Historie Postaci - Opowieść Cienia
Mara - 2 Listopad 2018, 15:28 Temat postu: Opowieść Cienia Klub. Muzyka puszczana przez DJ'a dudni - dziś noc z EDM.
Dwie kobiety stoją na zewnątrz. Jedna, ruda, pali papierosa. Druga zaczyna opowiadać...
Hej, nie ładnie tak podsłuchiwać!
Wiesz, że nie lubię o sobie opowiadać, Ann. I wciąż nie rozumiem, po co Ci ta wiedza… choć, uczciwie Cię ostrzegam, piśnij komukolwiek cokolwiek, a się naprawdę pogniewamy.
Eh… czyli, co, chcesz wszystko od początku? Niech Ci będzie.
Nie myśl sobie jednak, że zdradzę Ci tak łatwo, w jakim jestem wieku, bo i tak nie uwierzysz. Powiedzmy, że mam tyle samo lat co i Ty.
Nie jestem stąd. Wasze media jakiś czas temu huczały o tym, że odnaleziono wrota do innego świata. Tak, przyszłam stamtąd. Nie z Otchłani, tam jest mało interesujących mnie istot. Z Krainy Luster. Tak, tą samą Krainę, którą wiele lat temu Wasza organizacja usiłowała najechać i sobie podporządkować.
Nie patrz tak na mnie, tak było.
Tuż po otwarciu już myślałam, żeby się przenieść… wiesz, nowa kraina, nowe możliwości… ale dobrze, że się wstrzymałam. Wiesz, ten atak był wyjątkowo brutalny, jeszcze ktoś by mnie ustrzelił i z kim byś, za przeproszeniem, pieprzyła o głupotach na przerwie, co?
Ale zbaczam z tematu. Znalazłam się tu i proszę, wiedziałam, że Wasze sny będą inne niż Lustrzan. Wierz mi, przebywając wśród dziwaków i dziwów wokół, sny, które napotykasz stają się tak powtarzalne, że aż nie do wytrzymania. To tak, jakbyś dzień w dzień wcinała ciągle to samo żarcie. Rutyna w końcu doprowadzi Cię do nudności…
Czemu mówię o snach? Bo widzisz, ja się nimi żywię. To mój pokarm, jak dla Ciebie pokarmem są te słone paluszki, które właśnie wcinasz.
Nie gap się tak na mnie, nie zamierzam robić Ci krzywdy. Niby po co?
Słuchaj, przełknij te paluchy daj mi coś wytłumaczyć.
Wiem, że docierają do Was plotki, jakoby mój rodzaj był wyjątkowo wredny, krzywdził każdego, kogo napotka i generalnie uciekać, gdzie pieprz rośnie. Nie, nie, spokojnie. Należę do tego rodzaju Cieni, które przy żerowaniu starają się zrobić jak najmniejszą ilość szkód. Ja, moja droga szukam, jednego żerowiska. Jednej osoby. Tak, już możesz oddychać, nie będę na Tobie żerować, głupia.
Powiedzmy, że miałam żywiciela. Tak, znałaś go. Tak, zginął. Mhm. Niedawno.
Znowu te gały wytrzeszczasz. Jeszcze się zadławisz.
Mhm. Tak, szef był moim żywicielem. Oesu, wiem, że był starszy o 15 lat. Ale na drugą część pytania nie odpowiem. Domyśl się, heheh… No dobra, tak, czasem lądowałam w jego łóżku.
Też byłaś zainteresowana. Wiesz, ten typ wikinga, wysoki, barczysty, dobrze umięśniony, brodaty… No, nawet Ty mi powiesz, że dobra dupa była… ano, była.
