Seamair - 16 Listopad 2016, 01:18 Temat postu: Królestwo Pieśni
W całej Szkarłatnej Otchłani czy nawet Krainie Luster nie ma drugiego równie rozśpiewanego miejsca. Gdzieś na samym skraju Ogrodów Strachu wędrowcy mogą dotrzeć do niezwykłego zamczyska. Nikt nie wie, do kogo należał niewielki zamek, który pojawił się tam niczym widmo. Wiadomym było za to, że w zamku ktoś przebywał. Z niewielkich okien błyskało czerwone światło, zaś z zamkowej wieży, każdego dnia roznosiła się pieśń. Niezwykle piękny i ujmujący głos, którego brzmienie było dla podróżnych niczym światło dla ćmy. Niezwykła pieśń zachęcała nie tylko do wsłuchania się w nią, ale również wzbogacenia jej o własny głos. Podróżni, którzy dotarli do zamkowych murów, nie napotykali żadnej straży czy przeszkód, przybysze mogli zwiedzać wszystkie komnaty i choć nie napotkali tu zwykle żywej duszy, to pomieszczenia były w pełni wyposażone. Można by rzec, iż wręcz czekały na nadejście gości. Wyjątek stanowiły jednak wieże, których z czasem istnienia zamku pojawiało się coraz więcej. Z każdej wieży, rozbrzmiewał inny głos, lecz wszystkie łączyło jedno, można było określić je, jako piękne, wyjątkowe w swej barwie.
Po Szkarłatnej Otchłani zaczęły roznosić się plotki, iż w zamkowych wieżach zostali zamurowani śpiewacy! Famę rozsiał ponoć pewien Kapelusznik, który zarzekał się na same Źródła Herbacianej Rzeki, iż w jednej z wież, rozpoznaje głos swej siostry. Ci, którzy pragnęli zdementować ów plotki, spotkali się z przeciwnościami losu. Głosy odzywające się z budowli nie odpowiadały na wołania niczym innym jak pieśniami, a gdy odzywał się jeden głos, ożywały wszystkie inne. Inni starali się niszczyć mury, te jednak natychmiast zasklepiały się niewzruszone na działania wandali. Zamek żył własnym życiem, a wkrótce do jego murów zawitali nowi goście…, jeśli można było ich tak nazwać. W północnej części Ogrodu Strachu rozprzestrzeniły się grzyby, o niezwykłych formach, kolorach i kształtach, co więcej kontakt z niektórymi z tych powoduje silne halucynacje. Grzyby wdarły się do zamku, przez co ten zyskał na fantazyjności, za dnia, ponieważ po zmroku cały krajobraz stawał się nieco upiorny…
Anonymous - 27 Lipiec 2017, 10:41 Z samotnością nie miał żadnego problemu, właściwie jak na razie większość swojego życia właśnie ona towarzyszyła mu najczęściej. Oczywiście w pojmowaniu relacji, w swojej Zegartynie bowiem miał nieliczną wierną mu służbę. Był jednak wśród niej tak samo samotny jak wśród kamienny zimnych oraz milczących figur. Postanowił więc pewnego dnia, że wybierze się na małe łowy po zwierzęcego towarzysza. Przeglądnął kilka ksiąg w poszukiwaniu inspiracji, aż w końcu jego wybór trafił na ciekawą istotę, zwykle zapewne lekceważoną przez swoje niewielkie rozmiary jak i niewielką zdolność bojową. Niewielka ich przydatność wcale Zegarmistrza nie raziła. Uznał, że to właśnie będzie zwierzątko dla niego. Skoro cel został ustalony, musiał przygotować się na podróż i polowanie prawda? Wziął swój stary niebieski, nieco podniszczony już zębem czasu plecak i zaczął pakować do niego najbardziej potrzebne rzeczy. Suchy prowiant, bułak z wodą, paczka naboi do swojej broni, mapy terenu, notes oraz zestaw ołówków. Kiedy wszystko było gotowe, ubrał się w elegancką czarną koszule, porządny fioletowej barwy płaszcz z puszkiem na kapturze, czarne wygodne spodnie oraz dobrej jakości buty wspinaczkowe. Dwa rewolwery przymocował do swoich spodni, a plecak zarzucił na siebie. Kiedy już gotowy był do podróży zostawił służbie informacje o celu swojej wyprawy i instrukcje co mają robić pod jego nieobecność.
- Do zobaczenia w czasie niedługim. - Rzucił na pożegnanie swojej służbie i wyszedł z swojej siedziby. W sumie dawno już nie był na żadnej podróży. Minęło przynajmniej kilka lat. Poczuł więc nieznaczne zadowolenie opuszczając znajome tereny. Nawet on nie potrafił siedzieć wieczności w jednym miejscu, choć trzeba przyznać przy tym, że cierpliwość miał anielską.
