Anomander - 9 Listopad 2017, 18:17 Temat postu: Pokój nr 3
Luksusowo urządzony jednoosobowy pokój, który stanowi jednocześnie pewnego rodzaju dyskretną izolatkę. Usytuowany jest na najwyższym piętrze Kliniki, na które można dostać się windą lub schodami. Wielkie okno, zasłaniane ciężkimi zasłonami wychodzi na park i jego najbardziej reprezentacyjną część czyli różany ogród i małe jeziorko z kamiennym mostkiem.
Pokój posiada węzeł sanitarny wraz z duża wanną. W pokoju znajduje się biurko, trzy fotele, stół, szafa, komoda, duże lustro, dodatkowe łóżko w formie rzymianki oraz sekretarzyk. Do stałej dyspozycji pacjenta jest podręczny księgozbiór zawierający po kilka książek z każdego gatunku oraz aparat zapewniający bezpośrednią łączność z recepcją. Pokój dysponuje jasnym oświetleniem olejowym.
Po lewej stronie od łóżka znajdują się drzwi do łazienki, po prawej zaś, lekko ukryte za zasłoną drzwi na niewielki taras.Thorn - 11 Listopad 2017, 22:43 Zarówno Gospodarz jak i wystrój tego pomieszczenia pozwalały zapomnieć, że znajdowali się w Klinice, czyli jak by nie patrzeć - Szpitalu. Thorn był zaskakująco rozluźniony. Obawiał się, że rozmowa z Dyrektorem będzie nieco bardziej sztywna, nudna. Może powiedzieć, że nawet nastawiał się na taki tok a tu proszę, został mile zaskoczony!
Z każdą sekundą jego sympatia do czarnowłosego, rosłego mężczyzny ze skrzydłami wzrastała. Aeron czuł, że nadają na podobnych falach. Ich rozmowa co prawda była momentami nudnawa dla kogoś kto się temu przysłuchiwał, ale w istocie wcale taka nie była. Zarówno rogaty jak i van Vyvern musieli się pilnować.
Thornowi było niesamowicie miło, że jego rozmówca był do niego tak przyjaźnie, otwarcie nastawiony. Nawet jeśli udawał, to robił to w taki sposób, że Arystokrata miał ochotę przedłużać ich pogawędkę w nieskończoność.
Niestety gdzieś w głębi umysłu pojawiło się zmęczenie. Mężczyźni nie ruszali się, zajmowali swoje wygodne fotele, popijali cudowny trunek a jednak obaj mieli prawo być zmęczeni sztywnymi zasadami narzucanymi przez Protokół Dyplomatyczny. Gdyby nie to, że nie wypadało i Aeron nie był na swoim terenie, zaproponowałby Anomanderowi by zwyczajnie odpuścili sobie Grę. Nie to, że mu się nie podobała! Wręcz przeciwnie! Ale Upiorny był obolały i jego umysł, zazwyczaj ostry jak brzytwa, dzisiaj szybko się męczył. A szlachcic nie chciał okazywać zmęczenia, dlatego musiał się podwójnie wysilać by na każdą kulturalną zaczepkę odpowiadać przemyślanie i wychodzić z twarzą.
Anomander podchwycił zainteresowanie Aerona Światem Ludzi. Cóż, tak już jakoś jest, że gdy coś jest nam nieznane a słyszeliśmy o tym niestworzone opowieści, zaczyna nas to bardzo ciekawić. A przynajmniej taki pociąg odczuwały osoby o wyższym ilorazie inteligencji, te, które z życia starały się wyciskać każdą dostępną wiedzę. Poszukiwały, zbierały informacje by poszerzaniem horyzontów doskonalić się samodzielnie.
Młody Vaele na chwilę znieruchomiał. Nie mógł uwierzyć temu, co usłyszał. Czyżby właśnie dostał od pana van Vyverna zaproszenie do jego Biblioteki? Jednego z najbardziej intymnych miejsc w posiadłościach, najcenniejszego pomieszczenia wśród licznych pozostałych?
Na chwilę zapomniał o Grze, może uczynił tym despekt Gospodarzowi, ale emocje które nim teraz targnęły były tak silne, że zmęczony umysł mężczyzny w porę ich nie powstrzymał.
Oto Upiorny Arystokrata, Bękart i Ten Gorszy stanął przed możliwością zgłębienia tajników wiedzy Świata Ludzi. Miał poznać geografię, biologię, techniki wojskowe... Może nawet poczytać o polityce? Taktyce? Historii krajów składających się na obcy mu Świat?
Na jego twarzy wymalowała się ekscytacja. Brwi uniósł bardzo wysoko a uśmiech rozszerzył się, ukazując proste zęby. Oczy błyszczały przez chwilę jak u dzieciaka, który dostał upragniony prezent, spełnienie marzeń!
Patrzył prosto w piękne oczy Anomandera. Tak szalenie podobał mu się ten chłód, ale przecież nie mógł mu tego powiedzieć. Komplement wypowiedziany w tak bezpośredni sposób sprawiłby, że ich relacje momentalnie by się oziębiły. Patrzył więc z wdzięcznością, podnieceniem i lekkim niedowierzaniem. Poprawił się w siedzisku co zdradziło, że już nie może się doczekać wycieczki do Biblioteki.
Mógł w oczach Dyrektora wyglądać teraz jak rządny wiedzy podlotek. Thorn co prawda nie wiedział ile skrzydlaty miał lat ale chyba należał do rasy Opętańców. Tylko dlaczego wspomniał o porodzie Matki? Anomander van Vyvern był chodzącą tajemnicą i to jeszcze bardziej pociągało Upiornego.
I nagle wstrząsnął lekko głową, nieznacznie. Ale to wystarczyło by wyraz jego twarzy zmienił się. By uśmiech wrócił do poprzedniego, spokojnego i uprzejmego. Jedynie oczy nadal błyszczały, skakały w nich iskierki wesołości i szczęścia.
- Będę zaszczycony. - powiedział grzecznie ale jego głos był odrobinkę ściśnięty, bo rogaty bardzo chciał ukryć stan w jakim teraz się znajduje. Wypadało przecież odpowiedzieć z pokorą a nie skacząc na fotelu z podniety jak małpa.
Na szczęście Dyrektor postanowił opowiedzieć nieco więcej o trunku jaki zaserwował i był to dla Thorna czas, by opanował emocje i wrócił do Gry. To co mówił Anomander było szalenie ciekawe i Arystokrata chłonął wiedzę, kiwając co chwilę głową.
I znowu zaskoczył Aerona propozycją wręczenia mu beczułki tego cudownego napitku. Thorn, ponownie zbity z pantałyku popatrzył na niego zaskoczony a na jego policzkach wykwitł rumieniec. Zdecydowanie Gra była dzisiaj bardzo wymagająca i młody szlachcic zaczynał odczuwać coraz to silniejsze zmęczenie. Już nawet Bariera powoli zaczynała puszczać po mimowolnie się zaczerwienił, a nie powinien. Poczuł się niepewnie co momentalnie mógł wyczuć Anomander, świetny Gracz.
- Dziękuję. - powiedział szczerze zza Bariery i przez chwilę jego twarzy wyglądała jak u chłopca, który nie bardzo wie co powiedzieć. Chyba Dyrektor wygrywał starcie.
Znowu jednak po chwili Aeron wyprostował się dumnie i skinął głową, posyłając Gospodarzowi uśmiech pełen wdzięczności.
- Ach, zaiste, nie dość, że dzięki pana umiejętnością wrócę do zdrowia, to jeszcze obdarowuje mnie pan tyloma darami. - powiedział lekko choć nie do końca był pewien czy wypadało wtrącać taką uwagę, był już zmęczony i rozkojarzony bo jednak bolały go plecy - Jest pan bardzo hojny, panie van Vyvern. Nie pozostaje mi nic innego jak z radością ponowić zaproszenie, tym razem rozszerzając je również o wspólną przejażdżkę konną. Jeździ pan konno? - musiał szybko odwrócić uwagę od sytuacji bo poczuł się trochę przytłoczony nadmiarem prezentów i zaszczytów. Sam też nie wiedział, czy Anomander faktycznie go polubił czy serwował młodemu Vaele fałszywe karty.
Dyrektor następnymi słowami tak go znokautował, że Aeron poczuł mentalny zawrót głowy. Miał nadzieję, że Medyk miał czyste zamiary a jednak rogaty musiał się ostro skupić na jego wypowiedzi. I jeszcze mocniej skupić by dobrać odpowiednio słowa odpowiedzi.
Nie było jednak na to czasu bo przerwała im Tulka i Caius. Z nimi jednak szybko się rozprawili - Thorn Wilkowi dał jasne polecenie, by ten wrócił do posiadłości. Anomander natomiast zajął się dziewczyną.
Łagodny głos skrzydlatego nie zdradzał złości i zakłopotania. Mężczyzna najadł się wstydu... ale Vaele w głębi serca cieszył się, że padło akurat na jego przybycie. Gdyby do Kliniki przybył inny Arystokrata, mniej liberalny, i usłyszałby to co on od Lisiczki... cóż, jej głowa pewnie dyndałaby teraz na iglicy budynku. Albo przynajmniej płakałaby teraz w kącie i masowała policzek po strzale, jak to mówią prostacy, z liścia. I to nie z ręki bo Wysoko Urodzony nie zniży się do bicia Sługi narażając na szwank swoje zdrowie i kondycję fizyczną. Dziewczyna dostałaby albo laską albo rękawiczkami. W obu przypadkach perspektywa dość bolesna.
Dlatego Thorn cieszył się, że mógł posłużyć za nieinwazyjny obiekt do sprawdzenia Julii. Jeśli nadarzy się okazja i mężczyźni spuszczą z tonu, Thorn po przyjacielsku powie Anomanderowi jakie ma podejście do tej sprawy. A naprawdę miał nadzieję, że obaj się zaprzyjaźnią.
Postanowił poruszyć sprawę karania Sługi gdy już Tulka opuści to miejsce. Nie chciał by usłyszała, że Upiorny kieruje się dość... bezwzględnymi zasadami.
Anomander postanowił wyjaśnić mu wszystko łopatologicznie. Rogaty słuchał uważnie z lekko zmarszczonymi brwiami, chcąc jak najwięcej zapamiętać. Nie przerywał. Prawdę mówiąc nie wszystko rozumiał bo mimo łatwego języka, Medyk operował terminami biologicznymi. I o ile Upiorny wiedział co to rdzeń kręgowy czy kręgosłup szyjny, tak nie miał pojęcia na czym polegało złamanie kompresyjne tegoż. Brzmiało poważnie dlatego uśmiech na chwile spełzł z jego twarzy.
Nie wypadało jednak pytać czy prosić o wyjaśnienie wszystkiego. Thorn i tak dowie się pewnie jak Medyk będzie go leczył, i tak pozna wszystkie etapy.
Uznał jednak, że wypada odpowiedzieć na zadane w niebezpośredni sposób pytanie.
- Oczywiście, oddaję się w pana doświadczone ręce, Dyrektorze. - słowa te nie miały dwuznacznego wydźwięku, bo w końcu rozmawiali ze sobą mężczyźni na poziomie - Nie spieszy mi się. Z doświadczenia wiem, że lepsza jest precyzja niż pośpiech, dlatego zdaję się na pana decyzje co do długości leczenia. - uśmiechnął się do niego przyjaźnie - A obawiam się, że tydzień albo nawet i miesiąc w jedną, czy w drugą stronę niczego nie zmieni bo plotki niczym zaraza, rozniosły się w zastraszającym tempie. - dodał jakby do siebie, zaskakująco zmęczonym głosem, znowu spod Bariery dworskiej kurtuazji - Tak czy siak będę musiał ponownie zawalczyć o pozycję, czyli wszystko to, co wypracowałem przez szmat czasu. - nie użalał się nad sobą, zwyczajnie poczuł potrzebę by podzielić się z tym sympatycznym, czarnowłosym Opętańcem swoimi troskami. Może Anomandera nie obchodziło życie Gwardzisty... Ech, stało się. Thorn nie upilnował języka ale mógł zwalić to na swój stan.
Kolejne słowa pana van Vyverna ponownie sprawiły, że Arystokrata poczuł się zakłopotany. Nie od razu przyjął wyciągniętą dłoń. Spuścił wzrok i zawiesił go na swoich kolanach. Czy był aż tak niepełnosprawny by nie poradzić sobie ze wstaniem? Nie odbierał gestu Medyka w negatywny sposób ale poczuł chęć udowodnienia, że jednak radzi sobie z bólem.
Wspierając się wolną ręką na lasce, spiął mięśnie i uniósł się ku górze. Plecy rwały jak cholera i mężczyzna mimowolnie zacisnął mocniej szczękę.
Koniec laski nagle niefortunnie zsunął się po słoju deski podłogowej co sprawiło, że dumny, młody Vaele stracił podparcie. Zachwiał się z sykiem i chwycił żelaznym uściskiem wyciągniętą ku niemu rękę. Pozwolił sobie pomóc.
Cóż, chciał wyjść na silnego. Szkoda, że na chęci się skończyło.
Modlił się, by Dyrektor okazał wyrozumiałość i nie zmienił przyjaznego podejścia do drugiego szlachcica.
Laska potoczyła się w bok a Thorn poczuł, że policzki mu płonął. Bardzo tego nie chciał a jednak zmusił Dyrektora by ten schylił się niczym parobek i podał mu przedmiot. Zamknął na chwilę oczy, zakłopotany.
- Proszę wybaczyć... - powiedział cicho, niepewnie.
Pozwolił się poprowadzić ale jego pewność siebie gdzieś uleciała. Górę wzięło zmęczenie. Widział jak czarnowłosy asekuruje go i okrywa skrzydłami, niczym ojciec chcący zakryć własnym ciałem swoją młodą, delikatną latorośl. Aeron posłał mu wdzięczny, szczery uśmiech gdy wchodzili do windy.
Thorn nie lubił wind. Kiedy tylko mógł unikał ich i korzystał ze schodów. Nie ufał wyciągom. Nawet teraz dyskretnie chwycił się ściany.
Milczał jednak. Nie chciał zaczepiać Medyka a poza tym było mu niewymownie głupio za to co stało się w tamtym pokoju. Za to, że nie od razu przyjął pomoc. Zmarszczył brwi patrząc w podłogę.
Gdy weszli do pokoju docelowego Thorn rozejrzał się po wnętrzu. Było... bogate. Nie spodziewał się, że Pacjenci mieszkają w takich luksusach. Nie chciał jednak wyjść na niewdzięcznego czy zaskoczonego, dlatego nie skomentował i pozwolił by Anomander wskazał mu miejsce.
