Opisy Dodatkowe - Akta Anomandera
Anomander - 7 Luty 2017, 15:42 Temat postu: Akta Anomandera Wiecie jaka jest pierwsza zasada jaką powinien opanować medyk? Ano taka, że lekarzom nie wolno przywiązywać się do pacjentów.
Julia Renard, dziewczynka, skrzydlaty Opętaniec z przeszczepionymi lisimi uszami i ogonem, przybyła do placówki niespodziewanie w środku nocy i równie niespodziewanie odeszła. Ot, kolejna wyleczona pacjentka poszła w świat. Anomander nie oczekiwał wdzięczności i podziękowań, nie chciał sympatii otoczenia ani uznania, ale gdzieś w głębi duszy liczył, że Mała poczeka na niego lub przyjdzie się choć pożegnać gdy będzie opuszczała Klinikę. Miał nadzieję, że powie „Do widzenia panie doktorze” albo krótko „Do widzenia”. Miał nadzieję, że powie choć słowo. Niestety, to nie nastąpiło. Gdzieś w dawno wygaszonych pokładach uczuć zapłonął żal po stracie, rozczarowanie, gniew a przede wszystkim smutek. Choć przez lata nauczył się, że bycie zbyt miłym dla ludzi sprawia, że w razie czego ciężko się z nimi rozstać to odejście Julii go zabolało. Przywiązał się do dzieciaka i zapłacił za to. Pewnego dnia, siedząc przy naftowej lampce w swoim gabinecie postanowił, że tym razem już się nie da na to nabrać.
Stał się jeszcze bardziej ponury, nieprzystępny i oschły. Wykonywał swoją pracę profesjonalnie, udzielał wyczerpujących wyjaśnień ale od tej pory pacjent, na zawsze pozostawał pacjentem. Klientem, któremu należą się określone świadczenia.
Krótko po zniknięciu Julii Anomander zabezpieczył rzeczy, które miały styczność z dzieckiem. Zwłaszcza pachnącą nim piżamę. Gdy Bane wręczył mu rysunki Julii Anomander podziękował i poszedł do gabinetu. Wieczorem tego samego dnia wziął ze sobą dwa psy, wpisał sobie kilka dni urlopu, polecił Bane'owi zając się przez chwilę Kliniką i wyszedł na spacer. Fakt, że nie było go kilka dni nie wpłynął znacząco na kulistość ziemi. Gdyby w noc jego powrotu ktoś spoglądał w niebo, zobaczyłby parodię bociana niosącego noworodka. Rożnicą polegała na tym, że zamiast bociana był wielki gad a zamiast noworodka jakiś spory tobół. Anomander pojawił się niespodziewanie czwartego dnia na śniadaniu w wyjątkowo dobrym humorze. Psy wróciły do domu same. Następnego dnia.
Widząc, że Bane się wykańcza faktem odejścia dziecka starał się zastąpić mu ojca. W sumie był w takim wieku, że spokojnie mógłby być jego ojcem. Jednak, któregoś dnia zwyczajnie nie wytrzymał. Dał Bane'owi reprymendę, która była raczej przejawem troski niż złości. W wolnych chwilach zaczął uczyć Bane'a wszystkiego co sam umiał. Co jakiś czas prosił białowłosego o próbki wydzielin i krwi. Pracownik nie pytał po co mu one a Anomander nie tłumaczył. Znikał jedynie w piwnicach, w których mieściło się laboratorium Kliniki. Przy czym słowo znikał jest jak najbardziej adekwatne. Nie mijały nawet 2 minuty jak w zamkniętym piwnicznym laboratorium doktora już nie było. Gdzie się podziewał? Nie wiadomo.
Z miesiąca na miesiąc Klinika stawała się coraz bardziej popularna – a to dobrze, bo im więcej wyleczonych pacjentów, tym lepiej. Mieszkańcy Krainy Luster zgłaszali się z przeróżnymi dolegliwościami, od zwykłego bólu brzucha przez przejedzenie po przebite na wylot kończyny. Kilka razy zdarzyło się, że lekarze musieli działać szybko by uratować życie, na szczęście jednak takich przypadków było bardzo mało.
Anomanderowi zapadła w pamięć szczególnie jedna wizyta. Wizyta starego, siwego Kapelusznika w zjedzonej przez mole marynarce, która kiedyś zapewne miała jadowicie zielony kolor. Mężczyzna zgłosił się do Kliniki z bólem głowy jednakże w badaniach nie wyszło nic poważnego. Mimo to, Kapelusznik poprosił o możliwość pozostania kilka dni na obserwacji. Zdziwiony lekko Anomander początkowo nie zgadzał się, ale po błaganiu starca i rozmowie z Bane'm który zaoferował, że się nim zajmie, dyrektor placówki zgodził się.
Tego samego dnia, pod wieczór Bane zawołał Opętańca bo Kapelusznik umierał.
