To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Retrospekcje - Keer i Kess na balu - męskie tango

Kessler - 17 Maj 2017, 13:46
Temat postu: Keer i Kess na balu - męskie tango
Parę godzin po incydencie na balu;
Nieomal nie doszło do walki między Kesslerem a Volksteinem, człowiekiem, który ganiał go już od dłuższego czasu i chciał skorzystać z odpowiedniej okazji, by się zemścić, czy też odzyskać nieistniejący skarb. Mniejsza o komplikacje fabularne tego bohatera; wiadomym jednak jest, że dzięki interwencji tajemniczego jegomościa udało się wyjść z sytuacji i rozwiązać ją dyplomatycznie.
Jakiś czas później Arcyksiążę nie dał zgody na pojedynek i zarazem przedstawił panom pewną propozycję.
Rzecz jasna dzięki temu obyło się bez jakichkolwiek walk i komplikacji, a Daniel mógł w spokoju oddać się pokazywaniu się. Próbował nawet w międzyczasie nawiązać jakiekolwiek relacje z gośćmi na balu, ale jako najemnik i przedstawiciel niższych warstw społecznych nie mógł sobie pozwolić na jakąś zażyłość. Toteż jakiekolwiek rozmowy czy spotkania kończyły się tak szybko, jak mogłyby się zacząć, może co najwyżej doszło do przedstawienia propozycji przez jedną czy dwie osoby na jakieś zlecenie w przyszłości...
Pozostawiając jednak zapatrywanie się na zarobki przez Marionetkarza na boku, trzeba wspomnieć o relacji, jaka nawiązała się między nim a jego wybawicielem, jeśli można takiego słowa użyć;
Tego samego dnia, gdy doszło do incydentu, Daniel Kessler, już znacznie bardziej uspokojony, ale i znacznie bardziej zmęczony całym tym sztucznym balem, którym przesiąkł już zupełnie, poszukiwał czegoś na ząb. Stanie, rozmawianie i podziwianie przecież zabiera dużo energii, picie tak naprawdę zapełnia żołądek tylko na chwilę. W jednej z bocznych sal, które przekształcono na swego rodzaju bufet, Marionetkarz polował właśnie na coś dobrego, a zarazem w miarę gorącego. Nie można było odmówić arcyksiążęcym kucharzom finezji czy inwencji twórczej i wszystko wyglądało w miarę dobrze, poza jedzeniem, którego Kessler nie znosił. Omijał ryby i inne owoce morza. Wolał coś bardziej klasycznego, z regionów środkowych. Być może jakieś mięsiwo, coś na kształt ziemniaków.
Przez cały ten czas zastanawiał się nad tym, czy spotka tutaj gościa, dzięki któremu teraz może spokojnie jeść. Wydawał mu się tajemniczy, a Daniel nie lubił tajemnic. Niewiele o nim wiedział, zastanawiał się, jaki może być. Ostatnio miał szczęście do radosnych i miłych istotek, ale przecież Kraina Luster nie jest rajem jaśniejącym słońcem od rana do wieczora. Było tu też miejsce na ciemność. I tamten bardziej przypominał właśnie istotę raczej z tego rejonu. Źle mu się z oczu patrzyło. Na pewno nie był słodką pociechą. Coś było w nim nie tak. Ale zawdzięczał mu spokój, więc wypadałoby uroczo podziękować.
Zastanawiała go też propozycja arcyksięcia, którą im złożył. Było to dosyć oryginalne przedsięwzięcie, ale w jakiejś formie Daniel musiał spłacić swoje wyratowanie. Przecież gdyby mu się nie podobało, mógłby zawsze odejść, stwierdziwszy, że wystarczająco zrobił na poczet długu.
Ale póki co musiał zostać i spotkać się z nieznanym człowiekiem. Przedstawiał się jakoś, ale szczerze powiedziawszy Marionetkarzowi już dawno wyleciały jego imię i nazwisko z głowy. Musiał być zupełnie skupiony na grupie, która go zaczepiła.
Czy tak czy tak przyszłość Daniela póki co wyglądała znacznie lepiej, niż parę miesięcy temu, gdy obudził się niedaleko torów. Mógł to w pewnym sensie potraktować jako stałe zatrudnienie. Ciekawe, jak zareaguje Kapelusznik, u którego zresztą ostatnio nocuje. Daniel znał jego poglądy i, jakby to ująć, nie wiedział nadal, jakby ująć to, że dołączył do drużyny Arcyksięcia, którego to ów Kapelusznik tak bardzo nie lubi.
Z zamyślenia wybudziło go burczenie w brzuchu, które, gdyby nie zgiełk, byłoby słyszalne na całej sali. Toteż nie zwlekając Marionetkarz wziął talerz do prawej ręki, widelec do lewej i nałożył sobie pachnącą pieczeń, już trochę chłodniejszą niż powinna była być. Skosztował kilka razy i smak bardzo mu się spodobał. Nie był wielkim smakoszem i zwykł jeść wszystko, co mu się trafi, więc nie miał też takich wymagań wobec potraw i nie mógł obiektywnie powiedzieć, czy jest dobra, czy nie. Ale nie wypluł jej przy pierwszej okazji, więc chyba jest dobra.
Po chwili zwrócił uwagę na znajomą twarz, którą wcześniej widział. Twarz tajemniczego człowieka. Zdecydował się szybko dojeść to, co miał na talerzu, następnie obtarł usta i zaczął się do niego zbliżać. Powoli, chciał dać się zobaczyć. Zresztą w tej sali nie było aż tak wiele ludzi, więc wielka troska, jaką wykazał, okazała się zbędna. Myśl, jaka pojawiła się w jego głowie tuż przed tym, gdy miał się odezwać, sprowadzała się do jego munduru pseudoadmiralskiego, który dostał na bal, a którego miał ochotę się pozbyć. Był irytujący.
Gdyby udało mu się zbliżyć i osoba ta nie byłaby zajęta, zacząłby od przywitania, ale sam nie wiedziałby, jak się przywitać, więc w sumie ograniczył się do niewyraźnego burknięcia, które miało być połączeniem "cześć", "czołem" i wielu innych form przywitań, z których Daniel na żadne się nie zdecydował. Nikt do dziś nie wie, jakim słowem się przywitał. Było to zbyt niewyraźne.
Zaiste wyglądał niczym gwardzista z wojska czy grenadier, mundur i wzrost robiły swoje.

Gawain Keer - 17 Maj 2017, 17:06

Nareszcie mógł odetchnąć spokojnie i nie odgrywać dłużej tej całej błazenady. Narozlewał wina, o mały włos sam nie oberwał od goryla. Całe szczęście nie dał się ponieść i poszedł do organizatora tego zbiegowiska zalanych w sztok bogaczy, który odprawił zarówno Volksteina i jego bandę oraz samotnego Marionetkarza... Jak mu było? David? Daniel? Dorian? W każdym razie Kessler. Nazwiska powtarzały się rzadziej, niż imiona, więc łatwiej było je spamiętać Gawainowi. Za to z gęby poznałby go już wszędzie.
Keerowi daleko było do biedoty, ale parając się zabójstwami za grube pieniądze, wolał się tym nie chwalić. To była najszybsza i najprostsza droga do kicia, a potem na stryczek, stos czy co kto wolał. Za to wielkolud pewnie miał własnych znajomych, z którymi właśnie spędzał miło czas. Wyglądał na kogoś dobrze usytuowanego w swoim admiralskim mundurze. Usposobienie miał spokojne i trochę odstające od wojskowych norm, ale nie każdy musi lubić tańce i bale. Może tłum i podniosła otoczka wydarzenia go trochę przytłaczała, tak jak robiła to z Cieniem.
Zresztą mniejsza! Miał to, po co tu przyszedł! Arcyksiążę koniec końców puścił parę z ust, choć zajęło im to parę butelek wina. Za to było doprawdy wyśmienite! Poza tym, gdyby nie alkohol pewnie Gawain straciłby resztki pewności siebie. Po tym całym wybryku monarszej głowy z zatrutymi napitkami i próbami pohamowania krwawych zamiarów Volksteina, zostało mu jej nie wiele.
Swoją drogą propozycja była ciekawa. Jedna tajemnica więcej nie robiła różnicy. Nie po zabójstwach, jakich dokonał na członkach MORII. Chciał jedynie dowiedzieć się, jak i gdzie skończyli jego rodzice i nie spodziewał się otrzymać odpowiedzi już teraz. Za to zaoferowano mu szansę, okazję do dokopania się do tych informacji. Z zemsty wyrósł kilka lat temu. Zależało mu na zamknięciu tego rozdziału raz na zawsze. Postawić pamiątkowy grób, pożegnać się i ukoić serce. Oto czego potrzebował.
Teraz zwyczajnie szwendał się bardziej wzdłuż, niż wszerz pociągu, choć rozmiary konstrukcji przyprawiały o zawrót głowy. Do tego lecieli nim w przestworzach. Jak w ogóle unieść taką masę, a co dopiero cisnąć ją i zmusić do lotu? Może kiedyś pokonają ludzi w technologicznym pojedynku na elektronikę i magię, ale czy jest po co? Kraina Luster pozostawała względnie spokojna, a w Świecie Ludzi wojnom nie było końca.
Aktualnie podziwiał jedną z sal przylegających do balowej. Suto zastawione stoły kusiły zapachami mięsiw, warzyw i owoców. Jego przyciągnęła tu za nos iście mistrzowska mieszanka przypraw i ziół. O wiele lepsza kompozycja zapachowa, bo zapijaczonych oraz mokrych od tańca i innych swawoli gości miał po wyżej uszu.
Gawain nie należał do grona smakoszy. Nie w popularnym tego słowa znaczeniu. Cieni było tu jak na lekarstwo, a i tak zwyczajowo przedstawiciele jego rasy trzymali się na dystans. Do tego rudy był dziwakiem z założenia, bo jaki masochista wolałby głodować, skoro mógłby ukraść sen dowolnej osoby? Żaden, chyba że jest Dręczycielem. Aż zemdliło go na widok istot napychających sobie usta frykasami i łakociami. Mało który faktycznie zwracał uwagę na to, co składa się na smak i konsystencję potrawy. Tym razem Keer pozwolił sobie spróbować paru rzeczy.
Pieczona dynia z mięsem krabowym na chrupiącym pieczywie była niecodziennym połączeniem. Każdy smak było czuć oddzielnie, ale i razem. Jeden wydobywał inną nutę z drugiego. Za to konsystencja zwracała większą uwagę Keera. Miękka jagoda, nieco gumowate mięso i twardsze pieczywo. Poukładane piętrowo i stopniowo. Ciekawe, ale czy pyszne? Nie jemu to oceniać. Za to mus z płatków róży i wina był dobry i znajomy. Przypominał mu jego azyl zawalony rozmaitymi częściami roślin po sam sufit.
Trzymając salaterkę w lewej dłoni i zajadając się musem spostrzegł pana Kesslera parę stołów dalej. Zauważył jego spojrzenie. Właśnie pochłaniał porcję pieczeni, ale nie robił tego jak inni. Po pierwsze był obu lub leworęczny, po drugie jego ruchy wykazywały dość dużą nerwowość. Coś mu nie pasowało. Rozumiał, że był zdenerwowany przy konfrontacji z Volksteinem, ale teraz? Czemu admirał miałby się przejmować jakimś przypadkowym gościem, który uratował go od starcia, na które nawet nie był przygotowany, popełniając szereg gaf? Zaraz się zadławi... spokojnie nigdzie ci nie ucieknę, żołnierzyku pomyślał i uśmiechnął się samymi kącikami ust. Stał i cierpliwie czekał, aż Marionetkarz skończy się posilać i do niego podejdzie.
Gdy Marionetkarz zbliżył się już na tyle, że Gawain spokojnie mógł dostrzec jego piwne tęczówki, bąknął coś niezrozumiale w jego stronę. Rudy był nieco introwertyczny, ale jegomość przed nim był nieśmiały. Nie poprosił jednak o powtórzenie, tylko spłoszyłby swojego rozmówcę. - Admirał Kessler! Co pan tu robi sam? Mam nadzieję, że nie opuścił pan towarzystwa tylko po to, by się ze mną zobaczyć! Wszak jest ono wymagające i raczej niezbyt cierpliwe - dokończył i wcisnął sobie kolejną malutką łyżeczkę musu do ust. Czy powinien podać dłoń Kesslerowi? Skłonić się? W zasadzie nie widzieli się dziś po raz pierwszy, więc powitania były chyba zbędne.

