To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Czekoladowe Jezioro - Kripi Ajlend

Mari - 20 Październik 2017, 19:58
Temat postu: Kripi Ajlend
Urocza mała wysepka znajdująca się na samym środku Czekoladowego Jeziora. Jednak czemu nazywa się "Kripi Ajlend"? To bardzo proste. Cała wyspa składa się z ...
SŁODKOŚCI!
TAK!
Żelkowe motylki, eklerkowe pieski, lukrecjowe żmije, ruchome kakao, cynamonowe deszcze. Wszędzie radość, śpiew i śmiech małych dzieci. No czyż nie uroczo?
Cała wyspa ma kształt stożka, trochę tak jakby był tam wulkan. A może jest? Kto to może wiedzieć, chyba tylko najstarsi Baśniopisarze, którzy stworzyli ten raj na ziemi, otoczony mgłą z waty cukrowej.
Przy samej linii wod...to znaczy...czekolady, naokoło wyspy rozciąga się piękna plaża pokrytą fasolkami o wszystkich możliwych światach. Następnie roztacza się dżungla. Stworzona z różnego rodzaju sukierków, czekolady, żelków i innych solanek. Im wyżej sięga wzgórze tym mniej pojawia się drzew. Zamiast kamieni jest tutaj mnóstwo ciast i ciasteczek, a samą górę pokrywa cukier puder.
Pod ziemią znajdują się tunele i labirynty czy na pewno chcecie je zwiedzać? Na pewno będzie to bardzo słodka śm...przygoda! Tak! Przygoda!


MISJA JOCELYN

Od kłótni z Julią, Joce miewała bardziej nierównomierne zmiany osobowości. Tego dnia też się to stało. Słodka Jocyś wybrała się na wyspę, jednak nie podejrzewała, że nie zdąży wrócić do domu. Straciła przytomność. Gdy się obudziła, była już sobą.
Znajdowała się na wielkim, łamiszczękowym kamieniu o wszystkich kolorach tęczy. Słoneczko grzało przyjemnie, dzięki czemu mogła się cieszyć wspaniałymi, słodkimi aromatami ze wszystkich zakamarków wyspy. Musi się jakoś wydostać, a może właśnie dostać wgłąb? Kto by to tam wiedział. W końcu to Kraina Luster. Na pewno nie ma szans by odlecieć. Mimo ładnej pogody, mgła jest zbyt gęsta. Jeśli spróbuje przez nią przelecieć, pióra posklejają się i wpadnie do czekolady. Co więc zrobić?


(sama wybierasz co masz ze sobą)

Jocelyn - 20 Październik 2017, 23:25

Takiej migreny już dawno nie czuła. Jak można się budzić z takim bólem głowy? To wręcz nieprzyzwoite... Czuła ciepło słońca które na nią padało. Dałaby się pociąć że zamknęła okiennice, zanim poszła spać. Westchnęła i chciała przekręcić się na drugi bok, nie chciało jej się jeszcze wstawać. No ale cóż, zleciała. A ma przecież wielkie łóżko... Otworzyła oczy, na początku nie widziała nic przez światło. Podniosła się i spojrzala w dół. Nie miała na sobie koszuli nocnej a - sukienkę, buty na płaskiej podeszwie, jakąś saszete, katanę przypieta do pasa, animicusa na kostce i wstążke związana na szyi. Zajrzała do saszety, znalazła w niej paczkę cukierków (ohyda), sakiewke ze złotem, sztylet, jakieś kartki i pióro. Czyli tak naprawdę nic. Dopiero teraz doszedł do niej mdląco słodki smród. Musiala powstrzymać odruch wymiotny. Dlaczego tu tak wali slodkim? W fabryce ciuciu się znalazła czy jak? Rozejrzała się, no cóż. Tak właściwie trafiła jeszcze gorzej. Jest w miejscu stworzonym ze słodyczy. Czekoladowa woda... Czyli musi być gdzieś na czekoladowym jeziorze. Cudownie, czemu to jezioro zawsze jest wplatane we wszystko co ją niespodziewanie spotyka? Bardzo śmieszne... Otrzepala się z piachu. Mgła była na tyle gęsta że lot od razu wybiła sobie z głowy. Proste, musi znaleźć jakiś port. Wypłynie pierwszą łodzią, jaką odpływa z tego przeklętego miejsca.
Ruszyła więc przed siebie wzdłuż plaży, skrzydła trzymała ciasno przy ciele. Nie chciała by ta cholerna mgła oblepila jej skrzydła. Nie widziała nigdzie Samaela ani Banshee. Miała nadzieję że są po prostu w domu. Samael zajmuje się niechniurka jak siostrą. Dosłownie, więc na bank by jej nie puścił za ich panią. Wiedział że Joce i tak wróci. W taką pogodę tym lepiej ze są w domu. Cholerna wie kiedy się stąd wydostanie.

