz sam nie wiedział już który, gdy Aeron przemówił. Skrzydlaty uniósł dłoń dając mu znać, że prosi jeszcze o chwilę, i faktycznie po chwili skończył czytać, delikatnie zamknął książkę i schował ja do biurka. Gdy to uczynił wykonał ręką gest zachęcający do mówienia.
- Cieszę się, że je masz bo to oznacza, że myślisz a ja dobrze wybrałem. – powiedział Anomander lekko się uśmiechając
Słysząc pytanie o konia na którego postawił Anomander pociągnął łyczek trunku z kieliszka.
- Na czarnego Aeronie. Zamiast na faworyta, postawiłem na czarnego konia. – powiedział całkowicie poważnie wpatrując się w oczy Szlachcica - Wiesz czemu to zrobiłem? Otóż „Czarny koń”, choć nikt na niego nie stawia, a i ludzie o nim różnie mówią, wie, że może gnać przed siebie co koń wyskoczy, i że to jemu pisane jest zwycięstwo. Postawiłem zatem na Ciebie, bo jesteś przysłowiowym „Czarnym koniem” tej gonitwy. Teraz dostałeś dobrego dżokeja, i gdy tylko otworzy się bariera Twojego boksu i wpadniesz na tor, będziesz mógł ruszyć do biegu o to, co Twoje. – powiedział spokojnym głosem lekko kiwając głową.
- Nie wie, ale nie dla tego, że była i jest to wielka tajemnica, ale z tego powodu że nigdy o to nie zapytał. Kiedyś, niemal na samym początku jego pracy w Klinice, powiedziałem mu o współpracy z MORIĄ, ale raczej się tym nie przejął. Bane nie należy do osób szczególnie wścibskich. Pilnuje własnego nosa i wygląda na to, że jest mu z tym dobrze..
Słysząc propozycję podanie ceny Anomander uśmiechnął się. Przechodzimy do konkretów, co?
- Moich postulatów jest kilka ale muszę je dokładnie przemyśleć. Na chwilę obecną mam dwa. Po pierwsze chcę by Klinika dalej działała na takich zasadach na jakich działa teraz, czyli niezależnej placówki medycznej niosącej pomoc wszystkim Istotom jakie do niej trafią. Po drugie chcę dla siebie statusu świadka koronnego a dla moich najbliższych, czyli pracowników Kliniki, pełnej ochrony. Co do reszty postulatów, to tak jak powiedziałem, muszę je jeszcze dokładnie przemyśleć. – powiedział skrzydlaty spokojnym głosem patrząc na rogatego - Ewentualnie, zgodzę się na współpracę z jedną z Lustrzanych organizacji badawczych.
Wypowiadając ostatnie słowa Anomander nieznacznie rozłożył ręce dając do zrozumienia, że chętnie podejmie współpracę z lokalnymi służbami lub jakąś organizacją. W końcu aktualnie był jedyną osobą która miała wiedzę o tym jak twory się zwierzomachiny i hybrydy. Perspektywa opracowywania bojowych hybryd dla Wojsk KL wydawała się kucząca.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group