Anonymous - 25 Kwiecień 2011, 13:13 Temat postu: Główna Alejka
Główna alejka biegnąca przez centrum parku stanowi szeroką, wybrukowaną drogę w sam raz dla spacerowiczów, po obu stronach której poustawiane są ławki. Za nimi zaś rozmaite drzewa lub krzewy, a jeszcze dalej szerokie połacie trawy, względnie inne charakterystyczne miejsca parku i prowadzące do nich mniejsze dróżki. W zasadzie nic nadzwyczajnego, prozaiczność tego miejsca bywa wręcz nużąca, a potrafi przyprawić o irytacje, zwłaszcza gdy właduje się w ciebie jakiś dzieciak na rolkach... Ekhm. Dużo milej jest wieczorami, gdy park się wyludni, a wzdłuż alejki zapalą lampy przesiewając zapadającą ciemność wielobarwnymi światłami.
Anonymous - 25 Kwiecień 2011, 17:30 Ściemniało się, można było to zauważyć sięgając swoimi oczami wprost ku niebu, jednak Faust szedł jednym krokiem nie zwracając uwagi na to jakie informacje daje mu to miejsce. Wciąż wpatrzony w jeden punkt, wciąż skupiony tylko na tym jednym punkcie, a mianowicie czubkach swoich butów. Cóż, to były i są jego ulubione buty. W końcu dostał je od Kany. Co prawda nigdy za nie nie podziękował, ale cieszył się, że mógł je dziś przy sobie mieć. A może Kana nie potrzebowała podziękowań? A może milczenie było bardzo wystarczalne? Faust na pewno obszedł się z wielką pogardą i obojętnością co do tejże to sytuacji.
Chwilka... Pozostaje jeszcze pytanie. Otóż, co tutaj robi? Nigdy przecież sam od siebie nie wybierał się na spacery, robił to wtedy kiedy musiał bądź odczuwał, że zanika w swoim życiu i w swojej działalności. A no bo szedł tutaj tym razem by odpocząć od ciągłych rozmów z wieloma osobami. Zasadniczo niezbyt przepadał za nawałem słów i myśli, dlatego musiał udać się gdzieś gdzie odetchnie od rzeczywistości.
Uśmiechnął się kącikiem ust kiedy już stanął w miejscu, oczyma badając teren. Był w zadziwieniu. Okolica ta przypominała mu spotkanie z Kaną o, której teraz tak rozmyślał. Ledwo się ociągając zwrócił się do ławki po czym ruszył ku niej z dziwnym uczuciem przeszywającym go od środka. Dość szybko załapał gdzie się znajduje jak też dość szybko otrzepał się z własnych rozmyśleń. Wtedy jego oczy gwałtownie zabłyszczały w świetle lamp a mina przybrała wyraz zadowolenia. Tak. Cisza, spokój, jego obecność... To takie piękne, choć troszkę zaczęło ciągnąć go do pokuszenia się na jeszcze jedną, może ostatnią z rozmów. Teraz przymknął powieki swych oczu, skóra jego nabrała bardziej kryształową formę, a palce u dłoni splotły się w jedną całość. Ponownie zawitał na Faustowej twarzy uśmiech. Pełen ukojenia uśmiech. Mężczyzna całkowicie osiągnął oczekiwany przez siebie chłód i oziębłość zabijającą te ciepło. Cieszył się z tego powodu, niezauważalnie.Anonymous - 25 Kwiecień 2011, 18:20 Wtem, w tej własnie chwili, i spokój i chłód Fausta mogły zostac tak bezczelnie zakłócone!
Nie dało to o sobie znać od razu. Ot, lekki wiatr szumiał wśród świeżo rozwiniętych liści. Wraz z cichym szumem niosącym się wzdłuż alei, w prozaiczne odgłosy wieczornego parku wkomponował się gwar, który zdawał się narastać podczas gdy dało się już dostrzec grupę gapiów posuwającą się powoli w stronę mężczyzny, choć wyraźnie nieświadomą jego obecności. Zacna to była gromada! Składała się głównie z grupy podrostków niewiadomej proweniencji, kilku małolatów i jakiejś ściśle przytulonej do siebie parki, a wszyscy wpatrzeni byli w osobnika, który na ich tle odcinał się dość wyraźnie.
Mayfed zatrzymał się i odetchnął głębiej. Chwile stał w bezruchu, z opuszczoną głową podczas gdy przydługie nieco i nieco nierówno przycięte włosy zasłaniały mu zaciętą w skupieniu twarz. Wciągnął głęboko w płuca chłodne, wieczorne powietrze i stopniowo uniósł dłoń, ruchem nadgarstka wprawiając w drganie dowiązane doń dzwoneczki. Ich wysoki dźwięk zawirował w powietrzu w szczególny, niemal rytualny sposób. Gawiedź odsunęła się wyraźnie, tworząc zwarte półkole właściwe dla widowni jeszcze za czasów średniowiecznych jarmarków. Mayfed już ich jednak nie widział. W tym samym momencie świat rozmył się w szarawą smugę, gdy on sam, furkocząc zawieszonym na ramionach szalem, zakreślił w przestrzeni półkole, zaakcentowane świstem dwóch szabel, które nie wiedzieć jak i kiedy zmieniły swe położenie i z pleców znalazły się we wprawnych dłoniach młodzieńca. Oddychał równo, właściwie tylko na tym oddechu się skupiał, gdy z mechaniczną precyzją odtwarzał kolejne ruchy w swoim mistycznym tańcu. Sunął lekko, zakreślając miękkie, żywe kręgi a wokół jego gibkiej niczym wstęga sylwetki gładko cięły powietrze dwa bliźniacze ostrza. Wypad, pół piruet, nagła, acz płynna zmiana kierunku... Oczy miał półprzymknięte, w swej sztuce polegając niewiele na wzroku, który wszak niczym był przy zmyśle równowagi! Swój taniec mógłby równie dobrze praktykować na ślepo, zwłaszcza że tworzył go stale, nie odtwarzał. Nigdy nie odtwarzał, bowiem żadna walka nigdy nie bywała taka sama, a ów ostrza, choć opłacane dla pokazu, umiały być absolutnie zabójcze, z czego wyraźnie nie zdawali sobie sprawy sami widzowie.Anonymous - 25 Kwiecień 2011, 19:00 Było tak świetnie, tak wspaniale... Jednak niestety do pewnego czasu kiedy do Faustynowych uszu dotarł szmer, hałas i zamieszanie. Mężczyzna wzdrygnął się. Nienawidził tak nagłego przypływu energii docierającej od zachwytu tłumu czy samych wypowiedzianych przez tłum wyrazów. Czuł wstręt i zmieszanie. Ani trochę bowiem nie wiedział czy odejść stąd czy usiłować dotrzeć do stanu w jakim był przed chwilą. Mina jego zmieniła się szybko. Stała się nie spokojną, pełną opanowania i zadowolenia, a straszną, bynajmniej można tak powiedzieć.
