To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - Lokaj, lokaj, lokaj...

Anonymous - 17 Styczeń 2011, 17:50
Temat postu: Lokaj, lokaj, lokaj...
Warto zacząć od tego, że ród Dasdtberg von Het Kapelhof jest powszechnie znany i szanowany. Od zamierzchłych czasów jest to wysoko postawiona arystokracja, która z dziada pradziada przekazywała pierworodnemu swój majątek oraz zarządzanie Niemiecką firmą. Ojciec Belphegora, Hugo jest wykształconym człowiekiem, inteligentnym acz oschłym względem rodziny. Ów Niemiecki ród zajmował się wieloma rzeczami jednak głównym jego dorobkiem była firma wyrabiająca przeróżne alkohole. Na domiar złego ojciec stał się jednym z lepszych światowych adwokatów. To nie tak, że chłopiec od zawsze był paskudnym towarzystwem. Z początkiem swych dziecięcych lat obdarzał każdego słodkim, chłopięcym uśmiechem, który ojcu nigdy nie pasował.

- pierworodny -

To nie tak, że mógł wybrać rodzinę w której się pojawił. Nikt nie dał mu do tego prawa dlatego od początku uważał, że tak właśnie powinno być. Wychodząc z założenia, że rodziców się nie wybiera, a i w dziesięciu przykazaniach winno się czcić matkę i ojca swego. Gorzej to wychodzi jeżeli ów rodziciele nie są nazbyt wylewnymi osobami i prędzej Cię karcą niż cieszą na twój widok. Przyjmował to co ofiarował mu los z zaciśniętymi zębami nie marudząc.
Gdy tylko Henrietta oświadczyła mężowi o szczęściu jakie ją spotkała usłyszała kilka nieprzyjemnych słów. Czegóż innego głupia mogłaby się spodziewać ? Hugo nigdy nie okazywał jej zbytecznego zainteresowania, które uważał za marnowanie czasu.
- Lepiej by urodził się chłopiec.
Nic dodać nic ująć. Bo jakby tego było mało mężczyźni w swym durnym postanowieniu, nadal trzymali sztamę i sądzili iż kobiety winne być powinny płci dziecka. Tylko te wybrane mogły dać chłopca, reszta była złym materiałem genetycznym na małżonkę, zwyczajnie nie nadawały się. Byli na tyle bezczelni, że każde badania genetyczne obalali, że to kobieta od wieków była tą, która przynosiła nieszczęścia. Czarownice. Wiedźmy. Takie co rodziły dziewczynki paliło się na stosie za kłamstwa. Niezdolne do rodzenia chłopców były gorsze, poniżane, karane i besztane.
Małżonka zagwarantowała przyszłemu groszkowi, bo tak go czasami nazywała, miejsce w klasztorze. Na wszelki wypadek gdyby okazał się być dziewczynką. Jednak sama nazwa „groszek” wydawała się być zwiastunem męskiego dzieciątka. Niemniej jednak z losem nie można igrać. Przez dziewięć długich miesięcy mało się ruszała. Mąż z obawy przed zrobieniem krzywdy jego synowi nie pozwalał jej na zbyt wiele. Zamknięta jak w średniowiecznych czasach, uwięziona w czterech ścianach we własnym domu. Krzyczał gdy tylko wystawiła swą filigranową stópkę spod grubej pierzyny. Topiąca się w pościelach, pozbawiona świeżego powietrza i możliwości wychodzenia na dwór czasami przemycana była na wózku inwalidzkim przez służki, gdy pana wyjeżdżał w interesach. Dzięki temu nie zwariowała, ale straciła swój matczyny zapał. Ciąża z czasem zaczęła jej się kojarzyć nie z cudem, a przekleństwem każdej kobiety. Zamiast cieszyć się z poczęcia nowego żyjątka obwiniała je o bóle w kręgosłupie i nogach. Każde kopnięcie dziecka było przez nią karcone spojrzenie bądź głosem.
