To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Miasto Lalek - Uliczka mody

Melissa - 26 Maj 2018, 10:53
Temat postu: Uliczka mody
Jest to miejsce, w którym znajduje się większość sklepów z odzieżą, jakie można znaleźć w Mieście Lalek. Dość szeroka uliczka, spotkasz na niej wiele Marionetek niosących torby z zakupami, a także ogrom innych istot, które cenią sobie dobry styl i dopasowanie do własnej osoby. W tej małej dzielnicy jest także kilka pasmanterii i innych źródeł materiałów do szycia. Ogólnie mówiąc - raj dla miłośników ubrań.

***

Dotarcie do wskazanego miejsca zajęło Melissie więcej, niż oczekiwała. Uznała, że z łatwością trafi na uliczkę, którą przecież już odwiedziła kilka razy w swoim życiu, jednak nie uwzględniła tego, w jaki sposób. Przede wszystkim nie z dworca kolejowego. Poza tym i tak nie znała drogi, jaką ostatnio przebywała w wozie kilka lat temu. Wszak większość podróży, jakie odbyła z rodzicami, spędziła wewnątrz ich środka transportu, niechętnie wychodząc z niego i nawet nie wyglądając przez imitacje okien, dopóki nie docierali do celu. Widoki były dla nastolatki zwyczajnie nudne, co teraz zaowocowało właśnie zagubieniem w trakcie podróży na wybraną uliczkę. Za pierwszym razem skręciła w lewo, a nie w prawo, co prowadziło ją w stronę obrzeży miasta. Jej niecierpliwość jednak okazała się zbawienna, bo gdy po kilku minutach nie zauważyła wzrostu zagęszczenia sklepów, a wręcz przeciwnie, zirytowana zawróciła i udała się w przeciwnym kierunku. I dotarła.
W tym czasie typowe dla Miasta Lalek chmury jeszcze bardziej ciemniały, sugerując powrót do domu lub odwiedzenie budynku z dachem, aby nie zostać oblanym deszczem. A zważywszy na fakt, że Melissa przebywała w Krainie Luster, więc opady mogły być złożone nie z wody, a nawet z czekolady lub innych brudzących płynów, to zgodzenie się z tą drobną sugestią natury było bardzo wskazane. Życie byłoby jednak zbyt proste, gdyby nastolatka traktowała pogodę poważniej od plebsu. Jeszcze czego - żeby głupie chmurki miały popsuć jej spacer po właśnie odnalezionej ostoi inspiracji i ubrań, które mogłyby podkreślić arystokracki blask!
Nie spieszyła się. Popołudnie nie miało zamiaru nagle upłynąć w oka mgnieniu, także Melissa uznała, że warto cieszyć się widokami za witrynami sklepowymi - masa pięknych sukni w najróżniejszych krojach i kolorach, nie mówiąc już o osobach chodzących po tej mini-dzielnicy mody. Ich stroje okazały się być ogromnym źródłem zachwytu dla dziewczyny. W tym momencie nie przeszkadzały nastolatce nawet osoby bliskie jej definicji plebsu! No bo jak się złościć, kiedy dookoła tyle piękna? Pomijając to dziwne drapanie w nosie i w gardle...