- Och, Faust. Rusz się. Musisz zobaczyć co tam się dzieje.- Rzekł z przekonaniem sam do siebie. W końcu nawet ruszył się i przepychając się przez stworzenia mu nieznane, stanął przed całym środkiem ich zachwytu. Jeszcze raz poczuł wzdrygnięcie swego kruchego ciała. Czuł się jak uderzony korą drzewa czy obrzucony kamieniami. Oczy jego zabłysnęły blaskiem jeszcze raz tak samo jak jeszcze wtedy kiedy usiadł na ławce. Usta też nieco się zmieniły, ułożyły się całkowicie inaczej, otworzyły się delikatnie i powoli. Nigdy takiego czegoś nie widział ani o takim czymś nie słyszał... Chwila! Ta osoba... On ją znał! Czyżby? Ach! Jakże to możliwe? Cóż za spotkanie! Ale jak?! Jakim cudem?!
-Panicz Mayfed?- Kultura i szacunek pierwsze miejsce. Hmmm... Miał wrażenie, że wszystko się spowolniło. Sam głos, który się od niego wydobył był nieco zabarwiony tchnieniem zaciekawienia oraz zaskoczenia. Ślepia Natanaela, bo tak naprawdę się nazywał, tym razem stanęły w bezruchu co chwilkę tylko na króciutki czas drgając. Patrzył na chłopaka niczym w obrazek. Potem się otrzepał i z odegraną rolą "Nie zapełniaj tym sobie myśli", odszedł w stronę ławki. Co prawda, wciąż spoglądał w tamtą stronę, ale starał się to robić tak aby tylko nikt tego nie zauważył. W duchu miał jednak cichą nadzieję, że porozmawiają dzisiaj. Niepodobne do Fausta, ale co zrobić... Jego zmienna natura zawsze mu towarzyszy i można odczuć, że wcale a wcale się to nie zmieni.
Wyciągnął jeszcze z swej torby pierwszą lepszą książkę i udając zaczął ją czytać. Niestety została ona odwrócona na opak.Anonymous - 26 Kwiecień 2011, 12:55 Słyszalny śpiew dzwonków, oraz miarowe stąpnięcia podeszwy o bruk wybijały skomplikowany choć równy rytm tańca, który wyraźnie przyspieszył, choć zdawało się to już niemożliwe. Z jego sylwetki ostały się jedynie dwa kolory, odcinające od zapadającej ciemności, to jest biel szerokich rękawów koszuli i jaskrawa wstęga szala, zwijająca się w powietrzu w rozmaite figury. Ale przede wszystkim uwagi warte były dwie świetliste smugi, znaczące obszar w którym ostrza stykały się z powietrzem, świszcząc i wibrując, które to wibracje przechodziły w echo wyłapywane przez uszy obserwatorów. Jeszcze tylko kilka świetlistych sfer pojawiło się i zniknęło w przeciągu chwili, chłopak wykonał zwinny przeskoki przypadając na jedno kolano, zakończył swój taniec, z jedną szablą wzniesioną nad głową, drugą zaś wspartą o kamienne podłoże. Posypały się brawa, podczas których młodzieniec odzyskiwał oddech, o którego gwałtowności nie świadczyły mocno zaciśnięte wargi. Zaraz jednak wargi te rozciągnęły się w ciepłym, radosnym uśmiechu, gdy tancerz podniósł się na równe nogi i kilkakrotnie skłonił, nieco niedbale, w stronę gawiedzi. Tęczówki, ciemno różowe w świetle lamp, iskrzyły się satysfakcją, w tym czasie drobne datki posypały się do fantazyjnego, ozdobionego piórkiem kapelusza, który do chwili wrócił do dłoni artysty.
Towarzystwo nieco opieszale rozeszło się, Mayfed natomiast odgarnął włosy z wilgotnego czoła, zamocował szable z powrotem na plecach i wysypawszy monety na dłoń, jął je szybko przeliczać, wystawiając przy tym spomiędzy warg czubek języka. Pozwolił tez sobie na kilka głębszych oddechów, bo choć przy publice nijak nie wypadało mu dyszeć, to jednak całe przedstawienie było nadto meczące. Jego płuca szybko zresztą dochodziły do siebie, cóż, codziennymi występami utrzymywał się chciał nie chciał w świetnej kondycji.
Zgarnął niewielki utarg do kieszeni i dopiero w ów czas rozejrzał się uważnie. Dostrzegłszy Fausta, rozpoznał go natychmiast, a dotąd swobodny wyraz twarzy zaciął się ze zmartwienia. Przez chwile zresztą łudził się nadzieją, że może pracodawca wcale go nie pozna, w końcu u niego nie stawiał się z wymalowanymi henna oczami i bronią, z drugiej strony, zdawał sobie sprawę z faktu, jak akurat ten mężczyzna bywał spostrzegawczy. Sam zresztą też nie narzekał a wszelkich złudzeń pozbył się dostrzegając iż czytana przezeń pozycja trzymana jest góry nogami. Westchnął cierpiętniczo i zarzucił wokół szyi szal, do tej pory ześlizgujący się z ramion.
- Dzień dobry Panu - odezwał się grzecznie, kryjąc zrezygnowanie. Skłonił głęboko, zamiatając ziemię przymocowanym do kapelusza piórkiem, który to kapelusz następnie wsadził sobie na głowę, odpowiednio zawadiacko przekrzywiony. Właściwie to podejrzewał dostać burę. W doświadczenia wiedział że niewielu pracodawców przymykało oko na dorabianie na boku, zwłaszcza gdy wymagało się od niego pełnej predyspozycyjności. No i raczej nijak nie uda mu się z tego wykręcić.Anonymous - 28 Kwiecień 2011, 16:59 Dla cnego Fausta nie było nowością to, iż w jednym miejscu na raz może zebrać się aż tyle osób. Westchnął cicho i odwrócił gaszące się spojrzenie, które stawało się naprawdę pogardliwym spojrzeniem. Dopiero teraz spostrzegł to, że czyta książkę do góry nogami. Natychmiast ją odwrócił i wziął głęboki wdech.
- Dwa wielkie domy w uroczej Weronie,
Równie słynące z bogactwa i chwały,
Co dzień odwieczną zawiść odnawiały,
Obywatelską krwią broczyły dłonie.