Mari - 21 Październik 2017, 01:05

Mgła nie sięgała plaży. Otulała wyspę jakby miękką, lepką skorupą, albo tarczą. Sięgała aż czekoladowej tafli, gdzie po prostu się rozpływała, pozostawiając na niej różnobarwne wzorki. Mgła miała bowiem wszystkie kolory tęczy.
Pod stopami Jocelyn chrzęściły wielosmakowe fasolki. Z czekolady raz po raz wyskakiwały piankowe rybki. Czasem pokazywał się też jakiś delfin, zrobiony z tofi. Nad głową latały różnokolorowe papugi zrobione z lizaków, które skrzeczały jak gwizdki.
Krajobraz i pogoda idealna do zabaw, nieprawdaż? Z głodu też na pewno się nie umrze, bo wszystko jest jadalne! A kto nie lubi słodyczy? Wszyscy je lubią!
Jocelyn mogłaby tam spacerować całe wieki, choć obejście wyspy zajęłoby jej raptem ze dwie godziny. Wyspa była niewielka, ale czy to oznaczało, że miała mało do zwiedzania? Znając Krainę Luter? Na pewno nie.
Jeśli kobieta nie zrezygnowała w połowie drogi, ze zwiedzania plaży, mogła zauważyć ciekawą wędrówkę żółwi morskich...czy raczej jeziornych w tym przypadku. Jednak nie były one takie zwyczajne. Skorupę miały pokrytą grubą warstwą bitej śmietany i posypane były kolorowymi cukierkami. Same zrobione były z owoców. Ale tu nie koniec dziwów. Miały one bowiem szyje jak żyrafy oraz na samym szczycie głowy jeden, lukrowy, kręcony róg. Sięgały Trucicielce maksymalnie do kolan. Jednak trzeba uważać, bo ich pyski zaopatrzone były nie tylko w ostre jak szpilki ząbki, ale również w płaskie jak u kaczki dzioby. Oczka łypały w każdą stronę jak u kameleona.
Co jednak jest w nich ciekawego? Albo co powinno zwrócić uwagę rudzielca? A to, że jeden miał coś wbite w śmietanę na skorupie. Coś co odbijało światło i drażniło oczy skrzydlatej. Szkło? Butelka? A może po prostu kolejne słodycze? Nie dowie się tego póki nie sprawdzi. Tylko jak to zrobić? Żółwie te są niezwykle stadne i jeśli do nich podejść normalnie, to atakują wszystkie, jak wygłodniałe mewy. Ale może jest inny sposób?
Z drugiej strony, pojawiła się też ścieżka, wyłożona krakersami. Prowadzi ona wgłąb dziwnej dżungli. Może jednak powinno się iść w tamtą stronę?

Jocelyn - 22 Październik 2017, 10:16

To zdecydowanie nie jest miejsce dla niej. Już pal licho te cukrowe kolory od których ból głowy się tylko nasila. Po prostu ten zapach, w połączeniu ze świadomością wszechobecnej cukrzycy... Cóż. Żołądek wywinal jej fikołka ze dwa razy. Dobrowolnie nigdy by tu nie przyszła ale cóż. Widocznie jej alter ega mają odmienne zdanie. Jak bardzo skrajne one są, że musiała wylądować akurat tutaj? Jeszcze nawet butelki wody przy sobie nie ma, a pić jej się chce jak diabli. Jedyny plus że nie była głodna, bo zjeść nie mogłaby tu niczego. Zastanawiała się czy ktokolwiek zamieszkuje tą wyspę. Bo jeśli tak, to mogą mieć wodę. Wioski zwykle buduje się przy źródłach wody.
Idąc dalej przed siebie napotkała, żółwiopodobne coś. Wyglądają, conajmniej śmiesznie. Długie szyje, kaczy dziób, róg na głowie... Ta wyspa chyba była wyśniona przez jakieś dziecko. Nie widziała jeszcze w Krainie Luster tak pokręconego miejsca. Chociaż, może po prostu za mało zwiedziła? Dzięki refleksom słonecznym, dostrzegła że jeden ze stworów ma coś prawdopodobnie wbite w tą swoją skorupę. Nie miała ochoty zbliżać się do tej gromady, obróciła się więc sprawdzając inne możliwości. Za nią była ścieżka, prowadząca w głąb lądu. Przygryzła wargę, nie byłaby sobą gdyby zostawiła go na pastwę losu. Poza tym, analizując sytuacje z filmów o rozbitkach... No cóż. Pójście w głąb wyspy, nie jest najlepszym wyborem. Jakby tu podejść do tego... Żółwia? Mgła otaczała wyspę dopiero na jeziorze więc... Ehh. Gwizdnela na nie po czym rozłożyła skrzydła i użyła hipnozy. Jeśli podziałało, to powoli podeszła i wyjęła to coś ze skorupy Żółwia. Jeśli nie, ruszyła dalej przed siebie, kompletnie ignorując ścieżkę.