No oświeciłaś mnie, niech Cię cholera. Wiem, że był żonaty i dzieciaty. Ale nie widziałaś w jego snach, tego, co widziałam, gdy znikał z pracy, bo pani Stanton znowu coś uderzyło do głowy. Nie wiedziałaś, że jest trochę niezrównoważona i czasem robi sobie krzywdę? Ha, no widzisz… bo czasem robi też innym. To chora baba jest i nie interesuje mnie, że byli małżeństwem. Chcąc nie chcąc, ze snów wiele można wyczytać. Sam też wiele mówił…
Nawet się tak nie patrz, nie powiem Ci wszystkiego… uszanuj zmarłego, rudy upierdliwcu.
No już, nie szarp.
I nie becz, bo Ci się sztuczne rzęsy odkleją. Już, masz chusteczkę. I nie maż się, Mark się na Ciebie gapi.
O, już nie płaczesz. No co? Myślisz, że nie widzę, jak się na Ciebie gapi? I nie słyszę Waszych myśli? Za kogo Ty mnie masz?
Mhm, słyszę, słyszę. Nie jestem istotą stąd, jakiś kawałek Krainy za Lusterm jest we mnie, coś tam potrafię. I nie martw się, nie zawsze słucham, jakbyś się zachowała, jakby się Mark ośmielił podejść. Idź do niego pierwsza…
No idź, gapo, Lucy też mu się podoba. Co za dzieci…
Co? Wścibska jesteś…
Chcesz szczegółów? Niech Cię będzie, ale znowu będziesz beczeć. Wiem to.
Była gorąca lipcowa noc. Zegar na nocnej szafeczce wskazywał 2:37. Drzwi balkonowe na 1 piętrze nowoczesnego bloku na obrzeżach Glassville były otwarte na oścież – zasłony falowały niby dym na wietrze, wyciągając swoje końce w stronę miasta. Sypialnia, z której niby macki poruszały się zasłony, była ciemna i cicha. Widać właściciel usnął wreszcie.
Dobrze, pomyślała wpatrująca się dłuższą chwilę w wyginające się kawałki materiału, postać. Po chwili podeszła do rynny i sprawdziła, czy jest stabilnie przymocowana do elewacji. Zaczęła się zwinnie wspinać, co i rusz rozglądając się, czy nikt jej nie obserwuje.
To był już drugi raz, kiedy odwiedzała we śnie tego jegomościa. Widziała go wcześniej w klubie, do którego aplikowała o pracę jako barmanka. Był jego właścicielem. Miał 42 lata, był świeżym rozwodnikiem, z dwójką dzieci. Mieszkał w ich starym mieszkaniu, była żona z dziećmi przeniosła się do innego miasta. Tyle zdążyła wyczytać, gdy ten rosły, szeroki w barach mężczyzna zamyślił się nad kubeczkiem espresso. Widać, ciągle o nich myślał. Wtedy też Cień uznał, że chce posilić się na jego snach. Nie wiedziała do końca dlaczego, widać zapachniał jej słodko-gorzkimi wspomnieniami, które być może potrafiła uleczyć. Albo chociaż zamaskować czymś innym.
Po krótkiej wspinaczce dotarła wreszcie na balkon pierwszego piętra – zeskoczyła bezszelestnie z rynny na podest balkonu i zamarła w bezruchu, wsłuchując się w ewentualne dźwięki. Wciąż panowała cicha, mącona jedynie pojedynczymi pochrapywaniami Kyle'a. Weszła do środka,
Jej cel spał na swoim dwuosobowym łóżku, okryty bardzo lekką kołdrą. Zauważyła, że musiał miotać się przez sen – pościel była zmiętoszona. Gdy jej dotknęła, poczuła wilgoć jego potu. Znowu śnił swoje koszmary – natłok stresu i przykrych zdarzeń w ciągu tych kilku tygodni musiał mocno oddziaływać na jego marzenia senne. W półmroku, który dawały lampy uliczne, dostrzegła stężały w grymasie wyraz jego twarzy. Nastroszone brwi, zaciśnięte wargi, szybko poruszające się oczy pod ściśniętymi powiekami. Nie musiała go sondować umysłem, by stwierdzić, że cierpi.