Lecz gdy nienawiść pierś ojców pożera,
Fatalna miłość dzieci ich jednoczy
I krwawa wojna, co z wieków się toczy,
W cichym ich grobie na wieki umiera.
Miłość, kochanków śmiercią naznaczona,
Wściekłość rodziców i wojna szalona,
Zerwana późno nad mogiłą dzieci,
Przed waszym okiem na scenie przeleci.
Jeśli nas słuchać będziecie łaskawi,
Błędy obrazu chęć nasza naprawi. - Czy domyślacie się co teraz czyta? Owszem, prawda? Faust jakże kocha dramaty. Kocha także poezję. "Romeo i Julia" to jego ulubiony tekst. Nie dlatego, że chodzi tutaj o miłość, lecz o to, że jak to w tragedii kończy się wszystko tragicznie. Uśmiechnąwszy się cynicznie zamknął książkę, przeciągnął się i westchnął jeszcze raz. Tym razem jego wzrok przykuło całkiem coś innego... Mayfed. Mężczyzna wzdrygnął się. Teraz odczuł swoją jakże wstrętną i obrzydliwą podświadomość, która nakazywała mu uciec od rozmowy. Co jednak spowodowało, iż jej nie uległ?
- Czyżby moja oferta pracy nie była Ci dość wystarczalną?- Odchrząknął i przymknął powieki oczu. Nawet nie przyszło mu na myśli poproszenie o to by chłopak usiadł tuż obok niego. Nie, Natanael patrzył jedynie na siebie. Uważał, iż jest sobie dość wystarczalny, że jedyny on jest coś wart.
- Nie spodziewałem się tego. Załóżmy, że nie obchodzi mnie to co robisz, jak, gdzie i kiedy, kiedy kończysz pracę u mnie. - Głos jego był pełen opanowania, ale i obojętności. Jemu całkiem poważnie nie poległo nic na duszy aby teraz nagle przejąć się tym co widział, by nagle zwolnić Mayfeda. Grymas cyniczności jednak powrócił.
- Wszak, praca zawsze ma być wykonana. Mam nadzieję, że do móżdżku dotarło. Czas też byśmy porozmawiali, nie sądzisz? - Jedną z swych dłoni się podparł, drugą zaś ściskał jeszcze nie tak dawno przeglądaną książkę, spokojnie gładził jej okładkę koniuszkami u palców. Mruknął niczym kot.
- Usiądź.- Wziął swą duszę w końcu na małe zlitowanie. Co prawda sam się sobie dziwił tajemnie, ale zbytnio nie chciał teraz zawracać sobie głowy taką błahostką. Zaiste jeszcze kiedyś nadrobi to zdarzenie jakimś wredniejszym. O wiele, wiele, wiele wredniejszym... Bo, ach! Piękne jest mieć podwójne rozdwojenie charakteru.
Po chwili wstał, rozciągnął swoje kości i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej większą kartkę i włożył ją w dłonie chłopaka. Była to lista obowiązków. Potem z ciszą odszedł. Miał nadzieje, że w jak najszybszym czasie dokończą rozmowę całkowicie.
z/t.Anonymous - 2 Maj 2011, 08:53 Nad ogrodami unosiła się mgła poranka. Chłód skraplał się na wciąż młodych, zieleniących się młodzieńczą żywotnością liściach krzewów i źdźbłach traw. Choć wiosna, zgodnie z tradycją utopiła zimę w rzece już jakiś czas temu, zdawać się mogło, że duch poprzedniej pory roku powracał wciąż z zaświatów, by musnąć swym lodowatym pocałunkiem ziemię, przywołując nocne przymrozki i chłodne poranki. Pośród rzedniejącej mgły, rozniósł się po okolicy cichy stukot. Kopyta niedostrzegalnego wierzchowca uderzały o bruk systematycznie i spokojnie, dając świadectwo jego obecności nawet, gdy oczy nie mogły złowić obrazu w gęstej i lepkiej chmurze, która spowiła okolicę. Cisza. Zaległa niczym grom, niespodziewanie, wywołując poczucie swoistego napięcia. To przecież nie pasowało do wiosennego poranka. Wszak, kiedy ranne wstają zorze, o tej porze roku słychać zwykle trele ptaków, wrzaski głodnych piskląt... Cały świat powinien wrzeć, nie zamierać, wbrew wszystkim regułom obowiązującym w ludzkim wymiarze. Niepokojącą próżnię rozdarł dźwięk opadającego na ziemię ciała oraz klepania po szyi wciąż nieznanego zwierzęcia. Niemal jednocześnie, rodzina gołębi śpiąca dotychczas spokojnie pośród gałęzi jesionu, poderwała się w niebo, trzepocząc głośnie skrzydłami, desperacko rwąc powietrze.
Ichabod powędrował za nimi fioletowym spojrzeniem. Nie chciał ich przestraszyć. Niemniej, nie wiedzieć czemu jego iluzje nie oszukiwały zwierząt. Zupełnie tak, jakby one i tak z góry znały jego prawdziwą naturę. Wzruszył ramionami i spojrzał na konia, który strzygł uszami i wpatrywał się w niego wyczekująco.
