Kartoteka - John Doe, czyli urzędnicze poczucie humoru
L-05-t - 9 Listopad 2018, 02:17 Temat postu: John Doe, czyli urzędnicze poczucie humoru Imię: John
Nazwisko: Doe
Pseudonim:
Wiek: okolice lat 25, choć w dobrym świetle wygląda na starszego
Rasa: Człowiek
Ranga: Nikt
Miejsce zamieszkania: pokój na poddaszu jednej z rozpadających się kamienic na przedmieściach Glassville
Umiejętności:
1. Odporność na ból – kiedy mówi się, że okres dojrzewania jest dla dzieci ciężki, zwykle nie ma się na myśli tego, że doświadczają fizycznej krzywdy. Gdyby jednak doświadczały, zapewne w końcu by się do niej przyzwyczaiły.
John jest w stanie znieść ból, który mógłby zmóc przeciętnego człowieka w jego wieku. Nie znaczy to, że go nie czuje – po prostu zaciska zęby i mimo tego prze naprzód. Jak wiele może znieść zanim jego ciało lub wola się poddadzą – zależy od Mistrza Gry.
2. Skradanie się – inni nie mogą zrobić ci krzywdy, jeśli nigdy cię nie znajdą.
John umie poruszać się cicho i niepostrzeżenie – jego kroki są miękkie i ostrożne.
3. Czujność – jeśli już cię znajdą, lepiej żebyś był gotowy. Uszy i oczy otwarte, plecy do ściany. Możesz ufać tylko ścianie za plecami – a i tej nie zawsze.
John jest czujnym człowiekiem, wyczulonym na wszelkie zmiany w otoczeniu, w szczególności te nagłe. Ma bystry wzrok i czuły słuch, a jego oczy nieustannie krążą po okolicy, nie zatrzymując się w żadnym punkcie dłużej niż na chwilę. W rozbieganym spojrzeniu widać jednak pewną dozę rozwagi i kalkulacji.
4. Bijatyka – ludzki mózg reaguje zwykle na niebezpieczeństwo postawieniem przed sobą wpierw następującej alternatywy – uciekaj lub walcz. Czasem jednak, gdy zostanie się zapędzonym w kozi róg, tylko jedna z tych możliwości pozostaje w zasięgu ręki.
John potrafi się bić – przy czym widać, że nigdy nie był w tym szkolony. Mimo tego, jest w nim pewna dzikość, nieugięta wola przetrwania, która każe mu gryźć, kopać, wyłupywać oczy palcami lub w ostateczności wsadzić kosę między żebra, jeśli ci, którzy zechcą go skrzywdzić nie pozostawią mu wyboru.
5. Rzeźbiarstwo – myśli bywają trucizną, od której nie ma ucieczki. Chyba, że pozwolisz im skupić się na czymś tak mocno, że cały świat znika, zastąpiony obiektem twojej uwagi.
John ma zręczne palce i bystre oczy. Czasem używa ich by unikać własnej krzywdy albo żeby czynić ją innym. Czasem jednak bywa tak, że chwyta nóż i kawałek drewienka, a następnie ruchami pełnymi skupienia wydobywa z niego kształt. Wtedy zdarza się, że piękno tego kształtu potrafi zaskakiwać.
Charakter:
Chłopak jest przede wszystkim wycofany - trzyma się zawsze nieco na uboczu, nie pchając się na świecznik. Woli obserwować okolicę z jakiegoś bezpiecznego kąta i nie garnie się do rozpoczynania interakcji z innymi.
Poza tym, wydaje się być w stanie permanentnego napięcia - porusza się szybko, czasem nieco gwałtownie, ale jego ruchy są erratyczne, jakby nie zawsze do końca nad nimi panował. Jego bystre oczy nieustannie skanują otoczenie, rzadko kiedy zatrzymując się w jednym punkcie na dłużej. Można chyba zresztą powiedzieć, że chłopak ma tendencję do gapienia się na ludzi - i albo nie zdaje sobie sprawy, że to nie do końca uprzejme, albo zdaje sobie sprawę i tak czy inaczej decyduje się to robić. Nawet gdy je - a robi to zawsze szybko i nieco gwałtownie - zazwyczaj nie wbija wzroku w jedzenie, zamiast tego decydując się sprawdzać okolicę. Poza tym - stara się zazwyczaj stawać tak, by nie mieć nikogo za plecami (preferuje zaś mieć za nimi ścianę), a jednocześnie by być w stanie obserwować jak największy fragment okolicy.