Aż do ostatniej minuty życia lekarze towarzyszyli staruszkowi który wyjaśnił, że zgłosił się do Kliniki bo czuł, że to kres jego wędrówki. Przyznał, że nie chciał umierać w samotności, dlatego tak zabiegał o pozostawienie go tutaj.
Anomander nie skomentował podejścia Kapelusznika ale gdzieś w głębi serca rozumiał potrzebę staruszka. Nikt nie lubi umierać sam.
Z biegiem czasu Anomander co raz częściej znikał w laboratorium, a gdy ponownie się pojawiał często miał przy sobie zapisane ryzy papieru i uśmieszek na twarzy. Czasami przynosił dodatkowe leki, sprzęt medyczny, środki opatrunkowe i inne. Stało się jasne, że w jakiś sobie tylko znany sposób zapuszcza się on do Świata Ludzi i z powrotem. Bane nie pytał, Anomander nie mówił. Współpraca idealna. W międzyczasie Cyrkowiec zaczął świadczyć wizyty domowe co zdecydowanie usprawniło działanie Kliniki. Facet był dobry i zasługiwał na nagrodę, nad którą pracował Anomander i Gość Honorowy.
Przywieziony tamtej pamiętnej nocy mężczyzna, którego Anomander zamknął w piwnicach, był wybitnym transplantologiem i neurologiem. Jego wykłady, z powodu braku zębów, które Anomander zmuszony był usunąć ze względu na troskę o gościa (nie chciał bowiem by Gość Honorowy w akcie desperacji przegryzł sobie żyły albo odgryzł język) prowadzone bełkotliwym językiem, były utrwalane przez doktora na nośnikach danych i skrupulatnie zapisywane. Jakże były one pasjonujące i pouczające. Anomander nauczył się wielu nowych rzeczy z zakresu neurologii i transplantologii. Regularnie przeprowadzał badania i doświadczenia na Gościu Honorowym uprzejmie prosząc go o pomoc w wynalezieniu substancji zobojętniającej truciznę, którą sam mu podawał. Przetrzymywany miał zapewnioną swobodę poruszania się. Fakt, że na ograniczonym obszarze o powierzchni około trzech metrów kwadratowych, ale lepsze to niż całkowity brak nóg, prawda?
Anomander dbał o więźnia i tylko od czasu do czasu zapominał go nakarmić. Jako, że przybysz bardzo lubił zwierzęta Czarnowłosy, jako gospodarz wzorowy, nie mógł nie zaspokoić pewnych potrzeb swojego gościa. Sądząc po okrzykach radości Gościowi Honorowemu wyjątkowo podobały się sesje erotyki międzygatunkowej z Edim. Zaspokojony Edi spał później przez prawie cały dzień. Umiejętności Skrzydlatego w zjednywaniu sobie ludzi w niespełna rok sprawiły, że więzień przestał usiłować popełnić samobójstwo. Zaprzestał jakichkolwiek prób oporu. Stał się całkowicie posłuszny swojemu Skrzydlatemu Panu.
Fakt, że Gość Honorowy odpowiadał za uczynienie Julii Renard tym czym była, nie miał prawdopodobnie żadnego wpływu na poziom gościnności Anomandera.
Przez pierwsze dwa lata badań i prac nad antidotum żadne działania nie przynosiły efektu. Nawet po wizycie w placówce MORII nie udało się początkowo ustalić typu trucizn użytych do stworzenia Bane'a. Anomander dotarł wprawdzie do kilkunastu wyników badań, sterty notatek, obserwacji i sprawozdań ale żadne nie dotyczyły Bane'a osobiście. Fakt, że nie mógł przeglądać dowolnych notatek z archiwów MORII również miał znaczenie. W końcu zdecydował się przynieść do siedziby głównej próbkę krwi Bane'a, mówiąc, że jest to krew jednego z ciekawszych gatunków istot zamieszkujących Krainę Luster. Nie podał personaliów Bane'a. Cóż, miał już nowe życie i nie było powodu by wracać do starego. Z pomocą innych naukowców udało się wyizolować kilka substancji i ustalić typ trucizny, ale nic poza tym. Nie mógł cofnąć zmian w genomie białowłosego, bo te były nieodwracalne, ale jak każda trucizna tak i na tą wykrytą w ciele Bane'a można było stworzyć antidotum. Po licznych próbach i testach na Gościu Honorowym udało się uzyskać preparat, który na krótki czas znosił toksyczność płynów ustrojowych Bane'a (preparat wchłania się przez śluzówkę zaczyna działać po 10 – 15 minutach a całkowity czas działania wynosi około 45 -60 minut). Gdyby tylko Bane wiedział, że w badaniach nad jego antidotum brali udział ludzie z tej samej organizacji, która go okaleczyła …
Przez te kilka lat Klinika oczywiście zdążyła borykać się z przejściowymi problemami. Z powodu braków w personelu, Anomander musiał niekiedy odmawiać pomocy albo przesuwać ją w czasie, co spotykało się z niezadowoleniem pacjentów. Kilka razy pod salami zabiegowymi ustawiły się nawet długie kolejki... Ale serdeczność recepcjonistki Alice, która potrafiła jednym uśmiechem zmiękczyć serca nawet najbardziej rozeźlonych istot, była bardzo pomocna i zdenerwowani pacjenci ostatecznie wracali do domów zadowoleni z usług medyków.