Gdy wybiła godzina czwarta w środowe popołudnie Henrietta zaczęła dziękować Bogu. O piątej zawitali do szpitala gdzie nie minęła kolejna godzina a zdrowy i głośno krzyczący dzieciak wił się w rekach lekarskich.
- Ma pani zdrowego syna.
Zakomunikował lekarz, który chcąc jej pokazać dziecko za chwilę musiał je ratować. Matka nie chciała go widzieć. Zabrana na salę odseparowała się od szczęścia, którym nazwał je ojciec. Zachwycony tą nowiną każdy dzień spędzał przy małym łóżeczku swej pociechy ponownie zaniedbując niepotrzebną już żonę. Równie dobrze mógłby ją zepchnąć z urwiska gdyż wypełniła swój obowiązek. Nie karmiła go piersią, nie zajmowała się małym Wolfgangiem, nawet go nie odwiedzała. Dziecko pozbawione matczynej miłości dostawało ją w zamian od zakochanej w nim służki. Całymi dniami nosiła malca, cieszyła się na jego widok i śpiewała mu do snu. Dziecko nie mające dotyku potrafi umrzeć. Dziecko nie kochane usycha z braku uczuć. Dziecko odsunięte od matki jest nieszczęśliwe. Chłopczyk nie wydawał się być nieszczęśliwym. Gdy osiągnął wiek trzech lat biegał z roześmianą buźką po całej posiadłości, a tuż za nim ogrom służby, która miała dopilnować jego bezpieczeństwa. Pan domu nie mógł sobie pozwolić by pod jego nieobecność dzieciak wypadł z balkonu, potknął się bądź wpadł pod auto. Choć domostwo ich odseparowane było, chłopczyk bacznie obserwowany był i nie spuszczany z uważnych oczu. Nigdy jednak nie sprawiało mu to przykrości. Zadowolony z tego iż zwraca na siebie uwagę tak wielu osób psocił, uciekał, ukrywał się i robił służbie na złość. Henrietta nie cieszyła się z swego potomstwa. W głębi duszy nienawidziła go. Straciła swój urok, który zawsze wokół siebie rozsiewała. Nie była tą samą miłą i ciepłą osobą, a zgorzkniałą kobietą, która z chęcią pozbyłaby się małego utrapienia. Choć ojciec wydawał się być zadowolony nigdy nie potrafił nikomu okazywać uczuć. Jedynym źródłem pielęgnacji maluszkowych emocji była owa służka, która po jego piątych urodzinach została wyrzucona. Już od samego początku rodzice starali się go wychowywać zgodnie z etykietą. W wieku trzech lat chodził doskonale, perfekcyjnie, poprawnie niczym rasowa modelka na wybiegu. W wieku czterech lat jadł wyszukanymi sztućcami, potrafił czytać i pisać. Wraz z osiągnięciem pięciu lat był doskonale wyszkolonym bądź wytresowanym dzieckiem swych rodziców. Momentami przywodził na myśl lojalnego, wciąż uśmiechniętego psa. Matce spodobała się wizja „szkolenia” swego dziecka dlatego orzekła wszem i wobec, że będzie sprawować pieczę nad jego nauką, manierami i kształtowaniem jego charakteru. I tak rozpętało się piekło.