W końcu - kontakt fizyczny z jego strony jest zdecydowany, stanowczy i krótki. Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne, ale czasem ma się wrażenie, że przy bezpośrednim kontakcie z inną osobą ciało mężczyzny sztywnieje osiągając wartości graniczne dla istot śmiertelnych. Może dlatego decyduje się przerwać to tak szybko - gdyby pozostał w tej sytuacji dłużej, mógłby się pewnie rozpaść od działających na niego sił.
Wcale nierzadko się uśmiecha - i nie wygląda to niestety zbyt pięknie ze względu na pobliźnione wargi, które wykrzywiają się wtedy dziwacznie - ale na ogół uśmiech ten ma w sobie racze niewiele radości, a więcej cynizmu. To uśmiech w rodzaju "naprawdę, świecie?".
Wygląd zewnętrzny:
Smukłe, wyraziste rysy twarzy. Cera o bladości cenionej niegdyś wśród angielskiej arystokracji. Średniej długości kruczoczarne włosy opadające na ramiona w łagodnych, najwyraźniej naturalnie uformowanych lokach. Lekki zarost pokrywający szczękę, dodając młodzieńcowi nieco powagi. I oczy - duże, wyraziste, w kolorze przypominające jesienne liście - i spoglądające na świat z nieustanną uwagą, błyskając od czasu do czasu jakimś rodzajem głębszej refleksji.Ten człowiek nie był może najbardziej urodziwym z mężów jacy kiedykolwiek chodzili po świecie, ale z pewnością miał potencjał, by uchodzić za nieprzeciętnie przystojnego.
Kiedyś. Albo w jakimś innym, lepszym życiu. Obecnie bowiem wszystko to niweczą ślady po ospie, obficie znaczące twarz młodzieńca, oraz poszarpana, brzydka blizna ciągnąca się przez cały policzek i w końcu rozszczepiająca wargi. To ostatnie sprawia, że człowiek wydaje się nieustannie wykrzywiony w jakimś grymasie. W końcu, jego oblicze – a właściwie całe ciało – pokrywają nieregularne plamy o różnorakiej barwie i odcieniu, wyglądające jak pozostałości chemicznych oparzeń. Wszystko to tworzy dość nieprzyjemny i odpychający obraz, zaś kontrast z potencjalną uroda młodzieńca czyni ów obraz jeszcze bardziej dotkliwym.
Jeśli chodzi o resztę aparycji człowieka, to jest on wysokim i raczej muskularnym osobnikiem, o sylwetce ukształtowanej raczej przez ciężką prace i trudy podróży niż przez wylegiwanie się i pochłanianie wyrobów cukierniczych - to ostatnie zresztą wydaje się nieprawdopodobne choćby dlatego, ze chłopak jest w sumie dość wychudzony - raczej się nie przejada, by ująć to eufemistycznie.
Ubiera się zazwyczaj w ubrania z drugiej ręki, zazwyczaj niespecjalnie przejmując się nakazami obecnej mody. Lubuje się w odzieniu z dużą ilością kieszeni, utrzymanym w ciemnych, mało rzucających się w oczy barwach.
Historia:
Ten, którego potem nazwano Johnem od początku miał przechlapane. I nie chodzi nawet o to, że jego dom znajdował się w dzielnicy darzonej tak powszechną niechęcią, że większość mieszkańców miasta wyparła z umysłów nawet jej nazwę. Ani o to, że spora część jej fauny i flory zdawała się mieć tylko jeden cel w swoim życiu i było nim pozbawienie cię twojego – portfela. Albo życia, jeśli ceniłeś ten pierwszy zbyt wysoko.
Chłopak urodził się na zapleczu tego, co wyższe sfery zwykły nazywać zamtuzem lub lupanarem – tam, skąd pochodził nowo narodzony nie znano jednak tego określenia. Burdel był słowem, którym określano jego dom. Ladacznica, dziwka, kurwa. To była jego matka. Ojciec…? Nigdy nie poznał ojca, a matka wzruszała ramionami na pytania o niego.
Wszystko to nie trwało długo, a gdy chłopak wspomina dziś tamte dni, nie pamięta zbyt wiele. Obrazy, odczucia. I ten dzień. Dzień, w którym przyszli ludzie w garniturach. Nie wiedział, co powiedzieli jego matce – wiedział jednak, że poprosiła go, żeby z nimi poszedł. Powiedziała, że dadzą mu to, czego ona nie może. Ojca, rodzinę. Dom.