Giselle - 26 Maj 2018, 22:00

Schowałam się za najbliższy budynek i opierając się o ścianę, zasłoniłam moją twarz drugą ręką. Nie zdało się to na wiele - po chwili zaczęłam się śmiać w najlepsze. Śmiech to zdrowie! Nawet jeśli wszyscy się na mnie patrzą. I szlag by strzelił moją dumę arystokratki. W sumie... to chyba nigdy jej nie miałam. Tak, jestem arystokratką. Heh.
Gdy naśmiałam się na zaś, spojrzałam się jeszcze w stronę mapy i wzruszyłam ramionami. Wróciłam do mojego oryginalnego celu, czyli kupić sobie ładną suknię. Problemu z nawigacją nie było - mój kocie instynkty mało kiedy się bowiem mylą. Zaczęłam się spieszyć, bo zbierały się nade mną czarne chmury. Dosłownie! Ale to raczej częsty widok tutaj. Nie chcę zmoknąć, więc biegiem podążyłam w stronę sklepów. I proszę. Udało mi się przedrzeć między tłumem dość sprawnie. W końcu, czasem bycie małą pomaga.
Sklep do którego zaszłam był z pewnością, nawiązując do niedawno zaszłej sytuację nie dla "motłochu". Były to głównie bogato zdobione suknie i sukienki, których ceny były równie wykwintne jak ich wykonanie. Uśmiechnęłam się - to był prawdziwy raj. Obróciłam się dookoła z radości i zaczęłam przeglądać po kolei wszystko co jest na wystawie. Dopiero potem przyszło mi do głowy by spytać się o właściwy rozmiar. Na szczęście coś się znalazło dla takiej małej księżniczki jak ja.
Brązowa suknia, z niskim dekoltem i odsłoniętymi ramionami. Podobnie jak moja sukienka, ma dość długie, i szerokie rękawy zakończone mankietami. Na biuście, ubranie jest czerwone, dodatkowo, jest na nim czerwona kokarda. Ubranie poniżej biustu znów staje się brązowe. Szeroka poniżej bioder, wygląda jak typowa barokowa suknia - szeroka, aczkolwiek złożona z dwóch warstw - czerwonej, złożonej z delikatnego materiału, znajduje się pod sztywniejszą, brązową tkaniną. Przez całą suknię przechodzą złote paski, które również okalają jej zakończenia. Po ciężarze sukni wnioskuję, że mogą rzeczywiście zawierać jakieś złote nitki, lecz to tylko moje mniemanie. Nie spieszyło mi się, zrobiłam więc z moich włosów starannie kok, który okalałam warkoczykiem. Z mojego podręcznego wymiaru wyjęłam spinkę w kształcie kwiatu róży. Piękne. Wyszłam z przebieralni, chowając moją sukienkę w moim podręcznym wymiarze i podążyłam do wielkiego lustra na ścianie, w którym widziałam całą siebie nawet, jeśli rozłożę swoje obie dłonie. Chyba ją kupię - to pewna odmiana od tego, co mam w szafie. Są to bowiem głównie sukienki, a nie suknie. Wyruszyłam więc w stronę sprzedawczyni, by się potargować i być może zdobyć nieco niższą cenę.

Melissa - 27 Maj 2018, 15:40

Drogi Losie,
nienawidzę Cię bardziej, niż motłochu.
Melissa Anastasia de Roitelette

Gdyby Melissa pisała listy do personifikacji powodu nieszczęśliwych zdarzeń, jakie dziś postanowiły przeciąć jej drogę, prawdopodobnie wiadomość z dzisiejszego popołudnia brzmiałaby właśnie tak. Arystokratka była w stanie przełknąć wcześniejszą utarczkę na dworcu z bezczelną osóbką, która okazała się nawet nie być szczególnie chętna do pomocy. Poza tym ostatecznie blondynka doprowadziła do tak "szczerej" i rozsądnej skruchy przedstawicielki domniemanego plebsu, że była częściowo zadowolona z sytuacji. Czuła się jak zbawca. A zwiedzanie uliczki spełniającej jej wszystkie standardy tym bardziej sprawiało, że humor tylko wzrastał. Do pewnego momentu.
Do momentu, w którym tłumy na ulicy jakimś magicznym sposobem zaczęły rosnąć proporcjonalnie do jej irytacji spowodowanej nagłym spowolnieniem tempa energicznego spaceru w poszukiwaniu odpowiedniego sklepu dla wyższych sfer. Zdenerwowanie tylko sprawiło, że zaczęła rozpychać się, nie bacząc na maniery ani to, kogo trącała łokciami, ale w pewnym momencie karma najwyraźniej postanowiła wrócić. W niezwykle dużej skali. Tego jednak Melissa jeszcze nie wiedziała, choć zbawienna wiedza miała szybko do niej przyjść. Nie, żeby ta jakoś pomogła w takiej sytuacji. Bowiem w pewnym momencie zdenerwowała się, gdy kolejna grupa osób zagrodziła jej drogę do wybranego sklepu - dość luksusowego, swoją drogą, jak przystało na rozpieszczoną nastolatkę - i wreszcie otworzyła usta, mając w zamiarze porządne "przemówienie im do rozumu".
- Ruszcie się wreszcie, niektórzy nie mają całego dnia!
No właśnie. Bo oprócz słów, które z siebie wyrzuciła, niewiadomym sposobem wydobyła także kilkanaście małych baniek, wzbudzając jedynie śmiech wśród odwróconych wskutek tonu jej głosu osób, do których się zwracała. Nagle jednak jeden z mężczyzn, którzy w rozbawieniu przystanęli na moment, wspomniał coś o panującym wirusie, gdy zauważył... kilka fioletowych kropek na ciele Melissy. Uświadomieni towarzysze z nagłym pośpiechem oddalili się od nastolatki, która była jednocześnie zdezorientowana i oburzona. Spróbowała jeszcze raz krzyknąć coś do odchodzących ludzi, z pretensją pytając, o co im chodzi, ale nagły atak kaszlu zapobiegł temu. Bańki nie były dobre na gardło, a wychodząc z niego, powodowały jeszcze dodatkowe podrażnienie przełyku.
Melissa zdołała wreszcie przepchnąć się w kierunku jednej z witryn sklepowych, by bez proszenia kogokolwiek o odpowiedź dowiedzieć się, z jakiego powodu mężczyźni tak nagle oddalili się od niej z przestrachem. Normalnie byłaby zadowolona, ale nawet arystokratka po słowie "wirus" zorientowała się, że coś nie gra. Tyle tylko, że kochany Los postanowił zaprowadzić ją tuż pod nos Giselle, bo dotychczas nieskazitelna Szklaneczka znajdowała się właśnie przed sklepem, który odwiedziła Straszka. I była idealnym źródłem do żartów.
Szczególnie, gdy po zobaczeniu się w odbiciu krzyknęła ze strachu na widok wątpliwych ozdóbek swojej skóry (wydobywając tym razem kilka płatków kwiatów), by po chwili dostać napadu kichania, rozsiewając fioletowe kropki ze swojego ciała w każdym kierunku świata. I przy okazji za każdym kichnięciem zmieniając kolor pokręconych włosów. Brązowy, czarny, biały, różowy, niebieski. Pięć kichnięć, pięć nadchodzących w stronę tłumu fal plam koloru i pięć zmian koloru włosów, by ostatecznie zatrzymać się na niebieskim. Chwilowo przynajmniej skóra pozostała czysta, pozbywając się wszystkich plam.