[hipnoza skrzydłami 1/3]

Mari - 22 Październik 2017, 21:05

Ciekawa próba, jednak nasza Skrzydlata nie przewidziała jednego. To nie są psy, to są żółwie. Nie odwrócą się w jej stronę gdy się zagwiżdże. Tak więc cukierkowe zwierzaki dalej zmierzały przed siebie, coraz bliżej czekoladowej tafli. Jocelyn musi się pospieszyć jeśli chce zdobyć tajemniczy przedmiot.
Może jednak tym razem dobrze poobserwować otoczenie? W końcu jest tu tak miło i słodko i w ogóle kto by się chciał z tej wyspy wynosić?
Jeśli kupiła się odpowiednio, mogła zauważyć, że z dżungli wybiegła różowa małpa, która wyglądała jakby była zrobiona z wyzutej gumy. Dodatkowo jej ogon ciągnął się w nieskończoność. Pewnie był gdzieś przyklejony do jakiegoś drzewa. Chciała dopaść jeden z cukierków na bitej śmietanie. Gdy tylko się zbliżyła na odległość jakiegoś metra, żółwie rzuciły się na nią i do drzew wróciła tylko połowa małpy. Pociągnięta przez gumę, a z lasu dobiegł straszliwy płacz, jakby małych dzieci.
Po chwili od strony jeziora przyleciała mewa, wyglądająca jakby była zrobiona z opłatków. Zanurkowała i porwała żelkowego robaka w bitej śmietanie i odleciała. Żółwie nawet nie zareagowały na to.
W międzyczasie na ścieżce pojawiły się pochodnie, świecące białym światłem. A może od zawsze tam były? Kto by je tam wiedział.

Jocelyn - 25 Październik 2017, 20:48

No cóż, fakt faktem nie pomyślała o tym. Gdyby ona była dzikim zwierzem i ktoś by tak głośno zagwizdal to na pewno zwróciła by na niego uwagę, choćby i z możliwości zagrożenia jakie ktoś taki mógłby dla niej nieść. Widać cukrowe żółwie to stan umysłu nie rasa. Zaśmiała się sama do siebie, drapiąc się w policzek.
Stanęła jak wryta gdy żółwie, niczym piranie, rzuciły się na gumową małpe. Do tej pory myślała ze żółwie żrą glony i małe rybki a tu proszę. Te okazały się... Tym czym się okazały. W dodatku uslyszala coś na kształt płaczu dzieci. Drugie miejsce w tabeli najbardziej nielubianych przez Joce rzeczy, są dzieci. Nigdy nie wiedziała jak się nimi zajmować co na przestrzeni lat jasno było widać. Stety niestety, jej kontakty z dziećmi nigdy nie wychodziły im na dobre. Pojawiła się mewa co sobie coś zjadła, ale jej już żółwie nie tkneły. To dało jej do myślenia. Małpa szła po ziemii, ptak leciał. No cóż, chyba za bardzo kombinowala. Rozpostarla skrzydla i wzniosla się w górę. Wzlecila w górę na tyle by być nad ziemią, tak by żółwie jej nie sięgły, ale tez tak by nie wpaść we mgłę. Widziała dokładnie to błyszczące coś na skorupie żółwia. Nie zwlekajac dłużej, wybrala chwile gdy reszta żółwi nie zwracała na swojego kompana uwagi (jeśli takowa nie nastąpiła to po prostu zaryzykowala i mimo to zanurkowala), zanurkowala i nie spuszczajac wzroku z przedmiotu, chwyciła go porządnie i poleciała kawałek dalej. Jeśli zolwie postanowiły ją gonić, nie wyladowala a poleciala wzdłuż trasy oświetlonej pochodniami. Przyjrzala się uważnie, przedmiotowi w chwili gdy była już bezpieczna.