Teraz, gdy zostali sami przyszedł też czas na wyrażenie opinii co do karania Sługi. Chciał jednak jeszcze ustosunkować się do tego co przed wyjściem powiedział Opętaniec.
- Ból... - zaczął i zawahał się dobierając słowa - Towarzyszy nam każdego dnia. Jednego doświadcza mocniej, drugiego bardziej litościwie. - stwierdził dość filozoficznie - Można powiedzieć, że jestem przyzwyczajony, bo tego wymaga ode mnie... moja pozycja społeczna. - zakończył nieco wolniej przyglądając się Dyrektorowi. Czy pan van Vyvern już odkrył, że młody Vaele nie jest Dziecięciem Prawego Łoża?
- A jednak przyznam, że ból towarzyszący mi dzisiaj dość ostro mnie doświadcza. - dodał z uśmiechem unosząc brwi, jakby chciał przeprosić za szczerość. Postanowił przejść jednak na inny temat.
- Wracając do karania Sługi... - zaczął ostrożnie - Życie nauczyło mnie bardzo ważnej zasady odnoszącej się zarówno do Poddanych jak i Dzieci: "Na pierwszy ich błąd - reaguj wyrozumiale, dowiedz się czy zapamiętali twoje zasady. Na drugi błąd - reaguj naganą, ostrą reprymendą, dopilnuj by dowiedzieli się co zrobili źle. Na trzeci błąd - odpowiadaj batem. - spojrzał z powagą na Anomandera - By pożałowali, że pozwolili sobie na zignorowanie wcześniejszych ostrzeżeń. - zamilkł a w jego oczach pojawił się chłód. Na chwilę stał się zdyscyplinowanym Dowódcą Gwardii, nieugiętym i surowym. Nie tylko miłym, uprzejmym szlachcicem z niemałą fortuną.
Jego życie wcale nie było tak kolorowe. Był przede wszystkim ostatnim przedstawicielem dumnego rodu Vaele, ale przy okazji plugawym Bękartem. Tylko dzięki sile intelektu i niejednokrotnie również mięśni zdołał zdobyć sobie szacunek, nie tylko wśród szlachty ale też i zwykłych żołnierzy.
Powrót do Koszar nie będzie miły, bo wyglądało na to, że jego armia rozbestwiła się i żartowała po kątach ze swojego Dowódcy. A Thorn już dwa razy ich ostrzegał.
Nagle uśmiechnął się do Medyka szeroko, wesoło, prawie zawadiacko i podszedł do łóżka. Nie siadał na nim jednak. Nie znał się ale chyba teraz przyszedł czas na to by Anomander sprawdził stan jego ciała. Ubranie skrywało wiele.
- Jeśli to możliwe, chciałbym nie tracić czasu na zbędny odpoczynek. Wciąż jest młoda godzina. - powiedział grzecznie, dając znak, że chce być teraz wstępnie przebadany - A skoro pobudził pan moją zachłanność i chciwość na wiedzę, wspominając o Bibliotece, jestem nawet skłonny skłamać co do mojego samopoczucia, by jak najszybciej zagłębić się w pana książkowe zbiory. - zachichotał dyskretnie - Proszę nie odbierać tego jednak jako wymuszanie na panu podejmowania jakichkolwiek działań z tym związanych. Prócz tego, że jestem chciwy na wiedzę, cechuje mnie też wyjątkowa cierpliwość.
Patrzył na Anomandera wyczekująco. Jeśli ten nakazał mu się rozebrać i wyraził chęć obejrzenia górnej części ciała, Aeron niezwłocznie zaczął zdejmować z siebie kolejne, ciężkie warstwy ubrań.Anomander - 12 Listopad 2017, 05:33 Anomander patrzył na młodego arystokratę starając się zachować neutralny wyraz twarzy, ale zdziwienie było potężne. Nie bardzo wiedział co się działo z jego rozmówca, bo ów nagle i niespodziewanie się zmienił. Wyszczerzył się jak kobyła do bata, uniósł brwi a oczy zaczęły mu błyszczeć. Cholera, pierdolca dostał … pomyślał skrzydlaty, ale za chwilę jego ruch zdradził wszystko. To była zwykła ekscytacja. Anomander znał to uczucie choć już dawno nie zdążyło mu się go odczuwać. To ono nadawało sens radosnym chwilą w życiu każdej istoty. Pojawiało się za każdym razem gdy spełnienie marzeń było na wyciągnięcie ręki. Odczuwali je marynarze, gdy po wielomiesięcznym rejsie w wracali do domów. Odczuwali łowcy, gdy upragniona zwierzyna znalazła się na linii strzału. Odczuwali więźniowie, gdy przychodziła informacja o zakończeniu wyroku. Ekscytację odczuwały też zwierzęta. Konie stojące w szeregu na pozycji startowej tuż przed wyścigiem czy psy przed polowaniem, które czekały na krótki i ostry rozkaz „Goń!” dający im pozwolenie by ścigać ofiarę.
Anomander pokiwał głową udając, że nie widzi tej ekscytacji. To dobrze, że Cierń poczuł się nieco swobodniej. Był obolały i zabawa w szlacheckie przepychanki była dla niego szczególnie męcząca. Dlatego też skrzydlaty udawał że nie widzi tej zmiany. Nie chciał go peszyć i sprawiać by na powrót schował się w swojej muszli.
Gdy usłyszał o hojności zaśmiał się. Młodzieniec był ujmujący. Aczkolwiek z punktu widzenia Anomandera była to nie tyle hojność co doskonała inwestycja na przyszłość i chęć wynagrodzenia Pacjentowi niezbyt ciepłego i uprzejmego przyjęcia.
- Niestety, aktualnie nie jeżdżę. Choć muszę przyznać, że bardzo mi tego brak – powiedział po chwili namysłu - Pierwszy problem polega na tym, że nie posiadam dobrego, twardego i odważnego konia. Ongiś miałem karego ogiera, rosłego i ciężkiego o kopytach dużych jak puklerze. To była prawdziwa bestia. Tak był wyszkolony, że w walce okrutnie nieprzyjaciela kąsał i kopał. Powalonych wdeptywał w ziemię albo rozszarpywał zębami na sztuki. Taki był śmiały, że gotów był szarżować na nastawione piki, a w pole i w tłum rwał się jednako. To był jeden z tych koni, które gdy raz się w karku złamie, to nimi kamienne zagony można było zaorać. Niestety, gdy przyszła na niego pora nie zdołałem znaleźć drugiego takiego jak on. Żaden nie był dostatecznie twardy i odważny. Wszystko z powodu drugiego problemu, którym jestem ja sam. Duże gady dla zwierząt pachną jak potencjalna śmierć. Z tego też powodu konie zazwyczaj wpadają w panikę w mojej obecności. – zrobił chwilę przerwy - Może kiedyś pokażę Panu jak wygląda moja właściwa forma choć pozbywanie się ludzkiej powłoki nie należy do najbardziej estetycznych widoków.
Uśmiechnął się, a lodowe oczy zamieniły się w lazurowe gadzie ślepia. Trwało to tylko chwilę ale na tyle długo, by interlokutor mógł nabrać wątpliwości, czy oby na pewno rozmawia z opętańcem. W końcu cholera wie czy istnieją, a jeśli istnieją, to ile mogą żyć smoki lub im podobne istoty?
Rozmawiali jeszcze przez chwilę. Anomandera cieszyło, że Aeron ma do niego choćby minimalne zaufanie w kwestiach medycznych.
Chciał mu odpowiedzieć co myśli o jego pozycji ale powstrzymał się. Lepiej będzie gdy zrobi to, jak będą już sami. Tak będzie lepiej. Na obecna chwilę pokiwał tylko głową. Gdy zbierali się do wyjścia z pokoju, Anomander zauważył zachowanie młodzieńca. [color=#A zatem tego nauczyło cię życie? Nie przyjmować wyciągniętej ręki? Żal mi Ciebie Aeronie. Nawet nie wiesz jak[/color]. Gdy chłopak się zachwiał Anomander natychmiast go złapał i ubezpieczył. Starał się zrobić to na tyle zręcznie by nie zaakcentować ruchu niosącego pomoc.
- Nic się nie stało. To zupełnie normalne przy urazach kręgosłupa. Ból niejednokrotnie nie pozwala usnąć a utraty równowagi nie da się przewidzieć ani zatrzymać. Proszę się nie o nic nie martwić, to tylko przejściowe niedogodności .
Uwagę zwracało to, że nie użył słowa „problemy” a jedynie „niedogodności”. Z problemami bowiem człowiek nie raz walczy całe życie i nic z tego nie wychodzi, a niedogodności da się albo zignorować albo zlikwidować od ręki.
Anomander udał że nie widział szczerego uśmiechu, który posłał u Cierń. Przecież do windy dotarł samodzielnie, a to że Annomander lekko rozłożył skrzydła było kwestią temperatury otoczenia. Nie chciał się spocić. Jednak by nie wyjść na totalnego sukinsyna zrobił powszechnie uważaną za pozytywną, zatwierdzającą minę, która polegała na wygięciu kącików ust w dół, zmrużeniu oczu i delikatnym kiwnięciu głową. Widać było, że i on odpuścił sobie Grę. Przynajmniej na jakiś czas. Gdy weszli do windy, a ta ruszyła niespiesznie ku górze skrzydlaty zaobserwował dziwne zachowanie swojego Pacjenta. Czyżbyś miał klaustrofobię? A może jedynie boisz się windy, bo nie znasz się na technologii? – pomyślał ale po raz kolejny udał że niczego nie widzi. To była dobra technika. Nie dostrzeganie pewnych spraw, lub udawanie że się nie widzi zdecydowanie ułatwia obustronne kontakty.
Gdy weszli do pokoju Anomander podprowadził go w stronę łóżka, ale ten nie usiadł. Stał jak pień.
- To jest Pana pokój. Proszę z niego korzystać wedle upodobań. Za drzwiami po lewej stronie jest łazienka. Drzwi po prawej prowadzą na niewielki taras. Zatem o każdej porze dnia i nocy może pan zażyć świeżego powietrza. Jak pan widzi jest tu również dodatkowe łóżko, na wypadek gdbyb chciał Pan przyjąć gościa. Jeśli chodzi o baryłki miodu, o których rozmawialiśmy, to stoją one tu – powiedziawszy to poszedł i otworzył drzwiczki komody. Ściany komody wyłożone zostały srebrną blachą, która od drewna oddzielała warstwa styropianu. W środku tej prymitywnej lodówki leżały trzy spore bryły dziwnego, zamrożonego materiału złożonego z trocin i wody w proporcjach 86% wody i 14% trocin. Pykret, bo tak nazywał się ów materiał, ma jedną wspaniałą cechę. Jest lodem, który praktycznie się nie topi. Pomiędzy bryłami pykretu spoczywały dwie beczułki o wymiarach 216 mm na 395 mm. W sumie dawało to dwa razy po około dwadzieścia litrów miodu. Wystarczająco, by młody szlachcic mógł przygotować małą biesiadę dla „przyjaciół” aby zyskać ich uznanie.
Pokazawszy baryłki skrzydlaty uśmiechnął się pokazując że mówił prawdę. I tu właśnie Anomander rozmijał się ze stereotypem gada. Gady z zasady są kłamliwe.
- Teraz, gdy jesteśmy tu sami pozwolę sobie odnieść się do tego co Pan mówił na dole – powiedział siadając na krześle obok łóżka. Miał nadzieję, że młodzieniec chociaż przysiądzie na łóżku, jeśli i skrzydlaty usiądzie - W Pana przypadku, faktycznie tak może to wyglądać. Utrata autorytetu to ciężka konsekwencja chwilowej nieobecności. Nie mniej jestem pełen podziwu dla Pańskich osiągnięć i samozaparcia. Pan sam wie czemu. Domyślam się, że w przeciwieństwie do większości możnych, życie Pana nie pieściło. Widziałem to choćby po próbie samodzielnego powstania z fotela na dole. Pomimo bólu przyjął Pan pomoc dopiero w ostateczności. Przeciętny możny przyjąłby pomocna dłoń bez wahania, w końcu to ułatwienie. Dlatego też, należy się Panu szacunek. Co ciekawe, na kartach kronik i ksiąg traktujących o historii Świata Ludzi również figuruje kilka osób podobnych do Pana. Najlepiej mi znana jest postać Jeana de Dunois, naturalnego syna księcia Orleanu. W Klinicznej bibliotece mam jego biografię zatem będzie Pan miał możliwość o nim poczytać i nieco lepiej go poznać. Też był twardy i uparty a życie go nie rozpieszczało, ale pomimo tego dosłużył się tytułu księcia Longueville i „Odnowiciela Królewstwa” oraz stopnia głównodowodzącego wojsk. W ówczesnej armii wyższym stopniem był jedynie konstabl. Wróćmy jednak do meritum. Plotka ma to do siebie, że wróblem wyleci a orłem powraca. Znając życie, wyjdzie na to, że był Pan śmiertelnie ranny bo przegrał pan walkę ze ślepą staruszką. Stare babsko było tak skoczne, że o mało nie udusiło Pana modlitewnym sznurem. I tylko interwencja z zewnątrz Pana uratowała. Cóż, nie ma możliwości zatrzymać tego łańcucha zdarzeń, ale można go przekuć w mały lub wielki sukces. – powiedziawszy to uśmiechnął się tajemniczo. Widząc było że stary gad zjadł zęby na takich gierkach - Z całą pewnością ma pan w swoim otoczeniu „zaufanych” ludzi. – słowo „zaufanych” zaakcentował tak, że nawet nie musiał wykonywać powszechnie znanego gestu brania słowa w cudzysłów - Proszę przekazać im, przy pucharku czegoś mocniejszego, oczywiście w wielkiej tajemnicy i prosząc by niczego nie mówili innym, że przybył Pan tu, do Kliniki, nie na leczenie a na pilną, spowodowaną obawą o bezpieczeństwo wewnętrzne, kontrolę. Całość, w tym niektóre z odniesionych obrażeń zadanych z rozmysłem by urealnić zdarzenie, była oczywiście skoordynowanym działaniem operacyjnym, mającym na celu sprawdzić plotki o rzekomym prowadzeniu eksperymentów na pacjentach. Proszę powiedzieć, że były to podejrzenia związane z działalnością MORII. W końcu każdy boi się Morii, czyż nie? Niestety, okazało się, że placówka ta jest czysta ponieważ nie tylko finansuje się samodzielnie, z własnych środków, ale też wspierana jest z funduszy arcyksiążęcych. Nie mniej, by nie wyglądało to zbyt bajkowo proszę dodać, że placówka w dalszym ciągu znajduje się pod dyskretną obserwacją, a Pan osobiście będzie tu zaglądał od czasu do czasu na kontrolę by pozbyć się wszelkich podejrzeń. – miał nadzieję że Cierń zrozumie metodykę działania - W końcu przeczytanie ponad dwóch tysięcy książek trochę Panu zajmie.