[1/20] - Niefortunny i Jeszcze Bardziej Niefortunny katar oraz Gardło gaduły.

Giselle - 28 Maj 2018, 00:09

Podeszłam do lady i zaczęłam negocjować. No mistrzem to w tym nie jestem. Ale wykorzystując mój urok osobisty i podpuszczając sprzedawczynię, że niższa cena spowoduje, że wrócę tu ponownie zadziałało i w efekcie, kupiłam ją za parę procent mniej. Była czysta, nikt przede mną jej nie zakładał. Stwierdziłam więc, że czemu nie, mogę równie dobrze wyjść w niej na miasto prosto ze sklepu. Mój podręczny wymiar był bardzo przydatny i mogłam schować moją cenną sukienkę tak, że nie musiałam jej ze sobą nieść.
Stwierdziłam, że do takiej sukni kupię od razu pasujące, czarne albo brązowe pantofelki na niewielkim obcasie. Sprzedawczyni przyniosła mi pasującą parę, a ja usiadłam na wygodnym sklepowym fotelu i zaczęłam je przymierzać. I pewnie nie skończyło by się tylko na tej jednej parze, gdybym przez okna sklepowe nie zobaczyła znanej twarzy. Co prawda, nie rozpoznałam jej od razu, ale po jakiejś dobrej chwili wiedziałam z kim mam do czynienia.
-A więc się jej udało? O jak słodko. Trochę jej to zeszło, kiedy ja zdążyłam nawet zjeść lody.
Podeszłam więc do kasjerki i kupiłam nowe butki. W pełni wyposażenia, podeszłam do okna sklepowego, przyjrzeć się tej szklanej zgubie. To co zobaczyłam... było co najmniej dziwne. Jej włosy mają więcej kolorów niż włosy bajkopisarzy i tęcza razem wzięte! Co jest. Jakaś ukryta zdolność? Niee. Po reakcji tłumu wnioskuję, że to nie to. Wygląda mi to na jakąś magiczną alergię. Sprawdźmy to. Jako iż zapłaciłam za piękne ubranka, które trochę pokarały mój portfel, mogłam opuścić sklep. Pomachałam do sprzedawczyni i wyszłam, gdzie stała zguba w dość kiepskim na pierwszy rzut oka stanie. Co mogłam powiedzieć... nie będę się śmiała, ale trochę się odgryzę.
-Ouh! -przykryłam twarz ręką, które były okryte złotymi, haftowanymi rękawiczkami- Gdybyś poprosiła moją wspaniałą osobę o pomoc w znalezieniu drogi, nie skończyłabyś tak. Potrafię sobie wyobrazić, jak długo musiałaś błądzić po brudnych ulicach tego miasta, że złapałaś to świństwo. Niebieska krew i piękno nie chronią przed okrucieństwem tego świata? Jak mi przykro...
Oczywiście to był w dużej mierze blef, kiedy nie bardzo wiedziałam co jej jest. Ale mogłam się wywyższyć, moja nowa piękna suknia dodała mi pewności siebie. Szkoda, że parasolki nie kupiłam. Wyglądałabym wtedy jak prawdziwa ppanna.