Mari - 25 Październik 2017, 21:03


Tym razem żółwie nie zareagowały na skrzydlatą. Po prostu sobie dalej kroczyły po fasolkowym piasku, prosto do czekoladowego Jeziora, gdzie się rozpływały, pozostawiając po sobie tylko kolorową mgiełkę na powierzchni czekolady.
Nie zainteresowały się, póki kobieta nie postanowiła wylądować. Wtedy jeden z żółwi, wszczął alarm i wszystkie ruszyły w stronę skrzydlatej, zmuszając ją do wzniesienia się w przestworza. Gdy tylko wzniosła się wyżej, żółwie jakby zapomniały o tym, że zostały okradzione i znów ruszyły na swoją wędrówkę. Zupełnie jakby były tak zaprogramowane i nie mogły robić nic innego.
Gdy wylądowała na ścieżce, mogła zauważyć, że tutaj zapach nie jest aż tak mdlący. Nadal słodki, ale jednak już do zniesienia. Mieszał się z zapachem świeżych owoców. Nadal słodko, ale już nie tak cukrowo. Bardziej zdrowo można by rzec.
Oglądając butelkę, mogła zwrócić uwagę na to, że nie ma na niej nawet śladu tej dziwnej bitej śmietany. Szkło było kolorowe, w różne wzorki i zostało zakorkowane...pianką. Taką jaką dzieci uwielbiają piec na ognisku, słuchając przy tym obozowych, strasznych historii.
W środku znajdowało się zawiniątko. Lekko przypalona kartka papieru. Po wyciągnięciu, okazała się ona mapą. Narysowana kredkami, jakby robiły to dzieci. Niezbyt dokładna. Pokazywała wyspę, plażę, drzewa i wulkan. A na samym jego środku znajdował się krzyżyk namalowany brokatowym mazakiem. Co oznaczał? Może skarb? A może jakieś wyjście? No cóż...póki go nie znajdzie to się nie dowie.
W trakcie przeglądania swojego znaleziska, kątem oka mogła dostrzec jakiś biały kształt, który od razu zniknął, gdy zwróciła w jego kierunku wzrok. Czyżby nie była na tej wyspie sama?

Jocelyn - 28 Październik 2017, 16:40

Żółwie były dziwne, nawet jak na Kraine Luster. Takie... Zmechanizowane zachowanie. Zwierzęta zwykle nie przerywają od tak pogoni. Nie miała zamiaru jednak, na razie tego roztrzasac. Wylądowała lekko na ścieżce, i niemal od razu zwróciła uwagę na różnice zapachu. Nadal słodko, ale nie tak przytłaczająco. Troszkę jak zapach słodkiego żelu po kąpieli. Rozejrzała się dookoła i dopiero gdy się upewniła, że nic jej nie ściga czy na nią nie szarżuje lub pikuje, przyjrzala się butelce. Nie było na niej ani trochę piany, zrzuciła to na pęd powietrza podczas lotu. Szkło butelki było kolorowe, jak te butelki w przedszkolach. Pełne piasku, lub letniego powietrza. Butelka była zakorkowana pianką. Juhu, więcej słodyczy! Nie zdziwilo ją to kompletnie. Na tej wyspie nawet mieszkańcy pewnie byliby z cukru. W środku znajdowała się jakaś kartka, popotrząsała więc butelką by ta wypadła. Gdy tak się stało, rozwinęła ostrożnie kartkę. Przypalone brzegi, rysunek mapy wykonany kredkami. Ktoś tu próbował być baardzo tajemniczy. Wyglądało to jak mapa skarbu czy czegoś innego, wykonana przez dziecko. Zabójcze połączenie. Do cholery, czemu akurat tu musiała wylądować? Nie znosi ani dzieci, ani słodyczy. A TU wszystko widocznie kręci się wokół tego. Jakiś biały kształt przez ułamek sekundy, mignął jej gdzieś z boku. Poczula dziwny dreszcz na plecach, wzdychając. Chciała zignorować mapę, ale byłaby wtedy głupia. To nie musi być jakiś skarb, może to być pułapka, inne wyjście z wyspy, czy cokolwiek tak naprawdę. Nie miała najlepszego przeczucia, jeśli się dało to wyrwała jedna pochodnie ze ścieżki i ruszyła trasą wyznaczoną przez mapę. Odrobina światła w tym gąszczu,może się przydać. Zwinela mapę i wsunela ją za pasek. Patrzyła chwilę na butelkę i koniec końców ją też wzięła. Jeszcze się może okazać że to będzie potrzebne... Skrzydła ułożyła ciasno przy ciele. Rozejrzała się jeszcze raz dookoła i wkroczyła między drzewa.
Mari - 31 Październik 2017, 18:21