Kessler - 17 Maj 2017, 20:15

Zaiste w świecie ludzi praktykuje się zasadę, że największym sukcesem nie jest wygrać bitwę odnosząc zdecydowane zwycięstwo, ale żeby wygrać bitwę bez jej rozegrania. Aby przeciwnik się wycofał, został pokonany bez strat w ludziach. Został pokonany w głowie, psychicznie, jeszcze zanim dojdzie do wymiany pocisków, strzał czy innych takich rzeczy. Ta wojskowa zasada z Krainy Ludzi jest przez cwańsze jednostki wykorzystywana w życiu codziennym. Czasami nawet używa się jej podświadomie, nie wywodząc jej z lektury, lecz z życiowego doświadczenia i wiedzy na temat funkcjonowania psychiki człowieka. W kartach często się blefuje, by zyskać lepszy wynik i pokonać przeciwnika bez walki. Mężczyźni często stroją się i próbują przekonać wybranki, że są dużo bardziej dziani, niż na to wyglądają. Studenci uczą się powiedzieć jak najwięcej mając jak najmniej. I tak dalej i tak dalej, można by wymieniać w nieskończoność.
Zabawniejszym jest jednak to, że tą drogą podświadomie i w sumie trochę wbrew woli podążył Kessler. Wyglądał na sporego jegomościa w ambitnym, wojskowym stroju, mienił się najemnikiem i taka chodziła o nim opinia. Jednakże mało osób wiedziało, że tak naprawdę nie jest wojskowym, ani teraźniejszym, ani byłym, a jako najemnik że wcale nie brał udziału w zabójstwach, napadach i bitewnych starciach, ale eskortował bogatych chcących dokonać transakcji finansowej, podglądał żonę klienta, podążał za małymi dziećmi zmierzającymi do szkoły. Ot taki "defensywny" najemnik. Ale wyglądał groźnie. I tego się trzymał, czy też nawet nie zdawał sobie sprawy, że ktoś może uznać go za kogoś innego. Nikt zresztą mu tego nie mówił, więc nie miał nawet okazji niczego sprostować. Może to i dobrze...
I w końcu spotkał się z jakże uroczym jegomościem, którego obserwował przez krótki czas, zanim do niego podszedł. Zastanawiał się długo, jakby tu rozpocząć rozmowę, czy i jak go potraktować. Sam nie wiedział, czy mieli razem działać, czy propozycja złożona im obu do czegoś go zobowiązuje, czy to wszystko było zwykłym dziełem przypadku.
- A... admirał? Admirał! - najpierw sam myślał, że nie dosłyszał określenia, jakim został poczęstowany; może wydawało mu się, że tylko się przesłyszał. Może trochę to połechtało jego dumę i skłoniło do późniejszych przemyśleń na temat tego stopnia... i że w sumie elegancko brzmi obok jego nazwiska! Oh, jak wspania... zaraz! Został potraktowany jako ktoś, kim nie jest, a wówczas często włączała mu się chęć szybkiego sprostowania pomyłki, został jednak zalany kolejnymi słowami tajemniczego człowieka.
Gdy Mroczny skończył mówić, Daniel tylko uśmiechnął się, jakby usłyszał dobry żart, czy jakby zaszło jakieś zabawne nieporozumienie. Miał zamiar to sprostować, nie lubił bawić się w udawanie i tajemnice, szczególnie że sam pochodził z niższego stanu i gardził arystokratami, nie wspominając o arcyksięciu czy innych długowiecznych, którzy już dawno powinni zostać pyłem. Tak jak Stary Świat.
- Ooh, to musi być pomyłka! Masz mnie za kogoś, kim nie jestem! Te poważne dyrdymały, jakże a-rys-to-kra-tycz-ne - tu zaakcentował każdą sylabę, dodając do tego ruch szyi, jakby wyśmiewał się z tej nazwy - mnie nie obowiązują, dzięki Olkowi. - powiedział i lekko przechylił głowę do przodu, by znowu wrócić nią do wcześniejszej pozycji.
Jak było mówione, Daniel Kessler zupełnie już dosyć miał arystokracji, dworu i balu, dlatego nie zniósłby chyba tego, gdyby ktoś miał go traktować jak całą tę zgraję godnych pożałowania aktorzyn.
- Chrzanić to całe towarzystwo i ich dekadenckie zwyczaje. Nuży mnie to już doszczętnie, szczerze powiedziawszy przybyłem tu tylko w jednej sprawie. I chyba ta sprawa nas łączy, panie... - tu zrobił dłuższą przerwę i zaczekał trochę, aby jegomość się przedstawił. A odnosił się oczywiście do propozycji Arcyksięcia. Sam nie wiedział, jak do tego podejść, w końcu należenie do jakiejś organizacji w przyszłości to nie jest zapisanie się do klubu szachistów czy miłośników pluszowych poduszek.
Chciał też przeprosić Gawaina za zaistniałą sytuację, w którą został wciągnięty, czy też przy okazji mu podziękować za interwencję, ale zmiana tematu na propozycję Arcyksięcia i sprawy związane z organizacją kompletnie schowała mu kwestię podziękowań i przeprosin do tyłu głowy. Gdyby ktoś siedział mu w głowie, można byłoby posądzić go o mentalność dziecka, które wskakuje na coś nowego, gdy tylko zobaczy coś bardziej interesującego.
Przy okazji rozmowy zauważył, że Rudy w specyficzny sposób spożywa posiłek. Tej specyficzności zupełnie nie potrafił określić czy skonkretyzować, po prostu od samego początku coś mu w nim nie pasowało. Może jakaś podświadoma reakcja na istotę, której jeszcze nie zna. Miał kłopoty z pamięcią, stracił jej sporo, pamiętał niewiele i życie w pewnym momencie zaczęło się dla niego jakby od nowa.
Na początku mówienia zdawał się zestresowany i uśmiechem i radością próbował to zakryć. Potem, wraz z dłuższym przebywaniem z tajemniczym jegomościem jakby się uspokoił, jego mowa wydawała się gładsza, ładniejsza, przyjemniejsza dla ucha. Tak samo jeśli chodzi o gesty - zmieniły się one z ruchliwych, trochę chaotycznych, na bardziej wyważone i spokojne.
Szczerze nie wiedział, czego się spodziewać po nowopoznanym. Jeszcze nie znał jego godności, ale już zastanawiał się, jaki charakter może mieć. Póki co miał szczęście do wesołków i szczęśliwców, tak samo jak on zagubionych, którzy zdawali się mieć kłopoty z głową albo nie wiedzieć o świecie wiele więcej od niego samego. Nie wiedział, jak wiele osób jest zagubionych. Ale to zagubienie istotnie było ciekawe, bo gdyby każdy znał swoje miejsce i działał w zgodzie z nim, wszyscy byliby szarzy, nudni, a życie niewiele różniłoby się od życia prymitywnych maszyn, czy prostych marionetek.
Gdy mówił, starał się patrzeć gdzieś obok Mrocznego, ale kiedy skończył i zaczekał, aż ów się przedstawi, zawiesił wzrok na tym, co ten jadł.