- nauka -

Początki jego nauki sięgają trzech lat. Już w tak młodym wieku został po części pozbawiony szczęśliwego dzieciństwa. Rodzice traktowali go jak dorosłego i oczekiwali od niego takiego zachowania. Malec nie miał prawa do pomyłki, zwątpienia, każda źle wypowiedziana sylaba w pojedynczym słowie powodowała szereg rozmaitych kar. A mimo to chłopiec nie tracił swego zadowolenia z życia. Doceniał chwile spędzone na łonie natury gdy wymykał się z domu pod nieobecność rodziców. Każda chwila spędzona poza wielką biblioteką rozpoczynała nową przygodę przed kipiącym od energii dzieciakiem.
Ze szkołą bywało różnie. Z początku matka chciała by chłopiec uczył się w domu tuż pod jej bacznym wzrokiem. Chciała sprawować pieczę nad jego nauką i zajęciami. Jednak to ojciec postanowił zdecydować. Wysłał go do prestiżowej, prywatnej podstawówki gdy ten skończył siedem lat. Wraz z rozpoczęciem dnia jego harmonogram wyglądał następująco:
Szkoła 8.00 – 14.00
Szermierka 14.30 – 15.30
Basen 16.00 – 17.00
Filozofia i Łacina 18.00 – 19.00
Skrzypce 20.00 – 21.00
Czasami bywało tak, że zajęcia wymieniały się. W różne dni miewał jeszcze zamiennie jazdę konną, angielski, japoński, francuski, ściankę wspinaczkową, kółko naukowe (w którego skład wchodziła biologia, chemia, matematyka i fizyka), stosunki międzynarodowe, squash oraz sztuki walki (Krav Maga oraz Karate.) On jednak doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że jest dobry tylko w kilku dziedzinach bo nadmiar umiejętności powoduje, że nie jest się dobrym w niczym. Sam przez lata doprowadził do perfekcji zaledwie kilka rzeczy wymienionych tutaj licznym gronem. Sam nawet za większością nigdy nie przepadał, zmuszony do tego by być idealnym. Z czasem sam zaczął dążyć do doskonałości w kilku kierunkach. Chętnie uczęszczał na wszystkie zajęcia gdyż od zawsze był zdolną osobą. Szybko sobie radził z trudnymi zadaniami, każdy nowo poznany sport sprawiał mu ogromną przyjemność. Szczególnie był zadowolony z „zdrowej rywalizacji”. Czy wygrywał czy przegrywał zawsze na jego twarzy widniał szczęśliwy uśmiech. Nie wiadomo tak naprawdę czy był on szczery czy jednak nie. Bo świadomości co do własnych pragnień nabył dopiero w liceum. W szkole był pilnym uczniem. Miło wspominał czasy podstawówki. Posiadał kilku znajomych jednak z nikim nie wchodził w bliższe relacje. O dziewczynach czy chłopcach nigdy nie myślał. Rodzice nie dawali mu przykładnego wzorca jak powinien wyglądać związek dlatego choć szanował kobiety uważał je za gorsze od siebie. Tak właśnie odnosił się jego ojciec do każdej przedstawicielki płci pięknej. Z początku pozwalał na wrzucanie się w szkolny konformizm, był manipulowany przez rodziców, nauczycieli i rówieśników. Uległy dzieciak, który nauczony posłuszeństwa nie potrafił się postawić czy odmówić. Prezentował sobą obraz doskonałego szlachcica. Został wręcz „zaprogramowany” bądź „wyprodukowany” na idealnego syna, ucznia, przyjaciela, towarzysza, współpracownika. Był uznawany za tego wspaniałego, człowieka nowych czasów, a wszystko powinien zawdzięczać swoim cudownym rodzicom, którzy pozbawili go wolnej woli, możliwości wyborów, kreowania własnego charakteru czy pokazywania osobowości. Dopiero w wieku szesnastu lat nastąpił przełom. Nie wiedzieć czemu chłopak otworzył oczy. Wszystko wydawało mu się tak dziwne i nieprawdopodobne. Jak on mógł pozwolić wszystkim by włazili mu na głowę ? Otrząsnął się z tego szesnastoletniego letargu i wstąpił w całkiem nowe dyktowane przez siebie życie.
W czasie szkoły uczył się tylko tego co go interesowało i choć nie był głupi nie wykazywał zainteresowania przedmiotami, które nie sprawiały mu frajdy. Zaczął miewać odmienne zdanie od nauczycieli czy uczniów. Sam wepchnął się w nonkonformizm by odseparować się od szarej ludzkiej masy, która mówiła jednogłośnie, nie sprzeciwiając się społeczeństwu. Często wagarował, unikał lekcji które go nudziły, przestał chodzić na zajęcia, które nie sprawiały mu przyjemności. Wywrócił cały komplet bzdurnych przeświadczeń, które wpajano mu od dziecka i teraz dopiero zaczął żyć na nowo.


