To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Retrospekcje - Uważaj, gdzie drzemiesz.

Caliban - 21 Czerwiec 2017, 20:20
Temat postu: Uważaj, gdzie drzemiesz.
Dzień był długi i męczący, ale Calibana wręcz uszczęśliwiały ból w plecach i stopach oraz szorstkie drapanie w gardle. To był dowód produktywnego dnia; nic nie zaprzeczy lepiej lenistwu niż stare, dobre zmęczenie. Dopiero zaczynał swoje życie poza rodzinnym domem i nie było mu łatwo. Ale to zdecydowanie nie był powód, by nie szukać sobie zajęcia. Tak więc dzisiaj po raz pierwszy zatrudniono go na pomniejszym przyjęciu jednego z przedstawicieli Upiornej Arystokracji. Trzeba im to przyznać, wiedzieli jak zorganizować porządne spotkanie towarzyskie. Było wystawnie i nie brakowało rozrywek. Jedną z nich było opowiadanie historii. Szczególnie te o wojnie z ludźmi wzbudzały największy zachwyt. Calibanowi coraz lepiej wychodziło wmawianie swoim słuchaczom, że to co słyszą dzieje się naprawdę, tuż pod ich nosem. Gdy mówił o zielonych polach, zmiecionych w proch w ciągu sekund po wybuchach, Upiorni jęczeli z przestrachem, niektórzy nawet szukali miejsca do skrycia się, jakby bali się kolejnego ataku. Gdy mówił o kochankach, zmuszonych do rozstania, widownia wzdychała ze smutkiem. Gdy mówił o wielkich armiach Marionetek, maszerujących równo krok w krok, o idealny żołnierzykach, bez krwi, bez płuc do oddychania, bez serc do bicia, uczestnicy przyjęcia otwierali szeroko oczy w zdumieniu, albowiem głos Baśniopisarza naprawdę wywoływał w ich umysłach dźwięki ciężkich kroków setek stóp, a kątem oka widzieli cienie, cienie idące ku bitwie.
Nie był to jednak jedyny obowiązek Calibana. Poza zabawianiem gości musiał im też usługiwać. Przynosił im trunki, te śmieszne małe kanapeczki, wymyślne owoce morza i przepiękne desery.
Cieszył się z całej tej wykonanej pracy. Uczucie satysfakcji go przepełniało i prawdę mówiąc, żałował, że dzień zbliżał się już ku końcowi. Żałował też, że odmówiono mu możliwości sprzątania po przyjęciu. Zarządca domu powiedział, że mają dość sprzątaczy, a poza tym nie ma już ochoty dłużej oglądać 'spalonej mordy' Cala. Baśniopisarz słyszał wiele epitetów skierowanych do swojej osoby, ale to było nowe. Mimochodem dotknął opuszkami palców swojej blizny na twarzy, ale szczerze mówiąc, niewiele sobie z niej robił. Nigdy nie był próżny, by przejmować się urodą. Były ważniejsze rzeczy. Prawda, trzeba wyglądać schludnie i porządnie, bo to fundament zapewnienia jak najwyższej jakości usługi, ale żaden pan i władca nie potrzebował przystojnego sługusa.
Nie on jeden opuszczał rezydencję Arystokracji. Wraz z nim wychodzili uczestnicy przyjęcia, jako iż dobiegało ono końca. W przeciwieństwie jednak do nich, Caliban nie opuszczał terenu głównym wyjściem, a bocznym, dla służby. Tylko że na ulicy, taka segregacja już nie ma miejsca, prawda? To właśnie wtedy, już za ogrodzeniem, ujrzał niejakie poruszenie tuż nieopodal głównej bramy. Jego praca była już skończona i nie miał żadnych innych obowiązków wobec tych ludzi, ale... czegoś potrzebowano, jeszcze nie wiedział czego, ale jakże mógł zignorować jakąkolwiek 'potrzebę'?