Gawain Keer - 20 Maj 2017, 02:11

Keer w zdziwieniu uniósł brew. Do tej pory był przeświadczony o tym, że stoi przed nim nie kto inny, jak właśnie wojskowy. Czyżby się pomylił? A może Kessler po prostu był z tych rodzin, co wpychają swoje dzieci na stanowiska, na które nie powinny albo dopiero awansował. Bo jak inaczej wytłumaczyć zaskoczenie mundurowego? Gawain znał odpowiedź i na to pytanie.
Niektórzy robili to z wprawą, inni z nieco mniejszą. Jedni byli od tego uzależnieni, drudzy stronili. Znajdą się i tacy, którzy upatrzyli sobie w tym rozrywkę. Kłamstwo. Dziwnooki zdecydowanie uciekał od niego, jak mógł. Ewentualnie nie mówił wszystkiego, co wiedział, ale wolał nie sięgać po to narzędzie. Milczenie cenił zdecydowanie bardziej. Szanował i respektował granice innych, choć przez myśl by mu nie przeszło, że ktoś może polec i na tym polu.
Choćby ta czerwonowłosa. Nie podała nazwiska, nawet fałszywego, zignorowała większość osób w towarzystwie na oficjalnym przyjęciu, ale jednocześnie kokietowała zarówno admirała Silipuga, jak i samego, żonatego Arcyksięcia. Jej odwaga mieszała się z czystą, nierozcieńczoną głupotą.
Za to szczerość z jaką mężczyzna przyznał się do pomyłki była zaskakująca. Prawdziwy unikat! Klejnot! Perła, choć szkoda, że rzucona przed wieprze. Nie, żeby on się do grona trzody chlewnej zaliczał, choć wśród świętych miejsca nie zagrzeje.
- Och... nie chciałem urazić. Po prostu miałem nadzieję, że zna pan admirała Silipuga, którego miałem okazję spotkać wcześniej - odpowiedział spokojnie, choć był wyraźnie zbity z tropu usłyszaną właśnie informacją oraz zachowaniem rozmówcy - Ymm.. Olkowi? Wie pan, jestem trochę na bakier ze wszystkim i nie wiem, czy mamy na myśli tę samą osobę - bąknął z udawanym uśmiechem. Lepiej dalej stroić głupka, niż od razu grać w otwarte karty. Nie było go w Krainie ponad dwudziestu lat. Wszystko co wiedział pochodziło z oficjalnych źródeł przekazu. Obwieszczeń i gazet. Nie miał kiedy ani z kim pogadać. Przynajmniej aż do teraz.
Za to kolejne słowa wręcz wydarły z niego westchnienie. Nagle zrzucił z twarzy maskę uprzejmości i wymuszonej radości ujawniając zmęczenie i jawne znudzenie. Orkiestra grała cudownie, aż włosy dęba stają. Cała załoga sprawuje się doskonale. Tylko co mu po tym, jeśli ludzie dalej ci sami? Do tego Gawain nie przepadał za tłumami. - Nie sposób się z panem nie zgodzić. Gadka szmatka. Przyszli na zwiad. Wzajemnie wywąchać, czym kto trąci, poobserwować i zasięgnąć języka. I może pan nie pamięta, jak przedstawiłem się w tym całym wcześniejszym zamieszaniu, ale nie miałem zamiaru zdradzać temu całemu Volksteinowi, jak się nazywam. Wyglądał na niestabilnego emocjonalnie. A że arcyksiążę przedstawił tę sprawę nam obu, to nie widzę sensu dalej tego kryć. Powiedzmy, że ufam osądowi kogoś, kto tak kurczowo trzyma się życia od dłuższego czasu - włożył łyżeczkę do salaterki spoglądając na Kesslera - Gawain Keer. Przy Volksteinie Lucjusz Marthyr, ale mam nadzieję, że walka rozstrzygnie się na pana korzyść i nie będziemy musieli do tego wracać - wyciągnął dłoń w jego stronę. Jeśli Marionetkarz ją uścisnął, po chwili wrócił do jedzenia musu, jeśli nie, dodatkowo wzruszył ramionami.
Czy Kessler przyszedł porozmawiać właśnie o organizacji? Wcześniej czymś się stresował, ale ledwo zszedł na ten temat, znacząco się uspokoił. Pewnie początkowo podszedł z zamiarem przeprosin, podziękowań albo obu naraz chcąc jakoś zagaić rozmowę. Obojętne. Cień nie przywykł do przyjmowania żadnej z tych uprzejmości. Gdyby nie delikatna sugestia Rosarium to nawet nie kiwnąłby palcem. Dla niego to zwykły biznes. Przysługa za dojście do informacji.
Czuł na sobie znajome, badawcze spojrzenie. Śledziło go niemalże non-stop, we którym ze światów by nie przebywał. Zdawał sobie sprawę, że odstawał od reszty towarzystwa. Strój miał stonowany, z militarnym wydźwiękiem, utrzymany w ciemnych barwach, ale brakowało rodowego sygnetu, wianuszka znajomych i innych tego typu "niezbędnych do życia", szlacheckich akcesoriów. W najlepszym wypadku ktoś uznałby Cienia za ekscentryka. Śmiesznie posługiwać się tym określeniem. Szczególnie w Krainie Luster. Kto by pomyślał, że konformizm może przybrać tak przerażające oblicze? pomyślał z przekąsem wodząc wzrokiem po sali, jednak szybko ponownie skupił się on na swym rozmówcy.
Nie dokańczając musu odłożył salaterkę na stół. I tak czuł się już straszliwie pełny i ciężki, bo jego żołądek zwykł przyjmować jedynie napoje. Napoju zresztą było mu trzeba, więc sięgnął po czerwone wino i upił mały łyk. Jak już stąd wyjdzie, to z chęcią odbębni post i postara się spalić wszystko, co zjadł dzisiejszego wieczora.

Kessler - 22 Maj 2017, 21:02

Z wyglądu, jak zauważył dzięki Gawain Keerowi, wyglądał na poważanego wojskowego, niczym nie różniącego się od reszty starego towarzystwa złożonego z arystokratów i ich przybocznych. Z tego, co mówił, mógł uchodzić za Anarchistę. W sumie łączyło go z nimi parę rzeczy, takich jak szeroko pojęty idealizm i chęć stworzenia nowego lepszego świata, czy wrogość wobec starego porządku i ustalonych zasad. Oczywiście na tym podobieństwo się kończyło. Ale niegrzecznym byłoby ze strony Marionetkarza dzielić się na około swoimi własnymi wizjami. Przeto w znajomościach chodzi o to, aby być miłym i łączyć, a nie, żeby obrażać i dzielić. Może dzięki tym cechom udało mu się jako tako dostać na ten bal i nie wzbudzać podejrzeń, nie zostać rozpoznanym od razu, czy z miejsca być potraktowanym jako osoba niemile widziana w towarzystwie. To dobrowolne przyklejanie się do większych grup było w sumie cechą pozytywną do momentu, gdy nie zostało się przez kogoś ciekawego wziętym za integralną część tej zbieraniny. Na szczęście dało się to odkręcić rozpoczęciem rozmowy, co zresztą Kessler zaczął. Zawsze jednak rozpaczał nad straconymi okazjami, nie mógł sobie ich wybaczyć; często kończyło się to zburzonymi zamkami z piasku. Ale nie dzisiaj, bowiem napotkał oto przemiłą istotę, chyba równie dobrze jak on rozumiejącą zastane okoliczności. Nawet nastawienie do tych okoliczności mieli podobne. Przynajmniej z pierwszych obserwacji Mroczny nie sprawiał wrażenia kogoś, kto robi coś bezinteresownie czy dla większej idei. Wszyscy nosili maski, o różnych barwach i kształtach. Wyrażały one różnorakie emocje, ktokolwiek by zechciał, mógłby takową stworzyć i ją nosić, dumnie obnosząc się i adaptując do zastanej sytuacji. Ale co zakryje maska, tego nie zakryje węch. Spod masek dobiegał odór, okrutny i okropny zapach zgnilizny. Nie chodziło oczywiście o faktyczny, nieprzyjemny, drażniący nozdrza zapach od innych, ale o stan wewnętrzny, życie, przeszłość, działania. Ślady swojej bytności na tym świecie. Każdy śmierdział inaczej, każdy capił na swój sposób. Kessler i Mroczny też temu podlegali. Trzeba było to tylko odpowiednio wyczuć. Nie trzeba było do tego przyrodzonych mocy, genetycznego dziedzictwa wspaniałych nadistot. Dało się do wyrobić z czasem, po latach obserwacji, z boku. Szczególnie taką zdolność nabywają kameleony, ludzie podążający drogą tego zwierzęcia, którzy przyklejając się i upodobniając do większej grupy, przejmują ich cechy, ale nie integrują ich ze sobą, nie stają się jednością z nimi, tylko się nimi bawią i wykorzystują dla własnego pożytku. A potem je odrzucają i chowają do biblioteczki, by wykorzystać to na przyszłość.
- Przepraszam. Bardzo się zamyśliłem, jak zwykle. Nie, w sumie nie miałem przyjemności osobiście poznać admirała Siliguga. Ale zakładam, że nie jest to wielka strata. - powiedział, przekręcając nazwisko oficera. Mógłby oczywiście jeszcze dorzucić coś filozoficznie na temat, że stanowiska obecnie nic nie dają, a potem rzucić parę wyzwisk na całą tę populację ptaków w klatce, ale stwierdził, że się powstrzyma. Raz, że mógł rozmawiać z kimś, kto ma jakiś tytuł, dwa, że nie chciał wejść w takie rozważania, które mogłyby zepchnąć go już z obranej tematu rozmowy.
Rzeczywiście, Daniel często odlatywał w jakieś myśli, sprawiając wrażenie, że nie ma go tutaj, wśród obecnych. Gdy niedobór emocji i napięcia gwałtownie dawał się we znaki, na ich miejsce przychodziły rozmyślania. Miał nadzieję, że inni wówczas zupełnie go ignorowali.
Gdy Keer wyrażał zdziwienie, Kessler sam nie wiedział, jak zareagować. Z jednej strony czuł, że coś tracił - mylne poczucie, że jest kimś znacznie więcej, niż jest. Z drugiej cieszył się, że wszystko się prostowało, że było wiadomo, kto jest kim. No i jakieś takie oczekiwanie na przyszłość, że może dzięki tej otwartości wyniknie coś dobrego. Przynajmniej do pewnego momentu.
I teraz panowie weszli na właściwy temat. Przedstawienie się. Każda rozmowa powinna się od tego zacząć, tak przynajmniej myślał Daniel. Widział kontakty zawsze jako sznur, który musi przejść przez odpowiednie kółeczka, aby dało się to związać. Jak przy sznurowaniu butów, tylko trochę przed. Przywitanie się i przedstawienie było właśnie jednym z pierwszych kółek. Weszło.
- Bardzo mi miło z powodu zachowania tajemnicy i przykładnego obycia, panie Gawainie Keer! A przede wszystkim z tego, że pana poznałem. Nie wiem, jak wiele to pana interesuje, ale chciałem podziękować za odwrócenie uwagi. - powiedział, uśmiechając się trochę, ale szczerze. Oczywiście podał rękę nowopoznanemu i uścisnął ją całkiem mocno, na swój sposób. Resztę wypowiedzi Mrocznego puścił w niepamięć, uważając, że nie ma sensu do nich wracać. Gawain nawet tak wyglądał, traktował to jako utrapienie, coś, co powinno pójść w niebyt tak szybko, jak się pojawiło. I Daniel zamierzał pójść tą drogą.
Tym razem poczuł, że złapał kontakt. Nie chodzi nawet o jakieś protekcjonalne traktowanie. Po prostu złapał fale, na których nadawał ten, który teraz przed nim stał i zajadał oto ten posiłek.
- Wie pan, wziął mnie pan za kogoś z towarzystwa. A ja na pana wziąłbym właśnie za kogoś spoza. Tak z boku, pomyślałby kto - piąte czy szóste dziecko arystokraty, dla którego nie ma miejsca na piedestale. Ale ja wiem, uh, podejrzewam, lepiej to brzmi, podejrzewam, że pan nie jest takim piątym dzieckiem długowiecznego. - powiedział i podszedł obok rozmówcy, chwycił butelkę drugiego wina, które stało przy pierwszym, nalał sobie i zaczął "elegancko i z klasą kosztować". Prawdę mówiąc miał ochotę wypić całe, a potem od razu pić z gwinta, ale zdecydował, że to by zbyt odstawało od przyjętych okoliczności. Zupełnie.
Skoro rozpoczęli życzliwie i miło, a wstęp całkiem się udał, Daniel miał nadzieję, że reszta rozmowy pójdzie w takim samym kierunku. A po pierwszych rozmówkach będzie można przejść do konkretów. Do Organizacji, o której mówił im Arcyksiążę.
Na twarzy Daniela malował się bardzo uroczy uśmiech, którego jednak nikt nie będzie w stanie zauważyć, ponieważ pomimo postury, munduru i postawy Marionetkarz był prawie niezauważalny, nieznaczący. Nad wyraz przeciętny.