Melissa - 1 Czerwiec 2018, 19:19

No i masz, modnisiu, swoją uliczkę. A w bonusie alergię i Straszkę, która z radością zemści się za powiedzenie jej tak wielu przykrych słów. Może jeszcze nie fizycznie, ale w takiej sytuacji dogryzanie chyba będzie jeszcze gorszym czynem. To jakby wyśmiewać się z osoby chorej na anginę! Tyle tylko, że angina nie powoduje efektu, którego pozazdrościliby Baśniopisarze. Choć z obiektywnego punktu widzenia małe znęcanie psychiczne jest zdecydowanie zasłużone.
Karma nigdy nie ma dość zabawy. Nie wystarczy straszna alergia z tyloma okropnymi symptomami, oczywiście. Trzeba jeszcze postawić na drodze tak nieszczęsnej, jakże niewinnej Melissy tę dziewczynę, której przecież arystokratka jedynie chciała przemówić do rozumu w trakcie ich ostatniego spotkania. Mogłaby być wdzięczna za te złote (a nawiązując do sytuacji nastolatki, może raczej kolorowe) rady. Wszak Giselle czekałby jakże rychły koniec, jeśli zwróciłaby się niewłaściwie do kogoś o mniej wyrozumiałym sercu, niż kuzynka z rodu Roitelette. Normalnie szczyt dobroci, prawda? A ta tu dziewczyna jeszcze śmiała mówić, że sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby blondynka, ewentualnie, biorąc pod uwagę stan obecny, niebieskowłosa, zwróciła się z, tfu, prośbą do motłochu.
Zaraz, zaraz.
- To-to ty! Ty rzuciłaś na mnie jakąś klątwę, bo byłaś zazdrosna! Nie złapałabym nigdzie tego... tego czegoś, gdyby nie ty! - krzyknęła, aczkolwiek jej wypowiedź nie brzmiała tak płynnie, jak wygląda na piśmie. Co kilka wyrazów z jej ust wydobywały się kolorowe bańki. Mieniły się wieloma barwami tęczy i jeszcze innymi. Byłyby naprawdę uroczym efektem, gdyby zignorować sytuację, w jakiej powstały. Na koniec zdania Melissa wypluła z siebie jeszcze płatki błękitnych kwiatów, co z kolei doprowadziło do kolejnego ataku kichania.
Co za ironia, objaw alergii wywołuje następne symptomy.
Tym razem, poza szybującymi w stronę istot w pobliżu kropkami (trzeba przyznać, że nawet Giselle o fioletowych włosach nie pasowały plamy koloru na sukience, ale po jakimś czasie zaczęły dość powoli zanikać), zmienił się kolor oczu. I brwi. Ostatecznie więc twarz Melissy zdobiły chwilowo czerwone oczy, zielone brwi i wciąż niebieskie włosy. Uroczo. I łzy powstałe z nadmiaru ciśnienia. Jeszcze trochę, a blada cera stanie się pomarańczowa.
Choć może lepiej nie kusić losu. I Losu. I Pecha. I wszystkich personifikacji zjawisk kierujących zdarzeniami~!
- Odwróć to natychmiast! - Z ust wydobyła się kolejna porcja płatków, tym razem różowych kwiatów. Może warto zacząć je zbierać? Będzie co sypać na ślubach.

[2/20]

Giselle - 2 Czerwiec 2018, 13:26

Muszę powiedzieć, że trochę mi jej szkoda. Tak... serio, bez żartów. Zastanawiam się, jakie upokorzenie musi odczuwać, gdy ma taką wielką dumę. Nawet śmiać mi się z niej nie chce. W końcu, ona i tak nie rozumie aluzji, które w nią rzucam. Smuteczek. Wielki.
Patrząc się na to nieco bardziej poważnie, to szklanki nie barwią się kolorami bez powodu. Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Alergia? Histeria? Choroba? Bóg wie. To dziecko w końcu ma trochę nie równo pod sufitem. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale nazywanie mnie wiedźmą? Jestem zbyt leniwa, żeby tańczyć dookoła ogniska i próbować obłożyć kogoś klątwą. Z książek wiem, że dobra klątwa jest przygotowywana tygodniami, nie w ciągu krótkiego pobytu w sklepie. Ach ta arystokracja. Wszystko widzi, z wyjątkiem czubka swojego nosa. W sumie też nią jestem, ale jakoś to przeżyję. Patyka w ciemnym miejscu nie mam. No cóż. Muszę się bronić. Nie tylko przed dziwną cieczą, która może zniszczyć moją nową sukienkę, ale jak i również przed jej słowami. Zrobiłam więc taktycznie trzy kroki w tył, by nie stać "na linii ostrzału".
-Wiedźma? Ktoś tu wierzy w zabobony. Jak słodko! Po za tym, nie mam o co być zazdrosna. W końcu, jestem dumna z moich walorów. Nie miałam żadnej nadziei by spotkać Cię ponownie. Tak naprawdę, Twoja egzystencja była mi obojętna, po za tym, że mogłam i mogę się z ciebie nieco pośmiać, bo Twoja duma jest większa niż to miasto.
Szklanka naprawdę nie widzi tego, że złapała jakąś chorobę, a ja byłam tu całkowicie przypadkiem. I nie widzi nawet tego, że ludzie gapią się na nią i odsuwają. Może to ze strachu, a może, by nie zostać pobrudzonymi przez kolorowe bańki? Kto wie. Stwierdziłam, że trochę wspaniałomyślności w sobie mam i jako lunatyczka, wskażę jej drogę. W sumie, to już nawet raz to zrobiłam.
-To nie moja wina, nie wiem jak to odkręcić, pogódź się z tym. Chodź ze mną. Pojadę z tobą do Twojego domu. Ani Ty, ani ja nie mamy pojęcia co złapałaś. Jeśli cenisz swoje małe dumne życie, radzę przestać mówić zbyt dużo, bo zadławisz się tymi płatkami... czy coś. Hah.
Uniosłam dumnie pierś. Czułam się teraz, jakby role się odwróciły i to ja pouczam zagubioną owieczkę. Ofiaruję jej również pomoc... Po raz drugi! Powinna być mi wdzięczna. Chociaż wątpię, czy będzie nawet troszkę wdzięczna za pomoc. Ludzie tak szybko się nie zmieniają.