"Najlepiej będzie zacząć od Szkarłatnej Otchłani. Z tego co czytałem tam powinny być rejony gdzie będzie ich więcej.' - pomyślał po krótkim marszu. Trochę zajęło mu dostanie się we wskazane miejsce, jednak dotrzeć dotarł. Rozejrzał się nieznacznie naokoło, wypatrując potencjalnego niebezpieczeństwa. Jako, że nie dostrzegł nic specjalnie groźnego, zdecydował się wgłębić dalej w tajemnicze miejsce jakim było Królestwo Pieśni w Ogrodzie Strachu. "Ogród Strachu, brzmi niezwykle zachęcająco nie ma co" pomyślał przyglądając się wieżom z oddali. Znawcą sztuki nie był, śpiewanie nigdy nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Liczyła się tylko wiedza, doczesne rozrywki nie miały dla niego najmniejszego znaczenia.
Ruszył więc spokojnym krokiem w kierunku olbrzymich konstrukcji rozglądając się czujnie. Przybył w końcu tutaj w jednym jedynym celu. Było to mianowicie poszukiwanie małe istoty zwanej Grimem. Nie chciał się wieć przez nic rozpraszać. Przy okazji trzymał ręce w miarę blisko swojej broni, aby mógł jej w razie czego dobyć w odpowiednim czasie. Ani Kraina Luster ani Szkarłatna Otchłań nie należały do miejsc bezpiecznych, w których można było sobie spokojnie popijać herbatkę.
A przynajmniej takie było zdanie Hachemona na ten temat. A w sumie taki podróżnik i specjalista on co nieco wiedział.
"W sumie ciekawe jak o to ostatecznie jest z tymi śpiewającymi ruinami. Kiedyś będę musiał jeszcze raz się tutaj udać na małe badania. Może w tych murach kryje się coś wartościowego i ciekawego. Mam tylko nadzieję, że to będzie coś więcej niż jakieś nic nie warte czary. Marnowanie czasu na nic nie warte rzeczy to moje zdecydowanie ostatnie pragnienie" - przemyślał w trakcie spokojnego zbliżania się do okoli wrót do pałacu. A przynajmniej na to mu budowla przed nim wyglądała. Mylić się rzecz powszechna, mógł więc w tym względzie nie mieć racji. A mógł też i mieć. Dowiedzieć się dopiero będzie mógł kiedy okażę się, że faktycznie da się przejść, bądź dokądś owe wrota prowadzą.Charles - 27 Lipiec 2017, 12:34 Potężny zamek malował się cieniem na paśmie wirujących, czerwonych chmur. Jakby nie patrzeć, wszystko tutaj było trochę czerwone, zielone liście zdawały się być zbutwiałe i brązowe, zaś czerwona aura pobudzała agresywne instynkty - był to w końcu kolor krwi. Nic dziwnego, że natura tego miejsca była tak wroga istotom rozumnym. Wielu odwiedzających to miejsce miało potem z przyzwyczajeniem się do kolorów, które, pozbawione czerwonego poblasku, wydawały się być stanowczo zbyt jaskrawe.
Nie dało się stwierdzić, w jaki sposób zamek wyczuł obecność młodego może nie wiekiem, lecz z pewnością doświadczeniem Władcy Czasu, czy obserwował go w jakiś sposób pustymi, krwistymi oknami, czy też wyczuł jego krok na kamieniach jak na własnej skórze. Dość, że budowla postanowiła się przywitać: "Oeeeeeeeeeeeeeeeeooooooooooooooooo" Zanuciło ze ścian, zaraz po tym zawtórował jej drugi głos, niższy, ale również kobiecy, powtarzając dźwięk w hipnotyzującym kanonie. Potem trzeci i czwarty, i kolejny, i jeszcze jeden, łącząc się w pięknym echu. Pośród czystego śpiewu poczęły pojawiać się pierwsze słowa: Early one morning,
Just as the sun was rising,
I heard a maid sing,
In the valley below. Była to bardzo stara piosenka, którą Lunatyk mógł usłyszeć w dzieciństwie śpiewaną przez matkę lub kogoś w tym stylu. Kto wie, może nawet jeśli tak nie było, to jego serce drgnęło wzruszeniem, gdyż śpiew był jasny i czysty, chór niemalże dopraszał się, aby śpiewać wraz z nim. Pokusa na razie była zdatna do przezwyciężenia.: Remember the vows,
That you made to your Mary,
Remember the bow'r,
Where you vowed to be true, Brama otwierała się zapraszająco. Zamek wydawał się być przynajmniej częściowo zapuszczony i dziki, głównie przez pstrokato-kolorowe grzyby pokrywające każdą powierzchnię - idealne miejsce do zamieszkania dla przeróżnej maści zwierzątek, zapewniające zarówno jedzenie, jak i schronienie. Hachemon musiał pamiętać, że Grimmy są zwierzątkami stadnymi i że przy polowaniu na tego jednego, zapewne będzie musiał liczyć się z ucieczką przed resztą rodziny. Ze środka dochodziło delikatne bzyczenie, prawie nie dające się uchwycić w rozbrzmiewającym wokół śpiewie. Może było to gniazdo os, może estrisów... a może dokładnie to, czego szukał... Oh, don't deceive me,
Oh, never leave me,
How could you use
A poor maiden so?