-Żebrak...-podsumował pod nosem i pogłaskał zwierzę po aksamitnych chrapach. Ktoś nazwałby to zboczeniem, ale Ichabod mógł przysiąc, że na chwilę obecną był to jedyny dotyk, który dawał mu chociażby namiastkę przyjemności. Następnie sięgnął do kieszeni, po klejącą się kostkę. Cukier i wilgoć, nie stanowiły najlepszego połączenia, a w powietrzu było obecnie tyle wody, że gdyby tylko srebrna czupryna Jeźdźca była prawdziwa, z pewnością poczęłaby skręcać się w zalotne loki. Wpakował białą kostkę do pyska towarzysza i przez chwilę, głaszcząc go po długiej szyi, wsłuchiwał się w odgłos chrupania. Sam nie przepadał za jedzeniem, nie musiał już podtrzymywać funkcji życiowych, więc po co miał skazywać się na nieznośnie towarzystwo tłumów w restauracjach, czy sklepach spożywczych? Jedyny pożytek znajdował w kawiarniach, do których wkradał się po cichu i wybierał darmowy cukier, którym potem raczył wiernego towarzysza. Strach rozejrzał się, szybko jednak zdając sobie sprawę z bezsensowności podobnego przedsięwzięcia. I oto, stanął przed dylematem. Mógłby rozgonić mgłę i upewnić się, że jest tu sam, tak wczesną porą... Mógł też zagęścić jeszcze ową białą kurtynę, licząc na to, że nikomu nie przyjdzie do głowy przedzierać się przez mleczną alejkę, tylko po to by zawracać mu głowę. Hahaha, zawracać głowę! Dobre! Zarechotał gorzko pod nosem. Ostatecznie uznał, że ta decyzja nie ma większego znaczenia i wzruszywszy ostentacyjnie ramionami, kilkoma ruchami rąk rozpędził skondensowaną nad gruntem wodę, znacznie tym samym poprawiając widoczność. W związku z powyższym, dostrzegł cienką sylwetkę, zwieńczoną karkiem, na którym osadzono główkę, ozdobioną czarną czupryną. Poza tym, ani żywego ducha. Zadowolony z tego stanu rzeczy przywołał do siebie Belzebuba. Z przytroczonej do siodła plastikowej torebki z wdzięcznym napisem 'Biedronka' i obrazkiem tego zacnego owada, wyjął kromkę chleba. Usiadł na jednej z ławek i jak na starszą panią przystało począł rozdrabniać skibkę, a powstałe w ten sposób okruszki sypał na ziemię, choć wcale nie liczył na to, że pojawi się jakiś śmiały lotnik, który pokona przerażenie i zdecyduje się na skubnięcie chleba od istoty nieludzkiej.Anonymous - 2 Maj 2011, 16:34 Nie, Kanade wcale nie zamierzała zawitać w tej okolicy. Mniej więcej od trzeciej nad ranem przemierzała kolejne odcinki przypadkowej trasy zupełnie nieświadomie, zdając się na instynkt swych kończyn dolnych, które z uporem niosły ją w coraz to nowsze miejsca. Zdążyła odwiedzić kilka klubów, dziwne sklepy, co ciemniejsze zakamarki i masę innych lokacji, a z całej tej wędrówki nie wyniosła wiele. Zdawać by się mogło, że wręcz poruszała się we śnie, choć bez ustanku spacerowała różnymi ulicami, w ogóle nie dbając o to, jak daleko znajdowała się od domu i czy uda się jej potem wrócić bez użycia mapy i napadania co rusz przechodniów, maltretując ich gradem pytań o jej położenie geograficzne, a także odpowiednią drogę do jej małego, prywatnego azylu.
Podczas samotnej wycieczki krajoznawczej, nie obyło się bez wzbudzania zainteresowania wśród innych amatorów nocnych przechadzek. Nie dość, że odznaczała się różowymi włosami, z którymi od dawien dawna planowała coś zrobić, by ów kolor skutecznie zniszczyć, to jeszcze chodziła po wszelkich poręczach czy ławkach zupełnie jakby były zwyczajnym chodnikiem. Jej ubranie również pozostawiało wiele do życzenia. Kana bowiem zrezygnowała ze zwykłego swetra i jeansów, stawiając na połączenie o wiele oryginalniejsze, dzięki czemu zazwyczaj była wytykana palcami jako bezguście lub osoba typowo upośledzona. Nie żeby takie opinie wpływały w jakimkolwiek stopniu na podejmowane przezeń decyzje odnośnie aparycji, nie. Im więcej słyszała tego typu komentarzy, tym bardziej robiła światu na złość, kto wie, czy zamierzenie.
Ogrody Rozalii witają gości. Dopiero po znalezieniu się w głównej alejce, Kana powróciła myślami do rzeczywistości i rozejrzała się po otoczeniu, poszukując jakiejś żywej duszy, z którą mogłaby przeprowadzić jedną ze swoich miłych konwersacji. Z początku jednak wszelkie starania spełzły na niczym, więc dziewczyna jedynie westchnęła pod nosem i pokręciła głową z nieukrywaną dezaprobatą, po czym ruszyła dalej, chowając ręce do kieszeni stanowczo za dużego płaszcza. Kto normalny odwiedza takie miejsca w okropnie nieludzkich godzinach? Właśnie, wszyscy rodowici mieszkańcy tegoż świata jeszcze smacznie spali w swoich słodkich domkach i nie wychylali nosa spod ciepłej pierzynki. Tylko ona i garstka reszty "nienormalnych" nie rezygnowała z fascynującej wizji odwiedzenia jednego z tych ślicznych parków miejskich. Och, jakie to wzruszające.
Przechodząc obok jednej z ławek, początkowo w ogóle nie zauważyła siedzącego nań mężczyzny, co jest jeszcze dziwniejsze przez fakt, że obok stał jego koń. Dostrzegłszy więc to, przystanęła i przekrzywiła głowę, by zaraz odwrócić się na pięcie i z gracją wskoczyć na jedno z oparć rąk.
- Świetnie ci idzie - skomentowała dość nieokreślonym tonem, patrząc na rzucane przez nieznajomego okruszki na ziemię.Anonymous - 2 Maj 2011, 16:53 Spokój. O tak, to było najpiękniejsze w porankach. Zwłaszcza, gdy jest się zjawą i ciało nie domaga się już ciągłych dostaw energii, przerw na spanie, czy inne tym podobne, kradnące czas czynności. Takie właśnie godziny były jak chwile spędzone w raju dla kogoś, kto nie znosił towarzystwa istot innych niż jego wierzchowiec. Ewentualnie jakieś twory natury, ale te z wielkim oporem w ogóle się do niego zbliżały. Niestety, ludzie, czy człekokształtni, nie zostali wyposażeni w tak skuteczny instynkt samozachowawczy. Tak więc, chwila nieuwagi, przekonanie, że nikt o godzinie czwartej rano, nie będzie próbował mu suszyć głowy... Hehe, suszyć głowy. Tak, czy inaczej nie zdążył w porę czmychnąć i ni z tego ni z owego, niczym grom spadły na niego słowa nieznajomego dziewczęcia. Westchnął.
Zignoruj ją to sobie pójdzie... wprawił w ruch plan awaryjny i dalej, jak gdyby nigdy nic sypał okruszki na ziemię, po to jedynie by wlepiać gały w to, jak bardzo nic ich nie zbiera. Belzebub parsknął donośnie, pokręcił głową, po czym odbiegł kawałek i rozpłynął się we mgle. Szczęściarz. Ichabod niestety nie mógł tak swobodnie podróżować pomiędzy światami i skazany był na obecność istoty... Łypnął na nią niechętnie. Małej, zdecydowanie całkiem malutkiej, i jej piskliwego głosiku. Niech ją szlag. Za chwilę przeklął się w myślach.