Melissa - 2 Czerwiec 2018, 14:07

Nazywanie kogoś wiedźmą, gdy wychowywało się w dwóch magicznych krainach, byłoby grubą przesadą nawet dla Szklanej Panny. Jakiekolwiek zabobony nie miały tu racji bytu, bo tak naprawdę każde, choćby najgłupsze i najbardziej abstrakcyjne wierzenia, były bliskie prawdy, gdyby dotrzeć w odpowiednie miejsce z odpowiednią osobą. Większość mieszkańców Krainy Luster pewnie choć raz doświadczyła mniej lub bardziej groźnej, złośliwej magii na sobie, także w tym momencie dziwnie byłoby wręcz dziwnie zignorować możliwość, że to czynnik "ludzki" wpłynął na dziwne objawy. A tu niespodzianka. Najwyraźniej czasem najbardziej nieprawdopodobne powody są tymi prawdziwymi. I Melissie ciężko byłoby to od razu założyć.
Szczególnie, że naprawdę ciężko usłyszeć w Krainie Luster, a tym bardziej w Szkarłatnej Otchłani, o jakimkolwiek wirusie lub alergii wiosennej. Nie wspominając o tym, iż w obu tych miejscach nie występują typowe pory roku. Jakim więc cudem da się przeżywać takie objawy tylko ze względu na chorobę, a nie czyjeś złe intencje urzeczywistnione z pomocą zdolności magicznych? Cóż, najwyraźniej da się. I choć w trakcie wypowiedzi Giselle, która rozsądnie odsunęła się od chorej dziewczyny (w zasadzie plamy koloru i tak były w stanie dosięgnąć Straszki, jak dało się przekonać po ponownym ataku kichania, ale zniknęły po chwili i nie spływały nigdzie, zaprzeczając wszelkim zmartwieniom o suknię), Melissa wtrącała czasem swoje komentarze, mrucząc coś w stylu "Wiedziałam, że się śmiejesz...", to potraktowała zaprzeczenie Straszki dość rozsądnie. Albo naiwnie. Tak czy siak akurat w tę część jej monologu arystokratka uwierzyła bez szczególnych problemów, szczególnie, gdy ta zaproponowała pomoc.
Nie była wdzięczna, ale analizowanie całego zachowania w poszukiwaniu jakichś dowodów na to, że pomoc to tylko część gry i dobrego ukrycia swoich złych intencji, było dziś ponad jej siły. Ale resztki poczucia wyższości jej nie opuściły. Chyba nie zrobią tego aż do śmierci Melissy.
- Skoro to nie ty, to kto niby to zrobił? Nigdy w życiu nie słyszałam o żadnej takiej chorobie! I potrafię trafić do własnego zamku. Jakbyś nie wiedziała, to dotarłam tutaj bez twojej pomocy. - Poniekąd. Ale jakby ktokolwiek śmiał twierdzić, że Melissa to przyzna? Tym razem, jak spodziewała się Giselle, z jej ust strzelały głównie płatki. Prawdopodobnie róż. I oczywiście spowodowały kolejny atak kichania, tym razem zmieniając... kolor skóry. Ostatecznie zatrzymując się na fiołkowym, a co. Przynajmniej nie było widać fioletowych plam na jej ciele, które i tak ponownie wystrzeliły dookoła. A gdy nastolatka przyjrzała się kolorowi skóry, niebo zapłakało za nią. Bo chmury właśnie w tym momencie postanowiły dopiec Melissie, wywołując ulewę w kilka chwil.
- NO NIE!
Jeszcze jeden krok i dojdzie do histerii. Albo Histerii, co może skończyć się bardzo źle dla otoczenia.

