Mroczne Zaułki - Na rogu Mglistej Alejki
Rachela Quinlay - 21 Grudzień 2018, 22:55 Temat postu: Na rogu Mglistej Alejki Biegła tak szybko, jak pozwalała jej na to wielka, obficie krwawiąca rana na brzuchu. Ostrze Evana prześlizgnęło się po jej ciele tak szybko, że zobaczyła krew zanim poczuła jakikolwiek ból.
Popełniła błąd.
Ale to było kilka sekund wcześniej. Teraz pędziła usiłując zgubić tego padalca jak najszybciej. Doskonale zdawała sobie sprawę, że znajduje się w szoku. Jej organizm niebawem przestanie produkować adrenalinę, a ona nie pójdzie ani o krok do przodu. Skręciła, a tumany purpurowej mgły wzbijały się z każdym jej krokiem. Dawno jej tak nikt nie upokorzył.
-To nie koniec, kontrakt wciąż trwa. Jeszcze po niego wrócę. Tylko najpierw... odpocznę.... - tak myśląc biegła coraz wolniej, a ciepło wydobywające się z krwawiącego miejsca zaczynało coraz mocniej pulsować - Cholera, nie jest dobrze. - przeleciało jej przez myśl, gdy poczuła, że zaczyna tracić kontrolę nad tym, co się dookoła dzieje. Pocieszające było to, że przestała go słyszeć już chwilę temu. Ale nie mogła sobie uświadomić gdzie właściwie jest. Zaczynały opuszczać ją siły. Jedną ręką uciskając ranę, z której krew zaczynała kapać na bruk, drugą zaś opierając się o murowaną ścianę kamienicy posuwała się naprzód. Uliczka, którą szła łączyła się na końcu z szerszą ulicą, ale nawet stamtąd nie było słychać niczego. Te mroczne okolice były raczej opustoszałe, szczególnie o tej porze. Była chyba jakaś trzecia nad ranem.
-Martwa godzina... żeby tylko mnie się nie udzieliło - pomyślała uśmiechając się gorzko na ten upiorny żart. Mimo słabości i bólu, który zaczynał powoli stawać się trudny do zniesienia uparcie szła w stronę szerszej alejki. Wkrótce dotarła na róg ulicy, gdzie było skrzyżowanie. Evan najwyraźniej dał za wygraną. Ten dzieciak nawet nie zdawał sobie sprawy, ile miał w tym wszystkim szczęścia. Pozostał przy życiu tylko dzięki swojemu strojowi arystokraty. Gdyby Rachela nie zaczepiła się rękawem o klamerkę przy jego płaszczu, nie miałby najmniejszych szans nawet dobyć miecza, a co dopiero przeciągnąć jej ostrzem przez brzuch.
Oddychała ciężko oparta o ścianę, wciąż trzymała się na nogach, ale nie mogła iść dalej. Podniosła wzrok, stała w miejscu, gdzie Mglista Alejka krzyżowała się z Północną.
Bane - 22 Grudzień 2018, 21:29
Kolejny dzień pracy mijał spokojnie. Co prawda dzisiaj Bane miał więcej wezwań na wizyty domowe niż kiedykolwiek wcześniej, ale były to zazwyczaj problemy pokroju "z noska małej cieknie katarek i nie wiemy co robić", "mężusia boli brzuch po tym jak zjadł zupkę z błękitnych grzybków od teściowej". Nic groźnego.
Znudzony mężczyzna właśnie zmierzał w stronę domu, wolnym krokiem przemierzając wąskie uliczki Mrocznych Zaułków. Czy lubił tą dzielnicę? Niespecjalnie, ale nie przeszkadzał mu mrok i wgapiające się w niego pary oczu, należące z pewnością do mrocznych istot których zamiary są zapewne niecne. Ale co mogli mu zrobić? Zranić? Proszę bardzo i tak się wyleczy. Ukraść torbę? Już jedna mu ją kiedyś zwędziła i skończyło się tym, że prawie ją zaliczył. Już taki jego urok osobisty!
