To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Misje - Oczyma duszy

Bane - 19 Grudzień 2017, 20:09
Temat postu: Oczyma duszy
Oczyma duszy


W Malinowym Lesie nastała Jesień. Piękna, złocisto-czerwona Jesień. Ubarwiona pstrymi kolorami opadłych liści i przejrzałych owoców. Wszystkie maliny już dawno opadły, na innych niż malinowe drzewach pozostawały jeszcze ostatnie niedobitni owoców, gotowe do zerwania, słodkie w smaku aż do zemdlenia. Korony nie były jeszcze jednak całkiem gołe.
Wśród roślinności przygotowującej się do Snu Zimowego dało się dojrzeć przebiegające wiewiórki, z wypełnionymi po brzegi pyszczkami. Nawet lisy, chociaż nie spały w Zimie, nosiły w pyszczkach zdobycze do swoich norek. Zmieniły już szatę i były teraz przepięknie rude a końcówki ich ogonów śnieżnobiałe. Może za wcześnie, ale w Krainie Luster wszystko było inne.
Ptactwo wesoło świergotało pośród krzewów, zupełnie nie przejmując się przygotowaniami do Zimy. Jeszcze był czas, za dnia było co prawda chłodno ale nie na tyle by chować się w dziuplach. Od czasu do czasu pośród koron drzew zakrzyknęła Sójka, donosząca o ruchach przemieszczającej się zwierzyny. Uważny obserwator może odnaleźć wśród ściółki tropy jeleni, dzików i innych zwierząt.
W lesie było tak wesoło... Nic nie wskazywało na to, że za chwilę nadejdzie jedna z najbardziej trudnych pór roku. Przygnębiająca, mroźna zima.

Teraz, gdy Bane Blackburn został Ordynatorem i przejął część obowiązków, Anomander mógł sobie pozwolić na wypady poza Klinikę, niekoniecznie w formie ogromnego Gada. Nie brał urlopu, nie potrzebował kilku dni na odpoczynek bo bywało tak, że w Klinice przez całe tygodnie było spokojnie. Ale każdy czasem potrzebuje oddechu, zwłaszcza gdy wykańczają go psychicznie jego pracownicy. Gdy zatrudniony Chirurg jęczy jak ostatnia pizda a Pielęgniarka po raz kolejny nie jest w pełnej formie. Czuł się jak stary Ojciec, który najchętniej sprałby po dupach swoje niesforne dzieci, ale wie, że nie może tego zrobić, bo jednak ma serce. Wolał przeczekać ten trudny okres. Może wszystko się unormuje?
Słoneczny dzień aż prosił się o wypad za Miasto. Anomander tak dawno nie był na polowaniu... takim zwykłym. Z psami lub bez ale za to ze swoim niezawodnym sztucerem. Dzień w Klinice rozpoczął się wyjątkowo nudno - Pacjenci grzecznie siedzieli w swoich pokojach, nikt nie wpadł na durny pomysł by dyskutować z Lekarzem o przyjmowaniu leków... Dlatego też Opętaniec zdecydował, że dziś jest dobry dzień na pozostawienie Kliniki Bane'owi. To był dobry sprawdzian dla jego umiejętności zarządzających. A że ponoć kiedyś miał swoją placówkę... Niech się wykaże. W końcu nie po to został Ordynatorem by tylko chwalić się nowym tytułem, niech ruszy zad do roboty.
Przyroda zdawała się zachęcać do wejścia między drzewa. Ptaki nie zwracały uwagi na mężczyznę, ignorowały go co było głupie. Może nikt jeszcze nie zapuszczał się w te tereny by popolować i zwierzyna nie jest przyzwyczajona do takich praktyk? Tym lepiej dla Myśliwego!
Anomander miał warunki idealne, by rozpocząć polowanie z podchodu.


(proszę byś w kolejnym poście opisał: ubiór postaci, ekwipunek, stan zdrowia fizycznego i psychicznego)

Anomander - 19 Grudzień 2017, 22:53

Anomander niespiesznie szedł leśną ścieżką, po lewej stronie mając zewnętrzną ścianę lasu a po prawej gęstą knieję. Ścieżka wiodła w głąb lasu prowadząc na polanę z wielkim drzewem z którego skrzydlaty postanowił zrobić sobie punkt wypadowy i orientacyjny. Nie używał skrzydeł ani nie zmieniał formy. Chciał by polowanie przebiegało tak jak ongiś, gdy wymagało koncentracji, spokoju, opanowania i ogromnej cierpliwości.
Mężczyzna ubrany był w ciemnooliwkowy komplet myśliwski , który dopełniała biała koszula w kratę i ciemny krawat. Na nogach miał brązowe i solidnie wykonane skórzane buty . Na głowie zaś spoczywała brązowa czapka z jeleniej skóry. Anomander na każde polowanie, którego nie wykonywał jako bestia, ubierał się elegancko i schludnie. Nie był to wymóg formalny, ale zakładając elegancki strój, miał wrażenie że oddaje zwierzynie szacunek. Przy boku, na pasku zwisał róg myśliwski grą na którym Anomander zaczynał i kończył każde polowanie oraz honorował strzeloną zwierzynę o ile tylko istniał przypisany do niej sygnał. Przez trzydzieści lat wiele sygnałów opracował samodzielnie. Z drugiej strony, niejako dla równowagi, przywiesił nóż do oprawiana zwierzyny o długości około 25 cm, z czego na ostrze przypadało około 13 cm, oraz skórzaną ładownicę , w której miał dziesięć naboi kalibru .375 H&H. Dodatkowe dwa były włożone do przegródek na klapie kamizeli jako naboje zapasowe przez każdego etycznego myśliwego trzymane na ostatnią chwilę.
Gdy dotarł na miejsce ze skórzanego pokrowca wyjął swó ulubiony sztucer. Wykorzystujące technologiczne rozwiązania Mausera, sztucer Purdey’a był istnym cackiem i prawdziwą limuzyną wśród broni palnej. Repetier miał aktualnie zamontowany celownik optyczny Swarovski Z8i o powiększeniu 2,3–18x56 z siatką 4W-I i podświetlanym punktem celowania. Zdjał osłony z tubusu i sprawdził czy celownik ustawiony jest na najmniejszą możliwą nastawę oraz czy dźwignia szybkowypinająca działa jak należy. Działała. Zaślepki schował do kieszeni kamizeli. Skrzydlaty musiał mieć pewność, że będzie mógł użyć broni na każdym dystansie od 0 do 200 metrów. W końcu bez wypięcia celownika ciężkie mogło być celowanie do szarżującego dzika.
Anomander wyjął z broni magazynek i załadował go pięcioma nabojami. Ładownicę zapiał na zatrzaski. Nie przeładowywał jednak broni. Pokrowiec powiesił wysoko na drzewie, wbiwszy uprzednio weń specjalny hak, tak by nie dobrały się do niego jakieś zwierzęta, broń zawiesił na pasie na ramieniu, odtroczył róg od pasa i podparłszy się jedną dłonią pod bok zagrał.
Najpierw w kniei zabrzmiała zbiórka myśliwych . Chwile po niej zabrzmiało powitanie . Echo jeszcze grało ostatnie dźwięki „powitania” gdy Anomander nabrał powietrza i zagrał ostatni sygnał - Apel na łowy .
Może i sygnalistyka była obca polowaniom indywidualnym, ale szlachectwo zobowiązuje a kultywowanie tradycji łowieckiej to w końcu od wieków była domena szlachty.
Ponownie przytroczył róg do pasa, spojrzał na pozycję słońca na nieboskłonie, które przebijało się pomiędzy gałęziami, przeładował broń i ruszył w knieję.
Był w dobrym nastroju. W końcu nic mu nie dolegało a perspektywa oddania się swojej pasji nastrajała go pozytywnie.
Miał przy sobie również pugilares w którym pobrzękiwało 15 złotych monet, zapalniczkę, chustkę i dwie chusteczki do czyszczenia optyki, scyzoryk wielofunkcyjny i małą apteczkę pierwszej pomocy na pasku z tyłu.