Popatrzył na Ciernia, zastanawiając się czy ten dokładnie zrozumiał to, co mu proponował. Oto bękart będzie miał możliwość wyjść nie tylko z twarzą, ale też zdobyć stosowne uznanie za poświęcenie w walce i oddanie sprawom bezpieczeństwa. Kto wie, może nawet w przyszłości zostanie Braiarem?
Gdy Aeron zaczął mówić o karaniu sług Anomander popatrzył nań z powagą. Widać było, że młodzian, który prawdopodobnie był starszy od Anomandera o co najmniej dwieście lat, jest przede wszystkim wojskowym. Musiał trzymać ludzi za mordę bo tego od niego wymagano. Mimo to Anomander postanowił dodać swoje trzy grosze
- Ciężko się nie zgodzić z tym co Pan mówi. Zwykłych żołdaków, najmitów, drabów miejskich i służebnych, pachołków czy chłopów rozbestwionych należy trzymać za mordę krótko. Jak konia przed walką. Jak psa na smyczy przed łowami. Jest takie stare porzekadło, mówiące, że jeśli ktoś chce mieć miękkie serce musi mieć twardą dupę. Zatem, moim zdaniem, lepiej mieć twarde serce. W przypadkach takich ludzi jak ci wcześniej wymienieni uważam, że bez bicia przysłowiowym batem do niczego się nie dojdzie. Tak to już jest, że bez bicia nie ma ani porządku, ani pracy, ani wychowania, ani szacunku. Ale bić trzeba metodycznie, naukowo, celowo, systematycznie i inteligentnie a nie na żywioł. – powiedział Anomander a ton głosu wskazywał na to, że wie co mówi. Kimkolwiek był skrzydlaty, pewnym było, że za nieposłuszeństwo karał srogo i bez wahania.
Zrobił chwilę przerwy by przemyśleć dalszą część wypowiedzi.
- Jednak te zasady nie dotyczą wszystkich. Może wydać się to dziwne, ale sługa może być oddany swojemu panu z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest miłość a drugim strach. Kochający swego pana sługa niejednokrotnie gotów jest poświęcić własne życie by tylko go ratować. Nie brakuje Świecie Ludzi rycerzy czy wojowników, którzy poświęcali soje krótkie z naszego Lustrzanego punktu widzenia, żywoty za swego pana. Osłaniali go własnym ciałem przed całym złem świata. Przed ciosami mieczy i toporów, pchnięciami włóczni czy kopii a także strzałami z łuku i bełtami z kuszy. Jednak sługa, oddany jedynie ze strachu nigdy tego nie zrobi. Sługa, który służy ze względu na strach przed Panem, nie jest dobry ani lojalny. Odejdzie, gdy ktoś okaże mu serce i zapewni ochronę przed zemstą dotychczasowego pana. Nawet jeśli jego okrutny pan postanowi okazać mu serce, ten podejdzie do tego nieufnie jak wilk do mięsa podawanego z ręki człowieka. Takiego kogoś łatwo jest stracić. – przerwał na chwilę i popatrzył na Aerona - Musi Pan sam rozważyć, czy Caius służy panu z miłości czy ze strachu. Kochającemu i lojalnemu słudze, jaki moim zdaniem jest Caius, miast kary wystarczy reprymenda lub uwaga. Uczynił bowiem to, co uczynił w najlepszej wierze. Pomimo strachu był gotowy bronić Pana przede mną jak lew. Jeśli jednak służy on Panu jedynie ze strachu, wówczas jest to wszystko jedno czy ukarze go pan słowem czy chłostą, bowiem nie spodziewa się niczego lepszego. Proszę pamiętać jeszcze o jednej rzeczy – zrobił przerwę by Aeron, jeśli się wyłączył na czas jego przemowy, miał chwilę na powrót - U zwierząt często występuje coś, co w behawiorystyce nazywa się agresją lękową. Kiedy zwierzęta takie jak psy czy wilki znajdą się w sytuacji bez wyjścia a wiedzą, że nawet jeśli się poddadzą zostaną poddane karze, atakują swojego oprawcę w ostatnim zrywie. Tną kłami na ślepo, byle tylko odwlec chwilę kary. Byle tylko żyć jeszcze przez jedno czy dwa uderzenia serca. U ludzi występuje analogiczne zachowanie. Zatem każda kara musi być wymierzana z umiarem i być adekwatna do przewiny.
Anomander skończył swoją przemowę i wstał. Przeprosił na chwilę i wyszedł z pokoju.
Nie było go około siedmiu minut. Gdy wrócił miał na sobie biały kitel a ze sobą małą skórzaną walizeczkę, w jakiej zazwyczaj nosi się sprzęt medyczny. Postawił walizeczkę na małym stoliku pod ścianą i poprosił by arystokrata się rozebrał.
Jeśli Cierń nie będzie dął rady się rozebrać, pomoże mu.
Poprosił by rogaty przysiadł na łóżku po czym poszedł na chwilę do łazienki. Z walizeczki uprzednio wyjął białe rękawiczki oraz mały pojemniczek zawierający mydło. Przez chwilę dało się słyszeć szum płynącej wody, a gdy ów ustał do pokoju wszedł doktor zakradając rękawiczki.
- Za chwilę zobaczymy jak to wszystko wygląda. – pomógł mu wstać - Nie wiem ile pan wie o lekarzach, ale na wszelki wypadek powiem Panu, że lekarzy obowiązuje coś takiego jak tajemnica lekarska. Zatem to co zobaczą podczas badania będą wiedział tylko i wyłącznie oni. Żadne osoby postronne, chyba że Pan kogoś upoważni do otrzymania takiej informacji. W przeciwnym razie lekarz nie przekaże tych danych nikomu innemu, chyba że wystąpią pewne określone przesłanki takie jak na przykład zagrożenie Pańskiego życia lub zdrowia tudzież będzie to miało wpływ na proces leczenia. – powiedział to celem uspokojenia młodego arystokraty.
Wiedział, że ów był bękartem, ale ktoś musiał go wychować na Arystokratę, którym niewątpliwie był, o czym świadczyła sprawność w prowadzeniu kurtuazyjnych rozmów i gierek dworskich. Chłopak wyznawał też twarde zasady, co dało się poznać choćby po tym co powiedział o trzech napomnieniach w przypadku służących i podwładnych. Ponadto życie bękarta w starych rodach nie należało do łatwych i przyjemnych. Aeron mógł zatem mieć na ciele całą masę blizn, których się wstydził. Anomander miał nadzieje, że uspokoił go nieco tym, że nic co zobaczy nie wyjdzie poza ten pokój.
Rozpoczął badanie.
Oglądał ciało bardzo dokładnie pragnąc poznać etiologię każdego siniaka. Delikatnie, choć czasem przy użyciu niewielkiej siły, sprawdzał jak reaguje układ mięśniowy i nerwowy na dotyk w poszczególnych miejscach.
Nie podobał mu się wygląd ciała na tuż pod łopatkami i okolicach lędźwiowych kręgosłupa.
- Z pewnością ma Pan obity kręgosłup. Dodatkowo obawiam się, że ma pan także połamane żebra ale na te pytania odpowie już RTG. Za chwilę podam panu leki, po których przestanie pan praktycznie całkowicie odczuwać ból. Proszę pamiętać, że jest to uczucie złudne i nie naprawią one obrażeń w żaden sposób. Zwyczajnie przestanie boleć.
Powiedziawszy to podszedł do torby i wyjął dwie strzykawki.
- Wiem, że zabrzmi to dziwnie ale proszę się płożyć i odsłonić pośladek – powiedział zachowując powagę - Poczuje pan dwa ukłucia co może, choć raczej nie będzie, wiązać się z przejściowym, niewielkim bólem. Pierwsze ukłucie to będzie środek przeciwbólowy. Zacznie on działać w ciągu maksymalnie 15 minut. Po tym czasie będzie pan mógł dosłownie pobiec do biblioteki, co zdecydowanie odradzam. Pójdziemy tam powoli. Drugie ukłucie to będzie środek przeciwzapalny jego bezpośredniego działania Pan nie poczuje.
Gdy Cierń odsłonił pośladek, Anomander sprawnie zrobił oba zastrzyki. Zrobił to powoli i delikatnie by nie narażać pacjenta na dodatkowy ból.
- Proszę teraz poleżeć przez około 15 lub 20 minut. Czy jest coś co Pana szczególnie interesuje? – zapytał Anomander sprzątając po zabiegu - Proszę się nie krępować i pytać. W końcu musimy jakoś umilić sobie oczekiwanie na poprawę samopoczucia.Thorn - 12 Listopad 2017, 19:09 Thorn przekrzywił lekko głowę gdy ten mówił o koniach, zainteresowany opisem. Uśmiechnął się nieco szerzej słysząc jaki był wierzchowiec Anomandera. Do złudzenia przypominał Tancerza ale o tym Arystokrata na razie nie zamierzał wspominać. Nie, gdy jeszcze nie byli sami. Na swobodną rozmowę jeszcze przyjdzie czas.
Już nawet wymyślił, jak przyzwyczaić swojego rumaka do zapachu gada. Tak, w razie gdyby Dyrektor jednak zgodził się na wspólną przejażdżkę. Było nie było, ulubiony po polowaniach sport Szlachty.
Upiorny był wdzięczny, że komentarz Lekarza sprowadzał się do stwierdzenia, że przy obecnym stanie zdrowia zachwiania nie są niczym nadzwyczajnym. Oznaczało to, że z jednej strony odnotował to co się stało ale nie przywiązywał wagi. Chyba. Thorn z każdą minutą był coraz mnie pewny sygnałów jakie otrzymywał od skrzydlatego. Zmęczenie dawało o sobie znać.
Gdy weszli do pokoju Thorn nie usiadł bo zwyczajnie nie chciał się panoszyć. Może i był Wysoko Urodzonym, ale zachowywał się nieco inaczej niż jego rogaci, przyzwyczajeni do wygód pobratymcy. On nie zawsze miał w życiu z górki.
Rozejrzał się dyskretnie i gdy czarnowłosy powiedział, że pomieszczenie oddaje do dyspozycji Upiornego, Aeron skłonił się lekko z uśmiechem. Gdy Dyrektor pokazał mu komodę w której stały baryłki napitku, młody Vaele pokręcił głową z niedowierzaniem ale i uznaniem. Zdradzał to szeroki, radosny uśmiech.
Dopiero co o tym rozmawiali. Jakim cudem Służba tak szybko przyniosła tutaj te baryłki? A może były one standardowym wyposażeniem tego bogatego pokoju? Aeron poczuł się dziwnie ale mimo wszystko wolał myśleć, że to tylko on został tak specjalnie obdarowany.
Dopiero gdy skrzydlaty zajął miejsce, Thorn przycupnął na wskazanym mu łóżku. Było nie było, to pan van Vyvern jest Gospodarzem i on dyktuje co w następnej kolejności wolno zrobić jego Gościom.
Arystokrata skupił się na tym co mówił niebieskooki. A mówił dużo i mądrze. Szlachcic zmrużył nieco oczy co świadczyło o procesie myślowym, bo Vaele nie puszczał słów Dyrektora kantem. Chciał jak najwięcej zapamiętać.
Zaskoczyła go wiedza jaką wykazał się starszy z wyglądu mężczyzna. Wyglądało na to, że niejedno w życiu widział i dworską grę ma w małym paluszku. Momentami Thorn czuł się wręcz zażenowany tym, że sam nie wpadł na taki plan. Ale może była to kwestia jego obecnego stanu.
Cieszył się, że mimo tego co się stało w pokoju, zdobył szacunek Gospodarza. Na tym chyba najbardziej mu zależało.
Jego spojrzenie zmieniło się, podobnie jak i miły, uprzejmy uśmiech gdy tamten zaczął mówić o "naturalnym synu księcia Orleanu". Oczy błysnęły i dzięki temu spojrzenie stało się ostrzejsze, bystrzejsze. Na chwilę Upiorny zapomniał o bólu i przelał całą uwagę na siedzącego nieopodal Szlachcica.
Wiesz, kim jestem, prawda? Ach, doskonale wiesz! Nie jesteś przecież takim ignorantem, jak większość Magnatów Krainy Luster.
Jego uśmiech stał się nieco bardziej tajemniczy. Aeron patrzył w lodowe oczy rozmówcy, siedząc wygodnie na łóżku szpitalnym. Powróciła Maska Gracza. Idealna Pokerowa Twarz, zdradzająca tylko i wyłącznie wcześniej przemyślane i przepuszczone przez Sito Bariery emocje.
Na wzmiankę o "zaufanych ludziach" odchylił nieco w tył głowę, unosząc podbródek i poszerzył uśmiech, ukazując zęby. Ten był nieco upiorny, trochę złowieszczy, ale Vaele wiedział, że Anomander odbierze go w prawidłowy sposób.
Dyrektor tej placówki bardzo mu się podobał. Był niesamowicie wprawnym Graczem, mądrą, z pewnością leciwą istotą. Inteligencja aż biła z jego twarzy i Arystokrata wierzył, że niejednego wiedza i pewność siebie skrzydlatego mogła przytłoczyć. Jego jednak jedynie lekko przygniatała, i to momentami gdy spuszczał Barierę. Gdy na to pozwalał, sprawiając, że ich rozmowa stawała się przez to naturalniejsza.
Oczywiście, że miał "zaufanych ludzi". Całą masę! Cały jego oddział był na tyle posłuszny i lojalny, że każdy żołnierz trzymał jęzor za zębami i nie odzywał się nieproszony. Och, doprawdy, plotki które się rozniosły po Koszarach z pewnością nie wypłynęły od nich. Nie, co to, to nie.
Gdy tamten skończył mówić, Thorn przez chwilę patrzył mu w oczy z porozumiewawczym uśmieszkiem. Nie ma co, skrzydlaty był inteligentny i sprytny jak mało który przedstawiciel Opętanych. O ile w ogóle Opętańcem był.
- Gdybyśmy byli w mej Rezydencji i rozmawiali przy kielichu dobrego, mocnego wina z moich piwniczek... - powiedział i skłonił się Dyrektorowi, doceniając jego słowa - Wzniósłbym za pana toast. Doprawdy, wyśmienity plan. Dziękuję.