Podszedł więc do zbiorowiska, by dowiedzieć się co się dzieje. Wiele osób wydawało się niezwykle zniesmaczonych, słyszał głównie poirytowane chrząknięcia i krótkie komentarze w stylu 'co za pośmiewisko', 'żałosne'. Nie mógł zaprzeczyć, był coraz bardziej ciekaw, co tak zdegustowało Upiorną Arystokrację.
Okazało się, że był to młody mężczyzna. Wyglądał, jakby był wyprany ze wszystkich kolorów. Białe włosy, a cera tak blada, że nasuwało się na myśl, iż młodzieniec tygodniami nie widział słońca. Nie wygląd jednak był tutaj obiektem uwagi. Nieznajomy bowiem... leżał na środku ulicy.
Caliban rozejrzał się dookoła. Nie wyglądało na to, by nieznajomy miał jakiegoś właściciela, co mógłby go stąd wziąć. No i chyba nie był psem, żeby w ogóle mieć jakiegokolwiek 'właściciela'. Reszta służby zajęta była sprzątaniem, nawet nie wiedzieli co się dzieje na zewnątrz. Caliban uświadomił sobie, że ze wszystkich zebranych pod bramą, jest jedyną osobą, która może coś zrobić. Może i wręcz powinna. Tak więc nie zastanawiał się już dłużej i ukląkł koło mężczyzny. Czy w ogóle oddychał? Owszem. No więc dobrze, żył. Ale dlaczego w ogóle się nie ruszał? Cal potrząsnął nieznajomym, ale nie przyniosło to żadnego efektu, poza dość dobitnym chrapnięciem. No cóż, nie było innego wyjścia, jak po prostu przenieść śpiocha z ulicy w jakieś inne miejsce, gdzie nie będzie już nikomu wadził. Baśniopisarz ocenił go szybko i z zadowoleniem uznał, że jest mniejszy i na pewno waży mniej niż on sam. Chwycił więc nieprzytomnego i po kilku próbach udało mu się go wreszcie zarzucić sobie na ramię. Spróbował zrobić kilka pierwszych kroków z ciężarem, było chwiejnie. Ale im dalej szedł, tym coraz pewniej się czuł. Zmęczenie się wzmagało, ale nikt nie odmówi Calowi jego determinacji.
Na początku myślał, by zanieść mężczyznę gdzieś na ubocze, ale w końcu doszedł do wniosku, że to nie najlepszy pomysł. Poza tym, to raczej nienormalne zasypiać tak na ulicy. Prawdopodobnym było, iż młodzieniec potrzebował pomocy, a któż miał jej udzielić, jeśli nie Caliban?
Tak właśnie postanowił, że zaniesie Nishinoyę do swojego własnego mieszkania.
Nie było ono duże, zaledwie cztery ściany, z kątem na kuchnię i materac. Za jedyną dekorację służyły puste butelki po alkoholu i słoiki po kawie. Odkąd wygnano Calibana pozwalał sobie na rozpustę, ale tylko wtedy, gdy nikt nie patrzył, więc czuł ogromny wstyd, gdy na własnym grzbiecie przywlókł mężczyznę. Ułożył go na tanim materacu i natychmiast zabrał się za zbieranie śmieci, starając się być przy tym jak najciszej, choć kilka razy nie uniknął grzechotania szkła o szkło. W tym samym czasie układał w myślach listę rzeczy, które powinien przygotować, gdy nieznajomy wreszcie się zbudzi. Bał się, że potrzebna będzie pomoc medyczna, a tej nie potrafił udzielić. Och, jakież byłoby to rozczarowanie, gdyby wymagano od niego czegoś, czego udzielić nie jest w stanie.