Bane - 7 Styczeń 2018, 20:52

Malinowy Las nie znał dźwięków rogu. Przyjął sygnały ze spokojem, niosąc dźwięki dalej i dalej, by dotarły w każdy zakamarek puszczy. Jeszcze długo po zakończeniu gry Anomandera, drzewa śpiewały, niosąc dalej nieznany im dotąd odgłos rogu.
Zwierzęta uniosły swe główki na sygnał i wsłuchały się, zaciekawione. Nie uciekły, jak ich kuzyni ze Świata Ludzi, przyzwyczajeni do tego, że za grą na rogu zawsze szło polowanie.
Małe wiewiórki przystanęły na gałęziach, łanie zastrzygły uszami, przyswajając muzykę. Co to za zwierzę tak krzyczało? Kogo wołało? Nie wiadomo.
Po chwili Las wrócił do swoich zajęć. Zwierzęta leniwie gromadziły jedzenie na zimę, nie przejmując się na razie chłodem, bo było dość ciepło.
Idący między drzewami Anomander mógł być zdziwiony brakiem zainteresowania, jakim ostentacyjnie raczyły go zarówno ptaki jak i małe ssaki. Jedynie te większe ukryły się pośród gąszczu, spłoszone krokami mężczyzny. Nie chciały nikomu wchodzić w drogę, przyzwyczaiły się do Istot Krainy Luster, ale każdy chciał żyć własnym życiem. Dlatego wolały pozostać w ukryciu.
Anomander mógł cieszyć się ze świergotu ptaków i lekkiego wiaterka, który co chwilę przemykał między drzewami. Jak udawało mu się poruszać w takiej gęstwinie? Nie wiadomo, może to zmyślny wietrzny chochlik tańczył pośród drzew, co chwilę decydując się na połaskotanie skrzydlatego mężczyzny w nos?
Idąc przez Malinowy Las można było odnieść wrażenie, że jest to zupełnie inny świat. Nie było tutaj zgiełku miasta. Nikt nie krzyczał, nie było słychać nawoływania przekupek. Tylko spokój. I zapach lasu, tak kojący i upajający. Nagrzane przebijającymi przez jeszcze bogato przystrojone korony drzew liście ściółki. Zmieszany zapach wilgoci i słońca.
I nagle świergot ucichł. Wszystkie ptaki pochowały się, wiewiórki przystanęły na gałęziach ponad głową Opętańca. Las zamarł. Coś było nie tak.
W tej wręcz ogłuszającej ciszy nagle dało się słyszeć... szelest liści. Coś ciężkiego biegło, rozsypując ściółkę na boki. Coś nieostrożnie przedzierało się przez krzaki, biegnąc prosto na Myśliwego.
Anomander miał wybór, albo ustawić się z bronią na wprost nadbiegającej istoty i oddać strzał tuż po pojawieniu się jej, albo ukryć się i poczekać na to, co nadchodziło. Najrozsądniej było połączyć jedno z drugim, dlatego też mężczyzna ukrył się za jednym z drzew, przyciskając skrzydła do ciała i wymierzył lufę w stronę z której dochodził tętent.
Nie musiał czekać długo. Nagle zza drzew stojących naprzeciwko wybiegł ogromny, biały Jeleń. Przystanął w miejscu patrząc w stronę ukrytego za drzewem Anomandera... zupełnie jakby go widział.
Miał mądre spojrzenie. Bił od nich spokój, mimo, że rogacz uciekał. Był piękny i z pewnością był Królem Lasu. Majestatyczne, rozłożyste poroże wskazywało na sędziwy wiek, ale zwierz wyglądał wyjątkowo młodo. Jakby w ciele zrywnego młodzika zaklęto starą duszę i nadano mu starą koronę.
Jeleń patrzył uważnie na lufę przez dobre kilka sekund. Jeśli udało mu się uchwycić spojrzeniem paciorkowatych oczu spojrzenie Anomandera, zamrugał dwa razy i... nagle zerwał się, umykając gdzieś w bok.
Do zwierząt - albinosów się nie strzela. Po prostu. Tym bardziej nie kończy się życia Władców Puszczy. Nie, gdy nie zmusza cię do tego głód.
Anomander mógł czuć się zawiedziony o ile planował zabić jelenia. Był piękny i z pewnością pozostałaby po nim przecudna skóra i trofeum... ale czy było warto? Kończyć jego życie by jeden stary Opętaniec mógł nacieszyć oko pozostałością po szlachetnym zwierzęciu?
Nie było jednak czasu na rozmyślanie, bo z okolic z których nadbiegał rogacz, nadal dobiegał odgłos umykającej zwierzyny. Może jeleń kogoś prowadził? Może umykał a za nim jego rodzina?
Tym razem jednak biegnące stworzenie poruszało się... na dwóch nogach. Anomander, jako doświadczony myśliwy spokojnie mógł to rozpoznać. Przyzwyczajony do dziwactw tej krainy, nie opuścił broni. Przyczajony za drzewem... czekał. Co wyskoczy z zarośli tym razem?
Z gęstwiny wypadło przedziwne stworzenie.
Zachwiało się, zaczepiając nogą o wystający konar i runęło prosto na twarz. Opętaniec był blisko, może nawet za blisko bo mógł spokojnie dojrzeć jak wygląda, mimo, że leżało brzuchem do ziemi.
Skórę miało ciemnoszarą, zdecydowanie ciemniejszą niż Bane, może nawet ciemniejszą niż błona na skrzydłach van Vyverna. Włosy długie, straszliwie skołtunione, w kolorze popiołu. A może po prostu były tak niesamowicie brudne? Stworzenie nie miało na sobie żadnego ubrania poza kawałkiem szmaty, która robiła prawdopodobnie za pelerynę.
Sapnęło podnosząc się na dłoniach i zaczęło zbierać wszystko to, co wysypało mu się spod płaszcza - głównie ziarno, chleb, jakieś kawałki spleśniałego sera...
Nie widziało Anomandera. Było przerażone. Co dziwne, oprócz cichych sapnięć nie wydawało żadnych odgłosów. Zajęło się zbieraniem zdobyczy, wpychając sobie połowę uzbieranych ziaren do ust. Prosto z ziemi, z całym błotem i listowiem które zaplątało się pośród zbierania. Było cholernie głodne.
Krzyk który poniósł się po lesie wskazywał jedno. Za istotą wysłano pogoń. Tylko... dlaczego? Drobne humanoidalne stworzenie było tak wychudzone i zabiedzone, że ciężko było uwierzyć, by stanowiło bliską komuś osobę. Zwłaszcza, że okrzyki brzmiały wyjątkowo gniewnie. Dało się też słyszeć charakterystyczne szczękanie napinanych kusz i uderzenia broni białej o twardą korę drzew.