Nawiązałem kontakt wzrokowy! Teraz to już na pewno sobie nie pójdzie... A i jej głowa na nic mi się nie zda, jak bym wyglądał w różowych włosach i z takimi jasnymi oczkami? Jak idiota, nie upiór. Zaraza
-Ta...-mruknął w końcu jakże elokwentnie. Ostatecznie z rezygnacją westchnął, wpakował nadkruszony odłamek chleba do siatki i spojrzał na swoją prześladowczynię. Czego to, to mogło chcieć.
-Zgubiłaś się?-spytał licząc na to, że jak jej wskaże drogę, to da mu spokój. Do czego to dochodziło, że nawet z rana człowiek nie mógł zaznać spokoju. I jeszcze do kłamstwo, że spokój ma się po śmierci. Ładny mi spokój, tylko więcej kłopotów. A czy on się o nie prosił? Do licha, grzecznie sypał okruszki na chodnik, musiała się przyczłapać? No i dlaczego nie zagadała tego tam, kawałek dalej, niewątpliwie ciekawszego osobnika? Los, los, los mu nie sprzyjał. Był niemal pewien, że został po prostu przeklęty i nie miałby nic przeciwko temu, gdyby chociaż wiedział za co, ale niestety, wszelkie wspomnienia z tym związane zostały zamknięte w głowie, której bezskutecznie poszukiwał od dłuższego czasu.Anonymous - 2 Maj 2011, 17:21 Teraz Ichabod mógł nie liczyć na to, że Kana szybko sobie pójdzie. Miał zapewnioną rozrywkę w jej postaci na najbliższe, hm, kilkadziesiąt minut, jeżeli dobrze pójdzie. Niekiedy akrobatka bywała aż nazbyt upierdliwa, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że jej rozmówca wcale nie był zainteresowany prowadzeniem dalszej rozmowy. Zazwyczaj takie kontakty nie pozostawały znajomościami na dłuższą metę, bo skutecznie odstraszała od siebie wszystkich potencjalnych kolegów, unikających ją później jak ognia, ale co tu zrobić? Jakoś nie paliła się do większych zmian w swoim usposobieniu, a to prowadzi do ogólnego smutku w mieszkającym tu społeczeństwie, trudno.
To, że nieznajomy mężczyzna nie zaszczycił ją ani jednym spojrzeniem na samym początku rozmowy, co w normalnych okolicznościach zostałoby niechybnie uznane za niezbyt grzeczny gest, wcale nie zraziło Kany. Dziewczyna nie starała sobie tego jakkolwiek tłumaczyć czy usprawiedliwiać, dlatego po prostu czekała wytrwale na swoją kolej. Najwyraźniej rzucanie okruszków dla niewidzialnego ptactwa było tak porywającym zajęciem, że osobnik płci przeciwnej całkowicie się w tym zatracił. Całe szczęście jednak, że po dłuższej chwili wrócił na ziemię i wreszcie pokazał się w jej w większej okazałości. Trochę przypominał jej pracownika jednego z marketów obok jej mieszkania, ale postanowiła ostatecznie pominąć tę kwestię i nie dopytywać się, czy to aby nie on pracuje na dziale z serami.
- Czy ja wyglądam na osobę, która się gubi? - spytała dumnie i zatrzepotała połami swojego ogromnego płaszcza, coby dodać tej sytuacji więcej grozy, czy innego równie ciekawego klimatu. Warto również pominąć fakt, że przez to o mało co nie spadła z niewielkiej krawędzi ławki, na której stała - przez tak stanowczy ruch zachwiała się niebezpiecznie, jednak szybko udało się jej wrócić do prawidłowej postawy.
- Odwiedzam cię. Powinieneś być mi wdzięczny. - Wzruszyła lekko ramionami, wypowiadając te słowa takim tonem, jakby było to aż nazbyt oczywiste.
Zaraz po tym zeskoczyła zgrabnie na siedzenie ławki, wcale nie zamierzając jednak posadzić swoich szanownych czterech liter na niezbyt ciepłym drewnie. W końcu łaziła już kilka godzin, więc jeszcze więcej stania nie zrobiło jej przesadnej różnicy. Poza tym była cholernie wytrzymała jak na osóbkę o, nie ukrywajmy, dość słodkim i kruchym wyglądzie.Anonymous - 2 Maj 2011, 17:44 Bezgłowy Jeździec postanowił darować sobie dalsze dywagacje nad tym, dlaczego akurat jego spotykają podobne nieszczęścia. Znał przecież tyle osób, które.. No dobrze, może nie znał, ale... Wiedział, że są wśród istot ludzkich i takie, które wprost uwielbiają zawierać nowe znajomości, kochają gdy cała uwaga skoncentrowana jest właśnie na nich, z czego potem naturalnie czerpią jakieś korzyści. Jako, że żadne korzyści na chwilę obecną jemu, z podobnego zainteresowania nie przychodziły, zdecydowanie wolał samotność, jednakże złośliwość losu jest niezrównana i dlatego też zmuszony będzie z pokorą przyjąć kolejny psikus i tolerować tę nieopierzoną srokę, aż sobie nie pójdzie. Niech i tak będzie. Z resztą mogło być gorzej.
Bliższe zapoznanie się z jej charakterem, ani trochę go nie interesowało. Z resztą, dlaczego by miało? Ewidentnie, była jeszcze dzieckiem, takie kreatury są dopiero zalążkiem prawdziwej osoby. Choć nie miał wielkiego doświadczenia w tej kwestii, bowiem sam został poddany dekapitacji licząc zaledwie dwadzieścia lat, ale od tego czasu przyglądał się ludzkiej rasie i zdążył już dojść do wniosku, że charakter osoby młodej niemal w żadnym stopniu nie przypomina kształtem charakteru formy dojrzałej. Tak jak to było z larwami i motylami.. Czy coś w tym stylu. No dobrze, to skoro doszedł do wniosku, że nawet jeśli ona sama jeszcze o tym nie wiedziała, przejdzie jeszcze przez szereg zmian i bliższe zapoznawanie się z jej obecną osobowością, było pozbawione sensu, postanowił ograniczyć się do reagowania na jej zaczepki, pod żadnym pozorem, nie dając pretekstu do dalszego rozwoju rozmowy. W ten sposób, powinna ona umrzeć śmiercią naturalną, a on jak najszybciej zabierze się stąd i uda w miejsce nieco bardziej ustronne, bowiem za parę godzin, może zrobić się tłoczno. Do dzieła!