Gawain Keer - 30 Maj 2017, 18:55

Trochę szkoda, że Kessler nic nie wiedział o Silipugu, ciekawym przybocznym Arcyksięcia. Zdawał się wiedzieć wszystko o wszystkich. Za ciepłymi i pełnymi serdeczności gestami krył się stary wyjadacz o przenikliwym umyśle. Gawain starał się schodzić ze ścieżki jemu i jego towarzyszom. Nie wszyscy musieli go znać i nieszczególnie mu na tym zależało. W chwilach takich jak ta, dziękował losowi za swoje dziwaczne spojrzenie. Cieniom nikt nie ufał od tak, a im był bogatszy, tym nawet mniej.
Niezwykle ciężko było mu wyjść ze swojej skorupy. Przezorność weszła mu w krew, ale nie można nieustannie się kryć. To dopiero byłoby podejrzane i zapewne załatwiłoby go na amen. Gdyby nie Arcyksiążę i dość specyficzne stosunki łączące go z Kesslerem to rudzielec nadal chowałby się pod fałszywym imieniem i nazwiskiem. Teraz nie miał zamiaru grać. Dwór to nie najbezpieczniejsze miejsce, ale oficjalnie nie znał się z nikim wpływowym, ani sam do takich osób nie należał. Póki co gadał z tym odrobinę dziwacznym w obyciu wielkoludem, ale ryzyko oceniał na niskie. Może Marionetkarz przekręcił nazwisko specjalnie, żeby wyciągnąć z niego, co myśli o nim myśli, ale nie przejmował się tym zbytnio.
- Nic nie szkodzi - odpowiedział na zamyślenie swojego rozmówcy - Zależy. Zdaje się, że jest w posiadaniu listy gości, gdyż przedstawia gości arcyksięciu. To raczej zaufany człowiek, niż byle wojskowy - mruknął upijając łyk. Oczywiście sam Silipug niezbyt go interesował. Polityka nie opierała się na tym, kto jaki jest, ale czym dysponuje. Kontakty, środki, przeszłość i cele. Charakter wysoko postawionych rzadko miał znaczenie, chyba że szło o coś ekstremalnego.
Miał nadzieję, że mężczyzna oficjalnie zapoznając się ze swoim interlokutorem ponownie się przedstawi. Pech chyba mu dziś nie odpuści. Utknął razem z nim w tym cholernym pociągu. Oby to fatum w nim zostało, gdy wróci na stały ląd.
Zachowanie tajemnicy to jeszcze, ale gdzie we mnie przykładne obycie? Raczej odpowiednie do sytuacji - pomyślał kwaśno. Jakoś nigdy nie lubił, gdy inni oceniali jego postępowanie pod wpływem emocji. No i te podziękowania. Za każdym razem czuł się głupio i nie na miejscu, by je przyjmować. Za to uścisk dłoni Kesslera był silny i pewny, zupełnie nie pasujący do jego wcześniejszego przemykania się między gośćmi. Rudzielcowi wydał się facetem twardo stąpającym po ziemi, ale nie mającego na niej swojego stałego miejsca. Szczerym, bo jego wzrok nigdzie nie błądził, a od uśmiechania się robiły mu się zmarszczki wokół oczu. - Naprawdę nie ma za co - westchnął cicho i przejechał dłonią po krótkich włosach na karku - Tylko niech pan wspomni jeszcze raz swoje imię. Przepraszam, ale w tym całym zamieszaniu, ilości nowo poznanych osób i naszym winnym posiedzeniu, gdzieś mi umknęło - powiedział nieco zbyt szybko. Wolał przyznać się już na wstępie, niż zbłaźnić się po dłuższym czasie przebywania w otoczeniu Marionetkarza. Był tylko Cieniem, nie maszyną liczącą. Może trochę głupio, ale każdemu się to zdarza. Chyba. Jak Silipug ich wszystkich pamięta?!
Słysząc przypuszczenia Kesslera tylko parsknął śmiechem. On? Dzieckiem arystokraty? A to dobre! Poklepał się po głowie jakby czegoś na niej szukał - Rogi jeszcze mi nie wyrosły! - zaśmiał się puszczając mu oczko, po czym upił mały łyk wina. Nie miał zamiaru się schlać, a to co dziś zjadł prawie się nie liczyło, więc był prawie na czczo. - Każdy mógłby być długowieczny, gdyby opływał w takie bogactwa i mógł płacić innym za nadstawianie karku - powiedział już znacznie spokojniej i ciszej. Czyż nie miał racji? Upiorni pławili się w luksusach, spędzali czas w posiadłościach. Kopalnie i fabryki regularnie zapełniały ich skarbce. A raczej ręce, które w nich pracowały, nieraz tracąc przy tym palce. Wynajmowali ochroniarzy, by stali pod ich drzwiami dzień i noc i bronili ich zarówno przed nieprzyjaznymi im rodami, jak i rozeźlonym ludem. Lukratywne mariaże, oficjalne bankiety z podpisywaniem umów - o to czym się zajmowali. Jasne, że byle debil nie poprowadziłby całego swojego rodu i odpowiednio zarządzał włościami, ale od czego jest edukacja? Szlachta, psia mać. Szlachetne są jedynie drogie kamienie przyszywane garściami do sukien i wciskane do ozdobnych kolii podskakujących na bujnych biustach.
Oczywiście nie wszyscy tacy byli, ale ze świecą takiego szukać. Żaden nie przyznałby się, że nie lubi swojej złotej klatki w towarzystwie tak rygorystycznie rozpatrującym każde potknięcie. - Nie żebym chciał się z nimi zamienić - dopowiedział zamyślony i spoglądał na roztańczone i rozgadane pary. Błyskali uśmiechami wirując i podrygując w rytm muzyki. Gawain kochał swoją wolność, nawet jeśli była surowa i wymagająca. Od świata mógł oczekiwać tego, co sam mu dawał, gdyż nie był obciążony żadną odpowiedzialnością zaraz po urodzeniu. Był tu sam, jedyny syn Jerome'a i Catherine i jedyne co po nich zostało, to rozpadający się dom. Gdyby nie wojna, pewnie nadal mieszkałby tam z rodziną. Może nawet założyłby swoją, gdyby jego serca nie wypełniał proch i pył.
Przez te wszystkie rozmyślania jego oblicze wyraźnie pociemniało. Ze zmarszczonymi brwiami wziął spory łyk trunku i odetchnął. Zupełnie zapomniał o swoim postanowieniu na dzisiejszy wieczór.