Nishinoya - 21 Czerwiec 2017, 22:59

Postanowił udać się na wieczorny spacer aby oderwać się chociaż na chwilę od malowania, jednak nie przewidział tego, że był niesamowicie zmęczony, a jego ubiór zdecydowanie nie wyjściowy. Czarne, kiedyś eleganckie spodnie były rozciągnięte oraz przetarte w niektórych miejscach, buty wzięte nie do pary oraz różniące się odcieniem czerni, biała koszula podwinięta do łokci była cała poplamiona kolorową farbą. Jak się okazało już na spacerze, nawet skrzydła miał spryskane kolorowymi wzorami przez wyjątkowo mocną w sowich kolorach farbę. Nie przejmował się tym jednak zbytnio, gdyż nie planował przechadzki dalszej niż po ogródku lub w najbliższej okolicy domu, jednak gdy zobaczył w oddali znajomego kurka – nie mógł za nim nie polecieć oraz nie wdać się w pogawędkę. Nishi jednak, jako wybitnie zmęczony zaproponował postój na jakimś dużym drzewie. Jego pierzasty przyjaciel się zgodził, toteż białowłosy usiadł na najgrubszej gałęzi, przy jakimś dworku arystokratycznym i zagłębił się w rozmowę z przyjacielem.
Po kilku minutach lub godzinach, bo dla niego w tej chwili każda sekunda była wiecznością, najzwyczajniej w świecie mu się przysnęło. Jako osoba o ciężkim, twardym śnie, to nawet rozpoczęcie trzeciej wojny światowej lub ataków terrorystycznych czy drugiej wojny między ludźmi, a krainą, by go nie obudziło, toteż upadek tegoż to drzewa na środek ścieżki tym bardziej nie spowodował przerwanie jego drzemki. Owinął się tylko skrzydłami, coby mu zbyt chłodno nie było oraz przekręcił na drugi bok. Po jakimś czasie usłyszał, co prawda, pewne zamieszanie, jednak nie doleciało to wystarczająco głęboko do jego świadomości, a nawet samo uczucie podnoszenia tego nie zmieniło. Obudził się dopiero, gdy jego organizm stwierdził, że drzemka była satysfakcjonująca i będzie on mniej więcej wyspany.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważył, gdy się zbudził, był fakt, że leży na materacu i znajduje się w jakimś pomieszczeniu, a nie, jak gdy zasypiał na drzewie na otwartym terenie – Co jest? Gdzie ja jestem?– zapytał sam siebie pod nosem, dostrzegając mężczyznę, który zbierał coś do reklamówki – Dziękuję – powiedział głośno, zwracając na siebie uwagę domownika – pewnie musiał mnie Pan znaleźć, śpiącego na drzewie i z dobroci serca zabrać do domu, abym z niego nie spadł i czegoś sobie nie zrobił – wstał, poprawił i tak tragicznie wyglądające już ubranie, następnie podchodząc do wyższego od siebie mężczyzny oraz podając mu rękę – Nishinoya – przedstawił się uprzejmie, uśmiechając się miło. Nie miał powodu do obaw, gdyż ktoś o tak dobrym sercu nie mógłby zrobić mu niczego złego, prawda?
- Taka ze mnie gapa, że aż sprawiłem Panu kłopot, mogę to zatem jakoś wynagrodzić? Może coś namaluję? Na przykład pana portret? - zaproponował szczerze po krótkiej chwili. Naprawdę chciał mi się jakoś odwdzięczyć za uratowanie przed pośmiewiskiem.

Caliban - 23 Czerwiec 2017, 01:02

W myślach przeklinał sam siebie, zły, że dopuścił, by ktoś ujrzał bałagan w jego własnej domenie. Mieszkanie i tak już było dość żałosne samo w sobie, a teraz został przyłapany na zbieraniu śmieci do worka. Nie pozwolił jednak, by jego twarz zdradziła te rozterki. Po prostu zawiązał torbę i wstawił ją w miejscu wyznaczonym na kuchnię, w nadziei, że nie będzie biła jego gościa po oczach.
Oczywiście spodziewał się podobnych pytań, wszakże pobudka w nieznanym miejscu jak najbardziej może wywołać konsternację. Nieznajomy jednak wydawał się bardzo pozytywną i energetyczną osobą, jak na narkoleptyka. Sprawiło mu to ulgę, bo wyglądało na to, iż jego towarzysz jest zdrowszy, niż Cal się tego spodziewał.
