Historie Postaci - Historia Shena
Goshenite - 11 Listopad 2016, 23:16 Temat postu: Historia Shena
~~
Samotność. Nie było chyba lepszego słowa na określenie życia kogoś kogo wychowała ulica. Budził się, walczył, uciekał, zasypiał - wszystko to robił ze świadomością że jest sam. Bez rodziny, bez przyjaciół, bez kogokolwiek komu mogło na nim zależeć. Nie pamiętał kim był, skąd pochodził ani jak się znalazł w tym miejscu. Był tylko jednym z wielu mieszkańców ulicy. Wszystko co miał to własne imię, nadane mu przez kogoś kto się nim opiekował. Czy raczej utrzymywał go przy życiu, zresztą jedynie do momentu w którym nauczył się chodzić i mówić. Na ulicy bowiem zasady były proste, a serca bezwzględne. Shen szybko przyswoił te wartości. A potem nauczył się kraść. Trzeba powiedzieć że miał do tego talent. Był drobny jak na swój wiek, zwinny i piekielnie bystry. A nade wszystko miał kompletnie zachwiany system wartości. Nie obchodziło go nic poza własnym przetrwaniem. I pewnie skończyłby któregoś dnia pobity albo martwy w jednym z zaułków, gdyby nie próba przywłaszczenia sobie zawartości kieszeni pewnego jegomościa w dziwacznym kapeluszu. Gość był totalnie pokręcony, także kapelusz wydawał się bardziej normalny od właściciela.
~~
O dziwo jegomość nie tylko nie dał sobie nic ukraść, ale wręcz popadł w dziwne zainteresowanie młodym Goshenitem. Zaciągnął go do swojego domu, obskurnej miejscówki która na sam widok poddawała w wątpliwość istnienie jakichkolwiek zasad bhp i zdrowego rozsądku, i porządnie nakarmił. Dał mu nawet ubranie - szary wytarty płaszcz, nieco na niego za duży. A potem, o zgrozo, zaczął go uczyć. Przede wszystkim czytać i pisać, coby nie wyrósł z niego złodziej-idiota, nie potrafiący przeczytać listu gończego za własną osobą. Gdy Shen opanował w jakimś stopniu te niezwykle skomplikowane umiejętności, pan T (jak kazał nazywać się gość z kapeluszem) przeszedł do nieco mniej standardowych lekcji. Szermierka, otwieranie zamków, skradanie się, rzucanie sztyletami do celu – to tylko część z atrakcji których ten chłopak wtedy doświadczał. Nie zastanawiał się nad tym do czego wykorzystywał te umiejętności. Kradł kiedy mu kazano; bił kiedy mu kazano. Był jak miecz, dobrze naostrzony, ale użyteczny tylko w czyichś rękach. Pozostawiony sam sobie tracił sens istnienia.
Wtedy po raz pierwszy zabił drugą istotę.
Sam nie pamiętał kim była. Jedyne co mu zapadło w pamięć to krew. Szkarłatna krew, zdobiąca jego ostrze i płaszcz. Wpatrywał się w powiększającą się plamę krwi i nie słyszał ani przekleństw, ani cichnących krzyków jego ofiary. Dopiero po chwili dotarło do niego co zrobił. I to jak się z tym czuje. A raczej, jak nie czuje ani odrobiny smutku, jedynie radość z dobrze wykonanego zadania.