-Absolutnie-odpowiedział na jej pytanie, chociaż, chyba docelowo miało ono mieć formę retoryczną. Szczerze uważał, że to dziecię wyglądało na wybitnie nieogarnięte. No bo, czy ktoś rozsądny farbowałby włosy na różowo i ubierał się w... stylu pożal się boże? Tak, to zdecydowanie osobny styl w modzie, styl pożal się boże, reprezentantka... Ona, kimkolwiek była.
-Uważaj na głowę-mruknął wykrzywiając usta w uśmiechu, gdy ta straciła równowagę i o mały włos nie upadła, ryzykując skręceniem karku. Podniósł się z ławki, zdecydowanie bardziej energicznie niż to zaplanował. Wbrew wszelkim pozorom, jego ciało wciąż było młode i pełne werwy... Tak, skomplikowane, owszem. Duch stary, ciało młode... Nie tak to powinno wszystko wyglądać.
-Szaleję z wdzięczności. Nawet się uśmiecham-wskazał na nadruk na swojej koszulce po czym rozejrzał się po parku. Belzebub z całą pewnością nie znajdował się w pobliżu. Nie czuł jego obecności, a to oznaczało, że musiał się przemieszczać pieszo. No trudno. Zostawił reklamówkę z Biedronki na ławce i ruszył przed siebie, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że niesforne dziewczę podąży za nim.Anonymous - 2 Maj 2011, 20:33 Czy Kana rzeczywiście należała do zacnego grona osób, których życiową pasją jest nawiązywanie nowych znajomości z przypadkowo poznanymi w parku (czy równie dobrze jakimkolwiek innym miejscu) osobami? Raczej nie. Tego ranka była po prostu w bardzo dziwnym, wręcz niesprecyzowanym nastroju, dlatego też postanowiła nawiązać rozmowę z siedzącym na ławce jegomościem otoczonym aurą typowej melancholii. Swoją drogą, zachowywał się aż za spokojnie, jeżeli miałaby go porównać z większością istot, które do tej pory przyszło jej spotkać. Może wynikało to z nazbyt wczesnej pory? Z doświadczenia wiedziała, że o takich godzinach mało kto jest bardziej aktywny i skory do zabawy czy chociażby niewymuszonej rozmowy, jednak nawet mimo tej świadomości, postanowiła go pomęczyć, szczerze licząc na to, że mężczyzna jeszcze się rozrusza i zapewni jej jakąś rozrywkę, na której brak ostatnimi czasy mogłaby głośno ponarzekać. W tym świecie wszystko wydawało się jej ściśle określoną rutyną. Dokładnie rozplanowane na cały dzień zajęcia wcale nie należały do przesadnie spełniających, przynajmniej w jej wypadku, dlatego coraz częściej ograniczała się do całodziennego grania na playstation i jedzenia kanapek z nutellą. Cóż z tego, że co rusz ubywało jej pieniędzy, podczas gdy sama nie miała stałego zatrudnienia? Dokładnie, nic!
Rzeczywiście na pierwszy rzut oka mogła cały czas przypominać dziecko, albo przynajmniej młodziutką nastolatkę, jednak zwykło się mówić, że zyskiwała przy bliższym poznaniu. Czasem. Bliższe poznania zdarzały się bowiem naprawdę rzadko, ale nigdy nie tłumaczyła sobie tego własną winą, nie widząc takiej potrzeby. Dobrze żyło się jej z obecnym stanem rzeczy, bez wyrzutów sumienia za zbyt szybko zakończoną znajomość, która w przyszłości mogłaby zaowocować przyjaźnią lub czymś podobnym. To zbędne. Tak długo, jak miała swoje playstation i nutellę, wszystko było w porządku.
- Pierwszy błąd. - Mówiąc to pokręciła głową z całkowitym przekonaniem o swojej racji, cały czas patrząc przy tym z góry na swojego rozmówcę, co również raczej nie należało do najgrzeczniejszych gestów pod słońcem, ale kto by się tym przejmował?
Do tej pory rzadko zdarzały się jej jakiekolwiek zachwiania. Odkąd zrezygnowała z pracy w okolicznym cyrku z jej kondycją było odrobinę gorzej (warto wspomnieć po raz kolejny o nutelli i playstation), ale dalej we wszelkiej akrobatyce była świetna, ach. Nie ma to jak utwierdzenie w przekonaniu o własnej wartości. Przynajmniej znając swoje możliwości mogła pozwolić sobie na podobne przechadzki po mieście, nie przejmując się stojącymi na ziemi przeszkodami, które z łatwością mogła przeskoczyć, bądź wdrapać się na nie i po prostu poń przejść.
- Kompletnie do ciebie nie pasuje. - Proszę państwa, Guru Mody (owszem, wielkimi literami!) właśnie wygłosiło swój osąd na temat odzieży, w jakiej prezentował się nasz drogi Ichabod. Powinien być jej za to dozgonnie wdzięczny.
Przez chwilę jeszcze dumała na temat jego koszulki i nawet nie zauważyła, że ten zdążył już wstać i odejść kilka kroków. Spojrzała za nim, a następnie szybko przeniosła wzrok na pozostawioną przez niego reklamówkę. Ona zawsze zabierała wszystkie rzeczy, które ze sobą nosiła. Doszedłszy więc do wniosku, że to trochę dziwne, podniosła siatkę i zeskoczyła z ławki, by ruszyć szybko za swoim rozmówcą, a gdy znalazła się dostatecznie blisko, zacisnęła rękę na jego łokciu i zmusiła go do odwrócenia się, po czym wcisnęła mu rzecz, której, w jej mniemaniu, zapomniał.