Anomander - 9 Luty 2018, 18:03

Ptaki ucichły. W lesie zrobiło się cicho. Anoamander przystanął za drzewem przygotowując broń do strzału. Chwilę później spomiędzy drzew wypadł piękny biały jeleń.
- Uciekaj Królu Lasu – powiedział Anomander zdejmując krzyż celownika z jelenia. Tym samym opuścił nieco broń aby ta przypadkiem nie wypaliła w zwierzę - Piękny jesteś, ale zmykaj stąd - powiedział patrząc w oczy zwierzęciu.
Jeleń jakby posłuchał. Umknął w goszczę i tyle go widziano.
Anomander uśmiechnął się pod nosem. W polowaniu, poza oddaniem strzału ważne jest też to co się widzi, a obrazu Białego Jelenia w środku Malinowego Lasu nie odbierze mu już nikt.
Skrzydlaty ponownie usłyszał szelest gałęzi.
Przygotował broń stabilizując ją bocznie o drzewo. Kto wie, może to jakaś łania albo inny byk ciągnący za Władcą?
Widok stworzenia nieco wybił skrzydlatego z postawy, mimo wszystko nie przestał on celować w punkt. Nie przeniósł celu na dziwną istotę. Odjął oko od celownika i patrzył na jej poczynania. Ciemna istota przypominała nieco ubożęta – domowe duchy, które dbały o dobrobyt gospodarstwa, w zamian za schronienie i posiłek. Jednak stwór raczej nie był domowojem z prosperującego domostwa, o czym świadczyło choćby wygłodzenie i fakt że tak łapczywie pakował jedzenie do ust. Ponadto stwór nie był mieszkańcem lasu. W lesie pożywienie można znaleźć niemal na każdym kroku. Istota musiała zatem zostać zapędzona do lasu. Tylko przez co?
Słysząc odgłosy pogoni Anomander zadziałał instynktownie, choć kto wie czy dobrze ?
Sytuacja się klarowała. Stwór ukradł pożywienie, wieśniacy się obruszyli i ruszyli za nim gotowi zatłuc go za kradzież spleśniałego sera, garści zboża i kawałka chleba.
Pierdolona barbarzyńska dziedzina! – pomyślał skrzydlaty
Zacmokał cicho i machnął stworzeniu ręką przywołując je.
- Nie bój się. Chodź tędy. – pokazał drogę którą przybył - Biegnij prosto i skryj się w gęstych krzakach.
W dalszym ciągu pozostawał ukryty za drzewem, ale celownik broni przeniósł na krzaki skąd dały się słyszeć dźwięki pogoni.
Wolał nie ryzykować.
Stwór może uciec drogą którą mu pokazał i ukryć się w dość odległych zaroślach, ale kto wie kim są goniący?
By mieć większą stabilizację celu uklęknął. Czekał na pogoń całkiem nieźle ukryty za drzewem.

Bane - 10 Luty 2018, 12:14

Chude i zabiedzone stworzenie przyspieszyło zjadanie ziarna z ziemi, gdy głosy pogoni stały się bliższe. Wciągało przy tym powietrze, dlatego nie dziwne, że w końcu zakrztusiło się i zaczęło kaszleć. Zakrywając usta dłonią, starało się zagłuszyć kaszel. Nie chciało być wykryte...
Pogoń była coraz bliżej a panika coraz większa.
Gdy nagle zza drzewa ktoś wyszedł a istocie mignęła sylwetka dość potężnie zbudowanej osoby, podniosła głowę i odskoczyła w tył. Wylądowała jednak na zadzie i plecach, bo niewystarczająco mocno wybiła się w górę. Skierowała ku Anomanderowi swoje wielkie, lekko skośne oczy, które zajmowały więcej niż połowę twarzy. Na liczku które wyglądem przypominało twarzyczkę porcelanowej lalki wymalował się strach.