Kessler - 6 Czerwiec 2017, 00:29

Silipug, co za głupie imię - miał pomyśleć Marionetkarz, gdy tak skupił się w myślach na imieniu admirała, czy jakiegoś tam innego urzędnika, przybocznego arcyksięcia. Zastawiał się, czym mógł ów zacny jegomość zasłynąć w arystokratycznym światku, co takiego zrobił, że ma takie wpływy, albo tak dlaczego stoi tak blisko władcy. W sumie było mu wszystko jedno, nie ma co się zatrzymywać na osobie, o której pierwszy raz - i prawdopodobnie ostatni - słyszał.
Zastanawiał się też, czy gra pozorów dotarła i tutaj. W końcu całe to miejsce zostało skażone jedną wielką zarazą, która obowiązywała wszystkich - od najniższych sług, po samą czołówkę. Wszystkie gesty są przemyślane i wyważone, nie mogą być zbyt otwarte, ani wyrażać zamknięcie. Jeden wielki bal, gra masek, scena. Miał jej serdecznie dosyć, ale wiedział, że niechęć do niej nie sprawi, że zniknie. Tak samo nie ma mowy o tym, że nawet w tak bocznym pokoiku jak ten gra nie trwa. Trwa, owszem, tylko w innej formie.
Daniel miał nadzieję, że opuści to miejsce jak najszybciej. W sumie miał się już zbierać, albo przynajmniej ograniczyć się do przebywania w bocznych pomieszczeniach, ale natknął się na tego, o którym tak wiele myślał. Na Rudzielca, który zwał się Gawainem Keerem. Sprawiał wrażenie bardzo tajemniczego i ta tajemnica powodowała, że Daniela coś ku niemu pchało. Tak jakby miał klucz do skrzynki, w której miała być jakaś wielka tajemnica, dostępna dla wybranych. Zastanawiał się jednak, czy rzeczywiście chciał tę tajemnicę odnaleźć, czy tylko ograniczyć się do kontaktów zawodowych.
Z rozmyślań jak zwykle wybudziły go słowa Tajemniczego.
- Aaa, to taki z niego admirał, że zajmuje się organizacją spotkań i bali. Typowy lojalista, poukładany i zorganizowany. Aż miło budować na takich istotach swoją władzę. - powiedział, ale szczególnie w drugiej części zdania można było usłyszeć pewną nutkę zazdrości, czy też resztki idealistycznego zamyślenia.
Miło by było mieć takich ludzi na wyłączność, wierne sługi wypełniające wszystkie polecenia, prawda? O tym myślisz, Danielu Kesslerze. Twoja przeszłość i ukryta, zastraszona ambicja jest silniejsza niż jakiekolwiek bariery, które nałożyły na ciebie twoja psychika i nowe życie! Ale jeszcze nie teraz... jeszcze nie...
- Ten pociąg to taka mobilna utopia, prawda? Wszystko tu takie poukładane, jak w zegarku. Ciekawe, kto jest jego architektem i konstruktorem... oczywiście nie mówię o tym, kto wymyślił koncept. Mam na myśli tego, który wcielił to w życie, hym! - zadał pytanie głośno, ale jakby sam do siebie.
Potem zdał sobie sprawę, że bardzo nieładnie zachował się wobec rozmówcy, bo nie wspomniał ponownie swojego imienia i nazwiska. A było to w sumie podstawą. Oczywiście, że chciał się przedstawić, ale może pomyślał, że już to zrobił, czy że zostało to zasłyszane.
Jeśli był twardo stąpającym po ziemi mężczyzną, na której jednak nie mógł znaleźć sobie miejsca, to ta ziemia musiała być tak naprawdę chmurami. Twarde stąpanie z głową w chmurach. I mogłoby się wydawać, że niedługo bydle się wywali.
- Oczywiście, gdzie moje maniery, gdzie moje wychowanie?! - rzekł niczym wuj z wąsem, który złapałby się za biodra i głośno zaśmiał, przedstawił, po czym zaproponował wspólne picie. Oczywiście ograniczyło się tylko do uwagi o manierach - Nazywam się Daniel Kessler, Marionetkarz, w wolnych chwilach wielbiciel spacerów, nowinek technicznych w dziedzinie marionetyki, et cetera, et cetera. Rzuciłbym jeszcze większością moich szlacheckich tytułów, ale żadnych nie posiadam. Oto wielka i fatalna prawda o Danielu Kesslerze. Nie jest szlachcicem. - wydął usta pod koniec, tak, jakby próbował odegrać jakiś kabaret przeciwko arystokratom, jak taki chłop z rynsztoka dostał się na tak szanowną uroczystość. Jak wcześniej, ograniczył się tylko do słów, bez próby zrobienia kabaretu.
Wszystko sprawiało wrażenie poukładanego, a atmosfera z jakiejś takiej zimnej i suchej, niczym chrust w zimę, stała się jakaś taka cieplejsza i bardziej wyrazista. Nie było już problemu z porozumiewaniem się czy gestami, nadszedł stan wzajemnego poznawania się, faza wstępna.
Ci wszyscy ludzie, którzy zajmują się tym, by to wszystko grało na tym świecie, a szczególnie w tym pociągu, musieli być łebskimi gośćmi, szkolonymi w tym od małego. Trudno inaczej pojąć, jak przedstawiciel Arcyksięcia potrafiłby bez problemu z imienia i nazwiska zwrócić się do jednego pana spośród całej chmary gości. Nic to. Nie zrozumiał tego. Nie był w tym szkolony.
- Racja, moje zapomnienie. Ci Arystokraci to rogate bestie, w Świecie Ludzi nawet mają nazwy na takich jak oni. W jednym chyba zgadzam się z tym gorszym gatunkiem z trzeciego, najgorszego świata. Że pewne istoty, zwane przez nich demonami należy przegnać hen hen, daleko. Tylko jeszcze sam nie wiem gdzie, bo póki co wygląda na to, że u nas jest magazyn takich potworów. - chwycił haczyk. Nic tak ostatnio nie rajcowało go tak, jak obgadywanie Arystokratów i drobne wyrażanie swojej wrogości względem tej rasy. Zaraz po ludziach i Dachowcach, oczywiście.
- Oczywiście, że masz rację. To sztuczne przedłużanie życia, beznadziejne balowanie i życie na sztucznym paliwie, które o dziwo jeszcze się nie skończyło. Sam się dziwię, jak długo jeszcze pociągną. Nic nie trwa wiecznie. Nawet jeśli żyje 10 lat, czy 1000, w końcu się skończy, prawda? - dodał jeszcze. Zaiste jedyną zaletą Arystokratów jest to, że utrzymują wielu ludzi i trzymają ich wokół siebie. Albo po prostu nie dają im wyboru. To wszystko to taka trochę żałosna, zbytnio rozbudowana piramida, która z tego względu, że jest piramidą, sama się raczej nie rozpadnie. A nawet jeśli się przekrzywi, to znajdzie oparcie na wielu innych piramidach będących wokół.
- Cała zabawa polega na tym - zaczął mówić i sięgnął po butelkę wina, z której raz po raz nalewał sobie do szklanki, którą szybko i często opróżniał. Nie robił tego oczywiście, by ośmieszyć zachowania arystokratów, ale dlatego, że po prostu chciało mu się pić, a wino mu posmakowało. No i wdawał się w lepszy nastrój i stan zrozumienia - że ciągle jest ten sam stan, ta sama organizacja i aparat. Ktokolwiek chciałby to obalić, zwykle po prostu wymieniłby osoby, które piastują stanowisko. Byłoby po staremu, albo nawet pod inną nazwą, ale tak samo. A mi w głowie świta pomysł, aby to zmienić. Żeby było inaczej. Ale na chwilę obecną to nierealne. - skończył mówić i nalał sobie jeszcze raz do szklanki, opróżniając już całą butelkę. Wypił ostatni ładunek wina znajdujący się w szklance. Wszystko jest pięknie, bo jest na pokaz. Nikt nie pochwali się, jak mu jest źle, co takiego zaszło w jego przeszłości. Mówią tylko ci, którzy mają się czym pochwalić. Dlatego panuje złudny obraz, jak jest wspaniale.
Spojrzał troszkę podchmielonym, czy chciałoby się powiedzieć - "zwinowaconym" - wzrokiem na rozmówcę i podszedł do niego trochę bliżej. Nie chciał tworzyć wrażenia konspiracji, ale miał zamiar zadać proste pytanie, jakie wydawałoby się powinno paść wobec każdego pracownika jakiejś instytucji czy organizacji.
- A Ty... w sumie czego szukasz w Organizacji? Jaki jest twój cel, motywy? Czego tutaj szukasz? - zapytał cicho, tak, aby tylko on to usłyszał. Oczywiście nie było to wypowiedziane tonem wrogim czy nachalnym, jaki może charakteryzować monologi pewnych łysych jegomościów ze Świata Ludzi, ale raczej ciekawość, zwykła, marionetkarska ciekawość. Ciekawość kogoś, kto stracił swoje marzenia i pozostał jedynie Niespełnionym Marzycielem.