- Nazywam się Caliban Setis. Proszę wybaczyć mi te skromne warunki, ale nie widziałem innego wyjścia, jak przynieść panicza tutaj. - Przedstawił się oficjalnym tonem. Zmarszczył jednak czoło, rozważając jedną, dziwną kwestię. - Obawiam się, że nie było żadnego drzewa. Znalazłem panicza na środku ulicy, blokującego bramę do jednego z domostw w Odwróconym Osiedlu. Czy mógłbym zasugerować, by następnym razem panicz wybrał nieco bardziej... stabilną gałąź do spania? - Nie skrytykował wyboru noclegowni, jako iż nie było to jego rolą, by krytykować kogokolwiek, kiedykolwiek. Ale martwił się niebezpiecznymi nawykami, bo jeśli jego gość faktycznie spadł z drzewa, to mogło dojść do nieszczęśliwego wypadku.
Przyglądał się uważnie Nishinoyemu, szukając oznak jakichkolwiek obrażeń. Wydawało mu się, że skrzydła były najbardziej narażone na uszkodzenie, tak więc wyciągnął ku nim dłonie. Nie dotknął jednak młodzieńca, bo Caliban nigdy nikogo nie dotykał bez wyraźnego pozwolenia. No, poza tymi razami, kiedy znajdywał nieprzytomnych ludzi na ulicy, rzecz jasna.
- Czy mogę zbadać ciało panicza na ewentualność złamanych kości, bądź innych obrażeń? Nie powinniśmy lekceważyć upadku z drzewa.
Propozycja Nishi kompletnie zbiła Cala z pantałyku. Na chwilę go zamurowało i choć wiedział, że nie wypada okazywać takich emocji, jakichkolwiek emocji tak właściwie, to nie potrafił zapanować nad falą uczuć, która go właśnie ogarnęła.
Obraz. Portret. Jego własny portret? W życiu Calibanowi nie przyszłoby do głowy, że ktoś mógłby go namalować. JEGO. Co ojciec by na to powiedział? Z pewnością byłby wściekły i oburzony taką herezją.
Zrobił krok do tyłu, aż poczuł za sobą kontuar blatu kuchennego.
- To bardzo szczodra propozycja i jestem za nią niezmiernie wdzięczny. Po prawdzie, nigdy nie zaoferowano mi szczególnego daru i nigdy takiego nie oczekiwałem. Proszę się nie obrazić, ale obawiam się, że ja... że ta osoba nie zasługuje na marnowanie farby. - Tutaj dotknął swojej twarzy. Jaki malarz chciałby malować jego bliznę? Była to dla Calibana niewyjaśniona zagadka.

Nishinoya - 25 Czerwiec 2017, 20:13

Po wysłuchaniu krótkiego przedstawienia się przez mężczyznę, sam doszedł do wniosku, ze powinien się przedstawić i to może już na samym początku – Miło mi Pana poznać – podał mu rękę i jeśli heterochromik ją przyjął, to uścisnął jego dłoń w serdecznym geście. – Proszę się nie przejmować ani broń boże nie wstydzić – uśmiechnął się delikatnie, próbując dodać mu trochę otuchy. Nie każdemu dobrze się powodziło i Kruczek doskonale to rozumiał.
Zdziwił się i to nie na żarty, kiedy usłyszał o braku drzewa oraz spaniu na środku ulicy, przeszkadzając innym! To było doprawdy niedorzeczne, przecież nie poczuł upadku! Nastroszył piórka w niezrozumieniu dla całej sytuacji – delikatny upadek z takiej wysokości na jakiej się znajdował nie miał prawa bytu, musiał nieźle przygrzmocić o ziemię. Miał zamiar jednak uwierzyć mężczyźnie o dwubarwnych tęczówkach, gdyż nie miał żadnego powodu aby kłamać. Jednak nie czuł się jakoś specjalnie obolały a wszystkie kości wydawały się być w porządku, tak przynajmniej myślał. – W takim razie tym bardziej przepraszam a kłopot – podrapał się po policzku, lekko kłaniając przed Calibanem w geście przeprosin – musiałem narobić niezłego zamieszania i Pan w przypływie dobroci oraz współczucia postanowił mnie zabrać do siebie – to naprawdę było wspaniałomyślne z jego strony. Bo przecież nie znał Nishiego, nie wiedział jaki on jest, czy jest niebezpieczny. A gdyby N był socjopatą? Gdyby próbował go zabić po obudzeniu? Przecież tak wiele ryzykował! To doprawdy niesamowite i heroiczne!