Mapa owszem może prowadzić do skarbu, pułapki, a może nawet do paszczy jakiegoś cukierkowego potwora? Kto wie co tam jeszcze żyje na tej tajemniczej, cudownej wyspie.
Idąc wgłąb lasu, mogła usłyszeć, ze jest coraz bliżej tego dziecięcego płaczu. Jednak nikogo nie było widać. Gdyby jednak spojrzała nad siebie, mogłaby zobaczyć, ze na jednym z cukrowych drzew, siedzi gumowa małpa, identyczna do tej, która zginęła nie tak dawno temu na plaży. A propos ten martwej. Na końcu ogona siedzącej na drzewie małpy, znajdowała się druga. Bez głowy, martwa. To właśnie tak żywa płakała, tuląc swoją drugą połówkę (dosłownie) do siebie. Jednocześnie coraz bardziej twardniała, póki nie zamieniła się w dziwną, koślawą rzeźbę z zaschniętej gumy.
Na drodze pojawiały się kolejne pochodnie. Każda świeciła blaskiem o innym kolorze płomienia. Zupełnie jakby prowadziły ją do celu. Te, które kobieta już minęła, znikały bezpowrotnie. Zupełnie jakby nic tak nie było. Gdyby się wróciła, światło by się nie pojawiło. Chociaż może jednak? Kto je tam wie.
Jeśli podążała ścieżką dalej, mogła zauważyć, że nagle robi się jaśniej. Jakby pochodni nagle przybyło. Zza drzew wyłoniła się wioska. Całkowicie zrobiona z piernika. Jednak zapach słodyczy nie był tutaj o dziwo aż tak intensywny.
Jeśli Opętaniec zdecydowała się tam wejść, mogła się doliczyć dziewięciu domków. Każdy na lekkim podwyższeniu, jakby z paluszków. W samym centrum, zamiast rynku, był plac zabaw. Ze zjeżdżalniami, huśtawkami i karuzelami.
Wioska była...pusta. A przynajmniej sprawiała takie wrażenie. Nikogo bowiem tam nie było. Było dziwnie cicho. Nawet ptaki nie śpiewały, a drzewa nie szumiały. W oddali jednak dało się słyszeć cichutki głosik, który coś recytował, a może liczył lub wyliczał? A może to tylko wyobraźnia?
Ścieżka prowadziła za to dalej, nie było już jednak pochodni. Ale droga i tak nie była jakaś ciemna czy straszna. Po prostu pochodnie prowadziły tylko do wioski. Widać mieszkańcy nie wędrowali dalej, albo mieli jakieś inne oświetlenie.