Gawain Keer - 6 Czerwiec 2017, 15:45

Zerknął w piwne tęczówki swojego rozmówcy, który był nim niesłychanie zaabsorbowany. Krążył od tematu do tematu próbując wyczuć Keera, wymacać podłoże, by te długie, patykowate nogi nie ugrzęzły w bagnie oficjalnych formuł i gry pozorów. Marionetkarz już zrzucał swą maskę, ale u rudzielca dopiero się wykruszała. Pomagało wino, pomagała rozmowa, ale miejsce było dla niego nieodpowiednie. Dusiło jego zapał, niczym opary perfum. Niektórzy powinni się nauczyć, że ilość pachnideł powinna być ograniczona do niezbędnego minimum. Każdy pachniał czymś innym i po paru godzinach swawoli ledwo dało się tu oddychać.
- Trudno uwierzyć, że niektórzy się tacy rodzą, prawda? - powiedział drwiąco, choć zaraz po tym westchnął z nostalgią. Czy świat nie byłby prostszy, gdyby każdy miał wypisane na twarzy to, co myśli i czuje? Jak potoczyłoby się wtedy jego życie? Czy ukrywałby się przed resztą świata i żył w całkowitej izolacji, a może w ogóle nie musiałby tego robić? Za to nie miałby żadnych złudzeń i wątpliwości. Na różnorakie spotkania udawałby się bez kuszy i ostrza, bo mógłby powiedzieć, że zna osoby, z którymi ma rozmawiać. - Władza jest i będzie potrzebna, bo nie wszyscy są takimi Silipugami - dodał jeszcze w swym zamyśleniu. Poukładany i zorganizowany był, ale lojalistą? Niezbyt. Nie przystępował do Organizacji z ideologicznych pobudek.
Już myślał, że Kesslera interesuje budowa i schemat latającego pociągu, ale wypowiedź okazała się gonitwą jego myśli. Rudzielec chętnie rozejrzałby się po maszynerii i dowiedział jak to wszytko działa, ale goście nie mieli tam wstępu. I dobrze, bo wolał nie doświadczać gwałtownych zmian w rozkładzie... lotu. - Mówisz jakbyś sam o takiej marzył... - uniósł brew, a w oczach zatańczyły ogniki zainteresowania. - Całe szczęście jesteśmy jej częścią, bo poza nią przeciwstawianie się entropii dalej przybiera brutalniejsze formy, niż męczenie mieszkańców poprzez wciskanie ich w formalne ubiory - w głosie pobrzmiewała lekka wesołość, lecz nie znalazła odbicia na jego twarzy. Do tej pory udało mu się unikać katowskich przybytków lub sam zajmował się nękaniem innych. Nie miał nic przeciwko płynięciu z prądem. Póki co było mu z nim po drodze i nie miał zamiaru z nim walczyć i bezsensownie szarpać. Za to utrata autonomii i pełnej swobody była dla niego nowym stanem umysłu. Nie był już tylko tam jakimś Cieniem, ale podwładnym Arcyksięcia. Znaczy, normalnie też nim był, ale nigdy tak bezpośrednio. Miał nadzieję, że ta wymiana mu się opłaci.
Wielkolud uderzał się w piersi za dość oczywisty afront, ale każdemu zdarza się wpadka lub dwie. Kessler podszedł do tego z dystansem i humorem, co rudemu było na rękę. - Może wielka i fatalna, ale prawda. Podejrzewam, że większość zebranych tu osób próbuje jak najbardziej nadmuchać swoje ego bojąc się, że ich nazwisko przestanie się liczyć. Tak jakby kiedykolwiek było istotne - wzruszył ramionami z lekkością. Daleko było mu do anarchisty, ale nie chciał, tak jak inni, odgrywać roli narzuconej przez ślepy los. Miałby nazwisko i co? Tylko bzdurne wieczorki, nazywane przez resztę obowiązkami i odpowiedzialnością. Jakby to, że przyszedł na świat, miało czynić go podległym i wdzięcznym za wszystko. Dlatego towarzystwo Daniela całkowicie mu odpowiadało.
- Zgodziłbym się z tobą całkowicie, gdyby nie enklawa Szklanych Ludzi. Arystokraci przynajmniej coś robią i niekoniecznie uważają się za najlepszych we wszechświecie. Po stokroć wolę różaną utopię, niż ich hegemonię. I nie trzeba mieć rogów, by zasłużyć sobie na miano demona - dał wciągnąć się w dyskusję. Marionetkarz uderzył w czułą strunę. Było coś w Szklankach, co skutecznie go odpychało. Zawsze protekcjonalni i wywyższający się z powodu przeświadczenia o własnej doskonałości. Działało to na niego jak płachta na byka.
- Prawda, choć nie spieszy mi się do końca. Odrobina relaksu i balowania też nie zaszkodzi - uśmiechnął się nalewając sobie wina. - Mam zamiar kurczowo trzymać się życia i nawet trochę ich podziwiam. Im dłużej żyją, tym więcej wrogów mają, a i tak dają radę.
Potęga rzadko szła w parze z oddychaniem i trzymaniem się na nogach. Zwykle rządzący zmieniali się w zawrotnym tempie, a stołek pozostał ten sam. Dokładnie do tego samego wniosku właśnie doszedł Daniel. - Nie rozumiem jednak, czemu tak szukają poklasku. Nie lepiej rządzić zza kulis? Tak jakby insygnia, służba i złocące się na ich głowach laury decydowały o władzy - mruknął patrząc gdzieś w dal, po czym idąc za przykładem Marionetkarza wlał w siebie winogronowy szkarłat. Piwne spojrzenie nagle zawiesiło się na Gawainie. Kolejne pytanie zwróciło ich pogawędkę na zupełnie inny tor. Oczywiście spodziewał się, że temat Czarnej Róży wypłynie prędzej czy później, lecz wolałby nie myśleć teraz o takich rzeczach. Spuścił wzrok, a bursztyn zniknął na moment pod jasną kurtyną rzęs. Westchnął spoglądając w kieliszek. To żadna tajemnica. Podobną historią mogła podzielić się połowa Krainy Luster - Rodziny. Spokoju, bo już dawno porzuciłem wszelkie myśli o zemście. Jeśli w ogóle coś znajdę, to pewnie worek kości. Chciałbym móc już zamknąć ten rozdział - mówił nie intonując i patrzył prosto na Kesslera. - A potem... kto wie, co przyniesie jutro? A jak jest z Tobą? - zakończył i dopił kieliszek paroma haustami, po czym odstawił go na blat z cichym stuknięciem. Zaczynało szumieć mu w uszach, a światło nazbyt razić wrażliwe oczy, które mrużył marszcząc brwi, jakby zapomniał ubrać okularów.
Czego mógł szukać ktoś tak roześmiany i gadatliwy jegomość, jakim był Daniel? Pewnie miał podobne motywy, choć maskował to pogodą ducha. Gawain nie miał siły się tak uśmiechać. Było to dla niego tak sztuczne, że każdorazowo odnosił wrażenie, że skóra na policzkach po prostu mu od tego pęknie. Teraz znów się upijał, by nie zrazić do siebie Daniela swoim ponuractwem i wisielczym humorem i móc błyskać ząbkami jak on.