Miała przepiękne oczy. Twardówki co prawda były czarne, ale tęczówki zajmowały tak wielką powierzchnię oka, że nawet nie było widać czerni. Jedynie w kącikach. Rzęsy miała gęste i długie. Oczy tak bardzo nie pasowały do tego chudego stworzenia, że można było pomyśleć, że zostały sztucznie przeszczepione.
Usta miała maleńkie, uchylone, przygotowane do krzyku. Widać było malutkie ząbki w kształcie igiełek. Bielutkie i błyszczące. Nosek zadarty i dziecięcy a na nim czarne piegi.
Przerażona istota zaczęła pełznąć w tył. Jeśli skrzydlaty potwór który się przed nią pojawił ma złe zamiary... to nie miała szans.
Jakże wielkie było jej zdziwienie gdy czarnowłosy odezwał się do niej... przyjaźnie. Zatrzymała się oszołomiona i uniosła wyżej głowę a następnie przekrzywiła ją, zainteresowana tym co powiedział skrzydlaty. Poruszyła też swoimi dużymi, spiczastymi uszami, jak sarna która nasłuchuje.
Przez chwilę patrzyła na przybysza i nad czymś myślała. Z zamyślenia wyrwały ją jednak odgłosy pogoni, która była już naprawdę blisko. Gniewne głosy dochodziły zza jej pleców.
Nie myśląc wiele poderwała się i skoczyła w bok by następnie przebiec za drzewo i samego Anomandera. Dopadła jego nóg i wczepiła się na wysokości uda, chowając się za nim jak przestraszone dziecko.
Stworzenie wtuliło twarz w materiał spodni który był taki... czysty i przyjemny. Tak inny od jej łachmanów.
Dopiero teraz Anomander mógł poczuć jak bardzo się boi. Szaroskóra istota drżała na całym ciele. Tylko dlaczego zamiast uciekać schowała się za nim? Jej ufność mogła ją zgubić.
Nagle spomiędzy drzew i krzewów wypadli dwaj mężczyźni w lnianych koszulach, skórzanych spodniach i w fartuchach sklepikarzy. Jeden był zwalisty i chyba był Rzeźnikiem albo Sprzedawcą Ryb, o czym świadczył wielki tasak w dłoni i brunatne plamy na brzuchu a drugi? Drugi trzymał napiętą kuszę i był podobny do starszego. Może nawet byli spokrewnieni.
Istota pisnęła przerażona i wtuliła twarz w ubranie Opętańca. Byli za drzewem ale mimo wszystko bała się, że zostaną dostrzeżeni.
-
Kurwa, zgubiliśmy ją. - sapnął gruby i otarł pot z czoła. Musiał pochylić się by złapać oddech.
-
Nie zwiałaby nam gdybyś nie był tak spasiony. - burknął młodszy rozglądając się czujnie.
-
Dopadlibyśmy ją jeszcze na targu gdybyś nie uparł się, że weźmiesz kuszę! - odpowiedział z pretensją drab i skrzyżował wielkie łapska na piersi. Zmarszczył brwi.
Kusznik spojrzał na niego z ukosa i prychnął z niechęcią. Miał ładne, ciemnobrązowe włosy sięgające ramion ale jego bez wątpienia kiedyś przystojną twarz szpeciła teraz ogromna blizna, przechodząca od lewej brwi do prawego kącika ust. Starszy był natomiast łysy ale miał krzaczaste brwi i gęstą brodę zakrywającą podbródek, bez wąsów.
-
Nie musielibyśmy jej gonić, gdyby nie zwinęła ci sprzed nosa tuzina ryb. A nie zwinęłaby ich, gdybyś zajął się pracą a nie mizdrzył się na zapleczu z tą wdówką po Krawcu! - warknął zdenerwowany młody - Gdyby Matka żyła...
- Gdyby Matka żyła, nie musiałbym sprzedawać śmierdzących ryb.
- powiedział grobowym głosem stary - A ty nie musiałbyś zajmować się polowaniem! Ale musimy za coś żyć, więc nie pyskuj gówniarzu!
Przerażona istota trzęsła się trzymając się nogawki Anomandera. Widać, że bała się ich jak ognia. Tylko gdzie ona podziała ten tuzin ryb?

Anomander - 12 Luty 2018, 02:12

Skrzydlaty przez chwilę przyglądał się stworzeniu. Zainteresowała go bowiem biologia napotkanej istoty. Male stworek prawie na pewno nie był domowojem, za którego wziął go na początku. Dość duże, ładnie ubarwione oczy wskazywały na to, że prowadzi ono raczej nocno-wieczorny tryb życia, ewentualnie habitat do którego jest przystosowana jest relatywnie ubogi w światło. Kolejną sprawą były zęby w postaci małych igiełek. Podobne zęby mają gawiale i inne istoty żywiące się głównie rybami. Fakt, że istota ta jadła ziarno, go jedzenia którego nie była przystosowana, musiał być spowodowany głodem.
Anomander może i zastanawiałby się, czemu istota nosi łachmany i zasłania swą nagość skoro miałaby być dzika, ale przerwało mi pojawienie się pogoni. Na przybycie dwóch ludzi istota zareagowała panicznym strachem. Anomander widząc to spokojnym i powolnym ruchem wypiął z montażu lunetę, a tę umieścił w ładownicy przy pasie. Na bliskim dystansie łatwiej strzela się bez lunety.
- Uspokój się. Obecnie nic ci nie grozi. – powiedział zdecydowanie ale łagodnie. Podobnie jak mówi się do konia czy silnego psa.
Z kłótni przybyłych mężczyzn wynikało, że stworzenie ukradło tuzin ryb. Ciekawe. W jednej chwili do głowy skrzydlatego napłynęło pięć rozwiązań problemu. Trzy sensowne i dwa niemal idiotyczne. Idiotyzmy przodem.
Po pierwsze i mało prawdopodobne, istota zżarła ryby w trakcie panicznej ucieczki przez chaszcze a później, korzystając z chwili wolnego w pościgu ukradła jeszcze garść zboża, kawałek chleba i spleśniały ser.
Po drugie, istota zabrała ryby i wymieniła je z kimś na garść zboża, spleśniały ser i kawałek chleba, bo była niereformowalnym debilem wierzącym w bajki o niebosiężnych kłosach żyta lub pszenicy.
Pora na nieco mądrzejsze przemyślenia.
Po trzecie istota, będąca opiekunem młodych zaniosła ryby do jaskini lub miejsca gdzie je ukryła a następnie starała się zgubić pościg.
Po czwarte istota wcześniej ukradła ziarno, ser i chleb a następnie ryby, które podczas ucieczki przez krzaki zgubiła.
Po piąte, mężczyźni gonili podobną istotę lub coś zupełnie innego, a to chude nieszczęście było tylko przypadkową ofiara.
W sumie to Anomander mógł zachować się jak radosny dzikus, zamienić się w gada, i nie obawiając się specjalnie kuszy, gdyż ta raczej nie była w stanie przebić twardych jak stal łusek, zawołać „BŁEEE Jebane Pastuchy! Jestem Wielkim Smokiem i zaraz was rozpierdolę!” po czym zjeść przybyłych. Mógł też zastrzelić gościa z kuszą a chwilę później tego z tasakiem, ale mógł też porozmawiać i spróbować się czegoś dowiedzieć. Jeśli okazałoby się, że rozmowa potoczy się w złym kierunku zawsze pozostawała opcja numer jeden lub numer dwa. Oczywiście ze wskazaniem na opcję numer jeden, bo dopasowana kalibrem amunicja dobrej jakości, w Krainie Luster była rarytasem rzadszym od jednorożca.
- Spokój. Bądź cicho. – ponownie powiedział do istoty zdecydowanym lecz łagodnym głosem po czym wstał z wolna za drzewem.
Istotę osłonił skrzydłem.
Cały cas trzymał sztucer w pogotowiu.
- Hola! Wy tam! Co to a wrzaski w łowisku do jasnej cholery! – zawołał donośnie stojąc ukryty za drzewem ze sztucerem w pogotowiu - Wprowadzacie niepokój i płoszycie mi zwierzynę! Kim jesteście i co tu robicie?!
Miał nadzieję, że dwa zwaliste chłopy mogą pochwalić się, jeśli nie inteligencją, to chłopskim sprytem i nie przyjdzie im do łba strzelać z kuszy na pałę.
Żal by było odstrzelić jednego albo i obu z nich w ramach samoobrony.