How could you use a poor maiden so?Anonymous - 27 Lipiec 2017, 18:23 Ledwo w miarę przyzwyczaił się Zegarmistrz do nietypowego czarownego zabarwienia w dużych ilościach, to już po chwili pojawiła się kolejna nieco rozpraszająca rzecz. Był nią tajemniczy niezwykły śpiew, o oszałamiającej wręcz mocy. Tak czysty, tak anielski, że aż chciało się dołączyć. Hachemon jednak stał się przez to o wiele bardziej podejrzliwy. Im bardziej otoczenie starało się wpłynąć na czyiś umysł, tym większą można było mieć pewność, że coś jest zdecydowanie nie tak. Pytanie brzmiało, czy to samo otoczenie jest magiczne i potrafi doprowadzić wręcz śmiałka do szaleństwa, czy też może we wnętrzach murów tego pałacu kryła się jakaś istota, żerująca na naiwnych podróżnych.
"Piosenka pokojówki? Faktycznie interesujące.. bardziej spodziewałem się, że magicznie rozśpiewane to są syreny. Cóż, kto w tym świecie może być czegokolwiek pewnym." - pomyślał po odsłuchaniu drugiego wersu tajemniczej pieśni. Nie wgłębiał się w to jednak bardziej. Oto właśnie tuż przed nim zaczęła otwierać się brama do wnętrza tajemniczej budowli. Pytanie brzmiało jednak, czy dobrym pomysłem jest przyjąć tak otwarte zaproszenie tajemniczego być może zaklętego zabytku. Po krótkim zastanowieniu zegarmistrz podjął jednak decyzję, że zaryzykuje. Może uda mu się jakoś ujść z życiem jak będzie miał szczęście. Jak nie będzie miał, to trudno. Nie istniał jedynie po to aby istnieć i nic nie robić. Musiał pracować i poruszać się do przodu jak mechanizmy w zegarkach. Zatrzymanie się w miejscu to śmierć. Nie było sensu więc w siebie wątpić. Ruszył więc powoli do wejścia, przy okazji wypatrując co wydaje ledwo słyszalne brzęczenie. Istoty bądź mechanizmy czy inne cosie powinny być wystarczająco blisko, aby można je było usłyszeć, a przy tym wystarczająco daleko aby dać się zagłuszyć przez śpiewający zamek. A przynajmniej do takiego wniosku doszedł dzielny lunatyk. Trochę pożałował, że nie wziął ze sobą zatyczek do uszu, może w razie mogłyby okazać się całkiem przydatne. Będzie musiał o tym pomyśleć następnym razem. Tak samo jak o zabraniu ze świata ludzi latarki. To też byłaby całkiem przydatna rzecz w razie jakiś problemów z oświetleniem. Kierował się więc powoli oraz ostrożnie w kierunku, w którym jak mu się zdawało dosłyszał przed chwilą oddalone brzęczenie. Musiał się mieć przy tym na baczności cały czas. Nie wiadomo w końcu jakie dziwy na niego czekają w takim miejscu. W sumie trochę miał wrażenie, że było za za łatwo by było jakby na samym początku dotarł do gniazda Grimmów. Przygotował się więc mentalnie, że może będzie musiał się skradać. Może jakiś minotaur się czai w mroku? Albo jakiś inny niezbyt przyjazny stwór.Charles - 28 Lipiec 2017, 19:50 Lunatyk z duszą na ramieniu przekroczył potężną bramę, spodziewając się najgorszych okropieństw. W środku napadło go jedno, wielkie, rozczarowujące nic. Jedynie po zakończeniu pierwszej pieśni odezwały się kolejne głosy, nie słyszane przez niego wcześniej: Alas my love you do me wrong
To cast me off discourteously;
And I have loved you oh so long
Delighting in your company... Nie, naprawdę! Nie zdarzyło się nic wartego uwagi. Nawet pajęczyny zdawały się być niezainteresowane bieżącymi wydarzeniami, gdyż nie posiadały w sobie żadnych pająków gigantów, jakże typowych dla lochów i ruin. Choć miejsce to wcale nie wydawało się być zrujnowane. Co więcej, pajęczyny i kurz, choć obecne, nie pokładały się przesadnie - ot, główny hall posiadłości, której gospodarz specjalnie nie przykłada się do sprzątania, nic nie wskazywało, że jest to miejsce opuszczone... no, może oprócz grzybów. Rozgościły się one wszędzie, przylegały do ścian, nonszalancko zwieszały z sufitu, barwiąc pstrokatym kolorem karminową głębię korytarza, pasując do stosunkowo zadbanej całości jak pięść do nosa.