~~
Kilka lat później. Typowy dzień. Misja od kapelusznika. Idź tam, zrób to, wróć. A więc poszedł. Zrobił co miał zrobić. I wrócił; po drodze minął trójkę podejrzanych typów, z gatunku tych co to wszędzie szukają zaczepki. Gdy dotarł do domu pana T, od razu wiedział że coś jest nie tak. Może to brak drzwi? No przecież chyba nie wielki krwawy napis „zdrajca” na ścianie? Przekroczył przepołowione drzwi. Nie miał pojęcia gdzie podziała się druga część; mogło już jej wcale nie być. Imbryk, z widocznym śladem po wylanej herbacie, leżał rozbity na podłodze korytarza prowadzącego do pokoju pana T. Przeszedł nad nim i ujrzał scenę którą spodziewał się ujrzeć. Martwy kapelusznik, skrępowany na krześle wyglądał jakby oprawcy znęcali się nad nim od dłuższego czasu. Wskazywały na to liczne rany. I ilość krwi. Goshenite czuł pustkę. Nie darzył pana T miłością; trudno darzyć nią osobę która regularnie daje Ci w twarz i wyzywa od najgorszych. To co do niego czuł to mieszanina przyzwyczajenia i nienawiści. Więc dlaczego po jego policzku popłynęła łza? Najpierw jedna, potem druga, i kolejna. Im bardziej uświadamiał się w sytuacji, tym większa wściekłość go ogarniała. Rzucił się do małej izby w której trzymał rapier, jedną z niewielu rzeczy których nie ukradł, i wyciągnął go z pokrowca. Czarna klinga błysnęła złowrogo w ciemności. Naciągnął kaptur na głowę i ruszył w kierunku z którego przyszedł. Wiedział dokąd iść. I kogo wytropić.
Byli tam. Cała trójka. Widział ich, śmiejących się jak gdyby dopiero co wrócili z przyjęcia. Ale on czekał. Łzy dawno wyschły, pozostał jedynie trawiący jego duszę ogień zemsty. Towarzyszył mu przez następne dwie godziny, do momentu w którym trójka morderców wyszła na zewnątrz i skierowawszy się do ciemniejszych alejek, opuściła bezpieczne trakty. Shen ruszył za nimi. Gdy odeszli wystarczająco daleko, zaatakował. Bez ostrzeżenia, bez pertraktacji, bez wątpliwości co do zamiarów. Jeden z trójki padł nim jeszcze ktokolwiek zorientował się w sytuacji. Drugi zdążył się tylko obrócić, gdy ostrze rapiera wbiło się w jego serce. Trzeci, prawdopodobnie najbardziej doświadczony, zaczął uciekać. Nie uszedł daleko. Shen, używszy swojego daru, unieruchomił nogi i ręce przeciwnika. Nie spieszył się. Niczym anioł śmierci dotarł do skrępowanej ofiary. Chciał się zapytać. Dowiedzieć, dlaczego. Emocje były jednak silniejsze. Uczucie zemsty, tak bliskiej, paliło go od wewnątrz. Jeden ruch. Głowa mordercy potoczyła się gładko po bruku. Na twarzy wyryła się cała gama uczuć które targały nim w jego ostatnich chwilach. Najgorsze były te otwarte z przerażenia oczy. Goshenite przyglądał się im przez dłuższą chwilę, po czym schował broń i odszedł w cień.
Zabrawszy resztę swoich rzeczy, podpalił swój dawny dom. Płomienie wzbijały się coraz wyżej, oświetlając jego twarz. Nie płakał. Czuł jedynie nostalgiczną pustkę. W pewnym momencie wstał i zwyczajnie oddalił się.
~~
Żył jak na wygnaniu. Tułał się od miasta do miasta, jak pielgrzym pokutujący za własne winy. Korzystał z zaoszczędzonych przez lata pieniędzy tak długo jak to było możliwe. Nie kradł. Gdy brakowało mu funduszy, pracował. Pilnował barów, parę razy odbierał długi. Robił wszystko to czego inni nie chcieli. Któregoś dnia padła oferta za czyjąś głowę. W sumie oczywistym było czemu zwrócili się właśnie do niego. Chcąc nie chcąc fama rozeszła się sama.
Zastanawiał się nad propozycją przez kilka następnych nocy. Zrobił to. Jednak to nie pieniądze go przekonały. Chciał coś sprawdzić. Czy jeśli kogoś zabije, to znowu poczuje tą przerażającą radość jak ostatnim razem? Czy gdy wbije ostrze w ciało swej ofiary, a jej krew rozleje się szkarłatem, barwiąc jego płaszcz na czerwono, zatraci świadomość? Nie zatracił, choć sam nie wiedział czy to dobrze czy źle.