Cóż za ironia losu. Nieznajomy mu mężczyzna, Szlachcic ze Świata Ludzi w ciągu kilku minut rozwiązał problem Aerona, z którym ten będzie zapewne borykał się tuż po powrocie do Koszar. Upiorny bardzo doceniał pomoc. Coraz bardziej lubił tego mężczyznę nie dlatego, że ten mu cały czas pomagał ale dlatego, że odsunął uprzedzenia na bok. Już dawno młody Vaele nie rozmawiał z drugim Wysoko Urodzonym jak równy z równym. Zawsze gdzieś w trakcie rozmów czaił się cień związany z jego nieczystym urodzeniem. Było to przykre, ale rogaty przywykł. Co nie zmienia faktu, że teraz gdy rozmawiał z Dyrektorem czuł się wyśmienicie.
Kolejny wywód skrzydlatego był bardzo długi i poważny. Również i tym razem Thorn słuchał go z uwagą, nie przerywając. Pan van Vyvern miał tą umiejętność, że potrafił pięknie ubierać w słowa swoje myśli. I mówił dużo, wylewając ze swych ust miodouste, świetnie dobrane słowa.
Gdy zakończył, Aeron nie odezwał się od razu. Zamyślił się na chwilę.
Caius był mu wierny nie dlatego, że się go bał. Przecież wraz ze śmiercią poprzedniej głowy rodu, Wilk jak i pozostała dwójka stali się... niepotrzebni. A jednak dziedzic z nieprawego łoża zapewnił im dach nad głową, nazywając ich nawet Rodziną. Byli jedynymi istotami, którym Thorn bezgranicznie ufał.
A co jeśli jednak... Caius, Bianka i Alden bali się? Widzieli w nim Dziadka?
Nie karał ich nigdy chłostą. Nie podniósł nigdy ręki. Zdarzało się, że straszył biciem ale zawsze wtedy miał ogromne wyrzuty sumienia, bo gdy straszył, tak bardzo przypominał swojego przodka.
Thorn nagle poczuł się stary i zmęczony. Co z tego, że wyglądał na trzydziestolatka według ludzkiej miary, skoro miał ponad pięćset lat na karku. Czuł się głupio, bo sprawdzały się słowa, które ktoś mu kiedyś powiedział w złości: "Co wam, Upiornym po długowieczności, kiedy uczycie się tak samo wolno jak żyjący bez porównania krócej Ludzie?"
Potwierdzało się to, że w życiu każdej istoty istnieją pewne etapy. I niezależnie od tego czy jest się pięćsetletnim rogaczem czy trzydziestoletnim Człowiekiem, nie można było tych etapów przyspieszyć.
- Trudno się z panem nie zgodzić. - powiedział cicho spuszczając wzrok i patrząc na buty skrzydlatego - W dzisiejszych czasach trudno o dobrego Sługę. Podobnie pewnie jak i o dobry Personel. - spojrzał mu w oczy z powagą. Chciałby, żeby również i Anomander nie karał zbyt surowo Julii. Ale nie powiedział niczego na głos. Dyrektor już udowodnił, że kieruje się sprawiedliwością. Chyba, że to o czym przed chwilą tak długo mówił, było jednym wielkim kłamstwem.
Gdy Anomander nagle wstał i skierował się do wyjścia, Aeron poczuł uszczypnięcie paniki. Czy coś powiedział nie tak? Czy źle się zachował? Zranił Gospodarza?
Szybko odgonił jednak myśli. Nie, przecież zachowywał się dobrze. Był miły i grzeczny. Trochę rozkojarzony bólem ale chyba nie rzucił jakiejś niestosownej uwagi. Chyba.
Skrzydlaty wyszedł na kilka minut i to był czas, kiedy Aeron mógł odetchnąć i złapać oddech.
Korzystając z tego, że został sam, zgarbił się nie zważając na ból i westchnął głośno. Był bardzo zmęczony. Pozornie błaha rozmowa wyciągnęła z niego ogromne pokłady energii. Przez chwilę więc siedział wsparty na jednej dłoni i patrzył w podłogę, szybko analizując przebieg rozmowy. Poczuł się senny...
Pan van Vyvern wrócił po kilku minutach i zastał go w poprzedniej pozycji, siedzącego prosto z lekkim, uprzejmym uśmiechem. Thorn zanotował zmianę w wyglądzie Lekarza - przez biały fartuch wyglądał teraz bardziej profesjonalnie ale też i... zimno. Jakby za sprawą jednego płaszcza dało się zmienić całkowicie podejście istoty i otaczającą ją aurę.
- Jeśli nie zaistnieje bezpośrednie ryzyko utraty życia... - powiedział przyglądając się walizce którą tamten ze sobą przyniósł - Wolałbym, by tylko mnie informował pan o moim stanie i przebiegu leczenia. - skinął mu głową z szacunkiem - Upoważniam również pana do wykonywania wszelkich niezbędnych czynności w razie gdybym stracił przytomność. - dodał ostrożnie - Chociaż ze swojej strony nie planuję omdlewać na widok własnej krwi. - rzucił lżejszym tonem, pogłębiając uśmiech o lekkie zmrużenie oczu.
Czy Anomander wyłapał, jakim zaufaniem młody Vaele go właśnie obdarzył? Jaka odpowiedzialność spadła teraz na Medyka?
Sam zdjął wszystkie ubrania. Robił to powoli i ostrożnie, ale ostatecznie nie potrzebował pomocy. Nawet poradził sobie z rozpięciem dziwacznego, metalowego rusztowania, zapiętego na jego ręce. Aeron nie zdejmował go wcześniej bo bał się, że jego ręka nie zrosła się dobrze. Teraz jednak nie czuł bólu więc chyba wszystko było dobrze, prawda?
Na jego górną część garderoby łącznie, idąc od ubrań wierzchnich składały się: ciężki, ozdabiany złotymi szyciami i futrem płaszcz, idealnie skrojona marynarka przypominająca mundur, niewidoczna pod marynarką kamizelka pełniąca dyskretnie funkcje gorsetu (nie była potrzebna, ale Thorn ubierał ją z przyzwyczajenia) i czarna koszula ze stójką, zapinaną ciasno pod szyją.
Dopiero gdy mężczyzna pozbył się ubrań, Anomander mógł zobaczyć jak pięknie jest umięśniony i jak szeroki w barach. Mięśnie Vaele grały za każdym jego ruchem. Skóra napinała się sprężyście na splotach mięśniowych, szerokie ramiona wydawały się być teraz jeszcze szersze, gdy nie okrywał ich płaszcz.
Szkoda tylko, że jego idealne ciało tak szpeciły wielkie na wpół zagojone sińce i krwiaki.
Thorn położył ubrania w ciszy na łóżku na chwilę odwracając się do skrzydlatego plecami. Na całej ich powierzchni widniał duży, piękny tatuaż ukazujący róże zamkniętą w splotach cierni. Malunek zapierał dech w piersiach, nawet mimo tego, że miejscami był trochę rozmazany przez obrażenia których się Upiorny nabawił przez lata. Tylko wprawne oko mogło dostrzec pod pociągnięciami tuszu, ile blizn obraz skrywa.
Uśmiech gdzieś znikł, mężczyzna wyglądał jakby trochę wstydził się swojego stanu, ale chciał to ukryć za powagą.
Nie zapinał na ręce stelażu ale powoli wyprostował ją, zginając nadgarstek i palce. Dało się słyszeć strzał nierozruszanych kłykcie.
Gdy już był gotowy, odwrócił się do Lekarza i spojrzał mu w oczy z krzywym uśmiechem. Pozwolił się dotknąć i nie marudził, gdy czuł pod palcem Dyrektora lekkie ukłucie bólu.
Przysłuchiwał się słowom Dyrektora z uwagą, ale można było dostrzec na tego twarzy zmęczenie. Jakby właśnie postarzał się do kilkaset lat (miarą Ludzi, kilkanaście). Nie zareagował na prośbę Lekarza, była zwyczajna. Co prawda Thorn nigdy nie miał robionego zastrzyku, ale był inteligentną, dorosłą osobą i nie bał się igły. Przecież insekty też kłują ciało.
Położył się na łóżku na brzuchu wcześniej odpinając pas który trzymał jego czarne jak smoła spodnie. Zsunął je razem z bielizną, dając skrzydlatemu dostęp do swojego pośladka, jajkolwiek by to brzmiało. Korzystając z tego, że Anomander nie mógł zobaczyć teraz jego twarzy, zamknął oczy i westchnął w pościel. Nie czuł się w tej pozycji zbyt dobrze, nie lubił być bezbronny, ale wiedział, że pan van Vyvern chce mu pomóc. Czuł, że niebieskooki ma dobre intencje.
Z tej perspektywy skrzydlaty mógł doskonale obejrzeć sobie jego plecy bo światło wpadające prze okno zaginało się na każdej bliźnie. Co pomyśli? Czy domyśli się, że podłużne ślady na plecach Szlachcica są pozostałością po biciu laską, podobną do tej na jakiej sam się podpierał? Czy zauważy, że niektóre z nich urosły razem z ciałem młodego Vaele bo były zadane, gdy ten był jeszcze dzieckiem?
Thorn poczuł się obnażony. Ukrywając twarz w pościeli zaczerwienił się mocno. Wiedział, że Lekarz nikomu innemu nie powie co zobaczył a jednak... Może dlatego, że rogaty zawsze ukrywał stan swojej skóry i pamiątki. Nie unikał kontaktów seksualnych ale zawsze odbywały się one jak nie w ciemnościach, to przynajmniej w półmroku, gdzie mógł skupić się na pieszczotach a nie na chowaniu pleców.
Poczuł ukłucia ale nawet nie drgnął. Jedynie uniósł nieco twarz wyżej, by móc normalnie oddychać. Zawiesił wzrok na leżącej u wezgłowia łóżka poduszce. Ach, jaki interesujący widok.
Gdy Anomander skończył i zaczął sprzątać, Thorn podciągnął spodnie by nie leżeć na łóżku z odkrytymi pośladkami. Przecież nie wypadało, nawet jeśli to Szpital.
Nie podniósł się jednak. Pozwolił sobie na odpoczynek przy okazji spełniając polecenie Lekarza. Leżał na brzuchu z dłońmi wzdłuż ciała i głową opartą na podbródku. Żeby cokolwiek powiedzieć, musiał nieco unieść głowę by nie mówić przez zęby.
Minęła chwila od pytania Anomandera gdy Upiorny uśmiechnął się.
- Kiedy opowiadał pan o swoim wierzchowcu... - powiedział cichym, spokojnym, trochę sennym głosem, nie dbając już o Protokół, którym był już mocno zmęczony - Oczami wyobraźni widziałem swojego Tancerza. - pogłębił uśmiech myśląc o swoim rumaku - Piękny, ciężki ogier o maści w kolorze srebra i czarnej jak noc grzywie i ogonie. Wiele lat zajęło mi nauczenie go wszystkiego tego, o czym pan mówił. Jest... niesamowitym rumakiem. Nigdy mnie nie zawiódł.
Zamilkł dalej gapiąc się trochę tępo w poduszkę. Po około sześciu minutach poczuł jak ból znika. Jak usuwa się w głąb niego. Thorn przez chwilę leżał nieruchomo. Dopiero jak poczuł, że nie czuje już ani bólu pleców ani siniaków, westchnął głośno, jak ktoś któremu z barków zdjęto ogromny ciężar.
- Wspaniałe uczucie... - powiedział głębokim, cichym głosem - Móc chociaż na chwilę zapomnieć. - miał na myśli oczywiście ból - Spokojnie poleżeć. Bez tego okropnego ucisku w plecach, rwania w karku i drętwienia nóg.
Zamknął oczy. Wyglądał jakby zasnął, jego oddech stał się głębszy i spokojniejszy. Tylko lekki uśmiech zdradzał, że mężczyzna nie śpi.
Przesunął głowę by skierować twarz w stronę Dyrektora, Dobrodzieja który sprawił, że chwilowo nic Aerona nie bolało. Spojrzał mu w oczy, całkiem przytomnie. Nie dostał przecież środka usypiającego ani niczego w tym rodzaju, prawda?
- Bardzo proszę, Dyrektorze. - zaczął grzecznie - Niech mi pan powie. Czym jest badanie RTG, o którym kilkukrotnie pan wspomniał?Anomander - 13 Listopad 2017, 03:21 Rozmowa toczył się w atmosferze ogólnego zrozumienia i szacunku co było zrozumiałe i naturalne dla skrzydlatego. Anomander, choć jego rodzina na kartach historii pojawiła się po raz pierwszy w 1200 roku, nigdy nie uważał, że pochodzenie determinuje wartość człowieka. Widział już wielu ludzi, którzy przechwalali się szlachectwem a byli zwykłymi chamami, tak z obyczajów, statusu majątkowego jak i poglądów. Spotkał też wielu, którzy szlachta nie byli ale nosili się z godnością i dumą. Takich, co szanowali słowo i mieli honor nawet jeśli nie stało im pieniędzy. To byli prawdziwie ludzie. To oni stanowili prawdziwą wartość. To oni mieli dość odwagi i honoru by wierzyć w ideały, i jeśli trzeba, ginąć w ich imię.
Można powiedzieć, że skrzydlaty miał jakiś nieomal odwieczny uraz do większości stanu szlacheckiego, mimo że sam się z takowego wywodził. Nienawidził słuchać supremacyjnego pierdolenia ludzi, które na swój status społeczny nie zasługiwali. Te nędzne pędraki wżeniły się w rodziny, kupili sobie herb od jakiegoś szlachcica, któremu i tak było wszystko jedno albo ich prawie zwierzęcy przodkowie, w większości równie bezmózgie chamy jak ich następcy, znaleźli się kiedyś w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie i na podstawie zwierzęcego szczęścia zostali wpisani na listę herbową. W większości wypadków, po takiej szlachcie, jeszcze sto lat wcześniej przodkowie prawdziwej szlachty wsiadali na koń. Nienawidził tej odmiany ludzi, która jeszcze bez mała sto lat wcześniej drewnianymi grabiami i widłami grabiła i rozrzucała krowie łajno na polach, a teraz uznawała się za Wielmożnych Państwa.
Ale teraz było inaczej. Ten arystokrata był inny niż spotykani do tej pory arystokraci Krainy Luster. Teraz miał tego dowód, bo oto stał przed nim Aeron Vaele, naturalny syn swojego ojca, którego zapewne nawet nie znał. Facetowi, ojcu Ciernia, należało się poklepanie po jajach i pochwała za dobrze wykonaną robotę. Gdyby wiedział, jakiego ma syna pewnie byłby z niego dumny. Chłopak był grzeczny, miły, uprzejmy i inteligentny ale pod tą pierwszą warstwą kryła się osoba zdeterminowana, śmiała, odważna i samodzielna. Ktokolwiek go wychowywał, musiał to robić albo niezwykle mądrze, albo twardą ręką. Zważywszy na to, że Areon był bękartem, lub jak wolał to określać Anomandere „naturalnym synem” swojego ojca, raczej była to kwestia twardej ręki.