- Belphegorze, w sobotę odbędzie się ważna uroczystość, masz na niej być i dobrze się prezentować. Nie rób żadnych głupot.
Skarciła go matka pospiesznie uciekając na górę. Ciemnowłosy młodzieniec stał wsparty o wejściową kolumnę spoglądając w górę na gwiazdy. Nie specjalnie przejął się matczynymi słowami, ale warto wpaść na imprezę, która mogłaby okazać się całkiem ciekawa.
Sobotni wieczór był naprawdę ciepły. Aż miło było wylegiwać się na jeszcze mokrej trawie od porannego deszczu. Ciepły wiatr owiewał jego lekko zaróżowione policzki, a upiorny blask księżyca opadał jak delikatna mgła na jego klatkę piersiową, która rytmicznie podnosiła się i opadała. Wraz z usłyszeniem pierwszego dziewczęcego pisku na widok cudnie ustrojonej Sali balowej podniósł się i wskoczył przez otwarte okno do spiżarni. Przeleciał przez nią i kuchnię niczym nocny zbir, wspiął się po schodach i czmychnął do swego pokoju. Tam czekał na niego kruczo czarny frak. Jedynym kolorowym elementem był ciemno chabrowy krawat, który doskonale podkreślał jego lewe oko. Z zadowoleniem zrzucił z siebie ubrania i wskoczył w elegancki strój przygotowany przez samego siebie jeszcze wczorajszego wieczoru. Odczekał piętnaście minut i ruszył dumny jak paw strosząc swe piórka imponującymi schodami w dół. Drzwi do Sali otworzyła mu służba. Stanał w nich chrząknął cicho i poczekał, Az na Sali zapanowała cisza. Dopiero teraz ukłonił się nisko z szarmanckim uśmiechem i przedstawił.
- Belphegor Dasdtberg von Het Kapelhof, wybaczcie mi państwo to nietaktowne spóźnienie się.
I już wokół niego pojawił się wianuszek prześlicznych, acz straszliwie skrzeczących, piszczących i chichrających się dziewuszek oczarowanych jego urodą. Każda kolejno chciała złapać go za ramię i być jego damą do końca wieczoru. Choć uważał kobiety za głupiutkie istotki był wyśmienitym aktorem zdobywającym wszystkie kobiece serca bez względu na wiek swojej partnerki. Nim wieczór dobiegł końca w jego kieszeniach było pełno karteczek z numerami, choć to nie wypadało, ale do momentu gdy nikt poza nim i nimi o tym nie wiedział. ”

W ciągu tygodnia zmienił się nie do poznania. Zawsze uroczy, uprzejmy chłopak zmienił się w cynicznego potwora o nieodgadnionym spokoju ducha. Trudno było go wyprowadzić z równowagi, a i rzadko się gniewał. Miewał jednak przebłyski paskudnej złośliwości w szczególności w stosunku do matki na każdym kroku dogryzając jej. Ojca wyśmiewał od starych grzybów i padalców. Każdy według niego był nazbyt durny, pusty bądź nietaktowny. I tak zakończyła się jego przygoda z nauką.

- wojsko -

Wraz z ukończeniem dziewiętnastego roku życia postanowił wstąpić do wojska. Nie interesowało go zdanie rodziców i wymówka, że synowi arystokraty nie wypada. Wydawała mu się głupią próbą nawrócenia go na dobrą drogę. Po tygodniowych badaniach i orzeczeniu lekarza, że jest zdolny do służby wraz z czterdziestoma innymi młodymi chłopcami ruszył do oddalonych o sto kilometrów koszar. Tam przydzieleni zostali do dwudziestoosobowych grup podlegających pod sierżantów. Wraz ze swym „opiekunem” zostali rozsiani po całych Niemcach. Trafił im się znerwicowany i nieco nawiedzony przełożony, który uważał za swój święty obowiązek wyszkolenie ich na doskonałych żołnierzy którzy przyniosą chlubę krajowi. Na nic się zdały jego wymagania gdyż chłopcy równo mu dopiekali. Byli uparci i nie chcieli się słuchać wyżej postawionych, a jedynie nabijali się równo ze swego sierżanta.

