To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Po drugiej stronie krzywego zwierciadła...

Archiwum X - .X.

Anonymous - 19 Styczeń 2011, 15:02
Temat postu: .X.
Niewiele chce pamiętać z swego życia, więc jak ktoś pyta się o jego historię mówi własną, wymyśloną. A brzmi ona tak: Urodziłem się trzynastego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku w Wenecjii. Bawiłem się ze znajomymi, olewałem szkołę. Miałem właściwie niemal ustalony grafik dnia. Skręt, jedzenie, skręt, impreza, sen. I tak codziennie… Rodzice właściwie od zawsze mieli mnie w dupie, pozwalali mi na wszystko, kompletnie nie interesowało ich co robię i z kim. A każdy potrzebuje rodzica.. mimo wszystko i mimo co się na ten temat mówi. Siostrę też miałem. Zaćpała się na śmierć. Nigdy się nie dogadywaliśmy. Ale tak bywa, takie jest życie. Chciała brać, jej wybór. A że wybrała źle, to już nie mój interes. Nigdy nie byliśmy zżytą rodziną. Gdy skończyłem trzynaście lat, starzy wywalili mnie z domu. Pomieszkiwałem u kumpli, u starych znajomych, spędzałem noce w klubach, czasami spałem na dworze. Początkowo na nic nie było mnie nie stać, ledwo udawało mi się załatwiać jedzenie. Ale wyrwałem się z tego gówna i już jako piętnastolatek miałem pieniądze. Grywałem jako zabawiaka w klubie, czasami sprzedawałem prochy, zatrudniałem się w różnych firmach. Po jakimś czasie uznałem, że to pieprzę. I wtedy poznałem faceta, który mówiąc szczerze uratował mi dupę. Zaproponował mi współpracę. Wiedział, o moich zdolnościach, o tym do czego jestem zdolny. W wieku szesnastu lat potrafiłem posługiwać się swoją mocą perfekcyjnie. Wtedy zaczęły się zlecenia. Zmanipulowanie jakiegoś szefa, ustawienie wyroku w sądzie, płatne morderstwo. A za wszystko były pieniądze, coraz więcej pieniędzy… Ale ja chciałem więcej, a on nie pozwalał. Kiedy zerwałem kontrakt zaczął mnie zastraszać, ścigać, w końcu wylądowałem w więzieniu. Lecz kiedy zauważyli, że jestem niebezpieczny dla innych więźniów, wypuścili mnie. Frajerzy. Później znowu wykonałem parę zleceń, znowu mnie ścigali. Aż wreszcie stało się. Dowiedziano się o mojej zdolności, wiele osób chciało wykonywać na mnie badania. Złapali mnie, poddali eksperymentom. Jakbym był jakimś mutantem. Uciekłem. Nie mogłem ich zabić, zamknęli by mnie, a później skazali na śmierć. Musiałem znaleźć schronienie. Wtedy trafiłem Tu i choć wcale nie było to dla mnie zadowalające, postanowiłem zatrzymać się... chociaż na chwilę, kontynuując dalszą naukę życia.- Jednak, umieśćmy prawdę, dobrze?

    - Niespodzianka

    Każdy, kto choć raz spotkał się z iście arystokratyczną rodziną, może sobie wyobrazić jej dzikie zachowanie. Nie chodzi tu wcale o szarmanckie maniery czy też gardzenie zwykłym pospólstwem. Niejeden mężczyzna w czasie pełni księżyca wybierał się na nieco szersze łowy – nigdy pod czujnym okiem swej małżonki, choć i takie przypadki się zdarzały. Jednak jednemu z niewielu osobników nie takie gry były w głowie. Uganianie się tylko za jedną spódniczką wydało się o wiele wygodniejsze, zaś biorąc pod uwagę częsty jej brak, zabawa wydawała się jeszcze ciekawsza. Nikt wiedzieć nie mógł o nocnych igraszkach małżeństwa z tradycjami, przywilejami jak i dziwnie długim stażem. Nikt nawet nie śmiał wyobrażać sobie czegoś podobnego, w ciągu kilku pierwszych lat wysnuły się liczne plotki o bezpłodności, puszczalstwie panny le Vèrde czy też zwykłym pechu, który stał się najpopularniejszym z podawanym fatum. Wielkie zdziwienie też nastąpiło niczym grom z jasnego nieba, gdy po dziewięciu miesiącach przeraźliwie głośny płacz dochodził zza wysokiego muru starodawnego domostwa. A tym większe zdziwienie malowało się na twarzy małżeństwa już dużo wcześniej, gdy zdążyli zdać sobie sprawę jak wielki błąd udało im się spłodzić.