Dostrzegł uważne spojrzenie mężczyzny z blizną na twarzy, które skupiło się na jego puchatych, przybrudzonych od farby skrzydłach. Pierwszą myślą Noyi było stwierdzenie, iż nowo poznany jegomość chciałby ich po prostu dotknąć, przekonać się czy są takie puchate i milutkie na jakie wyglądają. Jakież było jego zdziwienie, kiedy cofną rękę, jakby niepewnie. Czerwonooki pomyślał, że to pewnie przez wrodzoną nieśmiałość oraz wysoce cenioną taktowność postanowił sobie jednak odpuścić dotykanie jego skrzydeł.
Wyszło jednak na to, że Caliban wcale nie miał zamiaru ich dotykać, ponieważ naszła go taka ochota – chciał po prostu sprawdzić jego stan zdrowia, czy nic sobie nie zrobił. Doprawdy pomyślał ten to ma dobre, wielkie serce bo przecież większość osób po przyniesieniu go (o ile by to oczywiście zrobiła) czułaby się spełniona i nie myślałaby nawet o czymś takim – To bardzo miłe, że się tak martwisz – posłał mu czarujący uśmiech – z chęcią przyjmę twoją propozycję, ale pod jednym warunkiem – wskazał na niego palcem, okazując swój brak kultury, ale było to zdecydowanie zamierzone – nie „pan” i nie „panicz”. Jestem po prostu głupkiem, który spadł z drzewa, więc mów mi per ty, dobrze? – puścił mu oczko, aby trochę go rozluźnić, ponieważ w mniemaniu białowłosego Cali był trochę niespokojny.
Poczuł się trochę wytrącony z rytmu, widząc reakcje mężczyzny na jego propozycje. Czy namalowanie portretu było czymś złym? Według Nishiego nie, przecież wiele ludzi oraz nieludzi posiadało swoje portrety w domu. Ba! Niekiedy przedstawiały one wszystkich najważniejszych członków rodowych czy każdego najstarszego syna, który dziedziczył większość majątku, jakąś firmę czy ogólne dziedzictwo rodziny. Już miał zapytać co się stało, kiedy odpowiedź wydobyła się z ust przedstawiciela płci męskiej o biało-czerwonych włosach. Po tym jak dotknął swojej blizny na twarzy był niemal już przekonany, iż to właśnie o nią chodzi. Uważał się za brzydkiego, niegodnego posiadania portretu, ponieważ czuł się oszpecony, a tak wcale nie było. Kruczek nauczony doświadczeniem wiedział, że blizny oznaczają walkę, a ci, którzy z nich drwią, nigdy nie walczyli naprawdę.
Podszedł nieśpiesznie do Calibana, uśmiechając się miło oraz delikatnie – Dlaczego tak uważasz? – zapytał ciepło – nie jesteś szkaradny, jak pewnie uważasz – sięgnął do jego dłoni, która dotykała blizny po najpewniej poparzeniu i jeśli drugi mężczyzna na to pozwolił, odsunął ją od zasłanianego miejsca oraz swoją drugą dłonią delikatnie po niej przejechał – Uważam, że jesteś piękny – powiedział szczerze – i może to tylko moja artystyczna wrażliwość to spowodowała, ale naprawdę tak myślę – ponownie posłał mu czarujący uśmiech, odsuwając się troszkę od niego. Nie chciał już/bardziej naruszać jego przestrzeni osobistej.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group