Był to typowy pokój reprezentacyjny zdobiony oszczędnie i ze smakiem, z korytarzem ciągnącym się w głąb oraz dwoma rzędami schodów kończących się niewielkimi galeryjkami, prowadzącymi na wyższe piętra. Drzwi po lewej były zamknięte, po prawej - lekko uchylone, skąd wydzierały smugi czerwonego światła. Hachemon nie przesłyszał się: rozbrzmiewało tu donośne brzęczenie. Jednak nie dało się stwierdzić, z której strony dobiegało - z galeryjek czy z korytarza. Wybór należał do niego.
Greensleeves was my delight,
Greensleeves my heart of gold
Greensleeves was my heart of joy
And who but my lady Greensleeves.
A jej echo brzmiało mu w uszachAnonymous - 12 Sierpień 2017, 17:48 Głosy nadal śpiewały swoje ulubione pieśni. Kto by przypuszczał, że można aż tak lubić takie zajęcia. Co prawda dla Hachemona śpiew był sztuką bezwartościową, jednak rozumiał, że innym coś takiego mogło przypadać do gustu. Jednak śpiewać nieprzerwanie? Zastanawiało go to, czy głosy robiły to z ochotą czy z przymusu. Czyżby jakaś klątwa nakładała się przez zbyt długie przebywanie w murach? A może to ktoś lub coś porywało potencjalnych kandydatów na śpiewaków? Właściwie interesującym pytaniem było, czy istniał jakiś kasting na murzany głos. No bo przecież nie słyszał żadnego nieprzyjemnego dla ucha głosu. Czyżby wybierani byli tylko najlepsi z najlepszych? A może klątwa zmieniała głos na tak piękny? Zdecydowanie były to dla niego interesujące w tym momencie rzeczy. Zwłaszcza kiedy w miejscu w którym spodziewał się jakiś tajemniczych pułapek bądź nieprzyjaznych stworzeń nie spotkał nikogo ani niczego. Co nie oznaczało jednak, że mógł sobie ostrożność darować. Zwykle tajemnicze magiczne miejsca rządziły się swoimi prawami. Często względnie spokojne wpływały tajemniczymi mocami na śmiałków, którzy zdecydowali się zagłębić za daleko. Czy to klątwami, czy iluzjami i hipnozami. W niektórych labiryntach czekał na nieostrożnego gościa faun bądź minotaur. Należało zawsze więc zachowywać czujność. Ignorancja oraz nadmierna pewność siebie często gubiła nawet najpotężniejsze istoty. Zawsze należało pamiętać o pokorze i szacunku.
"Ale i tak mogliby zmienić repertuar na nieco przyjemniejszy." - pomyślał o średnio przypadającej mu do gustu składanki. Niby się chciało śpiewać, ale i tak się średnio lubiło. Coś jak hity popowe, które przewijają się tyle razy w mózgu, że już słowa można z pamięci śpiewać i się nawet czasem chce z niewiadomych przyczyn. Tak, umysł oraz jego funkcjonowanie był zdecydowanie jedną z ciekawych zagadek, które delikatnie się wiązały z tematem ruin w których obecnie przebywał.
"Chyba powinienem pomyśleć o sprawdzenia większej przestrzeni. tam powinny być większe szanse na znalezienie gniazd oraz skupisk istot." - uznał i ruszył w kierunku galeryjek.Charles - 22 Sierpień 2017, 21:02 Śpiewacy postanowili ździebko zmienić repertuar, przerzucając się na samo nucenie, które nie było powiązane z niczym szczególnym, jednak ich głosy nadal były piękne i kuszące dla Hachemona. tylko... nie dało się stwierdzić, do czego konkretnie kusiły. Grzyby wokół ocierały się o jego nogawki, pozostawiając na nich pyłki przypominające kolorem suche pastele. Każdy z tych grzybów był inny, były tam takie w paski i w prążki, w szachownice a nawet w małe obrazki, wymalowane jak na dziecięcej pościeli. Hachemonowi lepiej byłoby uważać na te zwisające z góry, ponieważ, gdy wspinał się po schodach, niektóre z nich mogły dotknąć jego włosów, nawet jeśli nie należał on do wysokich mężczyzn. Na samym szczycie nadal miał wybór - w którą stronę się udać. Czy lepiej będzie mu sprawdzić zamknięte drzwi lewe, a nuż okażą się otwarte? A może lepiej będzie ruszyć w kierunku owych lekko uchylonych, zza których dobiegało owo wdzierające się w uszy brzęczenie? Jeśli jednak rozmyśli się i postanowi wrócić, zda sobie sprawę, że pyłek, który przeniósł na spodniach, rozsypał się po schodach... i zaczął w zawrotnym tempie rozrastać się w grzybnię. Lada chwila wyrosną z niego dorosłe grzyby, na których łatwo mu będzie się poślizgnąć...