[3/20]

Giselle - 2 Czerwiec 2018, 18:12

No muszę powiedzieć, że się z jej myślami nie zgadzam. Bo jeśli nie było by tu chorób, to nie było by tu też lekarzy. W końcu nie każdego stać na kogoś, kto używa magii, by leczyć. Więc choroby istnieją. Ale ja nie jestem lekarzem i nie mam bladego pojęcia o chorobach. Więc logiczne, że nie wiem co jej jest. I ma szczęście, że te dziwna ciecz nie zostawia plam, bo bym chyba głowę jej urwała, serio. No i jasne, że się śmieję, bo mam powody.
Zrobiłam wysokiej klasy facepalma, uderzając się w twarz gdy to usłyszałam. Raczej logiczne. W końcu nie tak, że jakoś specjalnie jej współczuję. Byłabym święta, jeśli by tak było. Obecnie, to jestem małym łobuzem, który żeruje na emocjach innych.
-Ja też tego nie wiem księżniczko. Ale wiesz, droga do tej uliczki zajmuje 15 minut? 20? Zdążyłam wybrać nową sukienkę, przymierzyć ją, przymierzyć nowe pantofle, a Ty dopiero przyszłaś. Nie wiem, jaką drogą szłaś, ale chciałam pomóc. Jeśli uważasz, że potrafisz to zrobić, pewnie masz rację. Jeśli uważasz, że nie dasz - też masz.
Ostatecznie, słychać było moje głośne wzdychnięcie po tym filozoficznym zdaniu. Już naprawdę, nie mam pojęcia co z nią począć. Może powinnam ją zostawić samej sobie? W końcu nie tak, że się znamy. O i teraz nawet jej skóra zmieniła kolor. Wygląda, jakby ktoś rzucał w nią jagodami. ...Pachnie jagoda bo już nie jest taka młoda, nosi korale i tuli lalę. W sumie tekst tej piosenki nawet pasuje do Mel.
Miło się tak marnuje czas na nabijaniu się z tej szklanki, ale krople deszczu, które zaczęły spadać na moje nowe ubranie doprowadziły mnie do podobnego stanu w którym obecnie jest Mel. Wkurzyłam się na żarty. Powiedziałam więc niezbyt głośno:
-Wiedziałam, że potrzebuję parasolki. Jeśli dajesz sobie radę sama, więc nie ma żadnego problemu, żebym wróciła do sklepu, prawda?
Chwyciłam więc za swoją suknię, uniosłam ją i podbiegłam z powrotem do sklepu, by kupić tę **** parasolkę! I ochronić się przed deszczem oczywiście. Stan umysłu tej Panny zbytnio mnie nie obchodzi, bo są rzeczy ważne i ważniejsze. Moja sukienka jest teraz jedną z tych drugich, czyli ważniejszych.

Melissa - 3 Czerwiec 2018, 15:42

Cóż, choroby jakieś były, ale z reguły wywoływały o wiele groźniejsze, a mniej złośliwe skutki, niż... to coś. Bądź co bądź, poza zdenerwowaniem Melissy i odstraszaniem całego otoczenia, dziewczyna nie odnosiła żadnych obrażeń, jeśli spojrzeć na sprawę obiektywnie. Chyba, że faktycznie w pewnym momencie udałoby się jej zakrztusić bańką lub, co gorsza, płatkiem kwiatu. Stałaby się wtedy normalnie historyczną postacią - pierwszą śmiertelną ofiarą tajemniczego wirusa. Szaleństwo, czyż nie?
I mniej więcej w momencie lunięcia nieszczęsnego deszczu Melissa wreszcie wpadła na faktycznie niegłupi pomysł. Niestety (lub stety dla Straszki, która prawdopodobnie mogłaby jeszcze dłużej żywić się wieloma emocjami pochodzącymi od nastolatki - co pewnie i tak robiła, zważywszy na to, że sama potrafiła się zdenerwować, a i furia Mel nagle nieco wygasła) idea wymagała pomocy Giselle. I to nie na żarty, bo trzeba przyznać, że w tym momencie istnieje znikoma szansa na jakikolwiek bliższy kontakt z losowym przechodniem, a już na pewno dziewczyna nie mogła liczyć na wskazanie kierunku. O tym jednak zaraz, bo mimo wszystko miała na tyle dużo instynktu samozachowawczego, głównie ze względu na niechęć do zniszczenia swojego ubrania, by w pierwszej kolejności postarać się o parasolkę, żeby chociaż sukienka nie zamokła. Bo wszelkie inne rzeczy, które mogła uznać u siebie za śliczne, z radością i uporem zmieniały kolor. I to bez żadnego wyczucia stylu.
Arystokratka po kilku chwilach - opóźnienie wywołał atak kichania, ponownie zmieniając kolor jej włosów - również weszła do sklepu, choć zdecydowanie nie towarzyszyły temu życzliwe spojrzenia sprzedawczyni, która z łatwością mogła obserwować rozsiewanie fioletowych plam. Gdy rozległo się ostatnie kichnięcie, czuprynka zmieniła kolor na czarny. Zirytowana, ale jednocześnie dość zawstydzona Melissa najszybciej, jak mogła, podążyła za Giselle.
- N-no dobra. Możesz mi pomóc, skoro nalegasz. Ale nie chodzi mi o powrót do domu. - Głos dziewczyny był dość poważny. Nie mogła w takim stanie wrócić do zamku, szczególnie, że nie miała pojęcia, jak długo utrzyma się taki stan. Co tu więcej mówić, bała się! Przecież w każdym momencie ta choroba mogła się rozwinąć. A jeśli doprowadzi do śmierci? Ta obawa sprawiła, że choć Melissa wciąż nie była zdolna do kajania się i próśb, trochę zeszła z tonu. W przypadku jej osoby to było coś na poziomie przeprosin! Nie, żeby sama zainteresowana miała taką opinię o swojej wypowiedzi. Jeszcze czego! - Gdzie jest tu jakaś klinika? I... i parasole. Też chcę kupić.
A wszystko to wieńczyły kolorowe bańki. Dobrze, że nie płatki kwiatów. Jeszcze kazaliby Melissie sprzątać. Brrr.