- Cieszę się, że ten pomysł się Panu podoba. – powiedział Anomander patrząc na rogatego - W końcu i tak mamy mieć tu wizytację, zdaje się, że nawet dziś miała tu przybyć Pani Esmé de Chardonnay. Ponoć doradczyni Arcyksięcia. – cień uśmiechu przemknął przez oblicze Anomandera.
Thorn raczej tego nie wiedział, ale nazwisko, pochodzące od białego, przemysłowego szczepu winnego z dodatkiem „de” brzmiało dla jego uszu jak dla przeciętnego mieszkańca Świata Ludzi von Nowak, effendi Burak, Sir Maliniak czy de Kowalski. Żałował trochę, że owa doradczyni nie nosiła nazwiska Bill. Pięknie komponowało by się z jej francuskim, szlacheckim dodatkiem.
Anomander nie dodawał, że list który jakiś czas temu od niej dostał mógłby służyć za papier do tyłka a nie oficjalne, ewentualnie półoficjalne, zawiadomienie. Tyle było w nim błędów formalnych, że przez chwilę zastanawiał się czy to nie jakiś durny dowcip. Niemniej odpisał i czekał czy faktycznie ktokolwiek przybędzie.
- Zgadzam się, jeśli chodzi o dobry personel to o niego jest bardzo trudno. Zwłaszcza teraz, ale to nie istotne. Do tej pory ograniczam się jedynie do delikatnego upominania. I to wielokrotnie … – powiedział Anomander lekko kiwając głową w zamyśleniu. … i mam personel rozpuszczony jak dziadowski bicz. Julia zachowuje się jak wieczna ofiara, a Bane gwałci pacjentki a w dodatku zachował się dziś jakby mnie nie szanował … kurwa mać … . pomyślał to, czego nie dopowiedział. - Cóż, czas pokaże czy nie popełniłem błędu jednak błędu. Jednakże na swoje usprawiedliwienie mogę dodać to, że Personel to nie słudzy.
Miał nadzieję, że rogaty zrozumie to czego nie dopowiedział. Julii faktycznie należało obić nie tylko siedzenie ale i kufę za to zachowanie, ale nie mógł jej uderzyć. Po pierwsze był Dyrektorem placówki, a mimo że w Krainie Luster nie obowiązywały prawa ze Świata Ludzi, jakoś ciężko mu było lać po pyskach swoich pracowników. Po drugie Julia była jeszcze dzieckiem i może te jej zachowania, skłonność do bycia ofiarą i wiecznie cierpiącą to chęć zwrócenia na siebie uwagi otoczenia? Po trzecie nie chciał bić dzieci. Nigdy nie podniósł ręki na swoje, zatem i na cudze nie podniesie, do ostatniej chwili.
Odmienną kategorię stanowił Bane, i Anomander nie wiedział co ma o tym myśleć. Kiedyś taki nie był. Przypominał mu Syna. Był znakomitym kompanem do pracy i do zabawy. A teraz? Po tym pierwszym podaniu alkoholu coś się z nim stało, stał się płaczliwą ciotą. Egocentrycznym histerykiem. Dziś, swoim pokazem dramatycznym całkowicie przegiął pałę. Gdyby nie to, że był jego pracownikiem, skrzydlaty trzasnął by go w ten histeryczny ryj. Kolanem. Z wyskoku. Może to by go otrzeźwiło. Zresztą przysiągł sobie, że mu za to dzisiejsze zachowanie i za wyprowadzenie go z równowagi odpłaci, a Anomander zawsze dotrzymuje danego słowa.
Słysząc o upoważnieniu skrzydlaty uśmiechnął się. Nie było mu ono potrzebne, ale miło było to usłyszeć, że rogaty mu ufa. Szlacheckie słowo nie dym.
Anomander przygadał się rzeźbie ciała Aerona. Młodzian mógłby służyć na model lub natchnienie dla antycznych mistrzów dłuta. Z resztą cholera wie ile on ma lat, może i służył. Niemal idealną całość szpeciły jednak blizny i siniaki. Jedne były stare a inne nowsze. Skrzydlaty przez dłuższą chwilę przyglądał się tatuażowi na plecach. To było prawdziwe dzieło sztuki. Widać było, że ów malunek przykrywa stare blizny. Biedny dzieciak. Anomander niejako odruchowo klepnął go po ramieniu gdy odchodził do torby. W geście tym kryło się wiele, ale tylko inny facet może to zrozumieć. Było tam współczucie, podziękowanie za zaufanie, otucha, solidarność, zapewnienie o tym że będzie dobrze, przyjacielskie emocje i potwierdzenie szczerości. Jeden męski gest, a tak wiele słów.
Wykonał zastrzyki i usiadł czekając na efekt.
- Konie to wspaniałe istoty. Opowiem panu legendę ze Świata Ludzi, o tym jak powstał koń. – powiedział i rozsiadł się na krześle - Na początek słowem wstępu. Rozumiem że wie Pan czym jest religia lub wyznanie, jednak wydaje mi się, że pojęcie „Bóg” jest panu obce. Zatem Bóg to istota nadprzyrodzona, wszechmocna i wszechwiedząca, będąca przedmiotem kultu. Postrzegany jest jako stworzyciel i pan wszechświata. – powiedział starając się jak najdokładniej wyjaśnić kim jest Bóg - Było to w czasach, gdy Bóg kończył już tworzenie Świata Ludzi ale nim stworzył pierwszego człowieka. Złapał On w dłoń garść ciepłego i dzikiego wiatru południowego, kroplę z górskich strumieni, źródło ognia – żar i grudkę gliny. Ścisnął to w dłoni, dmuchał do środka i powiedział: Oto czynię z ciebie stworzenie zdolne do lotu bez skrzydeł, w które włożę potęgę i chwałę moich przyjaciół, a poniżenie i zgubę moich wrogów. Od tego dnia będziesz stanowić wał obronny dla ludzi i ich pomocnika w doli i niedoli. Bogate łupy zdobyte będą na twym grzbiecie a moja moc będzie z tobą gdziekolwiek byś się znalazł. Wiatr, woda, ogień i glina odpowiedziały jednym głosem „Stwórz”. I tak powstał koń a Bóg dymny ze swego dzieła przywiązał mu do grzywy nad czołem dobro i szczęście. – powiedział Anomander i uśmiechnął się - Bo dobry koń nigdy nie zawiedzie swego towarzysza, przyjaciela i opiekuna. Z najgorszej i najbardziej zajadłej bitwy potrafi go na grzbiecie wynieść, nawet jeśli sam odnosi rany. Jeśli ów spadnie w bitwie i tłum ich rozdzieli wówczas po bitwie, na pobojowisku, gdzie smród krwi, wnętrzności i odchodów miesza się w powietrzu, on choćby i w stertach trupów, odnajdzie swojego towarzysza i będzie stał nad nim i czekał, aż ten wstanie i ponownie ruszą w dal. – powiedział, ale jego oczu patrzyły gdzieś w dal tak jakby przypominał sobie obrazy z własnego życia - Musze Panu powiedzieć, że gdy tylko wszystko wróci do normy, to chętnie wybiorę się na przejażdżkę.
Słysząc o uldze, Anomander pokiwał głową.
- Tak właśnie działają leki ze świata ludzi. Dla tego gotów jestem ryzykować choćby i życie, by tylko się tam dostać i uzupełnić zapasy – powiedział poważnym głosem - Przypominam. Brak bólu nie oznacza, że jest Pan zdrowy. Proszę mieć to na uwadze i się nie przemęczać.
Siedzieli chwilę i czekali gdy arystokrata zadał pytanie.
- Rentgenogram czyli w skrócie RTG to takie zdjęcie … – zdał sobie sprawę, że Cierń może nie wiedzieć czym dokładnie jest zdjęcie - … to taki …obraz, … który powstaje na … błonie … w wyniku prześwietlania ciała badanego wiązką promieniowania rentgenowskiego. Dzięki temu będę mógł zobaczyć jak wyglądają Pańskie kości a także ocenić ich stan w sposób całkowicie bezbolesny. Można tak obejrzeć niemal każdą część ciała istoty baraniej. Sam proces będzie wyglądał tak: płoży się Pan na stole takiej specjalnej maszyny, gdy powiem to wstrzyma Pan oddech, maszyna wyda dźwięk pośredni pomiędzy „łup” a „pstryk” i będzie pan mógł zejść ze stołu. Później pokażę Panu jak obraz pojawia się na owej błonie pod wpływem odczynników chemicznych. Po raz pierwszy będzie Pan mógł zobaczyć swoje własne kości … kiedy są jeszcze w ciele – przez chwilę zastanawiał się na jedną rzeczą – Przepraszam, czy mimo wszystko jest Pan dziś na służbie? Bo jeśli tak, to mam do Pana ogromną prośbę. Julia znalazła dziś nad ranem, na terenie Kliniki małe dziecko. Dokładniej rzecz biorąc małą Arystokratkę imieniem Abi. Dziecko w tej chwili jest leczone. Nie wie jak ma na nazwisko, nie wie jak się nazywają jej rodzice ale wie, że doszła aż tu a jaj opiekunka imieniem Nana czy Nena nie żyje. Gdy stan dziecka się poprawi na tyle, bym nie miał już żadnych obaw o jej zdrowie, Julia miała dostarczyć list z prośbą o interwencję. Z tego powodu chciałbym prosić by w miarę możliwości zerknął Pan w wolnej chwili do tego dziecka. Nie wątpię, że zna pan lepiej aktualną genealogię Arystokracji niż ja. Może Panu uda się coś więcej ustalić.Thorn - 13 Listopad 2017, 23:44 Informacja o tym, że Klinikę miała nawiedzić Doradczyni Arcyksięcia była... ciekawa. Dobrze było o tym wiedzieć. Albo może nie tyle wiedzieć, że ma przybyć co wiedzieć, że się spóźnia. Thorn uśmiechnął się w myślach z satysfakcją.
Już od dłuższego czasu zastanawiał się na swoją kandydaturę na wysokie stanowisko Briara, czyli bezpośredniego Doradcy Arcyksięcia. I nie ma nic lepszego jak wieść, że obecny Doradca nie do końca wywiązuje się ze swoich zadań.
Skinął głową Anomanderowi bo zgadzał się z nim w zupełności, jeśli szło o Personel. Co prawda sam miał Służących lub Żołnierzy pod sobą, ale wiadomo, że inaczej powinno się traktować tych, którym jednak trzeba płacić za ich pracę. Dyrektor, chociaż miał dużą władzę, nie mógł tak po prostu prać po pyskach Podwładnych.
Zastrzyki same w sobie nie były przyjemne, chociaż bezbolesne. Jednak to, co nastąpiło po kilku minutach od ich wykonania było warte największych bogactw. Mięśnie Thorna rozluźniły się i po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł się dobrze. Nic go nie bolało, nic nie drętwiało...
Leżał spokojnie pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Poczuł się senny ale słuchał uważnie Anomandera. Skrzydlaty zawsze bowiem miał coś ciekawego do powiedzenia, Aeron już zdążył się o tym przekonać.
Gdy tamten zaczął mówić, Arystokrata patrzył uważnie na jego twarz. Jego mimika była bardzo oszczędna a jednak zobaczył w nim coś, co kazało mu pomyśleć, że w ciele skrzydlatego wojownika kryje się wrażliwy, choć surowy duch. Mówił pięknie, dobierał słowa z finezją. Nawet teraz gdy opowiadał legendę, robił to w taki sposób, że Upiorny poczuł się tak jakby czytał dobry wiersz.
Jego głos sprawił, że Thorn zmrużył nieco oczy. Nie zasypiał, legenda była bardzo ciekawa. Ale bijący od Dyrektora spokój pozwolił Szlachcicowi zwiększyć pokłady zaufania. Rogaty był rozluźniony. Do tego stopnia, że gdyby Opętaniec chciał go teraz zabić, pewnie zrobiłby to z łatwością. Gdyby nie to, że w pomieszczeniu jednak było sporo metalowych przedmiotów. A póki Vaele pozostawał przytomny mógł sobie pomóc używając mocy.
Wachlarze długich rzęs co chwilę zakrywały tęczowe oczy gdy ich właściciel powoli mrugał, nie spuszczając jednak wzroku z siedzącego w fotelu Gospodarza.
Głupio się przyznać... ale Upiorny mógłby słuchać tego spokojnego, chłodnego głosu do końca swoich dni. Anomander miał w sobie coś pociągającego. Ale może Thorn reagował tak bo zwyczajnie nie spotkał dotąd na swej drodze kogoś tak interesującego?
- Smród wojny znam aż za dobrze. - stwierdził z powagą, bardziej do siebie niż do Lekarza. Jego spojrzenie uciekło gdzieś w bok i zawiesił się na ścianie. Mężczyzna na chwilę zamilkł i wyglądało na to, że stracił kontakt z rzeczywistością.
Przed oczami przeleciało mu jego własne życie. A właściwie ten niewielki fragment, gdy już jako doświadczony Żołnierz przyszło mu walczyć w bitwie o Krainę Luster. Przeciw Ludziom i ich... tworom. Bo ciężko nazwać te nieszczęsne, powykrzywiane istoty które stworzyli Naukowcy MORII Ludźmi.
Pamiętał bunt Marionetek. Każdą parę matowych oczu, gdy Lalki w szale szarżowały na Wojska Krainy Luster. Pamiętał, jak zwarte Oddziały cofały się nagle przerażone tym zwrotem. Pamiętał krytyczny upadek Morale.
Pamiętał przerażone twarze swoich Żołnierzy gdy on, świeży Dowódca nakazał szarżę. Pamiętał powykrzywiane lica zabitych Towarzyszy, ich zmasakrowane ciała i wszechobecny smród.
Pamiętał, że wtedy po raz pierwszy pożałował, że nie zginął razem z nimi, w tej bratobójczej walce.
Powrócił spojrzeniem na Anomandera i skrzydlaty mógł zobaczyć, że jego oczy przez chwilę nie błyszczały. Patrzył beznamiętnie. Jak gdyby miał przed sobą nie żywą istotę a kolejne ciało.
I nagle uśmiechnął się. Powoli i łagodnie a iskierki znalazły drogę ku tęczy i jego oczy znowu rozbłysły wesoło.
- Legendy krążące po Krainie Luster są podobne. - powiedział - Jednak u nas, to Baśniopisarze tworzyli nasz świat. Swoją potężną magią stworzyli wszystko co nas otacza, w Krainie Luster. Słyszałem jednak, że Upiorna Arystokracja przybyła tu ze Szkarłatnej Otchłani. Można więc powiedzieć, że po części jesteśmy... Uzurpatorami. - zachichotał, jakby powiedział śmieszny żart.