((post krótki ale nie wybrałeś drzwi, a ja nie mogłem znaleźć melodii))Anonymous - 31 Sierpień 2017, 16:02 "Kto by przypuszczał, faktycznie zmienili repertuar. A można o nich mieć nieco lepsze wrażenie" - pomyślał zadowolony, że nie musiał już wysłuchiwać słów, które nie miały dla niego żadnego znaczenia, a przelatywały między jedno jego ucho aby wylecieć drugim. Nie lubił latających słów. Zdecydowanie był przeciwko takim, kto w ogóle by chciał doświadczyć latających słów? W sumie zdarzały się różne dziwne istoty o dziwnych fetyszach. Pewnie ktoś się znajdzie. Nikt jednak normalny w ich gronie nie będzie, o nie! Tego na sto procent wręcz był pewien Hachemon. Teraz miał jednak na głowie większe zmartwienia niż przemyślenia na temat pieśni, którą tak kusząco śpiewały nieznajome głosy znajdujące się Stwórca jeden wie gdzie. Musiał bowiem podjąć męską decyzję co dalej ze sobą robić. Przy okazji musiał też pamiętać, aby podczas przeszukiwaniu tego miejsca nie zapomniał drogi jaką przebył. Nie chciał się przecież zgubić? Niby mógł się mógł przelunatykować gdzie tam chciał, ale wolał podróżować na nogach. To w końcu o wiele zdrowszy sposób. A jak wzmacnia mięśnie nóg i kondyncję! Ho ho ho!
- Dobra ene due.. - I wyliczł drzwi za, które miał przejść. Bo czemu zresztą nie. Trafił na drzwi lekko uchylone zza których też dobiegał odgłos brzęczenia. Czy to jednak było bezpieczne tam zmierzać? Prawdopodobnie nie do końca. Nie taki już młodzieniec trzymał więc swoją broń w pogotowiu stojąc przy drzwiach i bardzo powoli oraz ostrożnie odchylając nieznacznie drzwi aby zza nich wyjrzeć. Miał przy tym szczerą nadzieje, że nie wpadł w jakiś ul gigantycznych pszczół. Tego by chyba nie zcierpiał. Nienawidził pszczół. W świecie ludzi była ich taka masa, że były chyba największym powodem jego ostatecznego zniechęcenia podróżami w tamte rejony w okresie letnim. Jak tu je było zresztą lubić? Brzęczały niemiłosiernie, ubabrane nieprzyjemnymi dla oka kolorami i latał gdzie chciały nie zważając na nic ani na nikogo. Nie raz od tak wpadła prosto na niego. Na szczęście nigdy się ze swoją maską nie rozstawał więc do buzi mu nie zajrzała, ale do przyjemnych doświadczeń by tej sytuacji nie dodał na pewno. Kto by zresztą dodał? Musiałby chyba być jakimś nadmiernym fanatykiem zwierząt. I to bardzo popapranym. Zresztą w pszczołach jeszcze więcej wad było! Na przykład ich ostre kolce zadnie, żądła. Jedna z najbardziej nieprzyjemnych do odczucia broni kamikadze wymyślonych w wszystkich trzech światach.Charles - 11 Wrzesień 2017, 22:01 Po przepchaniu drzwi znalazł się w sali, która ongiś mogła być balową - jasna i przestronna, z lustrami powieszonymi naprzeciwko okien, co czyniło ją jeszcze większą. Zaś pod sufitem uwite zostały gniazda z byle czego sznurków, koronek, starych sprzętów, ozdóbek, szpilek, kółeczek zębatych wykradzionych z zegarach - istna srocza twierdza. Typowa kolonia Grimmów. Jego szczęście nie mogło być większe:Akurat po drugiej stronie siedział mały Grimm, wywijając swoim długim, widlastym ogonem z lewa na prawo. Co za chory traf, czyż nie? Wystarczy tylko przejść na drugą stronę pokoju i go złapać! W końcu kruszyna znajduje się tuż tuż... a nie, przepraszam, podłoga nie wygląda na specjalnie stabilną. Gdzieniegdzie widać szerokie dziury, porośnięte gęstą, kolorową grzybnią. Zrobione przez jakiegoś potwora, czy też wygryzione zębem Czasu, nie było to ważne. W końcu Czas był starym przyjacielem Zegarmistrza i spełniał wiele jego próśb. Nie był przy tym jakiś wyjątkowy - Czas mógłby być łaskawy dla wielu istot, gdyby tylko wiedziały, jak się z nim obchodzić. Ale odchodzimy od tematu.