Pociągając z piersiówki spacerkiem szedł sobie w swoim kierunku, kiedy nagle usłyszał podniesione głosy i stukot butów. Ktoś uciekał. I ktoś gonił. Bez wątpienia, gdzieś w pobliżu odbywała się pogoń bo jak inaczej wytłumaczyć niezadowolone komentarze potrącanych mieszkańców?
I pewnie Bane dalej szedłby sobie drogą i myślał o przysłowiowej "Dupie Maryni", gdyby nie zapach. Bardzo intensywny, metaliczny. Niewyczuwalny przez zwykły, ludzki nos ale dla niego znajomy.
Zatrzymał się i uniósł lekko głowę by pochwycić go więcej w rozdęte nozdrza. Uchylił usta, jak drapieżnik chcący lepiej poczuć woń. Tak, znał ten zapach bardzo dobrze, tak pachniała jucha.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, przecież to dość niebezpieczna okolica... ale nikt nie wzywał pomocy. Nawet roztrąceni wcześniej przechodnie, o ile ich głosy dotyczyły w ogóle tej sytuacji.
Bane z natury nie należał do zbyt ciekawskich i wyrywnych, ale tym razem postanowił sprawdzić co się stało. Nie musiał używać Animicusa, by za pomocą węchu odnaleźć źródło zapachu.
Szedł jakiś czas, zbliżając się do epicentrum. Obserwował okolicę, zapamiętywał drogę i w końcu trafił na porządny trop.
Przykucnął i dotknął palcami plamy czerwieni, która mieniła się na bruku. Posoka była świeża, wystygła co prawda, ale jeszcze nie zdążyła zaschnąć. Pomagał jej klimat tego miejsca, bo było tu naprawdę wilgotno.
Poszedł śladem krwawej ścieżki, zastanawiając się co mogło się stać. Wyglądało na to, że ofiara albo dostała kosą w korpus, albo krwawiła z kilku miejsc na raz - mała rana nie zostawia takich śladów.
Szedł powoli, patrząc co chwilę na ulicę i wyszukując nowych plam aż wreszcie dotarł do zbiegu dwóch ulic. Nie podszedł jednak do skrzyżowania. Zatrzymał się w sporej odległości, bo krwawe smugi prowadziły do...
Przy jednej ze ścian stała kobieta. Nie był do końca pewien, bo w tym świecie wszystko jest możliwe, ale chyba nie pomylił się co do jej płci - miała ładnie zarysowane biodra, kształtne uda, szczupłą talię i długie włosy. I straszliwie śmierdziało od niej krwią.
Na ułamek sekundy pożałował, że poszedł za tropem. Może ona jest taka jak Rosie? Może jest Pijawką i za chwilę rzuci się na niego i wyssie całą, toksyczną krew?
Już za późno na odwrót, nie może też stać bez ruchu. Zrobił krok w jej stronę i powoli zaczął się do niej zbliżać. Oczy miał utkwione na jej ramionach, chcąc wyczytać co robią jej ręce. Może nie ściska w nich serca jakiegoś nieszczęśnika?
Kiedy stanął obok, przełknął ślinę. Czy się bał? Nie, chyba nie. Ale zapach krwi był intensywny i świeży, jakby to ona krwawiła. Było ciemno lecz mimo to, Bane mógłby dojrzeć co się stało, ale nie chciał oglądać jej zbyt natarczywie. Jeśli pozwoli, będzie na to czas.
- Wszystko w porządku? - zapytał chłodno, patrząc na nią podejrzliwie.
Rachela Quinlay - 22 Grudzień 2018, 23:41
Gdy przystanęła na rogu, obiecywała sobie, że to tylko na chwilę. Nie była jednak w stanie zrobić ani kroku dalej. Życie uchodziło z niej coraz szybciej, zdawała sobie sprawę, że długo tak nie wytrzyma. Nie miała już nawet siły przeklinać w myśli dzieciaka i tej jego cholernej sprzączki. Kończyły jej się pomysły, z trudem powoli przyznawała się przed sobą, że znalazła się w absolutnie beznadziejnym położeniu. Patrzyła w przestrzeń ciężko oddychając.