- Co ty byś beze mnie zrobił? - westchnęła z nieukrywaną dumą, po czym wyminęła go i delikatnie pociągnęła za sobą, żeby przypadkiem nie spróbował jej zwiać bez pożegnania.Anonymous - 2 Maj 2011, 22:55 Być może takie zachowanie Kany był swoistą anomalią, ale jako, że poprzednią swoją wypowiedź poświęciłem niemal w całości na dowodzenie tego, że Ichabod nie zamierza głębiej poznawać charakteru tegoż dziewczęcia (głównie po to by post wydawał się dłuższy niż w rzeczywistości jest, ale cicho) bez sensu wyda się kolejne powtórzenie stwierdzenia, że niewiele go jej faktyczna osobowości obchodziła. Fakt pozostawał faktem, na chwilę obecną nie sądził by zamierzała się od niego odczepić i to, czy zwykle napadała bezbronnych ludzi siedzących na ławkach i atakowała ich potokiem słów, wydawało mu się kompletnie bez znaczenia. Może to nawet dobrze, że nie zdawał sobie sprawy, że miał aż takiego pecha, by osoba, która większość swojego życia spędza nawalając w bezmyślne gry i wpieprzając takie ilości czekolady, że jemu na samą myśl zrobiło się nie dobrze, akurat teraz postanowiła zmienić sobie życiową rutynę i pozatruwać mu spokojny poranek. Zupełnie tak jakby nie miał na twarzy wypisanej niechęci do jakichkolwiek interakcji. Był ranek, mógł być na kacu, do licha, takich ludzi należy omijać, a nie zaczepiać. Mógłby być gwałcicielem, mordercą, co by wtedy poczęła? Nic, zostałaby zgwałcona i zamordowana a jej ostatnią myślą, byłoby niewątpliwie uznanie, że trzeba było grać w playstation i jeść nutellę. Na nieszczęście dla całego społeczeństwa Jeździec był emerytowanym obcinaczem głów i raczej niekoniecznie miał ochotę wracać do zawodu. Nie cieszyło to jak kiedyś, a i mętnie pamiętał, dlaczego to właściwie lubił. Na wszelki wypadek zmierzył ją raz jeszcze od stóp do głów, jakby chcąc sprawdzić, czy tocząca się po schłodzonym bruku różowa czupryna, nie obudziłaby w nim poczucia wewnętrznego ciepła i radości. Wyobraził to sobie nawet, jednak szybko uznał, że róż paskudnie gryzie się z czerwonym i całość była by cokolwiek nieestetyczna. Wzruszył więc ramionami i powrócił do klęcia na podwaliny świata. Swoją drogą, niewiele pamiętał z uczucia pożądania, ale jeśli tak wyglądały dzisiejsze kobiety, to chyba dobrze, bo zdaje się, że połowa heteroseksualnych facetów tego świata musiała być, pedofilami. Tak jak ona, w jego czasach wyglądały sześciolatki, ewentualnie, dziesięciolatki... Porządna kobieta powinna posiadać ciało, a nie przypominać średniowieczne ryciny przedstawiające motyw danse macabre!
-Każda wędrówka zaczyna się od pierwszego kroku, każda porażka, zaczyna się pierwszym błędem-zauważył tonem starego mędrca, albo przynajmniej jakiegoś guru. Brakowało tylko szmaty w pasie i szyldu z napisem 'koniec jest bliski', czy 'jeśli chcecie zbawienia musicie najpierw kupić mi mercedesa klasy S'. Jej sprawność fizyczna nie bardzo go interesowała, choć zdaje się, że z jakichś, nie do końca jasnych dla niego przyczyn, ostatnimi czasy jest to cecha co raz bardziej u kobiet pożądana... Jakby w zastępstwie za obfite piersi miała przyjść zdolność zrobienia szpagatu... A czy do szpagatu można się przytulić? Z pewnością nie, zwłaszcza, gdy składa się z tak kościstych nóżek. Dziwne, że nie biega za nią stado zaślinionych psów...
-Wiem-odparł wzruszywszy ramionami-Jestem też przekonany, że twój płaszczyk jest paskudny, ale i tak go nosisz-pół uśmiechu pojawiło się na jego wykreowanej misternie twarzy. Odgarnął z niej też kosmyk jasnych włosów, by fioletowe ślepia mogły raz jeszcze ocenić ubiór dziewczyny. Ubiór? Chyba raczej upiór, nawet one by się w coś takiego nie ubrały, ale cóż począć? Dobry gust też jest darem, który nie każdemu podarowano.
W pierwszej fazie swego spaceru, Ichabod cicho liczył na to, że dziewczę jednak zaniecha podążania za nim. Szybko jednak porzucił te rachunki, gdyż z prędkością błyskawicy znalazła się przed nim i jeszcze nie wiedzieć dla czego wzięła tę reklamówkę z chlebem i ciągnęła go za rękaw.
-Nie miałbym myśli samobójczych-raz jeszcze udzielił odpowiedzi na pytanie o charakterze retorycznym, mimowolnie uznając jej zachowanie, za całkiem urocze.Anonymous - 2 Maj 2011, 23:19 Nawet jeżeli nie chciał poznawać bliżej jej osobowości, cóż, najwyraźniej by do tego zmuszony poprzez niezbyt sprzyjające mu okoliczności. Bądź co bądź, w przeciągu tych kilku minut, które spędzili razem w parku, mógł wywnioskować już co nieco o jej charakterze, nawet jeżeli starał się w ogóle nie zwracać na nią uwagi, co z kolei raczej należało do dość trudnych zadań, jak mniemam. Fakt, mógł być zarówno gwałcicielem, jak i mordercą, ale napadnięcie przez tego pierwszego raczej jej nie groziło, a przed zabójcą potrafiłaby się obronić, w końcu władza nad lodem to jednak nie byle co, szczególnie kiedy okolica jest skądinąd wilgotna. Poza tym na pierwszy rzut oka Ichabod wyglądał jej na stosunkowo smutnego i pogrążonego w melancholii osobnika płci przeciwnej, więc dlaczego nie miała przynajmniej na chwilę zmienić jego podejścia do otaczającego go bytu? Zawsze dobrze jest się trochę postarać nawet dla kogoś nieznajomego. Podobno potem jesteśmy rozliczani z grzechów i dobrych uczynków, więc chyba lepiej mieć więcej tych drugich, tak na wszelki wypadek, nawet jeżeli to jedna wielka bujda i pozbawiona głębszego sensu paplanina.
Znając ją, nawet gdyby odciął jej łeb, pogadałaby z nim jeszcze o pogodzie czy najnowszym przepisie na dobrą szarlotkę. Miała bowiem imponujący talent do wymyślania irracjonalnych tematów konwersacji, a gdy już się rozgadywała... Boże, uchowaj - ludzkość powinna rozbiec się do wszystkich możliwych środkach ochrony zbiorowej i szczelnie zabarykadować wejścia. Ale przecież biedna Kana nie miała na to wpływu, nie będąc uświadomioną o tym, że bywała nadmiernie męcząca. Zdarza się, nie każdy potrafił ot, siedzieć w parku z dziwnym koniem u boku i rzucać okruszki dla niewidzialnych, skrzydlatych i dziobatych istot, których tak naprawdę nie było. To dopiero niecodzienna rozrywka!
- Moja porażka w God of War III zaczęła się podobnie - stwierdziła w zamyśleniu, nie bardzo przejmując się tym, że jej rozmówcy jednak chodziło o coś zupełnie innego.
Tak czy inaczej, szybko odpuściła intensywniejsze myślenie o tej godzinie i po prostu wzruszyła ramionami, odpuszczając tym samym temat. Ach, jakże rzadkie zjawisko, doprawdy! Nie zwróciła też uwagi na jego mentorski ton, do którego w ogóle nie była przyzwyczajona, ale śladowa ilość zmęczenia robiła swoje i jakoś wybitnie nie chciało się jej o tym teraz dyskutować.