Idziemy prosto, licząc, że jakoś się to uda? Może przy ścianach? A może... z sufitu zwisa żyrandol. Ciekawe, czy dałoby się go jakoś wykorzystać bez naruszania podłogi. Chór postanowił być w tej kwestii wyjątkowo złośliwy, wieszcząc biednemu Hachemonowi rychły upadek:
Ale przynajmniej podkład był właściwie epickiAnonymous - 17 Wrzesień 2017, 22:43 "No tak, a zatem mamy zagwozdkę. Co by tu zrobić" Zaczął się zastanawiać pełen różnych pomysłów. Wyjść jak to rozegrać było wiele. Mógł postąpić na bardzo wiele sposobów. Co jednak było odpowiednim rozwiązaniem? Cóż to było dopiero dobre pytanie. Mógł spróbować przejść środkiem. Co było chyba najbardziej oczywistym pomysłem. Z drugim pośrodku podłoga jest zapewne najbardziej wrażliwa na nacisk. Mógłby skoczyć używając żyrandola, jednak nie był to najlepszy pomysł. Żyrandol mógłby spaść, strzaskać podłogę i doprowadzić to do katastrofy. Czyli no rana mogłaby się jakaś przydarzyć, złamanie. Ba, nawet śmierć mogłaby przyjść! Ostatnim wyjściem byłoby przejście tuż przy ścianie. Co w sumie.. byłoby chyba najbardziej pozytywnym. Chodź dosyć dziwnym. Z tego co kojarzył część podłogi przy ścianach jest raczej bardziej trwała. Czy jednak powinien się takimi błahymi sprawami w ogóle przejmować? Czy ta decyzja rzeczywiście była taka ważna? Kto wie? Jedna rzecz jest pewna, trzeba zacząć działać. Postanowił więc jak najciszej potrafił skradać się tuż przy ścianie gotując się powoli na przechwycenie biednego Grimma. Oczywiście kroki stawiał powoli, starając się ciężar swój powoli rozkładać. Tak aby nie zapadła się pod nim podłoga. Jakby mogła się zapaść. Być może zachowuje się irracjonalnie bojąc się podłogi. Podłogi są jednak zdradzieckie! Zwłaszcza w rzadko używanych budynkach.Charles - 18 Wrzesień 2017, 19:57 Mistrz Gry nie postawiłby przed nim trzech chwiejnych, niebezpiecznych dróg, aby nie móc tego jakoś wykorzystać! Kiedy Hachemon prześlizgiwał się obok ściany, zbutwiała podłoga skrzypiała i gięła się pod jego stopami, zaś z nowej perspektywy młody Zegarmistrz mógł w pełni przyjrzeć się pokojowi poniżej. Stał on na wysokości ładnych czterech metrów - kreatywny to nawet skacząc z parkanu złamie sobie kark, a ta wysokość mogła stawać się groźna. Akurat stanął na desce, która stwierdziła, że ma już dość. Że to koniec. Że rodzice mieli rację mówiąc, że nic z niej nie będzie i z żałośliwym trzaskiem złamała się w połowie. Ze stopą Hachemona i całym jego ciężarem poleciała w dół. Jednak istniała jeszcze szansa... w sumie istniało ich całe multum. Mógł zatrzymać czas i odbić się od deski... tyle że zmarnowałby czar na jedną rzecz i Grimm mógłby odlecieć. Zawsze może się zdać na łapaj-trzymaj tego, co poczęło przesuwać się w dół. A kto wie, może uda mu się tak wybalansować ciałem, że utrzyma równowagę i nie poleci na spotkanie z przeznaczeniem? Albo może uda mu się zaskoczyć sam Los i wymyślić coś bardziej kreatywnego?Anonymous - 22 Wrzesień 2017, 20:10 Akurat w chwili jak się musiał skoncentrować i być jak najbardziej ostrożnym, na złość głosy wciąż śpiewały przepowiadając mu niechybną klęskę. Widocznie nie wiedziały, że to bardzo nie ładnie źle komuś kibicować. Nic się jednak nie dało poradzić, nie było jak na razie sposobu na uciszenie