[4/20]

Giselle - 5 Czerwiec 2018, 00:29

"To by było na tyle" pomyślałam, wchodząc do sklepu. W końcu, Panna radzi sobie sama, bo duża dziewczyna i w ogóle. Tak w ogóle to mówiłam, że nie lubię jak patrzą na mnie z góry? Chyba nie. To mówię. Podeszłam do więc do miejsca, w którym widziałam piękną, czarną parasolkę, a której chęci moje poprzednio nie pochwyciły. Trzymając ją już w dłoni, skierowałam się do sprzedawczyni. Moja lewa ręka pochwycona przez koszmar który nie wie czego chce... trudna sprawa. Spojrzałam na nią z politowaniem.
-Nalegam? To był tylko akt dobrej woli. Ale skoro powiedziałam, to pomogę.
A mam jakiś wybór? Mój wyraz twarzy nie zmienił się zbytnio. Przymknęłam swoje oczy, ruszyłam przed siebie i kupiłam, co miałam kupić. Muszę powiedzieć, parasolka cud-miód.
-I jeśli chcesz sobie kupić parasolkę... to wpierw jedną wybierz.
Moje wzdychnięcie usłyszała sprzedawczyni. Chyba mnie zrozumiała, po tym jak dziwnie się roześmiała. Przekazałam jej pieniądze i stojąc plecami do Mel, powiedziałam:
-Wiem gdzie jest klinika, zaprowadzę Cię. Tylko... Ty nic nie mów. Albo się postaraj.
Proszę. Nic nie mów, nawet jak wyzdrowiejesz. Bo Jak mówisz, to cały ten czar Twej piękności przemija. Trzymając parasolkę, która teraz była moja, cofnęłam się nieco i podziękowałam. Niech ta "szlachta" teraz kupi. Psia pogoda. A ja jestem zbyt wyrozumiała.