” Piąta zero zero, po barakach leniwie roznosił się dźwięk typowej wojskowej trąbki, która wzywała wszystkich do wypłynięcia spod ciepłych kołder bądź koców. Co silniejsi odklejali spocone policzki od twardych poduszek przesiąkniętych stęchlizną. Ci mniej silni zakrywali się kocem by móc jeszcze chwilę pospać. Belphegor już od godziny siedział w łazience by móc w spokoju odpocząć. Jego współtowarzysz, a raczej znajomy z ekipy leżący dwa łóżka dalej niemiłosiernie chrapał i nijak nie dało się go oduczyć.
- Bells, rusz dupę! Zbiórka.
W łazienki na zaledwie ułamek sekundy wpadł chuderlawy chłopak przypominający szczurka, bo równie szybko wyleciał z niej biegnąc dalej przed siebie. Arystokrata zeskoczył z parapetu i wyszedł na świeże powietrze by odetchnąć pełna piersią. Tutejsze powietrze miało zapach siarki i ołowiu. Jedynie czasami świeżo po burzy wiatr przynosił zapach świeżych drzew sosnowych rosnących kilka kilometrów dalej.
- Tomecki! Zakaz wychodzenia na przepustkach, spóźniony! Berkovitz! Na ziemię i dwieście pompek! Bells! Stójże prosto! Gunter! Wciągnij koszulę do spodni! Hipolit! Przestań się śmiać, wyglądasz durnie!
Kiedy Berkovitz skończył robić pompki i zaczął się podnosić został dobity do ziemi niczym gwóźdź do deski butem sierżanta Sepp’a.
- Wolniej się nie dało?! Ruchy! Zachowujecie się jak emeryci i renciści! ”

Nie wiedzieć dlaczego cała piątka zaprzyjaźniła się całkiem szybko. Każdy z osobna był inną, miał swój nietypowy, oryginalny sposób bycia. Przed ich ekipą drżał nie tylko ich barak, ale i reszta wolno stojących baraków. Jedynie ich przełożony im dopiekał. Za każde, nawet najmniejsze przewinienie otrzymywali srogie kary. Jeżeli cała kompania coś zbroiła tylko ta piątka, nazywana wybrańcami otrzymywała baty od Sepp’a. Dlaczego ? A mianowicie uważał ich za niedorobionych żołnierzy. Ostatnie ciamajdy i niedorajdy, takie które do niczego w życiu nie dojdą, nic więc dziwnego, że to na nich cały czas się wyżywał. Raz w niemiłosierną ulewę zabrał Berkovitza i Belphegora na pola by przez trzy bite godziny wykonywali komendę padnij, czołgaj się i powstań z całym potrzebnym uzbrojeniem. Innym razem Hipolit w dwudziestostopniowy mróz stał całą noc na warcie bez rękawiczek i butów. Kolejno dręczył Guntera kładąc go na pryczy tuż pod jednym z młodszych chłopców, który każdej nocy się moczył. Spędzone prawie dwanaście miesięcy w koszarach szybko mineły, wtedy zostali wysłani na linię frontu gdzie nie każdy mógł ujść z życiem.

” Wiadomym było, że pewnego razu ktoś wyląduje w szpitalu. Tak się stało, że Tomecki podczas pobytu w okopach i obstrzału ze strony wroga oberwał w nogę. Chłopcy na zmianę odwiedzali go zapewniając o tym, że niedługo wyjdzie. Noga została amputowana lecz dwa miesiące później zarażony gruźlicą zmarł.
- Jak Tomecki kopnie w kalendarz to biorę jego kurtkę.
Chłopięca zwinięta w piąstkę drobna dłoń wylądowała na rudym łbie Guntera. Ten jęknął żałośnie po czym kolejno zakrył się dłońmi i zwinął w kłębek na świeżej trawie w geście obronnym.
- Będziesz nieboszczyka okradał ?! Lepiej się w głowę puknij. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, Gunter.
Oburzył się Berkovitz, który rozkładał karty. Jak zawsze grywał z Hipolitem. Belphegor wsparty o korę starego dębu jak na razie nie miał zamiaru wplątywać się w ich kłótnię. Tak naprawdę nie interesowało go to czy weźmie ów kurtkę czy nie, bez znaczenia.
- Przecież nie będzie mu potrzebna już dłużej. W trumnie ją tylko robaki zeżrą, a tak mnie się przyda.
- Nie ma mowy, nawet jej nie ruszaj.
- Daj spokój i tak nie przemówisz do tego głąba.
- No właśnie. Ej! To było nieuprzejme, Bells!
Przypominający mrówkę rudzielec zaniósł się cichym śmiechem. Od początku kojarzył się Belphegorowi z robakiem, miał takie małe, ciemne oczka i był bardzo zwinny. Potrafił wszędzie się wślizgnąć i był nie do zabicia niczym karaluch. Hipolit należał do tych bardziej milczących dlatego rzadko kiedy się odzywał. A kiedy to robił mówił krótko, zwięźle i na temat.[i] ”