artystycznych śpiewaków. Hachemon miał w tym momencie zresztą o wiele większy problem. Jedna z desek po których stąpał odmówiła posłuszeństwa i uznała, że ma dosyć. Była to oczywista bardzie niefortunna sytuacja. Lunatyk poczuł pustką pod nogą i w następnej chwili już powoli miał spadać. Musiał zareagować szybko jak nie chciał by stała się mu jakaś krzywda. Opcji teoretycznie miał wiele, jednak każda miała większy lub mniejszy procent szansy na możliwe powodzenie. Najlepsze wydały mu się na ten moment dwie rzeczy. Przeteleportowanie się w jakiś bezpieczny rejon, bądź złapanie się czegoś podczas spadania. Spróbował jednak najprostszej taktyki na wstęp czyli starał się złapać jakoś na powrót równowagę. Miał na sobie założony plecak, który zapewne dociążał go od strony pleców, więc starał się wygiąć w taką stronę, aby plecak pomógł mu w przywróceniu sobie równowagi. W razie zawalenia takiej możliwości w następnej kolejności była próba złapania się czegoś w pobliżu, jednak tylko jeśli byłaby realna szansa na coś takiego. W innym przypadku, po fali niepowodzeń planu nie chciał ryzykować ani nadmiernie cyrklować i postanowił wykorzystać moc przenoszenia się między miejscami,aby pojawić się w najbliższej bezpiecznej okolicy. Grunt to by nie zabić się, czy nie połamać w pościgu za zaledwie zwierzątkiem. W końcu mimo wszystko zdrowie było najważniejsze. Nie miał on umiejętności powracania z martwych, więc o swoje życie raczej musiał dbać.Charles - 23 Wrzesień 2017, 15:06 Balansowanie plecakiem w takim momencie było trochę ciężkie, szczególnie iż rzeczy wewnątrz telepały się bezwładnie i nie udało mu się uchwycić równowagi. Jednak udało mu się w ostatniej chwili złapać kolejnej deski, która przechyliła się w dół, ale tylko trochę. No teraz tylko podciągnąć się, jak na zajęciach WFu... mam nadzieję, że Hachemon nie opuszczał codziennej gimnastyki? Choć fakt, mógł się stamtąd przeteleportować...
Co nie zmienia faktu, że mógł zacząć czuć się ździebko dziwnie. Mógł zauważyć, że deska, którą złapał się gołymi dłońmi, pokryta jest kolorowym pyłkiem będącym prawdopodobnie grzybnią. I że dotyk tej grzybni budził w jego palcach dziwne łaskotanie - może nie wystarczająco mocne, aby się puścić, ale zauważalne. No i głośny brzęk, kiedy Grimm odleciał gdzieś - bardzo blisko, praktycznie przy jego uchu
Czy by mu udało się wrócić na poziom podłogi, zwierzątka nie było już w polu widzenia. Zaś on sam czuł się coraz dziwniej. Co mówiono o grzybach w tym miejscu? Żadna z legend nie wspominała o grzybach. Swędziały go dłonie, przedramiona, ramiona, barki, szyja, w końcu twarz i zatoki. Świat począł się rozmywać. Wirować. Przydałoby się usiąść, czyż nie? Już odlatuję na małej chmurce pstrej
Świetnie się czuję, wszystko już jest okej! Kolory wyginają się, zmieniają, wirują w jego oczach. Samotny, kobiecy głos śpiewa tą radosną, nieznaną mu wcześniej piosenkę. Uczucie jest dziwne, ale przyjemne... coraz przyjemniejsze... Jużodlatuję wszystko mi jedno gdzie
niech niech niech niech NieCh NIECH niecHefhbkszyf
IUGDBGRLITB9OT8v GGE984T9AE4TG5EU9BZ9DHG94E8 GTH9R89G8ZHR DGZ RN9YG99 N4E8GN8 YNB9E 4VP LB48ZT98YVNLITdzduczhnn
m,slvyyznc8 ay94t8mtzncm4v8n84nvu
chlzicuhvlhzc nlhv3czuicnoaqnneiiltv8vr0;se...