Bane - 18 Luty 2018, 20:26

Chude, patykowate dłonie istoty, wyposażone w długie, połamane paznokcie ściskały materiał spodni Anomandera, przebijając go. Mężczyzna mógł poczuć dotyk paznokci na własnej skórze, bo gdy na polankę wybiegli mężczyźni a on odezwał się do zabiedzonego stworzenia, zacisnęło ono dłonie jeszcze mocniej, wbijając paznokcie w skórę Opętańca. Nie mocno, ale było to niezbyt przyjemne. Dobrze jednak, że nie przebijały skóry, bo cholera wie co zabiedzona istota ma pod pazurami.
Kłócący się mężczyźni nie należeli do najczujniejszych. Widać było, że nie są myśliwymi ale zwykłymi chłopami, może kupcami. Młodszy co prawda rozglądał się na boki, ale wyglądało to tak jakby robił to tylko by odwalić obowiązek. Po minie było widać, że najchętniej wróciłby do Miasta i swoich zajęć, cokolwiek wcześniej robił. Gruby jednak nie dawał za wygraną i narzekał na Złodzieja i skradziony towar.
W końcu jednak młodszy zdenerwował się i machnął kuszą niebezpiecznie, wskazując grotem bełta swojego ojca.
-
Powiedz mi, jak to w ogóle możliwe, że takie małe coś zwinęło ci TUZIN RYB! - warknął - Przecież to ledwo trzymało się na nogach, potykało się o każdy wystający kamień bruku.
Stary skrzyżował ręce na piersi a jego twarz zaczerwieniła się tak mocno, że zaczęła przypominać odcieniem dobre, stare wino.
Kusznik zmrużył oczy i warknął złowrogo. Po chwili jednak westchnął i przetarł twarz dłonią.
-
Siedziała pod kramem i od razu je zjadała, tak? - jęknął zrezygnowany na co jego ojciec kiwnął ze wstydem głową - Ile czasu?
- Cztery godziny.
- Kurwa, to tyś harcował z nią CZTERY GODZINY!? - nie wytrzymał Kusznik - Nie zapominasz się? Nie jesteś już nastoletnim Ruchaczem, Pogromcą Dziewek i Ogierem Rozpłodowym numer jeden. Hamuj się!
- Co ja poradzę, że ona taka... Chętna. - bąknął skrępowany całą rozmową mężczyzna i spuścił wzrok - Poszliśmy na zaplecze i... jakoś tak wyszło.
Młodszy westchnął i pokręcił głową.
-
Mam tylko nadzieję, że nie wyjdzie z tego bękart. Nie zabraniam ci uszlachetniania puli genetycznej Krainy Luster, ale jeśli jużeś taki chutliwy, zaciągnij ją do domu. PO GODZINACH PRACY. - wycedził - Nie możemy pozwolić sobie na takie straty. Powoli kończą się nam pieniądze a ja w najbliższym czasie nie dostanę podwyżki.
Tęgi mężczyzna jęknął skruszony. Widać było, że jest mu wstyd. Ale co poruchał, to jego, nawet jeśli kosztowało go to tuzin ryb. Już miał coś powiedzieć, gdy nagle ktoś krzyknął zza drzewa.
Mężczyźni aż podskoczyli i spojrzeli w kierunku, z którego dochodził głos, mocno wypłoszeni.
Istota przytulająca się do nogi Anomandera skuliła się gdy nakazał jej być cicho. Patrzyła na niego ufnie swoimi wielkimi oczami, ale nie odzywała się. Tak jak nakazał skrzydlaty.
Wielkie skrzydło osłoniło ją troskliwie co zarejestrowała z wielkim zdziwieniem. Przekrzywiła główkę w niemym pytaniu, ale nic więcej nie uczyniła, bo była zbyt przerażona.
Kłócący się chłopi cofnęli się o krok. Stary uniósł ręce ku górze ale młody zmarszczył brwi i podniósł kuszę, mierząc nią w Opętańca. Nie rozpoznawał broni jaką tamten miał w dłoniach, ale wolał mieć się na baczności.
-
Wybacz, Panie. Ścigamy Złodzieja. - powiedział grubszy, kłaniając się w pas - Nie widziałeś może, Panie, szaroskórej pokraki w łachmanach? Obrobiła mi stragan.
Młodszy nie odzywał się i tylko wpatrywał intensywnie w Anomandera. Nieufnie, mrużąc oczy by lepiej go widzieć.
Pięknooka, szczuplutka istotka zadrżała, opierając dłonie na błonie skrzydła i... No cóż, chyba nie należała do najmądrzejszych lecz na pewno do ciekawskich, bo wyjrzała zza zasłony. I to był wielki błąd.
Młody wyszczerzył zęby i skierował kuszę w stronę skrzydła.
-
Tam jest, ścierwo. - warknął przez zęby - Oddaj nam go a nikomu nie stanie się krzywda. - brzmiał mniej przyjaźnie od swojego ojca. I wyglądało na to, że jest od niego głupszy, mniej doświadczony w rozmowach z wyższym stanem.
Nie powinien mówić do Anomandera w tak wrogi sposób. A już na pewno nie powinien grozić lepszemu od siebie.