Legendy dotyczące stworzenia Krainy Luster i Otchłani były różne. Właściwie tok opowieści zależał od Opowiadającego.
- Gdybym wiedział, że leki Ludzi działają w taki sposób... - stwierdził - To może nie musiałbym wlewać w siebie tych wszystkich ziołowych świństw, które ostatecznie nic nie dawały. - uśmiechnął się unosząc brwi, jakby wspomnienie naparów było przykre samo w sobie.
Gdy tamten zaczął opowiadać czym jest RTG, Thorn uniósł się ostrożnie do siadu. Uśmiech po chwili spełzł mu z twarzy, zamiast tego pojawiło się zdziwienie. Otworzył szeroko oczy i mrugał nimi.
Może był za głupi... ale niewiele zrozumiał. Obraz który jest namalowany na błonie i ukazuje jego kości? Niby jakim cudem!? Opis brzmiał makabrycznie i po karku rogatego przebiegł dreszcz.
Zgodził się na leczenie, jakiekolwiek by ono nie było ale chwilowo odechciało mu się leczenia. Pewność siebie zniknęła prawie całkowicie, pomachała niemrawo z najciemniejszych zakamarków Ducha. Arystokrata poczuł jak wzbiera w nim stres.
Ciężko było mu ukryć zdenerwowanie. Ze wszystkich emocji najbardziej nienawidził Strachu a czuł, że próbuje on przebić się przez Mur który stworzył w sobie Upiorny. Nienawidził Strachu... bo się go bał. Jak niczego innego. Ironia losu?
Zaczął uciekać wzrokiem przed spojrzeniem Anomandera, jak gdyby bał się, że Dyrektor wyczyta z tęczy jego obawy. A nie chciał pokazywać, że już nie jest taki stabilny, jak przed chwilą.
RTG... Obraz na błonie... Będę mógł obejrzeć własne kości!?
Dopiero gdy tamten zmienił temat, Thorn spojrzał na niego przytomnie, z delikatnie uchylonymi wargami. Wysłuchał co miał do powiedzenia niebieskooki ale nie odpowiedział od razu.
Abi. Skąd on znał to imię? Abi... Abigail? Czy od tego imienia był to skrót? Arystokratka która nie znała swojego nazwiska? Przecież to prawie niemożliwe. Upiorni zawsze pilnowali by każda latorośl znała historię rodu. Nawet Aeron, bękart musiał znać rodowód.
Mężczyzna zmarszczył brwi opuszczając na chwilę wzrok. Lekarz po raz kolejny go zainteresował i Gwardzista postanowił sprawdzić to dziecko. Może coś w jego wyglądzie podpowie mu, gdzie szukać jego rodziców.
- Nie jestem w czynnej służbie od mojego wypadku. - powiedział ostrożnie, z powagą i spojrzał w lodowe oczy - Niemniej sprawdzę ją. Dziękuję za informację. - dodał chłodno, jak Gwardzista w trakcie pracy.
I znowu przed oczami stanął mu obraz makabrycznego obrazu wykonanego na błonie, a ukazującego jego kości.
- Rozumiem, że teraz udamy się na owe badanie? - zapytał ponownie się uśmiechając, ale tym razem jakoś tak... nieśmiało. Jego głos zaczynał zdradzać, że rogatego wystraszył opis Dyrektora.
Coraz bardziej się stresował ale przecież nie mógł teraz nagle odmówić pomocy, o którą sam prosił.
Przecież tak nie uchodziło.Anomander - 14 Listopad 2017, 03:16 Anomander nie był człowiekiem specjalnie towarzyskim. Nie z powodu tego, że nie przepadał za ludźmi, w końcu kiedyś pracował w zespole badawczym oraz na uniwersytecie. Jego zwyczajnie drażniła tępota i głupota istot, które go otaczały. Ich brak manier, nieumiejętność używania w codziennym życiu podstawowych zwrotów grzecznościowych to jest „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam” a także ograniczenia wynikające z ich zazwyczaj błahych zainteresowań. Nie wymagał od otaczającego go świata, by ten interesował się wszystkim, począwszy od ilości haczyków na penisach u wszoł ptaków drapieżnych i nie drapieżnych aż po fizykę gwiazd neutronowych, kwazarów i czarnych dziur. Co to to nie. Nienawidził jednak ludzi monotematycznych i ograniczonych. Pewnie gdyby istoty go otaczające nie ograniczały się wyłącznie do swoich zainteresowań, nie wyglądając poza ich ramy, i wszystko usprawiedliwiając tekstami typu „nie interesuje mnie to” albo „jaki to ma związek z moim wykształceniem?” Skrzydlaty byłby bardziej towarzyski. Doprawdy, poszerzona wiedza na jakikolwiek inny temat niż twoje wykształcenie cię nie zabije. Spróbuj, nie bój się. Dendryty, aksony i synapsy z pewnością to wytrzymają, ty abderyto zatracony.
Anomander nie chciał wiele. Pragnął tylko, by w wolnej chwili usiąść w fotelu i porozmawiać z kimś na poziomie. O wszystkim. Zwyczajnie powymieniać się informacjami i poglądami. A teraz trafiła mu się nie lada gratka. Aeron Vaele nie był kolejnym tępym szlachetką. Był inteligentny i potrafił rozmawiać. Miał swoje zainteresowania, którymi dzielił się ze światem. Na przykład konie.
Anomander wiele by dał by ten człowiek jeszcze kiedyś wpadł do Kliniki, ale nie jako pacjent a jako gość. Na zwykła rozmowę.
Ciężko mu było się przyznać do tego, bo wszystko w około nakazywało ostrożność, ale polubił tego młodego rogacza. Chłopak jako żywo przypominał diabła a i intelekt miał podobny.
Zainteresowała go informacja o zapachu wojny, ale postanowił o to chwilowo nie pytać. Weterani mają to do siebie, że nawet po latach gdy z pozoru bez emocji opowiadają o walce i zabijaniu w którymś momencie, w swojej pamięci trafiają na minę emocjonalną. Zaczynają się denerwować, emocjonować i robi im się zimno. Nie chciał by Cierń przez to przechodził.
- Wie pan, w prawdzie nie mam kona, ale hoduję psy – powiedział zmieniając temat jak dama rękawiczki na balu - udało mi się uzyskać psy niemal idealne. W prawdzie, do walki nie da się na nich pojechać, ale znajdą każdego uciekiniera lub ranną zwierzynę nawet jeśli to stary trop. Gdy przyszedł Pan do Kliniki jeden z nich leżał pod schodami i pilnował recepcji. To co mnie cieszy, to fakt, że w łowach i w walce są równie zajadłe. – zerknął na szlachcica a widząc że ten wrócił do normalności ponownie zmienił temat.
- W Świecie Ludzi w podobny sposób jak Arystokratów przedstawia się diabły i demony. – uśmiechnął się Anomander - Ciężko mi Panu w tej chwili wyjaśnić czym są demony i diabły, poza tym, że w kulturze Świata Ludzi są uznawane za istoty upadłe, złe, amoralne, okrutne i pragnące zadawać męki każdemu kogo spotkają. W bibliotece w działach z religią i etnografią są książki z ich wyobrażeniami i opisami.
Popatrzył na leżącego młodzieńca.
Widać było, że zaaplikowane leki zaczynają działać. Cierń rozluźnił się, i widać było że ból mija. To co zastanowiło Anomandera, to fakt, że usłyszawszy o badaniu RTG stracił jakby nieco ze swojej pewności siebie. Anomander uznał, że najlepiej będzie to zignorować. Każdy bowiem boi się tego co nie znane. Gdy Aeron zapytał o badanie Anomander odpowiedział
- W rzeczy samej, teraz pojedziemy na salę operacyjną. – wziął w dłoń swoją torbę - Do Abi, zajrzymy już po badaniu, gdy Pan odpocznie i się zrelaksuje. – powiedział i zrobił krok w kierunku drzwi - Za chwilę do pana wrócę, proszę powoli usiąść na łóżku a następnie przygotować się do wstania. I proszę się nie obawiać. To tylko tak strasznie brzmi.
Powiedziawszy to opuścił na chwilę pokój. Poszedł pod salę operacyjną i wziął stamtąd Wózek inwalidzki, przez duże „W”. Chciał, żeby droga na badanie nie mijała mu w strachu. Ponadto nie chciał by Cierń przeciążał kręgosłup, zwłaszcza że ten chwilowo go nie bolał. Jeśli badania wykażą, że może chodzić normalnie to i wózek nie będzie potrzebny.
Do pokoju wrócił chwilę później przejąć przed sobą Rydwan Szatana .
- Panie Cierń! Na koń! – powiedział z uśmiechem wskazując na Rydwan Szatana - Uprzedzając ewentualne pytania, to najlepszy ogier w całej naszej Klinicznej stadninie. Zwycięzca wyścigu na trasie: sala zabiegowa – pokój Pacjenta – sala zabiegowa – pokój Pacjenta, Mistrz Parkowego Wyścigu Terenowego i trzykrotny czempion Kliniki.
Mówiąc to pomógł młodemu Arystokracie usiąść wygodnie po czym podał mu jego laskę.
- Lance w dłoń! Szarża! – zabrzmiała komenda i Anomander wypchnął wózek razem z pasażerem z pokoju.
Niech Cierń wie, że skrzydlaty poza lodowatymi oczami, intelektem i władzą absolutną w Klinice ma jeszcze poczucie humoru.
ZT 2x -> SALA OPERACYJNAThorn - 29 Grudzień 2017, 23:45 Do pokoju przyprowadziła go Marionetka bez twarzy. Mimo, że potrafiła mówić, nie była zbyt rozmowna. I mówiła bardzo... automatycznie, bez emocji. Całą drogą milczała, mimo, że Thorn próbował nawiązać kontakt. Cóż, tak bywa. Nie każdy lubi rozmawiać.
Pora była już bardzo późna, bo światła na korytarzach były już wygaszone. Pozostawiono zapalone tylko nieliczne świece, na tyle by bezpiecznie trafić do pokoju. Arystokrata był prowadzony, więc nie skupiał się na drodze. W półmroku nie najlepiej widział, jak każda inna istota.
Pielęgniarz pozostawił go samego w sali, z wózkiem w razie jakby potrzebował transportu i z kubeczkiem na którego dnie grzechotały różnokolorowe tabletki. Marionetka wyjaśniła, że to leki przeciwbólowe i nakazała je zażyć za jakiś czas.
Po tym, jak życzyła dobrej nocy, po prostu wyszła a Upiorny został sam. No, nie zupełnie. Miał przecież książki!
Przebrał się w ubranie do snu i wgramolił do łóżka. Było przyjemnie twarde, przypominało łóżko w koszarach. Mężczyzna uśmiechnął się.
Od razu zabrał się za czytanie. Tym razem studiował dalsze losy pierwszych potęg Świata Ludzi, sprawdzał mapy, podziwiał szkice ich uzbrojenia. Przysypiał co chwilę, bardziej ze zmęczenia bo temat bardzo go interesował. W końcu jednak odłożył książkę i zamknął oczy, gotów na kontynuację snu z Biblioteki.
---
Obudził go Personel wnosząc śniadanie. Poinformowano go przy okazji, że plany uległy zmianie i Lekarze przeprowadzą operację w innym terminie. Do tego czasu Thorn ma odpoczywać w swojej sali. Wieść nie zmartwiła Upiornego - skoro taką decyzję podjął Dyrektor, on to uszanuje. Nie należał do Pacjentów roszczeniowych.
Po śniadaniu wrócił do czytania. Marionetki widząc w jakim tempie rogaty pochłania księgi, zaczęły same przynosić mu kolejne tomy, jakby zaczęły się przyzwyczajać, że to norma i jakiś schemat.
Arystokrata zagrzebał się więc w książkach jak w papierowym igloo i nie przestawał czytać. Wyjdzie z Kliniki bogatszy nie tylko w wyleczone, sprawne ciało ale też i nową wiedzę i ostry jak brzytwa umysł.
---
Mógłby czytać cały dzień, bo każda kolejna książka, każda jej stronica wywoływała na jego twarzy grymas niedowierzania. Ileż on się dowiedział! Nie miał pojęcia, że Ludzie mają tak bogatą historię, że ich świat jest taki... ciekawy! Nie rozumiał wielu terminów, jak na przykład 'telewizja' czy 'biotechnologia' ale starał się je tak czy siak zapamiętać. Nigdy nie wiadomo, kiedy ta wiedza mu się przyda.
Właśnie odkładał kolejną książkę gdy do jego uszu doszły wystrzały. W pierwszym odruchu miał ochotę schować się do łazienki i tam przygotować do walki. Ludzie mieli broń palną i świetnie sobie radzili z jej obsługą, pamiętał co działo się na wojnie. Pamiętał wybuchy, latające w powietrzu urwane kończyny jego towarzyszy gdy wybuchała obok nich bomba.
Nigdy więcej...
Opanował jednak emocje i spojrzał przez okno. Zauważył przepiękne, wykwitające co chwilę na niebie kolorowe kwiaty. Wstał i podszedł do okna by przyjrzeć się zjawisku.
Patrzył długo. Były piękne i co najważniejsze, niegroźne. Usłyszał okrzyki radości dobiegające z podwórka i dojrzał przez okno bawiącą się gromadkę. Śmiali się i wyglądali na szczęśliwych.
Uśmiechnął się łagodnie pod nosem i przez chwilę patrzył na ten obrazek. Ile by dał, by móc kiedyś tak swobodnie pohasać po śniegu, nie martwiąc się o nic. Zapominając o tym kim był i jaką rolę odegra w Krainie Luster.
Decyzja już jednak zapadła. Postanowił dążyć do umocnienia swojej pozycji, chciał udowodnić wszystkim, że Bękart też potrafi zajść wysoko.
Odszedł od okna i odwrócił się do niego plecami, ale jeszcze się nie kładł. Czuł rwanie w plecach, ale było niczym przy bólu który czuł w Rezydencji. Tutaj faszerowali go lekami.
W końcu po dobrej chwili westchnął i ruszył w stronę łóżka. Usiadł na nim patrząc w ziemię i dopiero po kilku minutach wpatrywania się w swoje dłonie, podniósł wzrok na okno by skupić go na spływających z nieba płatkach śniegu.
To co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach.
Tęczowe oczy otwarły się szeroko a adrenalina uderzyła z taką siłą, że obraz na chwilę się rozmył. W oknie pokoju znajdującego się na piętrze zauważył... wielkie, niebieskie oko z pionową źrenicą.
Nagle zerwał się i z prędkością błyskawicy sięgnął po niewielki sztylet znajdujący się pod poduszką. Z obnażonymi zębami i dzikością w oczach stanął w rozkroku, gotów na atak stwora, który przecież w każdej chwili mógł przebić się przez szybę.