Delikatnie, tak by nie zbudzić śniącego, Mara usiadła obok niego na łóżku. Zdjęła czarną rękawiczkę i łagodnie dotknęła opuszkami palców jego czoła. Skupiła się i zaczęła zabierać jego sen. Ten, niby przeskakująca iskra, uciekł z umysłu Kyle'a i pojawił się w niej, nasycając ją na kolejny miesiąc. Poczuła słodko-gorzki posmak jego mary sennej. Śnił o dzieciach.
Wyraz jego twarzy zelżał, złagodniał, oddech uspokoił się. Na twarzy wykwitł lekki uśmiech.
Gdy Cień już już miał wstawać z łóżka i kierować się do wyjścia, dłoń jej żywiciela nagle położyła się na jej kolanie, powodując, że cała zesztywniała. Czasem zdarzało się, że jej dawni karmiciele przez sen starali się ją schwytać, ale nie było to nic innego jak majak. Nawet nie otwierali oczu, po prostu dalej spali. Ale nie on.
- Nie uciekaj, Nocna Maro… - odezwał się cicho. Jego dłoń nie trzymała jej mocno, po prostu położył ją na jej nodze, zanim postanowił się odezwać. Być może jego zdaniem miało to zmniejszyć strach włamującego się do niego i jego snów Cienia. Jego oczy lśniły w mroku.
- Nie uciekam.
Kyle podniósł się na łóżku i włączył światło, czym delikatnie ją oślepił. Zacisnęła powieki. Gdy je otworzyła, zobaczyła, że bardzo uważnie się jej przygląda.
- Widziałem Cię we śnie… dziś i ze dwa tygodnie temu.
- Domyślam się.
Teraz ona dokładnie przyjrzała się jemu. Miał szare oczy, prosty nos, wąskie usta i gęstą posiwiałą brodę. Włosy, które w pracy nosił nienagannie zaczesane na bok, teraz były w nieładzie. Był brunetem. Boki miał przyprószone siwizną.
- Jak to zrobiłaś?
- Co takiego?
- W jaki sposób pojawiasz się w moich snach?
- Nie uwierzysz jak powiem.
- Sprawdź mnie.
Nigdy nie zastanawiała się, czy powinna mówić ludziom o swojej naturze. Przemknęło jej przez myśl, jak podczas oglądania jakiegoś filmu, tamtejsi bohaterowie postanowili nie mówić kim są, bo wzbudziliby tym samym sensację. Czuła, że powinna zrobić to samo, uciekać, zniknąć całkiem z jego życia, kto wie, co chciał zrobić. Uznała tylko, że nie jest źle, skoro jeszcze nie wzywał pomocy...
Aaa, pieprzyć to.
- Jestem Cieniem, istotą spoza Szkarłatnej Bramy. Żywię się snami.
Oczy Kyle'a otworzyły się mocniej w geście autentycznego zaskoczenia. Przez dłuższą chwilę milczał, patrzą gdzieś w głąb pokoju, po czym nachyliwszy się do niej lekko, szepnął tylko:
- Przychodź częściej.
Ale żeś się rozmarzyła. No słyszę przecież. No nie piszcz, głupia… podasz mi ten różowy tonik? Nagadałam się…
Dalej chcesz? Na co Ci to? Mogę Ci streścić.
Nie mieszkałam w jego mieszkaniu na przedmieściu. Tak, nie mieszka z żoną, Ty też byś nie chciała. Dzieciaki i tak uczą się po internatach, więc nie było z nimi problemu. Żonka? Po ostatnim wybryku, kiedy wjechała ich samochodem do galerii handlowej i potrąciła paru ludzi, zamknięto ją w ośrodku opiekuńczym. Tyle dobrze, przynajmniej ktoś ją pilnuje. Ja mieszkam niedaleko, mam swoje dwupokojowe poddasze. Mieszkam z kotami. Mhm, mam koty. Lucyfera, w skrócie Lucy i Belzebuba, w skrócie Buba. Kiedyś Ci je pokażę, jak się tak upierasz.