Anomander - 25 Luty 2018, 01:45

Słuchając kłótni chłopów skrzydlaty zaczął lepiej rozumieć sytuację. Starszy z nich, miast pilnować straganu poszedł podupczyć. Istota siedziała pod straganem i w czasie jego nieobecności zjadała ryby. Pożarła ich tuzin i gdy została wykryta rzuciła się do ucieczki. Skąd zatem miała to ziarno, ser i chleb? Cóż, tego dowie się później.
Cały czas trzymając broń w pogotowiu sięgnął do sakiewki z której wydobył złota monetę. Pieniądz ukrył w palcach tak, by pozostał on niewidoczny.
Ciekawiła go ta istota. Zrabowała i zapewne zjadła ze straganu tuzin ryb i dalej była głodna.
- To zdecydowanie nie domowoj, maik ani lesowik. Rusałką, zwodnicą ani innym czortkiem też nie jest. Ciekawe co to za stworzenie? Może panna wodna albo wodnica? Przydałoby się zobaczyć jej język.
Kłótnia straganiarzy niewiele go obchodziła niemniej, gdy się odezwał, starszy z nich zareagował tak jak powinien był zareagować każdy zacny kmieć lub mieszczanin na widok arystokraty. Drugi był zwykłym debilem. Tacy jak on zawsze ginęli pierwsi.
Gdy kusznik zorientował się, gdzie jest ścigana przez nich istota, Amomander westchnął głośno i popatrzywszy na istotę pokręcił głową z przyganą. Bez słów przekazał jej swoje rozczarowanie jej zachowaniem. A chciał by wszystko zakończyło się miło i spokojnie.
Popatrzył w stronę przybyłych wsioków-kramarzy.
-Po pierwsze „Niech PAN raczy oddać”, a po drugie, bierz przykład z Ojca, ty wątpliwa dumo jego lędźwi, i opuść tę kuszę zanim twój rodziciel zmuszony będzie zrobić sobie nowego syna. – powiedziawszy to kciukiem zwolnił bezpiecznik broni - Z tego co widzę, to twój ojciec jest lepszym partnerem do rozmowy. – powiedziawszy to, przeniósł wzrok na osiłka z tasakiem - Skłamałbym gdybym powiedział że mi przykro, ale niestety nie wydam wam tej istoty. NIe dla tego, że nie posiadacie uprawnień gwardzistów, ani dla tego że brzydko o to prosiliście, ale ze zwykłej przekory. Abyście nie byli stratni, mam dla was propozycję, zatem nadstawcie dobrze uszu.
Zdecydowanym ruchem ręki przesunął istotę za drzewo, zza którego sam wyszedł.
Cały czas był gotowy, by w przypadku nagłego ruchu mężczyzny z kuszą, zamienić się w mgłę i pod jej postacią rozpocząć działania bojowe lub też przejść z formy gazowej w gada.
- Nie wiem co to były za ryby, ale uznajmy, że były wyjątkowo tłuste i dorodne. Przeciętna cena ryby to 2 miedziaki. Wasza strata wyniosła zatem 36, no powiedzmy, 40 miedziaków. Zapłacę wam za ten tuzin straconych ryb. Dam za nie, powiedzmy … złotą monetę. – powiedziawszy to pokazał trzymanego w dłoni dukata - Ot, dukat. Prawdziwy i lśniący.
Odczekał chwilę aż dobrze się napatrzą po czym schował go w dłoni.
- Umowa brzmi tak. Ja zatrzymuję istotę, a wy przestajecie ja ścigać. W zamian za to wy dostajecie złotą monetę jako pokrycie waszych strat i zadośćuczynienie. – popatrzył na nich i uśmiechnął się nawet miło - Wybierajcie. Bierzecie złoto i idziecie w pokoju, albo nie bierzecie złota i idziecie w cholerę. Mi tam za jedno.
Powiedziawszy to ustawił broń na biodrze w pozycji do strzału. Celował w tego z kuszą. Stary ojciec nic mu nie zrobił, a skoro był jeszcze sprawny to może spłodzi sobie lepszego syna?
- Dam wam czas do namysłu. Jestem wyjątkowo cierpliwy. Pragnę tylko zaznaczyć, że szkoda by było gdyby z waszej osady nie pozostał kamień na kamieniu, gdy lokalny władca dowie się, że polujecie na cokolwiek w okolicznych lasach i stanowicie, niewielkie ale zawsze, zagrożenie dla zdrowia i życia szlachetnie urodzonych.

Bane - 26 Luty 2018, 22:48


Istota skuliła się pod wzrokiem Anomandera i opuściła swoje duże, elfie uszy. Ciekawa informacja: więc były ruchome, jak u zwierząt. Mogła strzyc nimi jak sarna nasłuchując, albo opuszczać je jak królik, na boki.
Zatrzęsła się, oczy jej się zaszkliły i pisnęła, jakby chciała przeprosić, ale schowała się posłusznie za skrzydłem. Zrobiła błąd wychylając się i doskonale wiedziała o tym, że postąpiła źle. W tym dużym, skrzydlatym samcu było coś dzięki czemu czuła się zarówno bezbronnie jak i... bezpiecznie. Dlatego też przywarła do niego ufnie, co mogło ją zgubić, lub uratować jej życie.
Kusznik zgrzytnął zębami ale nie opuścił kuszy. Jego ojciec bez wątpienia był mądrzejszy, bo wyszedł kilka kroków na przód i skulony niczym chmyz przed swoim panem, uniósł ręce w geście uległości.
-
Wybacz Panie, nie chcieliśmy urazić... - bąknął z lekkim uśmiechem ale mina mu zrzedła gdy Opętaniec powiedział wprost, że nie odda im Złodziejaszka. Cofnął się zrezygnowany, bo chyba pojął, że słowo Anomandera jest ostateczne. Dopiero gdy tamten wspomniał o propozycji, jego oczy zaświeciły się. Kupiecka żyłka dała o sobie znać, bo naprawdę nastawił uszu, nachylając głowę w jego stronę.
Syn nie był aż tak zainteresowany ofertą i wpatrywał się z nienawiścią w skrzydła, jakby chciał odnaleźć na błonie miejsce za którym skryta była ścigana istota.
Widać było, że Stary poważnie analizuje słowa Anomandera bo marszczył brwi. Krzywił twarz na potwierdzenie tego, że jego mózg pracuje na bardzo wysokich obrotach. Tak to jest, gdy do debila zwracasz się bardziej wyszukanym językiem. Albo gdy mówisz dużo i naraz.
Wciągnął powietrze widząc złotą monetę i uśmiechnął się szeroko. Kusznik zmrużył nieufnie oczy ale opuścił broń. Przekupstwo zawsze działa na prostaków.
Gdy Opętaniec skończył mówić, Stary zaczął się płaszczyć przed nim, uśmiechając szeroko. Robił to jednak w odległości, bo bał się podejść do kogoś postury van Vyverna. Bądź co bądź, mężczyzna był naprawdę dobrze zbudowany.
-
Ach, Panie, nie ma powodów do nerwów. - powiedział - Oczywiście zostawimy Pana w spokoju. - wyjął dłoń po monetę ale nie sięgał łapczywie. Jego syn skrzywił się i odwrócił wzrok, bo widok tak łaszącego się ojca był mu wyjątkowo wstrętny. Splunął na bok, nie wiadomo czy z powodu starego czy skrzydlatego, czy może Złodziejaszka, który zaciekawiony sceną ponownie wychynął zza skrzydła, tym razem mniej pewnie.
-
Wybaczcie jeszcze raz, Szlachetny Panie. Za chwilę już nas tu nie będzie. - skłonił się odebrawszy pieniądz i z pokorą zaczął cofać się, pozostając jednak odwróconym do Anomandera przodem - Odejdziemy tak szybko jak to moż...
Moneta upadła na trawę gdy nagle stary, wykrzywiony dziwacznym spazmem, wygiął się jak pałąk w tył. Jego twarzy wykrzywił ogromny ból, ale z ust nie wyrwał się krzyk. Nie zdążył. Kupiec tak jak stał, tak zniknął zmieniając się w czerwony pył który niczym płatki popiołu pofrunął ku niebu.
Kusznik wrzasnął przerażony i podniósł broń. Rozległ się szczęk i bełt pomknął w stronę Anomandera. Wbił się jednak w pień drzewa, nieopodal skrzydła Opętańca. Mężczyzna chybił a van Vyvern widział lot bełtu, dlatego nie musiał zmieniać się w mgłę. Istota ukryła się za nim zakrywając uszy dłońmi i zamknęła oczy przerażona.
Strzelec zaklął i było to ostatnim co powiedział w swoim życiu. Zabulgotał i w mgnieniu oka zmienił się w krwawą papkę która z pluskiem wylądowała na trawie.
Zza drzwe znajdujących się za plecami stojących jeszcze przed chwilą przed Dyrektorem Kliniki Kupca i jego syna wyszły dwie postaci. Bardzo wysoki odziany w śnieżnobiały garnitur mężczyzna z długimi, sięgającymi pasa srebrzystymi włosami, upiętymi na karku białą wstążką i niski chłopiec, odziany w czarny, postrzępiony płaszcz. Kaptur zarzucony na jego głowę nie zakrywał jednak twarzy dziecka przyozdobionej na policzkach czarną łuską i żółtych jak u gada oczu z pionową źrenicą. Wysoki miał natomiast oczy czarne jak noc, ale jego twarzy wykrzywiał kpiarski uśmieszek.
Anomander przysiągłby, że już gdzieś widział tą twarz, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Równie dobrze, mogła mu mignąć w tłumie. Albo mógł to być jeden z dawnych Pacjentów.
-
Przecież prosiłem, Käärme. Bez śladów. - powiedział łagodnym głosem czarnooki, ale w jego głosie, ubarwionym obcym akcentem, było coś co sprawiło, że istota skryta za Anomanderem wtuliła się w jego nogę i zadrżała jeszcze mocniej niż przy Kupcach.
Chłopiec upadł na jedno kolano i pochylił głowę, przepraszając w ten sposób wyższego mężczyznę.
-
Wybacz, Światłości Mego Żywota. - syknął, bo inaczej nie można było nazwać tego w jaki sposób się odezwał. Było to coś pomiędzy westchnieniem, szeptem a sykiem węża. Tytuł jakim nazwał odzianego w biel był... co najmniej dziwny. Łączyła ich dziwaczna relacja.
Srebrnowłosy pokręcił głową ale wyszedł w stronę Anomandera, po drodze kładąc dłoń niby to w troskliwym geście na kapturze dzieciaka. Zacmokał, ale nie odezwał się już do niego ani słowem. Przeniósł za to spojrzenie na Opętańca i uśmiechnął się do niego szeroko. Może nawet szczerze.
-
Moje nazwisko: Yaegar. - przedstawił się i skłonił uprzejmie przed skrzydlatym - Pan wybaczy, ale Lapsi... należy do nas.
Chłopiec wstał z klęczek i łypnął na Anomandera totalnie obojętnym spojrzeniem. Nie ruszył się jednak z miejsca.
Czyżby miejsce niegroźnych Kupców zajęli właśnie naprawdę niebezpieczni przeciwnicy?