Ale nic takiego nie nastąpiło. Thorn dyszał, zdenerwowany, ale Smok nie atakował. Nie wyglądał jak Bean Ary ale było w nim coś... przerażającego.
I nagle zobaczył obok pyska stworzenia znajomą twarzyczkę. Zdębiał. Na grzbiecie potwora siedziała... Abigail?
Wyprostował się stając normalnie i z głupią miną pomachał jej ręką, w której nie trzymał broni. Co to miało znaczyć?!
Ogromne stworzenie odleciało a Upiorny jeszcze długo wpatrywał się w okno, tępym wzrokiem. W końcu jednak odłożył na miejsce sztylet, pod poduszkę, i wgramolił się do łóżka z miną wyrażającą totalne zdziwienie.
Chyba był zmęczony. O tak. Na pewno był, bo zwidywały mu się latające jaszczurki.
Nie myśląc o niczym innym, zmusił się do drzemki. Może jak się obudzi, okaże się to zwykłym snem?Abi - 18 Styczeń 2018, 19:01 Dziewczynka najpierw zapukała w drzwi. Nie było to głośne pukanie, ale popierane drapaniem łapek Lulu w drewno. Sunia była ciekawa nowych terenów, nawet przestała ściągać z Abi kocyk!
Panowie bez twarzy byli bardzo mili i pomogli jej się tu dostać. Chyba ich polubiła!
W zależności od tego co usłyszała, albo nie usłyszała ,weszła do środka na paluszkach lub wróciła do siebie.
Jeśli usłyszała że może wejść albo nie usłyszała nic, weszła cichuteńko do środka, zamykając za sobą drzwi. Lulu podskakując weszła za nią, jednak dziewczynka ją złapała gdy ta już biegła w stronę łóżka. Jeśli pan Cierń sobie śpioszkał, Abi położyła laurkę i pierniczka na szafeczce obok łóżka i usiadła na pufie, postanawiając zaczekać aż ten się obudzi.
Jeśli jednak lezał lub siedział obudzony, podbiegły do niego radośnie, Abi z szerokim uśmieszkiem na buźce.Opowiedziała mu wszystko co robiła z Andusiem, Banusiem i panią Julką. Dała mu też laurkę z piernikiem, w której było napisane :
Kochany Książe
Wesołych Jezuskowych urodzin!
Masy słodyczy i bardzo miłych rzeczy!
By Twoje oczka zawsze były takie piekne!
I żebyś się dużo dużo uśmiechał. Uśmiech to samo zdrówko.
Mam nadzieję że następne Urodziny Jezuska też spędzimy razem.
Buziaki Księżniczka Abi!Thorn - 18 Styczeń 2018, 19:28 Nie obudził się od razu, gdy ktoś wszedł do środka. Dopiero gdy usłyszał stukot pazurków na posadzce i niepewne kroki. Odczekał jednak chwilę, i po kilku sekundach otworzył oczy.
Przyszła do niego Abi dlatego od razu na jego ustach wykwitł łagodny uśmiech. Nie wiedział, czy widok dziewczynki za oknem był prawdziwy, ale kiedy usłyszał jej opowieść, wszystko stało się jasne.
Gdy opowiadała mu o wszystkich swoich przygodach, słuchał uważnie. Była przejęta a on... Cóż, cieszył się, że postanowiła mu o wszystkim opowiedzieć. Był od niej starszy o kilkaset lat, a jednak Abigail chyba go polubiła. Dobrze będzie, jeśli mu zaufa. Upiorny zrobi wszystko by wychować ją na mądrą, sprawiedliwą i dobrą Arystokratkę. Swoich dzieci nie chciał mieć by nie przekazywać przekleństwa, ale mógł przynajmniej spróbować być ojcem dla tej Małej.
Gdy skończyła opowieść, wyciągnął dłoń i pogłaskał ją po policzku. Niby prosty gest, a jednak niosący za sobą dużo ciepła.
- Cieszę się, że tak miło spędziłaś czas z Panami Doktorami i Panią Julią. - powiedział szczerze - A wiesz? Pani Julia będzie nas odwiedzać, jeśli ją poprosimy. Jeśli będziesz chciała, oczywiście.
Przeniósł wzrok na kartkę i przeczytał życzenia. Jego uśmiech pogłębił się. Nie wiedział kim jest ten Jezusek, ale same słowa były życzliwe i wesołe.
Pochylił się i uściskał dziewczynkę mocno, dziękując za dar. Odpakował pierniczka i przełamał go na pół. Jedną część dał Abi.
- Pieskom nie wolno słodyczy, ale jak pojedziemy do Domu, dostaniesz miskę pełną smakołyków, Lulu. - wyciągnął dłoń by dotknąć psiaka. Nawet jeśli suczka go ugryzła, nie złościł się. Przecież to jeszcze szczeniaczek.
Nie czekając na nic, wpakował sobie ciastko do ust. Oczywiście kulturalnie. Pochrupał chwilę z zamkniętymi ustami i gdy przełknął, ponownie się uśmiechnął.
- Pyszne, sama piekłaś? - zapytał po czym sięgnął by poczochrać ją po włosach, pod kapturem śmiesznego ubranka - Zdolna z ciebie Księżniczka!
Gdy on był mały nikt nie bawił się w czułe gesty. W przytulanie dziecka, chwalenie go czy nagradzanie. Thorn znał tylko twardą rękę i nie obiecywał, że będzie dla Abi zawsze łagodny, ale przynajmniej na razie starał się być miłym.
Spojrzał znowu na kartkę i przeczytał po raz kolejny życzenia. Dziwny zwyczaj, ale jeśli dziewczynka będzie chciała za rok obchodzić jakieś święta, proszę bardzo. Tylko... czy zdawała sobie sprawę, że jako Upiornej każdy rok będzie jej mijał coraz szybciej? Może lepiej jej jeszcze nie martwić. Niech dziecko pozostanie dzieckiem tak długo, jak trzeba.
- Jutro będę miał operację. Po niej Lekarze doprowadzą mnie do ładu i zabiorę cię do Domu... do naszego Domu. - powiedział patrząc na nią z ukosa i uśmiechając się łagodnie - Chciałabyś może... dowiedzieć się czegoś o miejscu w którym ze mną zamieszkasz? Może o Domownikach, bo dotąd nie mieszkałem sam. - podał jej rękę i zachęcił by usiadła w nogach jego łóżka, by rozmawiało im się łatwiej. Lulu spokojnie mogła wejść na kołdrę, nie przeszkadzało mu jej brykanie.
- A może chciałabyś dowiedzieć się jeszcze czegoś... o mnie?Abi - 20 Styczeń 2018, 16:35 Podczas opowiadania, na poliki dziecka wstąpiły rumieńce. Tyle się działo! Bardzo starała się opowiedzieć wszystko tak, by nie pominąć niczego. Bardzo lubiła opowiadać i słuchać opowieści, ale trochę żałowała że Cierń nie był z nimi. Fajnie byłoby z nim polatać, wtedy sam by zobaczył jakie wszystko z góry jest małe i piękne!
- Będzie mi bardzo miło. Pani Julka jest fajna i umie się w liska zamieniać!- zrobiło jej się cieplutko gdy pan Cierń ją przytulił. Lubiła bardzo przytulaski. Zawsze siadała Nanie na kolanach gdy ta haftowała. Takie siedzenie i patrzenie na jej dłonie, było miłe. Widziała że Pan Cierń cieszy się z Laurki. Cieszyło ją to.
Z szerokim uśmiechem na ustkach, podziękowała za pierniczka i się w niego wgryzła. Tak samo jak Lulu w palec pana Ciernia. Próbowała go żuć jak kostkę. Abi szybko połknęła co miała w buzi i skarciła psiaka.
- Nie wolno tak Lulu! Bądź miła.- odciągnęła łepek psa, który natychmiast wskoczył na wyro pana Ciernia i polizał go w twarz, uderzając merdającym ogonkiem. Kiwnęła główką.
- Razem z panią Alice. Nana mówiła że jestem za mała by móc się zajmować sama piecykiem i innymi takimi. Pani Alice jest bardzo miła.- usiadła na łóżku we wskazanym miejscu. Szczerze się zmartwiła słysząc o operacji.
- Mocno boli? Pomodlę się za Pana i będę trzymać kciuki by nic się nie stało i było już lepiej!- przytuliła go, zaciskając mocno oczka. Było jej przykro że Pan Cierń musi mieć operacje. Nie chciała by go coś bolało.
Tak bardzo dziewczynka tego nie chciała, że Upiorny mógł przez chwilę poczuć jak ból lżeje. Było to jednak bardzo krótkie odczucie. Widać kolejna moc, zaczynała się przebudzać w małej upiornej.
- Oczywiście że chcę! Ile osób mieszka w domu? Jacy są? dużo ma Pan zwierzaczków? Jest w okolicy las? Lubie bardzo po lesie spacerować. Ile ma Pan lat? Co Pan lubi? Ulubiony kolor? Ja lubię każdy ale najbardziej żółty, bo przypomina mi słońce. Lubi Pan słodycze? Ja kocham! Ale lubię też bardzo mięsko i warzywka. Najbardziej kocham mleko i brokuły! Ma Pan ulubioną podusie?- Pytania wystrzeliwała z prędkością karabinu! Chciała posłuchać o tym jak jest tam gdzie teraz będzie mieszkać i o tym jacy są ludzie którzy tam mieszkają. I najważniejsze, chciała się dowiedzieć dużo dużo o księciu. Lulu przez ten czas rozłożyła się na wolnej przestrzeni i zaczęła drzemać.Thorn - 23 Styczeń 2018, 22:11 Uśmiechnął się do dziecka. Abi miała tyle energii i beztroski. Zazdrościł jej tej łatwości do śmiania się i radości z nawet największej głupotki. Sam chciałby być takim dzieckiem, te paręset lat temu.
- O tak, wiem o tym! - podchwycił temat - Pierwszy raz gdy zmieniła się przy mnie, byłem zaskoczony! - zrobił wielkie oczy, jakby faktycznie tak było.
Zaproszenie Julii do Rezydencji było dobrym pomysłem bo... było nie było, Thorn jest Gwardzistą i bywa szorstki w obejściu. Jego Goście jak dotąd nie poznali jego prawdziwej twarzy bo odwiedzali go tylko na parę godzin, ale i on miewał gorsze dni. Poza tym był wychowywany twardą ręką i znał tylko takie metody. Nie mógł obiecać, że nigdy nie ukarze dziewczynki. Oczywiście jeśli zajdzie taka potrzeba. Potrafił odróżnić karanie od pastwienia się nad drugą istotą.
Zaśmiał się gdy sunia go ugryzła i potem gdy wskoczyła na łóżko by dać mu psiego buziaka. Pogłaskał ją po łepku. Zwierzę było urocze ale i jemu przyda się dyscyplina. Abi skarciła Lulu, ale chyba do wychowania psa będzie lepszy Caius, W końcu Wilk to również psowaty, prawda?
- I Nana miała rację, piec potrafi być niebezpieczny dlatego lepiej korzystać z niego w obecności i z pomocą dorosłych. - powiedział. Był zadowolony, że dziewczynka tak łatwo chłonęła zasady. Może jej wychowanie nie będzie takie trudne?
- Nie boli. - skłamał, bo nie mógł powiedzieć dziecku, że gdyby nie leki, wiłby się teraz w konwulsjach - Ale dziękuję. Jutro o tej porze, kto wie, może będziemy już zajadać się kolacją w Domu? - połaskotał ją pod szyjką i za uchem.
Nie miał zbyt dobrego podejścia do dzieci, ale obserwowanie innych nauczyło go, że powinien być przy nich wyjątkowo delikatny. I powinien zjednywać je sobie właśnie takimi gestami: przytulaniem, łaskotaniem. Jego nikt w taki sposób nie traktował ale Thorn chciał być dla Małej dobrym Wychowawcą. Chciał dobrze zastąpić jej Rodziców. Poczuł dziwne ciepło rozlewające się po jego ciele, przytłumiające jakiekolwiek odczucia. Zwalił to jednak na emocje.
Szybko pożałował, że pozwolił dziecku na pytania. Abigail wyrzuciła z siebie potok słów, ciężko było się skupić na tym wszystkim. Ale Thorn zapamiętał większość pytań i postanowił odpowiedzieć na nie po kolei.
Uniósł ręce w geście poddania i zaśmiał się po czym przyciągnął ją do siebie i ułożył tak, że Mała siedziała mu na kolanach. Objął ją, bo wydała mu się tej chwili taka krucha i bezbronna.
- Ciekawska z ciebie osóbka, Abi! - dał jej delikatnego pstryczka w nos - To może zaczniemy od początku. - poprawił się na łóżku tak, że dziewczynka siedząca na kolanach została poniekąd zmuszona by oparła się główką o jego pierś - Dom jest całkiem spory, ale większość komnat pozostaje na co dzień zamknięta. Nie skrywa żadnych sekretów, są to po prostu pokoje dla gości. Razem ze mną mieszkają tam jeszcze trzy osoby: mój Kamerdyner i Poseł Alden, Pokojówka Bianka i Kucharz Caius. Alden jest wycofany ale bardzo kulturalny. Jeśli poprosisz go o pomoc, bez wahania spełni twe życzenie ale nie proś go o wspólną zabawę bo... jest zbyt poważny by się bawić. - rogaty wzruszył ramionami - Bianka jest ciepłą, kochaną osobą. I ona z pewnością będzie się chciała z tobą bawić, ma naturę psotnika. Caius natomiast jest... jak by to ująć... Głośny, rubaszny, czasami sprawia wrażenie groźnego ale ty nie musisz się go obawiać. - przytulił dziecko i pogłaskał po włosach - Zwierzaczków mam całkiem sporo. Nie licząc ptaków mieszkających w Ogrodzie i wiewiórek, mam też kilka koni. Ogród jest połączony z Lasem więc jeśli kiedyś będziesz miała ochotę, wybierzemy się na przejażdżkę albo spacer. - spojrzał na okno na śnieg który z wolna zasypywał drzewa, zrobił się senny - Lat mam... dużo. Umiesz liczyć, Abi? Cóż, mojego wieku nie da się zliczyć na paluszkach. - zachichotał - Lubię... - zawahał się na chwilę - Czytać. Tak. Dużo czytam. - po chwilowym zamyśleniu ponownie się uśmiechnął - Nie mam ulubionego koloru. Ale jeśli zapytasz w kontekście stroju, w jakich kolorach dobrze się czuję, odpowiem: w czerni i bieli. Kolorach Nocy i Księżyca.