Potem wykonał jeszcze dwie takie roboty. Ostatnia sprowadziła na niego dosyć spore kłopoty. Uciekł. Dla kogoś bez jakichkolwiek więzi czy rodziny nie sprawiało to większego problemu. Zawsze sam, zawsze gdzieś z boku przyglądał się płynącemu życiu. Im dłużej to robił, tym mocniej uderzała go świadomość że jego własne nie znaczyło prawie nic.
~~
Nie miał pojęcia dlaczego to robi. Był zabójcą, a nie bohaterem. Ratowanie obcej istoty nie było jego specjalnością. A jednak zrobił to, pchnięty jakąś niewidzialną siłą. Może dlatego że przypominała mu samego siebie, gdy jeszcze nie potrafił unikać kłopotów z taką wprawą jak teraz. Choć można było szczerze wątpić w tą umiejętność, biorąc pod uwagę sytuację w jakiej się znajdował. Trzech na jednego, z dodatkowym balastem w postaci istoty za jego plecami nie kształtowała się zbyt optymistycznie. Rzadko korzystał z mocy; zazwyczaj nie była mu potrzebna. Dobre rozplanowanie walki w większości przypadków gwarantowało powodzenie. Teraz.. No cóż, będzie w stanie unieruchomić ich jedynie na krótką chwilę. Manipulacja była tym trudniejsza, im więcej przeciwników obejmowała. Do tego dochodziła odległość, rodzaj materiału z którego wykonane były ubrania i tak dalej. Słowem, musieli znikać jeśli planowali pożyć dłużej aniżeli kilka godzin.
Uciekli. Jakoś. Cudem. Gosh odstawił uratowaną w bezpieczne miejsce i wrócił do siebie. Nie spodziewał się co przyniosą mu nadchodzące dni. Mała uratowana paskuda wróciła, i teraz chodziła krok w krok za nim. Na nic zdały się tłumaczenia, prośby, groźby a nawet próby przekupstwa. Trwało to jakiś miesiąc. Trzeba przyznać że przyzwyczaił się do jej obecności. Nie rozmawiali za dużo, jednak uczucie że jest się dla kogoś czymś więcej niż kamieniem na drodze było całkowicie nowym doznaniem dla Gosha.
Dopóki nie znikła. Z dnia na dzień przestała przychodzić. Z początku się tym nie przejął; w końcu nikt jej nie zmuszał, zapewne miała inne zajęcia. Gdy jej nieobecność przedłużała się, zasięgnął języka u miejscowych informatorów. Żadnych konkretów oprócz jednego – w ostatnich dniach zniknęło sporo istot. Był to dopiero początek. Początek pierwszej wojny w której brała udział Kraina Luster.
~~
Poprawił wiszącą u boku broń. Zbliżała się jego ulubiona pora dnia; od czasu do czasu raczył się samotnym spacerem tuż przed świtem, gdy noc powoli zaczynała przeradzać się w dzień. Dla kogoś ceniącego sobie spokój i samotność był to prawie że raj na ziemi. Przez te wszystkie lata nauczył cieszyć się z tego co jest w danej chwili; być może cieszyć było określeniem niezbyt adekwatnym do faktycznych uczuć Gosha, to jednak był on w pewien sposób zadowolony. No może gdyby nie ten irytujący ból w prawym ramieniu; potarł drugą ręką bliznę znajdującą się pod ubraniem. Wyglądała jakby w tym jednym miejscu ktoś stłukł powierzchnie jego skóry. O dziwo, nigdy w pełni się nie zagoiła; była pamiątką po zasadzce jaką urządził na oddział wypadowy MORII. Nie był to najlepszy pomysł na jaki wpadł w życiu; technologia ludzi faktycznie przewyższała technologię mieszkańców Krainy Luster. Ledwo uszedł z życiem; pozostali nie mieli tyle szczęścia. Po tym wydarzeniu zdecydował użyć własnej siły w bardziej konkretny sposób. Gdy wojna wreszcie się skończyła, powstało SCR, i Goshenite wiedział że wreszcie nadarza się szansa. Wstał z muru na którym gdzieś po drodze usiadł. Dość wspomnień jak na jedną noc. Ruszył w stronę ciemnych zaułków, rozpływając się w mrokach budzącego się do życia miasta.
|
|
|