Jocelyn - 9 Listopad 2017, 19:41

Z każdym moim krokiem, coraz wyraźniej... No może nie wyraźniej ile głośniej, słyszałam ten dziecięcy płacz. W połączeniu z krajobrazem który mnie otacza, powoduje to u mnie niemałe dreszcze. Trochę jak za czasów gdy byłam dzieckiem. Zgubiłam się w lesie, który znajdował się niedaleko mojego domu. Rodzice nawet nie wiedzieli że wyszłam. Ojciec był przecież na konferencji a matkę jak zwykle pochłonął jej świat. Pamiętam doskonale to rozdzierające uczucie. Że nikt po mnie nie przyjdzie. Matka nie zwracała na mnie żadnej uwagi. Miałam wtedy jakieś 9 lat i jak to dzieci w tym wieku, bardzo bujną wyobraźnię. Zaczęło się sciemniac, każdy cień zdawał się być potworem który tylko czeka aż się potknę. Porwał by mnie wtedy i nigdy nie wróciła bym do domu. Pamiętam jak sparaliżowana strachem, zwinelam się w kłębek, w wystających korzeniach jakiegoś drzewa. Po jakimś czasie znalazła mnie kobieta która u nas sprzątała. Tylko ona zainteresowała się moim zniknięciem.
Teraz jest trochę podobnie, jakby nie spojrzeć. Znowu jestem sama i nie ma osoby która by się przejęła moim zniknięciem. No, może Greg po jakimś czasie by się zainteresował, albo znowu by uznał mnie za zmarła i znalazł sobie jakąś lafirynde. Albo i kilka... Tak jest wygodniej.
Pokręciłam głową, sama do siebie. To miejsce jest w jakiś sposób złe. Niby takie słodkie i pięknie lukrowe, tylko że z każdym kolejnym krokiem... Im głębiej w las tym bardziej czułam się... Podupadła na duchu? Sama nie wiem jak to określić. Beznadzieja otuliła mnie, zawinela w kokon. Przez chwilę miałam ochotę zawrócić. Po co tam w ogóle leze? Jest jakaś szansa że znajde tam wyjście ale... Zatrzymałam się na chwilę. Ostatnio jest ze mną trochę gorzej, nie mogę się sama oszukiwać. Już nie. Dzięki lekom od Anomandera luki w pamięci były coraz rzadsze. W pewnym momencie prawie znikły. Tylko że z jakiegoś powodu od dwóch tygodni mam je coraz częściej. W zeszłym tygodniu mam trzy dni luki. Kompletna pustka. Tak na dobrą sprawę, nie wiem tak naprawdę czym jest mija choroba. Nikt mi nic nie wytłumaczył. Mam brać leki i tyle. Tylko że coś jest nie tak, najgorsze że nie mam pojęcia co.
Obejrzałam się dookoła. Na drzewie siedzi małpa, podobna do tej którą parę chwil temu, rozszarpały żółwie. Na końcu jej ogona zwisało bezwładne ciało małpy bez ogona. Płacz który słyszała, wydobywał się z tej żywej małpy. Wyglądała teraz jak wyjątkowo groteskowy żelek. Z rodzaju tych misi co się za ręce trzymają i mają inne smaki. W tym obrazie było coś smutnego. Nie potrafiła jednak współczuć małpie. W moich oczach pozostaje słodyczem z czarnobyla. Zignorowałam więc ją i ruszyłam przed siebie. Jakoś ten widok nie jest dla mnie przeznaczony. Poczułam dziwny ścisk w brzuchu.
Pochodni nagle zrobiło się chyba więcej, na pewno było jaśniej. Zmrużyłam trochę oczy, okazało się że jestem właśnie w jakiejś... Wiosce? Przynajmniej tak to wygląda. Mimo że zrobiona z piernika, zapach stąd mnie tak nie dusił. Jest raczej znośny. Cisza otaczająca to miejsce była ogłaszająca. Niepewnie, ruszyłam w głąb wioski. Na moje oko jakieś 8 domków, tylko... Gdzie są tubylcy? Mimo że doszłam chyba do centralnej części wioski, którą okazał się plac zabaw, nadal nikogo nie spotkałam. Poczułam jak po plecach, przebiega mi dreszcz. Westchnęłam i chyba coś usłyszałam. Zmarszczyłam mimowolnie brwi, wytężając słuch na tyle, na ile moglam. Ktoś coś chyba... Recytuje? Raz kozie śmierć co?
- Halo? Jest tu kto? - nie wydarlam się. Jakoś nie chciałam rozdzierac tej ciszy, moim głosem. Ruszyłam w stronę z której zdawało się dochodzić to recytowanie. Może po prostu mi do reszty odjebało? Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to wszystko okazało się durnym snem.

Mari - 11 Listopad 2017, 12:54


Gdy tylko kobieta się odezwała. W wiosce zrobiło się już całkowicie cicho. Czas jakby zamarł w oczekiwaniu. Trwało to tak dłuższą chwilę. Gdy ta minęła, Jocelyn mogła usłyszeć szelest w pobliskich, karmelkowych krzakach. Coś tam chodziło, jednak kobieta nie słyszała kroków. Zupełnie jakby to coś albo przemieszczało się tylko po gałązkach, albo po prostu nie dotykało ziemi. Ale co to może być takiego?
Po chwili szelesty ucichły, a przynajmniej nie wskazywały na to, że ktoś się porusza, a raczej, że ktoś po prostu siedzi i patrzy na nią. Czasem wydając jakiś szelest słodkich listków.
Pojawiło się jednak coś innego. Szepty. Jakby grupa podekscytowanych, wystraszonych dzieci, naradzała się - kto to jest? Po co tu przyszła? Czemu jest taka duża? Co tutaj robi? Czy się z nami pobawi? - takie i wiele innych pytań mogło dojść do uszu uskrzydlonej. Nikt się jednak nie pokazywał, choć mogła wyczuć, że jest obserwowana.
Po chwili mogła usłyszeć głos, który pojawił się jakieś trzy metry przed nią. Nikogo tam jednak nie było. Nie było cienia, odcisków stóp, ani czegokolwiek, co by tam mogło stać. Tylko głos. Nawet jakby podeszła to nic by nie dotknęła.
- Kim jesteś? Chcesz się z nami pobawić? - zapytał głosik. Należał do małego chłopca. Nigdzie go jednak nie było widać. Umiał stać się niewidzialny? A może to tylko złudzenie i tak naprawdę głos był tylko w jej głowie?