Melissa - 5 Czerwiec 2018, 18:40

No i skończyła się sielanka Straszki. Przed chwilą prawdopodobnie mogła nabrać nadziei, że pozbyła się problemu. W końcu każdy posiłek, który jest jedzony zbyt długo, staje się przeciwieństwem smakowitego. A znoszenie kaprysów Melissy nie było przyjemną przystawką, gdy wcześniej pewnie już i tak wcinało się kęsy jej wiecznej irytacji. Ale to zawsze jakaś odmiana!
Mimo uczynienia ustępstw w swych wymaganiach wobec Giselle, dziewczyna nie miała zamiaru tolerować innych. I tak nie dała sobą pomiatać reszcie motłochu, a już na pewno nie zwykłym sprzedawczykom. Wypowiedź Straszki o parasolu zrozumiała nieco opacznie i wręcz uśmiechnęła się z politowaniem na wieść o tym, że musi wybrać sobie schronienie przed deszczem. No jasne, że to wiedziała! Biedna dziewczyna najwyraźniej nie zrozumiała, że Melissie chodziło o to, gdzie są położone parasolki, a jakże. W momencie tak dużego zmęczenia życiem, nastolatka po prostu zignorowała tę "niekompetencję" i jedynie podążyła w stronę, z której Straszka sama wzięła ozdobę. Trzeba przyznać, że oferta osłon przed deszczem była adekwatna do gustów arystokratki. W przeciwieństwie do obsługi. Pochwyciła parasol i z pochmurną miną, jaka powstała na dźwięk śmiechu, skierowała się do sprzedawczyni. Szybko uiściła płatność i prychnęła na kobietę.
- Co za brak profesjonalizmu i ogłady. - mruknęła, wyrzucając przy okazji kilka płatków jaśminu, po czym powróciła do Giselle. Prośba o milczenie została zrozumiana jako przejaw troski, co wywołało nawet delikatny uśmiech aprobaty. Mogła zgodzić się na próbę mówienia jak najrzadziej. Wszak "plebejuszka" miała całkiem rozsądny pomysł. W końcu bańki i te dziwaczne kwiaty wychodziły tylko wtedy, gdy się odzywała. Pewnie otoczenie Melissy marzy o tym, by akurat ta przypadłość została u dziewczyny na zawsze. Kto by nie marzył? - Masz rację. To tak strasznie drapie w gardło... Po prostu mnie prowadź. - I kilka ostatnich baniek opuściło usta dziewczyny.
Melissa jeszcze tylko rzuciła pogardliwe spojrzenie sprzedawczyni i wyszła na zewnątrz, rozkładając parasol. Od razu lepiej. Choć patrząc na swoje buty zadała sobie jedynie ból, bowiem zauważyła na nich nieco błota. Obrzydlistwo. Przynajmniej już nie mokła. Tylko raz wystawiła swoje ramię na deszcz - chciała sprawdzić, czy fioletowe plamy (niezbyt dobrze widoczne na jej obecnej skórze, ale możliwe do zauważenia) są zmywalne.
Nie były.
Ale problem zniknął, gdy doznała kolejnego ataku, rozrzucając je dookoła. I przy okazji znów zmieniając kolor oczu. Niebieski, żółty, brązowy, biały. Ślicznie. Teraz wyglądała, jakby miała wizję. Ale tego akurat nie mogła zauważyć, bo nie miała nawet ochoty patrzeć w odbicie. No dobra, raz zerknęła. I odechciało jej się od razu na widok koloru skóry, więc białe tęczówki umknęły uwadze Melissy.
I tylko deszcz grał melodię na materiale parasolki, relaksując uważniejszych słuchaczy.

[5/20]

Giselle - 8 Czerwiec 2018, 10:51

Czułam się trochę źle za tę biedną sprzedawczynię, której to żyłka wychodziła. A ta dopiero weszła do sklepu. Co by było, jakby zaczęła coś przymierzać? No nie wiadomo. Śmierć, głód i halucynacje. Przynajmniej od sprzedawczyni też trochę podjem. Trochę za dużo tych negatywnych emocji jak na jeden dzień. Przejadły mi się w sumie. I podobno jestem niekompetentna. A ona nieokrzesana, niegrzeczna, nieuprzejma i w dodatku nie zna swojego miejsca. Jak widać, różne rzeczy po różnych ludziach chodzą. Jakoś to przeżyję. Obróciłam parę razy parasolkę w ręku, czekając na jej zakupy. Powinnam ją otworzyć i skierować w stronę szklanki. Przynajmniej, nie dostała bym dziwną cieczą ani żadną podejrzaną bańką.
Widząc, że zakup przebiegł sprawnie mimo rzuconego komentarza, odwróciłam się i zaczęłam powoli dreptać w stronę drzwi. Po raz kolejny nazwała mnie plebsem. Może to wytrzymam, ale zatrzymała mnie w złym momencie.
-Jeśli usłyszę, od Ciebie słowo "plebejuszka" skierowane w moją stronę, to każę wyryć te słowo na Twoim szklanym ciele. Tak tylko ostrzegam. I racja... chodźmy już.
Powiedziałam z nieopuszczającym mnie uśmiechem. Ale w sumie to byłam tu całkowicie poważna. Bachory powinny wiedzieć, jak kogo nazywają. Ma szczęście, że to tylko jej myśli. Że nie powiedziała tego na głos. Jeśli jest wystarczająco bystra, to mogła by odgadnąć, że ja wszystko słyszę. Pociągnęłam za drzwi, otworzyłam parasol i wyszłam na zewnątrz. Do kliniki był dobry kawał drogi. W końcu znajdowała się ona po za miastem. Stojąc już w deszczu, powiedziałam więc:
-Mam nadzieję, że nie zmęczysz się po drodze, to aż po za miastem.
Nawet się na nią spojrzałam! Po czym ruszyłam w stronę kliniki, unikając z wolna powstających kałuż, kryjąc się za parasolką. Powietrze było przyjemne. Aż chciało się wdychać. Ciekawe, co myśli Panna Mel...
[z/t]



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group