Nagle usłyszała, że ktoś się zbliża. Była pewna, że to Evan, odruchowo sięgnęła więc po sztylet, ale prawie natychmiast wypadł jej z drżącej, zakrwawionej ręki. Metaliczny brzęk przeciął ciszę. Rachela aż zmrużyła oczy. Nie było mowy o jakiejkolwiek walce, czy nawet ucieczce. Trzymała się na nogach tylko dzięki murowanej ścianie, o którą była oparta. Podniosła wzrok na zbliżającą się postać. Mimo tego, że było ciemno już sama sylwetka zupełnie nie pasowała do młodzika, którego się spodziewała. Bez wątpienia nieznajomy był mężczyzną, ale wysokim i dobrze zbudowanym. Zbliżał się do niej spokojnym, miarowym krokiem. Gdy znalazł się już blisko, resztkami sił odwróciła się tak, by stanąć do niego przodem.
Był bardzo spokojny, nawet jak na typa, który spaceruje po Mrocznych Zaułkach o trzeciej w nocy. Nie mógł przecież nie zauważyć ogromnej krwawej plamy na brzuchu Racheli. Chciała odpowiedzieć na jego pytanie, ale zamiast tego wstrząsnął nią atak suchego, duszącego kaszlu. Sprawiło jej to taki ból, że zgięła się wpół i omal nie upadła na ziemię. Jakoś opanowała resztki sił i znów się wyprostowała... na ile było to możliwe z taką raną.
-Tak. W jak najlepszym.- spróbowała uśmiechnąć się ironicznie, ale ból skutecznie jej to utrudniał - Muszę tylko znaleźć jakiś szpital zanim wykrwawię się na śmierć.
Nie czuła strachu, tylko złość i upokorzenie. Ból, krew i myśl o tym, że może nie dożyć do wschodu słońca były niczym w porównaniu ze świadomością, że nie poradziła sobie z małym, wrednym Upiornym Arystokratą. Tak dalece nie mogła znieść tej myśli, że strach przed śmiercią zupełnie zszedł na drugi plan. Chciała jeszcze coś powiedzieć nieznajomemu, ale zdusił ją kolejny, jeszcze mocniejszy atak kaszlu. Tym razem nie wytrzymała i upadła na bruk wsparta na drżących rękach.
-Psiakrew... - zdołała tylko wykrztusić.
Bane - 27 Grudzień 2018, 00:08
Dopiero gdy podszedł bliżej mógł usłyszeć jej ciężki oddech. W połączeniu z zapachem krwi dawało to jasny obraz sytuacji - kobieta była ranna. W jakim stopniu? Gdzie? Czy miała szansę się z tego wylizać? To się dopiero okaże, Bane nie mógł w ciemnościach dobrze ocenić jej stanu.
Może i pytanie było głupie, ale tak naprawdę nie służyło temu, by poznał jej faktyczny stan. Mężczyzna chciał się zorientować, czy ona ma jeszcze siłę mówić, czy mówi w znanym mu języku. Ironiczna odpowiedź uspokoiła go nieco - nie dość, że zdobyła się na udzielenie jej, to jeszcze próbowała być złośliwa. Dobrze, może jest jeszcze dla niej ratunek.
W pierwszym odruchu chciał po prostu użyć swojej mocy, żeby zatamować krwotok. Ale tuż po tym, pojawiła się myśl: "A co, jeśli ona ma zamiast brzucha miazgę? Przecież zaleczenie tego w takim stanie będzie dla niej w ostatecznym rozrachunku straszliwie kłopotliwe. Jeśli nie doprowadzi do śmierci w mękach."
Podszedł bliżej by lepiej przyjrzeć się napotkanej osóbce. Nie widział, czy jest ładna bo w ciemnościach ciężko to określić. Co prawda Bane widział nieco inaczej, ale ograniczało się to do postrzegania kolorów jako intensywniejszych. Nie widział w ciemnościach jak niektóre zwierzęta.
Pomaganie nieznajomym było wbrew jego naturze - zawsze obliczał zyski a w Krainie Luster udzielanie pomocy każdemu napotkanemu najzwyczajniej w świecie nie opłacało się. Wiele razy spotkał się z chamstwem, brakiem wdzięczności i pyskowaniem.