Kessler - 6 Czerwiec 2017, 23:03

Może i sprawiał wrażenie chęci posiadania wielkiej władzy, ale sam nigdy nie wiedział, jakby taką władzę miał spożytkować. Każda władza, mimo że jest złem koniecznym, jest zarazem źródłem korupcji i degeneracji. Szczególnie taka, która jest obecnie, chwieje się z jednego rodu do drugiego. Wszystko jest w porządku, dopóki władca jest królem filozofem, wykształconym i odpowiednim do pełnienia funkcji. Gorzej, jeśli jest głupcem, wykorzystującym wszystko do swoich własnych celów. Nawet nie - nie musi być głupcem, tacy szybko padają. Może być całkiem szczwanym lisem, który zarazem napełnia swoje wielkie ego, ale nie jest zły i zapewnia odpowiedni poziom minimum dla wszystkich.
Słyszał o organizacji zwanej Anarchs, o której za wiele powiedzieć nie mógł. Chcieli zmienić porządek społeczny i obalić władzę, ale zarazem bali się możliwości interwencji z zewnątrz. W Krainie Luster, z obserwacji Kesslera, powstał zatem jeden wielki sojusz politycznych sił, który istnieje tylko dlatego, że gdzieś tam za rogiem czai się Moria, o której wiedział jeszcze mniej. Ludzie, których napotkał, nie spieszyli się w objaśnianiu mu tej całej polityki. Sam może i coś słyszał, ale fakt, że dopiero niedawno obudził się z letargu i zaczął rozumieć, co się w okół dzieje, nie pomagał.
Dlatego mimo że coś kusiło w tę stronę, to sam nie wiedział jak to zagospodarować. I ze względu na brak wiedzy i popularności wolał zamilknąć i milcząco przyglądać się temu, co się stanie na świecie. Dlatego ograniczał się do wybiegania na taką odległość, na jaką mógł. Był takim Niespełnionym Marzycielem.
- Oh, władza sama z siebie satysfakcjonuje. Ale nie wszyscy mają kompetencje, by ją dzierżyć. Ja z pewnością na to nie zasługuję. Szczególnie, że organizacja, której staniemy się częścią, a raczej jej obecny charakter to raczej novum. Dawniej chyba... w ogóle nie kojarzę tego faktu. - próbował oczywiście przypomnieć sobie jakiekolwiek zdarzenia z przeszłości, ale nie potrafił. Zasklepiał tę dziurę tym, co usłyszał. Sam nie wiedział, czy jest to wiedza pewna, czy to ledwie plotki. Szedł po omacku.
- Czy tak czy tak, z tego co rozumiem i ze względu na nie całkiem jawny charakter tej struktury mamy zagwarantowaną autonomię. Nikt nie będzie nad nami stał i wymachiwał patykiem, abyśmy coś zrobili. To w pewien sposób miłe. - zagadał się. Ale w sumie powiedział to, co myślał.
Spojrzał smutnym wzrokiem na Gawaina. Doszło do niego, że być może po podpisaniu tego swojego rodzaju cyrografu w pewnym sensie nie otrzymali nowej tożsamości. I czy tak naprawdę imiona i nazwiska odgrywają jakąś rolę? Są ludźmi cienia, czy naprawdę potrzebują imion? Są po prostu narzędziami, wolnymi narzędziami, ale jednak. Jeśli ich pan nakaże im nazywać się inaczej, to po prostu będą musieli wypełnić rozkaz. Dodatkowo sam nie wiedział, czy z powodu charakteru organizacji przy pewnych okazjach nie będą musieli się siebie wyrzec i przybrać inne ja. Nie wiedział, czego się spodziewać.
- Szklani Ludzie powiadasz? Szczerze powiedziawszy, w mym krótkim życiu - takie wyrażenie mogło dziwić, ponieważ wyglądał na dojrzałego mężczyznę - nie miałem okazji żadnego spotkać. Ani wiele o nich słyszeć. Wszędzie Kapelusznicy, Dachowce, Arystokraci, ale takiego Szklanego czy Bajkopisarza to żem nigdy nie widział. - rzucił, tłumacząc się tym, że pomimo wielkich chęci nie potrafi kontynuować rozmowy na temat rasy, którą poruszył Keer.
- Każdy demon ma rogi. Niektórzy posiadają je z urodzenia, inni hodują swój pomnik zła na głowach. Ale po prostu zarazem skutecznie je maskują. - powiedział, starając się połączyć swoją myśl z myślą Tajemniczego. Wszyscy Arystokraci to demony, ale nie każdy demon to Arystokrata, tak to widział.
Zdziwiło go i było zauważalne to, że Szklani zostali zakwalifikowani jako ci, którzy pokazują swoją wyższość. Był święcie przekonany, że to cecha przypisywana Marionetkarzom.
- Ich życia... można szanować ich za długość, ale ja bardziej szanuję ich za to, że potrafią nie zwariować pomimo tylu lat. Chociaż może już zupełnie oszaleli? Niektórzy żyją setki lat, a zachowują się jak napalone nastolatki, za którymi idzie mhrok i dziki seks. Sam nie wiem, czy to ich jakieś tajemnicze zaklęcia hamujące rozwój psychiki, czy już bardzo głęboki stan szaleństwa wywołany zmęczeniem życiem. Wzruszył ramionami.
- Myślę, że to z tego powodu, że, jak mówiłem wcześniej, znudziło im się życie. Dochodzą zapewne do wniosku, że to trzymanie się z tyłu jest tak męczące, że już nie potrafią wytrzymać. Muszą tworzyć swoje bale, spotkania. To ich trzyma przy życiu. Powoduje, że nie oszaleli do końca. - zawsze zastanawiał się nad tym, co czują ludzie, którzy żyją dziesięciokrotnie dłużej niż on sam. Póki co jego wiedza o świecie, poza paroma rzeczami, musiała być nauczona od nowa. I mimo że świat wydawał się ciekawy i wszystko było zupełnie jakby nowe, to uczucie to musiało się kiedyś skończyć. Wszystkim da się zmęczyć, jeśli coś jest zbyt często, to nuży. A co z życiem? Kiedy człowiek wariuje? Dopóki zmienia formy i zabawę, może trzymać się przy życiu. Gorzej, gdy tkwi ciągle w tym samym. Pomimo tylu osób, które pragną nieśmiertelności, jest spora grupa osób, która straciła życie wcześniej, i to z własnej woli.
- Ze mną...? Ja... uh. - zastanawiał się, jak to elegancko sformułować. Nie chciał być oczywiście uznany za szaleńca, ale zarazem coś pchało go w takim kierunku, by jednak podzielić się swoją króciutką historią. Skoro taki tajemniczy i mroczny jegomość, jakim jest Gawain Keer, podzielił się swoją historią, pomimo że nadal tkwiła mu niczym gwóźdź, to chyba też wypadałoby powiedzieć co nie co o sobie. - Widzisz. Jak to wysłowić. Miałem paskudny wypadek parę miesięcy temu. Przez ten wypadek nie pamiętam nic, co działo się wcześniej. Obudziłem się ciężko ranny niedaleko kolei arcyksiążęcej. Zaopiekowano się mną, dano drugą szansę, narodziłem się jakby na nowo. Ale to miało swoją cenę - muszę spłacić swój dług u Arcyksięcia. Jestem mu wdzięczny za ocalenie życia. Huh. - właśnie poczuł się bardzo źle, a to z tego powodu, że mówiąc o powodzie, dla którego chciał dołączyć do Róży, poruszył wdzięczność Arcyksięciu za ocalenie życia. I gdy postawi się to przy tym, co wygadywał na arystokratów, jaki to wielce jest niewdzięczny... poczuł się naprawdę źle. Dlatego sięgnął po kolejną butelkę i luźną ręką nalał sobie znowu do pełna. I zrobił łyk, przez który zniknęła połowa zawartości szklanki.
- Cholera, głupia sprawa. Wiesz może, gdzie tu jest cholerna łazienka? - powiedział, czując się jeszcze bardziej głupio, niż wcześniej. Ale jednak potrzeba dawała się we znaki i trzeba było dać jej upust. A że nie jest to głód, który można zapić, czy podniecenie, które można było zalać zimną wodą, stawiało sprawę jasno. Czas iść poszukać. Gdyby Gawain dał mu odpowiedź, ten chciałby, aby poszedł wskazać mu drogę. Tłumaczyłby to tym, że nie chciałby w korytarzach spotkać pana Volksteina. Już miał dosyć tego starego capa. I chyba nie tylko on.

Gawain Keer - 20 Czerwiec 2017, 13:02

Ten cały Kessler był z jakiejś innej bajki, niż rudzielec. Jakby z księżyca spadł. Lecz czy to może kogoś dziwić w tych stronach? Gawain przywykł do ludzkiego i przyziemnego spojrzenia na świat i jego prawidła. Władza, życie i śmierć przybierały najrozmaitsze formy, ich przebieg często znacząco się różnił, ale podstawy zawsze pozostawały takie same. Organizacje nie powstawały bez powodu, rewolucje nie pustoszyły krain dla czystej chęci zniszczenia. Konflikty były doprawdy przewrotne. Walka w imię pokoju, destrukcja dla tworzenia nowego porządku.
- Również nie czuję, żebym zasługiwał, ale kto wie, czy bym się nie sprawdził? Nie wiesz, póki nie spróbujesz. Jak ze wszystkim. A kojarzyć nie powinieneś, w końcu to nieoficjalne. Pewnie za wojny było inaczej, bo albo dawno by się rozpadli, albo trwaliby w bezczynności - podsumował. Gdyby ta tajna jednostka mogła się czymś poszczycić, nie byłaby trzymana w ścisłym sekrecie przed mieszkańcami Krainy Luster. Parsknął śmiechem na hasło autonomia.
- Naprawdę w to wierzysz? Sama nazwa wskazuje na raczej ścisłą hierarchię, a skojarzenie z kwiatem nie mogło być oczywistsze. Autonomia to ostatnie czego bym się spodziewał. Chyba że chodzi Ci o metody... - pokręcił głową z niedowierzaniem. Kto cię chował i gdzie? Gawain był boleśnie świadom, że współpraca z Arcyksięciem przyniesie tylko większą odpowiedzialność i masę problemów. Jak normalnie krył się z prawie wszystkim, to teraz będzie musiał podwoić wysiłki w tym kierunku. Jak coś spieprzy, nikt za nim nie stanie. Pozbędą się go, zatrą ślady i tyle go widzieli. Teraz ciałem, myślą i duszą miał należeć do Stowarzyszenia Czarnej Róży. I zrobią z nim, co tylko będą chcieli. Znów był narzędziem, ale przynajmniej nikt nie będzie posyłał go do łóżka o wyznaczonej porze lub musztrował o świcie. Chociaż tyle. W wojsku nigdy by się nie odnalazł.
- Jak się tak dłużej zastanowić to nic dziwnego. Szklani zawsze trzymali się na uboczu, a uważając się za lepszych, nie w głowie im kontakt z innymi. A Baśniopisarze... powiem ci, że żadnego nie spotkałem. Słyszeć... też mało o nich mówią - pocieszył Kesslera zastanawiając się ile lat mógł mieć. Keer sam wyglądał na trzydziestolatka, choć miał prawie sześćdziesiątkę na karku. Spotkał już istoty, które licząc sobie setki przybierały postać dzieci, ale nigdy kogoś kto miałby... powiedzmy tylko dyszkę, a miał mordę starego dziada. Nie żeby Daniel się do takich zaliczał, bo wyglądał na rówieśnika rudego, ale zaintrygowało go to. Poza tym, krótkie? Co to dokładnie znaczyło?
- Mhm. Racja - odparł, choć nie był pewien, czy dobrze się z Marionetkarzem zrozumiał w kwestii rogów. Wyglądało na to, że samą myśl przekazał, lecz dotarła ona w nieco zmienionej formie. Możliwe, że Kessler myślał w zupełnie inny sposób od niego. Organizował i analizował informacje nieznanymi mu metodami. Ludzki wygląd nie oznaczał takiego myślenia.
Cień zaczął rozmyślać jak duże okazałyby się jego rogi. Czy urodził się zły? Nie potrafił odpowiedzieć. Nie zabijał, nie bił, nie kradł bez powodu czy dla czystej rozrywki. Czy można być lub czuć się złym wśród całej maści gorszych i lepszych oprychów?
- Zwariować? W Krainie Luster? To byłby... wyższy poziom rozumowania. Może i my byśmy zwariowali, ale oni? Mogą być przystosowani do długiego życia. Ich rozwój nie musi przechodzić w tym samym tempie co u Marionetkarzy lub Cieni - wskazał kolejno na Kesslera i siebie z tajemniczym uśmiechem. - No i ekstrawertyk zawsze będzie dla introwertyka wariatem. W każdym razie nie mógłbym tak balować i gadać o pogodzie, bo naprawdę postradałbym zmysły. Potrzebuję chwili dla siebie - podsumował. Daniel wcześniej przemykał między stołami, jakby sam nie wiedział, czy chce zostać zauważony, czy wręcz przeciwnie. Teraz okazał się być straszną gadułą! Był też szybki w ocenie. Gość któremu raz podpadniesz i na zawsze tracisz jego zaufanie. Trochę jak... dziecko? Keer czuł, że brakuje mu w Kesslerze czegoś ważnego. Coś mu umykało, ale nie potrafił określić co to takiego. Odpowiedź na nurtujące go pytanie przyniosły kolejne słowa Marionetkarza. Doświadczenie i wiedza. A więc to utracił. Rudy parsknął śmiechem i oparł się o Daniela, po czym wskazał na tłum rogatych - Wiesz, tak ich obgadywałeś, a teraz mówisz, że jeden z nich cię uratował? Niezłe jaja! - odsunął się i poprawił zmierzwione włosy i zmięte ubranie. Nadal uśmiechał się pod nosem i kręcił głową mówiąc jak dobry żart wykręcił Marionetkarzowi los. Ponownie na niego spojrzał, ale ton nie był już wesołkowaty - Niestety, nie zawsze mamy wybór wierzyciela. Leżałeś gdzieś i miałeś wyjątkowe szczęście. A długów mieć nie znoszę. Im mniej, tym lepiej. Rozumiem twój ambiwalentny stosunek do całej sprawy - również napełnił kielich. Na miejscu Daniela postąpiłby dokładnie tak samo. Bo co to za wybór? Umrzeć lub przeżyć z długiem? Nikt nie wiedział, co przyniesie jutro. Może cena, którą przyjdzie spłacić okaże się śmiesznie mała albo wierzyciel zdąży kopnąć w kalendarz, sam się rozmyśli. Możliwości było multum, ale warunkiem ich istnienia było życie. Z tych wszystkich scenariuszy członkostwo w Stowarzyszeniu Czarnej Róży okazało się tym jedynym, prawdziwym.
Pytanie o łazienkę uświadomiło mu, że on też powinien do niej iść. No właśnie, tylko gdzie ta cholerna łazienka była? Gdzieś ją widział... - Chyba tam... o ile nic mi się nie pomieszało - mruknął wskazując kierunek - Volkstein czy nie, nawet Cienie muszą czasem zajrzeć do miejsca, gdzie król piechotą chodzi - powiedział jakby z wyrzutem, po czym ruszył przed siebie z kieliszkiem w dłoni. Danielowi było głupio... bo jest głupi! Czasem. Że niby Cienie nie muszą. Co to w ogóle za insynuacje?! O czym ja kurwa myślę? Uhhh... Łazienka... - I nie wiem, czy potem byśmy się znaleźli - dodał jeszcze. Przepchał się przez tłum stojący przy wyjściu z wagonu i poprowadził Kesslera. W końcu wlazł w jakieś drzwi. I tak, była to łazienka. Może nie najbliżej położona, ale tę zapamiętał. No i trafiało tu mniej osób, co znacząco przekładało się na czystość miejsca. Gawain parę razy zdążył się już przekonać, że niektórych Upiornych wychowywano w chlewie.
Szybko poszedł załatwić swoją sprawę, umyć rączki i już! O dziwo nikt nie połasił się na kieliszek, który zostawił na moment. Szczerze... to on też się nie połasi. Może ktoś mu czegoś dosypał jak był zajęty swoją fizjologią. Wylał pozostałe w kieliszku wino i zostawił naczynie na umywalce. Koniec picia. Przynajmniej na oczach wszystkich. Już myślę o dupie Marynie... zaraz zacznę o niej beblać.
Wyszedł z łazienki i poczekał przed drzwiami, jeśli Daniela jeszcze przed nimi nie było. Jak był to tylko klepnął go w ramię i zapytał, czy aby na pewno chcą wrócić do tego zblazowanego towarzystwa. Jako alternatywę, Gawain zaproponowałby posiedzenie, w którymś z pokoi - tym zajmowanym przez Kesslera lub tym przez Keera. Niezależnie od wyboru, rudzielec się zgadza.