Anomander - 11 Kwiecień 2018, 07:34

Zachowanie kupczyków nie zdziwiło go nawet odrobinę. Nie od dziś wiadomo bowiem, że światem, czy to tym ludzkim czy lustrzanym, rządzą dwie podstawowe zasady. Pierwsza z nich mówi, że podobnie jak człowiek sprawdza próbę złota, złoto sprawdza próbę człowieka. Druga, chyba jedna z ulubionych zasad skrzydlatego mówiła wprost, że złota zasada jest taka, iż ten kto ma złoto określa zasady. On miał złoto i on określał zasady.
Zdziwiło go za to, to, co działo się później.
Gdy wyciągający rękę po monetę osiłek „rozwiał się” jak popiół na wietrze, a jego syn, który zdołał strzelić z kuszy, choć całe szczęście niezbyt celnie zamienił się w krwawą papkę, Anomander po raz drugi w życiu dowiódł, że w jego żyłach faktycznie może krążyć domieszka krwi dumnych mieszkańców krainy zwanej Lechistanem. Otóż zamiast pomyśleć coś w stylu „Co to się stało?” albo „O jejku! Cóż to było?” skrzydlaty pomyślał
- O kurwa?! – w myśli tej kryło się zarówno wykrzyknienie jak i nieme pytanie.
Cóż, w tym wypadku elokwencja nie była chyba najważniejsza, prawda? Chodziło o prosty i zrozumiały przekaz, a nic nie podkreśla go tak dobitnie jak stara, dobra i słowiańska nomenklatura na kobietę trudniącą się nierządem.
Opanował się jednak widząc, że dwie osoby wyszły spomiędzy drzew. Ubrany na biało jegomość, ani chybi pederasta, z kpiarskim wyrazem twarzy i jego dziecięcy towarzysz. Gdy Anomander usłyszał syknięcie chłopaka i słowa które wypowiedział jego wyjątkowo tolerancyjna, holenderska natura podszepnęła mu - A jednak zboczeniec … – nie odezwał się jednak. Patrzył spokojnie na przybyłych. W pewnej chwili jakby nigdy nic schylił się i podniósł monetę. No cóż, skoro nie miła księdzu ofiara i starszy z kupczyków ulotnił się nagle bez słowa, to nie może tak być by pieniądz leżał w lesie i marniał. W końcu drzewo złociszowe z niego nie wyrośnie. Anomander wiedział to dokładnie. W końcu nie był głupcem i już tego próbował. Cóż, początki życia w Krainie Luster były ciężkie, a jako że Kraina Luster rządzi się swoimi prawami a nigdy nie zaszkodzi przeprowadzić eksperymentu, Anomander co jakiś czas wkładał do ziemi pieniążek. Dość szybko doszedł do wniosku, że takie działanie niewiele da i zaprzestał głupich eksperymentów. Uprzedzając ewentualne pytanie pragnę nadmienić, że owszem wpadło mu do głowy by pocierać monety o siebie, w końcu symulacja kopulacji nie zaszkodzi, ale jako że na monetach wyobrażono zapewne tylko męskie osobniki, homoseksualna kopulacja pozostała bezowocna.
- van Vyvern – odpowiedział Anomander kiwając głową
Twarz Yaegera wydawał mu się znajoma, czyżby facet był z MORII ? Jeśli tak, to znaczyłoby, że dzieciak koło niego może być jakimś eksperymentem w stylu projektu GRF czy innych zwierzomachin a istota, która się za nim ukryła kolejnym obiektem badań lub zbiegłym eksperymentem. Nie celował do nich z broni, bo i po co? Przecież wychodziło na to, że ten mały potrafił likwidować wrogów w mgnieniu oka za pomocą swoich specyficznych cech. Mimo tego że był w Krainie Luster już ponad 30 lat, ciągle nie chciał przyznać się przed sobą że istnieje coś takiego jak „moce” i „magia”. Te dwa pojęcia nie mieściły się w naukowym słowniku skrzydlatego. Zasadniczo Anomander mógł teraz szybko zastrzelić dzieciaka, w końcu jeśli „wężowaty” użył tych swoich „szczególnych umiejętności” to możliwie jest, że w tej chwili pozostaje on niemal bezbronny. Podobnie było w przypadku pracującego z nim Bane’a. On też po leczeniu musiał jakiś czas odpoczywać.
Skrzydlaty zachował jednak spokój i obejrzał się na istotę, która skryła się za nim. Była chuda i obszarpana ale nie miała na sobie niewolniczego piętna. W związku z tym, zgodnie z lokalnym prawem była wolną istotą i mogła iść gdzie chce.
- Wybaczam – powiedział skrzydlaty medyk i skinął dłonią przyzwalająco. Co ciekawe jasno dał do zrozumienia, że zupełnie nie zwracał uwagi na dalszą część stwierdzenia białowłosego.
W końcu facet chciał wybaczenia faktu i owe wybaczenie otrzymał, prawda? Co do ukrytej za nim istoty, to Anomander jej nie trzymał. Jeśli będzie chciała sama z nimi pójdzie a jeśli chce to ucieknie dalej. Może też zostać z Anoamderem i na tą opcje też już miał gotową odpowiedź.
Czekał zatem spokojnie na rozwój wypadków.