Stoi w rozdrożu inwigilacji totalnej. Kolory wydają z siebie zapach marcypanu i z chichotem uziekają za granicę percepcji. Droga na lewo prowadzi do drogi na prawo. Niebo jest symbolem Słoneczko ładnie tańczy, ma kolor pomarańczy. Do jego wrót przybywa ośmiościenny parasol i zapytuje się:
- Jaki jest sens? - spoglądając w niego swoimi koperkowymi oczami...Anonymous - 9 Październik 2017, 20:59 Próba zachowania równowagi wykorzystując plecak faktycznie była nieco naiwna. No, ale w chwilach największej próby należało się chwytać wszelkich możliwych w miarę w porządku środków. Niepowodzenie w tym przypadku nie skutkowało automatycznym game over, więc nie był to mimo wszystko taki zły pomysł aby choćby spróbować. Mimo wszystko udało mu się jednak na szczęście uratować, choć pierwszy pomysł zawiódł to drugi się powiódł. Udało mu się jak się okazało złapać jakiejś deski podczas upadania, co uratowało go od upadku. A ten wiadomo zapewne nie byłby zbyt przyjemny. W sumie ciekawym pytaniem byłoby co mogłoby go czekać tam na najczarniejszym dole? Połamane kończyny? A może śmierć? A może upadek do nieskończonej otchłani co zmieniłaby go po latach w kolejny ze śpiewnych głosów, które tak bardzo z ochotą się udzielały. Jednak na samym złapaniu deski się nie skończyło. Musiał się wciągnąć na nią, bo wiadomo samo zawiśnięcie na takie na długi czas też najlepszym pomysłem nie było. I właśnie w tym momencie kiedy nie szczędził sił aby uratować swoje marne życie zauważył jedną podstawową rzecz. Bardzo dobrym pomysłem jest podczas podróży po różnych starych i niebezpiecznych miejscach zakładać na dłonie rękawiczki. Pozwalają na pewno uniknąć wielu niedogodnych sytuacji. Mimo średnio przyjemnych doświadczeń wewnętrznych jakoś trafił z powrotem na podłogę cały. Choć musiał oczywiście usiąść gdyż zawroty głowy i złe samopoczucie zaatakowało go ze zdwojoną siłą. A nie sposób mu się było oprzeć. Z chęcią by powiedział parę nieprzyjemnych słów do głosów, ale zdawał sobie doskonale sprawę, że mijałoby się to z celem. Zresztą już wiedział od dawna, że obrażanie magicznego miejsca i jego mieszkańców nie wróży zbytnio niczego dobrego w przyszłości. W końcu nie powinno się nigdy igrać z tajemniczymi nieznanymi mistycznymi siłami, które zdolne mogły być do bardzo przerażających rzeczy. Nie miał jednak siły na zajmowanie myśli takimi sprawami. Zresztą.. niespecjalnie miał taką możliwość. Jego świadomość zaczynała odpływać powoli w rejony, w które dawno jeśli kiedykolwiek nie zdarzało się jej podróżować. Rozległa się wizualna kakofonia chaosu i bezładu, tego czego Zegarmistrz najbardziej na świecie wręcz nienawidził. Lubił jak wszystko było w porządku, a tu łamały się kompletnie wszelkie zasady. Estetyki jak i sensu zwłaszcza. Rzeczywistość dawno zniknęła w plamach sennego marzenia szaleńca. Jedyne co pozostało mężczyźnie to próba uzmysłowienia co się właściwie dzieje. Próba przebudzenia się z tego koszmaru. Jednak o samego początku wbrew swojej woli znalazł się w takiej sytuacji. Nie ma więc on chyba zbytnio jakiejkolwiek decyzyjności w tym momencie. Z drugiej strony przeważnie warto było próbować oraz starać się.Charles - 3 Styczeń 2018, 00:24 (Serdecznie przepraszam za tą prawie roczną przerwę w fabule. Mam nadzieję, że nowy rok oznacza nowego mnie)
W pewnym momencie wszystko poczęło się klarować. Znowu znajdował się w zamku, ale wszystko było... bardziej. Inszej. Falująco, błyszcząco, przepięknie. Czuł się błogo, a zarazem tak strasznie, jakby malutkie mróweczki łaziły mu po skórze. Pod skórą. Mróweczki wyłaziły z jego dłoni, którymi jeszcze przed chwilą trzymały się kurczowo deski. Dziwaczne uczucie.
Ściany nie tonęły już w czerwieni. Mieniły się wieloma kolorami tęczy. Zbyt wieloma. Dla wielu Zegarmistrz nie potrafiłby znaleźć nazw. Niektóre z nich przyprawiały go o nudności. Wiele z przedmiotów znajdujących się w pokoju jest w stanie przesiewać wzrokiem, jakby ktoś zamontował w nich laser. Jego myśli poruszały się zbyt szybko, jak ryby w wodzie, których nie da się złapać gołymi dłońmi. Jakby obok tuż mijała go autostrada.
Drzwi jednak były tam, gdzie być powinny. Nie powinien mimo wszystko obijać się o ściany, No i okno. Przecudne i falujące jak wszystko. Światło to taka kolorowa fala. Wszystko jest wyraźne i kolorowe dzięki pięknemu oknu. Okno kusi, kusi jak wygląda świat, Ogród Strachu przez ten nowy, czarodziejski filtr. Ale przyszedł tu po coś. Tyle że mała kulka mogła również odlecieć okienkiem...