    - Pierwsza zakała

    Męscy potomkowie tej nie do końca niebieskiej linii zawsze byli rzucani na głęboką wodę – jedna z gałęzi zajmowała się czysto praktyczną medycyną, inna polityką na wysokim szczeblu zaś ta ostatnia, pozornie mało znacząca, służyła innym od stulecia niejednego. Rzec można ,,osoby, którym najwięcej tajemnic udało się odkryć, osoby, które dzięki swej wiedzy mogli zdziałać niejedno”. Źdźbło prawdy? Bynajmniej, choć na razie jedynie w trzech parach oczu. Młodzi mężczyźni swe nauki rozpoczynali w zdumiewająco młodym wieku, zupełnie niczym formatowanie mózgu w celu zapełnienia go tylko jednymi danymi – nie było żadnych odstępstw, teoretycznie rzecz jasna. Jedynym praktycznym wyjątkiem stał się Nathaniel, osobnik czarujący od urodzenia, uchodzący za istne niewiniątko lecz żerujący nie tylko na naiwnych duszach rodzicielki, żywiciela, pół wiernego lokaja oraz mniej odpowiedniego przyjaciela. Charakter jego nie zdołano przyporządkować do żadnego z przodków, za żadną chwałę nie uważano posiadanie czarnej owcy. Jednak jakże czarnej! Smoła to zbyt delikatne porównanie, zaś bezczelny aksamit jedynie wszystko potęgował. O ile takie właśnie było oficjalne zdanie nikt na głos tego nie wypowiedział, nikt nigdy nie zamierzał – trafniejsze wydało się nauczanie na nieco innych zasadach. Los chciał iż trafił do rodu z ostatniej linii, posłusznej innym w czasie gdy to sam nie mógł się podporządkować nawet samemu sobie.
    Początkowo życie nie wydało mu się tak niesprawiedliwe jak mógł myślec na początku. Pozorowane lekcje przyjemności jednak nie sprawiały żadnej ze stron, natura obdarzyła chłopaka niebywałym intelektem – nie sposób było się domyślić iż traktują go jako pewnego rodzaju wyrzutka. Każda nauka kończyła się otwarciem butelki wina i niedorzecznym upojeniem w świetle jak nie lamp, tak świec. Nałogi nieprędko przyszło mu rzucić, otwierał się przed innymi jedynie w momencie gdy zmysły i zdrowy rozsądek schodziły na dalszy plan. Wbrew pozorom szanował tą jedyną osobę, z którą spędził ostatnie dziewięć lat – jeśli tylko ulgowe traktowanie można nazwać swoistym szacunkiem. Nasilił się on jednak ostatniego dnia. Lecz czy na pewno był to ostatni? „Nie, aż dwa dni przed wyjazdem” stwierdził w myślach lokaj, chcąc teraz pierwszy raz od wielu lat rozkoszować się uwolnieniem od nierozgarniętego egoisty.

    - W znienawidzonej świadomości

    Chłopak swym wiecznie przyćpanym wzrokiem spoglądał na zapieczętowaną kopertę. Niby to z niechęcią, niby z nienawiścią. „Czegóż on może chcieć?” pytał się retorycznie w myślach albowiem tylko na tyle zdołał się zdobyć. Tak więc usadowiwszy się na krześle wyłożył nogi na biurko, a koperta nadal leżała, przez długi czas bił się z myślą, iż musi odłożyć butelkę nim po nią sięgnie. Lokaj zdążył się zniecierpliwić nim doszło do tegoż trudnego czynu dla pijanego człowieka. Plecy nie te, dziurka od klucza zbyt mała – jednak radość jaka wielka! Taki oto list mógł znaczyć tylko jedno.
    -„Drogi synu…” – zaczął czytać lecz bez większego zrozumienia. Minęło jeszcze trochę nim doszedł do końca, a wtedy to – o dziwo – otrzeźwiał wręcz całkowicie.
    -Julian! – zdążył krzyknąć nim zakrztusił się porządnym łykiem wina, a i z krzesła udało mu się spaść, jako iż odrzucił gwałtownie list. Niczym jakąś klątwę, przekleństwo, niebywałe jak idealnie te dwie cechy zdołały określić zwykły skrawek papieru. Co zaś na to chłopak? Co na wiadomość iż należy porzucić swe rozrzutne życie i zając się tym, czym powinien zajmować się już od lat. Ledwo odczytał nakaz a już stał się jeszcze bladszy niż normalnie. Chwilę przed omdleniem zdawało się iż słyszy cichy chichot tuż nad sobą. Doprawdy z perspektywy naocznego świadka, wszystko mogło się wydawać zabawne. Jednak jakże to dla niego? Został rzucony na głęboką, szeroką rzekę.


` Będę dodawał i dodawał, ale przeziębienie mnie łapnęło i problem.



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group