Dni spędzone w wojsku wspominał zawsze bardzo dobrze. Wszyscy dziwili się gdy niechętnie wspominał powrót do domu. Oni chcieli poznać ładną dziewczynę, ożenić się, mieć dzieci i zostać lekarzami, nauczycielami, strażakami lub policjantami. Mieli swoje marzenia, byli prostymi ludźmi, ale wiedzieli czego chcieli w życiu. On sam uważał, że cały ten czas spędzony tutaj był lepszy niż jeden dzień w domu. Gdy wrócił do rodzinnego miasta miał skończone dwadzieścia dwa lata i wyglądał jak przystało na dojrzałego mężczyznę.

- kamerdynera czas-

Wracając pociągiem z wojska natknął się w jednym przedziale na drobną dziewuszkę, która wraz ze swoim kamerdynerem podróżowała po Niemczech. I wtedy właśnie narodził się pomysł by zostać tym kim jego ojciec nigdy by nie pomyślał. Już pomysł wybrania się na wojnę był według niego głupstwem, a zostanie kimś w rodzaju służącego… nie do zniesienia. W domu spędził nie dłużej jak tydzień i właśnie podczas niego postanowił oświadczyć rodzicom o tym co zamierza zrobić z kolejną częścią swojego życia.

- Czy ty do cholery zgłupiałeś ?!
Ojciec nigdy nie potrafił usiedzieć w takich momentach chodził z jednego końca salonu na drugi i z powrotem wydreptując tym samym w puchatym dywanie swego rodzaju dróżkę. Długie zielone włosia uginały się pod ciężką stopa pana domu niczym kłosy zbóż. Ciszę przerwało głośne klaśnięcie. To Henrietta. Otwartą dłonią wymierzyła chłopcowi policzek patrząc na niego pełna pogardy i zażenowania. Wyprostował się, poprawił czarną koszulę, bo inne kolory nie specjalnie mu się podobały i spojrzał na kobietę, którą winien bezgranicznie kochać.
- Jutro wyjeżdżam czy się wam to podoba czy nie.
- Hugo zrób coś! Po prostu zrób coś. On do reszty postradał rozum w tym wojsku.
Mężczyzna spojrzał na zaciętą minę syna, machnął ręką i wyszedł z pokoju. Chłopak nie widział go już nigdy więcej. ”

Dostał się tak jak sobie odgórnie zaplanował do najlepszej na świecie szkoły dla kamerdynerów. Z czasem bardzo mu się spodobał ów zawód. Uznał go za całkiem miłą odskocznię od tego wszystkiego. Była to pewnego rodzaju forma rozrywki jaką sobie sprezentował na dwudzieste drugie urodziny. Przez trzy lata uczył się pilnie chłonąc wiedzę serwowaną mu przez bardziej doświadczonych profesorów niczym gąbka. Nie opuszczał żadnych zajęć. Wolne chwile spędzał w bibliotece czytając masę zakurzonych książek. Z czasem stał się stałym bywalcem, gawędził o polityce z bibliotekarzami, a nawet przeżył kilka romansów. Zakosztował nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Nigdy nie opowiadał się za jednym bądź drugim. Wszystko zależało od osobowości danej istoty, a nie od jego płci bo to nie ona decydowała o powodzeniu tej znajomości.

Będę częściowo dopisywał, niu < 3



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group