- Nie jest paskudny. To ty nie masz gustu i nie potrafisz docenić jego uroku - odparła błyskawicznie, znając tego typu sytuacje na pamięć. Nierzadko bowiem musiała bronić swojego oryginalnego płaszczyku przed niepochlebnymi ocenami innych ludzi (lub nieludzi).
Zaraz też pokręciła lekko, niemal niedostrzegalnie, głową, słysząc jego słowa. Ach, cóż to był za trudny przypadek! Ale przynajmniej nie zachowywał się jak większość jej sąsiadów w podobnym wieku wizualnym, a to jakiś plus. Przynajmniej mogła zaznać czegoś nowego. Dlatego też, nie zrażała się i cały czas poruszała się naprzód, trzymając rękę mężczyzny na wysokości nadgarstka. Szła jakieś dwa kroki przed nim, od czasu do czasu rozglądając się na boki lub poprawiając niesforne kosmyki włosów wolną dłonią.
- Jak często z kimś spacerujesz? - spytała z jako takim zainteresowaniem, patrząc na niego kątem oka. - Więc nie marudź. - dodała, uprzedzając jego odpowiedź. Nie wyglądał jej bowiem na przesadnie towarzyską osobę, a jeszcze miał czelność wybrzydzać, pf!Anonymous - 2 Maj 2011, 23:40 No tak, nieprzychylność losu wielokrotnie zmuszała go już do podejmowania pewnych przedsięwzięć, zupełnie wbrew jego woli. Przykłady można by mnożyć, ale czasami, naprawdę szkoda miejsca, czasu i energii. Zamiast tego, strach postanowił skupić się na pozytywach. Szło mu mizernie, bowiem doświadczenie nauczyło go już, że optymizm nie popłaca, bo można się zawieść. Ponadto jego charakter skłaniał raczej ku realizmowi, czy wręcz pesymizmowi, więc szukanie jakichś miłych następstw zaistniałej sytuacji, było nie lada wyzwaniem. Jedyne co na razie przyszło mu do głowy... Ha! Przyszło do głowy, dobre... W każdym razie, uznał, że na tyle dawno z nikim nie rozmawiał, że być może przerwanie trwającego od dłuższego czasu milczenia wyjdzie mu na dobre. W końcu większość uważa mówienie do siebie, czy też do zwierzęcia, za oznaki obłędu, a jeśli zamkną go w magicznym świecie bez klamek i założą sweterek z rękawami wiązanymi na plecach, to z całą pewnością nie uda mu się zrealizować calu, któremu poświęcił już zbyt wiele czasu, by teraz po prostu dać się zamknąć i do końca wieczności karmić elektrowstrząsami. Swoją drogą, ciekawe jak by mu je serwowali, skoro nie posiada głowy... Jego ciało nie jest zamkniętym przewodem... Hm... Nieistotne! Tak czy owak, uznał, że skoro nie ma wpływu na najbliższe kilka chwil swojego życia, to zamiast szamotać się jak karp na stole w Boże Narodzenie, należało po prostu płynąć i zobaczyć co z tego wyniknie. Z resztą, całkiem nieźle potrafił się wyłączać więc gdyby gadanie dziewczyny stało się nazbyt męczące, wystarczyło udawać, że się go nie słyszy.
Ona władała lodem, a on mistrzowsko wręcz ścinał głowy.. Pytanie tylko, kto byłby szybszy? Z resztą, czy ma to znaczenie? Niewielkie. Ważniejsze jest to, że wszyscy błędnie uznają go za smutnego. A on nie jest smutny! On po prostu za dużo myśli i nie lubi ludzi, ponadto jest przeklęty na wieki a przez ostatni tydzień, jego jedynym słuchaczem był martwy koń, ale... Nie, to nie są powody do smutku. Gorsze jest natrętne towarzystwo dziesięciolatki, która w dodatku posługuje się jakimś nieznanym dialektem. Może jest opętana? Wezwijcie egzorcystę, zanim jej głowa zrobi obrót o 360 stopni!
-W czym?-mów do niego jeszcze, ten konkretny mężczyzna uważał świecę, za nowoczesny wynalazek! Był staroświecki już w swoich czasach, więc teraz jest... potrójnie staroświecki... A podwójnie to na pewno. Jego mózg (gdziekolwiek by się teraz nie znajdował) przyswajał jedynie nowy typ wygodnej odzieży, ekologiczne reklamówki i latarki, które okazywały się przydatne. Reszta to nasienie szatana, czyli w zasadzie jako posłaniec z piekła rodem, powinien się z cywilizacją dobrze dogadywać, ale... Jakoś wolał urządzać nagonki na czarownice... Albo cesarzy. Wtedy było fajnie, krew się lała, wrzaski... Chodziło się na egzekucję i oglądało 'Jak oni gilotynują', albo 'Bitwę na gilotyny' zimą czasami 'Gilotyna na lodzie'... Nie to co ta dzisiejsza rozrywka! Z tych starczych rozważań wyrwała go jej wypowiedź, która przyprawiłaby o zawał każdego szanującego się krawca, tudzież wydawcę żurnala. Na szczęście, Ichabod nie był jednym, ani drugim.
-Dziewczyno, takich rzeczy to nawet w Mozambiku nie noszą, ale skoro ci się podoba to ciesz się życiem-wzruszył ramionami i powrócił do gderania w myślach na dobrodziejstwa cywilizacji. Trudny przypadek? Ha! Ona jeszcze nie wiedziała do czego był zdolny. Przecież na razie był miły i, nawet jej odpowiadał, to już jest osiągnięcie w przypadku naczelnego gbura. Gdyby była taka ranga w mieście, z pewnością zdobyłby ją, bez większego trudu.
-Nie spaceruję z nikim, bo tego nie lubię. Jeśli nie lubię brokuł to ich nie jem. Jesteś brokułem-tłumaczył jak małemu dziecku. Kiedyś dzieci nie lubiły brokuł, zakładał, że ten stan rzeczy nie uległ zmianie i że dzięki tej sprytnej metaforze, da dzieweczce do zrozumienia, że raczej mu się naprzykrza. Oczywiście, jeśli ją urazi, pewnie będzie musiał ją przepraszać i tak to się wszystko skończy. Życie, za jakie grzechy trzeba przez cię przechodzić więcej niż raz? Chociaż na to pytanie, chciałby znać odpowiedź!