Z drugiej strony... przecież składał przysięgę. Obiecał zawsze pomagać, nigdy nie szkodzić. Nie odwracać się jeśli napotka bliźniego w potrzebie.
Cholerna przysięga.
Już miał coś powiedzieć kiedy ona osunęła się na bruk. Nie, nie próbował jej złapać. Po prostu patrzył na to jak opada, jak kładzie ręce na ulicy i kaszle, wypluwając z siebie zapewne i ślinę i krew.
Nie było dobrze, liczyły się pewnie sekundy. A co robił Bane? Gapił się na nią bez słowa. Nie było to bezcelowe - obliczał jej szanse na przeżycie, obliczał czy zdąży, obmyślał plan.
I w końcu kiedy ułożył już wszystko w głowie, schylił się i postarał się dźwignąć ją tak, by nie dotykać brzucha. Jeśli pozwoliła, wziął ją na ręce.
- Nie psia krew, tylko twoja krew. Nie widzę u ciebie ogona. - powiedział do niej uśmiechając się pod nosem - Masz szczęście dziewczyno. Jestem Medykiem.
Należało teraz znaleźć jakieś miejsce gdzie będzie mógł obejrzeć ją i ocenić jej stan.
Do głowy przyszła mu tylko jedna opcja - będzie musiał skorzystać z wątpliwej gościnności Aptekarza Aureum Serpens...
zt (po Twoim poście ja napiszę już w innej lokacji)
Rachela Quinlay - 27 Grudzień 2018, 12:05
Zamroczona bólem patrzyła w bruk oparta na słabnących rękach. Powoli przestawała panować nad tym, co się dzieje. Nie wiedziała, czy mężczyzna coś do niej mówi, czy jednak nie. Kaszel ściskał jej płuca coraz mocniej i częściej. Pojawiła się krew, którą zaczęła wypluwać. Słabość podobna do silnej gorączki ogarniała ją coraz bardziej. Być może trwało to tylko kilka sekund, ale dla Racheli czas stanął w miejscu, albo zaczął płynąć w całkiem innym kierunku. Facet, który jeszcze przed chwilą stał nad nią i coś mówił dosłownie rozpłynął się w powietrzu.
-Czy on... czy on mi się przyśnił? - pytała samą siebie w myślach, nie mogąc jednocześnie uwierzyć, że ulica, kamienice i purpurowa mgła także znikają. Wszystko przykryte zostało przez jakąś dziwną, nieopisaną ciemność. Uderzyło ją ogromne osamotnienie i strach. Ale nie wiedziała przed czym. Nie mogła dostrzec przecież żadnego wroga, z którym miałaby się zmierzyć. Zimna pustka przerażała ją coraz bardziej.
-Nie, nie... to wszystko było naprawdę, ten facet, krew i spaprany kontrakt. Teraz jestem we śnie. - uświadomiła sobie jednocześnie czując dotyk - Muszę się obudzić.
Otworzyła oczy i spojrzała na schylonego przy niej mężczyznę. Chciał ją podnieść. Pierwszą, odruchową myślą, była chęć odtrącenia go i zapewnienia, że poradzi sobie sama... cóż, tylko, że nie poradzi. Dotarło to do niej prawie natychmiast i pozwoliła nieznajomemu wziąć się na ręce.
Usłyszała jeszcze to, co powiedział na koniec, że jest medykiem. Była zbyt zmordowana tym wszystkim, żeby rzeczywiście uświadomić sobie, jak nieprawdopodobny zbieg okoliczności właśnie uratował jej życie. Czuła tylko ciepłą krew stygnącą na jej brzuchu, pulsowanie wszystkich żył i tętnic, no i mocny uścisk, w którym się znajdowała. Zapach nocnego powietrza wydobywał ją momentami ze stanu nieprzytomności, spoglądała wtedy na mężczyznę wzrokiem osoby dopiero co wybudzonej ze snu, chwilę się tak w niego wpatrywała, jakby próbując odgadnąć kim jest i dokąd ją niesie, a potem znów traciła poczucie czasu i przestrzeni.
z/t
|
|
|