W układzie Kliniki nic się nie zmieniło, nie przybyło ani nowych sal ani nie zlikwidowano tych które były dotychczas. Lekarze w dalszym ciągu pracowali narzędziami które dotąd posiadali.
Najczęstszymi pacjentami Kliniki byli oczywiście Dachowcy. Jako rasa wśród której najwięcej jest złodziejaszków i rabusiów oraz służących, przybywali do placówki z okaleczonymi dłońmi (czasem łapami, dla ścisłości), pociętymi twarzyczkami czy złamanymi nogami. Bane pomagał jak tylko mógł, zajmował się głównie sprawami chirurgii plastycznej bo która Kotka nie chciałaby mieć na powrót pięknej buźki po tym jak sprał ją jej własny pan?
Anomander pamięta jeden, szczególnie kłopotliwy przypadek kiedy do Kliniki przybiegła młoda kobieta-Dachowiec. Była wystraszona, paplała coś o panu który ją zabije gdy ją znajdzie... I faktycznie, minutę po niej do budynku wpadł rozjuszony Marionetkarz. Wydzierał się na całe gardło, a gdy Bane stanął między nim a jego służką, aż poczerwieniał na twarzy. Groził, że medycy mają mu wydać Kotkę bo jak nie, zadba by Klinika została zlikwidowana.
Udało mu się na szczęście grzecznie wyperswadować by opuścił teren placówki medycznej i poniechał gróźb które nie robią na nikim wrażenia. Przydatny w tym celu był oczywiście sam Bane, który w przypływie fantazji splunął przybyszowi w twarz a Marionetkarz, pod wpływem drażniącej substancji zaczął wrzeszczeć i uciekł.
Ranna Kotka została opatrzona i wypuszczona w świat, medycy nie interesowali się co się z nią stanie – mieli przecież tylko wyleczyć rany, prawda?
I w ten oto sposób minęły Anomanderowi 3 lata. Doktorek pracował nad lekarstwem dla Bane'a, szkolił psy, uczył się od Gościa Honorowego podstaw transplantologii i neurologii a także od czasu do czasu, sobie tylko znanymi kanałami, przekazywał raporty medyczne MORII.
Z wyglądu Anomander nie zmienił się ani trochę. Jeśli zaś chodzi o charakter pana doktora, to stał on się jeszcze bardziej gadzi.
Po upływie prawie trzech lat, niespodziewanie (!) przetrzymywany w piwnicy mężczyzna zaniemógł – umarł. Anomander był oczywiście zawiedziony takim obrotem wydarzeń, więzień był bowiem dobrym źródłem informacji i jakkolwiek by to nie brzmiało, dobrym mówcą – mimo braku zębów odpowiadał otwarcie na każde zadane mu pytanie, udzielał Anomanderowi wyczerpujących lekcji.
Zmarł prawdopodobnie przez styl życia jaki ostatnimi laty prowadził. Anomander nigdy ni zbadał dokładnie przyczyny bo szczerze mówiąc, mało obchodził go los duszy więźnia. Mężczyzna spełnił swoją rolę, dał Opętańcowi informacje których medyk potrzebował, i tylko tyle się liczyło. Nic więcej.
Eliksir który Anomander podarował Bane'owi niestety nie działał tak, jakby czarnowłosy tego chciał. Okazało się, że substancja owszem, neutralizuje odczyn wydzielin Cyrkowca, ale efekt jest na tyle nieprzewidujący, że Anomander nakazał Bane'owi oddać specyfik w celu przeprowadzenia dokładniejszych badań. Jak dotąd mikstura podziałała w sposób pożądany na młodszego lekarza tylko raz, co Bane nie omieszkał swojemu szefowi przekazać. Inne próby kończyły się albo całkowitym fiaskiem, albo efektami ubocznymi w postaci strasznych bólów – Anomander raz nawet przypiął białowłosego pasami do łóżka szpitalnego, bo tak się biedak rzucał bo wypiciu substancji.
Szczęściem w nieszczęściu było to, że oprócz chwilowego bólu, substancja nie wyrządziła trwałych zmian w organizmie Bane'a. Co nie znaczy, że Anomander porzuci badania nad specyfikiem, zaprzepaszczając swoją kilkuletnią pracę...
|
|
|