Bane - 23 Wrzesień 2018, 20:46

Nadejście dwóch, wyglądających dość osobliwie mężczyzn wystraszyło kruchą istotkę. Skulona za Anomanderem, drżała tak mocno, że dało się usłyszeć szelest ściółki znajdującej się pod ich stopami. Nie patrzyła na nich, zakrywała też uszy ale wydawać by się mogło, że zna tych dwóch. Może wyrządzili jej krzywdę w przeszłości?
Lapsi. Nazywała się więc Lapsi. Białowłosy znał ją i twierdził, że należała do nich. Jakie więc Anomander miał prawo by ją zatrzymywać? Jego odpowiedź, chociaż grzeczna, zbiła z tropu przybyłą dwójkę. Käärme przyglądał się Opętańcowi z obojętnością, podszedł nieco bliżej by w razie czego stanąć między nim a Yaegerem. Wysoki mężczyzna jednak nie zdradzał złych zamiarów. Może takowych nie miał?
Istotka skryta za van Vyvernem zaskomlała cichutko i dotknęła nogi skrzydlatego. Pociągnęła za nogawkę lekko, jakby dawała sygnał, że powinni uciekać.
Yaeger nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć zaśmiał się jedynie nerwowo po czym wyciągnął dłoń ku czarnowłosemu.
- Bardzo proszę by się pan od niej odsunął, panie van Vyvern. - powiedział elegancki jegomość - A jeśli jest to niemożliwe, będę wdzięczny by ją pan przynajmniej przytrzymał. - uśmiech znowu pojawił się na ustach odzianego w biel. Wydawał się być sympatyczny, cały czas się uśmiechał. Ale Anomander, przez 30 lat nauczył się przecież, że nie wszystko jest takie jakim wydaje się być, prawda?
Nagle Käärme postąpił do przodu z szeroko rozdziawioną buzią. Zdjął z głowy kaptur i dzięki temu van Vyvern mógł zobaczyć, co się pod nim kryje. Chłopiec miał czarne jak noc włosy a z pomiędzy nich wystawały kolczaste narośle, przypominające jaszczurcze rogi i... ptasie pióra.
Wężowy chłopczyk był niski i podobnie jak Lapsi, zabiedzony. Czarne łuski na jego twarzy, kontrastujące z bielą jego skóry, ukrywały nieco zapadnięte policzki. Oczy miał naprawdę duże i żółte a pionowa źrenica pozostawała nieruchoma.
Podchodził powoli a na jego licu malowało się zaskoczenie i coś na kształt podziwu. Wyglądał jak dziecko, które właśnie spotkało swojego idola albo zobaczyło coś tak niesamowitego, że aż zaparło mu dech w piersi.
- Jesteś... Ojcem Ćwirka! - syczący szept wyrwał się z rozdziawionych ust. Mały przystanął i gapił się w tej chwili na Anomandera jak w obrazek.
Uśmiech na twarzy Yaegera spełzł, robiąc miejsce grymasowi zdenerwowania. Brwi mężczyzny ściągnęły się kiedy skupił wzrok na chłopcu.
Käärme nagle zaśmiał się a jego buzia rozpromieniła się. Z takim grymasem wyglądał... zadziwiająco niewinnie, nawet mimo tego, że przed chwilą zamordował niewinnych.
- Tak! Jesteś Ojcem Ćwirka, nie może być inaczej! - zawołał uradowany - Ćwirek czasami mówił twoim głosem! Potem mówił mi, że to jego Tata! Tak!
- Käärme, dosyć. Wracaj tutaj. - głos białowłosego nie znosił przeciwu a jednak malec pozostał na polance, bliżej Anomandera niż swojego Pana.
Lapsi wychyliła się zza skrzydlatego i opuściła rączki, wsłuchując się w słowa. Zamrugała też, zainteresowana. Wydała z siebie śmieszny odgłos, coś co przywodziło na myśl gruchanie kota. Przekrzywiła główkę.
- Jestem taki szczęśliwy, że mogę cię zobaczyć! Ćwirek dużo o tobie opowiadał zanim... - Käärme urwał nagle i spuścił głowę, zasmucony - Potem już nic nie mówił. A przynajmniej nie on sam, mówił innymi. Ciężko było z nim rozmawiać.
- Käärme, do ciężkiej cholery, wracaj tutaj!
- Wiesz? On żyje, Ćwirek żyje! Na pewno będzie cię szukał, Tatusiu Ćwirka! - zaśmiał się nagle chłopiec - Teraz jest już duży i ma siłę by cię odnaleźć! Jej, ale mu zazdroszczę! Chciałbym poznać swojego tatusia...
Yaeger nagle wykonał szarpnięcie, jakby pociągał za smycz. Lapsi pisnęła i wyciągnęła dłoń jakby chciała go powstrzymać. Käärme poleciał w tył chwytając się za szyję i krzycząc z bólu. Białowłosy przyciągnął go mocno do siebie, nie zważając na protesty po czym, kiedy malec znalazł się na tyle blisko, uderzył go z całej siły pięścią w jeden z policzków. Czarna łuska oderwała się od impetu uderzenia a chłopiec zaskomlał.
- Co powiedziałem?! - Yaeger chwycił podlotka za włosy i pociągnął w górę, na co dziecko uniosło ręce by chociaż spróbować się uwolnić - Wystarczy. - wycedził wysoki mężczyzna po czym rzucił Käärme na ściółkę. Obolały chłopiec zwinął się, łapiąc za policzek po czym nagle zmienił się w małego, czarnego węża. Podpełzł do nogi białowłosego, wspiął się po niej i schował w kieszeni.
Yaeger przeniósł wzrok na Anomandera i uśmiechnął się do niego jak gdyby nigdy nic.
- Nie mam pojęcia o czym on pieprzył, ale nie ma się czym przejmować, drogi panie van Vyvern. - powiedział aksamitnie czystym, łagodnym głosem - A teraz, pan pozwoli, że podejdę i odbiorę zgubę. Czas mnie goni, już dużo go zmarnowałem na ściganiu Lapsi. Mała nie wytrzyma kolejnego pościgu a ja chcę jej tylko pomóc. Przecież widzi pan, jaka jest zabiedzona. - wskazał istotkę - Uciekła mi parę dni temu, sam nie wiem czemu.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group