Nie sądził, że dom będzie wyglądał właśnie tak – betonowa cela pod ziemią, prosta metalowa prycz i sedes ze stali nierdzewnej. W drzwiach nie było krat, ale lustro. Wiele lat później dowiedział się, że nazywano je fenickim – oni widzieli jego, ale on widział jedynie swoje własne oblicze, mizerniejące z każdym dniem. Powiedzieli, że jest częścią „grupy kontrolnej” – wtedy również nie wiedział co to znaczy. Wiedział również, że od tamtego dnia nazywa się „obiekt L-05-t". Kazali mu to powtarzać tak wiele razy, że nawet dziś nie pamięta już, jak nazywał się wcześniej.
Kolejne lata są dziś dla niego nierozróżnialnym ciągiem – ciągiem wydarzeń, które trudno uznać za przyjemne. Pamiętał widok białych fartuchów i masek, odgłos chirurgicznej stali na tackach ze stali nierdzewnej. Notatki zapisywane w dyktafonie zimnym, beznamiętnym głosem. Nie potrafił przypomnieć sobie, czego dotyczyły. Czasem w pamięci błyskało słowo lub termin – „anomalie psychokinetyczne”, „u obu grup porównywalne reakcje na bodźce kinetyczne”, „patogen znacznie skuteczniejszy u grupy kontrolnej”. I coś o lustrach. Lustra. Jak na osoby tak zajęte nauką, tamci zdecydowanie za dużo mówili o lustrach. Najczęściej jednak to wszystko tonęło we wspomnieniach strachu i bólu, które skręcają jego trzewia w uczuciu rozpaczy.
Któregoś dnia zostawili drzwi otwarte. Tuż po tym, jak dawali mu jedzenie. Już dawno nauczył się być cicho, toteż gdy stąpał na palcach przez podziemne korytarze, nie zwrócił niczyjej uwagi – a przynajmniej tak lubił myśleć. Ściek, którym spławiali do rzeki odpadki po eksperymentach z pewnością nie był bezpiecznym miejscem – ale wtedy było mu wszystko jedno. Jeśli nie zdołali go zabić zawartością dziesiątek strzykawek na przestrzeni lat, nie wierzył, by zdołał to zrobić przypadek.
Pokazał im to miejsce. Policji i tak dalej. Później, gdy już był w stanie w ogóle o tym pomyśleć. A jednak – wyglądało inaczej. Było puste, po rzędach szuflad z dokumentami, stołach sekcyjnych, mikroskopach i całej reszcie nie było śladu. „Stary kompleks bunkrów”, mówili. „Jeszcze powojenny.” Widząc jego gorączkowe gesty, pochyłe litery wydrapane gwałtownie na kartce, plany kreślone szybkimi liniami uśmiechali się tylko smutno i ze współczuciem, a dyrektorce sierocińca poradzili, by pozwoliła mu na kontakt z terapeutą.
Lata później, gdy opuszczał zimne, szare mury przytułka jako dorosły w świetle prawa mężczyzna zastanawiał się, czy może faktycznie nie był szalony. Bynajmniej nie dlatego, że wymyślił sobie to wszystko – nie byłby w stanie wymyślić takich rzeczy. Ale w chwilach, gdy wracał z jakiejkolwiek pośledniej pracy, jaką akurat udało mu się znaleźć, zastanawiał się czasem…
…jak to możliwe, że osoby o takich zasobach, z takim zapleczem technologicznym i ze światopoglądem nacechowanym tak nieludzkim, analitycznym chłodem i okrucieństwem mogły przeoczyć go tamtego dnia?
Wtedy jednak bywało, że zadawał sobie jeszcze jedno pytanie – implikacje którego mroziły go do kości.
...Co jeśli fakt, że udało mu się uciec wcale nie oznacza, że go przeoczyli...?
Odpowiadała mu cisza.
Bane - 9 Listopad 2018, 10:26
Łał! Jestem pod wrażeniem! Karta bardzo ładna a historia napisana tak, że czuję niedosyt i z pewnością będę obserwować przygody bohatera!
Nie mam żadnych uwag.
AKCEPT
Witamy po Drugiej Stronie Lustra!
|
|
|