Dziewczynka lubiła żółty bo był kolorem Słońca? Cóż, wyglądało na to, że są jak Ogień i Woda, ale Arystokracie obecnie nie przeszkadzało to aż tak bardzo. Było mu ciepło, jej ciężar był zadziwiająco przyjemny. Chyba... tego właśnie potrzebował. Kogoś do kochania. Kogoś, kto i jego pokocha czystą, bezwarunkową miłością. Potrzebował Rodziny.
- Lubię słodycze, kto ich nie lubi! - zaśmiał się i zaczął łaskotać Abi, poszukując najbardziej łaskotliwych miejsc. Przez chwilę na tym się skupił, śmiejąc się jeśli i ona zaczęła.
Ucieszyła go informacja o tym, że dziecko nie jest wybredne jeśli chodzi o jedzenie. Nie będzie sprawiało kłopotów przy posiłkach.
- Nie mam... ulubionej podusi. - powiedział nagle zbity z tropu - A powinienem mieć?
To pytanie tak go zaskoczyło, że na jego twarzy wymalowało się zawstydzenie. Zwłaszcza, że Abi zapytała o poduszkę tak, jakby każdy coś takiego miał i było to oczywistością.Abi - 28 Styczeń 2018, 19:22 Dziewczynka energicznie pokiwała głową. Doskonale wiedziała co Pan Cierń mówił. Sama była tak mocno zaskoczona, gdy Pani Julka się przemieniła! Prawdopodobnie Banuś tez umie się zamieniać, w takiego ptaszka. Jednak musi najpierw go o to zapytać, by móc o tym mówić. Nie ładnie jest przecież kłamać. Kłamstwo jest be!
Fajnie będzie, gdy Pani Julka będzie przychodzić. Fajnie będzie móc się z nią pobawić, gdy Pan Cierń będzie pracował. Nana mówiła że kobieta powinna albo pracować albo zajmować się domostwem. Jak jest sama to musi robić i to i to, a jeśli ma męża to ma wybór. Abi jak będzie taka duża i dorosła jak Pani Julia będzie miała i prace i domek!
Lekkie zmartwienie na buzi dziewczynki, dziabem Lulu, zniknęło jak ręką odjął, gdy tylko Cierń się zaśmiał. Upiorna sama się szeroko na to uśmiechnęła. Kiwnęła główką energicznie na potwierdzenie słów pana Ciernia. Nana wiele razy jej mówiła o piecyku i innych rzeczach na które musi uważać. Zaśmiała się na łaskotki. Miała łaskotki chyba wszędzie! Ale nie chciała o tym mówić. Łaskotki to tajna broń! A nie wolno zdradzać słabych stron !
- Super! A będę mogła pomóc? Będę przynosić Panu dużo poduszek i robic herbatke i nawet czytac książki! Bo po operacji trzeba odpoczywać!- powiedziała to tonem ważniaka, kiwając palcem na boki na gest : nununu. Bardzo by chciała móc pomóc. Lubiła pomagać i patrzeć jak inni się uśmiechają!
Zapiszczała, śmiejąc się gdy Pan Cierń posadził ją sobie na kolanach. Poczuła się tak jak wtedy, gdy siadała Nanie na kolanach. Tylko że Nana była taka puchata i sprężysta. Ręce i brzucho Pana Ciernia były twarde ale i tak było milusio! Zrobiła niewinną minkę, słysząc o tym że jest ciekawska a na pstryczek wytknela jezyk. Z wielkim zaciekawieniem, łapała każde słowo. O wielkim, ale pustym domu, o innych ludziach którzy tam mieszkają, o wszystkich zwierzątkach które tam mieszkają, ucieszyła się też bardzo na wieść o spacerach. Bardzo kochała spacerować! Zrobiła wielkie oczy. Nie da się na paluszkach? Jak to możliwe?!
Księżyc jest przepiękny ale chłodny. Taki smutny. A noc jest wspaniała! Tyle innych zwierzątek wtedy się budzi i wszystko inaczej wtedy wygląda.
Gdy tylko Pan Cierń zaczął ją łaskotać, zaczęła się smiac! Najbardziej gdy gilgał po szyi! Aż ją brzuszek bolał! Lulu zaciekawiona wskoczyła do nich i złapała za koc by zaczac go ciągnąć! Abi wtedy jeszcze bardziej się roześmiała, próbując jednocześnie znaleźć jakieś gilgotki u Pana Ciernia.
Gdy skończyli, szybko nabierała powietrze w płucka! Ale było super!
- Oczywiście że to bardzo ważne! Na takiej ulubionej podusi najlepiej się spi i zdrowieje! Ja mam taką, ale jest w chatce. Chyba jej już nigdy nie zobaczę. Położyłam ją Nanie pod główkę. By jej twardo nie było w drodze do nieba. - zastanowiła się chwileczke nad czym. Usadowila sie wygodnie na kolanach Pana Ciernia. Myśląc tak w ciszy, robila się coraz bardziej spiaca. Lulu zostawila kocyk w spokoju i poszla juz spac w nogach Pana Ciernia. Abi ją obserwowała, ziewnęła przy tym.- Znajdziemy Ci taką najukochańszą podusie- powiedziała odpływając w objecia Morfeusza. By śnić o wszystkim co się dziś zdarzyło. Główka opadła jej na bok.Thorn - 30 Styczeń 2018, 00:00 Pogłaskał dziecko czule, gdy wyraziła chęć pomocy. Miała tak czyste serduszko... Była chodzącym Promyczkiem Słońca. Taka ciepła i kochana. Jaka szkoda, że ten świat z pewnością ją zmieni.
Ostatecznie to chyba dobrze, że trafiła pod jego skrzydła. Postara się wychować ją na silną Upiorną ale bez ani odrobiny okrucieństwa. Już wystarczy, że Kraina Luster jest domem dla takich kreatur jak Vyron Laraziron... Właśnie. Trzeba będzie pilnować, by ten Wąż nie dowiedział się, że Ród Vaele zyskał kolejnego członka. Że odnalazł się ktoś, kto może przedłużyć ród nie plamiąc potomków Piętnem Bękarta.
- Wystarczy, że dotrzymasz mi towarzystwa. - powiedział cicho, przyciągając ją do siebie. Był już zmęczony, ale jej obecność sprawiała, że czuł się lepiej. Co więcej, w pewnej chwili odczuł, że jakikolwiek ból umyka pozostawiając po sobie przyjemne, kojące ciepło. Czy to jej sprawka? Będzie musiał sprawdzić, bo jeśli tak... jeśli w małej budziła się lecznicza moc to... będzie bardzo potężnym Upiornym.
Thorn nie wiedział o niej prawie nic ale wierzył, że gdy tylko znajdą się na jego terenie, będzie okazja do rozmowy. Nie chciał jej wypytywać o wszystko bo jeszcze poczułaby się jak na przesłuchaniu, a tego mężczyzna nie chciał. Już wystarczy, że w pracy przesłuchuje przeróżnych Opryszków, mniejszych i większych.
Miała łaskotki i to jakie! Wykorzystał to perfidnie i śmiejąc się, wodził palcami po jej brzuszku i szyjce. Była rozkoszną, niewinną małą dziewczynką, powinna dużo się śmiać!
On wtórował jej swoim, o wiele głębszym śmiechem. Razem stworzyli bardzo ładny duet. Już dawno się tak nie śmiał. Tak, jakby zapomniał o wszystkich problemach i tym, co go przytłaczało.
Wysłuchał jej słów i pokiwał głową. Nigdy nie przywiązywał wagi do poduszek, miał ich wiele ale nigdy nie miał ulubionej. Był inaczej wychowywany. W poczuciu winy, bo przecież to tylko i wyłącznie jego wina, że urodził się Bękartem. Że nie może z dumą nosić nazwiska Vaele.
Przytulił ją do swojego serca, układając ją wygodniej tak, by mogła się na nim położyć. Zaczął głaskać jej włoski, wplatając w nie swoje smukłe palce, które już nie raz dzierżyły miecz. Teraz starał się być delikatny, nawet bardzo delikatny.
- Jesteś wyjątkową osobą, Abigail. - mruknął cicho, przymykając oczy - Księżniczką o czystym, wielkim sercu. Księżniczką, jakiej potrzebuje ten świat. - odgarnął jej włoski z czoła i uśmiechnął się łagodnie - Nie zmieniaj się. Nigdy. - dodał widząc, że dziecko przysypia.
Sam oddychał miarowo, spokojnie a jego serce biło wolno, zwiastując, że lada chwila i jego zmorzy sen. Jej ciężar był przyjemny, będzie musiał się przyzwyczaić do nowej osóbki w Domu.
Jak będą do siebie mówić? Cóż, on będzie się do niej zwracał po imieniu. Ale czy wypada, by Abi nazywała go Cierniem? Swojego nowego opiekuna? Nie mogła nazywać go Kuzynem, bo niechybnie sprowadzi to na nią kłopoty... Trzeba będzie pomyśleć co i jak ale teraz czas na sen.
Mężczyzna ziewnął dyskretnie a jego klatka piersiowa uniosła się, unosząc przy okazji małą Upiorną. Uśmiechnął się, widząc jakim zaufaniem go obdarzyła.
- Razem poszukamy dla nas nowych poduś... - mruknął gdy zasnęła - ... córeczko. - dodał cicho, wypróbowując nowe słowo. Delektując się nim. Nie był jeszcze pewien, czy będzie go używał ale...
O dziwo... smakowało wyjątkowo dobrze.
Obudził się nad ranem, bo przez okno wpadały pierwsze promienie Słońca. A właściwie nie obudził się sam... obudził go niesamowity ból. Mężczyzna pożałował, że zapomniał poprosić przed snem o leki.
Spał w nie najlepszej pozycji, bo nie na płasko a z uniesionym oparciem łóżka. To sprawiło, że czuł w kręgosłupie straszliwy ucisk, który generował ból nie do wytrzymania. Ale przecież nie mógł jęknąć czy poprawić się na łóżku, bo spała na nim Abi. Jego mała Księżniczka, Serduszko na nóżkach. No i Lulu, jej mała Strażniczka.
Zagryzł zęby i wzniósł oczy ku niebu, gdy przeszyła go fala bólu. Gdyby nie śpiąca dziewczynka, wyłby teraz wniebogłosy, sparaliżowany. Albo wiłby się po podłodze szukając pozycji, która złagodziłaby dolegliwości.
Odetchnął chociaż jego oddech był urywany i drżącą dłonią pogłaskał dziecko. Nie mógł jej obudzić.. Drugą dłoń wsadził sobie do ust i ugryzł się mocno, chcąc powstrzymać się od krzyku. Zaczął modlić się do zapomnianych bogów by czas mijał szybciej. By ktoś w końcu przyszedł i zabrał go na operację! By w końcu skończyły się te męki!
Zamknął oczy, zmuszając się do myślenia o czymś zupełnie innym, przyjemnym. O Domu, Domownikach, koniach i łąkach które przemierzał na grzbiecie Tancerza.
Chyba przysnął wymęczony bólem, ale ciężko było to określić. Równie dobrze mógł zwyczajnie stracić przytomność, ale czy był aż tak nieodporny na ból?Tulka - 30 Styczeń 2018, 00:25 Zeszła do Recepcji by się zameldować i dowiedzieć jaki jest plan działania. Otworzyła szerzej oczy słysząc, że ma przygotować Ciernia do operacji. Nie marudziła zgodziła się na to od razu. W końcu po wczorajszym wieczorze Dyrektor na pewno potrzebował trochę więcej odpoczynku. Miała jednak nadzieję, że Arystokrata nie będzie już na nią zły za to jak go nazwała i jak się zachowała kilka dni temu. Nim jednak udała się do Pokoju numer trzy, sprawdziła jeszcze Salę Operacyjną, czy wszystko jest przygotowane. Sama też zajęła się wyłożeniem swojego sprzętu, jednak nie był on zaraz przy stole. Wykorzystała jeden ze stoliczków do sprzętu medycznego. Jeśli Anomander zgodzi się by naprawiła po zabiegu tatuaż rogacza, to nie będą musieli na nią czekać, a jeśli jednak nie wyrazi zgody, to przynajmniej nie będzie zawadzał.
Gdy już wszystko było gotowe, przeszła do Gabinetu Zabiegowego i zabrała odpowiednie leki, według instrukcji pani Alice. Przygotowała sobie wszystko i ruszyła na wyższe piętra. Zupełnie zapominając o tym, że powinna zjeść jakieś śniadanie. Trochę się stresowała, więc może jak na razie to i lepiej. Zabrała też spodnie dla Upiornego, by jego własne się nie wybrudziły w trakcie zabiegu.
Stanęła pod drzwiami Trójki i westchnęła cicho. Przyłożyła ucho do do drzwi, ale nie usłyszała nic. Westchnęła ciężko i zapukała do drzwi, informując, że chce wejść. Niezależnie od tego czy otrzymała odpowiedź, nacisnęła klamkę i ostrożnie zajrzała do środka. To co zobaczyła zdumiało ją. Co tutaj robiła Abi? Szybko się jednak otrząsnęła i zawołała cicho jedną z Marionetek, prosząc by przeniosła małą Upiorną do jej pokoju. Może i Abi chciała życzyć Cierniowi wszystkiego dobrego, ale nie wiedziała czy jeśli ją obudzi, to czy dziewczynka zgodzi się na opuszczenie pokoju Gwardzisty. Nie wiedziała też czy Upiorny będzie się czuł komfortowo, żeby dziecko oglądało jak przygotowuje się go do zabiegu. Dlatego tak było najlepiej.
Marionetka szybko wyniosła dziewczynkę, a Lulu podreptała za nimi sennie do Jedynki.
ZT Abi
Jeśli Cierń jeszcze spał, delikatnie starała się go obudzić. Wolała od niego nie oberwać na dzień dobry tylko za to, że się do niego zbliżyła.
Jeśli jednak Arystokrata pokazał, że nie śpi, uśmiechnęła się do niego miło, zamykając drzwi za Marionetką - dzień dobry panie Vaele- powiedziała grzecznie - przyszłam przygotować pana do zabiegu - posłała mu miły uśmiech, odkładając spodnie na krzesło, a tacę z lekarstwami na stoliku -jak się panu spało? - zapytała jeszcze, poprawiając czarną rękawiczkę na swoim nadgarstku.
- Proszę, niech się pan położy na brzuchu i odsłoni pośladek, dam panu szybko zastrzyki, a potem poczekamy, aż zaczną działać i powiem panu co dalej- powiedziała, sięgając po rękawiczki lekarskie i przygotowując zastrzyki dla bruneta. Jeśli trzeba było to oczywiście mu pomogła. Zaczynając od tego, że opuściła oparcie łóżka całkowicie na płasko.