Jocelyn - 13 Listopad 2017, 21:04

Taak, no świetnie. Gdy tylko krzyknęłam, niemal od razu tego pożałowałam. Cisza która nagle zapadła była cięższa niż Polski bigos na kolację. Miałam okazję raz spróbować tego "dania", myślałam że już po mnie. Tylko przez grzeczność nie wyplułam tego ohydztwa na oczach gospodarzy. Nie rozumiem jak można jeść sfermentowaną kapustę z dodatkiem przecieru i mięsa. W dodatku całość okazała się tak kwaśna i ciężka... Miałam tylko nadzieję że już nigdy nie będę musiała próbować tej kuchni.
Gdy już myślałam że ta cisza mnie pochłonie do reszty, gdzieś w krzakach pękła gałązka, coś zaszurało. Szelest się nie urywał ale nie słyszałam kroków. Zupełnie jakby coś unosiło się zamiast stawiać normalne kroki. Równie nagle co się pojawiła, dźwięk zamilkł. Czułam nieprzyjemne uczucie, jakby mnie ktoś obserwował. Wręcz czułam na sobie ten wzrok. Ktoś siedział w tych krzakach i nie miał na tyle odwagi by wyjść i się mi pokazać. Albo właśnie we mnie celuje i tylko czeka na dogodną okazję. Chyba wolę tę pierwszą opcje. Tak jak bronią białą umiem się świetnie posługiwać tak z bronią palną mam nie mały problem. W dodatku weź uniknij kuli bez zmysłów dachowców i innych istot ze zwierzęcymi genami. Prawie awykonalne.
Stałam więc jak sparaliżowana, nie do końca wiedząc co powinnam zrobić. Kurna, to się nazywa niecodzienna sytuacja...
Nie może być gorzej? Pieprzenie. Po chwili usłyszałam cholerne szepty, cholernych dzieci. Naradzały się między sobą. Przynajmniej takie wrażenie odniosłam. Miałam ochotę zaklac i stad spieprzać. Walic te mgłę, jakoś przepłynę w pław... Niestety, wiedziałam że to niemożliwe. Aż tak dobrym pływakiem nie jestem. W dodatku wizja tych żółwi w wodzie, niepokoiła mnie równie mocno co sama wyspa. Gdzieś przede mną odezwał się jakiś chłopiec. Byłoby to znośne gdyby nie to że był niewidoczny. Albo za sprawą mocy albo do reszty mnie pojebalo. Przetarłam więc oczy, próbując się jakoś skoncentrować. Nigdy w życiu nie miałam choćby świadomego snu, a co dopiero tak realistycznego gdzie robie wszystko co chce. Nie za bardzo miałam ochotę, spowiadać się przed jakimś dzieckiem, tylko że te dzieci mogą znać drogę na ląd, tak by uniknąć mgły. Z resztą, dlaczego te dzieci są tu same? Możliwe że wydarzyło się tu coś, co nie powinno. Nie podobało mi się to wszystko coraz bardziej.
- Jestem Joce! Jeśli chcecie to możemy się pobawić - z trudem to powiedziałam. Ostatnie czego chciałam to zabawa z jakimiś nawiedzonymi dziećmi, nie miałam jednak zbyt wielu innych opcji.

Mari - 14 Listopad 2017, 14:10


Słysząc odpowiedź kobiety, pojawił się przed nią mały chłopiec w wieku może dziesięciu lat. Nie było to jednak zwykłe dziecko, przynajmniej jeśli chodzi o sam wygląd. Był pół przezroczysty i nie było widać jego nóg, unosił się trochę nad ziemią. Zupełnie jakby był ... duchem. Jednak nie to w jego wyglądzie było najbardziej upiorne. Cały wyglądał jakby się spalił. Jego skóra była zwęglona, na głowie nie miał większości włosów, nie miał powiek i części ust.
Uśmiechnął się wesoło i nagle inne dziecko, z poderżniętym gardłem wyrwało jej mapę - jeśli znajdziesz trójkę z nas, odzyskasz mapę i pomożemy Ci znaleźć skarb - powiedziało spalone dziecko, które chyba było tak jakby dowódcą ten małej wioski.
Z krzaków zaczęły wychodzić pozostałe dzieci. Wszystkie były duchami i nosiły rany, które wskazywały na sposób w jaki straciły życie. Jedne miały ślady po nożu inne po pobiciu czy kuli od pistoletu. Inne nie miały części ciała, rozwalone głowy, odmrożenia, wychudzenie i wiele innych. Jedno jednak łączyło wszystkie zjawy. Były to dzieci. Najstarsze miało może dwanaście lat. Ale nie oznaczało to jednak, że było na tej wyspie najdłużej.
- Policz do dwudziestu, a potem szukaj. My nie będziemy się stawać niewidzialni - powiedział spalony chłopczyk, zachrypniętym głosem, po czym, jeśli tylko Jocelyn zaczęła liczyć, oczywiście zasłaniając wcześniej oczy, rozbiegły się śmiejąc się wesoło.