Kessler - 26 Sierpień 2017, 15:23

- Minęło tak dużo czasu... - podsumował, chociaż nie wiadomo było, o jakim okresie, czy o jakim wydarzeniu w ogóle mówił. Rozejrzał się jeszcze raz po sali niemrawym wzrokiem, takim, jaki towarzyszy obudzeniu się po długiej nocy. Dotknął kieliszka stojącego nieopodal całą dłonią, by poczuć jego kształt. Spojrzał na resztki napoju, który był w kieliszku; przechylił go to na lewo, to na prawo, by ujrzeć, jak zachowuje się ciecz. Zachowywała się normalnie. Poruszył stopą w bucie, aby poczuć opór. Więc to była jego stopa, a ciecz to ciecz, taka jaka jest naprawdę. Wszystko jest więc w porządku i wbrew wszystkiemu to nie był sen, tylko rzeczywistość, w której się znajduje. Świetnie; myślał już o spokojnej otoczce okalającą jego dom, gdzie mógłby się poświęcić czytaniu książek, gdzie nikt nie naruszałby czynności, której by się poddawał. Może poza gospodarzem i jego stworzonkiem, ale z nimi nie było problemów. Ale gdy rzeczywistość uderzyła mocno, czas było wrócić do świata żywych, bez tworzenia alternatywnej rzeczywistości. Jedna już istniała i należało ją odpowiednio zagospodarować.
- Ah tak, wybacz. - powiedział i uśmiechnął się; mgła przed jego oczami zniknęła.
Usłuchał poglądu Gawaina na temat organizacji jako kwiecie. Bezwzględne posłuszeństwo wewnątrz, owszem, bez niego nic by nie wyszło. Ale autonomia organizacji względem arcyksięcia, czego obecnie nie ma, a w wyniku czego ta stała się zwyczajną tajną policją, siłami specjalnymi arcyksięstwa, już tak.
- Więc zostaniemy narzędziami w rękach ludzi od nas potężniejszymi? To takie... typowe, prawda? - podsumował i przez myśl przeleciały mu wspaniałe hasła anarchistów, które były tak wspaniałe, jak nierealne. Pozostaje tylko działać tak, aby wszystkim żyło się, powiedzmy, w porządku. I żeby nikt nie musiał już umierać za czyjeś sprawy. Przynajmniej miał taką nadzieję.
Szalone otoczenie świata, w którym przyszło mu przebywać, trochę rzucał mu się na głowę. I tak jak ktoś od dziecka żyjący w danym środowisku w końcu dociera do momentu buntu, w którym stwierdza, że coś jest nie tak, tak ostatnio Kessler miał wrażenie, że świat, w którym przebywa, jest bardziej szalony, niż sam Marionetkarz. Że gdzie indziej może jest normalniej. Miał taką nadzieję, ale pewnym jest, że nic nigdy nie jest zero jedynkowe, sobie przeciwne, tak samo nie zdarzy się raczej, że jeden świat w to szaleństwo jest przeobfity, kiedy drugi go kompletnie nie ma. Ucieczka poza Krainę Luster nie byłaby rozwiązaniem, panie Kessler, zdecydowanie.
Zauważył, że Tajemniczy podjął temat nieśmiertelności. W sumie miał wrażenie, że rzeczywiście długie życie, nie takie stuletnie, ale kilkusetletnie, byłoby naprawdę nużące. Widzieć to wszystko tyle lat, to, co nigdy się nie zmieni. Może Gawain ma rację? Każda istota może być inaczej dostosowana do percepcji czasu, inaczej się nużyć, prędzej bądź później nudzić się. A jeśli starsze rasy eksperymentują na młodszych, aby szybciej się nużyły, aby szybciej umierały, nie potrafiły kumulować wiedzy i były idealne do trudnych zadań...? Ta myśl przeleciała mu przez głowę. Miał nadzieję, że to tylko głupia myśl.
- Wiesz jak to jest. Ci cali mafiozi i mordercy, pomimo uratowania, nadal pozostają mafiozami i mordercami. Ogólnikiem mówiąc. Nie chcę rozszerzać, bo jestem w pałacu jednego z nich i to byłoby jeszcze bardziej niemiłe z mojej strony, niż dotąd jest. - powiedział i zamilknął. Wiedział, jak to wygląda. Z jednej strony uratowano mu życie, z drugiej ich obgaduje, a zarazem jest im dłużny. Skomplikowane, zbyt ciężkie na głowę Kesslera.
Samo wino nie powodowało problemów z myśleniem, mową, nawiązywaniem do tego, co mówił rozmówca. Zdecydowanie gorzej było z ilością, którą Kessler pochłonął. To było dosyć niearystokratyczne z jego strony, ale pił bardzo dużo. Od słowa do słowa, pomiędzy jednym zdaniem a drugim drobny łyczek, gdy mówił Gawain, dolewka. I tak w kółko. I się tego uzbierało. Nie czuł się najlepiej.
Poszli do łazienki. Marionetkarz załatwił sprawę po swojemu, na szczęście nie czuł potrzeby wychluśnięcia z siebie nadmiarowej ilości wina. Stwierdził, że da radę; lekkim krokiem, jakby kroczył po chmurkach z ptasiego mleczka, wyszedł z kabiny i przywitał się ponownie z Gawainem, jakby nie widział go co najmniej kilka miesięcy. Następnie usłuchał zaproponowanej możliwości wstąpienia do pokoju jednego z nich. Podrapał się dłonią po dłoni, rzucił niemrawym spojrzeniem na Rudzielca i głośno stwierdził, że chyba powinien udać się do swojego pokoju. Po prostu miał ochotę się położyć, zasnąć, nadrobić stracone godziny.
- Wiesz... najlepiej będzie, jak się położę. I musisz wiedzieć, że nie będę zbyt rozmowny, chyba coś mnie kusi, by zdrzemnąć się godzinkę, czy dwieee... A tyy nie jesteś wcale taki zły na jakiego wyglądasz. Bije od ciebie jakiś taki... dobry oddźwięk. Taaak. Powinienem iść się położyć. Przepraszam. - powiedział do Keera i również poklepał go po ramieniu, może trochę za mocno. Przez wpływ wina nie czuł się w jakikolwiek sposób zablokowany przez rzeczywistość, protokół. Może to też trochę wpływ łazienki.
Czy tak czy tak stwierdził, że musi się iść położyć. Spojrzał na Keera, pytając jakby, czy chce pójść z Marionetkarzem do jego pokoju, czy też chce zrezygnować z jego towarzystwa. Sprawa była otwarta, a jedyne, co obecnie interesowało Kesslera, było łóżko, poduszka i otwarte okno, za pomocą których to rzeczy miał przez najbliższą godzinkę-dwie zregenerować siły.
- No to niech kawaleria jedzie. - powiedział jeszcze, jeszcze raz poklepał Keera po ramieniu i lekko tanecznym krokiem udał się do swojego pokoju, by -tak jak było mówione- pograć chwile w szachy z Morfeuszem.

<z/t>



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group