Skąd blizny? Hm… widzisz, że są świeże, co?
Kyle Stanton zginął w wypadku, na moich oczach.
Układanka wskakuje na swoje miejsce, co? Teraz wiesz, czemu dwa tygodnie nie było mnie w pracy i nikt o to, oprócz Ciebie, nie smęcił?
Skoro musisz wiedzieć, to jechaliśmy samochodem. Wracaliśmy z nocnego wypadu na łąki za miastem. Czasami tak robiliśmy. Niestety, tym razem trafiliśmy na gorszą pogodę i postanowiliśmy szybciej wracać. Deszcz zaczął zacinać jak wściekły, widoczność słaba, ludzie w popłochu uciekali do domów. Kierowcy też.
I właśnie jeden z tych spłoszonych postanowił, przepraszam za wyrażenie, pierdolnąć na pełnym gazie w bok samochodu Kyle'a. Koziołkowaliśmy, jak potem mi mówiono. Czemu twierdzę, że mówiono? Bo impet był tak duży, że po pierwszym przewrocie musiałam stracić przytomność. Ocknęłam się w szpitalu, byłam pocharatana, skąd te blizny, poobijana, ale cała. Zatrzymali mnie, bo podejrzewali wstrząśnienie mózgu. Fakt, głowa bolała jak wszyscy diabli, ale byłam w zasadzie cała.
Z początku nie chcieli mi powiedzieć, gdzie kierowca. Pielęgniarki patrzyły po sobie, spłoszone moimi pytaniami. Lekarze zwlekali z odpowiedzią. W zasadzie nie miałam prawa pytać. Jego żona miała prawo, tak samo jak reszta jego rodziny.
Ale widziałam go.
Na zewnątrz, nietknięty. Powiedziałabyś, śpi. Tylko oddycha tak płytko, że tego nie dostrzegasz. Tylko podzelowane oko zdradzało, że coś jest nie tak.
Wewnątrz, miazga. Nie mieli co ratować. Złomiony kark, pogruchotane kości, obrzęk mózgu, wylew. Zginął tak szybko, że na szczęście nie dane mu było cierpieć.
Tylko ta myśl pozwoliła mi zachować zmysły.
Płaczę? Nie, nieprawda, coś wpadło mi do oka. Wypłakałam się w domu, to wystarczy. A teraz wracajmy, przerwa się skończyła.
Była deszczowa, listopadowa noc. Deszcz ze wściekłością bił w szyby wielkimi kroplami. Dziewczyna siedziała przy największym oknie swojego małego mieszkanka w rozłożystym fotelu. Była skulona, nakryta od stóp do głów w ciepły, puchaty koc. Błyszczące, nie wiadomo czy od łez, oczy wpiła w widok za oknem, błądząc po nim mechanicznie. Światła latarni oświetlały mdło jej nieco zapadniętą, szarą twarz. Nie pamięta, kiedy ostatni raz się posilała.
Koty ułożyły się gdzieś obok. Buba, czarny jak noc, ogromny kocur położył się na podłokietniku, tak, że z jednej strony zwisały mu jego łapy. Mruczał cicho. Lucy, biała kotka o złotych oczach, podobnie jak Hazel, wpatrywała się w mrok za oknem. Dziewczyna gładziła ją po śnieżnym futrze, wywołując falę mruczenia, najpewniej słyszanego nawet za ścianą.
W pewnym momencie, Cień wstał. Koty spojrzały na nią z wyrzutem, ale zaraz wróciły do snu. Lucy ułożyła się teraz na jej miejscu i, podobnie jak Buba, zamknęła oczy.
Cień założył skórzaną kurtkę, naciągnął na oczy obszerny kaptur bluzy, po czym ruszył w mrok, szukając nowego żeru.
|
|
|