Jocelyn - 16 Listopad 2017, 01:04

Gdy tylko powiedziałam swoje, przede mną zmaterializowało się dziecko. Chłopiec w wieku bliżej nieokreślonym. Wszystko ładnie pięknie, tylko że dzieciak miał nie dość że przezroczyste ciało i w sumie nie miał nóg i się unosił nad ziemią to w dodatku był cały poparzony. Wyglądał jak ofiara wybuchu Wezuwiusza. Przebiegły mnie nieprzyjemne ciarki. Coraz mocniej czułam, jak bardzo nie chce tu być. Z tą wyspą naprawdę było coś nie tak. Wyglądała jak jakieś nieudane centrum rozrywki dla dzieci. Które urządzały tylko i wyłącznie dzieci, w dodatku coś im nie pykło. Wygląd odwiedzających/stałych mieszkańców im nie wyszedł. Gdy dzieciak się uśmiechnął, czułam że zaraz puszczę pawia. Za duzo było tego wszystkiego. Czułam jak mi migrena nadchodzi. Gdyby tego wszystkiego było wam jeszcze mało to proszę. Właśnie podbiegł do mnie dzieciak z poderżniętym gardłem i zabrał mapę. Jedyne odniesienie do całej wyspy. Chyba jedyna rzecz która utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach w tej sytuacji.
Właśnie dlatego nie lubiłam, nie lubię i nie polubię dzieci. Niby takie rozkoszne i wesołe, a tak naprawdę to mendy. Ciągle brudzą, ciągle czegoś chcą, nigdy się nie słuchają starszych, wszystko niszczą i robia wszystko byś tylko zwracał na nie uwagę.
Miałam ochotę tego złodziejaszka, zdzielic pasem po tyłku, wraz z tym ich szefem. Nie zrobiłam tego jednak. Robiąc coś tak bezmyślnego, skazała bym siebie na wieczną tulaczke po tej lukrowej wyspie. Albo na coś jeszcze gorszego. Kto wie co za dziwak stoi za tym wszystkim.
Z krzaków nagle wylewały się dzieci. Cała masa, każde z innymi ranami. Wyglądały jak duchy pokazujące się na Dziadach/Halloween czy jak to się tak nazywa. Te rany... Nagle zdałam sobie sprawę z tego czym mogą być. Przyczyną śmierci tych dzieci. Czyli jestem otoczona chmarą martwych dzieci. A raczej ich dusz. Dusz które chcą się bawić. No świetnie. Nie miałam innego wyboru, jak przystać na tę ich grę. Nie miała ochoty na zabawianie dzieci, jednak był to chyba jedyny wybór. Odwróciłam się więc i zaczęłam powoli odliczać. Te male karaczany i tak pewnie sobie poznikaja. Mogłam się już chyba żegnać z mapą.gdy doszlam do 20,westchnęłam cicho. Rozglądałam się bardzo uważnie. Znalezienie ich w tej dziczy, może graniczyć z cudem jeśli się nie ma wyjątkowego farta.
Zaczęłam wiec przeszukiwać dokładnie krzaki. Zaglądałam też w większe nory, przyglądałam się koronom drzew. Co chwilę też sprawdzalam czy któryś nie wpadł na to by się schować za mną.

Mari - 16 Listopad 2017, 15:44


No naprawdę. Tak nie wierzyć w swoje umiejętności? Jeśli umie się bawić to wie się jak szukać i da się radę znaleźć trójkę dzieci z ponad setki nawet w takiej dziczy. Trzeba pamiętać, że to są dzieci. Są co prawda małe i każde jest duchem, ale dziecko nie do końca ogarnia czy jest całkowicie schowane czy nie. W szczególności jak się bawi tylko z innymi dziećmi i żadne z nich nigdy nie dorośnie.
Wystarczyło się rozejrzeć uważnie, a może znalazłoby się, wystające kolano czy nogę. Mleczną czuprynę, albo jeśli się uważnie słuchało to można było słyszeć cichą kłótnię o miejsce do schowania się. Albo cichy chichot, gdy Opętaniec przeszła obok schowanego dziecka. Czasem mogła usłyszeć też, ze ktoś przebiega w krzakach albo się przepycha. Albo szuranie pod domkiem lub nienaturalny szum w koronach drzew. Uciekające przed czymś ptaki. Czy więc na pewno to zależy tylko od farta? Czy może od swojej spostrzegawczości?



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group